Profil użytkownika

Nie można porządnie podać miejsc inspirujących twórczość w zakładce Miasto, więc będą tutaj. Przede wszystkim Trójmiasto i Podhale. Mogą się zlewać we wspólny nieokreślony twór (coś jakby Turów Róg).


komentarze: 2339, w dziale opowiadań: 1863, opowiadania: 522

Ostatnie sto komentarzy

Cześć, DyingPoet!

Coraz bardziej jestem ciekaw, jak się Twoja twórczość rozwinie… widzę pewną lekkość podsuwania nieoczywistych skojarzeń i barwność obrazowania, która może dobrze rokować na przyszłość. Na razie, rzecz jasna, to jeszcze nieoszlifowane i wymaga solidnej pracy. Mocnym punktem tego wiersza na pewno jest sama koncepcja księżyca bujanego i nieoczywiste dla mnie rozegranie jej na smutno – po tytule również przyszła mi na myśl beztroska zabawa dziecka o bujnej wyobraźni, chociaż prawda, że skojarzenie z Twardowskim może podsuwać samotność. I drugi punkt za odświeżenie powiedzonka, w którym coś Ci przelatuje przez palce u stóp (zauważalne, widziałem to jeszcze przed lekturą komentarzy – powiedziałbym nawet, że podkreślenia “swoje stopy”, “te palce” mogą być zbyt nachalne).

Za pozostałe elementy trudniej o punkty. Głównie chodzi mi o drugą strofę, która moim zdaniem wyróżnia się na niekorzyść, choć jest w niej trochę ładnej prostoty. Przede wszystkim podejrzewam pomyłkę słownikową lub gramatyczną: broczy się czymś (zwykle krwią) lub z czegoś (zwykle z rany), w czymś się brodzi (por. bród, ptak brodzący). Obawiam się jednak, że nawet po takiej poprawce wyrażenie będzie sztampowe – nie wyliczę teraz z głowy, jacy to poeci pisali już o płaczącym czy łzawiącym sercu, ale mogę zapewnić, że było ich wielu i raczej nie pierwszej wielkości. Oprócz tego rym “bujałam – wiedziałam” jest gramatyczny i razi w tak krótkim tekście, zresztą wyrażenie “i przyznam szczerze, nie wiedziałam” wydaje się tu raczej mostkiem niż czymś tak ważnym, żeby podkreślać to pełnym powtórzeniem wersu. Może spróbowałbym na przykład tak (oczywiście to już byłaby potężna ingerencja w Twój utwór, jak zawsze niczego nie narzucam, tylko eksperymentuję z ideami):

I przyznam szczerze, nikt nie zmierzył

Jakie mam bardzo smutne oczy

I przyznam szczerze, nikt mi nie zdjął

Żelaznej broszy

 

O rymach już napisałem, wyraźne potknięcie w rytmie jest jedno – próbujesz zmusić odbiorcę, żeby przeczytał “tak wisząc w bezwładzie przestrzeni”, co ma prawo się nie udać… Jak widzisz, zastanawiam się też nad różnymi przycięciami ostatniego wersu w każdej z trzech strof: jednak to zależy od Twojej wizji, czy w ostatniej linijce słowo “życia” jest niezbędnie potrzebne.

Co do samego przesłania utworu, ładne, metaforyczne ujęcie tematyki smutku, samotności czy rozpadu funkcjonowania to całkiem niezły początek (pewnie więcej, niż zwykle wychodzi z moich rymowanek). Jednak wiersze istotnie wybitne mają coś jeszcze, na ogół zwane nader pomocnie “nieuchwytnym pierwiastkiem”, na przykład oryginalne skojarzenie czy przedstawienie faktów bądź opinii, które przekazuje czytelnikowi coś nowego o świecie i silnie zapada w pamięć. Jest o co się starać…

Pozdrawiam ślimaczo!

Technicznie wykonanie raczej słabe: rytm się potyka (trzy wersy 5+5, jeden 6+5, dwa 5+6), rym “zaśmieje – naleje” zupełnie gramatyczny, dwa pozostałe trochę lepsze, ale też niewybitne. Właściwie brak środków poetyckich oprócz wyliczenia.

Z treścią nie lepiej. Zabieg polegający na użyciu samego dopełnienia mógłby być nawet ciekawy. Skoro jednak w zakończeniu mamy sytuację pozagrobową, nie budzi większych wątpliwości, jaki to czasownik został pozostawiony w domyśle. Co najwyżej można się zastanawiać, czy podmiot liryczny udzieliłby wyliczonym łaski szybkiej śmierci, czy też ma chętkę wbijać na pal i łamać kołem. A w takim razie świadomego odbiorcę tekst powinien zmrozić, ja tutaj słyszę w głowie taki głosik:

– Udowodnij, że nie jesteś chodzącym trupem i bałwochwalcą. No dalej, udowodnij, że nie jesteś! Tylko winny się tłumaczy!

Zakończenie można czytać na dwa sposoby: Bóg stoi nad trupem z konewką i wychlapuje z niej aniołów jak gdyby wodę święconą – albo aniołowie mają układ wydalniczy i używają go do wyrażania dezaprobaty. Obydwa wyobrażenia są groteskowe, mogłyby pasować do tekstu, w którym religia byłaby przedstawiana jako źródło taniej rozrywki, a nie sacrum czy kompas moralny.

Pozdrawiam i życzę wiele weny!

Cześć, AS-ie!

Jeżeli prawie nie podejmowałeś dotąd prób prozatorskich, ta nie jest taka najgorsza na początek, ładny język i jasność myśli robią swoje (i aż trudno mi uwierzyć, ale nie użyłeś ani jednego średnika). Niemniej szereg cech takich, jak szczątkowość fabuły i postaci, skupienie na przekazie światopoglądowym, obecność przypisów – zastanawia mnie, czy może nie jest to bardziej miniesej niż opowiadanie. Elementów fantastycznych też za bardzo nie widzę.

Co do tego przekazu, trudno uwierzyć w klocki o stu różnych barwach, dałbym urwisowi czterobarwne (a co sobie żałować: Amarantowe, Cyjanowe, Granatowe i Turkusowe). Tak czy inaczej, 100!/25!^4 to wciąż całkiem spora liczba, a analogia czystsza. Sedno wszakże tkwi w czym innym: wyobraźmy sobie, że celem jest znalezienie “najwyżej punktowanych” układów klocków, przy czym układy nisko punktowane zostają odrzucone, a te lepsze są zapisywane i służą jako podstawa do eksperymentowania z kolejnymi. Ewolucja nie każe bachorowi próbować wszystkich możliwych kombinacji, lecz gra z nim w MasterMind (oczywiście i to nie jest perfekcyjna analogia, ale już bez porównania lepsza).

Znając zresztą Twoją wiedzę i głębokie przemyślenia, jakimi się nieraz dzieliłeś w wierszach i dyskusjach, nie wątpię, że to, co napisałem powyżej, nie jest dla Ciebie nowością ani zaskoczeniem. Możesz także kojarzyć, że już w XIX wieku wysuwano i obalano podobne, a nawet bardziej złożone rozumowania typu “jak zbudować oko metodą prób i błędów i na co komu pół oka”. Zastanawiam się zatem: czy nie umyka mi w tym tekście jakaś ukryta warstwa, dodatkowa myśl, dzięki której uznałeś go za godny podzielenia się z czytelnikiem?

Pozdrawiam serdecznie,

Ślimak Zagłady

Odnośnie pytania, czy zauważyłem coś szczególnego w budowie Twojego komentarza – obawiam się, że niestety niczego nie dostrzegłem. Wybacz, ale najwidoczniej jestem mało spostrzegawczy. Wyjaśnij proszę, o co chodzi, co mi umknęło?

Żaden problem, nie ma czego wybaczać. Jest napisany ośmiozgłoskowcem, takim jak Twój tekst (ale nierymowanym i bez graficznego podziału na wersy).

Dzień dobry, szanowni koledzy

Właściwie to DyingPoet jest szanowną koleżanką.

„Poczet chętnych zaraz przylazł” – dzięki za poradę, ale w tym przypadku zostawię „kilku naraz”, bo wydaje mi się, że zdanie „Poczet chętnych zaraz przylazł” ma wewnętrzny rym: zaraz – przylazł, co osłabia (i tak słabawy) rym z wersu wcześniejszego.

Problem w tym, że “wyraz” w ogóle nie rymuje się prawidłowo z “naraz” czy też “zaraz” (nie ma zgodności samogłoski pod akcentem). Jeżeli chcesz uniknąć tego wewnętrznego współbrzmienia, pewnie możesz zmienić “zaraz” na “wkrótce”, “rychło” albo cokolwiek innego.

– „Każdy zaraz drży ze strachu” – owszem, to może nawet bardziej pasuje, ale słowo „drży” jest „trudne” w wymowie i nie jest mi z nim po drodze, więc zostawię „wnet”.

Może coś w tym jest, nie czuję się nazbyt biegły w eufonii. Jeżeli nie chcesz “drży”, da się rozwiązać ten wers na różne inne sposoby (np. “każdy wnet dygoce w strachu”), ale “wnet zaraz” radziłbym się pozbyć, bo to błąd podobny do “ponieważ gdyż”. Jak zawsze, to tylko sugestie, niczego Ci nie narzucam.

 

A tak przy okazji, zauważyłeś może coś szczególnego w budowie mojego poprzedniego komentarza?

Pozdrawiam!

Witam, cześć, Robercie Raksie!

Zamierzałem skomentować w parę chwil po publikacji, ale jakoś mi uciekło – wielki czas nadrobić sprawę. To przyjemna humoreska, ot zabawa z konwencjami bajki zwierząt: sporo dłuższa niż się zwykle zdarza bajkom i zawiera raczej żarcik, jak pisuje się morały, a nie w ścisłym sensie morał. Ośmiozgłoskowiec dwudzielny i z rymami parzystymi jest to forma historycznie często kojarzona z lżejszych prób poezji i wierszyków dla dzieciarni, a więc tutaj to pasuje, pewna ilość rymów gramatycznych nie jest w tym przypadku znaczną wadą.

Jeśli miałbym tu do czegoś zastrzeżenia, to do tego, że Twój utwór nie prowadzi do wyraźnych żadnych wniosków, dzięki którym mógłby zapaść w pamięć. Tu dla czytelnika (biorąc nawet pod uwagę młodszą grupę docelową) nie jest jasne, czy przyjęcie pingwiniątka na tę służbę ma być dobrym zakończeniem, wskazującym, że odmienność ostatecznie go nie zmusza do rezygnowania z marzeń, czy też wbrew – symbolizować ma to kogoś, kto nie ceni swej indywidualności, ulegając presji grupy rówieśniczej i starając w tłum się wtopić, przez co schodzi wraz ze swymi kolegami na złą drogę życia (bądź co bądź zostaje sługą diabła). Niemniej myślę, że wrzucenie w Bibliotekę było całkiem zasłużone i zasadne.

Zrobię jeszcze mały przegląd redakcyjny, by się pozbyć pozostałych w tekście wpadek:

Odzew szybki był nad wyraz,

Przyszło chętnych kilku naraz.

“Poczet chętnych zaraz przylazł”?

(Przyszedł mimo śmiechów i drwin)

To jest samodzielne zdanie, trzeba kropki po nawiasie.

W dzień roboczy i niedziele,

Czy nie bardziej naturalnie “W dni robocze i niedziele”?

Każdy jest wnet zaraz w strachu.

“Każdy zaraz drży ze strachu”?

Po co stoi tu to bydle.

“Bydlę”, zjadło mu ogonek.

Jestem jak pies Baskervilów!

To się pisze “Baskerville’ów”.

Ja nie ciebie atakuję,

Tamto palcem pokazuję.

Znowu zjadło dwa ogonki.

Pół albinos? czarownica?

Z rzeczownikiem “pół” jest razem.

Dalej kontynuuje hardo:

wers "Dalej kontynuuje hardo" niezbyt pasuje. Może gdyby przeczytać to jako "dalej kontynuje hardo" byłoby w porządku, ale tak się nie czyta, więc trochę nie pasuje.

Ta uwaga bardzo słuszna, a i taką jeszcze dodam, że “kontynuować dalej” to okropne wyrażenie: bez powodu kłaść pleonazm jest to wielbłąd stylistyczny. Czy nie można by napisać “I kontynuuje hardo”?

(Temu to się nie dziwuję,

Bo on z niebios, to szkaluje.)

Jeszcze jeden znikł ogonek. Kropka ma być po nawiasie.

I wyskoczysz z wrzaskiem, krzykiem

Tu bym może dał dwukropek.

Od tej pory we wsi Stogi,

Straszy pingwin mało srogi.

Ten przecinek bezzasadny, bo oddzielałby od zdania jego prosty okolicznik.

 

Pozdrowienia od Ślimaka!

Wracam z paroma uzupełnieniami…

Inspirowałam to słowami z piosenki "Panie, który jesteś" Michała Bajora, czyli: "Panie, który patrzysz na mnie okiem księżyca. Panie, który na mnie patrzysz przez słońce."

Rzeczywiście tego nie znałem, dzięki za podpowiedź! Można tutaj zobaczyć inspirację, wydaje mi się jednak, że tamto to taki prototyp, a Twoja metafora jest wyraźnie dojrzalsza.

Mój perfekcjonizm karze mi wydusić trójrym

Ufam, że Twój perfekcjonizm ukarze Cię odpowiednio, byś już na przyszłość uniknęła mylenia czasowników “karać” i “kazać”.

"I może wierzbowy liść" – znów świetny pomysł. W "i może wierzby liść" brakowało mi jednej sylaby.

To miałem na myśli, pisząc “ogólnie nie jambizujesz toku wiersza”. Jamb to stopa metryczna o układzie sylab słaba-mocna. Głównym wyróżnikiem Twojego metrum wydaje się obecność trzech akcentów (sylab mocnych) w wersie, więc linijka “i może wierzby liść” pasowałaby do tego schematu, ale kiedy nie ma innych wersów jambicznych, taki samotny wyróżnia się zwykle niekorzystnie.

Jeżeli nie zetknęłaś się dotąd z całą tą książkową wiedzą o kształtowaniu toku wiersza, to bardzo dobrze świadczy o Twoim “słuchu” i naturalnym talencie, że jesteś w stanie pisać je tak sprawnie, bez większych potknięć w regularności.

A widzisz, bo tam pochwała porządku świata, a tu pragnienie czegoś na opak.

A co do słów "i może wschód słońca o zmierzchu, miast jego zachodu, gdy świt", to pragnienie podmiotu lirycznego, by to nowe, piękniejsze życie zaczęło się chociaż już w trakcie życia, nawet na jego końcu. Byle się zaczęło.

Dokładnie, i dlatego mi się ta fraza tak spodobała, że powierzchownie wygląda na zwykłą zachciankę “żeby tak wszystko było na opak”, a po chwili wnikam w metaforę i widzę dramatyczną myśl, że przecież szczęście znajdują nawet ludzie podeszli wiekiem i schorowani, a młoda podmiot liryczna jakoś nie potrafi. Pisałem już o tym w pierwszym komentarzu, choć może mniej jasno. Co do tej pierwszej warstwy, bardziej niż przeciwstawienie z Kochanowskim przychodzi mi na myśl ten cytat z Tuwima (nie to, żebym się z nim w najmniejszej bodaj mierze zgadzał, ale napisany pięknie):

Posiąść wiedzę i mądrość człowiekowi na ziemi dostępne, władzę i potęgę, sławę na świat cały i miłość całej ludzkości, stać się wodzem swego narodu lub kochankiem upragnionej kobiety, budzić podziw i zachwyt u współczesnych, zaskarbić sobie wieczną pamięć u potomnych, mieć wszystko, czego dusza zapragnie, słowem: osiągnąć maksimum szczęścia w życiu doczesnym i mieć nawet pewność, przez łaskę niebios objawioną, że i po tamtej stronie żywota czeka radość wieczysta – wszystko marność marności, jeżeli się z jednej zrezygnuje nadziei, z tej mianowicie, że dwa razy dwa jest pięć. Bo wszelkie nikczemne ziemskie dobrobyty, a nawet zaświatowych sfer sięgające błogostany ucieleśniają nam się lub dają znać o sobie w czterech ścianach tradycyjnej, z pokolenia na pokolenie przekazywanej logiki, że dwa razy dwa jest cztery. Tertulianowe “wierzę, bo to absurd” jest jednym z najpiękniejszych i najmądrzejszych zdań, jakie człowiek na ziemi powiedział.

Ja tam nie widzę tego, o czym pisze Finkla. Wręcz przeciwnie. Podmiot nie chce jeszcze iść w odstawkę, kłaść się do grobu, tylko chciałby, by pozwolono mu dalej “walczyć”.

Tak, zrozumiałem to tak samo.

Witaj, Mistrzu Szczepanko!

Ostatnio nieco się interesuję historią i kulturą Irlandii (choć raczej w bardziej nowoczesnych kontekstach), musiałem więc zwrócić uwagę na ten przekład. Myślę, że udał się zupełnie dobrze. Rzeczywiście podjąłeś się ambitnego i nieco niewdzięcznego zadania: w miarę wierne tłumaczenie czegokolwiek ośmiozgłoskowcem dwudzielnym to zawsze mozolna robótka, a tutaj nie wynagradza jej błyskotliwa treść i głębia myśli, dzielisz się głównie ciekawostką z wczesnego etapu rozwoju języka poetyckiego. Co prawda, Irlandczycy mieli już wysoce złożony system formalny wierszowania, zanim u nas zaczęto pisać “dusza z ciała wyleciała”.

Ze względu na taki charakter utworu wydaje mi się, że warto doszlifować te dwa rymy, którym wyraźnie brakuje współbrzmienia spółgłosek w końcówce (“c – t” prawie na pewno wykracza poza granice asonansu dopuszczalne u nas przed XX wiekiem). Przyznaję, że zostawiłeś je nie bez powodu, są to miejsca trudne do ulepszenia i musiałem nad nimi dobrą chwilę przysiąść:

Gdy znad księgi późno w nocy

Zerkam na te kocie psoty.

Noc nad księgą, świeczka licha,

Zerkam, jak mój Pangur czyha.

Wzrok mój wszelkie tajemnice,

Odkryć wszystko chce, co skryte.

Ja mym wzrokiem wszelką wiedzę

Tak odsłaniać chcę i śledzę.

 

Widzę, że używasz męskich końcówek, gdybyś więc chciał, możesz zmienić wyświetlaną płeć w zakładce Profil → Edytuj (obowiązku oczywiście nie ma). Więcej o działaniu Portalu dowiesz się ze znakomitego poradnika Drakainy http://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842842. Teorię wiersza wydajesz się mieć opanowaną na poziomie, który nie jest tutaj powszechny, tym bardziej mam zatem nadzieję, że zostaniesz tu na dłużej i wniesiesz w naszą społeczność coś ciekawego, dzieląc się własnymi tekstami oraz komentując cudze.

