Profil użytkownika

Nie można porządnie podać miejsc inspirujących twórczość w zakładce Miasto, więc będą tutaj. Przede wszystkim Trójmiasto i Podhale. Mogą się zlewać we wspólny nieokreślony twór (coś jakby Turów Róg).


komentarze: 1492, w dziale opowiadań: 1178, opowiadania: 334

Ostatnie sto komentarzy

Chciałbym stanowczo zaprzeczyć pogłoskom, jakobym mógł mieć jakiś związek z opóźnieniem paczek. I przy okazji – serdeczne gratulacje dla autorów zwycięskich tekstów!

Cześć, Akerze!

Przeczytałem z ciekawością ze względu na sam rozmach wizji, ale innych zalet trudniej się tutaj dopatrzyć. Rażące braki w zakresie przecinków i ogonków, nie ma sensu tego wypisywać, bo naprawdę musiałbym poprawić większość zdań, często w kilku miejscach. Zwrócę uwagę na kilka co bardziej zaskakujących wyrażeń:

Lud Rakara nazywał się Kirimathi, od nazwy zbieraczy muszli.

Nazywał się od nazwy?

i doprowadziła do jeszcze większej śmiertelności.

Nagle styl urzędowy?

Rakar od dłuższego czasu obserwował cierpienie ukochanej imieniem Ekeri, wcielenie jego matki.

To cierpienie było wcieleniem jego matki?

 

Trudno mi komuś polecać, jak powinien pisać, może jednak Asylum ma rację, że trudno czynić ze snu całe tworzywo tekstu (zamiast tylko brać z niego inspirację). Sny bywają pełne subtelnych odniesień, które – mając dla śniącego wielkie znaczenie emocjonalne – wcale nie są czytelne dla odbiorcy. Dla mnie to jest dość baśniowa opowieść o tym, jak wśród zimy wulkanicznej oddzieliły się ludy zamieszkujące Europę, ale ten sens zatarty niemal do zera.

 

Asylum, bohaterka nazywa się Iua (“u” zamiast “e” i wielkie “i”, nie małe “l”), ale to mało ważne, zdumiała mnie Twoja pomyłka i wręcz poraziła, ponieważ ––– jeżeli nie była przypadkowa, jeżeli gdzieś kiedyś natknęłaś się rzeczywiście na imię “lea” zapisywane małą literą, to bardzo bym chciał usłyszeć o tym więcej.

Mówisz “dziwność, osobliwość”, pierwsze wrażenie – imię ludzkie od małej litery – rzeczywiście nie jest przychylne:

erno nemeczek to zdrajca – Małymi literami zapisali moje biedne, uczciwe nazwisko.

(Skądinąd nie wiem, co to robi na liście lektur szkolnych – pochwała szastania zdrowiem i życiem oraz węgierskiego nacjonalizmu, jedna z najbardziej szkodliwych etycznie książek, jakie w ogóle czytałem). A jednak w zasadzie taki zapis nie odczłowiecza, nie musi poniżać, w końcu imiona zwierząt i nawet nazwy własne rzeczy piszemy wielką literą. Może raczej sygnalizować status, owszem, podległy, ale szczególny, wyróżniony, w dobrym sensie. Odgadujesz, co mam na myśli. Zresztą – wyobrażam sobie teraz choćby kapłankę przeznaczoną na ofiarę, która – przynajmniej według wierzeń – ma się potem stać elementem świadomości zbiorowej, niemal dosłownie rzeczownikiem pospolitym…

 

Pozdrawiam serdecznie!

Tak, musiałem trochę przesunąć, żeby zdania zachowały sens, zresztą w oryginale też chyba były jakieś minimalne różnice.

Również miałbym wątpliwości – pierwotnie mi się wydawało, że niczym nie wykroczyłem poza zwykły zakres przekładu poetyckiego. Rzeczywiście jednak wszyłem tam kawałek dalszych zdarzeń, o których czytałem, i najwyraźniej przynajmniej część odbiorców postrzega to jako znaczący wkład…

Zawsze przyjemniejsze niż “oto dziś dzień krwi i chwały”. Pozdrawiam i dziękuję za kliczka!

Maliny niesielankowe kojarzą mi się z Balladyną :)

Jak mało malin – a jakie czerwone –

by krew! – jak mało – w którą pójdę stronę?

To jest naprawdę kapitalne skojarzenie, i przez ten cytat, i przede wszystkim dlatego, że w Balladynie także mamy rywalizację dwojga dziewcząt o względy księcia… Nie wiem, czemu na to nie wpadłem, ale chyba wyszła mi głębsza intertekstualność, niż sam przypuszczałem.

Na tym polegają organizacje…

Zależy, co dokładnie rozumiemy przez organizację – jeżeli wziąć jakieś zrzeszenie anarchistów albo Polski Związek Sportowego Przeciągania Liny, to niekoniecznie spełnia wszystkie te postulaty.

Swoją drogą, jestem świeżo po książce Fesera o dowodach na istnienie Boga, w której omówione są praktycznie same dowody kosmologiczne (bo akurat te go interesowały – Feser jest specem od Akwinaty) i w rozdziale na końcu krótkie omówienie często spotykanych zarzutów.

Pewnie Ci już kiedyś polecałem Alvina Plantingę i spory o istnienie Boga prof. Tomasza Szarka? Zdecydowanie nie wszystko tam pojąłem ze względu na niedostateczny aparat filozoficzny, ale głębokość, pomysłowość i rygor rozumowań robiły wrażenie.

Wszystko by się zgadzało – i wydaje się logiczne, że powinny przyciągać zbliżone typy osobowości. Odruchowe skojarzenie chrześcijaństwa ze stanowiskiem antywojennym może być tylko symboliczne, może nawet być efektem głęboko zakorzenionej propagandy, skoro nie ma pokrycia w faktach ani w doktrynie (oprócz jakichś marginalnych nurtów).

Rozmowa właściwie dotyczyła tego, czy zdanie

Przedsiębiorstwo Balagula Steel oferuje najlepszą znaną stal nierdzewną, zawarło wieloletnie kontrakty z tak szanownymi partnerami jak Royal Navy i Stowarzyszenie na rzecz Czystości Młodzieży Chrześcijańskiej.

może wnosić jakąś wartość humorystyczną do przemowy królowej (oczywiście niezamierzoną wewnątrz uniwersum), czy raczej mi nie wyszedł ten zamysł.

Nie wiem, czy mogę “podebrać”

Możesz, ale też nie czuj się zobowiązana, jeżeli wolisz swoją wersję – trochę to wykracza poza zakres zwykłych poprawek redakcyjnych.

A widzisz, starałam się zapomnieć tę dyskusję… (nie ze względu na Twój w niej udział).

Prawda, zdążyłem zapomnieć, że ona potem skręciła w nieprzyjemnym kierunku.

Chrześcijaństwo nie wyklucza wojowania – ujmuje je w pewne reguły. Jak wszystko.

Nawet się spodziewałem, że to powiesz. Wydawałoby mi się jednak, że w warstwie odruchowych skojarzeń żołnierz i ksiądz należą do najbardziej kontrastowych zawodów – ale, jak już uzgodniliśmy, każdy ma inne skojarzenia.

… w życiu bym na to nie wpadła…

Tutaj jest parę bardzo mocno zaszytych smaczków. Masonerię zauważyłaś, a weźmy jeszcze to: do czego nawiązuje wierszyk układany przez Lilię na łące?

W malinowym chruśniaku, przed ciekawych wzrokiem

zapodziani po głowy, przez długie godziny

zrywaliśmy przybyłe tej nocy maliny.

Palce miałaś na oślep skrwawione ich sokiem.

Za to można pływać

Nie zrozum mnie źle, to jest naprawdę śliczny obrazek, ale mam wrażenie, że w charakterze żywej wstążki wyglądałbym niepoważnie…

Bardzie, byłem pewien, że należysz tutaj do grupy docelowej, w końcu nazwa użytkownika zobowiązuje! Trafnie opisujesz kontrast pomiędzy krótką formą a rozmiarem powiązanego materiału. I jak już mówiłem – dla mnie to także nie lada satysfakcja, gdy dzięki mojemu tekstowi odbiorca postanawia co nieco doczytać. Dziękuję!

 

Sagicie, o ile wiem, to idealizowanie i tęsknota za przeszłością jest chyba najbardziej rozpoznawalną cechą kultury portugalskiej, ale poczyniłeś ciekawą obserwację, że mogą temu towarzyszyć zdrowsze emocje niż u nas. Nie mam takiej wiedzy przekrojowej, żeby to stanowczo ocenić, ale brzmi prawdopodobnie.

 

Julianie, bardzo dziękuję za komplementy! Myślę, że ta metoda lektury jest zupełnie godna polecenia, po części dlatego zamieściłem link.

Wierzę, że właśnie taki był Twój cel, ale wplata postać Celeste Caeiro, od której tak naprawdę wzięła się nazwa rewolucji! To jedynie zbliża utwór do tamtego dnia.

Jasne, że taki był cel, pisałem już o tym gdzieś wyżej.

 

Serdeczne pozdrowienia!

Dzięki za odwiedziny, Sagicie! (Zakładam, że podwójne t redukuje się w odmianie, tak jak w przypadku Traugutta). Jeżeli pod wpływem lektury moich tekstów pojawia się chęć zgłębienia wiedzy, zawsze poczytuję to sobie za spory sukces.

Mnie chyba też się bardziej podoba. Ciekaw jestem, czy Portugalczyk użyłby tu słowa saudade, ale w przeczytanych omówieniach się nie natknąłem, więc może jest za bardzo pozytywny i zbyt mało nostalgiczny.

Możliwe, ale nie pamiętam, kiedy ani gdzie…

Znalazłem, tutaj: https://www.fantastyka.pl/opowiadania/pokaz/26516.

… w jaki sposób one są kontrastowe? Jasne, wiadomo, że Royal Navy to tylko rum, chłosta i sodomia, ale mimo wszystko?

To po pierwsze, myślałem też o kontraście między machiną wojenną a pacyfizmem chrześcijańskim. A w ogóle – chyba muszę to jawnie napisać – ta ukryta pointa (po co im stal nierdzewna) miała być taka, że w Anglii wiktoriańskiej ponoć eksperymentowano z urządzeniami mechanicznymi do zapobiegania masturbacji, ale widać to jest kompletnie nieczytelne?

Inkowie nie używali koła, bo w ich warunkach jest po prostu niepraktyczne (jeśli chodzi o pojazdy – maszyn raczej nie mieli).

O, to rzeczywiście świetny przykład!

Zawsze można coś przykroić.

Nawet tak myślałem, że w razie czego może to zdanie: – Kismet – dodała królowa z odcieniem rezygnacji w głosie nie jest bardzo potrzebne.

(Lądowe przeważnie są, ale kto powiedział, że Ślimak Zagłady żyje na lądzie?)

Nikt tego stanowczo nie powiedział, ale w wodzie trudno kogoś efektownie przepełznąć czy nawet pozostawić charakterystyczną ścieżkę śluzu… Myślę, że pełnoprawny Ślimak Zagłady musi sobie radzić we wszystkich biomach. Może prawie wszystkich, bez przesady z lataniem lub wulkanami.

Twój wiersz

Nie wiem, czy posunąłbym się tak daleko, cała poetyka pochodzi jednak od Afonsa…

przypomina mi trochę teraz bardzo popularną “Bella ciao”. Tam partyzant opuszcza dziewczynę, by walczyć z wrogiem. I waga spraw, za które idzie się bić, podkreślona jest decyzją o rozstaniu.

W sumie podobnie u nas Hej, sokoły. Możliwe, że to w ogóle popularny motyw.

U Ciebie dziewczyna niejako czynnie wspiera walkę.

Tutaj zdarzenie jest ledwie zasygnalizowane, natomiast wyglądało to tak, że spontanicznie podeszła do żołnierza i wetknęła mu goździk w lufę karabinu… Rewolucja obyła się prawie bez ofiar.

“Mury” w gruncie rzeczy są pesymistyczne, natomiast ten wiersz jest pełen nadziei.

Dodam – choć pewnie wiesz – że Mury są dużo bardziej przetworzone niż to tutaj, stanowią rzeczywiście samodzielny utwór. L’estaca to prosty tekst o wyrywaniu pala symbolizującego niewolę, a Kaczmarski wziął to wszystko w nawias refleksji nad rolą artysty i rewolucją zjadającą własny ogon (może jeszcze nie dzieci). Słyszałem opowieści o zaklaskiwaniu ostatniej strofy na koncertach…

Bardzo się cieszę, że zajrzałaś i skomentowałaś, i że wydało Ci się zgrabne! Swojskość to chyba dobre określenie, chociaż miałem też na uwadze, aby w tłumaczeniu z okazji rocznicy wtórnie połączyć treść utworu i działania, które symbolicznie zapoczątkował, uznałem to za ciekawy zabieg.

Dziękuję za pierwszy komentarz! Miło słyszeć, że przypadło do gustu.

Nie wiem, czy się znam, ale też mi się spodobało i zdziwiłem się, że dotąd nie było porządnego polskiego tłumaczenia, skoro to niemal jakby portugalski odpowiednik L’estaki. Utwór rzeczywiście rewolucyjny… Może nie tak bardzo, jak kilka już wcześniej zakazanych piosenek Afonsa, ale wyczytałem, że kiedy ostatni raz za dyktatury był wykonany na koncercie, władzom jakoś było nie w smak, jak publiczność powtarzała na całe gardło “każdego się liczy głos, rada”.

Pewnie powinienem zaznaczyć: za dziewczynę rozdającą kwiaty możesz podziękować mojej dowolności przekładu literackiego. To nawiązanie do faktycznego przebiegu rewolucji, a wiersz raczej na tym nie stracił, bo w oryginale druga strofa dużo bardziej powtarza treść pierwszej.

Tłumaczyłem głównie z angielskich przekładów filologicznych, korzystałem oczywiście też z oryginału, ale raczej z ograniczonym zrozumieniem. Zresztą nawet Portugalczycy nie są pewni, jak tutaj rozumieć przymiotnik morena (“ciemnowłosa, brunatna, śniada, smagła, ogorzała, spalona słońcem, mauryjska”, jeżeli brać pod uwagę wszystkie sugestie, na które natrafiłem).

Podsumowanie przed końcem miesiąca: zgłoszeń od użytkowników jak dotąd brak.

(Wdrażam się do raportowania nominacji piórkowych na łatwym przykładzie).

1) Jak to jest ze Ślimakami Zagłady, to właściwie nie wiadomo, bo przepełznięty zoolog słabo się nadaje do kontynuowania procesu redakcyjnego.

2) Jeżeli człowiek z żeńskimi cechami płciowymi może uważać się za mężczyznę i pełnić odpowiednią rolę społeczną, to inteligentny ślimak z obojnaczymi cechami płciowymi chyba także mógłby?

To zależy, czy poziom dopasowania mojego fenomenu Ciebie do Twojego noumenu uważasz za ważny, czy nie…

Może w ten sposób: nie chciałbym go traktować jako czegoś życiowo istotnego, ale cenię sobie Twoją opinię, zwłaszcza że zawsze potrafisz mi podsunąć jakieś nowe pojęcie!

Niewykluczone też, że nasze indywidualne światy mają mniejszą część wspólną, niż zakładałam (zakładaliśmy?).

Wspominałaś już kiedyś coś mniej więcej takiego, że możemy należeć do różnych cywilizacji w sensie Konecznego…

Staram się ją ograniczać do minimum, ale nie zawsze mi się udaje.

To znakomicie, ale pytałem, co tutaj jest Twoim zdaniem “kopaniem leżącego”, skoro nie samo przetwarzanie baśni. Nie chcę jednak nalegać.

Hmm, "ambitnym" to mało powiedziane. Kontrast często bawi, sęk w tym, że elementy kontrastowe muszą mieć jednak coś wspólnego. I tutaj (tak mi się zdaje) tego wspólnego zabrakło, bo sceny w lochach są raczej poważne, bohaterka zachowuje spokój i godność osobistą, a jedyny odcień humoru nadają scenom jej bystre wypowiedzi (co raczej podkreśla opanowanie dziewczyny), podczas gdy Izabela staje (kładzie się…) wobec wyzwania raczej absurdalnego.

Cóż tu dodać, zgłębiłaś tę scenę dokładniej, niż ja to potrafiłem (przynajmniej na poziomie operacji językowych). Całkowicie zgadzam się z Twoimi wnioskami.

Nieoczywistą wstawką humorystyczną jest nazwa firmy? Nie, nie dekonstruuje – nazwy prawdziwych firm bywają dziwniejsze

Nie, chodziło mi o kontrahentów – wymienienie w jednym rzędzie organizacji tak kontrastowych, jak Royal Navy i Stowarzyszenie na Rzecz Czystości Młodzieży Chrześcijańskiej, a ewentualnie jeszcze kwestia, na co właściwie tym drugim wieloletnia umowa na dostawy stali nierdzewnej. Rozumiem jednak, że przestrzeliłem z tą nieoczywistością.

(z ciekawości wpisałam "Balagula Steel" w wyszukiwarkę i wyszedł mi rosyjski mafiozo, ale skoro to nazwisko, to spokojnie mogłoby być nazwą firmy – może w jakimś świecie równoległym).

W Pierścieniu i róży niejaki Bałaguła, zapewne przodek tego tutaj, był adiutantem Lulejki (tego, który występuje w ostatnim akapicie jako historyczny król Lilio).

Po prostu nie uznaję jednej linii postępu, z której nie da się zboczyć.

Przypuszczam, że postęp w świecie przedstawionym istotnie musiałby wyglądać inaczej niż u nas, skoro najprawdopodobniej istnieje tam działająca magia.

Czyli każdy z tych dwóch elementów jest w relacji z tym samym obiektem, inaczej mówiąc, oba są w relacji z tym obiektem.

I to samo dotyczy naszych dziewcząt, obie byłyby w relacji z tymi samymi wyzwaniami… Inna rzecz, że “aby kandydatki podchodziły do tych samych testów” rzeczywiście wydaje się czystsze stylistycznie, tylko… limit znaków…

Nie, nie bardzo. Hmm. "Z trudem łapiąc oddech"?

Pewnie to jest lepsze stylistycznie, ale nie oddaje tego spłycenia. A na tym mi zależało – pokazać zarazem, że Izabela panicznie dyszy i że jej to kiepsko wychodzi, bo jest ściśnięta jak pod lawiną.

mnie splątało się w głowie tak ściśle z adresem gettysburskim

Prawda, jakoś o nim akurat nie pomyślałem, a to powinno być podstawowe skojarzenie. I zresztą – chyba musiał mi gdzieś podświadomie majaczyć – inaczej nie użyłbym słowa “adres” na określenie odezwy władcy do narodu (zamiast pisma zbiorowego przedstawicieli narodu do władcy). Pytanie, czy to jest w ogóle prawidłowe, czy jednak od początku miałaś rację i w tym znaczeniu “adres” to błędny anglicyzm z jedynym wyjątkiem dla adresu gettysburskiego…

Ale gdybyś napisał "poddanych" (albo nawet "naszych umiłowanych poddanych") wilk byłby syty i owca cała.

… i tylko tekst zdyskwalifikowany… Oczywiście limit nie jest żadnym usprawiedliwieniem.

To nie budzi wątpliwości, chodziło mi o samą frazę. Stroi się instrumenty, a głos w zasadzie można byłoby uznać za takowy, ale nigdy nie słyszałam, żeby stroiło się je na coś, a zwłaszcza na ton. Choć miałoby to sens (żargon?).

Cóż, kiedy to nawiązanie do Młynarskiego dosłownym cytatem, taki smaczek dla kojarzących tamten utwór. Mam wrażenie, że nie jesteś zwolenniczką podobnie prymitywnej intertekstualności?

Ale w czerwcu ślimaki zaczną składać jajeczka

Boję się pytać o Twój stosunek do genderfluidity ślimaków, ale mogę Cię zapewnić, że na razie czuję się osobnikiem płci męskiej i żadnych jajeczek składać nie zamierzam. Mogłyby być w zamian autografy?…

Żaden kłopot, raczej bardzo miło, że uprzedzasz – inni, mnie nie wyłączając, miewają znacznie dłuższe przerwy w prowadzeniu dyskusji nawet bez żadnego ostrzeżenia.

Jeżeli mogę się tak wyrazić, Twój liść jest dłuższy niż mój (w sensie poprzedniego komentarza); zresztą nic dziwnego, tarnina powinna wypuszczać jakieś listki na wiosnę, ślimak tak nie bardzo.

Jesteś ostatnim człowiekiem, którego posądzałabym o napisanie tego tekstu…

I teraz nie wiem, czy to komplement, czy wyraz zawodu… Reg i Finkla jakoś nie miały wątpliwości, ale ja sam – może podobnie jak Ty – czuję się niepewnie w rozpoznawaniu anonimowych autorów, choć pogłębianie świadomości stylistycznej niby powinno w tym pomagać.

Czytałeś może "The Moonstone" Wilkie Collinsa

Niestety nie… chyba nigdy nie wygrzebię się ze stosu lektur, które powinienem kiedyś przeczytać.

Otóż tam jest zagadka kryminalna (kto ukradł tytułowy diament?), ale siłę powieści stanowią postacie

Tak naprawdę konstrukcja postaci, nadawanie im własnych cech i celów, to dla mnie jeszcze poważne pole do rozwoju literackiego. Inna rzecz, że w powieści zawsze będą bardziej rozbudowane niż w opowiadaniu.

Nie, nad tym się nie zastanawiam – po prostu najwyraźniej umknął mi kluczowy element…

Najwyraźniej nie był zrealizowany na tyle dobrze, aby świadomy czytelnik dostrzegł go odruchowo.

Samo satyryczne przetwarzanie wątków baśniowych nie jest niczym złym. Swoją ekspozycję na kabarety też staram się ograniczać do minimum

Co pozostawia otwartym pytanie, gdzie w tekście dostrzegłaś kopanie leżących w stylu współczesnych kabaretów.

Zauważyłam, że nie śmieszy mnie wiele rzeczy (slapstick), które ludzi śmieszą. Szczególnie jasno zauważyłam to przy czytaniu tekstów konkursowych…

Dla mnie także rzadko jest źródłem udanego humoru, że ktoś doznaje groteskowo poważnych obrażeń (choć można to zrobić dobrze – u Gałczyńskiego Holofernes z uciętą głową mówi No i jak ja teraz będę żył. Chyba żebym się przyzwyczaił). Tutaj przecież cierpienie jest traktowane na poważnie, a komizm miał raczej wynikać (oprócz bezradności Pedra) z przeplotu scen w lochach oraz perypetii Izabeli z materacami. Takie pomieszanie warstw bez dysonansu na pewno jest ambitnym wyzwaniem. Szekspir potrafił…

To mi przypomina anegdotę. Znany polonista prof. Nycz posłużył się kiedyś słowem “gdzie” w znaczeniu docelowym, a na uwagę studenta, zamiast przyznać się do błędu, pogrążał się głębiej:

– Mickiewicz napisał przecież “gdzie pędzisz, kozacze szalony” czy jakoś podobnie.

Następnego dnia znalazł na drzwiach gabinetu kartkę “Co wolno Mickiewiczu, to nie Tobie, Nyczu”.

(Pointa dodatkowa: opowiadającego mi tę anegdotę zaskoczyłem spostrzeżeniem, że najwyraźniej wszyscy zaangażowani błędnie przypisali Mickiewiczowi słowa Ej, ty na szybkim koniu, gdzie pędzisz, kozacze?, którymi Malczewski rozpoczął inwokację Marii).

Hmm. Po dwóch miesiącach nie pamiętam, czy zwróciłam…

Bardziej pytałem w sensie, czy taka nieoczywista wstawka humorystyczna nie dekonstruuje jednak patosu przemowy.

Sęk w tym, że nijak mi ta wróżka nie pasowała do otoczenia…

To akurat miał być planowy dysonans, że Paflagonia z jednej strony dąży ku nowoczesnej Europie, a z drugiej wciąż ma kulturę zabobonną i na poły baśniową – ale może to drugie zbyt słabo wybrzmiało i została tylko niedopasowana wróżka?

Mam wrażenie, że po prostu nie widzę nici, którą one są pozszywane.

Na konkretnym przykładzie można by się zastanowić, czy to prawdziwa luka logiczna w fabule, czy też te nici trafiły Ci akurat w ślepą plamkę odbiorczą, ale nie nalegam.

A Jowisz jest jeszcze większy :P

Z pobieżnych obliczeń – płetwal wywiera wpływ grawitacyjny porównywalny z Jowiszem po podpłynięciu do niego na odległość 5–7 metrów…

Myślę, że autor definicji PWN nie uściślił jej dostatecznie. Zobacz: obie dziewczyny podchodzą do tych samych testów. Są dwie dziewczyny, które podchodzą do tych samych testów. Czy to możliwe, żeby tylko jedna podchodziła do tych samych testów? Nie. Mamy tu relację, zob. tutaj: https://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842880

Czytałem, nawet skomentowałem. Tam we wszystkich przykładach można poprawnie użyć “te dwa” zamiast “obydwa”. Tutaj nie mamy relacji wzajemnej, tylko pozostawanie w relacji z czymś innym. Sztuczny przykład analogiczny do tego w tekście: “Funkcja, której dziedziną jest zbiór dwuelementowy, nie jest iniekcją tylko wówczas, gdy mapuje obydwa jego elementy na ten sam element przeciwdziedziny” – wydaje mi się, że nie budzi to żadnych zastrzeżeń.

Więc tak, królowa zdecydowanie stara się coś usłyszeć. Ale skoro czyni to ze swojego gabinetu, a słuchane zjawiska odbywają się gdzie indziej, wydaje się logicznym, że ma do tego słuchania jakieś urządzenia, ot, choćby tunel w ścianie. Czyli – wzmocnienie dźwięku.

I użyłem “nasłuchująca” celowo po to, aby zaznaczyć, że to jej ucho Dionizjusza nie jest bardzo wydajne i musi się dobrze wysilić, aby cokolwiek usłyszeć. Regulacji głośności nie ma: gdyby dobrze słyszała zwykłą konwersację, to od wrzasków ofiar mogłaby ponieść szkodę na bębenkach usznych.

