Profil użytkownika

Bogusz Jaśniak

boguszj@hotmail.com


komentarze: 1875, w dziale opowiadań: 1572, opowiadania: 1378

Ostatnie sto komentarzy

Matras i Empik mają na tyle silną pozycję na rynku, że wymuszają na wydawca zgody na przecenianie premierowej książki – jeśli wydawca się nie zgodzi, to w całej Polsce w największych księgarniach jego książka się nie znajdzie, więc i sprzedaż będzie marna. Jeśli są przeceny, to traci na tym wydawca i autor, bo wielka księgarnia nie obetnie sobie prowizji.

Otóż to. Problem polega na tym, że – o ile się nie mylę – ta ustawa nie zabrania dystrybutorom wymuszania rabatów. Stała cena ma obowiązywać tylko przy sprzedaży do ostatecznego, detalicznego odbiorcy. A więc nie dość, że wielkie sieci będą wymuszać na wydawcach rabaty jak do tej pory, to marżę będą mieli potencjalnie większą, bo stała cena książki. Nie wspominając o tym, że sieci i tak przeważnie nie przeceniają książek na premierę. Co innego księgarnie internetowe, które niedługo nie będą mogły tego robić.

Także ustawa zdecydowanie nie w interesie czytelników. Ani wydawców, ani tym bardziej autorów. 

Druga akurat była moja. A mnie osobiście najbardziej podobała się okładka czwartego numeru – i tę akurat robiła Goria. 

Humor taki trochę przewidywalny, ale generalnie strawny i przyjemny.

Także króciak zdecydowanie na plus.

Cóż, przykro mi, ale nie rozumiem. Także nie oceniam, zaznaczam jedynie, że przeczytałem.

Powiem ci, że zrobiłem sobie we wstępnie niezłą antyreklamę. Wyszedłem z założenia, że kilkuletnie opowiadanie nie może być dobre, a tu proszę – niespodzianka. Jednak nie powinno się oceniać książki po… opowiadanie po wstępnie, znaczy się.

To jeden z tych tekstów, które wymagają od czytelnika skupienia. W tym sensie, że nie można go tak sobie po prostu przeskanować, trzeba włożyć trochę skupienia w pojęcie wszystkiego. Co w żadnym razie nie jest wadą. Generalnie udana lektura. Aż bibliotekę kliknę z tego wszystkiego.

Patrząc na tytuł, spodziewałem się opowiadania albo absurdalnie niesamowitego, albo absurdalnie beznadziejnego. Po przeczytaniu tekst okazał się absurdalnie przeciętny. Osiągnął ten rzadki i przedziwny stan, w którym właściwie nie mogę powiedzieć o nim złego słowa, ale na peany również trudno byłoby mi się zdobyć. Niejako literackie ekwilibrium. 

Z dobrymi opowiadaniami jest generalnie ten problem, że trudno do nich pisać długie i treściwe komentarze. Dziwnym trafem istnieje o wiele więcej sposobów na wytykanie błędów niż chwalenie dobrych rozwiązań. 

No nic. Takie życie. Klikam bibliotekę i sobie idę.

Nie wszystko da się zrobić i zapewniam, że wszyscy doskonale zdają sobie sprawę, że to opowiadanie to fikcja. Sęk w tym, że jest zawieszenia niewiary od czytelnika można wymagać tylko do pewnego poziomu. Zauważ, że nikt nie czepia się twoich kosmitów ani zmiany płci jednego z bohaterów. Ani nawet samej idei ponownego zaludnienia ziemi. To jest fikcja, to jest fantasy, to jest ok. Jeśli jednak bierzesz rzeczy całkowicie realne i opisujesz ich działanie w sposób, który czytelnikowi wydaje się niepoprawny, czytelnika to uwiera. 

Jeśli mam opowiadanie, którego akcja dzieje się czasach nowożytnych realnego świata i napiszę, że “bohatera porwali kosmici, którzy przybyli na Ziemię statkami w kształcie wielkich bananów” to jest ok. To jest fikcja – nie spotkaliśmy jeszcze kosmitów, nie wiemy jak się zachowują, a więc równie dobrze mogą latać statkami w kształcie wielkich bananów.

Jeśli natomiast napiszę, że “woda w zbiorniku była rozgrzana do czerwoności, a gdy osiągnęła wystarczająco wysoką temperaturę, eksplodowała” to nie jest ok. Woda nas otacza, znamy ją i wiemy, że z całą pewnością nie zachowuje się w ten sposób. Odbiorca czytając takie zdanie czuje, że coś tu jest nie tak. Coś tu nie gra.

Fikcja fikcją, ale logika jest ważna. A przynajmniej ja tak sądzę, bo to wszystko to oczywiście tylko moje zdanie. Niewiążąca opinia. 

Zaskakująco udana baśń. Przesłanie proste i jasne, co – biorąc pod uwagę gatunek – generalnie nie jest wadą. Przeczytałem zdecydowanie bez przykrości. 

Jest właściwie jedna rzecz, która przeszkadza mi w tym tekście. Wydarzenia zdają się być tu wystrzeliwane ogniem ciągłym z karabinu maszynowego. Nie sugeruję oczywiście, że powinieneś opisywać pieczołowicie każde źdźbło trawy i płytę chodnika, ale moim zdaniem odrobinę (słowo klucz) większe rozbudowanie  świata i nakreślenie postaci pomogłoby mi jako czytelnikowi bardziej zainteresować się i wciągnąć w to, co dzieje się w tekście. Rozumiem, że obecna forma nastawiona jest na opowiedzenie historii, nie przywiązując szczególnej wagi do innych aspektów, unikając przez to rozwlekania tekstu, ale w pisaniu – jak we wszystkim – trzeba znaleźć kompromis. Tak przynajmniej mi się wydaje, bo przecież nie musisz mnie słuchać. 

Poza tym całkiem interesująca lektura.

Powiem tak. Tekst stricte warsztatowo jest napisany generalnie przyzwoicie, ale oś fabularna jest trochę wtórna, wątki humorystyczne trochę wymuszone, a bohaterów z rodzaju śmieszno-smutnych pijaczków widziałem już trochę zbyt wielu. 