Pozdrawiam i życzę wiele weny –

Ślimak Zagłady

Owszem, mniej więcej to chciałem osiągnąć. Próbowałem też zastosować w tym celu zabieg stylistyczny: żeby Smyk używał języka rzeczywiście archaicznego, a Prut i Aria znacznie nowszego, z pojęciami pasującymi w zasadzie do późniejszych epok niż opisywana, żeby podkreślić tę różnicę pokoleń. Aż właśnie w tym miejscu Smyk zaczyna sięgać po słowa jak “obsesja” czy “stan chorobowy”, i tym staram się dodatkowo pokazać jego zmianę myślenia. Przekonałem się na podstawie komentarzy, że czytelnicy tak tego nie odbierają, może co najwyżej w jakimś stopniu podświadomie. Również miłego!

Cześć, Stormie!

Założenie, że mowa o depresji, również mnie wydaje się najbardziej naturalne, chociaż zgodzę się, że jest trochę pola do interpretacji. Pointa jest przyjemna, myślę, że w największej mierze dźwiga ten utwór, reszta to takie wyliczenie, choć z paroma kreatywnymi wzmiankami. Trudno mi komuś radzić, jak ma pisać, gdy sam naprawdę nie czuję się poetą, ale mam wrażenie, że zbyt często dobijasz sensy, pokazujesz czytelnikowi jawnie coś i tak zrozumiałego, gdy poezja kryłaby się w niedopowiedzeniach:

Do ucha mi szepcze złe rzeczy, prowokuje.

Jak się pozbyć tego straszliwego demona?

Pozostaje przywitać sen wieczny jak przyjaciela.

Ten okrutny potwór dziś obejdzie się smakiem.

Mojego końca niecierpliwie wyczekuje.

Tu stanowczo napisałbym “wyczekuje niecierpliwie” (lub w ogóle bardziej zmienił), by uniknąć fatalnego przypadkowego rymu gramatycznego.

Jak już kiedyś wspominałem, nie znam się na współczesnym wierszu nieregularnym na tyle dobrze, żeby pomóc Ci rozwinąć się w tym kierunku, ale tutaj też odnoszę wrażenie, że oscylujesz zbyt blisko wiersza miarowego, przez co tekst wygląda, jak gdybyś próbował utrzymać rytm i potykał się ciągle.

 

Z komentarzy:

Za to bardzo podoba mi się nawiązanie do szlachcica z La Manchy, zdecydowanie niespotykane w wierszach.

W takim razie zdecydowanie muszę polecić jeden z bardzo przeze mnie lubianych wierszy, Epos naszą Norwida.

Pozdrawiam ślimaczo!

Też jeżeli już mowa o piśmie, to strasznie rozbawiło mnie zdanie "– Z tym pismem, chłopcze, to jest twoja obsesja zakrawająca na stan chorobowy. Ale może i masz rację…" Nie wiem, czy taki był zamysł, ale zabawne.

Miało być trochę zabawne. Bardziej miało pokazać, że Smyk przyjmuje sposób myślenia młodego pokolenia, ale ten zamysł chyba nie wyszedł czytelnie, pisałem o tym więcej w dyskusji z Tarniną powyżej.

O ile z oceną prozy jakoś daję radę, o tyle w ocenie wierszy czuję się zupełnie niekompetentna. Będę musiała popróbować.

Widzę, że już popróbowałaś, więc teraz czuję się zaintrygowany! Będę musiał zobaczyć, jak do tego podeszłaś, i ewentualnie włączyć się w dyskusję – nie sądzę, żebyś miała cokolwiek przeciwko temu.

Wiem, ale pomyślałam, że ocenię coś Twojego, jako że bardzo pomogłeś mi w poprawie mojego wiersza.

Jasne, to naprawdę miłe – mam nadzieję, że jeszcze wielokrotnie będziemy pomagać sobie nawzajem i spotykać się w rozmowach pod różnymi tekstami!

Po prostu martwi mnie, że zamysł się nie powiódł i nie przekazałam Wam dostatecznie ciekawie tego, co chciałam. ;)

Przecież powiódł się na tyle i przekazałaś dostatecznie ciekawie, żeby zaangażować mnie w naprawdę obszerną dyskusję, której ani troszeczkę nie żałuję! Zresztą pełna zgoda z Finklą.

Ale Reinkarno prawdopodobnie wysuwa takie propozycje także pod adresem innych zbrodniarzy. Możemy mieć zatem nadzieję, że Patrycja nie była jedyną, bo nigdzie nie ma słowa o tym, aby była wyjątkiem. :) Na ile to zmieni bieg dziejów? – nie wiadomo. :) 

Oby nie zmieniło za bardzo, bo inaczej większość z nas zrobiłaby takie słodkie puf! i zniknęła z rzeczywistości. Nie wiem, jak u Was, ale moi rodzice, dziadkowie czy nawet niektórzy pradziadkowie na pewno by się nie spotkali, gdyby nie obie wojny światowe.

Pozdrawiam serdecznie!

Również witam ponownie, serdecznie i przede wszystkim ślimaczo!

Postaram się odnieść po kolei do Twoich zarzutów, których nie poprawiałam po Twoich uwagach. ;)

Bardzo przepraszam, jeżeli nie było to dostatecznie jasne w pierwszym komentarzu: kiedy nie przedstawiam konkretnych, technicznych błędów, tylko głębsze rozważania dotyczące prowadzenia akcji i konstrukcji fabuły, na pewno nie oczekuję, że ktoś je będzie poprawiał czy wprowadzał na “żywym”, opublikowanym już tekście. Niektóre z tych propozycji wymagałyby przecież bardzo obszernych zmian, w istocie tworzących nowe opowiadanie. To są takie przemyślenia, jak ja bym do czegoś podszedł, ewentualne inspiracje na przyszłość.

Jak wspomniałam, nie mogę się zgodzić z takim twierdzeniem.

Bohaterki nie ma bowiem spotkać reinkarnacja.

To nie jest wywiad o reinkarnacji, lecz – nade wszystko – o wyjątkowych sytuacjach powrotu do poprzednich wcieleń. Każde zdanie profesorki miało być istotne i ważne dla fabuły. 

Te tematy łączą się w jeden. Obszerna ekspozycja – wyjaśnienie mechanizmów rządzących światem przedstawionym i zapowiedź przyszłych wydarzeń – jest uprawnionym narzędziem literackim, w niektórych tekstach (wprawdzie dość rzadko) sprawdza się świetnie, więc oczywiście mogłaś chcieć jej użyć. Anglojęzyczne strony z pomocą literacką często omawiają to zagadnienie pod hasłem infodump. Tutaj moim zdaniem to nie zagrało, ponieważ zbyt łatwo dałem radę przewidzieć, że bohaterce przydarzy się ta odmiana czy coś zbliżonego do reinkarnacji, o czym opowiada pani profesor. To w moim odczuciu nie sprzyja uważnej lekturze, raczej muszę się pilnować, żeby nie zacząć przelatywać wzrokiem do miejsca, w którym to nastąpi. Rzecz jasna, moje doświadczenie czytelnicze nie jest uniwersalne, możesz poczekać na opinie innych odbiorców, czy widzą to tak samo.

Zgadzam się, że bez tego wywiadu dużo trudniej byłoby spójnie zbudować świat przedstawiony, tak żeby przemiana bohaterki nie była z kolei zupełnym zaskoczeniem i czymś niemającym sensu z punktu widzenia czytelnika. Jeżeli chcesz, możemy wspólnie pokombinować, jak hipotetycznie dałoby się to zrobić.

Ponieważ uznałam, że to nieistotne dla fabuły, zdecydowałam się pominąć szczegółową charakterystykę i opis osobowości Patrycji.

Szczerze mówiąc, mnie także takie opisy wydają się często nieistotne i umieszczam je głównie przez wyuczenie, gdyż bardzo często otrzymywałem pod swoimi dawniejszymi tekstami sygnały, że innym czytelnikom ich brakuje.

W żadnym wypadku nie miało pokazać jej jako nieprzystosowanej do obecnego życia. Nie taki miałam zamysł.

Skoro nie taki był Twój zamysł, to pewnie może stanowić użyteczną informację zwrotną, że do pewnego stopnia tak to odebrałem.

Wspomnienia, co opisuję dalej, są jedynie fragmentaryczne i pojawiają się w formie snów. Ludzie nie zdają sobie sprawy, że to wspomnienia z poprzednich wcieleń. Autorka książki twierdzi, że są jeszcze inne dowody, że opisuje je w książce. Czy tak jest, tego nie wiemy.

Jasne, wskazuję tylko, że wypowiedzi osoby udzielającej wywiadu są w moim przekonaniu mało zborne, jedne zdania są przynajmniej powierzchownie sprzeczne z drugimi, co nie wydaje mi się pasować do języka, którym charakteryzowałbym w swoich tekstach postać z tytułem profesorskim.

Taki pomysł jest ciekawy, nie przeczę, ale czemu nie mogę pozostać przy swoim – aby to ona myślała głośno nad tym, co przeczytała? Ja miałam na to taki pomysł.

Oczywiście, że możesz pozostać przy swoim pomyśle, wcale Cię nie zachęcam do tak obszernych przeróbek gotowego już tekstu. Dzielę się tym, jak ja rozwiązałbym tę kwestię fabularną, i przedstawiam argumenty, dlaczego wydaje mi się to ciekawsze dla przeciętnego czytelnika – ale też nie masz obowiązku się ze mną zgodzić, to są zawsze dosyć subiektywne decyzje. Jak mówiłem, dostrzegam, że takie fragmenty są typowe dla Twojej twórczości i możesz być do nich przywiązana, zarzucam Ci tylko haczyk do spokojnego przemyślenia.

Zgadza się, podobne przypadki pojawiają się wielokrotnie, ponieważ często czytam zarzuty, że fragmenty moich opowiadań są niejasne. W tym przypadku bohaterka głównie sobie starała się podkreślić/uzmysłowić, że to nie jest możliwe, że jest nadal wierna swojej teorii i opinii – że w to nie wierzy.

To także się zgadza, kładka między zrozumiałością a patosem jest tutaj wąska i chybotliwa. Dzielę się swoim odczuciem, że w przypadkach takich jak ten możesz przesadzać w kierunku patosu, ale zawsze warto poczekać na opinie innych czytelników.

Dobrze, zmienię to, choć celowo chciałam didaskaliami pokazać zachowanie rozmówców.

Wydało mi się, że akurat w tym miejscu jest ich wyraźnie za dużo, ale jak zawsze – nie musisz polegać wyłącznie na mojej opinii.

Dobrze, dopiszę, choć źródła niewiele (=nic) o tym mówią. Zaledwie w jednym obcojęzycznym znalazłam jego imię. Wpisałam jako ciekawostkę. 

Źródła mogą nic o nim nie mówić, ale to przecież nie stoi na zawadzie, żeby odmalować go czytelnikowi, bodaj w kilku zdaniach wykreować jako postać w tekście. Zobacz różnicę (hipotetyczny przykład z tekstu, który mógłbym napisać):

1) Wieczorem tego dnia miałem także przyjemność poznać architekta nadzorującego budowę schroniska, wybitnego inżyniera Wandalina Beringera.

2) Gdy dotarłem na miejsce, około powstającego schroniska krzątał się jego architekt Wandalin Beringer. Kwadratowe rysy i góralska kamizela narzucona na koszulę wzbudzały dziwną ufność. Pomyślałem, że to pewnie przez barbarzyńskie imię ten mężczyzna obrał taką drogę życia, że niechybnie czuje potrzebę, żeby budować i pozostawić po sobie coś trwałego.

Za pierwszym razem demonstruję tylko, że przygotowałem się solidnie do pisania opowiadania i znalazłem w źródłach nazwisko. Za drugim prowadzę narrację.

Celowo pominęłam te kwestie, sprawy tożsamości płciowej. Pati zrozumiała, że było jej dane żyć już jako mężczyzna, może niejeden raz. Ważne było, aby teraz naprawić krzywdy i aby potem, po powrocie, docenić tę szansę, jaka była jej dana. To kwintesencja fabuły. Nie chciałam rozpraszać jej na szczególiki w moim odczuciu nieważne.

Jak zawsze, to jest Twoja decyzja twórcza, które wątki postanawiasz rozbudować, a które pominąć. Ja tylko sygnalizuję na przyszłość, co wydało mi się najbardziej intrygujące, jaki temat moim zdaniem mogłabyś kiedyś zgłębić, żeby nadać opowiadaniu opartemu na zbliżonym pomyśle większy potencjał. Pomysł, a nie zarzut.

Co do historii, nie zgodzę się, niestety. Bohater opowiadania pokazał, że można zasymilować się i żyć pokojowo z Majami, jest też uważany za ojca pierwszych Metysów, w dodatku – był ich ojcem nie z przymusu (gwałtu). Ilustracja celowo pokazuje pomnik – to bohater narodowy za Oceanem.

Może wyraziłem się nieprecyzyjnie. Chodziło mi o to, że jeżeli Patrycja wcielona w Gonzala zmieniłaby coś w historii, to w rezultacie mogłyby powstać dalsze lawinowe zmiany, przeżywaliby ludzie, którzy w tamtej wersji nie przeżyli – inni odwrotnie – aż nawet ona sama mogłaby się w rezultacie nie narodzić. Oczywiście to już było zgłębiane w tysiącach tekstów, ale z takich rzeczy zawsze trudno się wytłumaczyć fabularnie, żeby zachować spójność świata.

Znowu podaję ten sam argument: w obawie przed zarzutami o zbytnie nagromadzenie treści nudnego wykładu historycznego, celowo pominęłam te szczegóły, skupiając się na – zdawałoby się nierealnej – możliwości naprawy wyrządzonych krzywd poprzez szansę powrotu do jednego z poprzednich wcieleń. To główny wątek fantastyczny i na nim się skupiłam.

Owszem, rozumiem i szanuję Twoje podejście. Chciałaś skupić się na głównym wątku i to przeprowadziłaś – nigdy nie mogę zagwarantować, że gdyby wątki poboczne, które wskazuję, były bardziej rozwinięte, nie pojawiłyby się z kolei inne problemy.

 

Dla podsumowania: absolutnie nie zaprzeczam, że kiedy wykraczamy w naszej twórczości ponad poziom “rzuf nieje rzyta”, to uwagi do opowiadań stają się z natury subiektywne, skoro literaturoznawstwo nie jest nauką ścisłą. Zawsze warto poczekać na drugą, trzecią i kolejne opinie, zobaczyć, jak są uargumentowane, przemyśleć, przetrawić – i dopiero zastosować wnioski w przyszłych tekstach. Z drugiej strony nie jest tak, ażeby wszystko było względne i każde stanowisko równie uprawnione: inaczej nie zajmowalibyśmy się przecież wzajemną pomocą literacką.

Dziękuję za Twoją cierpliwość i zaangażowanie, pozdrawiam!

DyingPoet, dziękuję za wizytę i komentarz!

Uwaga konstrukcyjna jest celna i wartościowa. Ciekawe, że w całej powyższej dyskusji nikt na to nie zwrócił tak wyraźnie uwagi (choć była jedna czy dwie wzmianki, że górale zachowują się nadzwyczaj karnie). Jasne, że w konwencji tekstu przygodowego choćby drobna przeszkoda podczas realizacji planu byłaby czymś pożądanym fabularnie. Tutaj ważniejszymi warstwami konstrukcji były dla mnie: eksperyment z konwencją legendy oraz dyskusja nad początkami świadomości i pisma – ale też taki dodatek nie musiałby zaszkodzić żadnej z nich.

Bardzo na plus jest humor w opowiadaniu. Te absurdalne wierszyki, które w nie wplotłeś, są naprawdę zabawne.

Dziękuję! W tym ostatnim wierszyku kryje się jeszcze dodatkowy smaczek…

Zdaje mi się, że to świeże podejście w porównaniu do tych wszystkich bezsensownych bohaterskich zachowań.

To miłe, raczej nie widziałem w tym fragmencie nic specjalnego, wydał mi się zupełnie naturalny.

 

Mam nadzieję, że spodobało Ci się przywitanie na Portalu i będziesz chciała zostać z nami na dłużej. Oczywiście cieszę się, że przeczytałaś moje opowiadanie i podzieliłaś się wrażeniami (chociaż trochę przypuszczałem, że najpierw zainteresują Cię wiersze). Wspomnę jednak, że nie ma tu żadnego wymogu czy nawet ścisłego zwyczaju, by odwzajemniać się komentarzem za komentarz – raczej zachęcałbym, żebyś po prostu czytała teksty różnych autorów i wpisywała się pod nimi, gdy któryś Ci się spodoba lub będziesz miała do niego wartościowe uwagi, dając się poznać jako aktywna i ciekawa Użytkowniczka.

Miłego wieczora życzy Ślimak!

dowodzić, że nie miałam na myśli tego, co jest mi wskazywane, ani też – że kompletnie nie pojmuję stawianych opowiadaniu zarzutów. (…) Cóż, musiałabym tak znowu, fragment za fragmentem, dowodzić, jakie miałam spojrzenie na tę fabułę i dlaczego tak ją pokazałam, celowo i świadomie pomijając inne sprawy, a niestety uważam, że nie temu służy publikowanie tutaj opowiadań, aby je przekładać “z polskiego na polski”, tworząc komentarze parokrotnie dłuższe niż sam tekst. (…) A obrona tekstu nie ma sensu, ja go stworzyłam tak, jak zamierzałam, wedle mojej wizji, i na tym poprzestaję. :)

Mój komentarz nie jest atakiem na opowiadanie i nie jesteś w żadnej mierze zobowiązana, żeby go bronić scena po scenie czy tłumaczyć z polskiego na polski. Jeżeli warto się do czegoś odnieść, moim zdaniem, to do punktów, które Cię jakoś zaciekawiły lub wzbudziły wątpliwości i sądzisz, że mogłabyś odnieść korzyści w rozwoju pisarskim z dalszej dyskusji nad nimi. Jeżeli takich miejsc zupełnie nie ma i dostrzegasz w moim wpisie tylko serię niepojętych zarzutów, to oczywiście jest moja porażka jako komentatora, a nie Twoja jako autorki.