A, na przykład: wołała słabo, łapiąc płytkie oddechy. Można łapać oddech, można oddychać płytko, ale łapać płytkie oddechy?

Chciałem z jednej strony zaznaczyć, że oddycha prędko i łapczywie, bo panikuje, a z drugiej, że płytko, bo między materacem a sufitem nie może dobrze rozprężyć klatki piersiowej. Prawda jednak, że “łapać oddech” występuje co do zasady w liczbie pojedynczej. Proponowałabyś coś innego? “Chwytając”?

O, a masz jakieś źródła?

U Doroszewskiego ma kwalifikator “przestarzałe”, poza tym głównie doświadczenia z różnych lektur. Dużo się kiedyś naczytałem o adresie warszawskiej Delegacji Miejskiej do cara w ramach wydarzeń przedstyczniowych. Adres pochwalny, wiernopoddańczy, adres jako gatunek prozy użytkowej.

Nie do końca stylu. Królowa może się cieszyć lojalnością poddanych ogólnie, ale też któregoś konkretnie.

Konkretnie to pewnie najbardziej zależałoby jej w tym momencie na lojalności aparatu siłowego, ale innych poddanych w sumie także, niezłym rozwiązaniem wydawało mi się zatem pozostawienie tego w domyśle i uniknięcie nadmiernego doprecyzowania.

… mhm.

Może nie powinienem się wymądrzać na temat tonacji, bo pewnie jestem mniej więcej równie niemuzykalny jak Ty, ale to chyba naturalne, że ludzie używają innego rejestru głosu w sytuacjach codziennych, a innego, gdy potrzebują brzmieć groźnie i onieśmielająco?

Ale o ile każda śruba jest przekładnią, to nie każda przekładnia jest śrubą.

I przecież dlatego Lilia najpierw używa słowa “śruby”, a potem uściśla, że są zainstalowane jako przekładnie?

 

Dziękuję za podjęcie ciekawej dyskusji i polecam (popełzam?) się na przyszłość!

Posługujesz się domyślnie tropami z jakiegoś niszowego gatunku fantastyki, z którym przeciętny odbiorca miał mało styczności.

Źle zrozumiałeś. Wirus sam się wypuścił. A crossowanie szczepień na tyle osłabiło odporność populacji, że padła od piórka na wielbłądzie.

A to rzeczywiście zrozumiałem niezgodnie z Twoim zamysłem. Mówisz zatem, że w świecie Twojego opowiadania wirus nie został umyślnie zaprojektowany do mordowania zaszczepionych (czy taki projekt byłby w ogóle możliwy, to temat na osobną dyskusję wymagającą specjalistycznej wiedzy). Okazał się jednakże tak dokładnie dostrojony, że tych zaszczepionych zabijał ze skutecznością bliską lub równą 100%, gdy pozostali dość często przeżywali. Nie umiałbym na poczekaniu przytoczyć z literatury bardziej jaskrawego przykładu narzędzia diabolus ex machina.

Chociaż teraz mam takie luźne skojarzenie… Żyły przecież dzieci Hioba bogobojnie i dostatnio

A opko napisane dokładnie kilka tygodni po moim drugim zniknięciu, na samym początku pandemii.

To mi odrobinę zmienia odbiór – jeżeli tekst nie był inspirowany propagandą antyszczepionkową z czasów pandemii, tylko ją właśnie antycypował, to chyba wymagał jakby więcej inwencji twórczej.

 

Mam nadzieję, że nie męczę Cię zanadto tymi wpisami. Połączenie dobrej techniki literackiej oraz treści często sprzecznych z moją wiedzą i postrzeganiem świata – jest kombinacją wyjątkowo skłaniającą do komentowania. Staram się to jednak wyważać, aby podzielić się wrażeniami i oceną, a nie prowokować niepotrzebnego sporu. Tak też zrezygnowałem z pisania pod Nawigatorem dziewiątym, który pod pewnymi względami (umiejętność prowadzenia akcji!) wywarł na mnie naprawdę duże wrażenie, ale musiałbym poświęcić nieproporcjonalnie wiele miejsca na dekonstrukcję partii zdających mi się chybioną agitacją.

W każdym razie staram się pozostać otwarty na rozmowę i argumenty – i gdybyś oczekiwał, abym zmienił co nieco w swoim podejściu – dawaj znać!

Czy dobrze rozumiem, że w tej opowieści Światowy Spisek Kapitalistów i Lekarzy (brzmi jakby wytwór paranoi starego Stalina, ale mniejsza o to) wypuszcza wirusa, który selektywnie zabija osoby poddające się szczepieniom, czyli (w zadanej narracji) posłuszne i chętne do uległości, pozostawiając niepokorne? Ja tam bym im odwrotnie doradził, ale może jestem zbyt inteligentny na doradcę…

Niemniej skoro na początku szczepień przeciw SARS-CoV-2 byli tacy, którzy wołali “zaszczepieni wymrą w ciągu miesięcy”, a po jakimś czasie dodawali trochę ciszej “powiedzmy, że najdalej w ciągu kilku lat”… Wersja “kiedyś nastąpi wydarzenie, podczas którego wymrą, ale nie da się przewidzieć daty” mogłaby stanowić ciekawy postęp jakościowy w propagandzie strachu.

Co do lekarzy, ocalałoby naprawdę niewielu: “jeszcze za tej pierwszej pandemii”, i to tylko do końca roku 2021, zaszczepiło się spośród nich w Polsce 92% (źródło: https://orka2.sejm.gov.pl/INT9.nsf/klucz/ATTCADJGG/%24FILE/i21783-o1.pdf). Jak następnym razem usłyszę, że 92% lekarzy używa nici do zębów marki Sial-C, to chyba powinienem uznać, że to spisek i ta nić dusi użytkowników po nocy albo może po kilkunastu latach ma być wprowadzony jakiś nowy produkt, od którego im wypadną zęby? Trochę kpię, ale jednak przeciętny lekarz ma wyższe kwalifikacje do oceny zagrożenia od przeciętnego nielekarza.

Technicznie sobie bardzo sprawnie poradziłeś z opisem katastrofalnej pandemii i jej skutków społecznych, tej warstwie utworu nie można wiele zarzucić – oczywiście tekstów o podobnej tematyce było już bardzo wiele, więc trudno o pełną oryginalność.

Pozdrawiam!

Irko, przypomnę tylko co do przywoływania ślimaczkiem, że nie ma mnie na Discordzie (nawet nie wiem, czy dla tam obecnych powiadomienia działają też z komentarzy, czy wyłącznie z Shoutboxa). Słuszna uwaga, wiem, że nie powinniśmy oceniać starszych wioski nazbyt surowo, podjęli może najlepszą decyzję, jaka im była dostępna. Rozumiem też jednak, że dziewczyna może się już potem nie czuć częścią społeczności, zwłaszcza jeżeli opinia o wodnikach w okolicy była tego rodzaju, że zrazu miała powody obawiać się poważnie o swój los.

Przeczytałem z przyjemnością, czysty ośmiozgłoskowiec dwudzielny, pomysłowa kontynuacja eksplorowanego przez Ciebie motywu relacji ludzko-zwierzęcych. Zgodzę się, że niektóre wyrazy wydają się siłą dobrane do rymu, poza tym miejscami nie jestem pewien sensu fabuły. W szczegółach…

W czasie buntów oraz wojen

przyszli ludzie – wielcy głupcy –

podzielili się na dwoje:

prozwierzęcy i proludzcy.

Kapitalny początek! Od razu poczułem chęć do dalszej lektury. Ten jeden czterowiersz naprawdę mógłby być wielkiej marki, trochę nawiązuje do poetyki bajek Krasickiego i wcale nie ustępuje jakością wielu z nich.

Ci od zwierząt uważali,

że zwierz lepszy jest od człeka.

Ulepszony – jak ze stali,

ma pierwszeństwo, gdy zaszczeka.

On powinien mięsem ludzi

móc zajadać się w kubraku.

Dość przez człeka świat się trudzi.

Nastał teraz czas zwierzaków!

Tu już gorzej. Przeredagowałbym to, aby pozbyć się “stali” i “kubraku” oraz trochę zmodyfikować wymowę w tym sensie, że omawiana grupa może nie uważa jedzenia ludzi za gorsze od jedzenia zwierząt, ale przecież też nie za pożądane czy słuszne etycznie (“powinien”). Spróbowałbym jakoś tak, nie narzucając się oczywiście ze swoimi rozwiązaniami:

Pierwsi dadzą ci wytyczne,

że zwierz lepszy jest od człeka.

Ulepszony genetycznie,

wie, co miauczy albo szczeka.

Choćby z czasem też i ludzi

miały uznać za przysmaki,

długo przez nas świat się trudził,

muszą szansę mieć zwierzaki!

Ci od ludzi byli zdania,

że człek lepszym bywa zwierzem.

Gdy naćpany – kawał drania;

dawny instynkt górę bierze.

I tu przestałem rozumieć zamysł – ta grupa uważa istotę ludzką za ważniejszą od zwierzęcej nie dlatego, że wytwarza kulturę i rozwija naukę; nawet nie dlatego, że po darwinowsku jest zdolna do lepszego przystosowania i kontroli nad innymi organizmami; tylko dlatego, że (rzekomo, bo to nieprawda) po wyzwoleniu pierwotnych instynktów bardziej efektywnie walczy wręcz? Przecież to jakaś oderwana groteska, nawet w naszym kochanym społeczeństwie nie spotkałem się z takim poglądem.

Sam hodował psa ludzkiego,

na brutala, poza domem.

Dopiero czytając to po raz trzeci, połapałem się, że ten “pies ludzki” to najwyraźniej miał być w sensie biologicznym człowiek – wcześniej nie widziałem, czym różni się ideologicznie Gregor od Lory, skoro przecież oboje hodują te ulepszone psy. Grzela… sam tresował przyjaciela, jak psa w budzie, poza domem?

Głodził – przednia to zabawa –

ale drapał też po uchu.

Nie jestem przekonany.

Miliard widzów, wieka kasa.

Wielka.

a krew świeża to rzecz święta.

W dzień ten nadleciały drony.

Fanatycy stali w brudzie.

Dlaczego święta krew, o co nagle chodzi z dronami, czemu koniecznie w brudzie? Na przykład: taki jarmark się pamięta, krzyczą dzieci, biją dzwony, picie w barze i w tancbudzie

Nie różniły się już wcale.

Folwark zwierzęcy?

Gregor z Lorą się zarżnęli.

A hybrydy żyją dalej.

Celna pointa! Tylko zacząłem się teraz zastanawiać, czy rzeczywiście “hybrydy”, mieszanka ludzkiego i zwierzęcego materiału genetycznego? Wcześniej nie było to zasugerowane w tekście, wręcz przeciwnie, był wyraźny podział na zwolenników ludzi i zwierząt.

 

W sumie uważam, że można by tu dużo dopracować, niemniej Twoje teksty wierszowane są zupełnie przyjemne w odbiorze i stanowią godną uwagi odmianę od przeciętnej twórczości portalowej.

2) Wydaje mi się, że dobrze rozumiesz, w każdym razie podobnie do mnie.

3) Mnie też na to brakuje pojedynczego słowa dobrze podkreślającego charakter nagrody, może ktoś inny da radę coś podpowiedzieć?

Asylum, rzecz w tym, że według powszechnie (jak mniemam) znanych i przyjętych zasad interpunkcji należy pisać: “pod sosrębem wisiało jedenaście, może dwanaście osób”, “poszukiwany nosił ciemny, może granatowy kapelusz damski” i tym podobne. Zastanawiamy się raczej, czy fakt skrócenia pierwszego z pary przymiotników złożonych łącznikiem mógłby tutaj cokolwiek zmieniać (ja uważam, że nie).

Ma ktoś jakieś źródła? (BTW, “pauza oddechowa” nie ma nic wspólnego z przecinkami – przecinki stawia się ze względu na budowę zdania, nie na fonetykę.)

A co ma do tego subiektywne poczucie pewności lub niepewności?

Co ciekawe – musiałem już kiedyś o tym wspominać – historyczna interpunkcja polska była intonacyjno-składniowa i nieuregulowana, sztywną interpunkcję składniową z bardzo ograniczonym aspektem intonacyjnym wprowadzono dopiero w latach międzywojennych.

Przypuszczam, że ktoś z dużą wiedzą i znakomitym wyczuciem mógłby próbować, zwłaszcza w poezji czy prozie poetyckiej, własnej interpunkcji eksperymentalnej opartej na przykład o kategorie pewności i niepewności… Ja bym się raczej nie podjął.

 

Zanaisie

1) Na pierwsze pytanie odpowiada Ci Juliusz Słowacki:

“Myślałam…” – Głos jej o jedną oktawę

Zniżył się i pękł, jak pęknięcie struny.

Opcja z kropką i wielką literą na pewno jest bezpieczniejsza.

2) Kiedy rzeczywiście piszesz frazę w rodzaju miecz o nazwie “Honor”, częściej widuje się cudzysłów, ale kursywa też powinna być w porządku (byle konsekwentnie, tak jak mówisz). Kiedy jednak potem używasz w narracji samej nazwy (Honor poprowadził rękę Zuzi do półkolistej zastawy), to już traktujemy jak imię, bez wyróżnienia cudzysłowem ani kursywą.

3) Takie adaptacje zapożyczeń łacińskich były najbardziej charakterystycznym wyróżnikiem przedwojennej gwary uczniowskiej, więc formalnie w porządku, pytanie tylko, czy chcesz wywołać takie skojarzenie u oczytanego odbiorcy.

W_baskerville, śli(ma)cznie dziękuję za wyszukanie ciekawego materiału! Chętnie potwierdzam, że tutaj też bym tego przecinka nie postawił, bo “a” występuje w funkcji łącznej – daje się zastąpić przez “i” – mamy jakieś liczne gadżety, może wszystkie są terabajtowe, może tylko niektóre z nich. Natomiast wciąż sądzę, że “giga-, nawet terabajtowych”, “giga-, może terabajtowych” itp. (zauważ różnicę – w znalezionym przez Ciebie przykładzie jest spójnik, tutaj tylko partykuła, tak jak pisałem poprzednio). Oczywiście mogę się mylić, ale trzeba by znaleźć regułę usprawiedliwiającą pominięcie przecinka lub przynajmniej analogiczny przykład z partykułą (szukałem bez powodzenia).

 

Skądinąd interpunkcja tego dyktanda jest prawdopodobnie błędna co najmniej w jednym miejscu:

żałując, że zamiast uprawiać(-,) trekking, snowboarding, spinning, carving(-,) albo nawet zwykły jogging, mozoli się nad quasi-sportowym tekstem.

Pierwszy ze wskazanych przecinków dałby się uzasadnić tylko jako otwarcie wtrącenia, ale po wycięciu tego rzekomego wtrącenia dostalibyśmy “zamiast uprawiać, mozoli się nad quasi-sportowym tekstem”, a to już skrajnie naciągane (co uprawiać? quasi-sport? rolę??). Drugiego da się bronić, że niby wprowadza dopowiedzenie, ale tak naprawdę to jest po prostu ostatni człon wyliczenia – aby wolno było go interpretować jako dopowiedzenie, musiałaby istnieć zasadnicza różnica pomiędzy joggingiem a pozostałymi wymienionymi czynnościami.

 

Regulatorzy, spodziewałem się, że zdążyłaś wczoraj opuścić portal, odpisałem przecież dość późno. Jak widzisz, kwestia nie wydaje mi się w pełni wyjaśniona, ale oczywiście nie czuj się koniecznie zobowiązana do dalszego udziału w dyskusji. Przy Twoim wyczuciu językowym już samo to, że dany wariant zapisu nie wydaje Ci się rażący, jest bardzo cenną wskazówką!

Ciekawe, zaskoczyliście mnie tutaj odrobinę. W wyrażeniu “dwunastoletni, może trzynastoletni chłopiec” przecinek na pewno musi się pojawić, na mocy zwykłej reguły o stawianiu go między przymiotnikami równorzędnymi połączonymi bez spójnika (może nie jest spójnikiem, lecz jakiegoś rodzaju partykułą).

Jeżeli mówicie, że fraza “dwunasto-, może trzynastoletni chłopiec” powinna być bez przecinka, to widocznie istniałaby inna zasada, że łącznik (w roli skracającej dwukrotny przymiotnik złożony) kasuje przecinek. Sam takiej reguły nie znałem i nie umiem teraz znaleźć: wydawałoby mi się nieco dziwne, aby znak ortograficzny redukował interpunkcyjny, ale może właśnie nauczę się czegoś nowego.

A to oznacza więzienie, małe, bez wygód, w którym w tylko jednym miejscu można wygodnie stanąć, chodzić trudno i nie ma gdzie. Była częścią społeczności, miała tam swoje miejsce i rolę, ograniczoną w ramach swoich powinności swobodę. Tu jest naprawdę tylko przedmiotem, zabawką. Trzymaną w ciasnym pudełku.

Podoba mi się, jak odmienne mamy perspektywy na tę sytuację. Spróbowałbym – nawet nie tyle polemizować – co przedstawić uważniej swój punkt widzenia. W mojej opinii, jeżeli kultura, w której tworzeniu ktoś nie brał udziału, nakłada nań nieproporcjonalne powinności, nie pozostawia adekwatnych swobód, wtedy jest on dopiero przedmiotem. Dobrowolna zależność, przy wzajemnej świadomej zgodzie i szacunku, może nadawać podmiotowość. Jest truizmem, że wiele osób potrafi poczuć się naprawdę wolnymi dopiero w kontekście określonej ramy ograniczeń – ale łatwiej takich, które sami zaakceptowali. Może talenty naszej bohaterki teraz rozkwitną, wystarczy przytoczyć przykłady wybitnych twórców, którzy chociażby spędzali lata w komunie buddystów zen, w zupełnym niemal milczeniu – albo właśnie dla odmiany nie zastrzegali numeru telefonu i sumiennie odbierali połączenia w okresie maturalnym.

Tak, będą trudne momenty, będą łzy… lepiej, aby wodnik był wtedy przy niej, pomógł jej przejść przez takie chwile. Z czasem przyjmie, że partner nie zawsze może poświęcać jej cały czas, nauczy się akceptować i cenić samotność. O ile obydwoje włożą rzetelny wysiłek w budowę prawidłowej relacji, partnerstwa intelektualnego, na pewno mają szansę. (“Nimfy są głupie” zrozumiałem dosłownie – że przepaść umysłowa pomiędzy tymi gatunkami jest zbyt duża, aby umożliwić związek romantyczny). A jeżeli im się nie uda, różnice okażą się nie do przezwyciężenia, miejmy nadzieję, że rozstaną się w zgodzie. Nic nie sugeruje tak drastycznego rozwiązania, aby wodnik miał potem dziewczynę utopić, skoro sam ją z dobrej woli zapraszał do pozostania.

Warto byłoby tutaj poznać opinię Bruce, obecnie niestety mało aktywnej, ma dużo lepsze ode mnie rozumienie tych zagadnień, wyczucie granicy pomiędzy prawidłową relacją o nietypowym układzie zobowiązań a przemocą. Niemniej mnie także jest ten problem bliski, właściwie mógłbym chyba powiedzieć, że stanowił oś konfliktu co najmniej w dwóch z moich najlepszych tekstów.

Przy sposobności – pierwszy raz zwróciłem uwagę, jak Twój pseudonim pobrzmiewa kulturą Wschodu, przywodzi na myśl jakiegoś mędrca rodem z Baśni tysiąca i jednej nocy, takiego Hodżę el-Dila. Pozdrawiam!

Ciekawe, czy to jakiś mój krewny… Wolałbym chyba, aby ślimaki przedstawiano w korzystnym świetle, jako mądre, potrzebne i piękne stworzenia, ale jakoś sobie z tym poradzę. <Próbuje nie wydzielić zbyt dużo śluzu.>

Bardzo przyzwoita opowieść o odrzuceniu, o tym, jak błaha w sumie dolegliwość wskutek niezrozumienia otoczenia (a w mniejszej części też przesadnych reakcji samego chorego) doprowadza w końcu do całkowitego rozkładu funkcjonowania społecznego jednostki. Daje do myślenia, ma potencjał; kto wie, może ktoś pod wpływem lektury odezwie się przyjaźnie do znajomego dotkniętego na przykład łuszczycą. Albo po prostu, nawet bez widocznej przyczyny, niepewnego w interakcjach międzyludzkich. Możliwość stałego noszenia budki na plecach oraz produkcji śluzu w ilościach wystarczających do jej wypełnienia to, moim zdaniem, trafne elementy fantastyczne wzbogacające narrację.

Widzę pewną niespójność fabularną co do tego, że z jednej strony Ślimak złośliwie płoszy intruzów i wzbudza lęk, a z drugiej chowa się w budce i panikuje, gdy tylko ktoś podejdzie. Nie mówię, że jedno z drugim zupełnie się wyklucza, ale nie byłby chyba skutecznym stróżem, szybko zauważyliby jego słabość.

Zgadzam się co do zaimków dzierżawczych, jest ich o wiele za dużo. Trochę nieuwagi przy wtrąceniach, przykładowo:

Stawiał wtedy szafę tam, gdzie akurat stał, i chował się w jej wnętrzu.

Brak przecinka wcieliłby ostatni człon do zdania podrzędnego, czyli jak gdyby bohater stawiał szafę w momencie, gdy był już schowany wewnątrz…

 

Widzę, że pojawiłaś się tu niedawno, więc warto Ci polecić poradnik Drakainy https://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842842, zawiera prawie wszystko, czego mógłby potrzebować początkujący użytkownik. Najważniejsza wskazówka – dobrze jest pożytkować większą część czasu na Portalu na czytanie i komentowanie tekstów innych autorów, to pomaga w rozwoju literackim, a także zwiększa prawdopodobieństwo otrzymania wartościowych wpisów pod swoimi utworami.

Naprawdę widzę potencjał, eksperyment z gnomami też bardzo mi się spodobał. Pozdrawiam ślimaczo!

Cześć, Gruszel!

Wydaje mi się, że nie miałem dotąd okazji komentować żadnego Twojego tekstu, więc dobrze, że nominacja skłania mnie w końcu do jakiegoś nadrobienia zaległości. Zapewne najmocniejszą stroną opowiadania i jego główną treścią jest portret psychologiczny bohatera. Przypuszczam, choć nie w pełni umiem to ocenić, że udało Ci się w miarę wiarygodnie pokazać rozwój psychozy na tle religijnym. A to sporo, choć poza tym niewiele się w utworze dzieje. Element fantastyczny byłby nikły i zapewne dlatego postanowiłaś zasugerować w ostatniej scenie, że może jednak w świecie przedstawionym bóstwa naprawdę objawiają się w sprzęcie AGD i żądają ofiar z kończyn. To może jednak niezamierzenie wpływać na odbiór tekstu, niejako usprawiedliwiając działania bohatera – zabrakło mi ewentualnie jakiejś pointy, że nawet jeżeli tego rodzaju bóg byłby prawdziwy, warto raczej poszukać profesjonalnej pomocy zamiast wypuszczać go z piekarnika.

Scena z przyjacielem trochę zamąca lekturę. Rozumiem, że uznałaś to za ważne, aby pokazać, że bohater wziął rozbrat ze zdrowym rozsądkiem, ale pozostało mu coś w rodzaju sumienia. Z drugiej strony tracę skupienie na głównym wątku psychologicznym, odciągają mnie myśli o tym, jak dokładniej mogłaby przebiegać ta sytuacja i jak gość zareagowałby po wybudzeniu.

I, że obok leży noga kolegi xD

Właściwie to myślałem, że go docucił, pożegnał i potem dopiero zabrał się za własną nogę… ale taka wersja tłumaczyłaby, w jaki sposób szybko otrzymał pomoc, jeżeli tamten obudził się w odpowiednim momencie.

Dzięki za uwagi, pozwól, że poprawię po wynikach, teraz to by było raczej oszustwo.

W regulaminie masz: W trakcie konkursu dopuszczalne są poprawki literówek, interpunkcji i tym podobnej kosmetyki. Natomiast zabronione są poważne zmiany, np. fabuły. Twoja decyzja, jak z tego skorzystasz – ale trochę szkoda, przyjrzałbym się, czy widzę jeszcze błędy w poprawionej wersji, a tak to raczej nie ma sensu.

Dziękuję za podzielenie się tekstem i pozdrawiam!

Oczywiście, jak pisałem – pewności mieć nie mogę – wszystko to opiera się w końcu na wzajemnym zaufaniu. Tym bardziej życzę wiele wytrwałości w rozwoju literackim i mam nadzieję, że moje wskazówki mogą się choć odrobinę przydać!

Cześć! Nadpełza Ślimak Zagłady…

Skoro jaskinia w Morei, to postaram się lakonicznie, po spartańsku. Każdą próbą literacką warto się podzielić, ale to akurat wyjątkowo słaby tekst. Jeżeli rzeczywiście Ty go napisałaś, wiele pracy przed Tobą. Szczątkowa fabuła, bardzo zła warstwa redakcyjna, narracja sprawia wrażenie naiwnej, obliczonej na łatwowiernego czytelnika (na poważnie mamy przyjąć, że sułtan zagarnął wszystkie w ogóle kobiety z Bałkanów i Azji Mniejszej do haremu, aby uniemożliwić Konstantynowi znalezienie partnerki?). Co do redakcji, wyliczenie wszystkich błędów mogłoby zająć wiele dni (nie wyolbrzymiam), więc przytoczę tylko krótki przykład:

Owce chodziły wokół nich i posłusznie nie uciekały. W innym razie zostałyby popędzone laskami pasterskimi. Najstarszy z grupy, sędziwy brodacz z wielką fałdą brody z pomarszczoną twarzą sprawiał wrażenie, że był na tyle stary iż jego ojciec mógł doświadczyć  przeżycia Czarnej Śmierci. Poza tym od czasu do czasu śpiewał.