Co do powodu zagłady ludzkości – teoretycznie jest możliwe, by jednoczesne podpalenie wszystkich światowych złóż ropy doprowadziło do globalnej katastrofy, ale to nie jest tak, że nastąpiłoby wielkie jebut i świat stanąłby w płomieniach. Jak słusznie zauważyła Finkla, ropa (czy właściwie cokolwiek) płonie tylko w obecności tlenu. Tak więc fizycznie możliwe jest podpalenie ropy tylko w miejscach, gdzie jest wydobywana bądź wycieka. Popatrz zresztą na przytoczone przez ciebie zdjęcie – złoża ropy znajdują się na rozległym terenie, natomiast płoną tylko w miejscach, gdzie stykają się z powietrzem. Zmierzam do tego, że katastrofa następowałaby stopniowo. Na tyle stopniowo, że najzwyczajniej w świecie dość trudno byłoby to przespać, jak zrobili główni bohaterowie. 

Nie wspominając o tym, że podpalenie wszystkich złóż ropy i gazociągów jednocześnie to trochę tak jak podpalenie wszystkich miast w Europie jednocześnie – wymagałoby karkołomnej ilości zasobów finansowych i ludzkich, zaangażowania, precyzji i byłoby szalenie trudne do zrealizowania bez wykrycia. Ale to tak na marginesie, żeby się trochę poczepiać.

Stylistycznie ten tekst na pewno bardziej podchodzi mi niż twój poprzedni, który czytałem. Mniej poetyzacji, więcej konkretów, choć wciąż widać w tym stylu ciebie. 

Początek tekstu pozbawiony haczyka, który przyciągnąłby czytelnika, przez co ci co mniej zmotywowani do doczekania prawdziwego mięska czytelnicy mogą wymięknąć. 

Zdecydowanie na plus koncepcja mgły i aury tajemnicy. Do samego końca nie sposób domyślić się, czy te makabryczne wizje, których doświadczają bohaterowie, są prawdą, czy ułudą. 

Także ogólnie jestem pod wrażeniem.

Jest natomiast jedna rzecz, pod której wrażeniem nie jestem. Zakończenie, które dość dokumentnie rozwala tekst. Czy inaczej, sam fakt, że pożeracz mgły okazuje się być nie tym, co na początku sugerujesz czytelnikowi jest jak najbardziej ok. Po prostu mam pewien dysonans. Z jednej strony kreujesz przez cały tekst taką atmosferę tajemniczości, sprawiasz, że czytelnik nie jest pewien, którą ścieżką podąży fabuła i taką piękną, misterną robotę kończysz łopatologicznym wręcz moralizatorstwem. A przynajmniej tak to odbieram. Gusta i guściki, także tego.

Niektóre kwestie fabularne rzeczywiście są albo zasugerowane, albo dające się przewidzieć, ale podoba mi się, że mimo to udało ci się wykreować poczucie tajemniczości. Taką zagadkę majaczącą zawsze gdzieś na granicy pola widzenia. Podoba mi się też to, że u swych podstaw wszystko w tym tekście ma swoje logiczne uzasadnienie i sens. Brak dziur logicznych jest miłą odmianą w stosunku do tego, co czasami czytuję.

Jestem pod wrażeniem.

Cóż, zobaczyłem Fasolettiego i już mniej więcej wiedziałem, czego mogę spodziewać się po tym tekście. I nie pomyliłem się ani trochę. To bardzo obrazowe, językowo, fabularnie i warsztatowo bardzo dobre obrzydlistwo. Nic dodać nic ująć.

Powiem tak. Dobre zakończenie jest właśnie tym, czego brakuje mi w wielu historiach. To opowiadanie, choć dobrze poprowadzone stylistycznie i fabularnie, nie od samego początku do mnie przemówiło. Natomiast zakończenie rekompensuje wszystkie jego ewentualne niedostatki. Brawo.

Powiem tak – nie bardzo wiem, co chciałeś przekazać tym opowiadaniem. Nie do końca pojmuję morał tej historii. Początek, choć pełen truizmów, miał w sobie kilka ciekawych refleksji i miałem nadzieję, ze taki nastrój będzie towarzyszyć opowiadaniu do końca. Ale zamiast tego zrobiło się mocno surrealistycznie.

 

Ładnie napisane opowiadanie. Bohater też generalnie jest ciekawy, choć uważam, że byłby ciekawszy, gdyby jego motywacja nie była opisywana truizmami. 

Tym niemniej muszę przyznać, że przeczytałem z przyjemnością.

Powiem tak – ten tekst nie jest zły, choć dużo brakuje mu do doskonałości. Sam pomysł na opowiadanie sam w sobie też byłby niezły, gdyby nie to, że forma, którą obrałeś, jest dość męcząca w odbiorze. Mówię tutaj o kwestiach stricte technicznych. Strasznie gryzą mnie te wszystkie powtórzenia, a poza tym daje się wyczuć, że momentami próbujesz sprawić, żeby było zabawnie – z mizernym skutkiem.

Przeczytałem. Nie spodziewałem się takiego zakończenia, choć w pewnym sensie podzielam wątpliwość Finkli co do potwora pożerającego dzieci w biały dzień na zatłoczonym targowisku. Czy inaczej – potrafię sobie wyobrazić kilka sposobów i powodów takiego zachowania, ale warto byłoby zaznaczyć czytelnikowi, jak to jest możliwe, by czytelnik nie musiał ponad miarę zawieszać niewiary.

Językowo jest fajnie, choć mignęło mi kilka niefortunnych określeń. Np. stragany, które się same rozkładają i oczy, które są rozszerzone z zachwytu zamiast być szeroko otwarte. Generalnie opowiadanie na plus. 

 

Powiem tak – przeważnie już pierwszy akapit niejako definiuje opowiadanie i jest zapowiedzią tego, czego czytelnik może spodziewać się w pozostałej części tekstu. Tak więc gdy dotarłem do “karminowego horyzontu” mniej więcej wiedziałem już, że czeka mnie ciężka przeprawa. No ale w przedmowie wspomniałeś o poetyckości, więc nie mogę powiedzieć, że lojalnie nie ostrzegałeś. 

Mówią o ciężkiej przeprawie nie miałem jednak na myśli tego, że opowiadanie jest złe – wręcz przeciwnie. Bardziej chodziło mi o to, że poziom poetyzacji tego tekstu najzwyczajniej najsubiektywniej w świecie trochę przekracza poziom, który lubię.