Natomiast nie uważam za stosowne, aby przy kolejnym poddanym tak surowej krytyce opowiadaniu (…) Skoro opko odebrane zostało jako niezrozumiałe i błędne, w dodatku przez Osobę, znającą moje pisanie od lat, jest to dla mnie jako skromnego autora sygnał, że najwyższy czas zaprzestać tutejszej działalności i koniec kropka. :) (…) Co do polecanej bety, próbowałam wielokrotnie, skutek był podobny – dogłębna krytyka po publikacji

Merytoryczna krytyka nie jest negatywnym objawem, lecz świadectwem, że komuś zależy na Tobie i Twojej twórczości – że poświęca swój czas, aby pomóc Ci pisać lepiej. Przecież właśnie dlatego zjawiłem się i pozostałem na NF, że otrzymuje się tutaj realne, krytyczne uwagi do tekstów, a nie puste pochwały. W moich uwagach nie ma też nic nazbyt surowego, dotyczą szczegółowych kwestii warsztatowych, prowadzenia akcji, przy ogólnie dodatniej ocenie pomysłu i zarysu fabuły. Jeżeli cokolwiek w nich zniechęca Cię do dalszego pisania, serdecznie przepraszam, rzecz jasna jest to skutek dokładnie odwrotny do zamierzonego! Zresztą jestem pewien, że na poziomie intelektualnym zdajesz sobie z tego sprawę, nawet jeśli emocje podpowiadają Ci coś innego.

Skądinąd nie uznałem Twojego opowiadania za niezrozumiałe (wręcz przeciwnie: obszernie pisałem o tym, że moim zdaniem rzeczy łatwe do zrozumienia zajmują w nim zbyt dużo miejsca) ani tym bardziej za błędne (w ogóle nie wiem, co to znaczy “błędne opowiadanie”, błędny może być zapis albo rycerz). Myślę, że postrzegasz moje słowa przez pryzmat własnej samokrytyki i dlatego wydają Ci się zbyt ostre.

na razie wszystkie moje teksty zostają, a nowych publikować nie zamierzam, zatem wpadaj i komentuj, kiedy tylko będziesz mieć ochotę. Będzie mi bardzo miło. :)

Pięknie dziękuję za zaproszenie! Przyznam, że byłbym bardziej przekonany, gdybym ufał, że te komentarze będą dla Ciebie czymś przydatnym, pomocą i motywacją do lepszego pisania…

Jak zawsze pozdrawiam i życzę wszystkiego najlepszego,

Ślimak Zagłady

Uwaga! uwaga! uwaga!!!

 

Mam do przekazania pilną wiadomość. Z zasiadania w Loży postanowiła zrezygnować Irka_Luz.

Chcielibyśmy jej podziękować za wiele kadencji wspaniałej pracy, życzyć wszelkiego powodzenia w życiu pozalożowym oraz nieśmiało wyrazić nadzieję na rychły powrót.

Zgodnie z uzyskaną w wyborach liczbą głosów zwolnione miejsce zajmie od lipca Realuc.

W związku z rezygnacją Irki nowym przewodniczącym Loży obrany został wyżej i niżej podpisany –

Ślimak Zagłady

Otóż to właśnie. Wypowiedź – czynność – ma niewątpliwe powiązanie (na razie może nie rozstrzygajmy, jakiego rodzaju) z postawą, którą jest niedawanie za wygraną. Czy niedawanie za wygraną można uznać za czynność? Nie bardzo. Danie za wygraną (porzucenie tej postawy) byłoby nią, ale niedawanie (czyli trwanie w określonej postawie) już chyba nie.

Bardzo ciekawa uwaga! Dotychczas traktowałem nie dawać za wygraną w didaskaliach dialogowych jako wyrażenie bliskoznaczne do nalegaćupierać sięutrzymywać, które raczej bez zastrzeżeń klasyfikuje się jako fakultatywne verba dicendi (to już wcześniej wskazała Finkla). Jeżeli to prawidłowe podejście, ten zwrot mógłby w pewnych kontekstach opisywać czynność wyrażającą trwanie w określonej postawie zamiast tegoż trwania, na zasadzie synekdochy totum pro parte. Nie mogę jednak wykluczyć, że autorzy wyróżniający się najwybitniejszym opanowaniem filozoficznej głębi języka nie używali tego wyrażenia tak dowolnie: to wymagałoby szczegółowych badań.

Wiem, że gdzieś to sobie zapisałam, właśnie na wypadek, gdyby było jeszcze potrzebne, ale w tej chwili nie mogę znaleźć…

Też mi się tak wydawało, że gdzieś jeszcze musiało być! Po dłuższej chwili poszukiwań odnalazłem kopię pod tekstem https://www.fantastyka.pl/opowiadania/pokaz/31304.

Wyjaśnię tylko, że znowu zostałam niepoprawnie zrozumiana (co także mnie mocno niepokoi i zdumiewa). Nigdzie nie napisałam, że to był autentyczny wywiad z netu, zatem nie rozumiem, dlaczego miałabym podawać źródło i zastanawiać się nad prawami autorskimi.

Jasne, przepraszam – w sumie powinienem poświęcić na to chwilę dłużej i odgadnąć, że błędnie zrozumiałem tamten komentarz, ale jakoś wolałem się upewnić.

Niestety, nie mogę zgodzić się z krytyką tego tekstu, ale wiem już, że nic to nie daje, a niesie ze sobą dalsze szczegółowe pytania, dlatego nie zamierzam tym razem stawać w jego obronie. Kładę uszy po sobie, przyznając stuprocentową rację. :)

Nigdy nie przymuszam do dyskusji, nie chciałbym natomiast, byś odbierała uwagi do opowiadania tak osobiście (“kładę uszy po sobie”). Mogę Cię tylko po raz kolejny zapewnić, że udzielam się na forum wzajemnej pomocy literackiej po to, żeby pomagać innym w pisaniu, a nie po to, żeby coś komuś udowadniać czy żeby przyznawano mi rację dla świętego spokoju.

Również zdumiewa mnie, że tak wiele moich tekstów Ci się obecnie nie podoba, ale nic na to nie poradzę. :)

Podobają mi się, w uśrednieniu, nie mniej niż wcześniej, nie uważam, aby Twój poziom twórczości się obniżył. Ogólny ogląd tekstu podałem na początku wpisu – że przeczytałem z przyjemnością, ale widzę niewykorzystany potencjał, który postaram się przedyskutować. Prawda jest taka, że mam do siebie pretensje, iż nie nadążam z czytaniem i tyle Twoich opowiadań pomijam milczeniem, więc kiedy już siadam do komentarza, układam go z maksymalną rzetelnością, żeby Ci to jakoś wynagrodzić. A to oczywiście nie oznacza wypisywania większej liczby pochwał, lecz uważniejsze próby wyszukania możliwych poprawek, krytyki podstawowej i dyskusji nad założeniami twórczymi, by jak najlepiej wesprzeć Cię literacko. Jeżeli nie odbierasz tego podobnie i moje ostatnie wpisy są dla Ciebie jakoś dotkliwe, oczywiście zachęcam, żebyś pomogła mi popracować nad lepszą komunikacją w tym względzie – wiesz, że ogromnie cenię Twój takt i wyczucie społeczne.

Może jest jeszcze jedna częściowa przyczyna, dla której ten komentarz wyglądał tak, a nie inaczej, ale podzielę się nią, jeżeli pozwolisz, za tydzień lub dwa.

Bardzo dziękuję, Ślimaku Zagłady, za tak rozbudowany komentarz i tyle wartościowych uwag. :)

Bardzo proszę i ponownie, ślimaczo pozdrawiam!

Nie uważając się za znawcę zapisu dialogów, chciałbym tutaj dopytać. Na podstawie linkowanych powyżej zasad Wolański-Jeroh oraz tego, co kiedyś mi tłumaczyłaś w pomocy językowej (niestety postęp wątku już to zeżarł, warto by jakoś odzyskać) sądziłbym, że pisownia zależy od tego, czy czynność odnosi się bezpośrednio do toczącego się dialogu, czy do okoliczności zewnętrznych – a zatem czy niedawanie za wygraną jest jednością z wypowiedzią, czy też jest chociaż odrobinę odrębne:

– Proponowany przez pana wybór trasy jest najgorszy z możliwych – nie dawałam za wygraną.

– Trzymaj się pan tej kępy trawy, a ja spróbuję uwolnić linę. – Nie dawałam za wygraną.

Cześć, bruce!

Przypełznąłem zwabiony pytaniem w HP i zostałem na dłużej. Zastanawiam się, jak to ugryźć. Przeczytałem z przyjemnością, ale jednocześnie uważam, że tekst jest niedopracowany, a potencjał pomysłu niewykorzystany. Wydaje mi się, że masz możliwości, by pisać naprawdę znakomicie, ale na razie doszłaś do pewnej ściany i potrzebowałabyś wsparcia literackiego, którego może nikt tutaj nie jest kompetentny Ci udzielić. Niemniej postaram się pomóc, jak zawsze niczego nie narzucając, a tylko dzieląc się wskazówkami i przemyśleniami na miarę swoich amatorskich umiejętności.

 

Dla przykładu weźmy na warsztat pierwszą scenę. Przez całą jej długość jest boleśnie oczywiste, że służy tylko wprowadzeniu tematu reinkarnacji, która przydarzy się bohaterce w dalszej części opowiadania. Czytelnik mniej więcej wie, na czym polega reinkarnacja, więc szybko zaczyna przelatywać wzrokiem. Istotną treścią takiego wstępu mogłoby być raczej przedstawienie nam tej Patrycji, żebyśmy zdążyli ją poznać i polubić przed przejściem do właściwej akcji, przejąć się jej losami. A czego się o niej dowiadujemy? Właściwie tylko tego:

Uruchomiłam internet, aby sprawdzić pocztę, ale całkowicie o tym zapomniałam, kiedy moją uwagę przyciągnął zdumiewający tytuł artykułu: „Kim byłeś wcześniej?”.

Powiedzmy sobie szczerze: ktoś, dla kogo taki najprostszy clickbait jest “zdumiewający” i odciąga od codziennych obowiązków, nie jest dobrze przystosowany do życia we współczesnym świecie. Rzecz jasna, może być przy tym wspaniałym, godnym wszelkiego szacunku człowiekiem. Odbiorca to sam zrozumie, nie musisz i nie powinnaś tych rzeczy jawnie nazywać, ale warto byłoby interesująco pokazać, jak wpływają na jej życie. Może nie dopełni jakichś obowiązków, może ktoś jej uczyni wymówki, że znowu zajmuje się głupotami…

Tymczasem omawiany fragment tekstu przeładowany jest wywiadem, który niewiele wnosi do sprawy. Nie mówię, żeby go podsumować słowami “przeczytałam wywiad o reinkarnacji”, to byłaby lekka przesada (choć moim zdaniem i tak lepsza od tego, co jest teraz), ale niech on się zaskrzy dowcipem, niech przekaże jakąś prawdę o życiu. A tymczasem mamy takie kwiatki:

Nie pamiętamy niczego z przeszłości. Dowodami są jedynie strzępy wspomnień

To wspomnienia są czy ich nie ma?

Dowodami są jedynie strzępy wspomnień (…) Inne dowody opisuję szczegółowo w mojej nowej książce

To wspomnienia są jedynymi dowodami czy istnieją inne?

Każdorazowo o naszym powrocie decyduje Reinkarno. (…) Jest to pojęcie z języka łacińskiego, a znaczy: Pan Wędrówki Dusz.

Nie, Reinkarno nie znaczy po łacinie “Pan Wędrówki Dusz”.

W rezultacie powstaje wrażenie, że nie czytamy wywiadu z panią profesor, lecz z niemogącą złożyć dwóch spójnych zdań maniaczką ezoteryki. To źle wpływa na wiarygodność świata przedstawionego.

Wyłączyłam komputer i zaczęłam rozmyślać nad tym, co przeczytałam.

Owszem, miewałam mnóstwo snów, nieraz bardzo wyraźnych, ale one z reguły dotyczyły mojego obecnego życia, jakichś konkretnych spraw, problemów, ludzi… Czy to w ogóle możliwe, aby reinkarnacja była faktem? W dodatku – możliwość powrotu do poprzednich wcieleń?

Roześmiałam się z pobłażaniem.

– Nie, niemożliwe! – powiedziałam do siebie cicho i zajęłam się codziennymi obowiązkami.

Przez kolejne miesiące całkowicie zapomniałam o przeczytanym wywiadzie.

Tu znów mamy kawałek, który wydaje mi się charakterystyczny dla Twojej twórczości i wymagający szerszego omówienia. Otóż obszernie, rozwlekle nawet, przedstawiasz proces myślowy, którego (jak sądzę) większość ludzi w ogóle nie przeprowadzi na poziomie werbalnym, bo skwituje cały temat mentalnym wzruszeniem ramionami. Oczywiście co innego, gdyby w wywiadzie pojawiły się jakieś zaskakujące punkty filozoficzne dotyczące reinkarnacji i bohaterka potrzebowała je przemyśleć, ale nawet wtedy dialog wewnętrzny zwykle jest trudno zaprezentować w sposób zajmujący dla czytelnika.

Zamiast tego mogłabyś umieścić na przykład rozmowę z kierowniczką zespołu (“nagle pojawiła się za mną jak bezszelestny cień, a ja jak zwykle nie zdążyłam zminimalizować okna”), i to ona zareagowałaby z pobłażaniem (“ostatnio śnił mi się hipopotam połykający arbuz – to w poprzednim życiu byłam hipopotamem czy arbuzem?”), prosząc Patrycję o powrót do obowiązków…

 

Podobnie można by popracować niemal nad każdą sceną. Przytoczę tylko – w nadziei, że jakoś Ci się to może przydać – kilka bardziej wyróżniających się tematów:

– Czy ja rzeczywiście płynę do Indii?

– Tak po prawdzie, to do Ameryki.

– W ciele mężczyzny?

– A jakże. Nazywasz się Gonzalo Guerrero. Jesteś hiszpańskim żołnierzem i szukasz nowej drogi życia.

– Ale to przecież niemożliwe. Nie da się zmienić płci ani życia. Nie wierzę w rzeczy, opowiadane przez tamtą pisarkę!

Wytłuszczona odpowiedź, moim zdaniem, sprawia wrażenie dotkliwie patetycznej. Czytelnik sam rozumie, że ona nie wierzy, podobnie jak my nie wierzymy – ale są inne sposoby pokazania niewiary niż jej obszerne wysłowienie, zwłaszcza gdy dotyczy rzeczy istniejących w świecie przedstawionym. Oto zastanawiam się: jak mógłbym zareagować, gdybym obudził się w ciele kobiety, a towarzysz objaśniał mi usłużnie, że właśnie jestem hiszpańską markietanką? Może jakieś odruchowe “to niemożliwe”, może rozrachunek w myślach, czy nie byłem ostatnio narażony na kontakt z substancjami halucynogennymi, może najprędzej coś w rodzaju “i to tak na stałe?” albo “jak mogę wrócić do mojego prawdziwego życia?” – ale przecież nie tłumaczyłbym obszernie rozmówcy, dlaczego to niemożliwość fizyczna i biologiczna! Wracając do konstrukcji tekstu, z perspektywy czytelnika to w najlepszym razie nudne, a w najgorszym może uznać, że autor podejrzewa go o niewiedzę w takich podstawowych sprawach i dlatego dopisuje wyjaśnienia… O ile się nie mylę, podobne przypadki pojawiają się w Twoich tekstach dość często.

– A! – wrzasnęłam przestraszona i zakryłam na moment twarz dłońmi. – Co to było?!

– Zaatakowaliście plemię Majów – przypomniał mi spokojnie Reinkarno.

– My? To chyba oni zaatakowali nas! – zaprzeczyłam oburzona.

– Jesteś pewna? Czy to Majowie przypłynęli z bronią do Hiszpanii? – zapytał cicho.

To jest przerost opisów nad dialogiem: reakcje i sposób mówienia postaci powinny wynikać z treści, czasami warto coś dodać, urozmaicić, ale przecież nie przy każdej wypowiadanej kwestii.

ożeniłam się z Zazil Ha, córką wodza Na Chan Cana – kobietą, którą ukazał mi na statku Reinkarno.

Jak już niedawno wspominałem, samo rzucenie historycznym imieniem czy nazwiskiem nie charakteryzuje postaci, warto ją przybliżyć czytelnikowi bodaj w kilku słowach. Pokazać, jaki był ten Na Chan Can, jak postrzegała go bohaterka czy jak się do niej odnosił.

 

Pewnie potrzebowałabyś kogoś z większym doświadczeniem literackim i krytycznym ode mnie, żeby dobrze podsumował te uwagi, znalazł ich wspólny mianownik i udzielił jasnych porad. Na razie wydaje mi się, że poświęcasz większość miejsca na rzeczy zupełnie proste, natychmiast rozumiane przez czytelnika, a ignorujesz rzeczywiście ciekawe pytania. W ten sposób marnuje się prawie cały potencjał wartościowego przecież pomysłu. Opowiadając o przeżyciach bohaterki, która ląduje w męskim ciele, żyje jako wojownik, płodzi dzieci i tak dalej, ale wciąż czuje się kobietą, otwierasz sobie szerokie pole do dyskusji o tożsamości płciowej – dlaczego nie jest to wcale wykorzystane? Dlaczego nie ma prawie nic o tym, jak te przeżycia wpłynęły na jej dalsze funkcjonowanie we współczesnym świecie (wcale nie musiałaby to być jakaś sztampa typu “rzuciła pracę i zajęła się hodowlą kapibar”)? Pomijam już klasyczne pytanie o to, jak uniknąć paradoksów czasowych, skoro bohaterka może zmieniać przeszłe zdarzenia (mogłaby przecież bystro zauważyć, że dlatego pozwolono jej wcielić się tylko w postać, której bohaterski opór w istocie za bardzo nie zmienił historii).

I, mimo oburzenia tych, którzy wraz ze mną przeżyli jako jeńcy, zaczęłam stopniowo uczyć się zwyczajów oraz języka Majów.

Wykorzystywano nas do ciężkich prac

A tutaj na przykład aż się prosi, żeby pokazać to oburzenie i pokazać szok kulturowy. Chociażby: jakich ciężkich prac? Przedstawiłabyś, jak to Majowie nie znali taczek ani mułów i wszelkie ciężkie przedmioty trzeba było transportować po schodach na zasadzie włóczenia za sobą, a czytelnik od razu byłby dziesięć razy bardziej zaciekawiony.

 

Mam nadzieję, że chociaż trochę pomogłem, aczkolwiek trudno mi się wymądrzać, gdy często nie potrafię ustalić, co sprawia, że niektóre Twoje teksty bardzo mi się podobają, a inne zupełnie do mnie nie trafiają. Przypuszczam, że kiedy jakiś pomysł na opowiadanie wyda Ci się szczególnie wartościowy, dobranie mocnej ekipy betującej pomoże wycisnąć z niego maksimum potencjału, rada w radę podpowiedzą, które wątki warto potraktować węziej, a które szerzej. Na koniec jeszcze szybki przegląd redakcyjny (w sumie jest zupełnie porządnie):

„Kim byłeś wcześniej?”. Szybko pogrążyłam się w lekturze. Dziennikarka “Teraz Rozmowa”

Różne style cudzysłowu, najlepiej ujednolicić do zwykłego polskiego.

Tak naprawdę: nieskończoną ich ilość.

Napisałbym “liczbę”, bo może ich być nieskończenie wiele, ale jednak są policzalne, odróżnialne jedno od drugiego.

