Profil użytkownika

Moje pozaportalowe publikacje:

“Moja miłość” – Zakład.magazyn, nr 9, 2024, https://www.zakladmagazyn.pl/post/maria-krzywda-moja-miłość      

”Vertigo” – TY.TU.Ł Literacka wataha, nr 5, 2024, str. 120-124, https://viewer.desygner.com/SMiJWcCipWU/       

“Wina” –  Zakład.magazyn, nr 4, 2023; https://www.zakladmagazyn.pl/post/maria-krzywda-wina          

“Podarunek od M.” – w antologii “Romantyczność 2022”, Biuro Literackie, 2022

Zbiór opowiadań “Wszystko dobrze”, Biuro Literackie, 2022; tu można posłuchać (i popatrzeć ;-)), jak czytam fragmenty: https://www.youtube.com/watch?v=vTigyXd8ISA      

“Skwar” – Zakład.magazyn, nr 2, 2021 https://www.zakladmagazyn.pl/post/maria-krzywda-skwar  

“Ławeczka” – publikacja pokonkursowa; Bydgoszcz 2021, https://biblioteka.bydgoszcz.pl/dzialalnosc-dodatkowa/publikacje/     

“Kobieta Don Kichota” – Fabularie 1 (25) 2021

“J” – Krajobrazy słowa, tomik pokonkursowy, Kędzierzyn-Koźle 2020

“Osiem dni Marii” – Akcent nr 1 (159) 2020

“Słoń w Neapolu” – Fabularie nr 3 (21) 2019

“Elegia o nie moim miejscu” – Powiew Weny, tomik pokonkursowy, Wejherowo 2019

“Definicja” – Fabularie nr 2 (17) 2018

“Żyły” – Mega*Zine Lost&Found nr 23 2018, str. 201 http://lostandfound_megazine.vipserv.org/?page_id=1679          


komentarze: 3162, w dziale opowiadań: 2246, opowiadania: 965

Ostatnie sto komentarzy

Widzę, że wierszami obrodziło :)

Pierwszy wierszyk bruce sympatyczny, tylko wilków szkoda ;)

Bombki Barda – wszystkie świetne, a pierożkowa cudna <3

Szort Bruce – bardzo altruistyczne.

Szort Barda – biedny Lovciu; no ale ktoś okna musi umyć, a czasu do Świąt coraz mniej ;D Leciutkie i zabawne. 

There's no medicine for regrets.

Dziękuję :)

Tarnino, proszę się nie topić, tylko pisać!

There's no medicine for regrets.

Gratulacje!

Bardzie, opowiadania mroczne, to i obrazki mroczne. Pasują :)

There's no medicine for regrets.

Coś w tym tekście bardzo mi przypomina klimat gry Baldur’s Gate II ;D Spodobał mi się alchemiczny anturaż opowiadania i konsekwentnie prowadzona fabuła. Postacie też wypadły przekonująco; fajnie, że dodałeś chociażby taki szczegół jak niepiśmienność Igora. Tkanie golemicy na krosnach skojarzyło mi się z drukarkami 3D – bardzo fajny pomysł. Igor z kolei przypomina trochę Quasimodo z Dzwonnika z Notre Dame. Całość sprawia wrażenie zamkniętego i dobrze przemyślanego wycinka z większego świata. Nie jestem tylko pewna, czy dobrze zrozumiałam zakończenie. O co chodziło z tymi odpadami niebezpiecznymi?

 

Mistrz, wrzaskiem, wyrwał go z marzeń o ciasnych objęciach wybraku. – te przecinki to chyba tylko po to, żeby liczba znaków się zgadzała ;)

 

Zazgrzytało mi też użycie słowa prywaciarz w tekście. Brzmi współcześnie. 

There's no medicine for regrets.

Napisane lekko i zgrabnie. Jednak kastracja, nawet zakończona przeszczepem, niezbyt pasuje mi do literatury erotycznej. Brzmi raczej jak horror ;D 

I koza biedna. 

There's no medicine for regrets.

Ambush, ja się spodziewałam makabrycznego finału po Twoim ostatnim drabblu o skorupiakach ;D

There's no medicine for regrets.

Zrozumiałam, że rolą ojca było stać się obiadem. Makabryczne, ale świat owadów często taki jest ;) Bohater jest jakimś konkretnym gatunkiem? 

There's no medicine for regrets.

Tak jeszcze dopisuję, bo tymczasem się połapałem w uzasadnieniu Twoich wątpliwości – przyjęłaś naturalne przecież założenie, że mówiąc “nam”, podmiot liryczny ma na myśli całą zbiorowość, ogół Polaków.

Tak było ;) 

Pozdrawiam.

There's no medicine for regrets.

Hej, Ślimaku!

 

Dzięki za obszerną odpowiedź. 

 

które niekoniecznie są mi znajome (Canticum Canticorum?)

Podejrzewam, że jednak znajome, tylko może nie łacińska nazwa. Canticum Canticorum to Pieśń nad Pieśniami ze Starego Testamentu; w dosłownym tłumaczeniu Pieśń Pieśni. Skojarzenie wzięło mi się z użytej u Ciebie formy “den dnem” (choć żeby być pedantycznym to odpowiednikiem byłoby dno den, ale mój mózg czasami uruchamia skojarzenia bez mojego świadomego udziału;)) i tego, że pieśń (w dodatku miłosna) i góry mi się ładnie zgrywają, a jak do tego dodać kontekst boski to robi się z tego dość często używane zestawienie pojęć. Pomyślałam sobie, że może użyłeś tej formy na zasadzie kontrastu. Tylko nie mogłam tego wkomponować w resztę treści. 

 

Kontrastuję to z dzisiejszymi tłumami turystów, którym trzeba tłumaczyć, że w nocy będzie ciemno, w parku narodowym nie ma latarni, a przy ośmiu stopniach na plusie nie wchodzimy na lód. Jeżeli ten sens pierwszej strofy nie okazał się czytelny,

Globalne ocieplenie i turyści gdzieś mi tam w głowie zamajaczyli. Zupełnie nie wychwyciłam perspektywy patrioty inteligenta. Więc tylko dopytam, co na tę perspektywę wskazuje? Bo początek sytuuje Ci podmiot liryczny we współczesności (TPN, zmiana klimatu).

There's no medicine for regrets.

zażyć ayahuasce – zjadło ogonek

trekking w himalaj – tu też chyba coś zjadło

 

Spotęgował.

Tu pomyślałam sobie o silni, ale fabuła skręciła w inną stronę ;)

 

Musiałam sprawdzić, co to jest trt, żeby załapać, o co chodzi w tekście, ale czytało się lekko i dobrze. Nie zrozumiałam tylko dlaczego wszystko inne nagle zaczęło być znośne, a batyskaf nie?  

There's no medicine for regrets.

Nie da się przerwać mówienia bez mówienia, więc i samo przerywanie mówienia jest częścią aktu mówienia ;D 

Ale to już mam wrażenie idzie w performatywność języka XD (jakby co trochę żartuję :P)

There's no medicine for regrets.

Nie chodzi tu o użycie ust, bo ust używamy nie tylko do mówienia, ale też do chrupania, lizania, gwizdania, całowania, trzymania szpilek i innych czynności.

Pewnie za mało precyzyjnie to napisałam – Tarnino, tak, ale w przykładzie jest to przerywanie mówienia, a nie tych wszystkich innych czynności, które wymieniłaś… (vide: moja wcześniejsza wypowiedź). 

Ja się nie upieram, że moja wersja jest tą właściwą, ale jak na razie argumenty za jak i przeciw brzmią równie słusznie i opierają się na tym, co się komu bardziej wydaje ;)

There's no medicine for regrets.

milcząc, więc to jest pozagębowe.

Milczenie może i jest pozagębowe, ale sam akt przerywania mówienia wymaga użycia ust, bo przestajesz nimi ruszać, więc dla mnie jest gębowy. Trzeba by kogoś mądrzejszego zapytać XD

There's no medicine for regrets.

Nic z tych rzeczy.

To moje podwórko i okoliczną dzieciarnię to doświadczenie ominęło ;D Ja pamiętam bitwy na szyszki w lesie i łażenie po drzewach i drabinkach. I w ogóle jak się teraz zastanawiam, to nie kojarzę żadnych krzaków pokrzyw w okolicy – może to dlatego XD

There's no medicine for regrets.