Ale jedno trzeba ci powiedzieć – istnieje bardzo zasadnicza i dość łatwo wyczuwalna różnica między ludźmi, którzy starają się poetyzować prozę a ludźmi, którzy faktycznie tę prozę poetyzują. Ty zdecydowanie zaliczasz się do tej drugiej kategorii. Czuć, że pisanie w taki sposób sprawia ci radość, czuć, że nie jest to wymuszony produkt godzin pomyślunku tylko coś, co naturalnie wychodzi z ciebie. Także generalnie plus ode mnie. No i ostatnie kliknięcie biblioteki.

Kurczę, albo to ja jestem jakiś dziwny, albo wyście rozumy postradali, bo bardzo się wciągnąłem w ten tekst. I nawet nie czytałem na zasadzie szybkiego skanowania, jak to często mam w zwyczaju robić, tylko raczej czytałem z autentycznym zaciekawieniem. Przypuszczam, że gdybym dostał w twarz całym lore tego świata, którego część przewinęła się w komentarzach, pewnie zamiast zachwytów byłoby tylko wzruszenie ramion, ale w obecnej postaci – i na obecnym poziomie kreacji świata – ten tekst bardzo mi się podoba. Bardzo nie podoba mi się tylko zakończenie, ale zakończenia generalnie bardzo rzadko mi się podobają. 

Samo opowiadanie – mimo pewnych niedoróbek technicznych i pewnego chaosu – jest dość ciekawe. Zwłaszcza na poziomie koncepcyjnym. Zdecydowanie warte przeczytania, choć – mówiąc szczerze – absolutnie nie pojąłem zakończenia, ale tak to już czasem z zakończeniami bywa, że nie wszyscy są w stanie je pojąć.

Fajna miniaturka. Taka z potencjałem godnym rozwinięcia, mówiąc szczerze.

“Nieporadne” to chyba najwłaściwsze określenie, jakie przychodzi mi do głowy, po przeczytaniu tego tekstu. Od siebie nie będę rzucał żadnych krytycznych uwag, bo to co powinno zostać powiedziane, właściwie zostało już powiedziane. 

Choć czytało mi się ten tekst dość bezboleśnie, jedna rzecz trochę mnie nużyła. Mówię tutaj o braku kontekstu. W opowiadaniu pojawiają się różne pojęcia i nazwy, ale przy tak niewielkich rozmiarach tekstu nie ma miejsca, by należycie je wyjaśnić, ani tym bardziej należycie wykreować więź między nimi a czytelnikiem. Stąd zakończenie, które powinno zaskakiwać i budzić uczucia, skłania jedynie do wzruszenia ramionami.

Po raz kolejny stwierdzam, że zadziwia mnie jak to długość dyskusji komentarzach rośnie odwrotnie proporcjonalnie do długości opowiadania. Za to poziom dyskusji w komentarzach przeważnie rośnie dokładnie proporcjonalnie. Ot, internetowy fenomen.

Co się zaś tyczy samego opowiadania – przeczytałem i żyję. Także tego.

Jeśli mógłbym dla odmiany porzucić konwenanse i rzucić niewybrednym żartem, powiedziałbym, że to gówniane opowiadanie. 

Bardzo konkretny a jednocześnie enigmatyczny komentarz. Choć dziwi mnie, że ktoś tu jeszcze zagląda do leciwych opowiadań, za odwiedziny niezmiennie dziękuję. 

Podobnież jak Fiszowi, mi również wydaje się, że czuć tu trochę Gaimanowskie klimaty. A to generalnie dobry znak. Czytałem ten tekst właściwie już zanim ukazał się w “Silmarisie” (przymierzałem się nawet do zrobienia do niego ilustracji, ale zostałem ubiegnięty) i cały czas uważam go za bardzo dobry. Trochę inny niż to, co z reguły czyta się w szeroko pojętym internecie. Zdecydowanie na plus.

Przeczytałem już jakiś czas temu i na śmierć zapomniałem skomentować. Także uwaga – komentuję.

Skądinąd wiem, że redakcja “Silmarisa” dobrze zrobiła temu tekstowi. Znaczy się, już w pierwotnej wersji był ciekawy, ale został ładnie dopracowany i oszlifowany, przez co jest bardziej niż ciekawy.

Podoba mi się ta niepewność, która na początku towarzyszy czytelnikowi, bo z jednej strony czuć, że historia mogłaby się potoczyć bardzo sztampowo, a z drugiej strony jest to poczucie czytania dobrego tekstu i przeczucie, że przecież w takim razie autor nie pójdzie w sztampę. 

Podobnież jak niektórzy przedpiscy nie jestem usatysfakcjonowany zakończeniem. Uważam, że ucina historię w dość dobrym miejscu i pozostawia po sobie ciekawą refleksję, ale mimo wszystko czuję pewien niedosyt, bo pomysł mógłby być dużo bardziej rozwinięty. Inna rzecz, że wtedy z opowiadania zrobiłby się pewnie długaśny tasiemiec, więc w ostatecznym rozrachunku może i lepiej?

Tak czy inaczej wrażenia bardzo pozytywne.

O kurczę, widzę, że rozpętałem lawinę. Jeśli to kogoś podniesie na duchu, to melduję, że ślub odbył się w ten weekend, wszystko się udało i noszę teraz na palcu Pierścień Zniewolenia. Także tego. Oby we wrześniu dyżury bardziej dopisały.

Troszkę poniewczasie i bezczelnie tuż przed deadlinem, ale chciałbym pokajać się i wziąć urlop za sierpień. Za godzinę mija termin, a ja nie przeczytałem ani jednego opowiadania. Także tego…

Jednak organizacja własnego ślubu okazała się być dużo bardziej czasochłonna, niż zakładałem.

Cieszy mnie to niezmiernie. Cieszy mnie również to, że udało ci się wygrzebać to opowiadanie z portalowych czeluści. Jestem mile zaskoczony, choć nie do końca rozumiem, jak to się stało, że tutaj trafiłaś po tak długim czasie od publikacji.

Cieszę się, że ci się spodobało, choć z perspektywy czasu dostrzegam, że jest dużo rzeczy, które mógłbym poprawić w tym opowiadaniu. Nie wspominając o tym, że bardziej podoba mi się kontynuacja (”Upragniona wojna”), która nawet bibliotekę zgarnęła. Może nawet kiedyś uda się wrócić do pisania czegoś w tym uniwersum? Kto wie?

To smutno, tym bardziej że uważam to opowiadanie za jedno z moich bardziej udanych. Tym niemniej dziękuję, że chciało ci się znaleźć czas, by wygrzebać je z odmętów portalu i się nad nim pochylić.