W tej, pojawiającej się właśnie w księgarniach publikacji, wspomina Pani

Grupa (niewyraźnego) wtrącenia to “pojawiającej się właśnie w księgarniach”, można więc przesunąć drugi przecinek przed “publikacji” lub obydwa usunąć.

Wrzeszczeli coś w niezrozumiałym języku, zaś ja stałam

Lepszy szyk “ja zaś stałam”.

Miał jasnobłękitne oczy, prawie przeźroczyste, i przenikliwy wzrok.

Domknięcie wtrącenia. Preferuję formę “przezroczyste”, ale podobno teraz już obie są dopuszczalne.

Nie wierzę w rzeczy, opowiadane przez tamtą pisarkę!

Raczej bez przecinka, bo to nie jest dopowiedzenie, tylko integralna część definicji omawianych rzeczy, samo zdanie “nie wierzę w rzeczy” nie miałoby sensu.

porwali go wysoko, na ręce

Przecinek nieuzasadniony.

Wyczerpanych i głodnych, schwytali nas w końcu Majowie.

Niezbędne w tej konstrukcji – w następnym zdaniu można dać np. “moich towarzyszy”, żeby uniknąć powtórzenia zaimka.

Popatrzyłam załzawionymi oczami na Reinkarno.

Oprócz brakującego “t” rozważyłbym odmianę imienia, “Reinkarna” – jeżeli to istota bez– lub zmiennopłciowa, nie byłoby to wskazane, ale na razie przedstawiałaś go jako mężczyznę.

I, mimo oburzenia tych

Bez przecinka, te spójniki stanowią pewną całość, wspólnie porządkując szyk zdania.

wreszcie zaznajomiłam z przerażającymi ich końmi. Ja przyjmowałam ich język, oni – zaznajamiali się stopniowo z moimi umiejętnościami żołnierskimi

Usunąć powtórzenie.

odrzuciłam list Corteza, darujący mi wszystkie winy

Napisałbym “darowujący”, bo to raczej aspekt niedokonany.

Wraz ze mną zginęli wszyscy moi nowi, śniadoskórzy druhowie.

Wtedy już chyba tacy nowi nie byli?

Zbudziłam się wyspana, jak nigdy dotąd.

Uwaga, tu ciekawszy przypadek – przecinek zmienia znaczenie. Bez przecinka “wyspana jak nigdy dotąd” stanowi spójną informację, bohaterka mogła budzić się wyspana kiedy indziej, ale nigdy aż tak. Z przecinkiem wychodzi na to, że bohaterka w ogóle nigdy wcześniej nie budziła się wyspana.

Ale tacy, jak ty

Przecinek nieuzasadniony.

 

I wyłowione z komentarzy:

Co do wywiadu, jest on w necie. :)

To mnie nieco zaniepokoiło – jeżeli posłużyłaś się autentycznym wywiadem, należałoby go co najmniej podać jako źródło, a i tak nie mam pewności, czy opowiadanie nie naruszałoby praw autorskich.

Mi z kolei przypomniała nieszczęsnych Rosjan dołączających się do naszych powstań.

Przyznam, że o tym nie za bardzo słyszałem. Lepiej kojarzę Niemców asymilujących się na ziemiach polskich (mieszczaństwo lub rzadziej drobnych posiadaczy ziemskich), którzy szli do powstań, żeby udowodnić polskość (albo przymuszani przez opinię publiczną lub przez wybrankę), zwłaszcza znane przypadki Tetmajerów i Homolacsów. Co do Rosjan, przypominam sobie tylko tego kapitana stacji telegraficznej, który sfałszował rozkaz, nakazując łagodne obchodzenie się z demonstrantami, za co skazano go na śmierć, ale car uznał motywację humanitarną i zastosował prawo łaski.

Tarnina poradziła mi w HP, aby dać wielką literą, co niniejszym czynię. :)

Raz jeszcze Wam dziękujęheart, człowiek uczy się mozolnie tych dialogów, a ciągle coś źle w nich zapisze… blush

Ja dałbym z małej, ale nie czułem się nigdy ekspertem od zapisu dialogów. Dopytam już w wątku w HP.

Dziękuję za podzielenie się opowiadaniem i pozdrawiam z całą serdecznością!

Myślę jednak, że to, co zauważasz – budzenie współczucia i niezgody, bez wnikania i analizy – powinno przemawiać do każdego. Chodziło mi o sferę emocjonalną, nie logiczną, a ona powinna mieć szersze oddziaływanie. Ale o przekonywaniu kogoś w ogóle nie myślałem.

Coś w tym jest. Teraz zacząłem zastanawiać się nad swoim podejściem – pisanie emocjonalnego tekstu po to, żeby popsuć nastrój zwolennikom własnego stanowiska i zostać wyśmianym przez przeciwników, wydawało mi się zawsze fatalnym pomysłem, a jednak sprawniejsi ode mnie pisarze chętnie to robią. Na pewno nie jestem typowy ani jako autor, ani jako czytelnik. Przy okazji poprawiłem literówkę w poprzednim wpisie.

Jak ktoś śmierdzi mocno i specyficznie, to czasem można nawet rozpoznać jego niedawną obecność na korytarzu;)

W sumie miałem takiego sąsiada… ale to chyba bardziej pies był wyczuwalny niż sam sąsiad.

trudniej po prostu mi jako komentującemu się do takiego utworu odnieść. Ale jak widzimy taki Ślimak już nie miał problemu.

Też bez przesady, komentowanie w ogóle idzie mi opornie i często jestem tu dużo mniej aktywny, niżbym chciał. Po prostu trudno mi się przemóc, żeby napisać tylko coś grzecznościowego, kiedy po lekturze nie daję rady poukładać w myślach spójnych merytorycznych uwag. To się raczej wiąże z poprzednią kwestią.

Cześć, Marcinie Maksymilianie!

Chwyt polegający na pokazaniu jakiejś niesprawiedliwości przez pryzmat bohatera z zewnątrz, który nie zna kontekstu i tylko widzi cierpienie, nie jest zupełnie nowy. Nadajesz mu jednak własny, chyba korzystny odcień tym, że obcy nie zadaje ckliwych pytań typu “czemu ludzie to sobie robią?”, a raczej czuje się jego irytację, iż trafił do takiego męczącego i niebezpiecznego świata. W każdym razie to podejście opiera się na budzeniu współczucia i niezgody, bez wnikania w istotne przyczyny danego stanu rzeczy. Przez to, jak sądzę, przemawia głównie do już przekonanych – ale może się mylę? Opowiadanie jest w mojej opinii dobrze obmyślone i solidne warsztatowo, ale trudno liczyć na wybitność, gdy komentarz społeczno-polityczny tak wyraźnie przeważa nad rozwojem akcji. Nie wiem, czy czytałeś Pushout AP, który podszedł do tego tematu z dużo większym rozmachem fabularnym. Też pewnie nie nazwałbym go wybitnym, ale doceniłem na tyle, by z pewnymi oporami zagłosować wtedy za Piórkiem.

po zapachu poznaję, że to jeden z moich wczorajszych wybawców

Zastanawiam się, na ile to realistyczne. Sam mam raczej słaby węch, ale ilekroć czytałem, że ktoś kogoś poznał po zapachu, to chodziło o bliską osobę, a nie człowieka spotkanego dzień wcześniej.

– Wio, koniku! Wio! – krzyczy moja mała siostra, bodąc piętami me boki.

Przecinek przy wołaczu. “Bodąc piętami me boki” to, wydaje mi się, dużo mocniejsza stylizacja niż w innych miejscach.

 

Dziękuję za podzielenie się tekstem, klikam i pozdrawiam!

Hej, wślizguję się ponownie!

Rzeczywiście, przy pisaniu z telefonu tekst tutaj formatuje się źle (czy raczej: wcale). Sam zwykle używam komputera, więc może nie znam jakiejś sztuczki, ale chyba nie ma na to prostego sposobu.

Nadal ćwiczę, by te moje metafory były jakieś zrozumiałe, ale ogólnie w tym wersie "Gdyby tylko mi dano nie brzytwę, a Kloto wrzeciono" chodziło mi o możliwość kształtowania własnego losu czy życie, nie innych ludzi.

Nie musisz na mnie polegać, gdy chodzi o zrozumiałość metafor – potrafię czasem wychwytywać najdziwniejsze, a przeoczać zupełnie proste – ale wydaje mi się, że mało kto to tak odczyta, bądź co bądź Mojry akurat przędły nici cudzych losów, nie własnych. Pewnie można założyć, że skojarzenie z powiedzeniem “dać małpie brzytwę” to już mój ewenement i nie będzie zbyt częstą reakcją.

Nie wypada się przyznawać, ale tylko dlatego umieściłam ten wers w wierszu, hahah.

Komu się nie zdarza? A obraz jest rzeczywiście ładny, takie przeciwstawienie solidności i kruchości.

Pierwotnie ta zwrotka brzmiała: "Gdyby tylko mi dano nie brzytwę, a Kloto wrzeciono i prząśniczki fatum miano". Ale wchodziło mi to trochę w patos, więc to zmieniłam.

Myślę, że bardzo słusznie!

Pomyślę jeszcze, jak to zmienić, by miało jakiś sens, ale nie wiem, jak szybko coś wymyślę.

Parę pomysłów na ten środkowy wers – niczego nie narzucam, bo też tylko Ty czujesz, co tak dokładnie chcesz powiedzieć, raczej dzielę się koncepcją:

1) Igłę i nić własnych losów – jeżeli bardziej Ci zależy na zachowaniu ogólnego rysu metafory niż na wyduszeniu trójrymu;

2) Nie padół, a grań pooraną – chyba tłumaczy się samo;

3) Allegro non troppo para piano – w nawiązaniu do fortepianu z pierwszej strofy i do optymistycznego wiersza Szymborskiej (ale znów trzeba by się liczyć z pytaniami, o co właściwie chodzi).

Masz na myśli, by zmienić to na "i może wierzby liść"?

Ogólnie nie jambizujesz toku wiersza… więc może raczej “I może wierzbowy liść”, jak myślisz?

Jaka świetna rymowana, hahaha. Dziękuję!

Miło mi, że się podobało, również dziękuję!

Cześć, DyingPoet (rozpoznaję nawiązanie)!

Moim zdaniem to jest całkiem ładny debiut portalowy. Taka miniaturka na powitanie, ale chyba celnie przekazuje uczucia samotności, chęci schowania się i zniknięcia. Metafora z powiekami na księżyc i słońce wydaje mi się świeża, pewnie ktoś gdzieś zrobił coś podobnego, ale wątpię, żeby dokładnie to samo. “I może wschód słońca o zmierzchu / Miast jego zachodu, gdy świt” – też zręczne, niby taki oksymoron, a po chwili widać, że chodzi o nastrój i o wiek. W sumie najlepszy byłby wschód słońca o świcie, ale może nie wypada prosić o zbyt wiele?

Jednak nawiązanie mitologiczne mi nie pasuje – ten wers najpierw kojarzy się z powiedzeniem “dać małpie brzytwę”, a potem nie wiadomo, dlaczego podmiot liryczna chciałaby nagle prząść nić ludzkich losów, nie zgadza się to z resztą wyrażanych przez nią pragnień, chyba że czegoś nie dostrzegam. Nie jestem też pewien, do czego się ma odnosić “drewniany stół z porcelaną”, ale to nastrojowy obraz.

Technicznie rzecz jest porządna, rymy subtelne i niekaleczące treści. Rytm toniczny, trójzestrojowy, z ostatnimi wersami w dłuższych strofach skróconymi do dwóch przycisków. Zastanowiłbym się co najwyżej nad wersem “I może smutnej wierzby liść”, bo w nim narzucają się cztery akcenty, a wierzba i tak jest smutna jakby z założenia.

 

Poezja nie jest może ośrodkiem zainteresowań naszego Portalu, ale mamy tu paru nie całkiem złych rymopisów, więc mam nadzieję, że potrafimy Cię jakoś przygarnąć, żebyś poczuła się tutaj komfortowo i zrobiła się z Ciebie VividPoet:

Późny Twój żal, późny rwetes,

przyjdzie się tutaj zatrzymać:

obiecujących poetess

nie puszcza czający się Ślimak.

Gdy wpadniesz w lep, owo Dying

będzie wytarte, a żywo,

by lęk Twój w pułapce zanikł,

byś mogła rozkwitnąć pod szybą

 

Prawie wszystkie potrzebne nowym użytkownikom informacje znajdziesz w fantastycznym poradniku Drakainy https://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842842. Jeżeli chcesz, możesz przywitać się ze wszystkimi w wątku https://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/56842845. A w każdym razie zachęcam do włączania się w życie Społeczności, lektury i komentowania innych tekstów – to zawsze najpewniejszy sposób na zdobycie czytelników.

Pozdrawiam ślimaczo i życzę wiele weny!

Bardzo dziękuję za ciekawe odpowiedzi!

 

bruce, cieszę się, że doceniasz moje rady i analizę – mam nadzieję, że na to zasługują.

nawet nie sądzę, że jest sens poprawić tu cokolwiek z rymów czy też taktu, ponieważ – jak sam stwierdziłeś – czasem lepiej nie rymować wcale, niż rymować tak źle. Z drugiej strony taka forma podkreśla w moim zamierzeniu niemożność dobrego ujęcia w wierszu tak potwornego tematu.

Niezupełnie tak stwierdziłem – napisałem “Moim zdaniem lepiej już nie rymować wcale niż w taki sposób, ale to kwestia konwencji i przyzwyczajenia”. Rozumiem przecież, iż nasycenie rymów gramatycznych nie pochodzi stąd, że nie potrafisz rymować inaczej, lecz że umyślnie sięgasz po taki model. I razem z Tobą zastanawiam się, czy taka forma odpowiada powadze tematu, na co nie dam ostatecznej odpowiedzi, ponieważ to bardziej kwestia wyczucia niż wiedzy; jak najbardziej rozumiem Twoje podejście.

Podmiot liryczny nie miał symbolizować niewinności, ale zaskoczenie okrucieństwem, czyhającym w każdym człowieku, możliwe, że nawet w nim samym. :)

Można to tak ująć, sygnalizowałem tylko, że moim skromnym zdaniem końcówka pierwszej strofy wybrzmiałaby mocniej, gdyby zamknęła się w opisie faktów zamiast tej dygresji z diabłami i duszami.

Miałam tu na myśli “Wiek Filozofii” i “Wiek Nauki” (zapisane w odwrotnej kolejności).

Jasne, mój błąd.

 

Gryzoku, pewnie nie powinienem Ci udzielać rad – za mało o sobie wiemy i to wszystko zależy. Widząc, jak odstajesz sposobem wypowiedzi od typowych trzynastolatków, pomyślałem odruchowo o Akademickim LO w Toruniu, ale w istocie nie wiem, jak tam teraz jest. Mam paru dalszych znajomych z tej szkoły, tylko że oni już ją dawno ukończyli – i w sumie wydaje mi się, że jedni byli zachwyceni, a drudzy mówili rzeczy zupełnie podobne jak Twój starszy brat. Zwykła reguła jest taka, że w liceach nastawionych na sukcesy olimpijskie dobrze czują się ludzie, którzy osiągają te sukcesy w przynajmniej jednym z głównych przedmiotów (i pasjonują się tym przedmiotem), ale bywa różnie. Często lepiej być prymusem w solidnym liceum niż w dolnej połówce klasy w takim z czołówek rankingów. I oczywiście nie każda klasa jest taka sama. Wysokie progi rekrutacji lub egzaminy wstępne zapewniają jakiś odsiew, ale to i tak loteria: można trafić na grupę ludzi o wspólnych zainteresowaniach, którzy pomagają sobie nawzajem, a można na takich, którzy myśląc, że są wybitni i wszystko im wolno, gardzą uczącymi się trochę słabiej.

 

Ponownie, serdecznie pozdrawiam!

Cześć, bruce!

Do Twoich prób wierszowanych zawsze ciekawie jest zajrzeć, ale komentarz nie zawsze łatwo ułożyć. Tutaj podstawowe pytanie jest jasne i wielokrotnie zadawane – o rolę i sens literatury po okropnościach II wojny, o to, czy fikcja może zapobiegać ich powtórzeniu równie skutecznie jak reportaż. Formułowano to już na tyle sposobów, że wątpię, byś powiedziała coś istotnie nowego, ale prywatne podzielenie się rozterkami też jest przecież tematem godnym wiersza. Koncepcja zasadniczo mi się podoba – 2/3 tekstu poświęcone na opis typów ludzkich, a pozostała 1/3 na to pytanie o fikcyjne potwory – myślę tylko, że ten opis zrobiłby dużo większe wrażenie, gdyby był suchy, naturalistyczny, bez pompatycznych ocen typu “z każdej dusza już uciekła” (bo też nikogo raczej nie wzrusza, gdy podmiot liryczny wypowiada się jak uosobiona niewinność pierwszy raz konfrontowana ze złem świata tego).

Moim zdaniem lepiej już nie rymować wcale niż w taki sposób, ale to kwestia konwencji i przyzwyczajenia. Obawiam się wręcz, że część odbiorców mogłaby uznać, iż rymy gramatyczne nie przystają do powagi tematu – ale tak naprawdę co przystaje?

Rytm sprawia surowe, szorstkie wrażenie, bardzo tu moim zdaniem odpowiednie (ale bierz zawsze pod uwagę, że wrodzonym poczuciem rytmu nie grzeszę, tylko obkułem się po uszy z teorii). Zgodność wersyfikacji z podziałami zdań nadaje wierszowi dobitność – przerzutni nie ma w ogóle, a nawet średniówka tylko dwa razy w całym utworze pada wewnątrz jednostki gramatycznej, służąc tym chyba do podkreślenia najbardziej znaczących miejsc (podobne traktowanie toku wiersza spotykało się głównie w epoce stanisławowskiej):

topili w szambie i bili | z zimną krwią Polaków.

móc godnie przełknąć chleb, który | praca nam dostarcza.

Piszesz czternastozgłoskowcem, dzielonym głównie 8+6. Trafiły się trzy wersy 7+7, które traktowałbym jako możliwe do załatania potknięcia, przykładowo:

piekarki, konduktorki z cudnymi marzeniami → piekarki i konduktorki lśniące marzeniami;

a jednym ciosem chochlą z nóg zwalali rodakówa potem ciosami chochli zwalali rodaków;

najpierw trzeba zrozumieć, jak pomagać, nie zwalczaćtrzeba się najpierw nauczyć pomagać, nie zwalczać.

Inna rzecz, że w tych członach ósemkowych nie różnicujesz między ósemkami dwudzielnymi (4+4) a bezśredniówkowymi. Swobodne mieszanie tych dwóch wariantów w obrębie jednego utworu jest rzadkie, ale spotykane (Mickiewicz, Waczków), mam natomiast wrażenie, że dostawienie końcowej szóstki szczególnie uwydatnia różnice pomiędzy nimi. Postaram się to pokazać na przykładzie eksperymentalnym:

Aulus Plaucjusz też w niełasmógł wpaść przez to, że nie

wydał znajomych chrześcijan na śmierć na arenie.