Przypisanie owcy zdolności do świadomego posłuszeństwa jest ryzykownym zabiegiem. Ostatnie, co chciałbym zrobić z uciekającą mi owcą, to ją jeszcze popędzić. Czemu broda ma pomarszczoną twarz? Po “twarzą” przecinek, domknięcie wtrącenia. Na czym polega “doświadczenie przeżycia Czarnej Śmierci”, jak się doświadcza przeżycia? Czymkolwiek by to nie było, zestawienie tego ze śpiewaniem sprawia wrażenie niezamierzenie humorystyczne.

Jedno, za co można by pochwalić tekst, to nasycenie wiedzą encyklopedyczną. Jest bardzo dziwne w twórczości ludzkiej, aby ta warstwa była tak rozbudowana przy niskiej jakości pozostałych aspektów utworu. Podobnie zwracają uwagę rażące kalki z angielskiego (nie istnieje pojęcie “Greko-Rzymianie”, choć “Greco-Romans” jak najbardziej), a wreszcie to przypadkowe przejście z narracji trzecio– do pierwszoosobowej w środku zdania:

Był jeszcze młody i chciał znaleźć kolejną żonę, jednak sułtan ograniczył moje możliwości.

Wszystkie te cechy wskazują z prawdopodobieństwem bliskim pewności na wykorzystanie generatywnej SI. A jeżeli mam rację, to jest to bardzo źle widziane na Portalu, zwłaszcza bez zaznaczenia w przedmowie, że używało się takich środków – staramy się przecież pomagać sobie nawzajem w rozwoju literackim, komentowanie tekstów maszynowych nie ma żadnego sensu.

 

Proponowałbym umówić się, że to był falstart. Widzę, że jesteś początkującą użytkowniczką, więc polecam znakomity poradnik Drakainy dla świeżynek: https://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842842. Czytaj, komentuj teksty, ucz się, nabieraj pewności siebie, eksperymentuj z pisaniem na własną rękę.

Życzę powodzenia i owocnego rozwoju!

Nie wiem skąd wniosek, że sugeruję akcję na Podlasiu.

Użycie wyrażeń przyimkowych z “dla” zamiast celownika jest cechą charakterystyczną dialektów północno-wschodnich.

Podoba mi się, jak zręcznie Twój drabble pokazuje – nie mówiąc tego wcale wprost – że bohaterka wolała wodnika, który traktował ją podmiotowo, widział w niej partnerkę intelektualną, od swojej społeczności, dla której była instrumentem do wykorzystania ze względu na wygląd.

Choć powinienem zaznaczyć, że kłopot nie w samym wykorzystaniu wyglądu, a w tym, że starsi komenderowali nią bez dopuszczenia do decydowania o sobie. Jeśli patriota świadomie wykorzystuje atuty wizualne dla przysłużenia się rodakom, to już całkiem co innego. Jak było z tą włoską szlachcianką, która uwiodła Napoleona III? A biblijna Sara?

W paru miejscach ładny szyk trójkowy:

 – Jesteś najładniejszą dziewczyną. Oczaruj go – mówili.

– Miło, że przyszłaś. Tak się nudzę. Nimfy są głupie, chcą tylko tańczyć. Zostaniesz ze mną?

Drobne uwagi redakcyjne, raczej opcjonalne:

dla wodnika w ofierze.

Chyba lepiej “na ofiarę dla wodnika / wodnikowi” (w pierwszym wariancie lekko sugerujesz, że akcja toczy się na Podlasiu lub dalej na wschód, ale to nawet pasuje do wodnika).

i życzenie powodzenia.

Bardziej naturalnie “i życzyli powodzenia”, nadto współbrzmienie z ostatnim zdaniem.

w dużej sferze

Wewnątrz dużej sfery? Bańki?

 

Pozdrawiam ślimaczo!

Pewnie, że możesz, Rybaku! Nie pisałem o tym w swoim długim komentarzu do tekstu, uznając to za zwykły element kreacji świata, tak jak piszesz. Teraz odniosłem się tylko do Twojego poprzedniego komentarza (“nie zaszkodzi nawet w ciąży bliźniaczej”), nie do fabuły utworu. Staram się dzielić wiedzą, nie szukam konfrontacji. Pozdrawiam.

Może niejasno się wyraziłem. Jakiś związek etymologiczny między “para” a “parę” na pewno istnieje (choćby parę było zapożyczeniem, to i tak musiałoby pochodzić z tego samego praindoeuropejskiego rdzenia). Mam natomiast wątpliwości, czy ma to wiele wspólnego z historyczną liczbą podwójną, a gdyby nawet, czy wpływałoby to na znaczenie w stosunku do “kilka”.

Zajrzałem jeszcze dla pewności do słownika Lindego (początek XIX wieku). Przy haśle para jedynym czystym przykładem liczby podwójnej jest: Dwie parze braci, Kleob z Bitonem, a Amfion z Anapem. Znaczący też cytat z Biblii Leopolity: Nalazł go orzącego między dwanaścią par wołów – wyraźnie widać, że para była samodzielnym liczebnikiem rzeczownym, nie zaś wyznacznikiem liczby podwójnej. I dalej jako osobne znaczenie Linde wymienia “para = kilka, z kilka, un couple, ein Par” (i w podanych przykładach już jak dzisiaj parę).

Wydaje mi się, że to są rozbieżne kwestie: istnienie liczby podwójnej w historii języka polskiego nie budzi wątpliwości, wspólny rdzeń słów “para” i “parę” też nie. Znane mi słowniki nie wskazują jednak, aby jedno z drugim miało wyraźny związek, a już zwłaszcza – aby wynikała z tego różnica znaczeniowa w stosunku do “kilka” (spekulatywnie, pojawienie się parę, paru w tym znaczeniu mogłoby nawet być pożyczką z niemieckiego Paar).

Jeżeli odczuwamy te słowa trochę inaczej, to może raczej z uwagi na względną rzadkość parę, predysponującą je do kładzenia w pozycjach akcentowanych zdaniowo “tylko kilka, aż kilka”.

W dalszej części szlaku trzeba wspiąć się parę metrów po skałach (przykład własny);

Raczej zawróć, raczej nadłóż parę staj, choćby ziąb cię spalił, wiatr oślepił (Liebert).

Cześć! Nadpełzam…

Po lekturze czuję się skonfundowany. Skojarzenia z Królem Edypem oczywiste, ze względu na dziedziczną klątwę i autoenukleację. Widać jednak, że treść jest inna, utwór nie opowiada o nieuchronnym przeznaczeniu. Z pewnością nie jest też czysto rozrywkowy, należy w nim odnaleźć głębszą warstwę. Byłbym skłonny traktować go głównie jako studium chorobliwego smutku, które może nie zaskakuje w samym opisie osoby, ale ciekawie przedstawia wpływ na relacje rodzinne.

Nie upieram się stanowczo, aby każdy tekst musiał zawierać przesłanie. Tutaj taki trop można chyba wysnuwać w zakresie “rodzina pomaga znaleźć motywację do walki o zdrowie”. Gorzej, jeżeli ktoś sobie wywnioskuje z opowiadania, że leczenie depresji nie działa naprawdę i tylko pomaga ukrywać cierpienie przed otoczeniem. Byłaby to jednak daleka ekstrapolacja, za którą autor nie musi czuć się odpowiedzialny, dosłowna treść nie sugeruje tego w żaden wyraźny sposób.

Kłopot sprawia mi trzeszcząca w szwach fabuła. Nie przekonuje ani interpretacja tej przypadłości jako choroby genetycznej (bo nie da się wtedy wytłumaczyć uaktywniania dopiero po śmierci poprzedniej dotkniętej), ani jako klątwy (bo zbyt dobrze poddaje się poznaniu naukowemu). Dodatkowo wikła sprawę opis leczenia, który podpowiada chemioterapię nowotworu raczej niż cokolwiek związanego z tematem. Wreszcie nie mogę zrozumieć, dlaczego bohaterka (przypuszczalnie wtedy już licząca się z prawdziwością klątwy) nie nalegała, aby to jej partnerka dostarczyła komórki jajowe. A w danej sytuacji lekarze na pewno zleciliby testy genetyczne, aby ustalić macierzyństwo. Zupełnie na marginesie, człowiek w żadnym razie nie może przeżyć bez snu więcej niż kilka tygodni, chyba że to także element fantastyczny.

Na warstwie językowej potknąłem się w paru miejscach, ale skoro nie wykorzystałeś uwag Amona, z którymi zgadzam się właściwie w całości, nie widzę sensu w dostarczaniu kolejnych.

Pozdrawiam,

Ślimak Zagłady

Dziękuję, Jimie – naprawdę doceniam Twoje uwagi i uzupełnienia, myślę, że dzięki nim mój komentarz stał się znacznie bardziej użyteczny!

Miło mi przywitać nowego członka portalowej społeczności! Podaję czułki…

Podzielenie się tekstem, wprawką literacką, jest zupełnie dobrym sposobem rozpoczęcia tutejszej przygody – zakładając, że zamierzasz się rozwijać i chętnie przyjmujesz krytykę. Sam nie jestem żadnym autorytetem, ale myślę, że potrafię tu podpowiedzieć kilka cennych drobiazgów. Utwór jest bowiem trudny w odbiorze, przepełniony zawikłanymi, często mylnymi frazami, utrzymany w nieużywanej już stylistyce. W szczegółach…

Bariera między światem żywych a tak zwanymi zaświatami jest cienka, a najcieńsza w szpitalach.

Bardzo ładna ilustracja problematyki przecinka przed “a” – stawia się go, gdy spójnik pełni funkcję rozłączną.

Gdzież indziej można spotkać tyle łez cierpienia i błogiej ulgi ulatującej z człowieka duszy?

W tej konstrukcji nie wiadomo, czy “ulga” ma się wiązać do “spotkać”, czy do “łez”.

Gdzież można na własnej skórze odczuć kruchość materialnego bytu wielkiej istoty ludzkiej człowieka, jeżeli nie w szpitalu?

Ta fraza nic nie wnosi, nie daje czytelnikowi asumptu do cennych przemyśleń, nie upiększa tekstu.

Ze względu na moje burzliwe lata młodzieńcze W młodości porzuciłem naukę na rzecz hulaszczych rozrywek. Superbia graditur ante lapsum to definicja mojego wczesnego wieku.

“Ze względu” sygnalizuje przyczynowość w układaniu planu, nie brak rozsądku. Drugie zdanie zbędne, w zasadzie powiela sens poprzedniego, sprawia tylko wrażenie popisywania się łaciną.

najlepszych szkół, jakie widziała ówczesna Europa.

Niejasne, dlaczego Europa miałaby widzieć szkoły, co ta metafora wzrokowa dodaje temu zdaniu?

Pozwól, czytelniku

Wołacz oddziela się przecinkiem.

że pominę odrażające szczegóły z tamtych lat, które teraz, jako dorosłemu człowiekowi, uwłaczają mi niezmiernie.

Pominięcie szczegółów jest dobrym zabiegiem, gdy zasugerujesz dostatecznie dużo, aby czytelnik (jeśli zechce) mógł sobie dopowiedzieć. Wystarczy nakreślić rekwizyty: smutny incydent z młodszą siostrą kolegi ze studiów, zamarzniętą rynną i preparatem w formalinie…

Dość powiedzieć, że moja edukacja nie zakończyła się stosownym dyplomem, a moi rodzice krótko po tym, jak gdy oznajmiłem im, że nie zamierzam się dalej uczyć, zmarli.

Wiadomo, czyja. Nie używamy spójnika “jak”, gdy pasuje bardziej szczegółowy.

Kiedy wspominam własne występki z dawnych lat, wciąż nie mogę się nadziwić dobroci serca moich rodziców, którzy mimo wszystko pozostawili mi po sobie spory majątek.

Odwracając szyk, uprościmy strukturę i unikniemy kolejnego już powtórzenia “rodziców”: Wciąż nie mogę się nadziwić ich dobroci serca: pomimo tych wszystkich występków pozostawili mi spory majątek.

Nie potrafiłem tego docenić ich wielkodusznego gestu i w przeciągu kilku następnych lat ogromna fortuna została przeze mnie zaprzepaszczona bezpowrotnie zaprzepaściłem całą fortunę.

“W przeciągu można stać i zaziębić się”. Pokazuj, nie opisuj – średnio rozgarniętemu czytelnikowi nie musisz wkładać łopatą do głowy, że bohater uważa to za wielkoduszny gest, a fortuna jakby z założenia jest ogromna.

Owe wydarzenia nie mają związku z historią, którą chce opowiedzieć, jednak ciążą mi na sercu od wielu lat.

To może jednak nie trzeba było zaczynać od nich tak krótkiego tekstu?

Paradoksalnie stało się tak, że pracuję w szpitalu, lecz nie, jak marzyli moi rodzice, jako lekarz, ale jako dozorca.

Moje codzienne obowiązki są trywialne i nie zajmują mi wiele czasu w ciągu dnia pracy

Niepotrzebnie przegadane.

sporo czasu poświęcam lekturze oraz rozmowom

Raczej “lekturom”, chyba że jakiejś konkretnej – ale wtedy jawnie napisz, że uczy się Fausta na pamięć.

przyznam, że nie tylko przypadek decydował o tym, że zmywałem podłogi

Uniknijmy podwójnego żeNie zawsze przez przypadek zmywałem podłogi

Spazmy i szaleńcze wycie, które większość ludzi wprowadzało w rozpacz, dla mnie były chlebem powszednim i mimo tego, że nie byłem lekarzem, śmiało mogę stwierdzić, że widziałem więcej śmierci niż niejeden onkolog.

O wiele zbyt zawikłane zdanie.

Sama przyczyna zgonu i to, co owo zejście z tego świata powodowało, nie było dla mnie interesujące.

Raczej usunąć środkową część – przyczyna zgonu to innymi słowy właśnie to, co powoduje zejście śmiertelne…

panowała największa zamieć

Zwykle “szalała”.

przyszło mi zobaczyć w ciągu mojego niemal pięćdziesięcioletniego życia

Widziałem przez pięćdziesiąt lat życia.

obserwowałem nieszczęśnika, który ewidentnie planował w krótkim czasie zejść z tego świata.

Jak zwykle podglądałem pacjenta w agonii. (“Nieszczęśnika” zaraz powtarzasz).

Tylko napomknę, że nie całkiem przypadkowo rozlała mi się tam czarna kawa.

Napomnieć mógłby go dyrektor, gdyby zauważył, że umyślnie rozlewa kawę.

dokonuje swojego żywota.

Drgawki obiegały całe jego ciało, a jego twarz przybrała niemalże biały odcień.

Jeśli masz wątpliwości, czy dany zaimek jest potrzebny, to nie jest – inaczej niż po angielsku.

Gdyby wiedział, że wkrótce czeka go wybawienie od wszelkiego cierpienia, delektowałby się tą chwilą.

Naprawdę? To taka kanapowa filozofia, nie chcę Cię źle ocenić, ale podobne teksty budzą wątpliwości, czy autor powinien podejmować się pisania o skrajnym cierpieniu.

Chociaż to nie wypada, zakląłem pod nosem, ponieważ musiałem przerwać obserwację na rzecz udawania teraz udawać, że sprzątam.

Pochyliłem się do samej podłogi i niewielką szczotką dokładnie czyściłem szczotką powierzchnie między płytkami.

Przymiotniki często osłabiają wyrazistość tekstu. Znamy już bohatera na tyle, aby wiedzieć, że i tak nie czyścił dokładnie, a rozmiar szczotki nikogo nie obchodzi.

Z wyglądu rzeczonych jegomościów wywnioskowałem ich wzajemne pokrewieństwo ze sobą nawzajem, gdyż byli bliźniaczo podobni.

Współczesna odmiana “jegomościów”, historyczna “ichmości”. Końcówka to pleonazm, nie mógł przecież wywnioskować pokrewieństwa na podstawie wyglądu w żaden inny sposób.

Ni w ząb jednak nie przypominali chorego

Ni w ząb się nie rozumie.

co było zrozumiałe, ponieważ chory coraz mniej przypominał istotę ludzką, a przynajmniej żywą istotę ludzką.

Przeciągnęte i nieśmieszne.

Stali po obu stronach łóżka jak dwie strażnice.

Może jednak strażnicy?

Ten, który znajdował się bliżej okna, miał marynarkę koloru białego, która zlewała się w całość z wielkim oknem, za którym panowała istna biała wichura podświetlona światłem reflektora.

Który… która… za którym, białego… biała, podświetlona światłem – to trzeba całkowicie napisać od nowa.

Twarze mieli srogie, nosy smukłe, a oczy przenikliwe

Nie mogłem podsłuchać ani słowa

Właściwie dlaczego, skoro stał tuż pod drzwiami niewielkiej sali?

Czytał jedną kartkę, następnie wyciągnął swoją wychudzoną dłoń, gęsto poznaczoną niebieskimi liniami żył, w stronę mężczyzny bliżej okna i wziął jego dokument.

Cztery razy w niezbyt długim akapicie masz słowo “dokument”, usuń przynajmniej dwa.

gdy bracia odgrażali się sobie pięściami.

Wygrażali sobie pięściami.

Widziałem polityków, aktorów, bankierów i właścicieli wielkich firm, którzy umierali w bolesnych skurczach tak samo jak biedacy i złodzieje, ubrani w białe fartuchy zawiązywane od tyłu. Śmierć to sprawiedliwa pani, życie nie dzieli po równo.

Razi okropnym dydaktyzmem. Złodziej w takim stroju nadmiernie by się wyróżniał.

Jego oko przypominało księżyc w bezchmurny dzień, a zabliźnione oparzenie sprawiało wrażenie, jakby został on ulepiony z plastiku.

Księżyc ulepiony z plastiku?

Nie usłyszałem, kiedy wyszli, ale gdy podniosłem wzrok, w sali leżał był tylko pacjent. Nie miał już drgawek, leżał spokojnie.

Unikamy powtórzenia.

Po głębszej analizie dostrzegłem nieznaczny ruch pościeli w okolicy jego klatki piersiowej.

W tym nie ma nic analitycznego.

– To wielce nietypowe. Zaledwie wczoraj wieczorem konał na tym łóżku w męczarniach.

Bardzo nienaturalny dialog, może w ustach stereotypowego XIX-wiecznego gentlemana jakoś by uszedł, ale dozorca w szpitalu? – Niemożliwe. Wczoraj wydawał się umierający.

Niby rak mózgu z przerzutami przy wczorajszych badaniach, a dzisiaj rano wstał cały i zdrowy.

Przecież nie tylko “przy wczorajszych badaniach”, rak nie wyrasta z dnia na dzień.

– Czy rzeczony pan mówił coś przed wyjściem?

– Frapujące. Czy coś to pani mówi?

Frasować się znaczy “martwić się”.

Spaczenie zawodowe zmusiło mnie do tego, żeby od razu go podnieść.

Niespójne – bardzo wyraźnie sygnalizowałeś, że nie jest pilnym sprzątaczem i nie mógłby rozwinąć takiego spaczenia zawodowego.

Mój zmysł węchu od razu wyczułem specyficzny zapach tego minerału

Ludzie zwykle nie oddzielają własnego postrzegania zmysłowego od swojej osoby jako takiej.

To była siarka.

Skoro wcześniej napisałeś “minerał”, to już niestety musisz zaznaczyć, że siarka rodzima albo jakiś konkretny związek siarki.

 

Kilka słów na koniec – nie przejmuj się liczbą uwag, to tylko okazja do rozwoju. Ogromna większość powinna być trafna, ale niektóre są dość subiektywne, w razie wątpliwości zawsze możesz poczekać na inną opinię. Największą zaletą tekstu jest to, że pozwala zdiagnozować charakterystyczne cechy Twojego pisarstwa i zastanowić się, jak je ulepszyć. Dowodzi pewnej wyobraźni, chęci do podejmowania trudnych tematów, końcowy zwrot akcji nie wydaje mi się tak znów zupełnie oczywisty.

Utwory poniżej 10 000 znaków najczęściej otrzymują tutaj oznaczenie “SZORT”, chociaż w przypadkach bliskich granicy jak ten wiele zależy od konstrukcji (czy to pojedyncza scenka, czy pełnoprawne opowiadanie z rozwiniętą fabułą). Przeczytaj zresztą znakomity poradnik Drakainy https://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842842, wyjaśnia właściwie wszystko, co powinien wiedzieć początkujący autor na Portalu.

I przede wszystkim: czytać, czytać i jeszcze raz czytać, czytać uznaną literaturę, czytać i komentować inne teksty tutaj. Zwracaj uwagę, w jaki sposób kształtuje się obecnie narrację, że liczba ozdobników, komplikacja frazy, nie stanowi o sile oddziaływania na czytelnika.

Pozdrawiam serdecznie,

Ślimak Zagłady

Solidnie zrobione! Ośmiozgłoskowiec dwudzielny wprawdzie jest najpopularniejszym metrum w polskich rymowankach, ale na pewno nie najłatwiejszym, przy tym pasuje do klimatu czarnej komedii. Tutaj utrzymany chyba bez potknięć, rymy też w większości nietrywialne.

Co prawda, kolejne strofy wydają mi się zrobione trochę na jedno kopyto, ale w końcu na ile zróżnicowane przygody mogłoby mieć zeszkieletowane zombie z problemem alkoholowym i skłonnością do końskich zalotów? Ratujesz się warstwą językową (pomysłowe reinterpretacje frazeologizmów), inaczej byłoby to rzeczywiście dość nużące. Przypuszczam jednak, że są osoby, do których bardziej trafia takie poczucie humoru i odbiorą to w całości pozytywnie.

Znalazł koce. Trzy. Aż tyle?

W końcu trup się ściele gęsto!

 

Z dumą koce na grób wlecze.

– Zgnite! – woła Stasia w złości.

Świetne z tym ścieleniem! Natomiast… może “zgniłe” brzmiałoby lepiej, jak sądzisz?

 

Podsumowując – wcale nie mamy na Portalu tak wiele osób, które potrafią złożyć poprawny technicznie wiersz rymowany i rytmiczny, możesz więc być naprawdę cennym uzupełnieniem. Klikam do Biblioteki i pozdrawiam!

Tego nie można udowodnić, bazując na danych z tak krótkiego okresu czasu.

Zależy, co dokładnie masz na myśli. Ścisłego dowodu matematycznego nie można przeprowadzić, to nie ta dziedzina. Można natomiast wykazać na bardzo wysokim poziomie istotności statystycznej (przyjąwszy odpowiedni model obliczeniowy), że w stosunku do ostatnich tysięcy lat pojawił się w tym krótkim okresie nowy czynnik kształtujący klimat. A głównym podejrzanym jest nasz przemysł.

Naturalnie nie znaczy to, aby zaraz odżegnać się od przemysłu i zamieszkać w jaskiniach (myślałbym, że nie muszę tłumaczyć oczywistości). Warto po prostu ważyć między różnymi korzyściami, zgodnie z wiedzą naukową starając się zapewnić sobie i potomnym jak najlepszą przyszłość. Pilnowanie, aby ochrona przyrody nie stała się dla rządzących pretekstem do ograniczania swobód obywatelskich, na pewno może być godnym uwagi wyzwaniem dla pisarzy i publicystów. Inna rzecz, że trudnym do rzetelnego udźwignięcia.

Mam nadzieję, że dyskusja już się wyczerpała. Tu nikt nikogo nie przekona. (…) Słusznie domniemywam, że mieszkasz w jaskini, jako źródło światła służy ci łuczywo, a prąd elektryczny jest u Ciebie zakazany? Jeśli nie, nawróć się i nie truj dalej planety!

Argumentami ad hominem to rzeczywiście trudno kogokolwiek przekonać. Dyskusja merytoryczna pomiędzy zainteresowanymi daną dziedziną wiedzy czasami prowadzi do uzgodnienia poglądów. Oczywiście jako autor tekstu miałbyś też prawo wymagać, aby przenieść niezwiązaną z nim dyskusję gdzieś indziej (w razie potrzeby można otworzyć wątek w HP).

Rybaku, nie zamierzałem sugerować, jakobyś zaprzeczał zmianom klimatu. Sądzę jedynie, że nieumyślnie przyjąłeś niektóre rozpowszechniane przez denialistów fałszywe mniemania o aktualnym stanie wiedzy naukowej – i dokładnie to napisałem. Przepraszam, jeżeli mogłeś mnie opacznie zrozumieć. Staram się chwilowo rozmawiać o nauce, nie mam powodu bawić się erystyką.

Notabene mamy chyba na forum jakichś botaników. Ciekaw jestem, czy też będziesz gotów przeprosić, jeśli poczują się urażeni, że zaszufladkowałeś ich jako “negacjonistów klimatycznych”.

Na razie powyżej podając nagie FAKTY a nie tezy (jak Ty)

Twoje “nagie FAKTY” są odziane w liczne pytania retoryczne i oryginalne wyrażenia ocenne, ot taka nagość jak w amerykańskim filmie z czasów Hays Code. Przyznam, że zdają mi się też dobrane pod tezę.

Co do podawanych przeze mnie tez, zasadniczo miały stanowić odpowiedzi na Twoje pytania (tak jak prosiłeś: Tyle pytań, tak mało odpowiedzi… Oczywiście na gruncie nauki). Naturalnie jestem otwarty na dalszą merytoryczną rozmowę.

wykazałem jedynie, że obecny a nawet estymowany poziom CO2 w atmosferze biosferze, a więc Ziemi, jedynie sprzyja.

Nie czarujmy się, nic takiego nie wykazałeś, co chyba dostatecznie wyłożyłem we wcześniejszych wpisach.

Pozdrawiam ślimaczo!

Przy czym doprecyzowałem już, że istotnie miałem na myśli czasy historyczne i bliższą prehistorię. Nie dysponujemy tak precyzyjnymi danymi z odległych epok geologicznych, aby oceniać zmiany klimatu w przedziałach na przykład stuletnich – jest bardzo prawdopodobne, że niekiedy przebiegały dość gwałtownie, zwłaszcza przy kolizjach z co większymi obiektami pozaziemskimi.