Nie jestem pewien, czy powinno się mówić o opowiadaniach, które traktują o przedwiecznych bogach i mackach, że są miłe, ale te tekst w istocie taki właśnie wydaje się być. Nie jest przerażający, nie jest niesamowite, tym niemniej jest lekturą dość przyjemną. A czasami to wystarczy.

Na początku chciałem napisać, że ten początek z opieką nad dziećmi był właściwie niepotrzebny i opowiadanie mogłoby obejść się bez niego, ale koniec okazał się ładną klamrą narracyjną, więc zostałem nawet w pewnym sensie zaskoczony.

Opowiadanie generalnie napisane sprawnie i lekko. Podobają mi się twoje dialogi – młodzieżowe, lekkie i przekonujące – za to plus.

Nie podoba mi się konstrukcja bohaterów i konstrukcja fabuły, bo to wszystko takie trochę spłycone i nieprzemyślane, co zostało już dokładniej opisane w poprzednich postach.

Choć nie ukrywam, że ze względu na to, że jednak piszesz przyzwoicie, najpewniej będę miał cię na oku, mając nadzieję, że następnym razem trafi się tekst, który poza ładną warstwą warsztatową będzie miał też ładną i przemyślanie skonstruowaną oś fabularną.

Takie troszkę ględzenie. Puenta w sumie ciekawa, a opowiadanie generalnie do przeczytania, tym niemniej najbardziej kojarzy mi się z takim zwyczajnym ględzeniem. Czy to dobrze, czy źle, trudno stwierdzić.

Przeczytałem ten tekst. Długo myślałem, co napisać na jego temat, bo właściwie byłoby wiele do napisania, ale też nie chcę popadać w zbytni dydaktyzm i moralizatorstwo. Będzie zatem krótko.

To nie jest dobrze napisany tekst. Przy czym nie sprawa wrażenia beznadziejnej, niereformowalnej grafomanii, raczej twórczości naznaczonej brakiem doświadczenia. Jeśli się nie mylę i faktycznie dopiero zaczynasz swoją przygodę z pisarstwem, powiem tak – każdy gdzieś zaczyna, każdy jest na początki kiepski. Pytanie, czy będziesz miał na tyle samozaparcia, by stać się lepszym? Życzę ci tego niezmiennie.

Jak zawsze jednocześnie nie cierpię i uwielbiam twoją twórczość. Nie cierpię, bo zmusza mnie do uważnego czytania i myślenia (myśleć, czytając? Niedorzeczność!), a poza tym twoje umiejętności literackie zawsze wzbudzają u mnie trochę takiej zwyczajnej, ludzkiej, małostkowej zazdrości. Uwielbiam, bo jednak mimo wszystko piszesz pięknie, a twoje historie przeważnie – mimo wymagającej skupienia w odbiorze metaforyzacji – czytają się same. W małych porcjach, którymi można się delektować, nadają się idealnie. 

A przynajmniej tak słyszałem.

Właśnie skończyłem czytać. Czasem czułem, że nie do końca jestem targetem tej książki i wywracałem oczami przy niektórych romantycznych nieporozumieniach pary głównych bohaterów, podobnie jak wywracam oczami przy łudząco podobnych romantycznych nieporozumieniach w serialach romantycznych, które moja narzeczona czasem ogląda. Parę razy pojawiły się też anachronizmy, które trochę psuły immersję, ale poza tym to jednak bardzo przyzwoita powieść. Ładnie napisana, spójna i ciekawa tematycznie. No i wciągająca, gdy już akcja się rozkręci. Także wydanych pieniędzy zdecydowanie nie żałuję.

 

Tylko że to wszystko nasuwa jedno zasadnicze i ważne pytanie. Kiedy pojawi się następny tom?

Kurcze, zacząłem czytać bez żadnych oczekiwań, a okazało się to być całkiem przyzwoitym opowiadaniem. A chyba kliknę bibliotekę.

Nie powiedziałbym, że tekst jest poniżej jakiegokolwiek poziomu. Należy szczerze powiedzieć, że nie jest to mistrzostwo świata, ale czytywałem tu już teksty znacznie gorsze.

Jeśli miałbym jakoś zaklasyfikować ten tekst, powiedziałbym, że jest wręcz idealnie średni. Dość przyzwoicie napisany, dość zabawny, dość ciekawy. Nie wybitny w żadnym calu, ale też niesprawiający przykrości podczas czytania.

Warsztatowo całkiem sprawnie, zwłaszcza biorąc pod uwagę wiek autora. Co się zaś tyczy samej opowieści… cóż, tu właściwie nie ma opowieści. Tylko scenka, która zdaje się nie służyć niczemu konkretnemu. Następnym razem prosiłbym o jakąś trochę dłuższą formę, by faktycznie było co poczytać.

Czytając ten tekst, nie mogłem pozbyć się wrażenia, że niektórych sformułowań używasz dlatego, że ładnie brzmią, nie do końca pojmując ich znaczenie i kontekst, do którego pasują. Mówię tu na przykład o “ociekaniu w toń” i “mętnym powidoku, którego nie może zaakceptować społeczeństwo”. Jest też parę truizmów, które ubierasz w wielkie słowa bez wyraźnej przyczyny. Odnoszę wrażenie, że nie do końca starcza ci warsztatu na operowanie metaforami w taki sposób, w jaki próbujesz to robić, przez co tekst traci na czytelności i przejrzystości, a u czytelnika – przynajmniej u mnie – wywołuje raczej uśmiech delikatnego politowania niż zadumę nad czytaną treścią.

Moim zdaniem “Pierwsze Prawo” ma dwie myśli przewodnie, konkluzje, puenty, czy jak to nazwać. Po pierwsze, nic nigdy tak naprawdę się nie zmienia. Po drugie, świat nie jest sprawiedliwy. Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że świat rzeczywisty też jest tak skonstruowany i niewątpliwie dodaje to poczucia realizmu do świata Abercrombiego. Tylko że z racji tego, że doskonale zdaję sobie sprawę z niesprawiedliwości, idiotyzmu i nierówności świata rzeczywistego, niekoniecznie muszę chcieć czytać o tym w literaturze, którą czytam – bądź co bądź – dla rozrywki. Ot, kwestia gustu. 