W obydwu wersach zaraz po średniówce stoją trzy jednosylabowce, ale wygląda na to, że w typowej wymowie przyciski będą na nich różne. Podział 4+4+6 wpycha człon pośredniówkowy w trójakcentowość, a podział 8bś+6 w dwuakcentowość. W efekcie gwałtownie rośnie rozchwianie rytmu (od siedmiu do pięciu akcentów) i wersy nawet nie wydają się być tej samej długości. Pewnie dlatego nie spotkałem się z analogiczną miarą nigdzie indziej – ale, jak pisałem, ta surowość i szorstkość może pasować do tematu.

Z konkretnych szczegółów:

Pomijając cyrografy i pokwitowania,

kradnące tak dusze ludzkie, niczym diabły z piekła.

Czy nie chodziło Ci bardziej o coś w rodzaju: Nie trzeba im cyrografu ni pokwitowania, a kradły tak dusze ludzkie…?

I tylko dziś się nasuwa

Zastanawiam się, czy “I przez to dziś się nasuwa” nie oddałoby jaśniej zamierzonego sensu.

„Czy trzeba nam zmyślnych bestii, kiedy przeraźliwe,

“Zmyślny” to inaczej “sprytny”, a chyba nie o to chodzi? “Po co nam zmyślone bestie…”?

Cóż ludziom po „Filozofii” czy „Nauki Wieku”?

Po kim? po czym? – po “Nauce Wieku”. Nawiasem mówiąc, spodziewałbym się w tym miejscu raczej jakichś powieści lub czasopism fantastycznych, skoro pytasz o zmyślanie bestii.

 

Co do dyskusji w komentarzach, niestety nie mam żadnych genialnych recept. Prawdą jest, że zwolennicy nauki i przeciwnicy totalitaryzmu w wielkiej mierze oddali pole w nowoczesnych mediach: albo dają sobie narzucać tematy dyskusji, albo angażują się w tematy żywotnie obchodzące promil społeczeństwa. A co spróbują wprowadzić jakieś zmiany, to samobój: gdybym robił za Wallenroda i miał zadanie rozbić od środka europejski system liberalno-demokratyczny, pewnie nie wymyśliłbym nic lepszego niż te nieszczęsne nakrętki, z których zysk ekologiczny jest praktycznie żaden, a za to dzień w dzień przypominają ludziom, kto im tak uciążliwie urządził życie i na kogo nie głosować. Faszyzmu nie należy w szkołach ignorować (to znów oddanie pola) ani serwować traum (to jak z narkotykami, straszenie okropnymi skutkami ubocznymi nigdy nie działa – dzieciak robi na przekór, widzi, że “zaheilował” i bliscy mu nie ulecieli z dymem, czyli hulaj dusza). Wydaje mi się, że sympatie faszystowskie czy antynaukowe należałoby raczej kreować na skończony obciach; co prawda, to raczej dotyczy socjotechniki niż edukacji, ale granica jest płynna.

Gryzoku, zaaplikujże Ty do porządnego liceum, warto się przemęczyć z dojazdami, żeby mieć inspirujących nauczycieli i sensowną grupę rówieśniczą…

Pozdrawiam ślimaczo!

Cześć, Marzanie!

Dziękuję za podzielenie się smakowitym tekstem. Starając się go za bardzo nie nadgryźć, zacznę od wyłowienia paru szczegółów, które jakoś zwróciły moją uwagę czy dały do myślenia (lub po prostu drobiazgów redakcyjnych)…

Bestie są jak dziurawe dzbany, magia wycieka z nich wraz ze śluzem. Wiecznie głodne, zawsze wracają po więcej.

… Czyli mówisz, że tak gubię magię dzieciństwa i próbuję ją uzupełniać, pożerając treści fantastyczne? To by się mogło zgadzać…

To był Arion, rozpoznał go po trzech gładkich liniach między rowkami. Zęby nie zdążyły jeszcze odrosnąć po cięciach, które zadał w zeszłym tygodniu. (…) Bestie również wykorzystywały magię do metamorfozy. On zawsze budził się jako rycerz, a jego siostra jako niewiasta. Ślimacze ciała przyjmowały różną postać, która w dodatku mogła się zmieniać przy kolejnych przeobrażeniach.

Nie wiem, czy to jest w pełni spójne – jak rozpoznać po śladach zębów stworzonko, które podlega ciągłym metamorfozom?

Ostrze miecza, wbite niemal po rękojeść, również wibrowało, jakby to w nim biło teraz serce stworzenia.

Domknięcie wtrącenia.

– Tak, mamo, potwory. Ciągle to powtarzasz. Tylko dotąd jakoś żadnego nie widziałam. Może już sobie poszły? I po co jest w takim razie krąg?

– Nie spotkałaś żadnego właśnie dlatego, że przestrzegamy obyczajów!

– Bileciki do kontroli!… Chwilę, czy pan sypie sól przez okno?

– Tak, to odstrasza słonie.

– Panie, przecież w Polsce nie ma żadnych słoni na wolności!

– I widzi pan, jak dobrze działa?

– Czar trwa długo, jeśli kamień go nie zużywa. Tylko odnawiam zapas. Dolewam kropelkę, która wyparowała z dzbana.

Jeżeli te wyprawy poza krąg graniczny wioski są w jakimś stopniu niebezpieczne, choćby teoretycznie grożą spotkaniem z potworami, to logiczne wydawałoby się uzupełnianie tylko większych ubytków, a nie każdej kropelki.

Czy nie bali się go bardziej, niż ścigających ich bestii?

Przecinek nieuzasadniony, “niż” nie rozdziela orzeczeń.

– Bez magii Srebrnego źródła nie miałabym czego oddać kamieniom.

“Źródła” wielką literą.

Kiedy otworzył oczy, zrozumiał(-,) dlaczego.

To jeden z dziwniejszych przepisów – nie stawia się przecinka przed samotnym zaimkiem względnym na końcu zdania.

po prostu odcięła je, jeden po drugimi, by wyschły lub zgniły.

Jeden po drugim (nadmiarowe “i”).

poczuła, że ten dzień jest inny(-,) niż wszystkie poprzednie.

Jak poprzednio.

Powoli dochodził do niej ich sens: bez cukinii ludzie stracą magię, a wtedy aszraki wejdą do wioski.

Lepiej “docierał”.

Czuła, jak się pod nią wije, i prawie zwymiotowała, wyobrażając sobie, jak nacisk stopniowo go rozgniata.

Wydzielanie wtrąceń i równoważników.

Wrzeszczała i cała się trzęsła, dopóki kolana się pod nią ugięły, a przed oczami zatańczyły mroczki.

“Aż” ze zdaniem twierdzącym albo “dopóki” z przeczącym.

Zamyśliła się.

W świecie jest miejsce na wszystko.

Trzeba uwolnić od nich ziemię, kawałek po kawałku.

Wkrótce będzie musiała dokonać wyboru.

Muszę powiedzieć, że to zakończenie wydaje mi się mało wyraziste – o tyle, że pozostawiasz bohaterkę ze słabo jeszcze pojętym dylematem moralnym. Ona jak dotąd nie widzi tego, co zresztą blado sygnalizujesz w tekście, a dużo wyraźniej w komentarzach: że prawdziwym wyzwaniem jest zmożenie porządku i sił, które przymuszają smoki do hodowli ludzi, a ludzi do hodowli cukinii, które rozgrywają przeciwko nim potwory; że dopiero to pozwoli właściwie ocenić, czy dla ślimaków jest miejsce i szansa, czy też ich natura nie pozwala na ocalenie. – A jeżeli matrioszka ma jeszcze więcej warstw?

Podobnie nasuwa mi się i taka myśl: gdy człowiek w miarę dorosły i dojrzały jest gotów na śmierć lub trwałą rozłąkę z rodziną, by uchronić ją przed zagrożeniem, świadczy to o pewnej dozie heroizmu i ma prawo budzić wzniosłe uczucia. Gdy jednak mamy do czynienia z zupełnym dzieckiem, jest to tylko tragiczne. Tekst w zasadzie się do tego nie odnosi: budujesz pewne napięcie, kilkakrotnie wspominając o przywiązaniu mieszkańców wnioski do obyczajów (do czego odniosłem się żartobliwie wyżej), wydaje się przez jakiś czas, że będzie to istotny punkt fabuły. Jednak nie rozładowujesz go próbą wyjaśnienia, czy radzą sobie najlepiej, jak mogą w danych okolicznościach, czy też większa elastyczność pozwoliłaby im skuteczniej zatroszczyć się o dobro potomstwa – siłą rzeczy byłaby to także metaforyczna wypowiedź o konflikcie “tradycja versus nowoczesność”.

W rezultacie mam wrażenie, że przeczytałem utwór dający do myślenia, ale niekompletny, mocno potrzebujący wyjaśnień autorskich, być może niewiele więcej niż szkic prologu do jak najbardziej obiecującej powieści. Piórkowo zatem na NIE, ale pozostaję z zainteresowaniem! Rzecz do przemyślenia, jeśli uniwersum ma być rozwijane: może jednak “Matilda”? Nic nie szkodzi dać jej to “i” w imieniu, skoro wszystko dookoła i tak jest na romańskim podłożu językowym, a tak to moim zdaniem zgrzyta.

 

Jeszcze wyłowione z komentarzy:

a ramię zaczęło broczyć krwią. → Czy dookreślenie jest konieczne? Może wystarczy: …a ramię zaczęło broczyć. Lub: …a ramię zaczęło krwawić.

Za SJP PWN: broczyć 1. «wydzielać krew z rany» 2. «o krwi: ciec»

Tutaj trudno mi się zgodzić, moim zdaniem SJP PWN jest w błędzie, a przynajmniej nieprecyzyjny. “Broczyć” występuje, poza poezją, właściwie wyłącznie w kolokacjach z krwią lub raną. Przytoczę parę przykładów za Doroszewskim:

Brocząc krwią coraz obficiej dowlókł się do wylotu swej szerokiej ulicy (Żeromski);

Oczy im wyłaziły, krew broczyła od jarzma i postronków (Reymont);

Straszny był wtenczas – we krwi, co go broczy, spokojną miał twarz i spokojnie mierzył (Słowacki).

Twoja obecna wersja, w której “ramię zalało się krwią”, świadczyłaby na moje wyczucie o dużo poważniejszej ranie niż tylko “broczenie”.

I jestem bardzo ciekawa, co napisze Ślimak Zagłady. ;-) 

Mam nadzieję, że zaspokoiłem ciekawość! Dodam jeszcze tytułem wyjaśnienia – jako względnie początkujący użytkownik mógłbyś sądzić, Marzanie, że wstrzymam się od głosu ze względu na potencjalny konflikt interesów, skoro grupa stworzeń w tekście może być inspirowana moją postacią (Gatunki ślimaków też są ciekawe, taki Arion potrafi w polskich warunkach pożreć całe pisklę w gnieździe. Może nawet pojawi się Ślimak Zagłady, choć to raczej temat na konkurs Fantaści :)), ale regulamin Loży nie przewiduje takiej decyzji. Zresztą nie sądzę, żeby to akurat mogło istotnie wpłynąć na obiektywizm mojej oceny tekstu.

Ciekawe, że w innym tekście zauważyłem, że jeśli zadziera się głowę, to do góry – może dlatego, że tam łeb zadziera wielki dzik i uważniej sprawdzałem opis

A tutaj ciekawostka: czytałem kiedyś, że dziki są w ogóle mało zdolne fizjologicznie do zadzierania łba, skąd też urosło powiedzenie “zobaczyć coś jak świnia niebo”.

Serdecznie pozdrawiam Autora i wszystkich Dyskutantów!

Chciałbym tylko uzupełnić: bardzo szanuję to, że nie przeceniasz swoich kompetencji, jednak zdaję sobie sprawę, że musisz być przygotowana do dyskusji o historii nieporównanie lepiej od laików. Gdy omawiam dawne czasy z ludźmi o wykształceniu historycznym, zwykle widzę w stosunku do nich pewne swoje niedostatki (i dobrze, przecież studia powinny się na coś przydawać!). Nie chodzi mi jedynie o wiedzę książkową, którą siłą rzeczy opanowują przez te lata studiów, ale też o pewne wzorce myślenia, zdolność do postrzegania spraw w szerszym kontekście epoki, brak skłonności do postrzegania mentalności ludzi dawnych przez pryzmat współczesnych, umiejętność szybszego i bardziej rzetelnego przeprowadzenia researchu na temat danego wydarzenia.

Jeszcze raz dziękuję za Twoją życzliwość i ciekawą rozmowę!

Również chciałbym podziękować za wspaniały dialog i Twoje obszerne odpowiedzi!

Natomiast ja nie piszę moich wyjaśnień, aby uskarżać się na zamieszczane pod tekstami komentarze, ale – aby pokazać, że się do nich stosuję. (…) Krytyka każdej formy podejmowanych zmian mocno jednak zniechęca, dlatego na razie z czystym sumieniem odpuszczam tworzenie podobnych hybryd. :) 

To dobrze, że starasz się korzystać z komentarzy i wyciągać wnioski. Chciałbym też jednak dodać, że dawniej zdarzało Ci się (moim zdaniem) stosować do nich zbyt automatycznie, wprowadzać nawet marne sugestie, a teraz widzę, że dajesz radę bronić swojej koncepcji tam, gdzie uważasz to za potrzebne, więc myślę, że uczyniłaś pod tym względem znaczny postęp! Prawie zawsze staram się, żeby moja krytyka była dla autora motywacją, a nie zniechęceniem – ale wiadomo, że to łatwiej powiedzieć niż zrobić…

Jak wspomniałam wcześniej, Francja popierała “po cichu” zamachy na cara, szczególnie próby podejmowane przez Polaków. Jest o tym mowa w tekście. Co do kary śmierci, na Napoleona III także oczywiście urządzano wówczas zamachy i rząd francuski oraz sąd jakoś karę śmierci zastosował, ale wobec zamachowca, podnoszącego rękę na cara we Francji tego nie uczyniono, zatem – jak już wspomniałam – jest to kolejny dowód na to, że “postępowego” cara Aleksandra II mimo wszystko traktowano głównie jako przedstawiciela zniewolenia i totalnego zła.

Zupełnie o tym nie wiedziałem i wydaje mi się to zdumiewające – bądź co bądź Francja szukała wówczas sojuszu z Rosją, obawiając się rosnącej potęgi Prus – zresztą gdyby francuski rząd naprawdę chciał wesprzeć zamachy na Aleksandra II, a wywiad rosyjski się w tym zawczasu nie zorientował, to on by z Paryża żywy nie wyjechał – ale to Ty masz tutaj profesjonalne przygotowanie historyczne. Najwyraźniej muszę o tych czasach jeszcze więcej poczytać.

 

Co do straszenia cara przez nadprzyrodzone proroctwa, przypomniał mi się jeszcze taki wierszyk z okresu postyczniowego – w sumie nie byłbym bardzo zdziwiony, gdybyś go znała i Cię jakoś zainspirował: https://pl.wikisource.org/wiki/Widzenie_carskie_(Gaszy%C5%84ski,_1868).

Uporczywie i nieustająco pozdrawiam!

Życzyli mu nieba ludzie, toż to pewnie życzą,

a mogiłę nieboszczyka obsieją konicą,

a jak na nią wyjdą z kosą, oczy zajdą rosą,

i z mogiły, człeku miły, pożytek odniosą.

(Lenartowicz)

 

Cześć, Cezary!

Opowiadanie wydaje mi się bardzo dobrze napisane, aczkolwiek budzi mieszane uczucia. Zrealizowałeś ciekawy pomysł w formie miniaturki, która zaczyna się od emocjonalnego “trzęsienia ziemi”, a potem napięcie tylko rośnie. W istocie przy takim natężeniu tragedii zwykle zaczynam się dystansować od tekstu, jak gdyby w odruchowej reakcji obronnej, ale na pewno nie twierdzę, że to uniwersalny sposób odbioru. W każdym razie reakcje małżeństwa wydały mi się wiarygodne (o ile moje skromne doświadczenie pozwala to ocenić), nie są chyba stłumione ani teatralnie przerysowane.

Potem jednak pojawia się nagle “odwrócenie polaryzacji”, czyli pewnie najbardziej sztampowy przykład zbyt wiele razy stosowanego w SF paranaukowego “wyjaśnienia”, które niczego nie wyjaśnia i tylko ma mądrze brzmieć. Mogę zresztą założyć, że to świadomy wybór, bo też całą tę partię tekstu – z polityką energetyczną kraju opartą na szczątkach dzieci zamkniętych w kryształach – trudno czytać inaczej niż jako makabreskę. Daje to osobliwy efekt, bo w połączeniu z ekstremalnie poważną pierwszą częścią utworu serwujesz odbiorcy huśtawkę, z której można “wypaść”.

Zastanawiam się nad logiką postępowania firmy. Tak jak staram się wskazać w górnym cytacie, tabu kulturowe przeciwko konstruktywnemu wykorzystaniu zwłok nie jest bardzo silne, o ile dana metoda łączy się z godnym i względnie trwałym upamiętnieniem zmarłego. Wiele rodzin chętnie zapłaciłoby nawet drożej niż za zwykły pogrzeb, żeby taki kryształ mógł potem służyć za generator zasilający jeśli nie ich dom, to schronisko czy bank żywności. Tymczasem model przyjęty przez przedsiębiorstwo Krzysztofa prowadziłby do tego, że za każdą uruchomioną jednostkę energetyczną robiliby sobie paru śmiertelnych wrogów, co na dłuższą metę nie może być zdrowe dla biznesu.

Przyjmuję jednak, że można – i chyba należy – czytać to przede wszystkim jako metaforę innych patologii drapieżczego kapitalizmu, takich jak nieprzewidywalna waloryzacja rat kredytów, prawdopodobnie zbliżające się wielkimi krokami abonamenty na dostęp do AI wiarygodnie naśladującego w rozmowie zmarłych bliskich, a może też opłaty za utrzymanie nagrobków. I w tym sensie tekst by się raczej sprawdzał, celowo pokazując groteskowo przerysowany przykład, żeby zapytać, gdzie przecież postawimy granicę jako społeczeństwo.

Biorąc pod uwagę wszystkie te rozmaite obserwacje i sprzeczne uczucia, nad głosowaniem piórkowym będę musiał się jeszcze zastanowić. Tymczasem parę przypadkowych drobiazgów wyłowionych z tekstu:

Naprawdę chcesz oddać… Naszego kochanego Wojtusia, temu szarlatanowi?

Dałbym po wielokropku od małej litery, bo to kontynuacja tego samego zdania. Przecinek jest niepotrzebny (oddać co komu? – nie rozdziela się dopełnienia bliższego i dalszego związanych z tym samym orzeczeniem).

ale nie była to wystarczająca przeszkoda do opróżnienia całej zawartości.