Rybaku, zamieściłeś w swoich wpisach – zakładam, że nieświadomie – szereg poglądów, które osoby zaprzeczające zmianom klimatu zazwyczaj fałszywie przypisują naukowcom, aby móc je efektownie obalić. Nikt poważny nie twierdzi, że temperatury są na najwyższym kiedykolwiek poziomie. Wręcz przeciwnie, były wyższe przez 80–90% czasu istnienia Ziemi (chociażby https://en.wikipedia.org/wiki/Greenhouse_and_icehouse_Earth, oczywiście można sprawdzać dalej w źródłach naukowych). Podobnie wiadomo, że przewidywane wzrosty temperatury nie grożą fizycznym spłonięciem Ziemi w sensie gwałtownego utlenienia skał skorupy, aczkolwiek mogą oczywiście występować ogromne pożary flory. Nikt wreszcie nie postuluje obniżenia zawartości atmosferycznej CO2 do zera czy nawet do 150–200 ppm, lecz raczej do preindustrialnego 280–300 ppm.

Co zatem wywołało wtedy ocieplenie porównywalne z obecnym?

Jak już wspominałem, nie było takie znów porównywalne – znacznie wolniejsze tempo, dające organizmom żywym czas na przystosowanie. Jako główne przyczyny przemienności glacjałów i interglacjałów wymienia się cykle astronomiczne (Milankovicia), aktywność wulkaniczną, zmiany przebiegu prądów oceanicznych.

Pozostawiam jako ćwiczenie dla czytelnika, dlaczego jest dla nas jako gatunku bardzo niepożądane, aby poziom mórz wzrósł na przestrzeni dekad czy stuleci o wiele metrów, a warunki życia w takim Pakistanie czy Nigerii stały się całkiem niezdrowe dla ludzi, za to zupełnie odpowiednie dla ptaków drapieżnych wielkości żyraf.

Nie zauważyłaś, bo Ślimak dobrze się schował w skorupkę. Może nie masz zakończeń czuciowych na samych czubkach kolców i potrzebujesz się odrobinkę wkłuć?

Tylko najpierw trzeba do nich podejść.

Teraz mi przypomniałaś, że podobno chińskie oddziały specjalne policji są na takie okazje szkolone w strzelaniu z kuszy.

Wszystko ma swoje zady i walety

O, też używasz tego wyrażenia! Powtórzę tylko, że odnosiłem się do konkretnego stwierdzenia, jakoby dążenie do zerowych emisji wymagało centralizacji wytwarzania energii i przez to zagrażało bezpieczeństwu narodowemu. Nie planowałem koniecznie rozpatrywać zad i walet wszelkich rodzajów elektrowni. Może w końcu kiedyś osiągniemy tę zimną fuzję?

Jest to tzw. faktoid, czyli propagandowe kłamstwo powtórzone tyle razy, że ludzie w nie uwierzyli. Kościołowi nie przeszkadzały wcale tezy Galileusza – przeszkadzało mu to, jak Galileusz te tezy głosił. A zachowywał się mniej więcej tak, jak dzisiejsi aktywiści – nie podawał przekonujących naukowych dowodów (…) "ideologia" Kościoła nie precyzuje, jak wygląda fizyczny kosmos.

Przeczuwam, że czytałaś o tej sprawie więcej ode mnie, ale mam dość mocne przeświadczenie, że takie stanowisko to wykręcanie kota manx ogonem. Kościół nie zażądał przecież przedstawienia dowodów, tylko ogłosił heliocentryzm herezją i zakazał rozpowszechniania takich poglądów. Rozumiem to jako programowe odrzucenie debaty naukowej w imię ideologii, wpisujące się w szerszy nurt kontrreformacji.

A inna rzecz, że – jak już wyżej pisałem – według mojej wiedzy nikt nie umiał zaproponować modelu geocentrycznego pozwalającego wytłumaczyć fazy Wenus. Myślałem więc zawsze (ale tu nie mam pewności), że Galileusza uznano za zagrożenie właśnie dlatego, iż umiał przedstawić twarde dowody, gdy wcześniejsze prace Kopernika i Keplera były tylko modelami teoretycznymi.

Faktem jest to, co możemy bezpośrednio zaobserwować. Teorie to konstrukcje myślowe, które budujemy, żeby powiązać fakty ze sobą (tj. wyjaśnić).

Napisałem pierwotnie: Faktem pozostaje, że na razie klimat ociepla się w bezprecedensowym historycznie tempie i wyraźnej korelacji z epoką przemysłową. Podtrzymuję, że są to fakty – możemy zaobserwować klimat w czasach historycznych (dendrochronologia, rdzenie lodowe) – a korelację wyliczyć ze wzoru. To, że w tej korelacji jest przyczynowość (wpływ ludzkości na klimat) – to już teoria naukowa (nie hipoteza).

 

Pozdrawiam i dziękuję za kolejny już w ostatnich dniach fascynujący dialog!

Nawzajem dziękuję za odpowiedź.

A co proponujesz w zamian?

“Limes inferior” czytał. Alicję pamięta?

Ja tutaj rozumiem pewien aspekt metafizycznej groteski, jasne przecież, że te żółwie i słoń mają być symbolem wszelkiej wiedzy sprzecznej z wyznawaną ideologią, choćby potencjalnie groźnej dla opresyjnego systemu. Pokazuję tylko, że w moim odczuciu to tworzy dysonans, gdy zestawię sobie tortury i egzekucje w Związku Radzieckim ze scenkami typu “Ale na czym wspiera się żółw? – Młody człowieku, tam są żółwie aż do samego dołu”. To Twoja decyzja autorska, na pewno nie wszyscy to tak odbierają.

Solaris nie stworzę. Piszę o tym, co mnie frapuje i daje satysfakcję.

To jak większość z nas – nie krytykuję Cię za to, raczej tłumaczę, dlaczego nie zwróciłem wcześniej większej uwagi na ten tekst mimo bardzo dobrze opracowanego głównego wątku.

Nie mamy ścisłych danych udowadniających tezę zawartą w pierwszej części zdania. Może w prekambrze czy wtedy rosły szybciej?

Napisałem “historycznie”, nie “geologicznie”. Raczej nie mamy metod badawczych pozwalających sprawdzać stuletnie przedziały w prekambrze i raczej na pewno bywały gwałtowniejsze przypadki po zderzeniach kosmicznych. Tutaj na przykład artykuł w Nature podaje, że zmiany klimatu są znacznie szybsze niż cokolwiek, co zachodziło przez ostatnie 24 000 lat.

Druga – wygląda na to, że też nieprawdziwa: https://www.green-projects.pl/globalne-ocieplenie-poczatek-200-lat-temu/

Przecież masz w tym źródle literalnie napisane: Nawet niewielki wzrost emisji gazów cieplarnianych związany z rozpędzającą się rewolucją przemysłową spowodował podnoszenie się temperatur. Powoli, ale konsekwentnie rosły już od blisko 200 lat.

Faktem jest, że klimat się ociepla. Reszta to teorie oraz propaganda.

Dobrze ugruntowane teorie naukowe. Budowę komórkową organizmów żywych też można nazywać “teoriami i propagandą”, tylko właściwie po co?

Zapewne. A w nocy prąd otrzymywać z dynam, wprawianych w ruch rowerkami stacjonarnymi.

We wpisie, który tutaj komentowałem, Rybak twierdził, że dążenie do zeroemisyjności wymusi większą centralizację produkcji energii i przez to zagrozi bezpieczeństwu narodowemu, więc do tego się odnosiłem. Nikt nie proponuje, aby panele fotowoltaiczne były jedynym sposobem wytwarzania energii (nie mam pojęcia, czemu tyle osób czerpie przyjemność z atakowania tego dziwacznego chochoła), ale pod tym kątem akurat zapewniają dużo większe bezpieczeństwo niż paliwa kopalne.

A przebijają. Ale tylko skrajna prawica to diabły. Bo skrajna lewica to tylko takie niegrzeczne dzieci.

Niespójne. Przed chwilą twierdziłeś, że prawicowy fanatyzm “został w dużej mierze rozbrojony przez obśmianie”, a teraz piszesz całkiem odwrotnie – że jest demonizowany, a skrajna lewica obśmiewana jako niegrzeczne dzieci. Ja zresztą nie mam faworyta w tej sprawie, jak już pisałem: niebezpieczni populiści i tak czerpią z obydwu biegunów.

Mówisz o rzucie centralnym?

Nie, o stereograficznym.

Odwzorowań powierzchni kuli na płaszczyznę jest od groma, więc można sobie wybrać jaki nam pasuje.

To oczywiste. Padło pytanie o “taki rzut, że większość mieszkańców byłaby zmylona”, więc wskazałem rzut wiernokątny (lokalnie zachowujący kształty) oprócz jednego punktu. Oczywiście nie da się odwzorować na płaszczyźnie całej sfery bez rozrywania, ten jeden punkt jest (w tym sensie) najmniejszym możliwym ustępstwem.

Tego nie zrozumiałem.

Spróbuję powtórzyć trochę inaczej: wynalazek teleskopu (wyniki obserwacji Galileusza) pozwolił ostatecznie obalić naukowo model geocentryczny. Kościół, gdy wyniki badań naukowych okazały się sprzeczne z jego ideologią, postanowił je odrzucić i ogłosić jako herezję, w czym dostrzegam podobieństwo do nurtów w rodzaju łysenkizmu.

 

Pozdrawiam ponownie!

Niekoniecznie. Wyobrażam sobie taką sytuację – bohaterowie odnajdują zaginiony skarbiec Umajjadów i toczą następujący dialog:

– Al-Zahrawi pisze, że w owym czasie istniała wtyczka (?) do wyłączenia świata.

– Jeśli gdzieś istniała taka wtyczka, równie dobrze może znajdować się za tymi drzwiami.

Istnienie wtyczki w przeszłości jest przesłanką okresu warunkowego i służy do wnioskowania o możliwości jej aktualnego istnienia. Ja tutaj nie dostrzegam błędu logicznego.

Całkiem ciekawa scenka literacka. O ile umiem się na tym poznać, chyba dość trafnie ukazujesz i sposób myślenia człowieka zsowietyzowanego, i działanie totalitarnych struktur państwowych. Dość wcześnie poczułem, co się święci i kto będzie na końcu likwidowany, gdzieś przy “już wtedy zacząłem się bać” – ale też wiem, jakie tropy literackie zwykle eksplorujesz, to ułatwia.

Nie jestem pewien, czy motyw czterech słoni i żółwia jest tutaj trafnie dobrany, bo nastrój wcale nie humorystyczny – można też się zastanawiać, jakim cudem rakieta w ogóle bezpiecznie wystartowała i wylądowała w modelu kosmologicznym tak różnym od założonego w obliczeniach. Możliwe, że zabrakło mi tutaj jakiejś dodatkowej myśli oprócz “system usuwa wiernego człowieczka”, aby historia naprawdę zapadła w pamięć.

Złośliwe plotki. Ideowych komunistów zabijać? Po co?

Niezrozumiałe słowa, biorąc pod uwagę położenie, w którym znajduje się narrator.

nasz as Pokryszkin większość ze swoich zestrzeleń osiągnął na amerykańskim samolocie, Airacobrze.

Tarnina ma rację, “ze” jest zbędne. “Swoich” w sumie też, chyba że chciałeś tutaj dodatkowo zawrzeć sugestię, iż przypisywano mu także cudze zestrzelenia.

który stoi teraz za moi plecami

Moimi.

 

Pozdrawiam ślimaczo i dziękuję za podzielenie się tekstem! Pora na mały przegląd komentarzy, już widzę, że znajdzie się parę fascynujących smaczków…

Bezpieczniej jednak będzie, gdy pozostanę niebinarnym Wilhelmem z Baskerville, bo zbitka tytułu Twojego opowiadania, mojej pci i psa od Sherlocka stwarza niebezpieczne duże pole dla ryzykownych skojarzeń

– Cóż to za okropne wycie, Holmesie? Czy to słynny pies Baskerville’ów?

Bynajmniej, mój drogi Watsonie. To panicz Wilhelm. O ile się nie mylę, znów wmuszają w niego owsiankę.

Jeśli nastąpiłoby zlodowacenie, to Łysenkami byliby piewcy wpływu człowieka na ocieplenie klimatu.

Nie wiemy o świecie wszystkiego. Istnieje możliwość, że wejdziemy w nową fazę nieznanego nam cyklu, uruchomimy niezbadany mechanizm regulacyjny albo po prostu zaczniemy dla odmiany emitować do atmosfery jakiś związek silnie ochładzający. Faktem pozostaje, że na razie klimat ociepla się w bezprecedensowym historycznie tempie i wyraźnej korelacji z epoką przemysłową.

Łysenko natomiast dopasowywał tezy do wyznawanej ideologii, ignorując metodę naukową, wyniki doświadczeń. Jest taka anegdota ze zjazdu, na którym wyłożył swoje poglądy, oponentem miał być bodajże prof. Szafer:

– Czyli twierdzi towarzysz, że podstawowym mechanizmem dostosowania jest przekazywanie potomstwu cech fenotypowych?

– Dokładnie tak.

– I jeżeli będziemy na przykład przez kilkanaście pokoleń obcinać myszom ogony, otrzymamy rasę myszy z krótkimi ogonami?

– Doskonale mnie towarzysz rozumie.

– Zajmujące, będziemy to badać. Doprawdy jednak nie mogę zrozumieć, jakim wobec tego sposobem wciąż jeszcze rodzą się dziewice…

Przecież ostatnie zimowe katastrofy na świecie też tłumaczą… ociepleniem. Ocieplenie topi lodowce, woda z lodowców zakłóca prądy oceaniczne, zmiana prądów doprowadza do surowych zim. Może nawet to prawda?

Pytanie jeszcze, kiedy ostatnio widzieliście w miarę surową zimę, bo w Polsce to chyba w sezonie 2012/13. Zresztą chyba jasne, że wzrost średniej temperatury oznacza wzrost dostępnej energii w atmosferze, więc łatwiej o wszelkie lokalne zjawiska ekstremalne. W kontekście zimy na półkuli północnej głównie mowa o rozpadzie wiru polarnego (https://en.wikipedia.org/wiki/Polar_vortex) – wtedy wielka komórka zimnego powietrza spod bieguna może się urwać i dokądś wywędrować, stąd wynikła klęska mrozu w tym roku w Chinach i Mongolii, a parę lat temu w Stanach. Niemniej przeciętnie zimy stają się wszędzie coraz cieplejsze, w zasadzie zima jako pora roku u nas zanika, co naprawdę widać…

Dzisiejsi “ekologiści” (co to bez komórki i sojowego latte dnia nie przeżyją) przebijają nawet szahidów!

I w czym problem? Przebijanie szahidów bronią drzewcową jest bardzo dobrym sposobem, aby ich powstrzymać i nie zdetonować.

Jak już będziemy tak całkiem całkowicie zeroemisyjni, schładzający zatem planetę, czyli w pełni zelektryfikowani centralnie (…) To co się z nami stanie, jak pięć pierwszych nie dbających o ślad węglowy wrażych rakiet walnie w pięć największych polskich elektrowni?

Na razie to sam Bełchatów produkuje 20% energii elektrycznej w Polsce. A chyba łatwiej zamontować sobie na dachu panele słoneczne niż elektrownię na węgiel brunatny? Inna rzecz, że znaczenie inwestycji w obronę przeciwlotniczą jest takim raczej podstawowym wnioskiem z wojny na Ukrainie.

Wydaje mi się, że ten [prawicowy fanatyzm] akurat został w dużej mierze rozbrojony przez obśmianie. I uważam go (osobiście) za za znacznie mniej groźny niż ten, powiedzmy umownie, lewicowy.

Zależy, co dokładnie przez to rozumieć. Fanatyczna prawica to nie tylko neonazizm, a różne formy skrajnej reakcji przebijają się przecież do debaty publicznej. Zresztą niebezpieczni populiści łączą elementy ze wszystkich stron tradycyjnego podziału.

Pewnie dałoby się zrobić taki rzut powierzchni kuli na płaszczyznę, że większość mieszkańców byłaby zmylona.

Oczywiście. Można zrobić taki rzut, że na płaszczyznę nie trafia tylko jeden punkt (zwykle biegun południowy), a poza jego bezpośrednią bliskością wszystko wydaje się lokalnie zgadzać. W takim modelu Ziemia wciąż “tyje” na południe od równika, aż NASA nie musiałoby nawet budować muru na Antarktydzie, po prostu ciągnie się ona w nieskończoność, a gdy odejdziemy dostatecznie daleko, to panuje wieczna noc polarna… Oczywiście życzę powodzenia w tłumaczeniu zaćmień Księżyca. Albo kwestia merkantylna – dlaczego kapitanowie kliprów obierali kurs na jak najdalsze szerokości południowe?

Zabawnym (poniekąd) wariantem byłoby scentrowanie rzutu tak, aby antypody wypadły gdzieś na Syberii i Rosja stała się nieskończona.

Przy okazji, ta dyskusja o modelach przypomniała mi Galileusza. Obserwacje gołym okiem właściwie nie pozwalają rozstrzygnąć pomiędzy modelem geocentrycznym a heliocentrycznym – Kopernik argumentował głównie, że ten drugi jest prostszy matematycznie. Galileusz skierował na niebo teleskop i od razu zobaczył fazy Wenus (co do zasady niewytłumaczalne w modelu geocentrycznym) oraz księżyce Jowisza (głębsze implikacje światopoglądowe – wszystko może być ośrodkiem ruchu obrotowego; tak, drogi Czytelniku, Ty też, gdy tylko dostatecznie utyjesz). Kościołowi pozostało jedynie odrzucić wyniki naukowe i ogłosić jego tezy heretyckimi. Czy nie widać analogii do Łysenki?

Co ciekawe, obydwa zjawiska są w szczególnie korzystnych warunkach dostrzegalne dla osób o dobrym wzroku, ale tylko dzięki obserwacjom w powiększeniu wiemy, że nie są to złudzenia optyczne.

W zwykłej narracji trzecioosobowej prowadzonej w czasie przeszłym “mogła”. Jeżeli to kwestia wypowiadana przez bohatera, wybierasz wariant w zależności od tego, czy możliwość jest jego zdaniem aktualna.

Zauważ, że to jest zasadniczo różne od Twojego “wkrótce okazało się, że księżniczka była/jest brzemienna”, bo tam mieliśmy specjalny przypadek następstwa czasów w zdaniu podrzędnym dopełnieniowym.

Na prośbę Eldila kopiuję komentarz z bety.

 

Bardzo miło, że przywołałeś Mistrza i Małgorzatę, zdecydowanie jedna z moich ulubionych powieści. Przyznam natomiast, że nie zarejestrowałem się na Weryfikatorium – obawiam się, że łatwo bym się tam wciągnął, a nie czuję się obecnie na siłach, aby dzielić czas “literacki” między dwa portale. Przejdźmy do meritum…

 

Pod względem technicznym masz tutaj taki układ:

4+4+6, 6 akcentów

5+8, 5 akcentów

6+6, 6 akcentów

7+6, 6 akcentów

5+6, 4 akcenty

6+6, 4 akcenty

5+6, 4 akcenty

6+6, 6 akcentów.

Nie umiem się zatem dopatrzyć stabilnego rytmu (ani poprzez sylaby, ani poprzez zestroje akcentowe) – może czegoś nie dostrzegam, ale wygląda tak, jakbyś starał się napisać wiersz metryczny i ciągle się potykał. Rymy też nie zachwycają, zwłaszcza “płochliwe – szczęśliwe” jest wręcz częstochowski. W dłuższym poemacie byłyby pewnie w porządku, raczej od krótszych utworów jest takie oczekiwanie, aby zachwycały kunsztem i pomysłowością rymów.

Przeszkadza mi konwencja, w której wszędzie jest prawidłowa interpunkcja oprócz klauzul (zakończeń wersów), ale to jest moja prywatna opinia, nie błąd.

tylko tam nikt mi o nim nic konkretnego nie powiedział

Pewnie dlatego, że wcale nie tak łatwo coś konkretnego powiedzieć. Trafnie wspominasz o dysonansie, skoro z jednej strony mamy konkretne działania fizyczne, a z drugiej opis czegoś, co wydaje się niedotykalną abstrakcją świadomości. Odbiorca pozostaje z tą ambiwalencją, co moim (!) zdaniem sprzyja raczej frustracji niż melancholii i refleksji nad poczuciem szczęścia. Zgoda – sam tę frustrację wyrażasz w wersach 5–6, więc może taki był zamysł, ale scenerię przygotowałeś melancholijną. Ostatecznie mogę to skojarzyć z miłością do osoby, której nie można zrozumieć, bo przebywa w bardzo odległym świecie pojęć (obcość kulturowa i językowa? spektrum autyzmu?), ale to daleka ekstrapolacja. Gdybyś nie poprosił o recenzję, pewnie nie zatrzymałbym się nad tym tekstem na tyle długo, aby dojść do podobnych skojarzeń.

Znasz Balladę bezludną Leśmiana? Nie twierdzę, że ma dokładnie pasować do Twoich intencji twórczych, ale idee wydają się podobne, a realizacja dużo lepsza: https://literat.ug.edu.pl/lesman/balbez.htm.

usłyszeć zachętę, żeby nigdy nie pisać już wierszy

Pisz. Życzę wytrwałości i pozdrawiam!

Dziękuję za jasne przedstawienie stanowiska, oczywiście nie biorę tego do siebie. Kto wie, może z czasem przejdę ewolucję poglądów podobną do Twojej, niemniej na razie uważam, że te kilka nieuzasadnionych artystycznie uchybień językowych w tak krótkim tekście istotnie wpływa na odbiór jego jakości. Zgadzam się natomiast, że nie są na tyle poważne, aby ktokolwiek z czystymi intencjami mógł Cię uznać za półanalfabetę.

Pozdrawiam.

Tarnino, dziękuję za interesujące uwagi do artykułu! Cieszę się, że udało mi się odszukać coś ciekawego.

współdzielenia świadomości, które autor chyba postuluje.

Raczej nie postuluje, dość wcześnie odrzuca model single unified consciousness, bo rzeczywiście prawie wszystko w opisanym przypadku przemawia za jego odrzuceniem. Jak powiedziałaś – qualia mają najwyraźniej różne. Ten argument nie pada w tekście, ale można by się spodziewać, że jednolita osoba zdolna do myślenia abstrakcyjnego powiedziałaby w końcu “wiecie co, przestańcie się do mnie zwracać dwoma różnymi imionami, to naprawdę nie jest już śmieszne”. W dalszej części tekstu autor zajmuje się bardziej tym, czy te dwa strumienie świadomości są zdolne do zlewania się w jeden (choćby tylko w obrębie niektórych doświadczeń), czy najwyżej (niemal) wiernie kopiują między sobą treści.

Wydaje mi się natomiast, choć mogę się mylić, że autor przyjmuje (implicite), iż świadomość nie składa się z niczego oprócz kompletnego zestawu przetwarzanych treści i ich wzajemnych powiązań, co może być ryzykownym założeniem.

autor zakłada (explicite), że świadomość musi być gdzieś umiejscowiona – nie dziwi mnie to (materializm!)

Nie jestem pewien, bo na początku rozdziału 4 mamy: I should note here that nothing about the models I have presented demands a materialist theory of consciousness. If property dualism is true, it is still possible that a token immaterial property is shared by both twins. Nevertheless, we will need to suppose some correlation between conscious experience and neural activity (which property dualists generally accept).

Albo tylko całym układzie nerwowym, żeby nie wyglądało to absurdalnie (viva la absurde!), w każdym razie umiejscowienie byłoby tutaj dość umowne.

We wstępie do rozdziału 5: Instead it appears that the neural correlates of consciousness are widely distributed across the brain. Dalej autor analizuje, że uprawdopodabnia to współdzielenie doświadczeń, na przykład bólu, skoro wiemy, że koreluje on z pętlami aktywacji neuronów (w tym przypadku właściwie ósemkami – przyp. Ślimak) obejmującymi most wzgórzowy. Jednocześnie przynajmniej niektóre qualia bólu, powiązane z przetwarzaniem w wyższych warstwach korowych, najwyraźniej mogą być różne (“siostrę boli ręka” vs “boli nas ręka siostry”).

W każdym razie – ciekawe…

Czyli kognitywistyka jest jak kapelusz Małego Księcia?

Powtórzenie wewnątrz zdania. Zdarza się, to raz, a dwa, to autorzy zwykle słabiej od zawodowców sprawdzają się w roli korektorów.

I chyba dlatego pomagamy sobie nawzajem w korekcie?… A może chodzi Ci o tego autora, który jest bohaterem Twojego tekstu i jemu miałoby się to zdarzyć, ale w takim razie nic nie wskazuje na to, że pierwszy akapit jest w świecie przedstawionym wyimkiem z jego twórczości.

Akcent akcentem – zostaje “tobie”. Krótka forma jest zbyt poufała, jak na rozmowę Muzy z leniwym autorem.

To jest błąd językowy, który nie powinien się pojawić zwłaszcza w wypowiedzi Muzy. Przykładowe źródło: https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/ci-czy-tobie;5696.html.

Aha, ten nawias poprzedzony kropką to jest odsyłacz do przypisu…

Nawias poprzedzony gwiazdką… Rozumiem, zwykle widywałem w tej roli samą gwiazdkę.

Również pozdrawiam!

Utwór lekki, przyjemny w odbiorze. Oparty na satysfakcjonującej grze słów, plastyczny, uparcie staje mi teraz przed oczami Muza w szorcikach długości tego tekstu. Przy tym jest w pewnym sensie bardzo wielkanocny, ukazując świat, w którym siły wyższe opiekują się człowiekiem i pomagają mu korzystać z jego talentów.

Mały przegląd redakcyjny…

zapewne komponowała je na pewno

Marnie brzmi takie powtórzenie w obrębie zdania. Może domyśliłem się, że komponowała je na pewno

Tak naprawdę należy się tobie jakiś antyaromacik.

Akcent zdaniowy zupełnie nie pada na zaimek, więc powinna być forma krótka, “ci”.

*) .