Pogubiłam się. Pierwsze trzy zwrotki – górski obrazek i nostalgia za przeszłością. Ale co potem – nie wiem. Potknęłam się o daktyle – mocno wyróżniają się na tle  reszty słownictwa. Skąd dni gniewu? To nawiązanie do Kasprowicza? Najpierw jest o tym, że dawnych zim już nie ma; a teraz nagle wizja gniewu przyrody?

kiedy ich chłód koił nam wiek niewoli, – może to tylko moje wyobrażenie, ale czy wtedy zimy nie były czasem trudnym do przetrwania? A w czasach zawieruchy politycznej jeszcze trudniejszym? Skąd to kojenie? 

Potem fizyka i zero bezwzględne połączone ze zwrotem do czytelnika. Nie wiem, do kogo odnosi się ten fragment: chciał pomóc ludziom, niech ginie, Pomyślałam sobie o ratowniku górskim, ale dlaczego miałby zginąć? Bo chciał pomóc ludziom? 

bo człowiek jest człowiekowi dnem, den dnem, – to skojarzyło mi się z “człowiek człowiekowi wilkiem”, ale nie bardzo wiem, jak to połączyć z resztą treści. Ewentualnie pomyślałam też o Canticum Canticorum ze względu na formę zestawienia rzeczowników, ale to tym bardziej nie pasuje. Na koniec jeszcze te boginie.

Nie zrozumiałam niestety :( Chyba za dużo chciałeś przekazać, albo mnie brakuje erudycji, żeby rozgryźć treść :(

 

There's no medicine for regrets.

Nie chciałbym, broń Boże, zabrzmieć seksistowsko, ale to chyba trzeba być facetem, żeby zrozumieć ideę patyka…

Myślę, że to kwestia bardziej osobnicza niż płci. Ja podczas spacerów podziwiam kamyki, szyszki i żołędzie ;D I liście też :3 Chyba że chodzi o to, że mężczyźni na widok patyków mają jakieś falliczne skojarzenia???

 

Bicie pokrzyw kijem przypominającym miecz to kwintesencja bycia chłopcem w latach 90 ;]

To chyba musi być regionalne XD Nie pamiętam, aby moi koledzy bawili się w ten sposób.

There's no medicine for regrets.

Chyba nie zrozumiałam XD To było dziwne… Początek łączy mi się bardzo luźno z resztą – oni chodzili na terapię dla par? Oboje niezbyt sympatyczni – ona stereotypowo zrzędząca i niezadowolona; on – właściwie mocno nijaki, może taki trochę Piotruś Pan oderwany od rzeczywistości. I do tego ten patyk :D Jak przeczytałam tytuł, to pomyślałam sobie o misiach-patysiach z Kubusia Puchatka i w sumie u Ciebie rejony też bajkowe, tylko w wersji dla dorosłych. I po co on chodził w te pokrzywy?!

Czytało się dobrze, choć po lekturze zostałam z poczuciem zdezorientowania. 

 

Każdej nocy zabierał Monikę w rejs ku oceanowi rozkoszy

– użycie “ku” oznacza proces zdążania do, a niekoniecznie dotarcia do. Dałabym raczej rejs po oceanie

There's no medicine for regrets.

Cześć, Outta!

 

Przybywam z bardzo spóźnionym komentarzem piórkowym, za co przepraszam. Byłam na NIE z dwóch powodów. Po pierwsze strona finansowo-przestępcza, po drugie czytelność (czy raczej jej brak) równoległego wątku pisanego kursywą. 

Lampka sygnalizująca problem z zawieszeniem niewiary zaczęła mi migotać przy kwestii kupna wszczepu. Cena za dom plus hipoteka na mieszkanie – dużo dla “zwykłego” człowieka, mało dla ludzi, którzy żyją z przestępczej działalności na skalę kontynentalną z kontaktami na całym świecie. I to że bohater kupił jeden z dwóch istniejących w Europie wszczepów za takie pieniądze nijak nie chciało mi się skleić w prawdopodobny scenariusz. Dodatkowo uwierała mnie przez całą lekturę enigmatyczność zleceń w darknecie. Może to kwestia mojego braku wyobraźni i wiedzy, ale właśnie dlatego że ich nie mam w tym temacie, brakowało mi konkretu, na którym mogłabym sobie tę, bardzo ważną skądinąd, część fabuły oprzeć. Na czym polegały te zlecenia, jaka była skala finansowa tego przedsięwzięcia – miałam wrażenie zawieszenia całej operacji w próżni, gdzie w różnych miejscach tekstu wysyłasz mi sprzeczne sygnały (np., super rzadki wczep, a jednak finansowo osiągalny dla dość “szarego” człowieka, który jest w stanie się zwrócić po trzech zleceniach, a jedno zlecenie to wartość samochodu, nie podajesz co prawda jakiego, ale nic nie sugeruje modelu za miliony).

Kolejna rzecz, która mnie nie przekonała, to człowiek, który nie ma pojęcia o wszczepach, a jednak steruje całą przestępczą operacją. Nie chodzi o to, żeby był specjalistą, ale u Ciebie wyszedł na gościa, który naprawdę bardzo mało wie o swoim własnym towarze, dla mnie za mało, żeby był w stanie być tak ważnym graczem na czarnym rynku. Wyszedł taki trochę oldschoolowy gangster, bardziej pasujący do kina lat 90-tych niż świata przyszłości rządzonego przez technologię. 

Zastanawiałam się też, dlaczego Michał był tak ważny dla tego człowieka już po odkryciu mechanizmu działania wszczepów u osób z Alzheimerem – bo co go powstrzymywało przed powieleniem tej procedury z wykorzystaniem innych osób/naukowców? Typ ma środki finansowe, dojścia, całą sieć informacyjno-operacyjną. W takiej sytuacji, bohater powinien stać się zastępowalny. Nie chodzi o to, żeby go zabić, tylko, znowu miałam problem, żeby poukładać sobie w głowie fabułę od strony skali. Bo niby przestępczość na skalę światową, a tu taki trochę chłopek-roztropek Michał, który jest centrum całej operacji. Mój mózg po prostu wyrzucał mi w trakcie czytania komunikat “error”, bo dostawał sprzeczne informacje ;)

Druga sprawa, czyli (nie)czytelność wątku pisanego kursywą. Treść sugeruje, że są to zapiski/relacja Neurocide. Tylko że fragmenty kursywą pojawiają się w tekście na długo zanim tę postać wprowadzasz. Przy pierwszym przeczytaniu tekstu myślałam, że to są zapiski Michała, dopiero po drugiej lekturze zaczęłam mieć wątpliwości – i szczerze, dalej mi towarzyszą i negatywnie wpływają na odbiór tekstu i zaciemniają rozumienie treści. 

 

No dobra, teraz co dobrego. Na pewno strona językowa; pomysł na wykorzystanie choroby jako “zalety” – odwrócenie perspektywy; przekonująco i realistycznie wypadł motyw z matką – to że doświadczenie choroby u bliskiej osoby  wcale nie musi pójść w stronę współczucia; główny bohater wyszedł Ci bardzo ludzki. Wątek farm ludzkich – nie jest to nic nowego, ale uważam, że wyszło fajnie i podobało mi się to, że wzmiankowałeś brak świadomości, ale też i zainteresowania społecznego tym tematem. Zagrało mi to od strony socjologicznej. 

To by było na tyle ode mnie :)

There's no medicine for regrets.

Czytało się dobrze, fabularnie się pogubiłam. Najpierw masz o tym, że połowa ludzkości wzgardziła wynalazkiem i że tylko ci, którzy byli podpięci do IF poszli na współpracę z obcymi. Na końcu zaś okazuje się, że jest zupełnie odwrotnie i tylko nieliczni kultywują “stare” bardziej realne wartości. 

 

Ale obcy mieli coś w zamian. Stworzyli refugium, autonomiczną ostoję bezpieczeństwa i nieograniczonej konsumpcji. Teraz już naprawdę nie trzeba było nic robić. Ani myśleć. Każdy miał wszystko to, co chciał.

– enigmatyczne. Przydałby się jakiś konkret, jak to właściwie wyglądało. Bardzo trudno mi było sobie wyobrazić, czym właściwie jest refugium i jak działa. 