Lepiej “przeszkoda dla opróżnienia”.

Kolejny raz podwyżka okazała się znacznie wyższa, od prognozowanej.

Tu także przecinek nieuzasadniony.

– Dalej nie rozumiem, co ma pan na myśli…

A tutaj zwykły przecinek przed zdaniem podrzędnym.

i umościł się wygodnie na jednym z siedzeń. Gestem wskazał kobiecie, by usiadła.

Tu czegoś brakuje (by także usiadłaby usiadła obok?).

 

Jeśli ci z kiszek zrobią struny,

czaszkę powlecze szara pleśń,

w zaświatach pasł się będziesz dumny,

że gra ktoś na nich smętną pieśń

Pozdrawiam ślimaczo!

Jak widzę, obrona własnego opowiadania chyba nie daje za wiele, bo pojawiają się nieoczekiwanie dodatkowe pytania i tak można w nieskończoność. :) Lepiej było mi od razu napisać: “masz rację, źle to wypadło, kładę uszy po sobie i popieram całą tę krytykę”, nawet jeśli się z nią nie zgadzam. :) 

Dłuższą chwilę wahałem się, jak odpisać. Bruce, naprawdę nie wiem, jakich sformułowań mam użyć, żeby Cię przekonywać, że nikt tutaj – a z całą pewnością ja – nie chce koniecznie Ci dopiec ani udowodnić, że napisałaś słabe opowiadanie. Przypuszczam, że piszesz o zagadnieniach i postaciach, które Cię interesują i chcesz się nimi dzielić z czytelnikami. Wobec tego potrafisz chyba uwierzyć, że szczegółowy, merytoryczny komentarz jest wyrazem wzajemnego zainteresowania i chęci rozmowy na te ciekawe dla nas obojga tematy, a nie złośliwej krytyki? Gdy czegoś nie rozumiem, staram się dopytać; gdy wydaje mi się, że umiałbym coś napisać lepiej, podsuwam swój pomysł. Ucieszę się, jeśli przy okazji odniesiesz z tego jakąś korzyść literacką, ale wolałbym, gdybyś nie czuła się obowiązana do “obrony opowiadania”. Niemniej jeżeli tak dotkliwie postrzegasz większość reakcji na swoje teksty, tym bardziej podziwiam, że wciąż pragniesz się nimi dzielić i brać aktywny udział w życiu naszej Społeczności! Wierz mi, proszę, że staram się szanować Twoją wrażliwość autorską, komentować jak najbardziej delikatnie i zarazem rzeczowo.

Myślałam, że wybrzmiało to wyraźnie, że to nie jest zwyczajna osoba, lecz postać ze wszech miar fantastyczna i dokonująca rzeczy niemożliwych i to bynajmniej nie dlatego, że była wróżbitką.

Ależ ja absolutnie nie zaprzeczam jej walorom fantastycznym! Przeciwnie, już w pierwszym wpisie dzieliłem się wrażeniem, że cała scena z żebrami jest obrazowa i buduje wyjątkowy klimat. Wydaje mi się, że opisałem moje wątpliwości co do tej postaci dość jasno, ale jeżeli Tobie takie jej przedstawienie pasuje do ogólnego zamysłu opowieści, to zawsze Twoja decyzja.

mnie tam przecież nie było i niczego takiego nie widziałam; nie wiem, jak działały ówczesne pistolety i jakiej były marki oraz pochodzenia, że akurat wypaliły tak, a nie inaczej, niemniej stało się właśnie tak, jak to przedstawiłam.

Nie kwestionuję Twojej wiedzy, może zbyt nieprecyzyjnie się wyraziłem: napisałbym to zdanie trochę inaczej, po prostu sformułowanie “podczas eksplozji” wydało mi się niejasne, bo normalnie strzał z pistoletu nie wiąże się z eksplozją, nie jest to przecież granatnik. Doczytałem trochę na temat tego zamachu i proponowałbym na przykład tak: Nacisnął spust dwulufowego pistoletu, lecz ten niespodziewanie wybuchł mu w dłoni. Kule poleciały w przeciwne strony i raniły jego samego oraz konia stojącego przy powozie znienawidzonego monarchy. Oczywiście do niczego nie przymuszam.

Francja, mimo bezsprzecznie posiadanej wiedzy na temat wielu planowanych przez cara Aleksandra II zmian, zachowała się po zamachu na jej terytorium tak, a nie inaczej, spodziewając się rzecz jasna oburzenia cara i ochłodzenia stosunków z Rosją. Car był postrzegany przez nią jako symbol zniewolenia i zła.

Zawsze myślałem, że to było po prostu tak, iż ówczesny francuski kodeks karny nie przewidywał kary śmierci za nieudaną próbę zabójstwa, ale może się mylę.

Co do poważnych i dalekosiężnych konsekwencji, o które pytasz i o których wcześniej wspomniałam, to typowy temat-rzeka (…) faktem jednak jest, że w niedługi czas po omawianym tu zamachu carat obalono ostatecznie i bezpowrotnie. Nie oceniam oczywiście, czy to dobrze, czy źle, bo nie miejsce po temu, ale tym, którzy kolejne zamachy czy też rewolucje przeprowadzali, zabójstwo, dokonane przez Hryniewieckiego, ułatwiło drogę do ostatecznej realizacji rewolucyjnych czy też spiskowych celów.

I takie właśnie było dotąd moje amatorskie rozumienie tematu – że wtedy zaprzepaszczono w Rosji jedyną (niepewną) szansę stopniowych przemian demokratycznych w kierunku monarchii parlamentarnej. Potem już nastąpiła krwawa rewolucja i wywiązał się totalitarny reżim, który po dziś dzień stanowi dla nas egzystencjalne zagrożenie. Jednak jeżeli masz na ten temat inne przemyślenia, to przecież także mogłabyś je wykorzystać do wzbogacenia tekstu i zaskoczenia czytelnika zakończeniem. Przykładowo, dałoby się pokazać, jak Twoja wróżbitka przewiduje przyszłość i w tym scenariuszu widzi, jak Imperium Rosyjskie staje się najpotężniejszym państwem świata, a Polacy pozostają pod jego kontrolą i powoli się asymilują – więc aranżuje carobójstwo, żeby zapobiec reformom i ratować sprawę polską. Jak zawsze, niczego Ci nie narzucam, to tylko pomysł, przykład rozwiązania fabularnego, który może Cię do czegoś zainspiruje.

Pozdrawiam serdecznie, życzę dużo siły i weny!

kolejne opowiadanie i jestem przekonana, że spotka się z kolejną krytyką tylko z powodu daty. Piszę za dużo i za często publikuję rzeczy słabe i niedopracowane.

Powtórzę: nie chciałem krytykować Twojego tempa, raczej wyrazić zakłopotanie, że wiele z Twoich tekstów na pewno zasługiwałoby na uwagę i komentarz, a nie nadążam ich czytać. Jeżeli rzeczywiście uważasz, że publikujesz rzeczy niedopracowane, to może powinnaś zwolnić, poświęcać więcej czasu na ich poprawianie przed “wypuszczeniem na wolność” – ale ja Ci nie potrafię zagwarantować, że to naprawdę podniesie ich jakość.

Nigdzie nie wspomniałam, że polscy Cyganie w wyjątkowy sposób podchodzili do kwestii narodowowyzwoleńczych, szczególnie po powstaniu styczniowym. Co nie znaczy, że ta Cyganka tak podchodzić nie mogła.

Niby mogła, ale wyobraź sobie teraz, że czytasz utwór, w którym występuje taki człowiek: mieszka sobie, dajmy na to, w Irlandii Północnej, narrator nazywa go “Polakiem”, ale nie widać nigdy, żeby mówił po polsku czy uczestniczył w polskiej kulturze, a swoim dzieciom wpaja, że mają się koniecznie czuć Irlandczykami, nie Brytyjczykami. Nie zastanowiłoby Cię, czy taka postać jest wiarygodna jako Polak oraz czy autor w ogóle zdaje sobie sprawę z istnienia polskiej tożsamości narodowej?

Jej Żebrowi służą wyłącznie uważnemu, chronologicznemu śledzeniu przeprowadzonych zamachów i pokazaniu synom, zrodzonym z jej żeber, że zabicie cara, nawet przy tak wielu próbach, jest możliwe.

Może źle zrozumiałem zamysł tekstu, bo wydawało mi się, że według Twojej opowieści ona miała jednak wywrzeć jakiś wpływ na wydarzenia, a nie tylko je obserwować i porządkować.

Nie przypuszczam, aby ktoś, nie znający zbyt dobrze historii XIX wieku, wiedział o nich wszystkich, a tym bardziej o tym, że akurat to siódmy miał być udanym. Mało kto w ogóle słyszał o takiej przepowiedni, choć to fakt autentyczny. 

O przepowiedni rzeczywiście nie słyszałem. O zamachach mniej więcej tak – wiedziałem o tym Berezowskiego oraz o tym, że Narodnaja Wola atakowała kilkakrotnie, zanim im się udało, znałem też niektóre szczegóły (np. co do eksplozji w Pałacu Zimowym).

Niestety, nie mogę się całkowicie zgodzić z twierdzeniem, że zabójstwo cara nie przyniosło żadnych korzyści. Gdyby tak było, nie podejmowano by aż tak wielu prób, tak sądzę. Do tego plany reform to bardzo przyszłościowa sprawa, liczy się to, co było teraz. A “teraz” car oznaczał wyłącznie niewolę i zło.

To jakie korzyści przyniosło? Ja naprawdę rozumiem, dlaczego spiskowcy usiłowali go zabić, mogę współczuć ich racjom, ale to wcale nie znaczy, że było to pożądane z pragmatycznego punktu widzenia. Podejmowanie wielu prób niczego nie dowodzi, ludzie próbują różnych rzeczy, czasami zupełnie szkodliwych.

Co do wykładu natomiast, każdy Czytelnik wskazuje mi na inne wady kolejnych opowieści, sięgających do historii (…) Tam wyraźnie było powiedziane, że to tylko dialog, brak czegoś dodatkowego, ciekawszego, jakiejkolwiek fabuły historycznej, postaci obok tych dyskutujących, panoramy dziejowej. Jak mawiała moja Mama – “cokolwiek zrobisz, będziesz żałował”. :)

Raczej żaden czytelnik nie próbuje Cię zranić, (prawie) wszyscy starają się tutaj komentować merytorycznie, podsunąć możliwości ulepszenia lub rozwinięcia tekstu według swojej najlepszej wiedzy. W ostatecznym rozrachunku sama musisz ocenić, które komentarze są bezwartościowe, a z których możesz wyciągnąć dla siebie jakieś wnioski na przyszłość, żeby pisać jeszcze ciekawiej i umiejętniej.

 

Jeszcze przypadkowe drobiazgi wyłowione z tekstu:

oddał strzał z dwulufowego pistoletu, lecz niespodziewanie podczas eksplozji kule raniły jego samego oraz konia, stojącego przy powozie znienawidzonego monarchy.

Podczas jakiej eksplozji? I jak on to zrobił, że postrzelił się z własnej broni, mierząc do przodu? Rykoszet? A może pistolet wybuchł mu w dłoni?

Zrozpaczony zamachowiec, tkwiąc w ogrodach cesarskich, najpierw zasalutował, a potem strzelał do uciekającego ku Pałacowi Zimowemu władcy

Dlaczego zamachowiec był zrozpaczony i dlaczego najpierw zasalutował?

 

Nawzajem dziękuję za podtrzymanie rozmowy i cierpliwe wyjaśnianie wątpliwości oraz ponownie pozdrawiam!

I informacja końcowa:

 

marzan – Matylda i Paladin – 8/5 głosów, 1 TAK (Ananke, regulatorzy), nominacja!

chalbarczyk – Przyjaciółka lipa – 5/5 głosów, 0,5 TAKA (GreasySmooth), nominacja!

vrchamps – Maszyna, która potrafiła trzymać wędkę – 5/5 głosów, 0,5 TAKA (regulatorzy), nominacja!

ośmiornica – Tatuażysta – 2/5 głosów;

JPolsky – Szlak przeznaczenia – 1/5 głosów;

cezary_cezary – Dziecko zamknięte w krysztale, czyli… – 1/5 głosów;

marzan – Pocztówka z Australii – 1/5 głosów;

KoscianIx – 1944 – 1/5 głosów;

MichaelBullfinch – Priorytety, czyli co dzieli rodzinę na pół – 1/5 głosów;

KoscianIx – 1953 – 1/5 głosów.

 

Zgłoszenia Loży:

cezary_cezary – Dziecko zamknięte w krysztale, czyli… (Ambush);

chalbarczyk – Przyjaciółka lipa (Ambush);

vrchamps – Maszyna, która potrafiła trzymać wędkę (Ambush).

Dziękuję za tak serdeczne powitanie!

“Aluzju poniał”.

To również samokrytyka, że piszę komentarze zbyt wolno – ot, choćby “Okulary Klarysa” od początku mam ochotę skomentować, a nijak nie mogę zebrać myśli, żeby napisać coś sensownego, wyważonego i użytecznego dla Ciebie jako autorki.

Przepraszam, pozwolę sobie jednak stanąć w obronie mojego opowiadania. :) 

Ależ nie ma za co przepraszać, to bardzo miłe, że masz chęć podjąć dialog! Przecież nie komentuję po to, żeby zmieszać tekst z błotem, lecz żeby podzielić się wrażeniami i na miarę swoich skromnych możliwości pomóc w rozwoju literackim.

Przyznam, że mocno zaskoczył mnie taki komentarz. :) Nigdzie w opowiadaniu nie ma mowy o tym, że to przepowiednia prawdziwa. Nigdzie też nie ma mowy o tym, że siódmy zamach się powiedzie.

I właśnie: dzielę się wrażeniami, ale nie mogę twierdzić, że mój odbiór tekstu będzie uniwersalny. Wydaje mi się oczywiste, że czytelnik uzna przepowiednię wyeksponowaną z takim naciskiem w pierwszej scenie jako prawdziwą. Możesz jednak chcieć to przetestować na jakimś odbiorcy, któremu nie otwierają się od razu w głowie szufladki z wiedzą o XIX wieku.

Ujęcie zamachów w taki sposób jest celowe – miało być w miarę szybkie, ciekawe, nie zanudzać i nie zniechęcać do dalszego czytania. :) 

Pewnie spotkałaś się kiedyś z zasadą “show, not tell”. Sam nie jestem zasady tej zwolennikiem – wydaje mi się, że dobrze użyte w odpowiednich miejscach “tell” może nadać opowiadaniu niepowtarzalny klimat – ale tu mamy ekstremalny przypadek, gdzie większą część zdarzeń dostajemy tylko opowiedzianą przez osobę trzecią, bez oglądania zamachów oczami bohaterów.

Świadomość tamtych jest świadomością tamtych – Żebrowi, wnikając w ich ciała, stają się nimi. Postępują tak, jak tamtym pozwalają okoliczności.

Chyba coraz bardziej nie rozumiem – skoro nie wpływają na ich świadomość, nie modyfikują biegu zdarzeń, to na czym w ogóle polega to wcielanie się, w jaki sposób służy realizacji planu? Jeżeli gdzieś w tekście jest wyjaśnienie, to musiałem je przeoczyć.

Cygance zależy na tym, ponieważ ma w sercu Polskę – ojczyznę. Hmm… sądziłam, że wybrzmiało to wyraźnie, skoro parokrotnie o tym mówiła, najwidoczniej – nie. :(

To akurat wybrzmiało, tylko wydało mi się mało prawdopodobne, bo skąd u XIX-wiecznej Cyganki polska świadomość narodowa? Poszczególne grupy tej ludności mają własną świadomość etniczną. Mogę się mylić, ale nie zetknąłem się nigdy z informacją, żeby np. członkowie Polskiej Romy Nizinnej w okresie zaborów jakoś wyraźnie identyfikowali się z polskością, a tym bardziej wspierali “polskich panów” przeciwko carowi.

No tak, tylko to nie miał być wykład historyczny, bo wielokrotnie zarzucano mi takie cechy opowiadań. Tu nie ma miejsca na opowieść o historii tej organizacji spiskowej (i innych), nie temu poświęciłam tekst. :)

Rozumiem, ale jak dla mnie dopiero tutaj wyszedł Ci wykład, i to gorzej poprowadzony, przesycony nazwiskami, miejscami i innymi nieistotnymi szczegółami zamiast istotnej treści wydarzeń historycznych.

Nie, to nie pomyłka, on działa ciągle w organizacji, jest jej przywódcą. Celowo inni bracia wcielają się w jego postać – Żelabow na początku zamachów jest całkiem innym Żelabowem później, kiedy opracowania ataków są dużo bardziej precyzyjne i lepiej przemyślane. 

Czytelnikowi będzie niezwykle trudno domyślić się tej celowości. Jeżeli nie opisujesz w tekście, jak i dlaczego dwóch różnych braci wciela się w przywódcę organizacji, tylko rzucasz tym samym nazwiskiem w dwóch osobnych akapitach bez żadnego komentarza, to bardzo wygląda na pomyłkę.

W żadnym wypadku nie zamierzałam bronić tutaj cara. Całkowicie świadomie pominęłam, zawarte w każdym opracowaniu podsumowania, jak to źle się stało, że go zabito, bo miał tyle planów reform, zaś tępy następca wrócił do starego porządku. (…) Reformy społeczne, nawet najmądrzejsze, nie mają nic do rzeczy wobec mordów na Polakach – tak miało to wybrzmieć. 

Wiem, że nie napisałem nic oryginalnego, to znaczy ten komentarz pojawia się rzeczywiście w każdym opracowaniu, a jako historyczka niewątpliwie jesteś lepiej ode mnie przygotowana do tej dyskusji. Chętnie się zgodzę, że zabicie cara było usprawiedliwione – nie jako zemsta, ale złożony z należytą starannością trybunał podziemny miałby dostateczne powody, by go skazać na śmierć (w braku technicznej możliwości dożywotniego uwięzienia). Nie znaczy to przecież, że przy całej słuszności moralnej należało podjąć taką decyzję, jeżeli miała przynieść gorsze jeszcze skutki. Tutaj po prostu dostrzegłem potencjał fabularny w wyobrażeniu bohaterki, która manipuluje zza kulisów jak najbardziej prawdziwymi wydarzeniami historycznymi, doprowadzając do śmierci cara tylko dlatego, że wyrządził jej kiedyś osobistą krzywdę, a szczerych patriotów wykorzystując jako marionetki z pełną świadomością, że ten czyn nie przyniesie wcale korzyści ani Polsce, ani Rosji. Naturalnie jest Twoją autorską decyzją, czy pragniesz taki potencjał wykorzystać.