Bez spacji przed kropką. Usunąć nawias zamykający lub dodać gdzieś wcześniej otwierający.

Bo objawię się tobie ponownie

Jak wyżej. Poza tym…

– Więc uprzytomnij sobie, że kilka…

Wydaje mi się, że taka Muza mówiłaby bardzo klasycznym stylem, a zatem nie zaczynałaby zdań od spójników.

– NIEEE!!! – wrzasnąłem nieopanowanie. – Tylko nie to!

Również nie mam przekonania do wielkich liter, zwłaszcza że intensywność emocjonalna tej reakcji i tak wydaje się niewspółmierna do nastroju reszty rozmowy.

 

Wypatrzone w komentarzach…

po niespodziewanej awarii pompy głównej i jedynej

A także z powodu wspólnych spraw sercowych – też jestem po zawale.

Przykro słyszeć. Z okazji Świąt w szczególności życzenia znakomitego zdrowia – niech Wam się wszystko zabliźnia i kardiomiocyty mnożą na wiosnę jak króliki!

– > Koala75. No widzisz, tak jakoś wyszło starojarzębiak… e, tego, starożytnim Grekom, że, szowiniści jacyś, tylko o Muzie dla mężczyzn pomyśleli. Pożycz maszynę czasu, to pogadam z kim trzeba i dołożą Muza ( bo “ten Muz” :-) ) dla naszych koleżanek.

Dla autorów są Muzy przecież dlatego, że do autorek przychodzi osobiście opiekun sztuki Apollo (do inspiracji tragicznych) lub Dionizos (do komicznych). Oczywiście jak ktoś chce, to może sobie zamówić inaczej, taka Safona to raczej korzystała z pomocy Muz.

 

Na koniec…

– Żadna tam Baba Jaga. Na następne spotkanie przychodzisz w szortach długości tego tekstu i topie sportowym.

– Ale jak to?

– Tak to. W stanie natchnienia twórczego mam licentia poetica nad twoim wizerunkiem.

– Dopóki umiesz to usprawiedliwić narracyjnie.

– Wybierzemy się pobiegać po lesie, szukać nowych inspiracji wiosennych.

<oszołomiona Muza>

<natchniony Ślimak>

– …Wolno mi chociaż założyć buty?

Tarnino, dziękuję za podzielenie się lekturą! Przyznam jednak, że mocno mnie wymęczyła, zarówno stylem, jak i treścią. Nie widzę bowiem, jaki sąd o rzeczywistości autor chciał zawrzeć w tej osobliwej fabule. Jedyne, co przychodzi mi na myśl, to że może to była próba zakwestionowania istnienia duszy niematerialnej poprzez sprowadzenie do absurdu ukazanego w tekście. Byłoby to jednak zupełnie nieprzekonujące, bo ta nowelka w ogóle nie wyjaśnia, dlaczego właściwie bohaterowie mieliby współdzielić świadomość jakkolwiek bardziej od dowolnej innej pary bliźniąt (jednojajowych).

Na marginesie – operacja rozdzielenia zroślaków miednicznych leżała daleko poza możliwościami XIX-wiecznej chirurgii. W roku 1867 chyba tylko Lister i Billroth mieli w ogóle umiejętności techniczne niezbędne do podjęcia takiej próby, ale z wyjątkowo nikłymi szansami powodzenia. Za to na końcu autor mnie jednak zaskoczył – byłem przekonany, że profesor umrze po dwunastu godzinach, a tu proszę!

 

Znalazłem natomiast tekst rewanżowy, który wydaje mi się niepomiernie ciekawszy: https://researchnow-admin.flinders.edu.au/ws/files/34428370/Cochrane_Case_AM2020.pdf.

heart Witaj, poeto truskawki pożywający :)

Dla porządku tylko odnotuję, że drugi urywek nieco dopasowałem do naszego kontekstu, ale to jest naśladowanie ze Słowackiego.

Hmm, nie z wewnętrznym poczuciem. Był taki eksperyment myślowy, który to ilustrował, ale muszę za nim pogrzebać. (…) Ładna metafora – tak, właśnie tak by to wyglądało przy Twoich założeniach. Ale – muszę poszukać tego eksperymentu, bo jak na złość nie pamiętam szczegółów.

Nie nalegam, abyś wkładała przesadnie wiele wysiłku w poszukiwania, ale na pewno będę ciekaw!

(Russell opowiadał anegdotkę o pani, która bardzo usilnie go do tego poglądu przekonywała, a on bardzo się starał jej nie tłumaczyć, że samym tym przekonywaniem obala ów pogląd).

Ładne, nie znałem!

kantowskie "ja" transcendentalne, choćby dlatego, że ono już naprawdę nie poddaje się krojeniu.

Musiałem doczytać. Czysty podmiot świadomości… Zacząłem się teraz zastanawiać: gdybyśmy wzięli bliźnięta syjamskie zrośnięte głowami, które wykształciły wspólną świadomość (wiem – właściwie nie do sprawdzenia – EEG może dostarczyć tylko poszlak), i przeprowadzili udaną operację rozdzielenia? Nie było takiego przypadku w historii medycyny, ale raczej nie musi być fundamentalnie niemożliwy. Według Twojego rozumienia to by było krojenie świadomości, duplikacja świadomości czy jeszcze coś innego?

W każdym razie "czynnik wprost wykonujący naszymi organizmami określone zachowania złożone" to właśnie deterministycznie rozumiana konieczność.

Tak, to brzmi jak sensowne połączenie.

Tutaj: https://filozofuj.eu/artur-szutta-transhumanistyczny-eksperyment-myslowy/ eksperyment z wymianą neuronów, o którym wspominałam wcześniej.

Sprawnie napisane, chociaż zabrakło mi jakiegokolwiek wyjaśnienia, co zdaniem autora mogłoby być przyczyną zaniku perspektywy pierwszoosobowej.

 

Jeszcze raz dziękuję za cierpliwość do mojej amatorszczyzny filozoficznej i zajmujące uwagi!

Czułkiem, Tarnino!

I znowu się przekonuję, że inni ludzie mają ciekawe życie :)

Z tego, co czytałem, wspólną cechą większości wybitnych pisarzy jest dostrzeganie ciekawych zdarzeń wszędzie dookoła, w każdej najdrobniejszej sytuacji życiowej. Ja tego zupełnie nie umiem…

 

Co do głównego wątku: chyba udaje nam się doprecyzować nieporozumienia. Jeżeli mówisz, że pojęcie wolnej woli jest używane w filozofii właśnie w tym sensie, oczywiście trudno mi z tym dyskutować. Wydaje mi się jednak, że w takim razie – skoro zrównujemy wolną wolę z wewnętrznym poczuciem potencjalnej sprawczości, choćby trwale i radykalnie upośledzonej – nie byłoby sensu pytać o jej istnienie, skoro wszyscy rozmówcy zgadzają się, że to subiektywne poczucie mają. Argument “tak, ale ja mam je naprawdę, a wy tak tylko gadacie, bo zresztą nie macie życia wewnętrznego” broni się słabo. Kiedy dyskutujemy, czy posiadamy wolną wolę, wyraźnie mamy na myśli coś innego.

 

Z drugiej strony słusznie przytaczasz przykłady więźniów i chorych. Naturalnie, nie można uważać swobody osobistej i wolnej woli za to samo pojęcie. O tym pisał Goethe:

Chodź do mnie, mój chłopcze, dopóki masz porę,

gdy nie dasz po woli, to gwałtem zabiorę

(W tym samym sensie był też bardzo nieśmieszny dowcip rosyjski o tym, jak porucznik Rżewski uchronił schwytaną łączniczkę przed gwałtem).

Następnie kwestia chorób zmniejszających sprawczość. Tutaj warto zauważyć, że wszelkie znane (czy w ogóle wszelkie możliwe?) zaburzenia neurologiczne człowieka mają rolę odjemną – jeżeli dobrze rozumiem, byłoby to chyba sprzeczne z tym, jak referujesz filozofię Awicenny (że intelekt nie może być ciałem podzielnym). Toksoplazmoza pogarsza kontrolę afektu, wścieklizna niszczy odruch połykania, świdrowiec rodezjański demoluje rytm snu i czuwania; natrafiłem kiedyś na opis kazuistyczny guza mózgu, który selektywnie upośledzał zdolności arytmetyczne: aż docieramy rzeczywiście do zespołu zamknięcia.

Odjemną? Czy od twego mózgu? Nie no!

Kto tam odejmie co, ten będzie mądry:

ty byś nie odjął nic sam, Awiceno,

z twoim skalpelem w ręku

 

I to jest zapewne ostatnie odgraniczenie, jakie chwilowo potrafię postawić. Dopóki dany czynnik zewnętrzny ogranicza nasze możliwości działania, możemy mówić o utracie sprawczości, ale nie wolnej woli. Gdyby jednak istniał czynnik wprost wykonujący naszymi organizmami określone zachowania złożone, jak ta przywra mrówką (nie piszę o drgawkach czy tikach), pod jego wpływem nie moglibyśmy już posiadać wolnej woli (w moim dotychczasowym rozumieniu), lecz co najwyżej jej subiektywną iluzję. Epifenomenalizm byłby taką “przywrą nad Wszechświatem”. W każdym razie obecnie uważam, że jest to jedyny sens, w jakim warto pytać o istnienie wolnej woli – i w takim znaczeniu zawsze dotąd używałem tego pojęcia.

Pozdrawiam ślimaczo! Może dojdziemy do jakiegoś porozumienia wielkopiątkowego…

Gratuluję odwagi ujawnienia się. Myślę, że z “Epitafium Nieśmiertelnego” możesz być znacznie bardziej zadowolony niż z tego utworu. Mam nadzieję, że spróbujesz jeszcze nie raz wrócić do przygody z pisaniem wierszy! Pozdrawiam.

Pora na Ślimaka Anihilacji:

Dziękuję, ładny wariant! Pozwala nawet uniknąć skojarzeń z historyczną Zagładą, a to na pewno zaleta. I tylko dlaczego mam teraz uporczywe wrażenie, że przemawia do mnie Dziadkowy Szyszak?…

Przykładowo najmocniejszym argumentem za losowością mechaniki kwantowej jest doświadczalne łamanie nierówności Bella. Z tym, że część fizyków też tego nie kupuje: https://en.wikipedia.org/wiki/Superdeterminism nadal pazurami trzymając się tego, że Bóg nie gra w kości.

Wiem, ale superdeterminizm nie tylko jest z założenia niefalsyfikowalny, on wręcz przeczy sensowi poznania naukowego, bo właściwie wracamy tutaj do Matki Natury odciskającej ręcznie w skale muszelki amonitów, ażeby nas oszukać, że glob ma więcej niż sześć tysięcy lat. Rodzaj zasady antropicznej naukowca – jeżeli zaczniemy przyjmować takie rozumowania, to już możemy zabrać zabawki i rozejść się do domów, bo nikt nam żadnych grantów nie da… Filozof oczywiście może sobie pozwolić na więcej.

conceivability

Nie wpadłem na to wcześniej, to słowo rzeczywiście zaciera granicę pomiędzy “wyobrażalnością” a “brakiem sprzeczności logicznej”… co może znaczyć tylko tyle, że native speaker będzie miał wielkie kłopoty z rozróżnieniem tych pojęć.

 

Tarnino

W końcu Chalmers zbiera się na odwagę i wprost stawia tezę – świadomość należy do podstawowych własności wszechświata.

 

Zaznacza, że wszystkie zjawiska fizyczne można wyjaśnić bez jej udziału, podkreśla, że świat fizyczny jest przyczynowo domknięty, a świadomość nie powinna niczego w fizyce zmieniać. Taki pogląd nazywamy epifenomenalizmem, i już Kartezjusz uniknął go (albo myślał, że uniknął) bardzo dziwnymi wygibasami. W każdym razie wg. Chalmersa nie da się wywieść świadomego doświadczenia tylko z praw fizyki.

 

Tu uwaga: to otwiera możliwość istnienia zombie! Zombie byłby tworem fizycznie identycznym z człowiekiem, ale świadomościowo pustym.

Czyli, rzeczywiście, model rzeczywistości Chalmersa zgadzałby się z moimi warunkami koniecznymi dla istnienia zombie. Świadomość jest tutaj niefizyczna, a epifenomenalizm właściwie wyklucza wolną wolę. To drugie może być problematyczne ze względu na nieścisłość pojęcia, ale wtedy akurat taką wolną wolę miałaby i ta mrówka zainfekowana przywrą, która wspina się na źdźbło trawy i czeka na dużego przeżuwacza, choć pewnie wolałaby robić cokolwiek innego, tylko nie bardzo może, bo sublokator jej miesza w sygnałach chemoelektrycznych.

Ale dziwne wyniki mogą też być anomalią statystyczną – nigdy nie mamy pewności.

Owszem, to jak z randomizowanymi testami pierwszości – możemy się upewnić ponad wszelką rozsądną wątpliwość, w ciągu ułamka sekundy osiągając prawdopodobieństwo błędu poniżej 10^-120, ale nie ma w tym elegancji matematycznego dowodu.

spodziewając się, że to ostre pojęcie, tak je traktujemy – a tu nagle się okazuje, że jednak ostre nie jest.

Częściowo oduczyłem się tego w wieku lat dziewięciu, gdy byliśmy ze szkołą w teatrze i wywołano ochotniczkę (wyraźne podanie rodzaju mnie uchroniło), aby zagrała w przedstawieniu. Spędziła resztę sztuki, siedząc przed wszystkimi ze związanymi rączkami i robiąc za zniewoloną Polskę. Było to poniekąd doświadczenie formacyjne.

Nie mógłbyś [zasadnie stwierdzić istnienia wolnej woli], bo nie masz dostępu do ich świadomości – tylko do jej przejawów w świecie.

Chyba znów się rozjechaliśmy z (moim) rozumieniem terminologii. Jak z tą mrówką – zakładałem, że w obrębie świadomości można mieć co najwyżej ułudę wolnej woli, a wolna wola prawdziwa wymaga mierzalnych przejawów w świecie.

Ale może w nieeuklidesowej mogłyby?

Trudno znaleźć człowieka z tak wyrobioną intuicją jakiejś przestrzeni nieeuklidesowej, aby wyobrazić sobie zanurzony w niej obiekt na podstawie jednego rzutu płaskiego.

W zasadzie tak to rozumieją matematycy i spora przygarść filozofów, współczesnych przynajmniej. Ale nie wszyscy. Były na ten temat jakieś dyskusje, których oczywiście nie pomnę.

To dziwne. Trudno mi się autorytatywnie wypowiadać ze względu na ograniczone kontakty i kompetencje społeczne, ale nigdy nie poznałem matematyka, który zgodziłby się na zrównanie wyobrażalności z niesprzecznością logiczną. Rozumowania z pojęciami typu “zbiór wszystkiego, co mogę sobie wyobrazić” były raczej cechą romantycznej matematyki XIX-wiecznej, w rezultacie prowadząc nieuchronnie do kryzysu podstaw i Principia mathematica (oczywiście nie jestem jednym z tych legendarnych trzech Polaków, którzy potrafili to przeczytać).

to nie są odmienne porządki poznania (…) ale różnicę stanowią qualia. Qualia towarzyszące czytaniu frazy "czerwona róża" są zupełnie inne od tych towarzyszących widzeniu róży – i to jest istota pokoju Marii!

Przyszpiliłaś sens, mniej więcej to miałem na myśli. Niestety, nie mam systematycznej wiedzy o filozofii i miło jest sobie podywagować, ale o wiele zbyt często posługuję się pojęciami intuicyjnie lub potocznie.

Wobec ograniczonych kompetencji terminologicznych może się lepiej powstrzymam od komentowania Twojej analizy poglądów Awicenny. W każdym razie widać, jak jego wiedza medyczna wpływała na interpretację i rozwijanie poglądów Arystotelesa.

 

Pozdrawiam i przesyłam najlepsze życzenia pretridualne!

Wasza Ciernistość, podziwiam rozmach i głębię komentarza! Sporo mi dajesz do myślenia. Raczej nie podejmę się w pełni systematycznie odpisać na wszystkie uwagi, ale postaram się odnieść możliwie rzetelnie do miejsc, w których mogłem spowodować wątpliwości.

Chociaż… najważniejsze jest to, że nie jest pisany z perspektywy pierwszej osoby. To "widok znikąd".

Oczywiście – to ma pokazywać, że Daniel utracił perspektywę pierwszoosobową, pozwalać czytelnikowi możliwie blisko odczuć sens tego stwierdzenia – zabieg nader udany, ale o tym też pisałem zaraz w pierwszym komentarzu.

Nie budzi, a przynajmniej nie głośnych, bo taki jest duch epoki. Ale to nie znaczy, że taka możliwość istnieje

Tak, wskazywałem tylko, że spośród czterech rozważanych w tamtym wywodzie możliwości powinna być stosunkowo nie najmniej wiarygodna.

Bo jeśli telekinetyk samą czystą siłą woli zmienia rozkład prawdopodobieństwa, to jak to rozpoznać? Przecież wszystkie możliwe układy są możliwe!

Zasadniczo przecież o tym piszę – że jeżeli w świecie materialnym istnieje fundamentalna losowość, to może się w niej ukrywać wolna wola, bo nie bardzo jesteśmy w stanie to rozróżnić doświadczalnie.

Musielibyśmy grać bardzo długo, może w nieskończoność, żeby się upewnić, że telekinetyk nie wpływa na wynik…

Im dłużej gramy, z tym większą istotnością statystyczną potrafimy potwierdzić daną hipotezę. To jednak jest możliwe dzięki temu, że dla kostki znamy wzorzec “prawidłowych” zachowań, pozbawionych wpływu telekinetyka. Dla jego własnej świadomości – nie.

W każdym razie metoda naukowa nie tyle wnosi coś nowego, co eliminuje przypadkowe zakłócenia.

Myślę, że świetnie to ujęłaś!

Paradoks stosu pokazuje nieostrość pojęć: stos to dużo ziarenek. Ile to jest dużo?

I nigdy nie rozumiałem, dlaczego nazywają to paradoksem. Co w tym paradoksalnego, że pojęcie, dla którego nie podano ścisłej definicji, jest nieostre?

A, jest i Anzelm. I oczywiście kontrargument z wyspą

Nie przyznaję się do kontrargumentu z wyspą, ale dalej piszę o tym rozumowaniu dokładniej, w tym miejscu dałem tylko znać, że mam luźne skojarzenie z Anzelmem.

Co jest argumentem zdroworozsądkowym i dobrym punktem wyjścia.

Moim zdaniem to nie jest wyłącznie argument zdroworozsądkowy, rozwijałem to dalej z grubsza tak: jeżeli miałbym dwie identyczne fizycznie kopie układu, z których tylko jedna rzekomo ma wolną wolę, a jednak nie mógłbym stwierdzić pomiędzy nimi różnic behawioralnych, to nie mógłbym zasadnie (obiektywnie) stwierdzić istnienia tej wolnej woli.

Widzę, że zmieniłeś tekst, na lepsze, mam wrażenie – teraz opis jest czysto behawiorystyczny.

Też uważam, że na lepsze!

Odwrotnie – zakładając, że wyobrażalne równa się logicznie spójnemu, a tylko rzeczy logicznie spójne mogą istnieć, dostajemy wniosek, że to, co niewyobrażalne, czyli niespójne, istnieć nie może. Co wcale nie oznacza, że wszystko, co wyobrażalne, może istnieć w świecie fizycznym.

Nie, wcale nie odwrotnie. Argument Chalmersa – przynajmniej tak, jak go Szyszkowy przytoczył – bierze jako przesłankę wyobrażalność świata samych filozoficznych zombie, aby dostać wniosek, że taki świat fizyczny mógłby istnieć. A skoro czytelnik ma jednak subiektywne doświadczenie świadomości – rozumuje dalej Chalmers czy też Szyszkowy – nie mogą go wystarczająco tłumaczyć prawa fizyki. I to właśnie rozumowanie starałem się obalić, zresztą to drugie zdanie Twojej cytowanej uwagi też chyba się tego tyczy.

Ha, figury niemożliwe – ale czy one nie byłyby aby możliwe, gdyby przestrzeń miała inne właściwości?

A to ma znaczenie? Wyobrażamy je sobie w trójwymiarowej przestrzeni euklidesowej, a jednak logicznie nie mogą tam istnieć.

Hmmm. Nie wszystko da się udowodnić naukowo – wolność woli realizujemy w sytuacjach zasadniczo niepowtarzalnych, więc nie do zbadania metodami statystycznymi.

Niejako przeczuwając ten zarzut, podałem wcześniej te “zdroworozsądkowe” uwagi behawioralne o wolnej woli, ale skoro w naszym eksperymencie myślowym mamy maszynę Daniela, możemy też mieć maszynę samopowtarzalną do sytuacji moralnych.

Nie tylko Ty, sęk w tym, że nie każdy tak to rozumie

Ja zdecydowanie nie. Prawdę mówiąc, bardzo mnie zaskoczyliście, że ktokolwiek tak to rozumie. Jestem w miarę pewien, że umiem sobie wyobrazić konstrukty logicznie sprzeczne, a już niewątpliwie istnieje mnóstwo rzeczy logicznie niesprzecznych, których wyobrazić sobie nie umiem. Moim zdaniem nie ma tu nie tylko równoważności, lecz nawet zawierania w żadną stronę.

Nic nie szkodzi – rozumowanie może być formalnie poprawne, ale dawać fałszywy wynik, ponieważ użyto w nim fałszywej przesłanki. Trzeba na to zwracać uwagę.

Oczywiście, na pewno nie zamierzałem sugerować nic innego.

 

Raz jeszcze dziękuję i kłaniam się z sugestywnym plaśnięciem!

Dziękuję za kolejny miły komentarz! Mam wrażenie, że udało nam się na razie rozwikłać główne wątpliwości.

Ja rozumiem “Mogę sobie wyobrazić X” jako “Nie ma logicznej sprzeczności w istnieniu X”. W sumie można to zamienić i argument zostaje bez zmian. Naturalnie przesłanka o braku sprzeczności pozostaje kontrowersyjna.

Jasne, zgadzam się, że przy takim rozumieniu argumentu Chalmersa główny ciężar zastrzeżeń przenosi się z prawidłowości wnioskowania na trafność przyjętej przesłanki. Nie przyszła mi wcześniej na myśl taka interpretacja, ponieważ naturalna wydaje mi się możliwość utworzenia w wyobraźni konstruktu sprzecznego z prawami logiki, a tym bardziej fizyki.

Oj, akurat takie pojęcie jak “obiektywna weryfikowalność” czy “istotność statystyczna” są dla mnie mniej ścisłe i klarowne niż zombie. ;) Np. istotność statystyczna to całe gniazdo szerszeni niedookreśloności

Chętnie przytaknę, dodając tylko, że odróżnienie subiektywnych odczuć od stanu rzeczywistego wymaga jednak przyjęcia jakichś standardów naukowej obiektywizacji.

Oczywiście są całe kultury (w tym, co mnie zdumiewa, coraz bardziej nasza zachodnia), które odrzucają taki podział, twierdząc na przykład, że jeżeli kto się czuje skrzywdzony, to jest skrzywdzony – ale to już całkiem inny temat.

A świrki są tworzone w procesie sepulkowania.

A ja podtrzymuję, że świrek to taki wariatuńcio, tylko bardziej po lwowsku.

Obydwa warianty w pełni poprawne. Istnieje pewna tendencja do rezerwowania “niż” dla sytuacji, gdy po obu stronach jest ta sama część mowy (“bardziej boli zły sąsiad niż rany”, “zły sąsiad boli bardziej od ran”), ale to nie są żadne twarde wytyczne.

Nie ma to jak miłe pytanie o feminatywum. Sufiks -a nie tworzy w polszczyźnie formy żeńskiej (ze sporadycznym wyjątkiem “markizy”, i proszę nie zaczynać z “ministrą”).

Regularną formą byłaby “triumwirka”, tylko że mnie się uparcie kojarzy z samicą wirka trójjelitowego (wypławka), więc może to nieszczęśliwy wyraz. Co gorsza, one są obojnakami.

W wielu kontekstach nie raziłby “triumwir” jako forma dwupłciowa (uzyskałem audiencję u triumwir Heleny w takiej a takiej sprawie) – wydaje mi się, że te nazwy łacińskie często bardziej denotują funkcję niż rodzaj, Hedwig rex.

Zupełnie dobrym wyborem byłaby “triumwirago” (https://en.wikipedia.org/wiki/Virago), niestety większości odbiorców może brakować wiedzy o łacinie, aby rozpoznać to jako rodzaj żeński.

A możesz wyobrazić sobie taką liczbę? Ja nie mogę.

Wobec tego polecam niemożliwe konstrukty matematyczne, które dużo łatwiej sobie wyobrazić, przykładowo: https://omj.edu.pl/uploads/attachments/kwadrat-07-kolor.pdf.

Z kolei jeśli założę, że mam chorą wyobraźnię, to w tym momencie wpadam w pułapkę sceptycyzmu zjadającego własny ogon.

Nie, po prostu zauważam, że moja zdolność do wyobrażenia sobie czegoś nie świadczy jeszcze o tym, że mogłoby to coś istnieć nawet potencjalnie.

A jakbyś obiektywnie zweryfikował wolną wolę?

Tak, jak pisałem, ale spróbuję powtórzyć trochę inaczej. Założenia: mam do dyspozycji świadomość dysponującą wolną wolą oraz jej nieodróżnialną kopię – zombie filozoficzne, wolnej woli niemające. Jeżeli wolna wola ma istnieć faktycznie, nie być jedynie subiektywnym wrażeniem, to musi być obiektywnie weryfikowalna jako istotna statystycznie różnica w eksperymentach podejmowania decyzji. W takim razie zombie jest jednak odróżnialne, a to jest sprzeczne z założeniem.

Niestety, istnienie maszyny wymaga, by zombie mogło istnieć w rzeczywistości. (Co jest sprzeczne z głównymi tezami argumentu Chalmersa). To akurat jest element fantastyczny.