There's no medicine for regrets.

Jak zawsze sympatycznie :) Duchom podglądaczom mówimy nie ;D

 

Zdanie, które już wskazała Ambush, zgrzyta od strony składniowej. 

 

Może by dać tak:

Wolno było straszyć tylko osoby, które wierzyły w duchy i chciały być straszone, i to w taki sposób, żeby nie spowodować ich zejścia. 

 

Z początku było frustrujące, gdy ludzie przechodzili przeze mnie albo auta przejeżdżały, – tutaj też trochę niezgrabnie z tym “przeze mnie” w środku, które odnosi się i do przechodzenia, i przejeżdżania, ale nie mam pomysłu, jakby to ładniej napisać. 

 

There's no medicine for regrets.

szydełkowaną serwetką – raczej szydełkową

 

Grą świateł trudno jednak było wytłumaczyć, towarzyszące mu miłe odczucie – bez przecinka po wytłumaczyć

 

Kiedy wrócił, Agnieszka dorzuciła jeszcze,

 – Tak, tego zegara – dwukropek zamiast przecinka po jeszcze. 

 

Czytało się dobrze, choć historia jest dość przewidywalna. Dużo miejsca poświęcasz na wstęp – opis mieszkania, przygotowania do kolacji, informacje o poprzednich miłościach bohatera – a mniej na clou całej historii, czyli wydarzenia w trakcie kolacji. W dodatku wszystko, co straszne, dzieje się za kulisami. Informujesz czytelnika po fakcie, co się przydarzyło Agnieszce. Siłą rzeczy czytelnik nie boi się o jej los, bo w momencie opowiadania, wie, że to już się wydarzyło. Dostaje tylko relacje z zakończonych wydarzeń; nie widzi akcji ze strony porcelanowej figurki. Przez to sam pozbawiłeś tekst scen, które budują napięcie. I finalnie, czytało mi się dobrze, ale od strony emocji, tekst nic ze mną nie zrobił. 

There's no medicine for regrets.

Nie tylko polskim, rozpowszechniło się ogólnie w kulturze smiley

Si, mademoiselle. Ale mój tekst jest po polsku devil

There's no medicine for regrets.

Cześć, misiu!

 

Fajnie, że wpadłeś. Cieszy mnie, że gęstość tekstu trafiła w twoje gusta, a przemyślenia bohatera nad naszym ludzkim światem wciągnęły.

 

Dziękuję za wizytę :)

 

 

Witaj, Kurojatko!

 

Posmutniałem, zdając sobie sprawę, że to jednak nie zwykła choroba umysłowa.

 

Jak się tak bliżej przyjrzeć naszej rasie, to powodów do radości może zabraknąć ;)

 

Dlaczego “Homo sapiens”, ale “perpetuum mobile”?

Bo łacińskie nazwy taksonomiczne rządzą się swoimi prawami (innymi niż polskie). Nazwa rodzajowa dużą literą, gatunkowa małą i obie kursywą. Dlatego w tekście oprócz Homo sapiens i opieńka jest tak zapisana: Armillaria ostoyae.

 

A “perpetuum mobile” to po prostu wyrażenie, które sobie pożyczyliśmy z łaciny i które już normalnie funkcjonuje w języku polskim. 

 

Byłbym szczęśliwszy, gdyby się stworzeń do instrybutora przytulił drgania w sobie indukując.

To byłaby bardzo fajna scena. Aż się prosi o dodanie jakiegoś człowieka, który byłby jej świadkiem. Dzięki za zwrócenie uwagi na ten aspekt działania prądu. W tym tekście już nie będę grzebać, ale dobrze wiedzieć na przyszłość :)

 

Dziękuję za odwiedziny :)

There's no medicine for regrets.

Aha, kosmici znów atakują? XD

Tarnino, kosmici są wśród nas, ale ciiii, bo się wyda ;D

 

 

Cześć, AP!

Tekst bardzo intensywny, gęsty.

To wersja skondensowana, bez zbędnych dodatków ~^^~.

 

Dorzucę interpretację, która przeszła mi przez głowę, że to jest jakiś fragment ciemnej materii. 

A wiesz, że przy pisaniu nawet myślałam, żeby poeksplorować bardziej kosmiczne rejony i zahaczyć o horyzont zdarzeń, ale doszłam do wniosku, że brakuje mi wiedzy, żeby zrobić to dobrze. 

 

Dzięki za odwiedziny i podzielenie się odbiorem :)

 

There's no medicine for regrets.

zwierząt, Ja nie umiem

podobieństwo, Nauczyciele – zawieruszyły się przecinki zamiast kropek

 

Bardzo ciepła historia. Chyba bardziej optymistyczna, niż realistyczna. Choć może i nie. Przydałoby się więcej takich uważnych rodziców. 

There's no medicine for regrets.

Cześć,

w głosowaniu piórkowym byłam na NIE z trzech powodów.

 

Po pierwsze – kwestia rozpisania napięcia w tekście i to ile miejsca poświęcasz poszczególnym wątkom. Scena, w której Matthew idzie się wysikać i wraca jako potwór – bardzo oczywista, ale też bardzo szczątkowa. Facet idzie w krzaki, wraca przemieniony. Bohater nic nie słyszy, nie wiemy, co się w tych krzakach zadziało. Bardzo długo nic z tej sceny nie wynika – nie budujesz napięcia związanego z tą postacią. Zamarkowałeś “coś się wydarzyło” i dalej długo długo nic. Tak jakbyś porzucił ten wątek, żeby wrócić do niego w finale – zabrakło pociągnięcia wątku zmiany u Matthew przez środkową część tekstu. Bo środek poświęcasz z jednej strony historii wujka, z drugiej pojawia się wątek mający wpuścić czytelnika w maliny (bohater wierzy, że potwór jest na zewnątrz).  Dla mnie ta klamra nie działa, bo zgrzyta mi logika wydarzeń. Zabrakło mi konsekwencji w prowadzeniu poszczególnych nitek tej historii i ściślejszego ich ze sobą powiązania. 

 

Po drugie – brak solidnego umotywowania działań postaci.

Masz trzy (cztery, ale o tym za chwilę) ważne dla fabuły postacie – narratora, jego wujka i Matthew. No i tak, wujek wysyła bohatera do chaty na pustkowiu, żeby odzyskał kuferek z cenną zawartością. Tylko, że w tym kuferku tak właściwie nie ma nic, co usprawiedliwiałoby zaryzykowanie życia własnego krewnego, ani tym bardziej wysłanie go na pożarcie potwora. Wujek mógł albo liczyć, że jakimś cudem bohaterowi się uda, ale wtedy zawartość kuferka powinna to ryzyko usprawiedliwiać, albo z jakiegoś powodu chcieć śmierci bohatera. Można by tu też zagrać charakterem wujka, niepoczytalnością, jakimiś innymi motywami, czymkolwiek, co miałoby przekonujące umocowanie w świecie przedstawionym. Powód całej eskapady jest zbyt pretekstowy, żeby był wiarygodny.

Postać Matthew to takie typowe mięso armatnie – pojawia się tylko po to, żeby móc zamienić się w potwora. No i właśnie – postać nr 4 – potwór. Po kiego grzyba on siedzi całą noc z bohaterem w chacie? Niby jest coś o tym, że potwór cały czas się uczy. Ale biorąc pod uwagę noc spędzoną na piciu bimbru, to niezbyt przekonujące wytłumaczenie. Jeśli potwór mieszka na pustkowiu, miał dostęp do chaty i mógł sprawdzić, co się w niej znajduje, jeśliby chciał, włącznie z kuferkiem. Pomyślałam, że może chciał się dowiedzieć, co jest zapisane w zeszycie, a sam nie umiał czytać, ale jeśli tak, to zabrakło zaznaczenia tego.

Zostałam z wrażeniem, że motywacje poszczególnych postaci są bardzo arbitralne i mało ze sobą powiązane. Na poziomie logiki te wydarzenia się nie zazębiają, a raczej funkcjonują luźno obok siebie. 