Co się zaś tyczy drugiej trylogii Abercrombiego, schemat jest – jakby się nad tym głębiej zastanowić – właściwie taki sam. Choć jest mały progres, bo na końcu opowieści dwójka z całej palety głównych bohaterów jest faktycznie szczęśliwa, co niewątpliwie jest zmianą względem “Pierwszego prawa”, gdzie na końcu wszyscy byli albo nieszczęśliwi, albo martwi. 

No i przygotuj się, Ocho, na wywrócenie oczami, głośne westchnięcie i Boga z maszyny w trzecim tomie. Żeby nie było, że nie uprzedzałem. 

Ostatnimi czasy udało mi się skończyć obie trylogie Abercrombiego. Trochę niechronologicznie, bo zacząłem od "Pół…”, a dopiero potem zabrałem się za “Pierwsze Prawo”. Wiele już zostało tu powiedziane o Abercrombim i pod większością z tych opinii się podpisuję. Świetnie czyta się jego książki, bohaterowie ciekawi, historie niebanalne, a warsztatu można pozazdrościć. Jest tylko jedna rzecz w jego twórczości, która  mnie irytuje. Doświadczenie przyzwyczaiło mnie, że w literaturze fantasy, gdzie są wojny, magia i konflikty wszelakie, ktoś przeważnie wygrywa. Nie mówię, że zawsze jest to główny bohater, ale ktoś przeważnie jest na wierzchu. Po lekturze dwóch trylogii Abercrombiego nie mogę pozbyć się wrażenia, że u tego autora na końcu przegrywają wszyscy. Nawet ci, którzy stoją po zwycięskiej stronie konfliktu i tak koniec końców okazują się być przegranymi. To pozostawia pewien niesmak w ustach, że tak powiem. 

No tak, widzę, że moje słownictwo zdziadziało do reszty przez niedobór pisania. Dzięki za zwrócenie uwagi. I jeszcze raz dzięki za zainteresowanie.

O kurczę, aż dziw bierze, że ktoś to opowiadanie jeszcze odkopał na półtorej roku po publikacji. Tym bardziej dziękuję.

Czy jeśli mowa tu o rycerzach lata, to znaczy, że zima nadchodzi, a za Murem czają się koszmarne bestie?

Czy ubiór rycerza jest tak skonstruowany, że pijawka rzeczywiście mogła dostać się do nogawki pod nagolennikiem? 

Czy rycerz w pełnej zbroi płytowej (zakładam ok osiemdziesięciu kilogramów na zdrowej postury chłopa plus około dwudziestu kilogramów na zbroję) nie jest za ciężki, by móc relatywnie bez szwanku przemierzać mokradła?

Ot trzy zagwozdki, w tym jedna żartobliwa. Samo opowiadanie jest bardzo przyjemne. Bemik słusznie poradziła ci, żeby wywalić część tekstu – większa rozbudowa tylko zaszkodziłaby całości, a tak mamy narrację całkiem ładnie wyważoną, ani zbyt rozwleczoną, ani nadmiernie kompaktową. Sama historia ani kreacja świata nie są może najbardziej oryginalnymi rzeczami na świecie, ale dobrze się uzupełniają i są na tyle spójne, że mogą zaintrygować czytelnika.

Innymi słowy – prosta, ale dobrze poprowadzona historia w spójnym i ciekawym świecie. Ładnie. 

Przyjemne opowiadanie. Generalnie rzecz biorąc, można powiedzieć, że jestem niewymagającym czytelnikiem w tym sensie, że lubię proste historie bez nadmiernej metaforyzacji, psychologizacji i drugich den. Czytając opowiadanie oczekuję ciekawej historii i przyzwoitego warsztatu. A tu właśnie to dostałem. Miło.

Mam pewien dysonans, czytając to opowiadanie. Rozumiem zamysł kryjący się za połączeniem absurdalnej koncepcji z poważnym wykonaniem, ale mimo wszystko świadomość, że u podstaw leży coś tak niepoważnego, nie pozwoliła mi się do końca wciągnąć w tę historię. Ale to właściwie jedyny zarzut, a właściwie nawet nie zarzut tylko opinia subiektywna. Poza tym tekst jak najbardziej na plus. Bardzo przyzwoicie napisany kawałek literatury.

 

Nie będę się przesadnie rozpisywał, bo wiele już o tekście zostało powiedziane. Od siebie dodam tylko, że nie bardzo rozumiem, dlaczego teksty na takim poziomie udostępniasz za darmo Internecie, zamiast iść z nimi do druku, ale cóż -darowanemu koniowi w zęby się nie zagląda i w ogóle.

Na wstępie należy zadać sobie pytanie, czy to opowiadanie z założenia było pisane jako pastisz, czy jednak na serio. W internecie widziałem już tyle cudów, że aż trudno stwierdzić. Niezależnie od idei, która przyświecała temu stworzeniu tego tekstu, owoc prac uważam za średnio udany.

To ja dla formalności przyklepuję bibliotekę. Właściwie byłem gotowy klepnąć bibliotekę już po pierwszym akapicie, a reszta tekstu tylko utwierdziła mnie w tym przekonaniu.

Władcę Pierścieni uważam za ekranizację bardzo udaną. Poza tą sceną przygotowań wojennych, gdzie w mrocznej kuźni wytwarzano żelazne/stalowe miecze poprzez odlewanie w otwartych formach. 

Ale to tak już poza głównym wątkiem.

Z filową adaptacją “Ghost in the Shell” będzie ten problem, że albo pozostaną wierni materiałowi źródłowemu i między wierszami wplotą tę charakterystyczną nutę filozofii i surrealizmu, przez co będziemy mieli dobrego Ghosta, ale kiepski boxoffice, albo postawią na typowo hollywoodzką sieczkę, wyrzucając przez okno filozoficzne niuanse, które stanowią kwintesencję oryginału, w efekcie czego dostaniemy kiepskiego Ghosta, ale dobry boxoffice. Myślę, że wszyscy możemy zgadnąć, która opcja jest bardziej prawdopodobna.

Ładny tekst o psach. Psi tekst o psach. Hau?

 

Cóż, całkiem miła scenka. A i puenta ciekawa. Miło.

 

Ciekawa bohaterka i nawet interesująco zarysowana scenka, choć tylko scenka. A przydałoby się coś jeszcze.