Nie analizowałem dotychczas Twojej maszyny, ponieważ rozumiem, że to miał być element fantastyczny. Rzeczywiście natomiast zastanawiałem się, pod jakimi warunkami zombie filozoficzne mogłoby istnieć w rzeczywistości, a nie tylko w eksperymencie myślowym. Tego dotyczą wszystkie moje powyższe rozważania oprócz polemiki z podanym przez Ciebie argumentem Chalmersa.

Bardzo mi miło, że uważasz moje przemyślenia za ciekawe czy wręcz fascynujące – naprawdę mamy tu jedno z niewielu miejsc w Sieci, gdzie takie słowa nie są czczym komplementem, lecz obietnicą wspaniałej dyskusji!

Ma stany psychologiczne w tym sensie, w jakim ból możemy zdefiniować jako działanie nerwów, które można zbadać doświadczalnie. Ale nie ma bólu w sensie: “Jak to jest być Danielem i odczuwać ból”. “Wielkie rozczarowanie” można też opisać z perspektywy zachowania/mimiki.

Przynajmniej rozumiem, co chciałeś napisać. Nie miałbym żadnych wątpliwości, gdyby było “Daniel, wyglądający na wielce rozczarowanego”, ale nie nalegam na zmianę. Może dla innych odbiorców to i tak czytelne.

Kluczowa różnica tkwi w tym, że argument z zombie nie wywodzi z możliwości wyobrażenia sobie zombie ich istnienia.

Owszem, ale wydaje mi się, że Twój (Chalmersa?) argument wywodzi z możliwości wyobrażenia sobie jakiegoś świata jego potencjalne istnienie (które miałoby obalać wyjaśnialność fizyczną naszego świata), a tu już chyba jest analogia. Jeżeli mogę sobie wyobrazić parzystą liczbę pierwszą większą od 2, to świadczy o mojej chorej wyobraźni, a nie o matematycznej niewyjaśnialności teorii liczb.

Tu mam problem z precyzją – wolna wola ma mnóstwo definicji. Jeśli przyjąć najbardziej popularną u osób wierzących definicję libertariańską, że wola może naginać prawa przyrody, to faktycznie może tu być pewien konflikt między taką wolnością a żywotem zombie. Choć tu też jest masa niuansików.

Argumentowałem zupełnie inaczej (możesz zajrzeć do mojego pierwszego wpisu). Jeżeli wolna wola istnieje w sensie istotnym (a nie tylko jako znane nam wszystkim subiektywne poczucie), to wyraża się obiektywnie weryfikowalnymi różnicami w podejmowaniu decyzji (w stosunku do jej braku), a zatem amputację wolnej woli można by stwierdzić behawioralnie. Stąd filozoficzne zombie byłoby odróżnialne od swojego świadomego oryginału, co jest sprzeczne z definicją filozoficznego zombie, quod erat demonstrandum.

Nooo świadomość odrębna od materii to już jest grube założenie

Tak – a przecież jednak niezbędne, aby umożliwić istnienie filozoficznego zombie, skoro chcesz pozbawić Daniela świadomości bez wprowadzania żadnych zmian materialnych? Również to wskazywałem w pierwszym wpisie.

Tarnino, Szyszkowy, bardzo dziękuję za podjęcie zajmującej dyskusji! Dostrzegam, że oboje macie wiedzę o filozofii nieporównanie większą od mojej, ale spróbuję nie ześlizgiwać się z pola tak zupełnie łatwo i, starając się nie marnować Waszego czasu, nieco doprecyzować uwagi…

W zasadzie zombie nie ma qualiów, ale zewnętrzne oznaki życia "wewnętrznego" ma. Sęk w tym, że jest nieodróżnialny – z zewnątrz! – od człowieka.

Tu będę obstawał przy swoim. Sęk w tym, że ostatni akapit jest napisany w konwencji narratora wszechwiedzącego, więc on nie jest “z zewnątrz” – ma pełną znajomość świata przedstawionego i wie, czy oznaki życia wewnętrznego są prawdziwe, czy tylko pozorne!

Znalazłoby się więcej

Jasne, przedstawiam tylko założenia, warunki konieczne, które akurat wydały mi się użyteczne jako wkład do dyskusji. Na pewno nie chciałem sugerować, że są dostateczne.

Hmm. Niekoniecznie. Gdybyśmy przyjęli determinizm, to i tak nikt nie miałby wolnej woli.

Tu Cię chyba nie rozumiem. Jeżeli oznaczymy zdania: p “zachodzi determinizm”, q “istnieje wolna wola”, r “może istnieć zombie filozoficzne”, to ja napisałem (z uzasadnieniem): q → ~r, a Ty w odpowiedzi: p → ~q.

Tak wyglądają modele deterministyczne właśnie – ale materializm nie równa się racjonalizmowi!

Może nieprecyzyjnie posłużyłem się terminologią, dziękuję za zwrócenie uwagi. Chodziło mi tylko o to, że nie budzi kontrowersji możliwość zbudowania sensownego modelu rzeczywistości, w którym świadomość jest materialna i nie ma wolnej woli.

…?

Tę myśl trudno wyrazić. Próbuję napisać, że jeżeli dopuszczamy w świecie materialnym zjawiska losowe (zwłaszcza na poziomie kwantowym), wolną wolę wciąż można by postulować jako cechę pewnych złożonych układów fizycznych zaburzającą rozkład prawdopodobieństwa zdarzeń.

Mmmm, nie. Wiedza z podręczników pochodzi z (czyjegoś) doświadczenia.

Zawsze rozumiałem jednostkowe doświadczenie jako różne poznawczo od wiedzy stwierdzonej zgodnie z metodą naukową, ale wierzę Ci na słowo, że w filozofii nie jest stosowane takie rozróżnienie. Może to pytanie o to, na ile rygorystycznie stosuje się indukcję?

I na tym polega paradoks stosu :) zwany też paradoksem łysego

To jest co najwyżej pozorny paradoks. Może nie dostrzegam jakiejś subtelności, ale zawsze wydawał mi się miałki – albo odpowiedni organ UE poda kwantytatywną definicję stosu i można wskazać punkt przejścia, albo nie poda i pytanie jest błędnie sformułowane.

Tutaj celowo chciałem podkreślić, że narracja to jedyna różnica. Bohater nadal jest identyczny pod względem stanów psychologicznych i zachowania.

Teraz to już zwątpiłem w historię, którą chciałeś opowiedzieć. Jeżeli bohater rzeczywiście wciąż ma stany psychologiczne, to jest część życia wewnętrznego, czyli gilotyna nie zadziałała.

podoba mi się oryginalne ujęcie Chalmersa: – Możemy wyobrazić sobie świat (…) argument obala materializm – żyjemy w świecie, który nie jest całkowicie wyjaśnialny przez fizykę.

Mogę się mylić, ale podejrzewam tutaj analogię do argumentu ontologicznego Anzelma z Canterbury: wyobrażalność w żaden sposób nie wpływa na własności fizyczne podmiotu wyobrażanego.

Ten temat jest niezależny, jak dla mnie.

Przecież uargumentowałem, dlaczego moim zdaniem ma związek (w jaki sposób istnienie wolnej woli wyklucza filozoficzne zombie).

Akurat pokój Marii i nietoperz Nagela tutaj bardzo pasują. Obok zombie są najpopularniejszymi argumentami przeciwko materializmowi.

Dziękuję, teraz rozumiem zamysł. Jakoś nie wpadłem na to, że Daniel w tym miejscu rozważa różne argumenty przeciw materializmowi.

Właśnie ten argument w żaden sposób nie łączy się z duszą. Można na lajcie odrzucić materializm i nie pójść w żadne koncepcje nadprzyrodzone/religijne.

Wydaje mi się, że świadomość odrębna od organizmu materialnego i wykazująca wolną wolę, o której pisałem w tym podpunkcie, spełniałaby wprost definicję słownikową duszy. Oczywiście nie musimy w nią wierzyć w sensie religijnym.

 

Pozdrawiam Was serdecznie i ślimaczo!

Witaj, Dziadku Szyszkowy – bardzo miło widzieć, że powracasz do aktywności na forum!

Wydaje mi się, że to taka scenka ze szczątkową fabułą, przyzwoicie zredagowana, ale skupiająca się na wprowadzeniu pojęcia “filozoficznego zombie”. Niemniej zmusza do chwili refleksji, nawet jeśli czytelnik zetknął się już z tym eksperymentem myślowym, więc chyba spełnia swoje zadanie.

Bardzo podoba mi się zabieg ze zmianą narracji w ostatnim akapicie: skuteczniej niż każde inne wyjaśnienie, z jakim się dotąd zetknąłem, pozwala odczuć sens utraty subiektywnego doświadczenia. Efekt może być wprawdzie osłabiony przez uwagę narratora wszechwiedzącego, że Daniel był “wielce rozczarowany”, czyli przecież zachował życie wewnętrzne.

Pod kątem fabularnym trudno zrozumieć, co filozof chciał udowodnić lekarzowi. Sam przyznawał, że z perspektywy zewnętrznego obserwatora żadne zmiany nie będą możliwe do stwierdzenia. Może rzeczywiście chciał popełnić swego rodzaju samobójstwo, ale poza tym nic w tekście na to nie wskazuje.

 

Co do moich przemyśleń w tym temacie, odnoszę wrażenie, że teza o możliwości stworzenia filozoficznego zombie wymaga dwóch raczej mocnych założeń:

– niematerialność lub nielokalność świadomości (jeżeli bowiem świadomość jest wyłączną wypadkową struktury fizycznej organizmu, nie można zbudować jego idealnej kopii pozbawionej życia wewnętrznego);

– brak wolnej woli (jeżeli bowiem osoba ma wolną wolę, pozbawione jej filozoficzne zombie będzie odróżnialne behawioralnie, co najmniej ze względu na przypadkowość wyborów moralnych, a zapewne także zanik napędu psychoruchowego).

Muszę przyznać, że spośród czterech możliwych kombinacji tych założeń trzy pozostałe wydają mi się bardziej naturalne. Jeżeli świadomość jest materialna i nie ma wolnej woli, uzyskujemy typowy model racjonalistyczny (zbliżony do determinizmu); jeżeli wolna wola istnieje, a świadomość zależy wyłącznie od struktury fizycznej, można ją rozumieć jako powstające w określonych warunkach zaburzenie fundamentalnych zjawisk losowych; jeżeli świadomość jest niematerialna i wykazuje wolną wolę, mówimy o istnieniu duszy. A akurat ta czwarta kombinacja, umożliwiająca zombie filozoficzne, nie wiąże się moim zdaniem z żadnym czytelnym modelem rzeczywistości.

 

Mały przegląd treści utworu…

Czy Maria, która całe życie spędziła w czarno-białym pokoju, studiując czarno-białe książki o optyce, zdziwi się, gdy po raz pierwszy ujrzy czerwoną różę? Czy dowie się wtedy czegoś, czego nie wiedziała z podręczników?

Pytanie bardzo znane, ale w mojej opinii zwodniczo postawione – wiedza teoretyczna i doświadczenie to dwa odmienne porządki poznania – zresztą nie widzę, co wiąże tę kwestię z resztą opowiadania.

Czy istnieje logiczny powód, dla którego, zombie nie mogłoby istnieć?

Błędny drugi przecinek.

duch Bertranda Russella, czy innego wybitnego myśliciela.

“Czy” spójnikowe (w znaczeniu lub) też nie wytwarza przecinka.

W którym momencie stos przestał być stosem?

Kolejne pytanie-pułapka, między “to z całą pewnością stos” a “tylko pomyleniec nazwałby to stosem” istnieje jeszcze sporo stanów pośrednich.

Tyle, że zamiast galaktyk, przemierzałem niedookreśloną granicę

Spójników złożonych nie dzielimy przecinkiem, nawet na początku zdania. Ten drugi też jest zbędny (https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Interpunkcja-zamiast;20803.html).

podobnie jak astronomia astrologię, a chemia alchemię.

Niezliczone tubki, wkrętki, śrubki i świrki

Znane mi słowniki nie wskazują, aby świrek był czymkolwiek innym niż zdrobniały świr.

Zbudowałeś budkę do samobójstwa? To już było w Futuramie.

Mnie bardziej się skojarzyło z gilotyną do amputacji dajmonów z Mrocznych materii.

 

Dziękuję za zachęcenie do przemyśleń, polecam do Biblioteki i pozdrawiam!

Cóż, dzięki za podesłanie. Widzę, że rytm i treść mniej więcej się zgadza, ale na pewno nie dopatrzę się żadnych subtelniejszych różnic, nie odczytam w oryginale przenośni czy nawiązań. Bardzo miła dyskusja, mam nadzieję, że nadarzy nam się więcej okazji do rozmów o poezji!

Wiesz, ten Jesienin to wywarł na mnie bardzo korzystne wrażenie. Trudno, abym próbował naprawdę ocenić jakość przekładu, gdy moja znajomość rosyjskiego jest bliska zeru, ale podoba mi się obrazowanie i oczywiście solidność techniczna. Nie wiem, czy ucieszy Cię to skojarzenie, ale opisy wiejskiej przyrody z tą metryką przypominają mi wstęp Słowa o Jakubie Szeli:

Od grochowisk, od rżysk i gumien

porośniętych i mchem, i mgłą (…)

na ostatni fałszywy czerwienny atut

dzisiaj w durnia ze Śmiercią gram…

Na pocieszenie – widziałem kiedyś coś jeszcze podobniejszego stylistycznie, ale teraz nie umiem sobie przypomnieć. Jasieński często ściągał ostatni zestrój do jambu, Twój anapest jest czystszy; kapitalnie używasz męskich średniówek dla podkreślenia kluczowych miejsc.

Ostatnia strofa szczególnie zwraca uwagę: interesujące rozwiązanie składniowe, czyżby kalka z czeskiego (smivat’ sa ako Honza na jelito) – nader oryginalna metafora (może dałbym “księżyc” małą literą, bądź co bądź chodzi o efekt wizualny, a nie dosłownie o naszego satelitę) – i to podprowadza pod zdecydowanie satysfakcjonującą pointę.

Myślę, że zamysłem była po prostu chęć zaprezentowania mojej wizji przekładu, cokolwiek niestandardowego (spokojnie, nie uważam z automatu, że to ta niestandardowość świadczy na jego korzyść, raczej przeciwnie)…

Na pewno warto było się podzielić, zrobił się z tego punkt wyjścia do wartościowej dyskusji. W końcu to miejsce do wprawek literackich, jest zupełnie normalne, że prezentujemy teksty świadomi niedociągnięć. A to mu trzeba przyznać, że jest zasadniczo różny od istniejących przekładów, nie powiela ich.

najwidoczniej próba jej oddania słowem przyrzekam – które stawia Króla w pozycji tego, który zapewnia, przejmuje inicjatywę – nie wybrzmiała dość mocno.

Tak uważam – można przecież przyrzekać i zapewniać, a traktować kogoś po partnersku – ale możliwe, że dla innych odbiorców ta niepokojąca nuta będzie jednak widoczna, nie musisz się zdawać tylko na moją opinię.

Aleksander Błok

Ładne, Rybaku! O poezji rosyjskiej mam dość ograniczoną wiedzę, a to się z pewnością może podobać. Jest w tym afirmacja życia i swobody, zupełnie inna nuta niż owo “nic ode mnie nie zależy, ale tak pięknie cierpię i żałuję”, które zwykłem kojarzyć z literaturą naszych wschodnich sąsiadów.

Z drobiazgów technicznych: nie mam natychmiastowego pomysłu, jak poprawić ten rym “senny – uśmiechnięty”. Ponieważ “triumf” ma dopuszczalne dwie pisownie i dwie wymowy, wydaje mi się jedynie logiczne, aby zaznaczać wymowę dwuzgłoskową pisownią “tryumf”.

Wspaniale, że się odezwałeś i podzieliłeś wrażeniami, mimo że poezja – jak to rzeczywiście nieraz przyznawałeś – nie należy do Twoich pasji. Doceniam tego rodzaju aktywność komentatorską, do której sam często nie umiem się zmotywować. Mam nadzieję, że uda mi się wkrótce napisać jakiś tekst, którego grupa docelowa będzie bliższa Twoim preferencjom czytelniczym.

Pozdrawiam serdecznie,

Ś.

Ambitne wyzwanie. Król Olch jest utworem ogromnie trudnym do przetłumaczenia ze względu na mistrzostwo poetyckie oryginału, nasycenie metafor i niedomówień, nawet efekt akustyczny partii mówionych przez Króla kojarzy się ze szmerami w nocnym lesie. Moim (bardzo) skromnym zdaniem nawet Szymborska to niezupełnie udźwignęła, ze znanych mi polskich przekładów najwyżej ceniłbym ten Kondratowicza: https://pl.wikisource.org/wiki/Kr%C3%B3l_Olszyn_(t%C5%82um._Kondratowicz).

Biorąc pod uwagę istnienie licznych już polskich tłumaczeń wierszem rymowanym i rytmicznym, nie bardzo tutaj rozumiem zamysł. Jasne przecież, że Król Olch nie może zyskać na przełożeniu wierszem wolnym, bo jeżeli nie uda się oddać poetyki Goethego, pozostała historyjka okazuje się klasyczna i dość płaska.

Wartość mógłby mieć także przekład filologiczny, odrzucający wartość poetycką, aby wykazać się maksymalną dosłownością, wyjątkowo rzetelnie przekazać sens poszczególnych zwrotów, odcienie znaczeniowe. Z początku podejrzewałem, że właśnie taki był Twój zamiar. Takich zalet też jednak nie umiem się dopatrzyć w Twoim tekście – weźmy dla przykładu trzecią strofę:

"Du liebes Kind, komm, geh mit mir!

Gar schöne Spiele spiel' ich mit dir;

Manch' bunte Blumen sind an dem Strand,

Meine Mutter hat manch gülden Gewand."

Mniejsza o to, że brakuje wzmianki o matce Króla, ale przede wszystkim nie przekazujesz złowieszczej dwuznaczności “Gar schöne Spiele spiel' ich mit dir”. Nie jest to zapowiedź na równych prawach, Król jest wyraźnie stroną aktywną i można to z powodzeniem zrozumieć jako “będę miał z tobą wiele pięknej (pysznej, rozkosznej) zabawy”.

Wspomnę ubocznie, skoro już omawiamy ten temat, że rok temu opublikowałem tutaj opowiadanie poetyckie silnie inspirowane Królem Olch: https://www.fantastyka.pl/opowiadania/pokaz/30065. Wiadomo, że nie jest arcydziełem na miarę Goethego, ale może stanowić jakieś ciekawe uzupełnienie rozmowy.

 

Rybaku, chciałbyś może napisać coś więcej o swoich doświadczeniach z tłumaczeniem poezji?

 

Serdecznie, ślimaczo, poetycko pozdrawiam!

Regulatorzy, owszem, mnie również się tak nie wydawało, ująłem to następująco:

Nie jestem przekonany, czy anioł szastałby taką metaforą (nie wspominając już o małych literach).

Zgadzam się z Tobą, sprawa jest zbyt błaha, aby bohater był wiarygodny, używając tak wzniosłego porównania – ale to chyba musi być porównanie, nawet porządny ksiądz mówi o krzyżu Chrystusa z szacunkiem i nie przytacza go jako płaskiego frazeologizmu, więc co dopiero anioł – oczywiście także mogę się mylić.

To ja zasugerowałem zmianę na wielkie litery w oparciu o to, że mówiącym jest anioł, więc raczej nie traktuje tego jako utartej frazy, lecz odnosi się dosłownie do konkretnego narzędzia męki…

Bez szerszego kontekstu trudno odpowiedzieć na to pytanie.

Myślnik jest znakiem interpunkcyjnym, możesz go użyć na przykład do wydzielenia długiego wtrącenia:

Wspólnie z moimi przyjaciółmi – elfami z Gór Sinych, specjalizującymi się w kowalstwie i napadach na powozy – postanowiłem odbić kniaziównę.

Dywiz jest znakiem ortograficznym, sygnalizuje równorzędność członów, która byłaby tutaj bardzo dziwna. Skoro równorzędność, to mówisz na jednym wdechu “moi przyjaciele” i “moje elfy”, a mówiąc “moje elfy”, nie brzmisz jak przyjaciel, tylko jak zaborca mówiący “moje Polaczki” (albo jak Święty Mikołaj). W każdym razie można coś zdziałać odpowiednim kontekstem:

Wszyscy moi znajomi czarnoksiężnicy traktowali podległych im elfów jako niewolników, swoich jednak postanowiłem uważać za przyjaciół. Wspólnie z moimi przyjaciółmi-elfami doprowadzałem kolegów po fachu do szału dowcipami praktycznymi.

Jeżeli nie zachodzą podobne okoliczności, nie polecałbym żadnego ze znaków:

Wspólnie z moimi przyjaciółmi elfami założyłem wegański klub łuczniczy.

Witaj, Rybaku! Właściwie się rozminęliśmy, bo Twoja wersja 2 zniknęła chyba około czasu, gdy pojawiłem się na Portalu, ale trochę o Tobie słyszałem.

Bardzo przyjemny kawałek literatury przygodowej. Trudno o większe zastrzeżenia do poprowadzenia fabuły, bohaterowie są smakowicie zarysowani, mają liczne indywidualne cechy i motywacje. Można oczywiście argumentować dodatkowo, że tekst opowiada o wartościach rodzinnych i wspieraniu się w trudnych sytuacjach, co pewnie miałoby niejakie znaczenie, gdybyś starał się o wpis na listę lektur szkolnych. Tymczasem jednak nie mamy tu aż tak wiele opowiadań, których głównym celem jest wciągnięcie czytelnika w rozwój zdarzeń i są w tym dobre, na pewno więc warto było się nim podzielić.

 

Warstwa językowa też zupełnie solidna. TārāntarayātrīRegulatorką wykonali już tutaj znakomitą robotę przy przeglądzie tekstu, tak że nie będę w stanie wiele dodać od siebie. Również zwróciłem uwagę na kwestie prędkości nadświetlnej. To, co Taran Jatrogenny (jeśli wolno mi tak familiarnie?) pisze o prędkości jednostajnej, chyba nie ma zastosowania, skoro stwierdziłeś wyraźnie:

niewielkiej lichtugi ratunkowej, pędzącej ze stałym przyspieszeniem, Bóg wie gdzie z pierwszą prędkością nadświetlną. Dodajmy, z bardzo wysoką pierwszą nadświetlną, ale bez żadnych szans na wejście w nadświetlną drugą!

Pojawia się jednak inna wątpliwość: skoro poruszają się ze stałym przyspieszeniem, to przecież musieliby w końcu przejść do wyższego przedziału prędkości, chyba że różnica między “pierwszą” a “drugą nadświetlną” byłaby bardziej fundamentalna niż sama wartość drogi w czasie (ale nic na to w tekście nie wskazuje).

Mógłbym sobie wyobrażać na zasadzie zbliżonej do koncepcji napędu Alcubierre’a coś w tym rodzaju (oczywiście znacznie już ekstrapolując treść opowiadania), że w drugiej nadświetlnej statek porusza się stale w bąblu czasoprzestrzeni, a w pierwszej porywa ze sobą nietrwałe bąble, w konsekwencji ciągle przyspieszając i zwalniając. Zapewne jednak dowolny astrofizyk wykazałby, że taki pomysł jest absurdalny. Z twardym SF jest ten problem, że “twardość” bardzo zależy od posiadanej wiedzy.

W każdym razie przywoływanie Einsteina w tym kontekście również mnie wydaje się chybionym zabiegiem, skoro szczególna teoria względności w ogóle nie przewiduje możliwości przekroczenia prędkości światła (istnieją rozwiązania równań dla hipotetycznych cząstek poruszających się szybciej od światła – ale zawsze i wyłącznie szybciej). Oczywiście Snuff mógł poplątać zamierzchłą historię fizyki na własną rękę, skoro na przykład nie wie, czym był cep (choć, co ciekawe, słyszał o Klubie Pickwicka). Można by umieścić w opowiadaniu parę zdań w tym sensie, ale nawet wtedy dość dziwne byłoby epatowanie Einsteinem w tytule.

Światowiderze, postawa piratów wyjaśni się w kolejnej opowieści Snuffa:)

Nie mam stanowczego wrażenia, aby się wyjaśniła w zakresie pozbywania się alkoholu, choć może coś przeoczyłem. W ogóle skomentowanie części dziewiątej byłoby dużo trudniejsze – konstrukcja utworu naturalnie podobna, ale trzeba by znacznie więcej miejsca poświęcić zawartym w niej przesłaniom ideologicznym. Z jednej strony wypada uszanować Twoją deklarację, że wróciłeś tutaj wyłącznie pisać, ale przecież nieuczciwie byłoby też pominąć milczeniem porównania czy nawiązania, które uważam za mało uprawnione lub wadliwe.

Tak czy inaczej, miło wiedzieć, że nie masz żalu do społeczności Portalu i moderacji. Mam podstawy sądzić, że tolerowano tu tymczasem osoby zachowujące się i piszące znacznie gorzej lub wcale, ale tak naprawdę nie mnie się o tym wypowiadać, skoro nie pamiętam Twoich poprzednich pobytów. Wierzę, że postarasz się nie zawieść okazanego zaufania.

Przy sposobności – Drakaina prosiła, aby przekazać pozdrowienia.

Również pozdrawiam i klikam!

Cześć, Radku!

Całkiem ambitna opowieść. Pierwszy raz od czasu Pary i Tamary rzeczywiście mnie trochę wciągnęła lektura Twojego tekstu. Z lutowej serii wydaje mi się najtrudniejszy do oceny piórkowej.

Mam wrażenia podobne do Krokusa co do tego, że konstrukcyjnie to nie jest opowiadanie, lecz powieść, trochę skrótowo ujęta, trochę rozpychająca się poza własne granice. W sumie przedstawiasz ewolucję bohaterki od okresu dojrzewania do końcówki studiów i rozstrzygających wyborów życiowych, a jeżeli prezentacja tych przemian ma stanowić o sile tekstu, trudno to zmieścić w osiemdziesięciu tysiącach znaków.