 

Po trzecie – język fragmentów pamiętnikarskich. Zupełnie nie miałam poczucia, że autorem zapisków jest panikujący i upojony bimbrem myśliwy na krawędzi utraty zmysłów. Zapiski są pisane zbyt gładkim językiem. Wujek wysławia się pełnymi, złożonymi zdaniami, relacjonuje wszystko z dużą dokładnością, chronologicznie. Co innego, gdyby on to pisał w bezpiecznym miejscu, a nie jako uczestnik dziwnych i przerażających wydarzeń. A przecież on siedzi zamknięty w domku i boi się, co czai się za drzwiami – nie było tego czuć w warstwie językowej.  Użyty język jest narracyjny, a nie pamiętnikarski. 

 

Plusy – tekst napisany sprawnie; udało ci się oddać zimowy klimat; scena z chrobotaniem po drugiej stronie drzwi wyszła przyjemnie niepokojąco. Spodobała mi się też ostatnia kwestia wypowiedziana przez potwora. Fajna kropka nad “i” na koniec tekstu. Ogólnie – całkiem przyjemna lektura. 

There's no medicine for regrets.

Cześć, Galicyjski Zakapiorze!

 

Cieszę się, że tekst intryguje, a forma daje radę. Nie wiem, czy sposób postrzegania ludzi przez bohatera jest neuronietypowy, ale bardzo mi bliski (choć oczywiście celowo wymodelowany na potrzeby tekstu). 

 

Dziękuję za wizytę :)

There's no medicine for regrets.

A czy to nie przypadkiem Twój bohater chciał poderwać sekretarkę na sportową brykę? :>

 

No i napisałam, że początek mi się skojarzył, a nie cały szort ;)

There's no medicine for regrets.

Cześć, Dźwiękowy Wędrowcze!

 

Czy tylko ja nie pomyślałem tutaj o robotach, tylko o ufokach infiltrujących ludzkość?

Biorąc pod uwagę, że bohater sam nie wie, skąd się wziął, to myślę, że ufoki też jak najbardziej pasują :D

 

Co do neuroatypowości, to nie pomyślałam o tym, ale to byłby bardzo fajny motyw na opko. Może skorzystam z pomysłu :). 

 

Dzięki za odwiedziny. 

There's no medicine for regrets.

To wtedy, gdy Arnold chciał poznać podrywacza swojej żony?

Tak, ten podrywacz trochę mi się z Pawłem z tego szorta skojarzył ;)

There's no medicine for regrets.

Uśmiechnęło. Analogie do seksu czytelne; końcówka z małym samochodzikiem wyszła wyjątkowo sympatycznie. Tylko to wkładanie kluczyka (użyte dwa razy) bez dopełnienia razi od strony gramatyki. Czyta się bardziej jak literacką zabawę niż literaturę erotyczną, co może być zarówno plusem, jak i minusem w zależności od oczekiwań odbiorcy  ;) 

Początek przypomniał mi scenę z filmu “Prawdziwe kłamstwa”, w której bohater odwiedza komis samochodowy :)

There's no medicine for regrets.

Cześć, Anet!

Cieszę się. Dzięki za odwiedziny :)

 

Cześć, Tarnino!

Widzę, że tekst podziałał na Ciebie bardzo onomatopeicznie ;D Co do wskazanych przez ciebie przecinków, nie są zbędne, tylko opcjonalne ;) 

Dzięki za pochylenie się nad tekstem i podzielenie  się odbiorem. 

 

Cześć, Heskecie :)

Fajnie, że tekst skłonił do rozmyślań nad tożsamością bohatera. Pewnie w dłuższej formie mogłabym go przybliżyć bardziej. Myślę jednak, że wtedy tekst od strony narracyjnej musiałabym inaczej ugryźć, żeby nie zmęczyć czytelnika. 

There's no medicine for regrets.

Hej, Jolka!

Jako opierzona użytkowniczka możesz klikać bezpośrednio przy opku;-)

There's no medicine for regrets.

Wizerunek żony, która jest od trzymania faceta w pionie, to nie moje klimaty. Co do samej AI, to po przeczytaniu pomyślałam sobie o tym, jak wiele relacji ma obecnie charakter paraspołeczny (choć w sumie nie wiem, na ile relację z AI można do takich zaliczyć). Czytało się dobrze :)

There's no medicine for regrets.

Mnie też miło do Ciebie zawitać, Misiu  :) Trochę mało mnie było na portalu w ostatnich miesiącach, ale mam nadzieję jesienią bywać tu częściej. 

Brak urody to rzecz względna. Jak to mówią, nie to ładne, co ładne, ale to, co się komu podoba ;)

There's no medicine for regrets.

Wiem, że nie jestem ładny

W sumie to biedny ten goblin. Sympatyczne i mięciutkie jak wełenka na gobelin :)

There's no medicine for regrets.

Lubię takie pętle tekstowe i grę z czytelnikiem. Dobrze i lekko napisane, przez co czyta się szybko i z dużą przyjemnością. Fajnie pomyślane i zrealizowane. Kliku klik. 

There's no medicine for regrets.

Gościu w środku wygląda na Van Damme’a. Ale który to film, nie kojarzę. 

There's no medicine for regrets.

O, no właśnie, zastanawiałam się nad ocykać się, ale nigdy nie słyszałam takiej formy. Dobrze wiedzieć, że istnieje, bo chyba pasuje mi najbardziej. Dziękuję pięknie!

There's no medicine for regrets.

Nie jest to czarodziejka. No dobra, zmieniam zagadkę – tym razem naprawdę proste :>

​.

 

 

 

There's no medicine for regrets.

Help! Mam zaćmienie – czy istnieje czasownik niedokonany od ocknąć się? Bardzo mi potrzebny. 

 

Dobra, przypomniało mi się o istnieniu przytomnieć. Będzie musiało wystarczyć. 

There's no medicine for regrets.

Nie jesteś sam, ja czasami też tu wchodzę i nie mam zielonego pojęcia, co to :D

There's no medicine for regrets.

Na podstawie tego komiksu powstała seria animowana, więc to nie jest jakoś bardzo niszowy tytuł. Zresztą jak dałam film słynnego reżysera to też był problem :P 

There's no medicine for regrets.

A tu jeszcze kadr z główną postacią. 

 

There's no medicine for regrets.

Każdy ma swoją bańkę XD

Te dwa ostatnie kadry to nie film, tylko komiks internetowy (bardzo fajny zresztą). Poczekam jeszcze dzień lub dwa i postaram się wrzucić coś łatwiejszego :D

There's no medicine for regrets.

​Nikt nie zgadł, więc daję nową zagadkę. Myślę, że łatwiejsza :)

 

 

There's no medicine for regrets.

Pan na dole to rzeczywiście Van Gogh (choć film jest o nim tylko trochę). Film bardzo znanego, kultowego wręcz, reżysera. Jeszcze dwa kadry, jeśli nikt nie zgadnie to jutro wieczorem dam nową zagadkę.

\

 

 

 

 

There's no medicine for regrets.

Kojarzy ktoś, jak powinno się pisać: lampa/żarówka ledowa czy lampa LED-owa ???

Wiem, że lampa/żarówka LED jest poprawne, ale zależy mi na formie przymiotnikowej. 

 

Edytka. Chyba znalazłam – wg zasad pisowni skrótowców ta druga wersja. Tylko czemu ona tak brzydko wygląda T_T Ech…

There's no medicine for regrets.

Piórkowo byłam na NIE. 

Pod względem językowym to jest bardzo sprawnie napisany tekst. Jednak poziom absurdu i jego natężenie mocno mnie znużyły. Zabrakło mi zmian napięcia, jakichś fluktuacji tonu. Bo od początku do końca to napięcie jest stałe, nie rośnie ani nie opada. Nie ma tu też tak naprawdę punktu kulminacyjnego. Ani bitwa, ani wesele nie wyróżniają się na tle całej opowieści. Nie czułam ani dynamiki, ani dramatyzmu tych scen. One też nie miały szczególnych konsekwencji dla bohaterów. Ciągi przyczynowo-skutkowe w tekście właściwie nie istnieją. Dodatkowo znaczne nawarstwienie dziwności osłabiło jej działanie i bardzo szybko przestało robić wrażenie. Zastanawiałam się podczas czytania czy oprócz funkcji humorystycznej absurd pełni w tekście jeszcze jakąś funkcję. I nie znalazłam żadnej. Wrzuciłeś w opowiadanie bardzo dużo elementów, mnóstwo się tu dzieje, nawiązania, postaci, intertekstualne puszczanie oka, erudycyjne smaczki, ale jakby wszystko miało dokładnie taki sam priorytet – mówiąc krótko, zabrakło mi perspektywy i ogniska, przez co obraz wyszedł płaski ;) Miałam poczucie, że mam do czynienia z przydługim abstrakcyjnym żartem bez puenty, który jest świetnie napisany warsztatowo. 