 

Ciekawa wstawka. Etiuda właściwie chyba. Tym niemniej jest to kawałek ciekwego tekstu. Charakterystycznego i ładnie napisanego, choć przez krótkość formy niewątpliwie cierpiącego na niedobór treści.

No dobrze, od tygodnia zbieram się do napisania komentarza pod tym opowiadaniem, ale ciągle coś mnie od tego odrywa, bo albo towar cudownie pomnaża się w magazynie, albo trzeba się zażalać na postanowienia urzędu skarbowego. Ale koniec, basta. Piszę komentarz i nic mnie nie powstrzyma!

Wracając do sedna, nie do końca rozumiem powszechny wśród moich przedpisców zachwyt tym tekstem. Nie zrozum mnie źle, tekst uważam za dobrze napisany i przyjemny w odbiorze, jednak nie zachwycający. Jest zabawnie, można się uśmiechnąć, a i przemycony między wierszami komentarz rzeczywistości wydaje się trafiony, ale gdzieś tam kątem oka na granicy pola widzenia dostrzega się czasem jakieś drobne przekombinowanie czy wymuszenie humoru. Tak przynajmniej ja to odbieram. No ale co poradzisz, wszystkich zadowolić nie sposób.

No dobrze, moi państwo. Wróciłem na łono portalu i zgłaszam się do pełnienia funkcji dyżurnego. Dzień sprawowania dyżuru jest mi zupełnie obojętny, więc sugerowałbym przydział do któregoś z mniej obsadzonych. Dostępny jestem od zaraz.

Że tak powiem – skoki ciśnienia tak gwałtowne, że aż mu się przysypia na fotelu. 

A tak troszkę z innej beczki – aczkolwiek wciąż żartobliwie – dodam, że ze względu na tendencję aktualnej władzy do prowadzenia nocnych obrad, mój ojciec po pracy zażywa relaksu przed telewizorem oglądając transmisje na żywo z obrad zamiast zwyczajowego “M jak miłość” czy innych horrorów. Pytanie tylko czy to zmiana na lepsze, czy gorsze?

Ocho, obolałe ego stanowi odpowiedź rzeczywiście mieszczącą się w granicach moich wyobrażeń. Ilekroć widzę Jarosława i słyszę, co mówi, odnoszę wrażenie, że jest to człowiek bardzo małostkowy, ale mam jednak nadzieję, że to wrażenie jest mylne, a jeśli nie jest, to przynajmniej nadzieję, że owa małostkowość nie jest na tyle duża, żeby spowodować rozpiździel na dużą skalę.

Syfie, zgadzam się, że w białych rękawiczkach nie udało by się PiS przejąć Trybunału, ale jeśli przejęcie TK jest faktycznym celem tej strategii, nie potrafię wyobrazić sobie, dlaczego musi to być zrobione już na starcie. Po prostu moim zdaniem koszty (wizerunkowe i nie tylko) takiego zabiegu znacząco przewyższają potencjalne korzyści. Jak już wyżej zaznaczyłem, zakładam, że Jarosław jest człowiekiem inteligentnym. Jarosław musi zdawać sobie sprawę, że wbrew temu, co PiS uparcie stara się wmówić wszystkim,  jego partia nie ma de facto mandatu społecznego i poparcia większości narodu (trzydzieści procent z pięćdziesięciu to jakieś piętnaście procent, o ile matematyka mnie nie zawodzi). Musi zatem zdawać sobie sprawę, że próby siłowego rozpieprzania systemu, jak w przytoczonym przez ciebie przykładzie, spotkają się ze społeczną niechęcią, która – biorąc pod uwagę potencjalną medialną nagonkę – zakończyć się może coup d’etat, jak to ładnie nasi bracia zza dwóch granic. Uważam, że jeśli już chce się rozpieprzyć system (zakładając oczywiście, że to właśnie jest celem PiS), w obliczu takich okoliczności bardziej zasadnym byłoby działanie powolniejsze i cierpliwe (skoro Jarosław tyle lat czekał na powrót do władzy, mógłby chyba poczekać z rozpiździelem jeszcze parę miesięcy, zamiast ruszać od razu do natarcia). Stąd też właśnie niezrozumienie celowości działania Jarosława.

Chyba, że moje pierwotne założenie okazałoby się nieprawdziwe i Jarosław nie jest tak inteligentny, jak zakłada – co byłoby bardzo niefortunne. Lub też może Jarosław wychodzi z założenia, że ludzie to idioci i nie przejmą się twardym rozpierdzielaniem systemu na bezczelnego – co byłoby jeszcze bardziej niefortunne.

Nie wiem, no nie wiem po prostu, a nie lubię nie wiedzieć.

Cóż, akurat dla mnie wypowiedź Jarosława – zarówno pozbawiona kontekstu, jak i w tym kontekście osadzona – wydaje się równie niefortunna. Wypowiedzi medialne Jarosława generalnie są bardzo niefortunne, co chyba tłumaczy jego niechęć do takowych. Nie można odmówić mu charyzmy, ale ten jego pełen arogancji i bufonowatości sposób bycia bardzo działa mi na nerwy. 

Ale już abstrahując od moich personalnych wycieczek w stronę Jarosława, od początku całej tej afery z Trybunałem zachodzę w głowę, czemu właściwie to ma służyć takie działanie PiSu? Bo zakładam, że mimo swej powierzchowności Jarosław jest człowiekiem inteligentny i, jak przypuszczam, istnieje zapewne mnóstwo sposobów, żeby przejąć Trybunał Konstytucyjny nie robiąc przy tym medialnej, ogólnopolskiej chryi (która jest dość spora nawet biorąc poprawkę na medialną manipulację i jakąś tam propagandę). Rozumiem, że rząd chce wprowadzić swoje porządki, swoich ludzi, swoje przepisy, ale przecież to wszystko można zrobić w tych tak zwanych białych rękawiczkach bez wywoływania demonstracji i bałaganu tak dużego, że przyciąga uwagę za granicą.

Nie rozumiem, moi państwo, i nie mówię tego ze złośliwością czy przekąsem. Po prostu autentycznie nie rozumiem. Czy ktoś z was, dobrzy ludzie, może wyjaśnić mi, co PiS chce osiągnąć swoim rąbaniem do przodu na bezczelnego, agresywnym natarciem, czy jakkolwiek inaczej nazwać tę strategię? Czemu ma to służyć? 