Oprócz aspektu rozrywkowego śledzenia losów Nataszy i ciekawego, szczegółowego przetwarzania legend o Babie Jadze wybija się typowa dla Twojej twórczości duszna atmosfera potęg politycznych przesądzających o losach zwykłych ludzi. A jednak ta machina nie miażdży bohaterki, tylko wpycha ją w niechciany a typowy dla rodziny sposób życia poza nawiasem społeczeństwa – przypomina mi się Michael Corleone. Nie wiem jednak jeszcze, czy ten wątek wybija się na tyle mocno, aby za jego sprawą zatrzymać utwór w pamięci na dłużej.

W szczegółach: jeżeli chodzi o zarys geopolityczny sytuacji, poddałem się po przeczytaniu, że stolica Zjednoczonego Królestwa leży na południe od bagien poleskich. Zgodzę się, że buda Soni jest mocna i dobrze zapowiada dalsze okrucieństwo zakończenia, dziwne natomiast, że pojawia się tak późno w fabule. Natasza musiałaby przecież zwrócić na to uwagę wcześniej – obawiałaby się chociażby, że babcia też ją tam zacznie zamykać za nieposłuszeństwo.

Co do warstwy językowej, dostrzegam, że poprawiłeś się znacznie (zapewne beta także pomogła), raczej nie ma rażących rusycyzmów, nie nadużywasz spójnika “jak”. Mimo to, przy poszczególnych trafnych opisach, tworzywo opowieści jest dla mnie niezbyt piękne, dość chropowate, męczące. Przykładowy akapit:

Baba Jaga miała tylko jedno oko, drugi oczodół zaszyty nitką ma okrętkę. Wydawała się przygarbiona, ale czasami prostowała się bez wysiłku. Zawsze nosiła długą, czarną suknię i tylko kiedy wychodziła na zewnątrz, wkładała kapelusz, żeby zakryć rzadkie, siwe włosy. Babcia Agnieszka miała chyba tylko dwa swoje zęby, ale w sztucznej szczęce zwracały uwagę ostre, metalowe kły. Jej jedna noga wydawała się wyschnięta, bez mięśni, ale chodziła, nie kulejąc. Z jeszcze większym przerażeniem Natasza patrzyła na wąski, długi i garbaty nos Baby Jagi. To rodzinne!

„Kiedy będę stara, mój będzie wyglądał tak samo”, pomyślała Natasza.

Tego się bała bardziej niż „metod przymusu” babci, bo wychowawczymi raczej ich nazywać nie wypadało.

Oczywiście “na okrętkę”. W tak krótkiej scence sześć razy nazywasz postaci, a i tak dowiadujemy się, że jedna noga samoistnie chodziła. Fraza “i tylko kiedy” sugeruje przeciwstawienie do poprzedniego członu, czyli jak gdyby Baba Jaga nosiła wtedy kapelusz zamiast sukni. Za to zdanie “Wydawała się przygarbiona, ale czasami prostowała się bez wysiłku” uważam za znakomite, od razu możemy sobie staruszkę lepiej wyobrazić.

we wiosce

“We wsi”, ale “w wiosce” (powtarza się parę razy w tekście).

 

Pozdrawiam i życzę na przyszłość mnóstwo przyjemności z pisania!

O wybieraniu imion nie będziemy dyskutować, bo to trochę tak, jakby zapytać świeżo upieczoną mamę, dlaczego do jasnej ciasnej nazwała swe dziecię Franek.

Dobrze, tylko tutaj imionami mocno sugerujesz konkretne postaci archaniołów, które w większości tekstów kultury różnią się od aniołów stróży jak generał od stróża nocnego. Naturalnie masz prawo do takiej decyzji autorskiej, mówię tylko, że dla mnie to dziwne i nie wiem, jak to interpretować.

A na koniec petarda: felieton Tarniny jest po prostu obłędny. Dzięki za linka. Przeczytałam z prawdziwą przyjemnością i na pewno do niego wrócę. Co niekoniecznie znaczy, że zgadzam się z zarzutem.

Świetnie, że się spodobał, zresztą cała publicystyka Tarniny jest warta polecenia. Jeżeli naprawdę uważasz, że wysłałem Ci link umyślnie “dla podkreślenia miernoty”, bo przecież wcale nie po to, abyś miała przyjemność z lektury i czegoś się nauczyła – to chyba właściwiej byłoby pisać o tym do mnie, niż skarżyć się autorce odnośnego tekstu?

Co do dbałości o jakość językową, to parę miesięcy temu dyskutowaliśmy już na ten temat, więc nie podejmę rękawicy.

Tak samo jak te parę miesięcy temu, wciąż wierzę, że świadoma praca nad językiem pozwoli Ci osiągnąć znaczny postęp.

Cześć, Nova! Szybki przegląd tekstu przed snem…

Michał siedział na kantynie

Lepiej “w kantynie”, chyba że dosłownie na dachu.

Humor pogarszał mu się z minuty na minutę i nerwowo mieszał swoją czekoladę na gorąco

Popatrz, a mój humor jakoś nigdy nie próbował mieszać sobie czekolady. Pomieszanie podmiotów.

– Myślałem, że w ogóle nie przyjdziesz. Zamówiłem ci latte, ale pewnie jest już zimne. Zostało nam osiem minut, opowiadaj szybko, co u ciebie.

Bardzo sztuczny wydaje mi się ten dialog, tak jakbyś na siłę odhaczała kolejne punkty tego, co można powiedzieć przyjacielowi spóźnionemu na przerwę.

– A jak tam nastroje depresyjne Eweliny? Przeszło(-,) czy nadal się męczy?

Całymi dniami studiuje książki, jak być dobrą matką. Mówię ci, te książki z jednej strony dają jej sporo radości, ale z drugiej strony robią jej jakąś sieczkę z mózgu: to jedz, a tego nie jedz, bądź aktywna, ale nie za bardzo, żeby nie zaszkodzić dziecku.

Dzięki Bogu, oboje czują się dobrze.

Jeżeli nie miałaby to być utarta fraza, lecz bohater literalnie uważałby to za dzieło Boże, to przecinka nie trzeba.

Komórka przykleiła się jej nie tylko do dłoni, ale też do mózgu.

I ona, zamiast zejść, a potem odebrać, okręciła się koło własnej osi

Lepiej “wokół” lub “dookoła”, bo to wyrażenie pochodzi stąd, że oś jest rzeczywiście środkiem ruchu obrotowego, a nie czymś, koło (w pobliżu) czego się kręcisz.

spadłaby i skręciła sobie kark.

– Broń Boże(-.) – zaoponował stanowczo Michał

– Skąd, przecież prosto przyleciałem tutaj.

Chyba “prosto tutaj” (bez międzylądowań), a nie “prosto przyleciałem” (bez wykręcania pętli i beczek).

– Mamy zabezpieczać dziewczyny przed okazją do obmawiania bliźniego

Ach, czyli to anioły stróże.

nie doleczoną depresją?

To teraz tak: według obowiązujących zasad języka polskiego powinno się pisać “niedoleczoną” razem… a osobiście uważam, że powinno się pisać osobno.

krzyż pański!

Nie jestem przekonany, czy anioł szastałby taką metaforą (nie wspominając już o małych literach).

– Nie wiem, Gabrielu, nie wiem – westchnął ciężko Michał.

To niby ma być ten Gabriel i ten Michał? To archaniołowie z funkcjami reprezentacyjnymi, nie zajmowaliby się stróżowaniem nad pojedynczymi osobami (oczywiście wszelkie dane o hierarchii aniołów to bardziej folklor niż Biblia). A jeżeli nie, można było wybrać inne imiona.

Dobrze chociaż, że szef pozwala nam spotykać się, kiedy nasze podopieczne śpią. No niestety time out. Koniec przerwy. Wracamy na Ziemię.

Dziwnie krótka przerwa, bądź co bądź ludzie śpią w nocy dłużej niż te parę minut.

 

Główna korzyść z tego opowiadania jest taka, że możesz się czegoś nauczyć na przyszłość. Wierzę, że w tak krótkim tekście byłabyś w stanie uważniej zadbać o jakość językową przed publikacją. Co do samego pomysłu, jest wyświechtany i wymagałby naprawdę znakomitego technicznie wykonania, aby przynieść satysfakcję z lektury. Polecam felieton Tarniny https://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842859, Twojego utworu dotyczy zwłaszcza sekcja “Dziwny, nieznany świat”, ale wszystko się przyda.

Pozdrawiam ślimaczo i życzę dużo motywacji do dalszego rozwoju!

Dziękuję za miłą opinię: jak już komuś mówiłem, choć jeden pseudonim w życiu mi się udał. “Nick pre-niedoapokaliptyczny” bardzo mi się podoba!

 

Widzę, że rozkład akcentów jest tutaj trochę inny, zamiast “ten dzień, na pozór zupełnie zwyczajny, jest jednakże końcem świata” mamy “ten dzień, który miał być końcem świata, jest jednakże zupełnie zwyczajny”. I oczywiście stanowi to różnicę, także w przesłaniu, przypuszczam jednak, że uczucie zawodu brakiem spektakularnej apokalipsy, wspólne dla wymienionych wierszy, może prowadzić do silnych wzajemnych skojarzeń przy ich lekturze.

 

Pocieszę Cię: cykl życiowy jest może nieco dłuższy, ale w ostatecznym rozrachunku nawet i do starszych piórek mało kto zagląda. Wszystko odpływa…

Prostata Agatki. Wybrałam schorzenie, które wydawało mi się absurdalne. W ogóle nie sądziłam, że coś takiego jest możliwe. W końcu mamy się z bohaterów śmiać, a nie im współczuć.

Bez obaw, intencja jest jasna, bo to chyba względnie często spotykane mylne przekonanie, że prostata występuje u obojga płci. Po prostu ubocznie mnie zaciekawiłaś, czy coś takiego teoretycznie mogłoby się zdarzyć – mówi się, że w dziedzinie wad wrodzonych nie ma rzeczy niemożliwych. Choć zdaję sobie sprawę, że embrion jest “domyślnie ustawiony” na fenotyp kobiecy i w związku z tym przetrwanie żeńskich narządów u mężczyzny XY jest dużo bardziej prawdopodobne. Swoją drogą – w sumie Cezary słusznie zauważa, że nic w opowiadaniu nie świadczy stanowczo o tym, aby Agata była XX.

czerwonymi wypełnionymi helem balonami

Dałbym jednak ten przecinek albo przesunął balony w środek.

Dawidzie, dodam tylko, że odpowiedź Reg z 19:56 wyraźnie była skierowana do Finkli (nie do Ciebie). Tym się więc nie przejmuj, naprawdę nikt Cię na straty nie spisuje.

 

Finklo, gratuluję błyskawicznego trafienia do Biblioteki! Zajrzałem w nadziei, że potrafisz mi wyjaśnić (swoją twórczością), o co chodzi z tym konkursem i jak czerpać z niego przyjemność przy zachowaniu naukowego poglądu na rzeczywistość.

Z początku byłem mocno nieprzekonany, jak zwykle zniechęcony licznymi błędami w opisie świata, z których nic w sumie nie wynika, ale w końcu odczułem ślady jakby perwersyjnej satysfakcji, coś jak przy rozwiązywaniu obrazka “znajdź 20 różnic”. Pewnie nie wszystkie znalazłem, nasycenie osiągnęłaś imponujące (neutrina robiące bałagan w DNA!). Poza tym coś wreszcie jednak wynika, bo używasz tego kontekstu do wykpienia teorii spiskowych i homeopatii, z przebijającym gdzieś w tle żartem “trzy tabletki przy łagodnym bólu głowy, jedna przy silnym” (w sumie spodziewałem się, że przytoczysz ten motyw wprost).

Ciekaw jestem, czy u kobiety (XX) mającej szczątkową prostatę rak tego narządu byłby prawdopodobny. Z jednej strony takie nieprawidłowe narządy zwykle łatwo nowotworzą, z drugiej akurat rak prostaty jest typowo zależny od testosteronu. W piśmiennictwie na szybko nic nie widzę, więc nie mam pojęcia, może to nawet rzadsza wada rozwojowa niż macica u mężczyzny.

archetypiczne płyty CD

Mnie to także przeszkadza, trudno ocenić, czy lapsus calami należy do bohatera, czy do autora.

Ogromny ptak naszego czarnoksiężnika fascynuje wszystkich

To celowo zrobione?

 Trzymałem się tuż nad powierzchnią Księżyca, żeby nie pojawiać się na ekranach radarów

Też nie widzę problemu z tym zdaniem, może jakoś bardzo ładnie nie brzmi, jako wersu poetyckiego bym nie użył, ale nie skonkretyzuję.

 

Tarnino

Ludzie, ja naprawdę zacznę pisać o tym superbohaterze zwalczającym błędy. A wtedy będzie Wam łyso XD

Czytałbym!

Tak, w ramach zajęć rekreacyjnych ekipa NF łapie Finklę, poi ją kawą, przywiązuje do fotela i włącza Discovery na cały regulator

Czytałbym koniecznie!

 Nie tylko w tekstach, także w rozmowach, w stylu ubierania… Pruską surowość próbuję maskować humorem.

Jesteś zakamuflowaną Wulkanką? :D

Zakamuflowana Wulkanka, doradczyni Bismarcka? Jak Ty to robisz, że masz tyle znakomitych pomysłów twórczych i mimo to wciąż narzekasz na brak weny?!

Całkiem ładny mały wierszyk, pomysł może się podobać.

choć rytm jakiś nie taki – ale to nie mnie pytać, ja mam ucho rozdeptane przez słonie.

Z moim uchem niekoniecznie lepiej (przez smoka?…), ale włożyłem sporo pracy w opanowanie metryki i wersyfikacji od strony literaturoznawczej, a nawet matematycznej, więc spróbujmy zrobić z tego jakiś użytek.

Zamierzony tutaj rytm to ewidentnie trochej czterostopowy, jeden z najprostszych i najpopularniejszych w polskiej poezji. Czyli: osiem sylab w wersie (ewentualnie siedem), akcentowane nieparzyste, “BIM-bom BIM-bom BIM-bom BIM-bom”, “Nie rusz, Andziu, tego kwiatka”. I ten rytm, teoretycznie, jest poprawnie utrzymany, tyle że w paru miejscach położenie tych akcentów musiałoby wypaść mocno nienaturalnie.

Żegnałbyś się

Na ogół czytamy jednak “żegnałbyś się”, a nie “żegnałbyś się”.

przepadłby krzyk

Jeszcze bardziej niż poprzednio.

Bez radości i bez płaczu

Bez cierpienia i bez szczęścia

Konstrukcja tych wersów stanowczo wymusza położenie nacisku na wszystkich “bez”, po pierwsze ze względu na paralelizm, po drugie na kłopoty ze zbitką “zszcz”.

 

Nie jestem też wielkim zwolennikiem ignorowania znaków interpunkcyjnych na końcu wersu, ale to akurat kwestia konwencji i gustu.

prekursor nowego gatunku, jedyna w swoim rodzaju – niedoapokalipsa

A jesteś zupełnie pewien, że nie inspirowałeś się choćby podświadomie Piosenką o końcu świata Miłosza?

Dziękuję za podzielenie się tekstem i życzę owocnego rozwoju poetyckiego!

Nawet gdyby to był tekst z epoki, to nie mógłby należeć do gatunku, bo przecież commedia dell'arte była improwizowana

Słusznie, zdarzały się oczywiście dzieła pokrewne czy nawiązujące do gatunku (na przykład Poskromienie złośnicy), ale w ścisłym sensie chyba nie są klasyfikowane jako commedia dell’arte.

 

Dziękuję za wyprowadzenie z błędu co do zapisu myśli. Nie wiedziałem, że ten wariant jest uznawany za prawidłowy, a chociaż wydaje mi się mniej czytelny od pozostałych, to może tutaj właśnie pasuje do stylizacji.

Widzę już od dłuższego czasu, że zabawa w tym wątku przednia, więc najwyższy czas się przyłączyć!

 

Trochę mnie zwabił Cezary, instruując, że to właściwe miejsce dla proponowania nowych wariantów jego nicka. Zasugerowałem mianowicie formę c^2. Zastanawiam się oprócz tego, czy przypadkiem nie był jakimś jego krewnym słynny James James Morrison Morrison Weatherby George Dupree.

 

W sporze o uniwersalia o autorstwo Maski opowiedziałbym się za panią Zasadzką (na hohonie oczywiście), bo wyznanie Finkli nie wygląda mi na wiarygodne. Wy sobie wprowadzacie do pokoju Artura z wielkim mieczem i ostentacyjnie wyłączacie kamery, a potem ludzie się dziwią, że NF spada w rankingu państw demokratycznych… Tu naprawdę nie ma się z czego śmiać.

 

Następnie kwestia Czarownej wstążki. W pierwszej chwili, widząc godzinę publikacji (23:59 ostatniego dnia konkursu) i cytat z Potockiego jako motto, pomyślałem o Drakainie. Bliższe przyjrzenie się opowiadaniu ujawnia jednak bez wątpliwości, że autorem jest Świder Świata Sarmackiego.

 

O Katarzynę i dwóch amantów podejrzewam Dawidaiq150. Opowiadanie ukazuje oryginalną perspektywę relacji międzyludzkich, którą przecież warto poznać. Na końcu bohater w sytuacji intymnej rozpoczyna przemianę w prakolczatkę, godną Metamorfoz Owidiusza.

Następnie, skoro już wspomniałem o Drakainie, dokonujemy analizy porównawczej z jej Bajką. Dowiemy się w ten sposób, że na naszym portalu można otrzymać upomnienie moderacyjne za komentarz Ty sam jesteś mało elegancki (treściowo tyczący się konkretnej wypowiedzi!), ale nie za Jakieś licho podkusiło mnie, żeby tu zajrzeć i nie potrafię uwierzyć, jak bardzo chęć wypromowania się może stępić ludzkie odruchy (treściowo tyczący się wartościowania osoby autora!!). Ja chyba uczyłem się jakiejś innej kultury dialogu. Aby rozpoznać argumentum ad personam, trzeba przeczytać komentarz ze zrozumieniem, a nie tylko mechanicznie sprawdzić, czy występuje w nim zaimek “ty”.

 

Teraz przejdźmy do opowiadań, których autorstwo było mi tu imputowane. Głównie mowa o “Rodzicach chrzestnych” (Finkla i SNDWLKR, znany też jako Przepraszam, zepsuł się panu syntetyzator samogłosek). Argumenty doprawdy słabiutkie: że elegancko odpowiadam na komentarze, nie używam emotikonów i potrafię napisać rymowankę formalnie zbliżoną do sonetu?

Biorąc pod uwagę typowe cechy Ślimaczej twórczości, mamy tutaj średnio udany wierszyk i smakowitą scenę w lochach – jedno i drugie, moim zdaniem, pasuje nawet lepiej do Bruce lub Jima. Niemal zupełny brak wątków górskich również wydaje się sugerować jedno z tych dwojga prędzej niż mnie.

 

Votum separatum zgłosił Miś, proponując mi z kolei Szarą kulę. W tej kwestii wystarczy wspomnieć, że nie używam wymiennie form “Atlantyda”, “Atlandyda”, “Atlandyta”.

Zabrali mi

tekst podobny do bramy triumfalnej!!!

Została po nim tylko

szara

naga

kula

Dość zaskakujące połączenie klasycznych tropów “zalotnik wspomaga się siłami nieczystymi” i “dziad proszalny wysłańcem niebios” pozwala na satysfakcjonującą lekturę, mimo że poza tym niewiele się dzieje. Ambitna stylizacja na pewno zwraca uwagę, choć zabieg wprowadzenia jej także w narracji jest już dość ryzykowny. Razem z tą konstrukcją jednak bardzo ciekawie realizuje wymogi konkursu. O ile pozostałe teksty są przeważnie luźnymi wariacjami na temat założeń wymarłego gatunku, to tutaj już może nie być dla amatora tak zupełnie oczywiste, że nie mamy do czynienia z mało znanym lub zaginionym tekstem z epoki. Pomijam oczywiście współczesną interpunkcję, ale ona i tak jest wszędzie modernizowana.

Kłopotek nie wzbudził wątpliwości, wydało mi się klarowne, dlaczego nazwisko wprowadza w błąd.

– Beł by ze mnie łotr bez wychowania

“Bełby” razem.

Możwa i nie jest niemowa

Na ile jesteś pewien tej końcówki “wa”? Widywałem ją tylko w liczbie mnogiej, i to prawie zawsze dla trybu rozkazującego (“Dalej bracia, dalej żywo, otwiéra się dla was żniwo, rzućwa pługi, rzućwa radło, trza wojować, kiej tak padło”), ale może o czymś nie wiem.

Ale czemuż się dziwować, przecz niełacno pod chudą świnią o tłuste prosię.

Przecz nie znaczy “przecież”, lecz “dlaczego” (Przecz Litawor na Niemce jął się do oręża?).

Barczysty ów człowiek, z włosami przyprószonymi siwizną i poznaczonym bliznami obliczem więcej zaprawionego w bojach weterana, niźli mnicha przypominał.

Przecinek przed “więcej”, a nie przed “niźli”, bo tutaj to wychodzi oblicze więcej zaprawione, które można by mieć po paru antałkach aqua vitae

Odziana była w suknię z tureckich musułbasów

Musiałem sprawdzić, co to jest, ale ponoć tkanina bardzo podłego gatunku i robili z tego podszewki namiotów… Może z tureckiego muślinu?

Postradałam rozum, pomyślała.

Zaznaczyć myśl cudzysłowem lub kursywą.

 

Polecam do Biblioteki i pozdrawiam!

Cześć, c^2! (Już dawno chciałem tak się do Ciebie zwrócić; nie byłem pewien, czy zrozumiesz takie poczucie humoru, ale teraz poniekąd na licencji Finkli mogę spróbować).

Możliwe, że nie jestem grupą docelową. Podczas lektury nie uśmiechałem się, antynaukowe wstawki wydawały mi się raczej nużące niż zabawne. Oczywiście, trudno szukać w tym winy autora, jeżeli bardziej doświadczeni ode mnie odbiorcy zapewniają, że tekst jest udany w obrębie przyjętej konwencji. Od dzieciństwa mam pewną manierę poprawiania błędów i chwalenia się wiedzą, a z takim podejściem trudno o czerpanie przyjemności z tego gatunku literackiego. Zdając sobie z tego sprawę, przeważnie nie ruszałem tekstów na konkurs antynaukowy.

Przykładowo to białoruskie cygaro – co ono wnosi do rozwoju opowiadania? Nie ma znaczenia dla fabuły, humoru też nie umiem dostrzec, bo i co w tym śmiesznego, że (zdaniem narratora) fotosynteza najintensywniej przebiega w ciemnościach, a tytoń rośnie na drzewach. Przyjąłbym to tylko za element opisu świata, tak jakby w opowiadaniu historycznym znalazła się wzmianka, że gwardzista nosi turecki fez. I tam pomaga to sobie naprawdę wyobrazić scenerię, a tu odczuwam głównie zniecierpliwienie “tak, już zrozumiałem, że wszystko jest na opak”.

 

Z drugiej strony… Narracja pierwszoosobowa jest tutaj naprawdę dobrze wykorzystana, pozwala wczuć się z bliska w psychikę osoby dokonującej gestu samobójczego: zrozumieć, że przynajmniej czasami nie jest to błazenada i bawienie się uczuciami innych, tylko rozpaczliwe wołanie o pomoc. Porównanie jest tym lepsze, że energia mentalna pozwoliłaby bohaterowi odlecieć z opustoszałej planetki, która przez to staje się bardzo bezpośrednią metaforą złego stanu psychicznego, poczucia pustki w życiu i osamotnienia. Nie jestem jednak pewien, na ile ta przenośnia jest czytelna.

Na drugim planie wybija się wątek kopania leżącego, próbujący – jak rozumiem – skrytykować kary cielesne przez sprowadzenie do absurdu, przerysowanie korzyści wychowawczych, które miałyby uzasadniać ich stosowanie. To jest rzeczywiście dobre wykorzystanie antynaukowości w fantastyce, o ile odbiorca zdoła je oddzielić od głównego wątku psychiki narratora (traktowanego na poważnie) i licznych innych antynaukowych wątków pobocznych (tych bez głębszej treści).

Nie wiem, czy w tym stanie znajdowałem się godzinę, czy kilka dni, ale zdążyłem wypalić prawie całe cygaro.

Byłem w lekkiej rozterce. Widzisz, drogi czytelniku, muszę przyznać, że brzydzę się przemocą.

Gdy bije kto inny?…

wypowiadając te słowa, mój rozmówca skrzywił się i splunął

Uciekający ostrzeliwał ich rewolwerem

Lepiej: z rewolweru.

Gdy wylądowaliśmy, kierowca zabrał się do weryfikacji uszkodzeń.

Planeta miała w obwodzie około dwóch kilometrów i piętnaście centymetrów

Piętnastu.

Elegancki garnitur, okulary przeciwsłoneczne, atrakcyjna fizjonomia i rogi na głowie, teoretycznie wszystko było na swoim miejscu.

Ładne, dopiero przy ponownej lekturze zwróciłem uwagę na rogi!

Niespodziewanie dotarło do mnie, że skoro odbieram wiadomości ze świata, to zapewne mogę też nadać sygnał SOS.

Prawdopodobnie było to założenie słuszne, jednak najwyraźniej zbyt długo korzystałem z systemu i zapas energii zupełnie się wyczerpał. Byłem dość mocno podenerwowany, więc szansa na odnowienie się energii psychokinetycznej była bliska zeru.

Lekki nadmiar czasownika “być” – dążyła do zera?

samotność, będąca kwintesencją mojego istnienia, uderzyła mnie z nieznaną dotąd mocą.

Gdy zasypiam, zasypia wszystko wokół. Gdy umieram, wszystko ginie i znika.

Gdy ucichnę, nie ma pieśni, gdy oślepnę, nie ma gwiazd

 

Kto wie, sam z siebie mógłbym nie dać punktu do Biblioteki, ale bardzo możliwe, że tekst zasługuje nawet i na dużo więcej. Dziękuję za udostępnienie lektury i pozdrawiam!