Trochę skojarzył mi się Twój tekst z prozą Natalki Suszczyńskiej z Dropii i Trash Story Mateusza Górniaka. Jeśli nie czytałeś, polecam. 

There's no medicine for regrets.

nie mam nic na usprawiedliwienie, bo rzeczywiście tekst na Piórko w moim własnym odczuciu nie zasługiwał i bronić się nie zamierzam

Nie za bardzo rozumiem, dlaczego chcesz się usprawiedliwiać, sama się przecież nie nominowałaś ;). Ktoś (w tym przypadku Finkla) uznał, że tekst jest wart nominacji – przez ciągłe deprecjonowanie swojego tekstu rykoszetem trafiasz także w osoby, które mają odmienne zdanie od Twojego nt. tego tekstu. 

There's no medicine for regrets.

Przybywam z komentarzem lożowym. Jak już wiesz, byłam na NIE. 

Tekst składa się z dwóch głównych komponentów – historycznego i fikcyjnego. I o ile historyczny się broni – wybrałaś ciekawą sekwencję zdarzeń i rozrysowałaś ją na szerszym tle tożsamościowo-narodowym – o tyle fikcja nie jest przekonująca.

Masz Cygankę, która z jakiegoś powodu czuje się Polką (a nie Romką, czy Rosjanką – a jeśli trzymać się prawdy historycznej, to przecież Romowie mają własną odrębną tożsamość), jej siedmiu synów powołanych do życia w magiczny sposób (oni istnieją w teście tylko w swoim “teraz”, dla czytelnika nie mają przeszłości ani przyszłości), którzy z jakiegoś powodu czują się Rosjanami, a nie Romami czy Polakami (znowu: dlaczego?; skoro Cyganka czuje się Polką, stworzyła ich ze swoich żeber, to skąd się bierze ich rosyjska tożsamość?). Dodatkowo ich życie nijak jest związane z życiem zamachowców – oni się w nich wcielają, ale bez względu na to, czy zamachowiec ginie czy przeżywa, to nie ma to żadnego wpływu na ich życie. Elementy fikcyjne są w tekście na zasadzie “bo autor tak chciał” i brakuje połączeń między nimi, zależności czy zasad, które by sprawiły, że rzeczy dzieją się tak, a nie inaczej. Bo nie chodzi mi o to, żeby np. zmienić Cygance tożsamość – ona jak najbardziej może czuć się Polką, tylko, Autorko, przekonaj mnie, że to ma sens; zbuduj jej tożsamość, a nie ogłaszaj ją czytelnikowi. Bo prawdę historyczną czytelnik przyjmie – no bo tak było, a fikcję musisz dopiero stworzyć. 

Kolejna rzecz – zabrakło mi w tekście jakiegoś haczyka, napięcia, czegoś, co by pobudzało moją ciekawość. Od początku wiadomo, że zamachów będzie siedem (co wcale nie musi być wadą tekstu),  co zabiera ci możliwość grania elementem stopniowego odkrywania kart. Ale masz tyle innych ciekawych komponentów, które mogłaś wykorzystać. Np. Narastający niepokój, obłęd cara (na początku myślałam, że pójdziesz w tę stronę, ale po pierwszych kilku zamachach, gdzieś to się rozmyło, i car przestał się bać). Mogłaś pograć życiem braci – bardziej powiązać ich losy z losami zamachowców. Mogłaś pójść w świadomą ofiarę ze strony Cyganki, która musi poświęcić swoich synów, żeby do zamachów w ogóle mogło dojść. Pograć samymi zamachowcami – bo przy bardzo skrótowym i relacyjnym charakterze opisywania zamachów ich los był mi obojętny. Pójść w stronę losów Polski i bliżej nakreślić ciągi przyczynowo-skutkowe między zamachami, a ich konsekwencjami dla Polski. To są tylko przykłady – staram się pokazać, że bardzo mało wycisnęłaś z tematu, który poruszyłaś. Miałaś bardzo duże pole do tego, aby historię obudować fikcją, tak aby elementy historyczne i fikcyjne były równoprawnymi filarami opowiadania. 

Finalnie, po przeczytaniu zostałam z poczuciem niewykorzystanego potencjału. 

Językowo – czytało się dobrze, o nic się szczególnie nie potykałam; może tylko miejscami dialogi można by lekko zdynamizować (przy dłuższych wypowiedziach miałam wrażenie pewnej sztuczności). Pamiętam Twoje teksty z początków twojej bytności na forum – i językowo postęp jest bardzo widoczny.

 

There's no medicine for regrets.

Anet, ale się zmultiplikowałaś :D

 

Misiu,

Jak zaznaczyć w wypowiedzi sekundowy odstęp między słowami? Drugi problem: w rozmowie ktoś jeden mówi szybciej niż drugi. Nie wystarczy info, że tak jest, chcę to pokazać. Jak?

Jeśli chcesz to pokazać bez “klasycznego” użycia didaskaliów, to tempem.

 

Cedzenie słów – każde słowo osobnym zdaniem. (tu przykład ode mnie, jak to można zrobić: https://www.fantastyka.pl/opowiadania/pokaz/18683)

Mówienie bardzo powoli – wielokropki po każdym słowie; ewentualnie efekty takie jak zająknięcie się w kilku miejscach.

Pokazanie miejsca na oddech, wahania, emocji – zdanie przerywane didaskaliami (np. Dziś – westchnął – zebraliśmy się – rozejrzał się dookoła – aby pożegnać – przełknął głośno – wuja Teofila itd. ); choć warto uważać, żeby nie przedobrzyć ;)

Mówienie bardzo szybko – zlewanie się słów (brak światła między nimi). Choć też jeśli jeden bohater cedzi słowa/ mówi wolno, a drugi mówi po prostu normalnie, to może wystarczyć sam kontrast między którymś z wyżej wspomnianych zapisów, a zapisem normalnym. 

 

 

Nie jest to może najłatwiejsze, bo trzeba taką rozmowę wkomponować w kontekst, żeby było jasne, co robisz, ale da się. 

There's no medicine for regrets.

Czy rygor językowy nie odstrasza aby przypadkiem ludzi z pomysłami, zacięciem itd… itp…

Z perspektywy osoby piszącej warsztat to są możliwości. I jednocześnie chcieć pisać i nie chcieć (za)dbać o warsztat mi się ze sobą kłóci. Bo im więcej umiem,  tym bardziej mogę pisarsko zaszaleć i się rozwijać. A to uczucie, kiedy słowa układają się dokładnie tak, jak powinny, jest cudowne. Z kolei strasznie frustrujące bywają chwile, kiedy mam pomysł, ale umiejętności do jego zrealizowania jeszcze nie te :/

Dla mnie dobry warsztat to wolność pisania tego, co chcę i jak chcę.

 

Co do zmieniających się zasad językowych i hiperpoprawności. Istnieje redakcja i korekta, i nikt sensowny nie odrzuci tekstu, bo ktoś źle napisał nie z imiesłowami czy nazwę marki nie z tej litery. 

There's no medicine for regrets.

Marzanie, ale ja wcale (naprawdę!) nie próbuję Cię przekonać, żebyś cokolwiek zmieniał w wątku królewny. Nawet w moim pierwszym komentarzu napisałam:

 

Matka królewicza i królewna – te postacie też są jednowymiarowe. Nie przeszkadzałoby mi to, gdyby były one jedynymi tak skonstruowanymi postaciami – to w końcu baśń, a one są postaciami z tła; istnieją jako wyzwalacze działań głównych bohaterów – ale niestety nie są.

 

A mój komentarz wyżej był odpowiedzią na Twój, jak zrozumiałam, dość ogólny, czy może raczej kontemplacyjny w charakterze komentarz, i jako taki nie odnosił się już do opowiadania. 

 

There's no medicine for regrets.

żeby znaleźć w artykule o zbrodniarzu jakiś dowód jego szaleństwa, bo to nas uspakaja.