Trudno mi powiedzieć, czy hermetyczność tekstu jest tu plusem, czy minusem. Z jednej strony ewentualny brak wiedzy o irlandzkiej mitologii może popsuć komuś odbiór tekstu, ale z drugiej strony po lekturze czytelnik czuje się zachęcony, by te braki wiedzy uzupełnić.

Sam tekst czytało się bardzo przyjemnie. Widać, że sprawnie operujesz słowem, co cieszy mnie niezmiennie. Zdecydowanie miłe prawie-dziesięć-tysięcy-znaków.

Powiedzmy sobie szczerze – to opowiadanie nie jest szczytem warsztatowych możliwości literackich. Ale mimo to jest całkiem przyjemne i miłe w odbiorze. To dobry znak. Świadczy o tym, że przy odrobinie praktyki będziesz mógł robić naprawdę fajne rzeczy.

Dużo już zostało powiedziane na temat tego tekstu, nie zostało wiele do dodania. Tekst nie jest porywający ani w kwestii fabuły, ani warsztatu. Ale to, powiedzmy, nie jest aż tak istotne. Ważna jest twoja chęć do samodoskonalenia i sukcesów na tym polu ci życzę.

Całkiem przyjemny szorcik, choć może “przyjemny” nie jest dobrym słowem, biorąc pod uwagę tematykę. Niemniej tekst czyta się dobrze, a twist na końcu daję radę. Cóż więcej trzeba?

Generalnie jestem zwolennikiem teorii, że pisząc w języku polskim, powinniśmy trzymać się zasad tegoż. Opowiadanie to jednak nie wpis na blogu. Akapity nie są czymś, co powinno się ignorować, podobnież znajomość interpunkcji. Nie wspominając już o emotikonach, na które nie ma miejsca w tekstach literackich. 

O warstwie fabularnej tekstu zostało powiedziane już dość. Od siebie dodam tylko, że obrażanie się na cały świat po uświadczeniu odrobiny krytyki (kulturalnej i konstruktywnej zresztą moim zdaniem) nie jest pomysłem najfortunniejszym. Proponowałbym okazanie odrobiny pokory. O wiele łatwiej uczy się i doskonali, jeśli na wstępie odrzuci się przeświadczenie o własnej nieomylności i doskonałości. 

Kurczę, naprawdę ciekawy tekst. Jak już wspomniano, trochę nierówny pod względem warsztatowym, ale pomysł pierwsza klasa. Rzadko trafia mi się opowiadanie, które potrafi tak zaskoczyć mnie zakończeniem. Ładnie.

Ogólnie ładne, ogólnie depresyjne. A że składa się z niecałego tysiąca znaków, trudno właściwie powiedzieć coś więcej. Ale przeczytać można. Nie powiem, że z przyjemnością, bo czytanie o samobójstwie nie sprawia mi przyjemności. Zatem z refleksyjnością może?

Bardzo chaotyczne i niespójne opowiadanie. Trudno powiedzieć, co właściwie próbujesz przekazać tą historią. A to, co przekazujesz, robisz dość nieporadnie. Zabrakło ci, że tak powiem, warsztatu i rozmysłu, żeby skonstruować wiarygodnego bohatera i narrację. 

Cóż, nie ogarniam, mówiąc szczerze. Mimo sporej dozy skupienia i zastanowienia ten tekst mimo wszystko pozostaje dla mnie tylko scenką o podróży w czasie, jakich to scenek czytało się już wiele. Przykro mi.

A ja to bym właściwie chciał tylko, żeby naprawiono prawo podatkowe, by urzędnicy skarbowi nie mogli działać sobie poza jego ramami bez żadnych konsekwencji i ograniczeń czasowych. Żeby można było prowadzić uczciwą działalność gospodarczą bez obaw i stresu. Jakby PiS się tym zajął, chyba nawet zagłosowałbym na nich w następnej kadencji, ale cóż, naprawa prawa podatkowego to jednak kwestia za  mało populistyczna, żeby ktokolwiek chciał się nad tym pochylić. 

No, ponarzekałem sobie, możecie wracać do swojej dyskusji.

Tekst niezaskakujący, ale mimo to ciekawy i dobrze skonstruowany. Opierając tekst głównie na dialogach można łatwo wpaść w pułapkę, jeśli nie do końca panuje się nad tworzeniem dialogów właśnie, ale widać, że podołałeś. To miło.

Według moich prywatnych wyliczeń i teorii dziewięćdziesiąt procent tekstów, które zaczynają się od opisu zjawisk atmosferycznych, to kiepskie teksty. Na szczęście jest jeszcze te dziesięć procent. 

Nie powiem, że ten tekst jest zadziwiająco dobry, bo na tym etapie oczekuję wręcz, że twoje teksty będą dobre. Jest jednak zadziwiająco inny od tego, do czego przyzwyczaiły mnie twoje dłuższe formy.

Kurcze, wiesz, Berylu, że ja chyba nigdy dotąd nie czytałem żadnego twojego opowiadania? Jak to się mogło stać? Szok.

A sam szorcik ciekawy. Jest pomysł, jest refleksja, jest fajnie. 

Dość abstrakcyjny tekst, choć też wyjątkowo zrozumiały i klarowny w tej swej abstrakcyjności. Co jest osiągnięciem niemałym. 

Tak więc opowieść można uznać za niewątpliwie przyjemną, z nutą refleksji i humoru. Ładnie.

Bardzo ładnie napisany szort. Powiedziałbym, że przerażający i odrobinę refleksyjny, ale żeby to powiedzieć, musiałbym wpierw pojąć jego sens. A tego nie udało mi się dokonać, niestety.

Mam nieco mieszane uczucia odnośnie tego opowiadania. Jest to niewątpliwie tekst ciekawy i dobrze napisany, ale przypomina mi trochę świetną piosenkę wykonywaną przez niewystarczająco doświadczonego śpiewaka. Tekst jest świetny, dźwięki czyste, ale gdzieś kątem ucha można usłyszeć, że wykonawca nie łapie do końca wszystkich niuansów. Wiem, że to może dziwne porównanie, ale mam nadzieję, że wiesz, do czego zmierzam. 

Ale też nie traktuj tej opinii zbyt negatywnie. Po pierwsze to tylko moja subiektywna opinia, która nie musi być tożsama z rzeczywistością, a po drugie nawet jeśli nie łapiesz wszystkich niuansów, to i tak twój tekst jest bardzo przyzwoity

A przecinków faktycznie miejscami co brakuje.