Skoro wspominasz o “Oknach praskich”, pozwolę sobie wspomnieć także, że tekst ten nie przypadł Ci wówczas do gustu

Tu mnie poważnie zaskoczyłaś:

Temat obrałaś sobie bardzo wdzięczny i robi wrażenie, jak udało Ci się go wyzyskać: przedstawiłaś kluczowy moment dziejowy w sposób oryginalny, humorystyczny, w pełni ukazujący jego wagę i specyfikę kulturową, raczej dobrze wyważyłaś zastosowanie potocznych zwrotów. (…) Podobnie pointa: nie mogę się wypowiadać za ogół czytelników i pewnie są tacy, którzy uznają ją za wybitną (…) genialnie ukazujesz reakcje obiektów sporu, całe to odwrócenie ról, w którym to śmiertelnicy wypadają dostojniej! wypadają! (…) jeżeli dojdzie do głosowania piórkowego, będę się jeszcze musiał zastanowić, ale prawdopodobnie będę na nie. (…) świetnych walorów komicznych, które udało Ci się osiągnąć w tej konwencji scenki teatralnej. (…) Jak widzisz, naprawdę nie szkoda mi było poświęcić trochę czasu na ten utwór i nie mam cienia wątpliwości, że jeśli dojdzie do głosowania, pozostali członkowie Loży także nie będą żałować!

Tamten tekst zdecydowanie przypadł mi do gustu, uważałem go za bardzo przyjemną i godną uwagi lekturę, mało co poniżej progu piórkowego – i sądziłbym, że wynikało to z moich komentarzy dostatecznie jasno. Oczywiście poza zacytowanymi pochwałami skupiałem się na mniej lub bardziej subiektywnie postrzeganych mankamentach, ale to chyba normalne, że staram się wskazać, co można by poprawić, żeby komentarz był merytoryczny i przynosił autorowi korzyść. Jeżeli odebrałaś to inaczej, uznałaś ogólny ton moich wpisów za negatywny, to siłą rzeczy pozostawia pytanie, w jaki sposób mógłbym zmodyfikować swoją metodę komunikacji, żeby lepiej przekazywać intencje.

Również Ci bardzo dziękuję i serdecznie pozdrawiam!

Cześć, bruce!

Wciąż mam wrażenie, że piszesz opowiadania szybciej niż ja komentarze. W każdym razie od jakiegoś czasu nie wpisałem się pod żadnym Twoim tekstem. A skoro umieszczasz coś w XIX wieku, który też nieraz inspirował mnie twórczo, to dobra okazja, żeby to zmienić.

Trudno mi Ci doradzać literacko, kiedy na dobrą sprawę kształtujesz własny gatunek – hybrydę opowiadania i wykładu historycznego. Wydaje mi się jednak, że o ile czasami potrafisz łączyć mocne strony tych dwóch gatunków (Okna praskie), to tutaj obydwa raczej ucierpiały przy krzyżowaniu. Pod kątem konstrukcji opowiadania nie jest korzystne, że proroctwo w pierwszej scenie odsłania prawie całość dalszego biegu zdarzeń, czytelnik ma pewność, iż przeczyta o siedmiu zamachach i siódmy się powiedzie. W dodatku konwencja wykładu sprawia, że wiele zdarzeń, które ciekawiej byłoby pokazać, otrzymujemy tylko jako opowiedziane (“Dlatego wasz brat w ciele zamachowca Chałturina, zrozumiawszy to, wszystkie dotychczas przyniesione materiały wybuchowe umieszczał tylko w podłodze pod carską jadalnią”). Brakuje odpowiedzi na pytania, które chyba byłyby ważne z punktu widzenia fabuły: Na czym dokładnie polega wnikanie Żebrowych w ciała zamachowców, co się dzieje w tym czasie ze świadomością tamtych? Dlaczego Cygance tak zależy, żeby jej “syneczkowie” czuli się Polakami, a nie Rosjanami; dlaczego nie Cyganami po prostu?

Patrząc z kolei w kategoriach wykładu, mam wrażenie, że występuje tutaj znaczne przesycenie trywialną warstwą faktograficzną – nazwiska, miejsca zdarzeń – podczas gdy mało miejsca jest poświęcone przyczynom i skutkom, skąd naprawdę brały się ruchy takie jak Narodnaja Wola i dlaczego nie były w stanie zrealizować swoich celów politycznych. Zarówno przy czwartym, jak i szóstym zamachu wymieniasz Żelabowa – może to nawet nie pomyłka, trudno mi od ręki znaleźć informacje o obu atakach, ale to trochę dziwne, żeby dwóch różnych braci wcielało się w tego samego człowieka. A wreszcie liczyłem na to, że na końcu opowiadania znajdzie się taka scenka: matka przyznałaby, że wyeliminowanie Aleksandra II będzie miało jak najgorsze skutki polityczne i odsunie perspektywę jakiejkolwiek liberalizacji w Imperium, a polowała na niego tylko dla prywatnej zemsty. Oczywiście wybrzmiałoby to mocniej, gdyby był tam ktoś, kto pomagał jej z własnej woli i poczucia patriotyzmu, a nie tylko zupełnie od niej zależni “syneczkowie”.

Kilka przypadkowych uwag:

szepnął poddenerwowany doradca monarchy

Lepiej “podenerwowany”.

Zdradzasz ją z kobietami rozmaitych aparycji.

Utarta fraza to “rozmaitego autoramentu”, zresztą co miałaby oznaczać ta wersja – ładnymi i szpetnymi?

– Miej baczenie, że nawet za ostrożniej wypowiadane słowa, równych tobie śmiałków wieszamy na szubienicach!

Drugi przecinek zbędny. Przy tym “równych tobie” dziwne w tym kontekście, pasowałoby raczej coś typu “podobnych do ciebie”, “śmiałków takich jak ty”.

– Ale Polski nie ma, matiuszko…

– Jest!

– Gdzie? – Rozłożyli ręce, udając, że rozglądają się dookoła.

– Tu, i tu, i tu! – To mówiąc dotykała po kolei swej głowy, serca, aż na końcu uniosła obie dłonie. – Czas, aby ją w was obudzić!

I pytam sie, bo mnie wiezą przez lasy, przez jakiesi murowane miasta –– “a gdziez mnie, biesy, wieziecie?”, a oni mówią: “do Polski” – a kaz tyz ta Polska, a kaz ta?

 

Aby zakończyć komentarz w pozytywnym tonie: zdecydowanie doceniam klimat, przemawiające do wyobraźni opisy anatomiczne, nietuzinkowy pomysł na magię, a także pewien rodzaj – z braku lepszego słowa – czułości, serdecznego podejścia do bohaterów.

Pozdrawiam!

Cześć, Vrchampsie!

Wygląda na to, że jeszcze nic Twojego nie komentowałem. Cieszę się w takim razie, że okoliczność głosowania piórkowego zmotywowała mnie, żeby tu zajrzeć.

Opowiadanie, moim zdaniem, ma swoje mocne i słabe strony (cóż za zaskoczenie, prawda?). Niewątpliwie jest to tekst z pomysłem, zwarty i pewnie poprowadzony od początku do końca. Konstrukcja świata wydaje mi się jednak chwiejna – niektóre miejsca wskazują na to, że ludzkość przegrała wojnę z maszynami i żyje w rezerwatach, a niektóre na to, że nastąpił jakiś kruchy pokój czy rozejm, nowa “żelazna kurtyna”, obie strony rządzą się same i odnoszą do siebie z wrogością. W każdym razie skazana na niepowodzenie przyjaźń pomiędzy osobami z dwóch stron barykady była już przerabiana tysiące razy i nie znalazłem tu dla siebie nic specjalnie świeżego. Za to wyobrażenie robota, który wskutek błędu algorytmicznego próbuje wyinkubować ludzkie dziecko, ale sam nie wie po co, zdaje się rzeczywiście nietypowe i poruszające. Rzecz jasna, z samych fibroblastów nie da się wyhodować płodu (i chwała za to Matce Naturze, bo inaczej by nam zarodki spontanicznie wyrastały w tkance łącznej!).

Warstwa językowo-redakcyjna jest zła. Doprowadzenie tekstu do jakości piórkowej wymagałoby prawdziwego ogromu pracy, a nie jestem na tyle przeświadczony o wartości fabuły, by się jej podjąć, zagłosuję zatem na NIE. Spróbuję jednak zrobić choć cząstkowy przegląd, abyś przecież miał z tego jakiś pożytek na przyszłość…

Oczywiście, mój mózg nie jest upośledzony

To nie jest prawidłowa kolokacja – “mój mózg nie jest uszkodzony” albo “mój intelekt nie jest upośledzony”.

z których (gdy zdołam je uchwycić), cieszę się jak dziecko.

Przecinek po nawiasie bezzasadny. Zdanie podrzędne “gdy zdołam je uchwycić” można wziąć w nawias lub obustronnie wydzielić przecinkami – nie należy mieszać rozwiązań.

Pojawianie się robotów w rezerwatach to sytuacja, która zdarza się od czasu do czasu, ale prawdę mówiąc, to bardzo rzadkie zjawisko.

To zdanie nie ma sensu – “sytuacja” i “zjawisko” to wyraźnie różne pojęcia, podane miary częstotliwości też są wzajemnie sprzeczne.

spoglądając na snajperkę, oraz skrzynie z amunicją.

Nie ma powodu stawiać przecinka przed “oraz”.

bo zawsze starałem się, wypełniać obowiązki z należytą uwagą.

Też bez przecinka – to nie są dwa rozbieżne orzeczenia, lecz czasownik modalny i zależny od niego bezokolicznik.

ten, co przyjeżdżał, zostawiał ciężarówkę temu, który zdawał służbę

A tu są rozbieżne orzeczenia.

Pamiętam, że za dzieciaka też go obserwowali.

Wydaje mi się, że konstrukcje typu “za dzieciaka” wiążą się tylko z pierwszą osobą.

Wychyliłem się zza popękanej ściany bloku, kiedy odjeżdżał.

Zwykłe wydzielenie zdania podrzędnego.

Kiedyś z ciekawości przewertowałem książkę meldunków i największe spóźnienie, jakie odnotowano, to pół godziny, blisko sześć lat temu.

Wtrącenie oddzielamy przecinkami z obu stron. Zabrakło kreski nad “ć”.

Wyglądało na to, że moje zapiski nie zostaną rekordową pozycją w książce, bo maszyna zjawiła się po siedemnastu minutach.

Chyba raczej “okazało się” niż “wyglądało na to”, fakt jest przecież jednoznaczny. I nie trzeba ponownie wzmiankować książki, była w poprzednim zdaniu, samo “rekordową pozycją” wystarczy.

To było właściwie jedyne z podobieństw do jej codziennej porannej rutyny.

Przywrócenie właściwego sensu zdania.

Myślałem, że regulacja ostrości lornetki pomoże dostrzec, czym była użyta przynęta.

A może jakoś tak: Wyregulowałem ostrość lornetki, próbując upewnić się, co robot nabija na haczyk?

Możliwości techniczne powierzonego mienia(-,) nie pozwalają stwierdzić ze stuprocentową pewnością, czym owa przynęta może być.

Nie oddzielamy przecinkiem grupy podmiotu od grupy orzeczenia. Łącznika w wytłuszczonym słowie także nie powinno być.

Zacząłem się zastanawiać, czemu jej dotychczasowe zachowanie uległo zmianie.

Zachowanie przynęty??

Może uległa uszkodzeniu, co mogło wpłynąć na deformację działania logiki, i zamiast posłużyć się standardową przynętą, losowo wybrała coś innego?

Zdanie wtrącone wydzielamy przecinkami obustronnie.

Moje rozważania skończyły się, kiedy szczytówka wędki niespodziewanie wygięła się wpół

Lepiej “zostały przerwane”, by nie powtarzać “się”.

pierwsze branie w swojej wędkarskiej karierze.

Lepszy szyk “karierze wędkarskiej” (trwały rodzaj kariery, a nie przypadkowe określenie).

Kiedy zdarła z niej skórę razem z łuskami

Nielogiczne – nie da się zedrzeć rybie skóry, a łusek pozostawić. “Zdarła łuski razem ze skórą” oczywiście miałoby sens.

zaimplementował ją we własny układ autonomiczny

A to w jakim sensie? Nie pasuje ani autonomiczny układ nerwowy, ani tym bardziej abstrakcyjny układ autonomiczny w znaczeniu z teorii sterowania.

ale nie stało się nic kkonkretnego.

Na tę literówkę zwracał Ci już uwagę przedmówca.

 

Dziękuję za podzielenie się opowiadaniem i pozdrawiam ślimaczo!

Cześć, Zanaisie!

Bardzo przyjemne opowiadanie, pomysłowe, ze sprawnie poprowadzoną fabułą. Gratuluję publikacji w NF! Względem pozostałych Lowinów stawiałbym je mniej więcej na równi ze Złamanego serca nie zszywa się igłąFront Wyzwolenia Bobra wydawał mi się nieco lepszy. Co do tego, o czym piszesz w przedmowie: myślę teraz, że potencjał tego bohatera i uniwersum, który moim zdaniem wystarczyłby na rozwinięcie w dłuższą serię, oprócz świeżości zwierzęcego noir leży także w nienachalnym komentarzu do przemian obyczajowości.

Betowanie tego tekstu było miłą przygodą, przy której też się co nieco nauczyłem. Ponieważ widzę teraz, że najwyraźniej umknęła Ci część błędów z końcówki przeglądu, pozwolę sobie jeszcze skopiować odpowiedni fragment komentarza:

– O, Jeżu!

Raczej zapisywane bez przecinka.

Praca u panny Chew była spełnieniem moich próśb.

Jakieś kulawe, ale nie bardzo wiem, jak to zwięźle poprawić. Może po prostu coś w stylu “tym, czego potrzebowałem”, “propozycją nie do odrzucenia”… A może tylko subiektywnie mi się nie podoba?

Pięćdziesiąt procent szansy to…

Raczej w liczbie mnogiej w tej frazie, “szans”.

a ja popędzałem swój mózg do szybszych obrotów: „Cała naprzód, leniu!”. Dorzućcie węgla do kotła!

Węgiel do kotła nie powinien też być w obrębie cytatu?

Od strony korytarza słyszałem już tupot lawiny łap.

Zgrzyta mi ta metafora, lawina nie tupie.

albo płynąłem jachtem po morzu z zielonego dywanu.

Wpłynąłem na suchego przestwór oceanu…

ciąg przyczynowoskutkowy

Przyczynowo-skutkowy (“łączący przyczynę i skutek”), a nie przyczynowoskutkowy (“skutkowy o cechach przyczynowych”).

Pysk zakneblowali mi jakąś szmatą (…) O ile pozwolą mi mówić.

Nie widziałem jeszcze szmaty, która całkowicie uniemożliwia artykulację. Obok i tak jest mowa o taśmie klejącej, więc pewnie wystarczy dodać “pysk przed zaklejeniem zakneblowali…”.

(…) 

Przez pyski dwójki oszustów

“Dwojga” ładniej stylistycznie.

improwizowanie w zamieszaniu

Nie wolisz “improwizację”?

Może króliki mają śliczne futerka, ale w głębi dusze prawdziwe z nich rekiny.

W głębi duszy / dusz.

 

Jak zwykle: co do zasady nie mam w zwyczaju klikać tekstów, które betowałem, ale dla złotych Piórek robię wyjątek, ponieważ uważam, że i tak spokojnie mogłyby z automatu trafiać do Biblioteki.

Pozdrawiam serdecznie!

Cześć!

Bardzo ładny czterowiersz 4+5, po wierzchu trochę zamaskowany jako wiersz nieregularny. Wielka szkoda tylko, że trzeba tak maskować, by mogło uchodzić za “nowoczesną poezję”. Temat nie jest nowy, ale myślę, że udało Ci się go ująć lapidarnie i estetycznie.

Pierwowzoru podobnych przeciwstawień, zjawiska do jego istoty, doszukiwałbym się najprędzej u Norwida:

Rym?… we wnętrzu leży, nie w końcach wierszy,

jak i gwiazdy nie tam są, gdzie świécą!

Przeszłość jest to dziś, tylko cokolwiek daléj.

Prócz chwili, w której wzięła, nic nie wzięła.

Pozdrawiam serdecznie!

Cześć ponownie, wcześnie zaczęłaś dzień!

Tak, widzę, że akcja fabularna nie jest istotną warstwą tego opowiadania. Jednak właśnie procedura ikonograficzna, opisana z całą rzetelnością kulturową, pokazała mi, że ono niewątpliwie rozgrywa się w naszym świecie, a nie w jakimś magicznym bezczasie fikcyjnego uniwersum. I wtedy już odruchowo szukam wskazówek co do czasu i miejsca, bo przecież powinny być znaczące dla zrozumienia mentalności bohaterek, kierujących nimi motywów, dla całej wymowy tekstu. Nie upieram się, że to jedyny możliwy sposób lektury – ani nawet, że współcześni teoretycy literatury uznaliby go za najbardziej polecany – ale dzielę się uprawnioną przecież perspektywą czytelniczą.

Podróż jest podróżą wymarzoną, niejako idealną, zatem wyrzuciłam wszystko, co by ją uniemożliwiło.

To jest jakiś pomysł. To znaczy: wyraźne zasygnalizowanie, że być może całość rozgrywa się tylko w wyobraźni Hanny, pozwoliłoby uratować spójność świata przedstawionego, ale z kolei wiązałoby się z bagażem własnych problemów, przynajmniej dla części odbiorców zupełnie przekreśliłoby znaczenie jej doświadczeń. A gdyby udało Ci się zarysować konwencję realizmu magicznego, w której akcja zasadniczo toczy się w świecie analogicznym do naszego, ale ulegającym wpływom wyobraźni, tak że nie jest żadnym problemem wyjechanie z postsowieckiego miasteczka i znalezienie się na sienkiewiczowskim stepie? Ja tego tak nie umiem, ale najlepszym autorom czasem wystarcza kilka zręcznie dobranych zdań.

Pozdrawiam serdecznie!

Owszem, podróżowano wozem w Trylogii, ale również – jeśli mnie pamięć nie myli – w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku w Polsce, a na Ukrainie jeszcze w dziewięćdziesiątych.

Temu nie zaprzeczę, ale kiedy bohaterki mają podróżować przez taką otchłań stepu, że przy odrobinie szczęścia przez dwa dni nie spotkają żywej duszy, i pojawia się akapit tego rodzaju:

Trąciła konia lejcami i wjechały na bezgraniczne połacie traw, przetykane srebrnymi lusterkami wodnych oczek i przygiętymi do ziemi karłowatymi drzewami. Wiatr, niezatrzymywany przez żadną przeszkodę, rozpędzał się na tej płaskiej ziemi, wzmagał się i porywał ze sobą zeschłe łodygi i liście, podnosił kurzawę. Gwizdał w uszach.

– Na miejsce dotrzemy jutro wieczorem. Droga za jakiś czas skręca na wschód i prowadzi jarami. Nie jest tam bezpiecznie.