Dowody szaleństwa nie działają na mnie uspokajająco ;D Geneza zła wcale nie musi oznaczać szaleństwa, choć oczywiście może (choć wtedy pojawia się pytanie o genezę szaleństwa). Mnie bardziej interesuje, dlaczego dana postać się jakaś stała, a powody mogą być bardzo różne. 

There's no medicine for regrets.

Ja się dzielę swoimi wrażeniami i staram się wyjaśnić mój punkt widzenia – nie oczekuję (ani nie sugeruję – mam nadzieję), że autor ma z tekstem zrobić to czy tamto ;) Choć oczywiście cieszy mnie, jeśli moje uwagi na coś się przydały. 

There's no medicine for regrets.

Zdobył Oskara, to myślałam, że może ktoś widział ;) 

 

Pałeczka wraca do ciebie. 

There's no medicine for regrets.

Dzięki za wyczerpującą odpowiedź. 

 

Wersja, którą chciałabyś pewnie przeczytać

Nie, nie mam żadnej “swojej” wersji tego opowiadania. Ja nie mam problemu z tym, że Twoje postacie są takie, a nie inne. Mam problem z tym, że nie wiem, dlaczego takie są i co za tym idzie nie rozumiem ich postępowania. W tekście na 5 postaci (wróżka, siostra wróżki, matka królewicza, królewna i królewicz) naznaczonych w jakiś sposób klątwą tylko królewicz się sprzeciwia swojemu losowi. I ja nie wiem, dlaczego, bo tego w żaden sposób nie wyjaśniasz. Gdyby linia przebiegała np. ludzie a wróżki, albo była związana np. z mocą klątwy, była zbudowana w oparciu o charakter postaci itp. U Ciebie nie widzę żadnego powodu wewnątrztekstowego, przez co zostaję z poczuciem, że te postacie zachowują się jedynie tak dlatego, że autor sobie to tak wymyślił. Nawet od strony konstrukcyjnej to nie ma sensu – gdybyś np. tylko uwidocznił/rozbudował motywację u postaci pierwszoplanowych (wróżki i królewicza), a postaci z tła zostawił narysowane grubszą kreską – nie miałabym uwag. A tak, czytałam, próbowałam znaleźć jakąś logikę postępowania bohaterów i niestety nie udało mi się.

To o czym piszesz w komentarzu o wróżce – tego w tekście brakuje. Bo ja widzę postać, która rozpętała piekło, bo przyszłość musi się wypełnić, ale już dlaczego musi tego nie ma. Nie ma tego, że wróżki myślą i widzą świat inaczej. Ja nie wiem, dlaczego ona musi królewnę zabić, albo dlaczego myśli, że musi.

 

W takiej sytuacji łatwo się pogubić, i scena “przed” dotykiem wyraża desperację i zagubienie.

To tego nie widać ;)

 

There's no medicine for regrets.

Ode mnie było NIE w głosowaniu.

Miałam w tym tekście problem z wewnętrzną logiką świata i zachowaniem bohaterów. Wróżka, która uśpiła królewnę i dworzan – nie rozumiem jej zachowania. Jedyną motywacją i mantrą, którą tłumaczy wszystkie swoje działania jest przyszłość, która musi się wypełnić. Tylko że nie informujesz czytelnika, dlaczego musi się wypełnić. Wróżka w to wierzy, ale ja nie wiem i nie rozumiem dlaczego. Nie rozumiem, dlaczego tak łatwo zgadza się na tę przyszłość. Co by się stało, gdyby się nie zgodziła. A ona przecież swoimi działaniami doprowadza do śmierci wielu ludzi, zniewolenia sióstr, własnego cierpienia i strasznej śmierci. Jest bierna, a ja nie znajduję w tekście dla tej bierności uzasadnienia. Zostawiasz mnie z poczuciem autorskiej arbitralności jej działań. Nie ma tu motywu chociażby fatum, gdzie los się wypełni bez względu na starania bohatera. Z przedstawionych zdarzeń w żaden sposób nie wynika, że ta przyszłość wyglądałaby właśnie tak, gdyby wróżka dokonała innych wyborów. Dlatego tak bardzo brakuje mi uzasadnienia jej motywacji. Chciałabym coś wewnątrztekstowego, a nie tylko “bo autor tak zadecydował”.

I to jest też problem, który dotyczy pozostałych postaci. Siostra wróżki tak samo łatwo zgadza się na swój los. Jest tylko marionetką w autorskich rękach. Matka królewicza i królewna – te postacie też są jednowymiarowe. Nie przeszkadzałoby mi to, gdyby były one jedynymi tak skonstruowanymi postaciami – to w końcu baśń, a one są postaciami z tła; istnieją jako wyzwalacze działań głównych bohaterów – ale niestety nie są. Nawet postać epizodyczna mnie nie przekonała. Wracająca z targu kobieta będąca na skraju wycieńczenia fizycznego, mająca w domu głodną córeczkę, spotyka rosłego mężczyznę na drodze, który pomaga jej pociągnąć wóz. Czasy są niespokojne, mężczyzna wygląda jak przedstawiciel niesławnego rodu ludzi-ogrów, ale co tam, kobiecina wypina wątłą pierś i zaprasza go do siebie na noc… Sorry, ale zrobiłeś z tej kobiety idiotkę. Aż się przy tej scenie cofnęłam i przeczytałam ją jeszcze raz, żeby sprawdzić, czy on jej przypadkiem nie dotknął – wtedy jej reakcja miałaby sens, bo byłaby wynikiem jego klątwy. Ale nie. Potem jeszcze na chwilę kobieta wraca, tylko po to, by wpaść w histerię i zginąć… 

Postać królewicza – to właściwie jedyna postać, która w tym tekście myśli i próbuje kierować swoim losem. No i właśnie, dlaczego jest jedyną postacią napisaną w ten sposób? Przydałoby się w tekście jakieś uzasadnienie, dlaczego niektóre postacie są bierne, a inne nie, ale go nie znalazłam. Działania bohaterów są arbitralne, nie ma tu wewnętrznej logiki świata (a jeśli jest, to jej nie widać). Bo ja przez cały tekst właściwie nie wiedziałam, dlaczego bohaterowie zachowują się akurat tak, a nie inaczej. I jest to mój największy zarzut.

Z mniejszych – niewykorzystanie motywu przyciągania/porozumienia wróżki i królewicza. W którymś momencie sugerujesz związek pomiędzy nimi (kiedy ona patrzy mu w oczy przed śmiercią), tylko że później z tego motywu niewiele wynika. Można domyślać się, że dlatego królewicz znalazł nasiono, ale to właściwie tyle. A szkoda – bo to jest motyw, który mógłbyś wykorzystać do zbudowania motywacji wróżki, bardziej posplatać losy bohaterów. 

 

To tyle z rzeczy, które mnie uwierały. Co fajnego? – pomysł na retelling baśni; jest sporo ciekawych smaczków i zabawy znaną historią, odwracania ról i tworzenia nowych powiązań między bohaterami; ciekawy motyw błogosławieństwa matki zamieniającego się w klątwę; udanie wyszedł motyw drapieżnego pnącza, które pod wpływem dotyku królewicza zakwita; oniryczny klimat opowieści. No i porządnie napisane :)

 

There's no medicine for regrets.

​Nie mogłam nie znać :D

 

Ode mnie też zagadka filmowa.

 

There's no medicine for regrets.

Ave, Cezarze!

 

Ode mnie było NIE. Z dwóch powodów – po pierwsze kompozycja, po drugie zabieg ramowy.