Witaj, Anonimie!

Uczucia po lekturze dość mieszane. Opowiadanie ma mocne strony (zróżnicowanie licznych i nietrywialnych kobiecych postaci, pomysłowy finał z połączeniem wszystkich w pary) i fantastyczne przebłyski (historia życia kanclerza i jego manieryzm słowny; brat, który dogonił smoka). Jednak na początku trudno się połapać w pięciu wprowadzonych naraz paniach, a chwilę potem pojawia się Krysia i zakończenie jest już w pełni czytelne – Lilia nie wyrasta na poważną przeciwniczkę, nawet po uśpieniu wybranki balonik napięcia zostaje przekłuty natychmiast. Oprócz tego aspektu rozrywki obyczajowej może brakować dodatkowej treści czy przesłania, dzięki któremu tekst zapadłby w pamięć na dłużej, ale to w znacznej mierze podyktowane wymogami konkursu, zresztą mogę czegoś nie dostrzegać.

Finklą to Ty raczej nie jesteś. Przyznać się do nieistniejącej bety – żaden kłopot, ale u Finkli obserwujemy znacznie większe nasycenie warstwy fantastycznej i zupełnie inny styl przedmów. Do tego musiałabyś w ramach maskarady drastycznie sobie pogorszyć interpunkcję, a to naprawdę nie jest łatwe do wykonania. I to rzeczywiście przeszkadzało mi w odbiorze opowiadania, więc teraz przegląd redakcyjny…

niewielkim, błękitnym domku

Takie połączenia przymiotników nierównorzędnych raczej bez przecinka, choć nie jest to ściśle błąd.

Bez krępacji wyraziła zdziwienie.

To ma odcień ironiczno-potoczny, więc tutaj raczej “bez skrępowania”.

– Królewski bal rządzi się własnymi prawami! – siostra upomniała ją z uśmiechem.

Najpierw “upomniała” albo wielką literą.

Po czym, rozejrzawszy się spłoszonym wzrokiem po zgromadzonych paniach, przeprosiła i wybiegła do ogrodu.

Na balu każdy może znaleźć wybranka, lub wybrankę!

Nieprawidłowy przecinek.

Nie rób takiej miny, kochana!

Przecinek przed wołaczem.

Ja pracowałem, tfu, pracowałam w branży rozrywkowej – wyznała, przyjmując kuszącą pozę i kolejny raz poprawiając, przesuwającą się pod pachę pierś.

Ostatni przecinek błędny. Imiesłów przymiotnikowy może (zwykle nie musi) być poprzedzony przecinkiem wtedy, gdy następuje po opisywanym nim rzeczowniku. Ostatecznie można potraktować jako wtrącenie i wydzielić przecinkami obustronnie, ale zwykle się tego nie robi.

W ogóle zastanowiłbym się nad tym fragmentem – gdzie indziej dość subtelnie pokazujesz, że Carmen jest prawdopodobnie transpłciowa, a tutaj walisz jak obuchem.

zielonkawe oczy i piegi

Dość niezdrowa cera – może daj “piegi” przed “zielonkawe”…

– Chyba, że do siebie – zachichotała Nastazja.

Spójników dwuwyrazowych nie dzielimy przecinkiem, nawet na początku zdania (gdzie występują tylko w mowie potocznej).

dodała, widząc wzrok księżniczki.

Imiesłów przysłówkowy co do zasady wymaga przecinka.

że jego ojciec, nasz król Obwieś Topór pierwszy tego imienia, podbił miasto dwadzieścia lat temu

Najlepiej dać przecinek przed “nasz” dla domknięcia wtrącenia.

Kiedy brała miarę, drżały jej dłonie.

Mogę być króliczkiem, albo kotem…

Bez przecinka.

Matylda szerokim gestem wskazała drzwi.

Obszernym?

tkaninę bizzarre

Raczej przez jedno “z”, z włoskiego byłoby chyba “bizzarro”.

poleconej w pracowni krawieckiej, oberży

Bez przecinka, jak poprzednio.

Miejsce zrobiło na nich dobre wrażenie. Malowane okiennice zapraszały do środka, a kuliste krzewy róży dodawały miejscu elegancji.

Powtórzone “miejsce”.

– Został nam ostatni wolny pokój, od strony gumna.

Obecność gumna w stołecznej oberży wydaje mi się mało prawdopodobna.

kiedy zjawiła się dziewczyna z deską

Jeśli mowa o wcześniej opisywanej dziewczynie (Krysi), to odwracamy szyk: kiedy dziewczyna zjawiła się z deską

spytała, zajadając się, Lilia.

Osobiście wolałbym nie stawiać tych przecinków, ale formalnie obydwa są wymagane.

– Ugotowałam i upiekłam wszystko, co tu podajemy

odparła dziewczyna z nieskrywaną dumą – ale ciasto dyniowe lubię robić najbardziej. Mamy jej w tym roku pod dostatkiem, a usłyszałam kiedyś przepowiednię, że dynia zmieni mój los… – westchnęła dziewczyna.

Litości, trzeci raz na przestrzeni czterech zdań piszesz o Krysi “dziewczyna”!

Jedynie Lilia wyszła na mały ganek i do północy kłóciła się z byłym mężem.

Tu mi dopiero zaświtało, że jak gdyby nawiązujesz do zwidów lady Makbet.

– Nie uwierzycie, co widziałam w nocy!

Pomyślałam sobie: „ No proszę, taka cichutka, pokorniutka, a w nocy wyłazi z niej niezłe ziółko!”.

Bez spacji po cudzysłowie.

– Tuż przed bardzo długim i czułym rozstaniem – Lilia wywróciła oczami. – Zapytała go, czy poślubi pannę, którą ojciec wybierze mu na balu!

Kontynuujesz rozpoczęte zdanie, chyba tak to najłatwiej zaznaczyć.

A komuż to one powtórzą – wrzasnęła i, trzaskając drzwiami, wyszła do ogrodu.

Niestety. Nie mam najlepszej opinii o obowiązujących przepisach interpunkcyjnych dla imiesłowów przysłówkowych, więc nie nalegam na tę zmianę.

Oj, chyba będę musiała iść do gospodyni

W końcu zerwała się i, burcząc gniewnie, zeszła na dół.

– Panna Lilia prosi panienki na posiłek. – A potem dodała szeptem: – Dosypała czegoś do zupy, a teraz stoi przy pompie i kłóci się z kimś niewidzialnym!

Ta w sukni o barwie fiołków, z włosami ukrytymi pod złocistą peruką, spojrzała na towarzyszki gniewnie

Traktowałbym jako wtrącenie, chyba że peruka ma szczególne znaczenie dla jakości spojrzenia.

– Ryżawa blondynka z wąsikiem i barami jak huzar(-,) to pewnie Carmen, czarnulka w anielskim błękicie, podkreślającym fałszywą niewinność, to Nastazja

“To” definicyjne nie bierze przecinka, ale przed tym drugim jest właśnie potrzebny jako domknięcie wtrącenia.

Lilia nadąsała się, jak podczas rozmów ze zmarłym mężem, i w milczeniu ruszyły na bal.

król Obwieś Topór, nasz umiłowany władca, wyraźnie powiedział

– Mnie się wydaje, że Wiluś to jest tak zainteresowany damami, jak ty, Bardzie.

Pierwszy przecinek proponowany, drugi (przed wołaczem) niezbędny.

Strzała, jak zawsze, kiedy był wzburzony, mówił wierszem.

– Co to za Krysia?! – spytał nie wprowadzony w sprawę Tnimord.

“Niewprowadzony” razem (kolejny przepis dotyczący imiesłowów, któremu jestem raczej przeciwny).

Przedstawiciele dawnej arystokracji pewnie nazwali by to nowobogackim przepychem

“By” razem z formami osobowymi czasowników.

Był nawet faszerowany kaszalot, ale nikt nie kwapił się do konsumpcji.

Rozmiar mi się nie zgadza – nie wyobrażam sobie upieczenia kaszalota w całości, nafaszerowania kaszalota ani też umieszczenia kaszalota w sali balowej.

Kiedy Wilhelm i Bard weszli, siedzący na tronie król Obwieś, burknął:

Bez drugiego przecinka – dzieliłby grupy podmiotu i orzeczenia – nie ma tutaj wtrącenia.

Patrzcie, ile się tego naszło.

Nie wiadomo, co wybierać

pełnił rolę doradcy, kanclerza, a nawet nauczyciela młodego Wilhelma. Jednak doradca doskonale pamiętał, jak wściekł się król

– Nasz umiłowany władca, król Obwieś pierwszy tego imienia, zaprosił wszystkich tu zgromadzonych na bal.

Dość niewyraźne wtrącenie i teoretycznie można pozostawić bez przecinków, ale to rzadki zabieg.

wskazał dłonią jasnowłosego, przystojnego księcia Wilhelma, który, ignorując go, rozglądał się bacznie po sali.

Jak wcześniej, osobiście nie jestem przekonany, ale podaję według zasad.

– Damę serca może wybrać również sam król, jako wdowiec, oraz licznie zgromadzeni dworzanie i rycerze.

zażywnych panów z brzuszkami(-,) czy łysiną, byle tylko odebrać należną zapłatę.

Nie wiadomo, co udało im się zdobyć, ale wyjawili dziewczętom, że trzeci brat Lubomisł niestety jakiś czas wcześniej dogonił smoka.

“Nie wiadomo co” bez przecinka znaczyłoby jako utarta fraza “coś niewyobrażalnego, olbrzymie skarby materialne lub duchowe”. Pewnie miał być Lubomysł?

– Mnie chyba miłość nie jest pisana, ale co się wytańczyłam, to moje – westchnęła Carmen, ogryzając z wdziękiem przepiórkę.

westchnęła rozmarzona Krysia.

Krysia poczuła, że ktoś się zbliża.

Powtórzenie.

– Będziesz spać, kuchto!

W tej sytuacji(-,) nie mogła nawet wstać, by wezwać pomoc.

Nagle podeszły do niej dwie, korpulentne postacie

Bez przecinka między liczebnikiem a przymiotnikiem.

– Nie wiem, co się stało – płakała Krysia. – Straciłam oddech, a potem obudziłam się odarta z odzienia!

Chyba nadmierna aliteracja, zwłaszcza że “bez ubrań” powinno być całkiem wystarczające jak na zrozpaczoną pomoc kuchenną.

zawsze przychodzimy popatrzeć, jak wyglądają nasze dzieła!

– Któż był tak podły?! – spytała, blednąc, a jej piegi zalśniły czerwienią.

Jak poprzednio…

– Nie wiem! – po twarzy Krysi płynęły łzy.

Niedługo później, do księcia

Przecinek zbędny.

Mimo, że suknia była ciut zbyt wyzywająca

Także zbędny (spójnik złożony).

Jakby zobaczył coś znajomego, albo jakby wróciło do niego piękne wspomnienie.

I znów bez przecinka.

Po ceremonii prezentacji, młodzi narzeczeni pobiegli uratować Carmen

Ponownie – okoliczniki na początku zdania nie wywołują przecinka.

Biorąc w swoim zakładzie miarę na suknię, Malwina paplała podekscytowana

– Była w samej bieliźnie! – dodała, płoniąc się, jej siostra.

nawet kiedy już odkrył, kim była.

Ślicznotka poszła do ślubu, w swojej balowej, fiołkowej kreacji.

Bez pierwszego przecinka, ponieważ “ślicznotka poszła do ślubu” nie jest tu samodzielną informacją, wiemy to już wcześniej.

 

Słowem podsumowania: po skorygowaniu błędów opowiadanie na pewno będzie zasłużenie biblioteczne, natomiast moim zdaniem pozostaje dość daleko od poziomu piórkowego. Pozdrawiam ślimaczo!

Dość oryginalny pomysł na tekst. Zastanawiałbym się ewentualnie, czy nie lepiej byłoby to zamieścić w dziale publicystyki zamiast w opowiadaniach.

Wytłumaczenie proste, być może prawdziwe, ale za to bezlitośnie nudne. Nie podoba się nam, nie lubimy go, nie chcemy mieć z nim do czynienia.

Jakby mi pobrzmiewało stylistyką Chestertona?

Odrzucić należy również nazywanie przez naszych przodków zaobserwowanego zjawiska, jako aktu władzy i zwierzchnictwa

“Jako akt”, bo porównanie dotyczy nazywania, a nie zjawiska. Zbędny przecinek.

Nie należy zakładać, że istoty nadnaturalne przybrały imiona możliwe do wymówienia przez człowieka. Nie tłumaczyłoby to samego fenomenu istnienia tychże nazw

Zakładałbym jednak raczej, że człowiek nadał im te imiona – i nie jako akt władzy czy cokolwiek podobnego, tylko zwyczajnie dlatego, że nazywanie bytów jest podstawową cechą komunikacji ludzkiej. Nie musimy uczłowieczać tego jasnego kółka turlającego nam się nad głowami ani też rościć sobie praw do zwierzchnictwa nad nim, aby przecież przypisać mu jakiś rzeczownik.

kolejne pytanie: Po co w ogóle miałyby to robić?

Po dwukropku od małej litery.

O wiele skuteczniejsza okazałaby się zaawansowana technologia, jaką dysponowałaby, odbywając podróże międzygwiezdne.

Ludzkość stworzono, by trwała.

Błękitna planeta

Zwykle wielkimi literami.

drapieżniki walczące o koniec łańcucha pokarmowego.

Niezręczne i mało zrozumiałe.

Zaopiekowano się więc swoich dziełem

Lepiej “swoim”, jeszcze lepiej “własnym”, a w ogóle chyba najlepiej samo “dziełem”.

drastycznie zwiększając szanse

Lepiej “znacząco, znakomicie, diametralnie”.

Skojarzenia z dziedzinami działalności typowego panteonu są jak najbardziej pod stawne.

“Podstawne” razem, lepiej “zasadne”.

Ludzkość stworzono, by trwała.

Powielono jedynie somatykę

Lepiej “cielesność”.

Projekt, w którym udział wziąć mieli

przejściu na inny plan egzystencji.

Jeżeli wziąłeś to z angielskiego plane of existence, to tłumaczy się jednak jako płaszczyzna.

Z różnych przyczyn w kolejnym wymiarze

Niewysłowione męczarnie, jakich doznały zagubione w nim istoty, doprowadzały do obłędu, deprawowały i plugawiły.

Na Ziemię, w ciało człowieka, które wszak znały, chcąc nim zawładnąć, by znowu w nim żyć.

Lepiej “aby nim zawładnąć i znowu w nim żyć”, bo imiesłów wiązałby się tutaj do “znały”.

 

Mam nadzieję, że uwagi okażą się w miarę przydatne. Pozdrawiam i życzę wiele weny!

Słyszałem, że one są teraz bardzo rzadkie.

Te łowce? crying

Trochę paląc żart: zaimek “one” użyty przez rozmówcę ma naturalną referencję na jednorożce, ale łowca odbiera go jako tyczący się osób zatrudnianych dorywczo do pomocy, które są w stanie bydlęta zwabić.

Znakomita wiadomość! Pewnie nie da się sprawdzić, czy wpłyną wymiernie na podniesienie poziomu na Portalu, ale gest w stronę autorów bardzo miły. Myślę, że wszyscy doceniamy Twoje zaangażowanie, Ninedin!

– Czym pan się zajmuje zawodowo?

– Jestem łowcą jednorożców.

 Słyszałem, że one są teraz bardzo rzadkie.

– Tak, i jednorożce też coraz trudniej znaleźć.

Cześć, Bellatrix!

To wyraźnie ten rodzaj tekstu, któremu łatwiej o złote piórko niż dobić do Biblioteki (łatwiej im było o Riwierę niż mamie do Bedonia z nami…). Przy okazji jesteś teraz autorką jednego z najdłuższych i jednego z najkrótszych piórek (Szósta) – a może wręcz bezwzględnie najdłuższego i najkrótszego w historii? Raczej nie czuję się na siłach wszystkiego sprawdzać. W każdym razie świadczyłoby to o jakiejś elastyczności i swobodzie twórczej.

Rozważania o możliwościach funkcjonowania na Plutonie były całkiem ciekawe, chociaż nie zawsze mam odpowiedni nastrój czytelniczy, aby uważniej przyglądać się utworowi pod kątem naukowym. To, co na pewno wzbudziło u mnie wątpliwości, to że według konfliktu napędzającego fabułę bohaterowie byliby właściwie skazani na spędzenie tam reszty życia, co doprowadza ich do rozpaczy i samobójstw. A przecież zarazem istnieje w tym świecie technologia powstrzymania starzenia i mogą tam czekać dość długo, aż ktoś odtworzy idee zmarłego profesora i znajdzie sposób, aby ich bezpiecznie ściągnąć. (Wydaje się zresztą, tak jak to opisujesz, że przeszczep płuc rozwiązałby większość kluczowych problemów).

Wstawki o “puzzlartach” nadają opowiadaniu interesującą kompozycję. Właściwie, po dłuższej chwili od lektury, to zapadło mi w pamięć najbardziej – rozważania, jak interpretować ten wątek. Możliwe, że zupełnie nie trafię w Twoją autorską koncepcję, ale dla mnie to po prostu duże puzzle, które przeszły porządny rebranding, aby nie były już postrzegane jako zabawa dla dzieci i niedojrzałych dziwaków, tylko jako forma sztuki. Byłaby to zarazem, zwłaszcza przy puzzlarcie “N I E M A”, satyra na poziom sztuki współczesnej – bo jeżeli spojrzeć na to z boku, to Dwa czerwone kwadraty na białym tle w stosunku do Powołania świętego Mateusza musiałyby świadczyć o tym, że degenerujemy się jako gatunek.

W istocie jednak (i tu już ostatnia głębia interpretacji, jaką udało mi się tutaj osiągnąć) zapewne jest to nieuchronny dalekosiężny skutek przesunięcia środka ciężkości oceny z bogatych sponsorów na krytyków i wykładowców akademickich. Oraz praktycznego zaprzestania konfrontacji z odmiennymi kulturami (globalizacja – brak owego spojrzenia z boku). Jeżeli możemy dowolnie kreować i odmawiać geniuszu, po cóż zawracać sobie głowę drobiazgami jak trafność przedstawienia, perspektywa, światłocień? Trendy w zamkniętym środowisku (estetyczne, behawioralne, nawet erotyczne) wyradzają się, prowadząc do kwadratów na białym tle i samobójstw. Świetnie rozumiał to Witkacy, ale dla niego ten rozkład wartości aż do czystej formy był jedyną szansą cywilizacyjną ucieczki od totalitaryzmu; może też miał rację.

Tak ujęte rozumienie tematu spajałoby wątki puzzlartów i kolonizacji Plutona – ale nie byłbym gotów założyć się, że ma to cokolwiek wspólnego z Twoim zamysłem.

Językowo tekst wydał mi się dość dopracowany, jeżeli trafiły się jakieś błędy, to nie raziły na tyle, aby wyrwać z toku lektury.

Dziękuję i pozdrawiam ślimaczo!

Cześć, Outta!

A to dopiero szort science-fiction, dość odległy od stereotypów o tym gatunku literackim. Właściwie to science-fiction jest niemal pretekstowe, mógłbyś pisać o turyście na strychu zasypanego lawiną schroniska, tyle że zręcznymi nawiązaniami wyzyskujesz tropy grozy, które wielu czytelników może kojarzyć z filmu Obcy, często jako pierwsze poważne doświadczenie z horrorem.

Jednak wydaje mi się, że to może być nowy poziom Twojej twórczości, robi na mnie wrażenie pilność narratora (nie polecam modnego słówka “uważność”), poziom skupienia na doświadczaniu zmysłowym świata, w tym przypadku głównie na słuchu. Fantastyczna melodia języka. Bardzo trafne obserwacje co do tego, w jaki sposób odbiera się dźwięki zależnie od kontekstu i jak wpływa to na stan emocjonalny. Mam już dostateczne kłopoty z zasypianiem i Twój utwór na pewno mi w tym dzisiaj nie pomoże. Ty aby na pewno nie zamierzasz zostać poetą?

I wreszcie – kapitalnie zrobione zakończenie ze względu na tę troistość interpretacji: czy bohaterowi się wszystko tylko wydawało, czy nic mu się nie wydawało, czy wreszcie istota z przestrzeni kosmicznej była złudzeniem, ale kabinę rozszczelnił sobie mimowolnie wkrętakiem udarowym z wiertłem dziesiątką. Dopiero co krytykowałem tekst za brak klamry, ale tutaj to nie jest narracja urwana w losowym miejscu, tylko trzy wyraźnie zaznaczone możliwości, a każda wnosi coś do rozumienia opowiadania.

 

To jeszcze malutki przegląd językowo-interpunkcyjny, aby już to dopieścić…

Nawet sporadyczne trzaski konstrukcji, zawodzenia powodowane chwilowymi naprężeniami i jednostajny, odległy huk silników, mówiły nam, że wszystko jest OK, że nie mamy się czym martwić.

Nie oddzielamy przecinkiem grupy podmiotu od grupy orzeczenia (ta pierwsza ma tutaj postać wyliczenia, nie ma tam wtrącenia).

unikalności wobec otoczenia.

Proponowałbym “unikatowość”, teraz to się zaciera, ale tradycyjnie unikalny znaczyło “taki, którego można uniknąć”.

naigrywają się z mojego strachu

Naigrawają (https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/naigrawac-sie;8679.html).

Podnoszę wzrok, spoglądając przez grube szyby kokpitu w przestrzeń, i widzę.

Domknięcie wtrącenia.

Nie tak dawno dźwięki wokół niosły ze sobą zapewnienie

Niesie ze sobą inną paletę możliwości

Istnieją tutaj dwie zasadnicze opinie: jedna jest taka, że forma “nieść za sobą” jest zawsze właściwsza (dla abstraktu, bo oczywiście “Jurek niósł ze sobą trzy bańki mleka”), druga taka, że “za sobą” dla związku przyczynowo-skutkowego, a “ze sobą” dla zawierania. W drugim wariancie Twoich wersji dałoby się bronić.

Masz jeszcze szereg miejsc, w których nie wydzielasz przecinkami drobnych zdań podrzędnych:

Nie wiem, ile to już trwa, ile jeszcze wytrzymam, nie wiem, czy ktoś mnie szuka

Pamiętam, co kryje każdy kolor, każdy odcień

Ten dźwięk jest nowy, inny niż te, które znam

robię, co muszę

Odbijam się od fotela i słyszę, jak coś uderza o gródź

systemy podtrzymywania życia, hucząc, naigrawają się z mojego strachu

Jest czarniejsze od kosmosu, opalizuje, kiedy drga i wypuszcza przed siebie hebanowe sploty

Nie chcę kategorycznie zalecać dodania tych przecinków, bo pominięcie ich wygląda już na cechę języka osobniczego, przemyślaną decyzję autorską pasującą do kształtu utworu, ukazujesz wzajemne powiązanie zjawisk zamiast drobić myśli interpunkcją. Formalnie poprawne to jednak nie jest, w większości przypadków (“nie wiem ile” i “robię co muszę” jest raczej dopuszczalne jako utarte frazy). Ostatnie z tych zdań to także ciekawy przypadek, bo jeżeli wypuszczanie hebanowych splotów występuje niezależnie od drgań i opalizacji, należy dla jednoznaczności ukazywanej wizji postawić przecinek przed “i”.

Dziękuję za podzielenie się znakomitym tekstem, pozdrawiam i życzę mnóstwo weny!

Amonie, dobrze Cię znów widzieć na Portalu!

Tekst wydał mi się interesujący, choć nie wszędzie przyjemny w odbiorze. Miałem częściowo wrażenie, jakbym czytał fragment ze środka powieści: nie chodzi mi o rozpoczęcie akcji in medias res, bo to powszechna technika, ale jednak działy się wcześniej rzeczy o kluczowym znaczeniu dla fabuły, przedstawiane w retrospekcjach dość wyrywkowo. A zakończenie bardzo otwarte, dyskutowana dodatkowa scena mogłaby poprawić odbiór, ale w końcu Finkla trafnie spostrzegła, że prawdziwe pytanie brzmi, jak ta para sobie teraz ułoży relacje – a to pytanie nie jest nawet zasugerowane w utworze.

W sumie jednak ciekawe studium człowieka, który najpierw porzuca towarzyszy podróży dla misji, a potem misję dla ukochanego, tak że jego prywatna polityka ponosi fiasko (a gdyby ukochany jednak zmarł z ran, to już fiasko kompletne). Można jednak czytać zakończenie również w ten sposób, że wreszcie sobie prawidłowo ustawił priorytety. Jeżeli bowiem przyjmiemy opisywany “artefakt” jako fantastyczną analogię broni jądrowej, to walka nie toczyła się tutaj o zapobieżenie wybuchowi wojny totalnej, lecz tylko o to, aby położyło na niej łapę to, a nie inne mocarstwo. Dla człowieka, który w takiej sprawie poświęciłby ukochaną osobę, znaleźlibyśmy raczej politowanie niż podziw (i złość na wychowawców, którzy go tak zindoktrynowali).

Nadludzkim wysiłkiem zacząłem przenosić dwa świetliste kontury na pokładzie Ismeny na wschód, w stronę suchego lądu.

Powieki zdawały się ważyć tyle co kilka wyładowanych ludźmi galer. Mimo to nadludzkim wysiłkiem zdołałem otworzyć oczy.

Nawet w narracji trzecioosobowej ta fraza sprawia złe wrażenie (nie pokazuje tak naprawdę wysiłku, tylko próbuje narzucić czytelnikowi odbiór i emocje), aby zaś narrator opisywał własny wysiłek jako nadludzki, to już moim zdaniem wypada groteskowo: opowiadając to ustnie, musiałby chyba zaraz schować się pod ziemię z zażenowania. A może to tylko ja jestem poniekąd uczulony na ten zwrot, może chcesz poczekać na drugą opinię.

Dziękuję za podzielenie się tekstem i życzę dalszego owocnego powrotu na NF!

Nowa Fantastyka