Hmm… A więc jestem na szczycie listy rezerwowych. No tak, kogo by tu teraz zlikwidować…

A tak zupełnie na poważnie to przyłączam się do gratulacji i życzę przede wszystkim wytrwałości.

Nie no, takie fizyczne podejście do Boga to ja rozumiem. Także tekst zdecydowanie na plus. A nowy Fallout to ponoć średni jest. Tak słyszałem. 

Bardzo ładne opowiadanie. Krótkie, ale wypełnione treścią. Zdaje się znajdować dość dobry balans między formą a treścią. W sumie to ciekawy zabieg, że można zrobić kryminał, rozwiązać zagadkę, a mimo to pozostawić zakończenie otwartym na interpretację. Bardzo ciekawie.

Mówiąc szczerze, bardzo jaram się fantastyką historyczną, jak to się ładnie nazywa. Wszystkie te historie alternatywne i ufantastycznianie rzeczywistych faktów historycznych to miód na moje serce. Toteż nie ma się co dziwić, że tekst bardzo mi się spodobał. Nie dość, że oddaje ducha epoki i sprawia wrażenie wiernego wizji historycznej, to jeszcze jest świetnie napisany. A co najważniejsze, nie poddałaś się pokusie stworzenia kolejnego okołorewolucyjnego potworka bazującego jedynie na emocjach i naturalizmie (bo na takie teksty przeważnie trafiam w tym temacie). Poszłaś o krok dalej i chwali ci się to niezmiernie.

Oj, wyczuwam piórko.

Fajna, bardzo fajna wstawka, ale zdecydowanie domaga się rozwinięcia. Powiedziałbym wręcz, że żąda rozwinięcia, a jeśli nie przychylisz się do tych żądań, może być krucho. Naprawdę.

Cóż, ładnie napisane i nawet takie dość urocze. Zgodnie z przedmową nie ma może jakiejś przerażającej głębi, ale jako mała wprawka na literacki rozruch jak najbardziej się sprawdza.

Cóż, bardzo zabawny tekścik. W sam raz, by uśmiechnąć się w przerwie między pisaniem służbowych maili. Zwłaszcza dla ludzi jak ja – przewrażliwionych na punkcie przecinków. Tak więc ode mnie duży plus.

Cóż, mówiąc szczerze, wskazywanie błędów interpunkcyjnych to niewdzięczna robota. Ale spróbować mogę. Twoja interpunkcja jest mniej więcej tam, gdzie trzeba, ale generalnie zapominasz o zasadzie, że przecinkami oddziela się wtrącenia, zdania, bądź równoważniki zdań z imiesłowami zakończonymi na “-ąc” bądź “-ać”. W efekcie tego masz sporo przecinków nadmiarowych, które – jak wspominałem w poprzednim komentarzu – psują rytm tekstu.

I tak w pierwszym zdaniu przecinek przed “znikającym” jest zbędny, bo to nie jest imiesłów zakończony na “-ąc” bądź “-ać”

W zdaniu “Z tego samego względu, w okolicy nadal można było wyciągnąć sprzęt wart małą fortunę w czystym złocie.” przecinek jest zbędny, bo nie oddzielasz od siebie zdań (zdanie musi zawierać orzeczenie, by było zdaniem), ani równoważników z imiesłowami zakończonymi na “-ąc” bądź “-ać”

W zdaniu: “Kapłani mieli chyba na to jakąś nazwę, ale jak na ironię, nigdy nie mógł jej sobie przypomnieć.” masz źle zaznaczone wtrącenie. Zdanie to powinno brzmieć “Kapłani mieli chyba na to jakąś nazwę, ale, jak na ironię, nigdy nie mógł jej sobie przypomnieć.” bądź (co wygląda ładniej) “Kapłani mieli chyba na to jakąś nazwę, ale – jak na ironię – nigdy nie mógł jej sobie przypomnieć.” 

W zdaniu “Dokładniej, to Kerk zagadnął jego, Troik zasłużył już bowiem na swego rodzaju reputację w branży.” pierwszy przecinek jest zbędny, bo to nie jest ani wtrącenie, ani nie oddzielasz zdań/równoważników z “-ąc”/”-ać”

Zdanie “Głównie dlatego, że nadal żył, i to wcale nieźle” jak wyżej, tylko że zbędny jest drugi przecinek.

A tu “zbieracz nie znał żadnego innego, tak twardego metalu” kolejny zbędny przecinek.

 

Rozumiesz, do czego zmierzam?

 

 

 

Hmm, mam mieszane uczucia co do tego tekstu. Motywy fabularne, z których korzystasz, są ciekawie zrealizowane, choć nieco już oklepane. Czyta się to miło, piszesz zadowalająco dobrze, ale gdzieś tam co jakiś czas mignie kilka źle postawionych przecinków, skutecznie zakłócając rytm czytania. 

Innymi słowy – dokładasz, zdaje się, wszelkich starań, by zbilansować plusy i minusy tego tekstu. 

W ogólnym rozrachunku jednak opowiadanie pozostawia pozytywne wrażenie. Fabuła potrafi wciągnąć, wykreowany świat sprawia wrażenie spójnego, a opisy są plastyczne i ciekawe. Zdecydowanie nadaje się do biblioteki. 

1.AdamKB

  1. regulatorzy
  2. Finkla
  3. Ocha
  4. Bemik
  5. PsychoFish
  6. Śniąca
  7. AlexFagus
  8. Emelkali
  9. Sethrael
  10. Tensza
  11. Cień Burzy

Tyle ode mnie, pozdrawiam i kłaniam się.

Przypuszczam – choć to tylko hipoteza – że jeśli napiszesz tekst o komentarzach pod twoimi tekstami, wywołasz zakrzywienie czasoprzestrzeni, przez co komentarze pod tekstem o komentarzach będą zapętlać się w nieskończoność, doprowadzając tym samym do reakcji łańcuchowej, która w ostatecznym rozrachunku wywoła koniec internetu.

Tak będzie, zobaczysz.

Cóż, rozumiem, do czego zmierzasz, Fiszu. Mówisz mądrze, choć raczej nie będę już modyfikował tego opowiadania. Ale jeśli kiedyś będę miał pomysł na kolejne opowiadanie w tym uniwersum, na pewno wezmę pod uwagę twoje rady. Możesz mnie trzymać za słowo i sprawdzić. Serio, nie podpuszczam cię.

Nowa Fantastyka