Co do kompozycji – dwie trzecie tekstu to historia opowiadana przez dziadka wnuczkowi będącą formą retellingu baśni. Mamy wspomnienia dziadka, który jest też głównym narratorem żonglującym przeszłością i odpowiednio dawkującym suspens. Jest to historia wewnętrznie spójna (pod względem treści, do języka jeszcze wrócę), ciekawa i dobrze oddająca klimat dzieciństwa. Jest potwór i nawiedzony dom, grupa dzieciaków i tajemnica – klasyka, ale w bardzo dobrym wydaniu, w dodatku wzbogacona o dodatkowe smaczki (retelling baśni, świetne dekoracje tworzące klimat łączące sacrum i profanum, pomysł na Babcię Faszystkę). Wyjaśnienie o tym, jak działa dom i modus operandi samej babci kupuję. Moment kulminacji nie do końca mnie przekonuje (ten nagły powrót wynaturzonej rzeczywistości domu do “normalności” rzeczywistości zewnętrznej jest dość arbitralny) i właściwie od niego historia zaczyna rozłazić się fabularnie. Motyw dorosłego Krzysztofa zwabiającego Małgorzatę do domu nie ma w tekście wystarczającej podbudowy. Bo to że poprzednia ofiara nazywała się Jaś, a teraz mamy Małgosię to trochę mało. (Wspominasz coś o siostrze Jasia, ale wtedy nie wiadomo, czemu czekał aż Małgosia dorośnie, jeśli rzeczywiście Małgorzata jest siostrą Jasia). Ten nagły przeskok na dorosłą ofiarę i zrobienie z niej kolejnego potwora jest jakby na doczepkę. W ogóle miałam wrażenie, że dla tekstu byłoby lepiej albo gdybyś wątek z Małgorzatą wywalił całkowicie, albo go porządnie rozbudował. Bo teraz ten wątek jest trochę jak piernik ulepiony z resztek ciasta, które zostało po wałkowaniu i żal było wyrzucić, więc mimo, że jest zeschnięte i niezbyt się lepi, to jednak ląduje na blasze – wychodzi jadalne, ale nie dorasta smakiem do pozostałych pierników ;) 

Problem drugi – rama opowiadania. Po pierwsze, gdyby opowieści słuchał prawdziwy mały chłopiec, to odpadłby po pierwszym akapicie. A tu dziadek mówi i mówi, używa bardzo wielu słów, nierzadko trudnych, a dziecko nic, siedzi grzecznie i słucha, nie przerywa, pytań nie zadaje. Kurczę, nawet nastolatek odpadłby po kilku akapitach tak opowiadanej historii. I nie chodzi o to, że opowiadasz w sposób nudny – bo tak nie jest. Ale sytuacja, w którą wkomponowałeś opowieść jest zupełnie niewiarygodna. W którymś momencie się zaczęłam zastanawiać, czy Jaś jest takim wdzięcznym słuchaczem, bo go potwór otumanił. No ale wtedy jego reakcja po wysłuchaniu opowieści powinna jakoś na to wskazywać. 

Używasz zabiegu z Jasiem, żeby móc bezpośrednio zwracać się z historią do czytelnika (opowiadanie na “ty”), jednocześnie Jaś jest też istotnym elementem tej historii. Nie udało Ci się tych dwóch funkcji satysfakcjonująco połączyć (jest to bardzo trudne, bo wymaga połączenia w jednym bohaterze spojrzenia wewnątrz historii, które będzie jednocześnie działać na zewnątrz historii). Przez co miałam bardzo duży problem z zawieszeniem niewiary w tym tekście. 

Język narratora – jest niespójny. Tych niespójności nie ma może bardzo dużo, ale niestety na tyle, że przeszkadzały w lekturze i zaburzały imersję. Miałam wrażenie, że czasem mieszasz różne rejestry języka. Bo z jednej strony cały czas jest to pisane jako opowieść skierowana do wnuczka, z drugiej masz partie będące wspomnieniem i do tego dodajesz komentarz starca mówiącego językiem osoby, która dużo przeżyła i widziała. I czasami te trzy języki plączą ci się między sobą. Gdzieś w partiach przytoczonych wspomnień  wkradają się słowa starca, czasem na odwrót; gdzieś tam pojawił się Krzyś, mimo że wszędzie było albo Krzysiek, albo Krzysztof. 

Tytuł… Nie pasuje mi do treści. Sugeruje coś humorystycznego i lekkiego. Zaczęłam się zastanawiać, czy ważniejsze dla Ciebie było, żeby był długi, niż żeby pasował do tekstu. 

To już może nie zarzut, co subiektywne narzekanie z mojej strony, ale żałowałam, że nie wykorzystałeś w pełni motywu Babci Faszystki i “dwulicowych” obrazów. Z przyjemnością poczytałabym o nich coś więcej. Trochę po macoszemu potraktowałeś też Piotrka.

Plusy – z wszystkich czterech tekstów nominowanych w tym miesiącu Twój zdecydowanie wyróżnia się klimatem. To jest tekst, który wzbudza niepokój, a groza jest odczuwalna. Mimo tego, że w którymś momencie czytelnik domyśla się, że z narratorem jest coś nie tak, to ta wiedza dodatkowo buduje napięcie. Jak już pisałam wcześniej – rewelacyjny pomysł na babcię i obrazy. Wątki baśniowe – trochę mało wyeksponowane, ale fajne :)

 

Podsumowując – domek z piernika wyszedł smaczny, ale upiekł się nierówno. Myślę, że zawiódł proces selekcji pomysłów i rozwiązań formalnych, przez co autor miał więcej ciasta niż rąk do jego wyrabiania ;) 

 

There's no medicine for regrets.

Hej,

jak już wiesz, byłam na NIE. Dla mnie ten tekst stoi dobrym pomysłem, którego nie udźwignął warsztat, szczególnie od strony konstrukcyjnej. Pierwszą scenę czytałam trzy razy, żeby się połapać, kto co mówi. Czytelnik zderza się z rozmową dwóch niezidentyfikowanych postaci, które rozmawiają na niejasno określony temat. Ani nie wie, czy są to ludzie (ja do tej pory, po przeczytaniu całego tekstu, nie mam całkowitej pewności, kim jest Dart), ani co właściwie bohater ma zrobić. W dodatku pojawia się trzecia postać, Roland, tylko z imienia i jednym zdaniu. W tym momencie ja tego zdania nie jestem w stanie z niczym połączyć, bo jeszcze nic o bohaterze, ani o świecie przedstawionym nie wiem, oprócz tego, że nie jest to świat, który znam. Kolejna rzecz, która utrudnia odbiór tej sceny, to to, że jedna postać określona jest imieniem (Dart), druga tylko słowem pospolitym (kocur), w dodatku raz używasz synonimu (kot) – równie dobrze mogłoby to być wprowadzenie kolejnej postaci. Stosunek niewiadomych do wiadomych w pierwszej scenie sprawia, że czytelnik zostaje w głowie ze znakiem zapytania, i takim “ale o co cho…?”.  I to jest problem, który przewija się w całym tekście. 

Zabrakło wprowadzenia do tego świata, ale też trochę takiego ciasta słownego tu i ówdzie, które pomogłoby te niewiadome jakoś uporządkować w głowie czytelnika. I nie chodzi mi o infodumpy, a raczej  o takie nawet dwu czy trzyzdaniowe wstawki przy nagromadzeniu niesamowitości. Bo Ty cały czas dokładasz nowych rzeczy, ale bez zadbania o to, żeby te wcześniejsze nowe rzeczy przestały być nowe w głowie czytelnika. 

Kolejną rzeczą, która działa na niekorzyść tekstu i utrudnia zrozumienie rzeczywistości bohatera jest brak precyzji w używaniu słów – przy opisach nieznanego świata, używanie słów o podobnym znaczeniu jako synonimów to nie jest dobry pomysł. Bo np. basen i zbiornik jeszcze ujdą, ale już nazywanie zbiornika dziurą nie bardzo. Szczególnie, że ta przestrzeń cały czas się zmienia i w trakcie czytania kilka razy gubiłam się, bo nie wiedziałam, czy nazywasz coś, co już się pojawiło, czy wprowadzasz nowy element. Powinieneś napisać to tak, żeby czytelnik nie miał wątpliwości, że szczelina z początku sceny nie jest dziurą z akapitu później (bo nie chcesz użyć powtórzenia), a u Ciebie raz okazywało się, że to ten sam element, innym razem że  nie.

Zdarzały się też niezgrabności składniowe. Potykałam się na zdaniach, w których oddzielasz podmiot od orzeczenia długim wtrąceniem. To nie jest błąd, ale spowalnia czytanie i zaburza jego płynność. Rozbudowane wtrącenia czasem lepiej dać na początek lub koniec zdania. Łatwiej się je wtedy czyta. Zdarzały się też przecinki w dziwnych miejscach.

Z fabularnych rzeczy, które mnie nie przekonały to wątek z fiolką z grzybem, którą nie wiadomo jak bohater zgubił (w sumie to nawet nie wiadomo, czy zgubił, czy zniknęła w inny sposób) i potem jej “magiczne” odnalezienie się przy Rolandzie.

Zdziwiłam się też, że bohater nie dał rewolwerowi naboi od razu na starcie. Skoro później w tekście masz, że mógł dać mu naboje na wszelki wypadek, to pchanie się w niebezpieczeństwo z pustym magazynkiem wydaje się głupotą.

Trochę też nie wiem, dlaczego kocurowi zależało na tym, aby główny bohater rozliczył się w tym zleceniu ze swoją przeszłością (choć to nie tyle zarzut, co miejsce, które można by “dojaśnić”). I właściwie dlaczego ta postać nie miała imienia?

 

Co mi się podobało? Pomysł na świat, relacja między rewolwerem a łowcą, wątek kobiety-serca roju, tytuł, mocne zakończenie, które działa od strony emocjonalnej, ale też kompozycyjnej (tworzy fajną klamrę z początkiem), foreshadowing zakończenia poprzez wzmianki o rodzinie Rolanda rozsiane w tekście, zmienność świata i jego płynność. 

Językowo – ogólnie na plus. 

 

There's no medicine for regrets.

Trochę zbyt enigmatyczne i ogólne jak dla mnie. W dodatku jest w treści trochę sprzeczności. Najpierw o tym, że lalki nie miały własnego zdania, potem o tym, że jednak niektóre się kłóciły, a tylko te najdroższe milczały. Potem ludzie właściwie znikają, androidy mają ubaw, a gdzieś w tym wszystkim jest jeszcze starzec będący ostatnią kopią świadomości człowieka i jakaś piosenka na winylu – dużo tego jak na tak krótki tekst. Każdy z tych wątków bardzo luźno się łączy z pozostałymi albo zgoła wcale, żaden nie jest rozbudowany – po prostu garść pomysłów wrzucona tekst. 

There's no medicine for regrets.

Aliteracja nie jest błędem. To środek stylistyczny tak samo jak metafora czy onomatopeja. W języku polskim występuje naturalnie.

Kiedy staje się niezręcznością stylistyczną? – nie ma na to jednoznacznej odpowiedzi, ale jeśli coś jest trudne do wymówienia, zaburza płynność czytania, zwraca na siebie uwagę (a nie było to zamierzeniem autora)  wtedy warto przeformułować fragment. 

There's no medicine for regrets.

Tak podczytuję tę Waszą dyskusję i mam wrażenie, że Oblatywacz ceni te teksty kultury, które za punkt wyjścia traktują naszą rzeczywistość i zachowują pozór prawdopodobieństwa. 

Bo i Matrix, i Obcy, i 1984 Orwella dzieją się pozornie w naszym świecie i pozornie mogłyby się (w przyszłości) zdarzyć. A taki Władca Pierścieni zdarzyć by się już nie mógł. 

Mnie to kryterium oceny tekstów nie przekonuje, bo bierze pod uwagę tylko warstwę dosłowną dzieła, zupełnie ignorując szereg środków artystycznych wykorzystywanych przez sztukę (literaturę, film, malarstwo, rzeźbę itd.), takich jak chociażby metafora, która pozwalają odnosić świat inny od naszego do naszego, a także bardzo zawęża role, jakie to dzieło może odgrywać (jednocześnie je wartościując – np. rozrywkową negatywnie, informacyjną pozytywnie). 

Cały czas poruszamy się w świecie sztuki, a nie nauki. A to oznacza, że te “realistyczne” dzieła są tylko pozornie realistyczne (w znaczeniu odzwierciedlania naszej rzeczywistości). Widoczność iluzji zależy od kunsztu twórcy, ale też wiedzy i doświadczenia odbiorcy.

Dlatego dla kogoś, kto się nie zna na technologii, fizyce i metodach pozyskiwania energii, Matrix będzie realistyczny, dla kogoś, kto taką wiedzą dysponuje infantylny. Tyle że siła tego filmu, to nie tylko warstwa dosłowna. Ten film łączy w sobie refleksję nad rozwojem technologii i rozrywkę. Dodatkowo korzysta z utartych schematów (wybraniec, walka z odczłowieczonym złem, miłość, poświęcenie) i podaje je w atrakcyjnym sztafażu. Ten film nie odniósł sukcesu dlatego, że był “realistyczny” (to tylko jeden z powodów). 

Władca Pierścieni z kolei przyciąga połączeniem epickości i uniwersalności. To jest historia o walce dobra ze złem, przyjaźni, walce z przeciwnościami losu, wadze jednostki, ale też o tym, że nie da się dwa razy wejść do tej samej rzeki i że to, co przeżyliśmy, zostawia w nas ślad. 

Jeden i drugi film (plus książka) mówi o ludziach i o ważnych dla ludzi sprawach. O jakości dzieł decyduje wykonanie, a nie konwencja. 

There's no medicine for regrets.

W ogóle Narnia i Harry Potter to nie jest literatura skierowana do dorosłych, więc ma nieco inne “zadania” i założenia. 

Poza tym zarzut, że coś jest płytkie, jest strasznie ogólny. Można by postawić tezę o kiepskiej (czy jakiejkolwiek) kondycji współczesnego fantasy – ale do tego trzeba by najpierw nakreślić ramy gatunkowe (co konkretnie uznawane jest za fantasy), geograficzne, czasowe, dystrybucyjne (jakimi kanałami wydawane); uwzględnić do jakiego czytelnika literatura jest skierowana (dorosłego, młodego dorosłego czy dziecka) oraz to czy mówimy o powieściach, czy o opowiadaniach. Potem te wszystkie teksty przeczytać i dopiero na tej podstawie wysnuwać jakieś wnioski.

A jeśli bawić się w komparatystykę (wtedy a teraz, albo między gatunkami), to dodatkowy ogrom pracy trzeba by włożyć. 

Bo tak to ekstrapolujesz swoją prywatną opinię na cały gatunek (fantasy), w dodatku porównując go z literaturą z innego gatunku (Orwell), co właściwie nic konstruktywnego do dyskusji nie wnosi i nic o kondycji współczesnego fantasy nie mówi. 

There's no medicine for regrets.

Ja mam wrażenie, że teraz jest po prostu dużo więcej kiepskiej literatury. I fantastyki, i obyczajówki, i kryminałów, i co tam jeszcze jest aktualnie popularne.  I im gatunek popularniejszy, tym więcej w nim słabszych rzeczy się ukazuje. Bo jest popyt, więc i piszący, i wydawcy w to idą. Plus dochodzą jeszcze inne kanały publikacji (np. wattpad → papier). Ale to nie znaczy, że nie ma dobrej literatury. Trzeba tylko trochę poszukać ;) Nie uzależniałabym więc jakości od gatunku. 

Nie widzę też potrzeby walki literatury tzw. ambitniejszej z rozrywkową. Obie mają swoje miejsce. Jedyne co mnie wkurza, to blurby wprowadzające czytelnika w błąd. 

Poza tym literatura cały czas odnosi się do rzeczywistości – tyle że do różnych jej obszarów. Jedni robią to z pomocą smoków, inni realizmu. 

There's no medicine for regrets.

O, fajnie. Gratulacje!

There's no medicine for regrets.

Racja, automatycznie założyłam, że ma trzy. Mag użył słów “pierwsze twoje życzenie”, więc Jankowi zostało przynajmniej jeszcze jedno ~^^~. 

There's no medicine for regrets.

Przekombinowane. Brzmi poetycko, ale z sensem gorzej. Nie wiem, dlaczego kruszynki zimy miałyby zwiastować nadzieję. Dlaczego akurat bez wrzawy, a nie np. głośno/cicho, albo z umiarkowanym natężeniem dźwięku? (Wiosnę mógłby zwiastować np. trzask łamiącej się kry, szum płynącej wody, świergot ptaków itp.). Lodowy most to przejście między nocą a dniem? Śmiercią a życiem? Jawą a snem? Jeśli to pierwsze, to co ma do tego zima, jeśli to drugie, to kolejność się nie zgadza, jeśli trzecie, to jak to się łączy z porami roku? I jeśli most to tylko przejście między porami roku, co do tego ma narrator i dlaczego jego krok kruszy jakąś granicę? 

 

There's no medicine for regrets.

Nowa Fantastyka