– Nie jest… bezpiecznie?

– Możemy natknąć się na wygłodniałe watahy stepowych wilków albo dzikich kotów. Ale jeszcze bardziej niebezpieczne byłoby spotkanie z ludźmi.

– to automatycznie wrzucasz moją wyobraźnię w ucieczkę Baśki do Chreptiowa, a już …wóz nurza się w zieloność i jak łódka brodzi na pewno traktowałbym jako post quem non. Oczywiście nie twierdzę, że to uniwersalny odbiór, ale mocno się zdziwię, jeśli typowy czytelnik będzie podejrzewał Twoją opowieść o osadzenie w XX wieku.

Myślę, że nie trzeba być uwikłanym we freudyzm, aby doświadczyć dorosłego życia, kontrolowanego przez rodziców. Są to doświadczenia uniwersalne i do tego powszechnego rozumienia się odwołałam.

Zgoda, po prostu wydało mi się, że bohaterka wyraża je zbyt nowocześnie jak na swoje przypuszczalne możliwości, ale to rzecz jasna powiązane z poprzednią kwestią.

Czytałeś opowiadanie, szukając w nim konkretów i szczegółów

Być może mam nadmierne skłonności do takiego sposobu lektury, jednak chciałem też się podzielić perspektywą czytelnika, który właśnie fiksuje się na szczególikach pomagających zidentyfikować realia i potem nie może ich zgrać z innymi partiami tekstu: pomyślałem, że to także cenna informacja zwrotna.

Cześć!

Na pewno jest to ładnie, subtelnie, poetycko napisane, z mnogością trafnie dobranych opisów i określeń. Na głębszym poziomie jednak do mnie raczej nie trafiło – postaram się wyłuszczyć problem najlepiej, jak umiem. W scenie pisania ikony widać wiedzę, a przynajmniej solidne przygotowanie do tekstu, zwłaszcza cieszę się, że poznałem śliczne słówka “kowczeg” i “lewkas”. Gorzej jednak poszło mi z szukaniem znaczenia symbolicznego, Hanna prawie do końca jest sceptyczna i nie rozumiem, dlaczego ukończony obraz nagle leczy ją emocjonalnie i “unosi”. W ogóle kreacje bohaterek wydają mi się nieprzekonujące. Skoro mamy tutaj podróż wozem konnym po bezkresnym opustoszałym stepie jak w Trylogii, to dlaczego Hanna, mówiąc o swojej relacji z matką, posługuje się kliszami jak ofiara współczesnej psychoanalizy? Dlaczego może ot, tak opuścić rodzinę i wyjechać na długie wakacje z przyjaciółką? I kim właściwie mogłaby być Daria, w realiach epoki, niezależna kobieta nawykła do samotnych podróży, przy tym nieźle sytuowana – nie wygląda ani na markietankę, ani na jakąś hultajkę czy wędrowną wyrobniczkę?

Przy ogólnej smakowitości stylistyki zatrzymało mnie w paru miejscach powielanie, powtarzanie sensów, pleonastyczne dobijanie na siłę rzeczy już powiedzianej – nie wykluczam, że i to robiłaś świadomie, ale gdzieniegdzie rozważyłbym redukcję, przykładowo:

Hanna uśmiechnęła się ledwo widocznie, bo przywołała w pamięci obraz syna i córki, co napełniło ją macierzyńskimi uczuciami.

Właściciel zajazdu, gdy dowiedział się, że podróżują tylko we dwie, popatrzył na nie lubieżnie, nie próbując ukryć pożądania uważnie. Hannie zrobiło się niedobrze.

Całość przypominała zapuszczoną rupieciarnię.

Zaznaczam, że to tylko propozycje.

 

Piórkowo na NIE, ale naprawdę warto było przeczytać, bardzo mało tu jest podobnych opowiadań. Pozdrawiam ślimaczo!

Miałbym na oku jeszcze kilka opowiadań do skomentowania, ale jak widać nie zdążyłem przed terminem, więc moje skromne trzy punkciki wędrują do:

ośmiornica: Tatuażysta – 3 pkt.

Przedstawiam stan nominacji na początek miesiąca:

 

chalbarczyk – Przyjaciółka lipa – 5/5 głosów, 0,5 TAKA (GreasySmooth), nominacja!

marzan – Matylda i Paladin – 5/5 głosów, 0,5 TAKA (Ananke), nominacja!

ośmiornica – Tatuażysta – 2/5 głosów;

vrchamps – Maszyna, która potrafiła trzymać wędkę – 2/5 głosów;

JPolsky – Szlak przeznaczenia – 1/5 głosów;

cezary_cezary – Dziecko zamknięte w krysztale, czyli… – 1/5 głosów;

marzan – Pocztówka z Australii – 1/5 głosów;

KoscianIx – 1944 – 1/5 głosów;

MichaelBullfinch – Priorytety, czyli co dzieli rodzinę na pół – 1/5 głosów;

KoscianIx – 1953 – 1/5 głosów.

 

Zgłoszenia Loży:

cezary_cezary – Dziecko zamknięte w krysztale, czyli… (Ambush);

chalbarczyk – Przyjaciółka lipa (Ambush);

vrchamps – Maszyna, która potrafiła trzymać wędkę (Ambush).

Zgodnie z decyzją RJP z 16 czerwca br. zmodyfikowano punkt 8b) poprzez dopuszczenie pisowni obocznej, co w znacznej mierze usuwa zastrzeżenia podniesione przeze mnie w tym miejscu (wątpliwość co do Rzeki Wisły niestety pozostaje w mocy). Naturalnie nie przypisuję tu sobie żadnych zasług – nie wierzę, by ktokolwiek z RJP nawet czytał ten tekst – ale miło widzieć, że przed wprowadzeniem reformy zaszła w niej jakaś zmiana na lepsze.

Cześć, Kavku!

Powiem szczerze: nie zachwyciło mnie. Nie jestem z tych, których uczucia patriotyczne łatwo urazić, ale jeżeli utwór ma głównie prowokować patriotów (czy, powiedzmy, pewien gatunek patriotów), to bardzo rzadko ma poza tym jakieś walory literackie. Zobacz, jak Tuwim pisał – czy to Do prostego człowieka, czy to Absztyfikanci – walił jak w bęben, ale w konkretne pojęcia i zjawiska godne krytyki, nie w symbole!

Nie jestem pewien, czy tekst broni się jako wiersz, ponieważ właściwie nie dostrzegam w nim cech typowych dla prób poetyckich, wykorzystania środków stylistycznych, rytmizacji (ale nie bierz tego za pewnik, nie czuję się ekspertem w dziedzinie współczesnego wiersza nieregularnego). Podział na wersy wydaje się przypadkowy – jeżeli na przykład wydzielamy pojedynczy wyraz do jego własnej linijki, to znaczy, że kładziemy nań wielki nacisk, a tutaj “Zsiniały i pożerający innego / Orła” – skoro pożera jakiegoś innego, to i tak już wiadomo, że orła, to słowo można by w ogóle opuścić, a nie podkreślać z całą mocą.

Na pomieszanie czasów wypowiedzi zwróciłem uwagę, ale raczej w negatywnym sensie: wynikałoby z niego, iż podmiot liryczny już jako dzieciak narzekał na “niekompetencje dydaktyczne” nauczycieli zamiast na to, że zadają prace domowe i robią niezapowiedziane kartkówki. Dalej: jeżeli piszesz “Ten sam orzeł wisiał także na sali sejmowej”, to skąd potem “walka orła ze szkoły z orłem z sejmu”, skoro obydwa są tym samym orłem? A już najsłabszym punktem całości, moim zdaniem, jest oddzielenie pointy nijaką klamrą “ktoś inny skomentował”, która osłabia wymowę, może wręcz sprawiać wrażenie, jakby autor bał się włożyć te słowa w usta własnego podmiotu lirycznego, a na dodatek nie ma sensu: bo jeżeli piszesz “wyobraziłem sobie, że…”, myśl o orle pojawia się tylko w wyobraźni rzeczonego podmiotu, to dlaczegóż ktoś z boku zacząłby nagle o orle mówić?

Nie zniechęcam do pisania wierszy, ale zachęcam do otwartości na krytykę i do udzielania się w komentarzach pod innymi tekstami – ostatecznie Portal opiera się na zasadzie wzajemnej pomocy. Życzę wiele weny!

Cześć, Ośmiornico! Bardzo miło widzieć, że tu czasem zaglądasz, bo coś mało mam pokrewnych mięczaków…

Jeżeli dobrze pamiętam, gdzieś kiedyś wspominałaś, że nie zajmujesz się zawodowo medycyną, niemniej chyba nie tylko ja mam wrażenie, że piszesz o niej ze smakiem i dobrze ugruntowanym zrozumieniem. I tutaj można się domyślić, że mowa o niezdrowej ambicji i przekonaniu o własnej racji, że istotną treścią kuszenia Wiktorii nie jest możliwość pomocy pacjentom, lecz zaspokojenie próżności. Tylko właśnie – na ile wywnioskować z treści, a na ile domyślić się intencji autorskiej? Jak dla mnie zabrakło jakiejś wyraźnej sceny, w której bohaterka ujawniłaby takie cechy, na przykład forsując terapię uporczywą wbrew życzeniom pacjenta. Sawicki “nie jest sobą”, gdy mówi, że nie warto o niego walczyć, a ostatnia scena – impuls dla podpisania cyrografu – dotyczy młodej matki, której pewnie zależało na życiu, Wiktoria słusznie leczyła ją według swojej najlepszej wiedzy i wyrzucała sobie ewentualny błąd.

Wreszcie: gdyby nawet pragnęła zdobyć tę wiedzę oferowaną przez diabła dla sławy i dumy zawodowej, ale dzięki niej mogła lepiej leczyć, to czy zasada podwójnego skutku poszła na ryby? To jest zawsze problem, który mam z fabułami w typie Fausta – że nie dają zadowalającej odpowiedzi na pytanie, jak beznadziejne byłoby położenie człowieka w świecie, w którym diabeł mógłby sprowadzić na niego potępienie, dając możliwość czynienia dobra; jaka w ogóle byłaby wtedy natura dobra i zła oraz jak można by utożsamiać Boga z dobrem. Przypadkiem czytałem ostatnio trochę Yeatsa, w tym Countess Kathleen, gdzie tytułowa bohaterka oddaje duszę diabłu dla powstrzymania klęski głodowej. Yeats wiedział, co robi: stał na czele odrodzenia literatury irlandzkiej, w sytuacji gdy pytanie, czy należy kolaborować z imperium dla ulżenia swoim rodakom, było bardzo na miejscu. A jednak rozwiązania nie znalazł satysfakcjonującego – w finale bard Aleel obezwładnia anioła chwytem zapaśniczym i ten uwiadamia czytelnika, że Kathleen dostąpiła zbawienia, bo Piekło widzi tylko czyny, a Niebo patrzy na intencje – płaskie to, naiwne literacko. Może lepiej zostawić temat i bohaterkę u progu decyzji.

Pozdrawiam serdecznie!

Ślimak częstuje się gruszką od Jasia i daje znać, co myśli…

Pod kątem treści: ma to trochę wspólnego z realiami historycznymi, ale nie do końca. Wprowadzenie powszechnej służby wojskowej nie stanowiło naruszenia feudalnej umowy społecznej: z dużych państw najpierw zrobiła to rewolucyjna Francja, co wywołało wszędzie naokoło kaskadową reakcję z potrzeby wyrównania sił, a system feudalny był już wówczas coraz bardziej szczątkowy. Naturalnie, w dalszej konsekwencji była to jedna z kluczowych przyczyn XIX-wiecznego potężnego przyspieszenia rozwoju świadomości narodowej (i może też klasowej). Odnosisz się do konkretnych wydarzeń, tylko że nie jestem pewien, na ile one są dobrym przykładem tej ogólnej tendencji. Sytuacja chłopów w Galicji mogła wtedy być nawet gorsza niż w czasach przedrozbiorowych, częściowo właśnie ze względu na pobór do wojska austriackiego – a gdy wszyscy stosowali przymusowy pobór, to naszym elitom akurat brakowało narzędzi przymusu i pozostawało im apelować do uczuć wyższych…

Takie przedstawienie sprawy jak najbardziej miałoby sens w wykonaniu chłopa o ograniczonym horyzoncie informacyjnym, mówiącego po prostu “od zawsze odrabialiśmy pańszczyznę, a panowie mieli nas bronić, to z jakiej racji teraz my mamy ich bronić”, ale tutaj ujęcie jest z zewnątrz, nie przyjmujesz perspektywy chłopa, lecz dziejopisa, więc to moim zdaniem nie zagrało. Naturalnie nie wykluczam, że zdajesz sobie z tego wszystkiego sprawę i umyślnie tak kształtujesz wiersz, żeby pobudzić odbiorcę do wysiłku intelektualnego.

Jaś wygląda mi podejrzanie ponadczasowo. Mogę sobie wyobrazić, że jako dzieciak zetknąłby się z jakimś husarzem z regimentu paradnego, a w późnej starości wziąłby udział w rabacji, tylko że w tym drugim przypadku też nazywasz go “kmiecicem”, synem kmiecia, a nie samodzielnym gospodarzem. Przy okazji “kniaziewicz” – niby wiadomo, że syn kniazia, ale kojarzy się głównie z historycznym generałem Kniaziewiczem. Nie ufam też formie “Jośko” – nie zaręczę za wszystkie polskie gwary, ale kiedy na “a” stoi silny akcent, to ono z zasady nie schyla się w “o”. “Jośko” brzmi bardziej jak zdrobnienie od Józefa, i to prędzej żydowskie.

Tytuł wydaje mi się słabo dopasowany do treści. “Bambinizm” (pogardliwe, nieostre określenie zespołu poglądów charakteryzujących się sprzeciwem wobec lobby myśliwskiego i zbędnego cierpienia zwierząt, ale też ich nadmiernym uczłowieczaniem) nie jest tematem wiersza. Mogę co najwyżej domniemywać, że próbujesz w ten sposób zarysować analogię między niewiarą w uczucia chłopów a niewiarą w uczucia zwierząt, ale to mało czytelne.

 

Z technikaliów: niepotrzebny zapis całości kursywą (tak się robi, kiedy się cytuje wiersz, a nie kiedy się go publikuje); wykrzykniki i pytajniki należące do cytowanej wypowiedzi postaci umieszcza się wewnątrz cudzysłowu. Co do metrum, utwór chyba w zamierzeniu miał być jambiczny (to jest: akcent na każdej parzystej sylabie), przy czym w każdej zwrotce pierwsza i trzecia linijka po osiem sylab, a druga i czwarta po siedem. Strofy 2, 9, 13 poprawnie realizują ten (niełatwy) wzorzec, w kilku innych potknięcia są tylko minimalne. Czyli po przeróbkach tekst mógłby wyglądać na przykład tak:

 

Gdy darł się Jaśko, wrzeszczał, plwał,

piekielne wzywał moce,

pan husarz w siodle marszczył brew

nad stratowanym płotem.

 

“Psiajuchy – tfu! – a by was czort!” –

przeklina cham rycerzy.

A ojciec jego, stary kmieć,

zapobiec waśni bieży.

 

Jak zdzielił syna, kark mu zgiął.

“Wybaczy waść, on głupi!”

Wieczorem Jaśka lał i lał,

o włos nie ukatrupił!

 

“Czy pójdziesz za nich, durniu, w step,

prać Turki i Tatary?

Nasz krzyż – to pole, pot i pług,

ich krzyżem jest znój krwawy.

 

Sprawiedliwości że ci brak?

Toż nigdy jej nie było,

a już w jasyrze jeszcze mniej!

Więc czapkuj pańskim synom!”

 

Minęły długie lata w mig,

pobito bisurmanów.

I zapomniała nasza wieś

Turczynów i Tatarów.

 

Aż wtem pan hrabia i pan kniaź

na świetny koncept wpadli:

“A gdyby tak mieszczanin, cham

się za nas wziął do szabli?

 

Nam lepiej po zaściankach pić,

w stolicy ssać cygaro,

niż na bezdrożach Dzikich Pól

potykać się z niewiarą”.

 

I mijał tak za rokiem rok,

wciąż pańskie rosły brzuchy.

Aż zagrzmiał groźnie trwogi dzwon,

i przyszło brać rekruty.

 

Gnał kasztelanic, hen, przez kraj,

przed chatą rzucił wici,

szablicę wzniósł, nastroszył wąs,

i z ogniem w oczach krzyczy:

 

“Pan wojewoda wzywa was:

czas iść, i bić Moskali!”

A stary Jaśko wnuków wziął…

na widły go nadziali!

 

“O, zdrada! Zdrada!” – wrzeszczał pan –

“Nie masz ci polskiej duszy?”

A cham, no cóż, dogonił go,

na ziemię zdarł, udusił.

 

Rozeszła się szeroko wieść

po Wilnach, po Warszawach.

Ksiądz klął, a hrabia szaty darł.

“Cóż począć? Biada! Biada!”

 

A Jaś? Nie słuchał rzewnych strof

o dymach i Kainach.

Pod lipą na zydelku siadł,

nadgniłe gruszki wcinał.

Cześć, Holly!

Co tutaj liczę zdecydowanie na plus – interesująco, chyba wiarygodnie przedstawione relacje głównej pary bohaterów oraz gra z oczekiwaniami gatunkowymi, dzięki której udało Ci się zamieścić optymistyczne zakończenie i pozytywny przekaz. Opowiadanie dzięki temu korzystnie zapada w pamięć. Co, moim zdaniem, wyszło niestety gorzej? Nieco sztampowe rozwiązania fabularne (młodzi małżonkowie w mało wiarygodny sposób decydują się na zakup podejrzanego domostwa i nawet nie zaglądają na złowrogi strych), cała pierwsza część tekstu (perspektywa Anny) wydała mi się raczej przegadana, a jeszcze poprzedni właściciele to tacy typowi złoczyńcy bez motywu: sądziłbym przecież, że skoro rytuały jakoś tam zadziałały i ich odmłodziły, to zależałoby im teraz na korzystaniu z życia i nie podawaliby się policji na tacy. W sumie opowiadanie całkiem mi się spodobało, ale w moim odczuciu pozostaje poniżej progu Piórka.

Pod kątem językowym: moi czujni poprzednicy odłowili chyba ogromną większość poważnych błędów, ale bardzo dużo jest zdań, które na wyczucie przepisałbym po swojemu, może drobnych potknięć, a może tylko spraw gustu. Przykładowo tylko w jednym miejscu:

W końcu przypomniano sobie o historii pani Świątnickiej i jej dziwnym spotkaniu-nie-spotkaniu Żanety.

Jestem prawie pewien, że poprawna pisownia takich złożeń to “spotkanie-niespotkanie”, ale z tym zdaniem jest też jakiś głębszy problem konstrukcyjny – napisałaś je tak, jakby historia i spotkanie były dwiema osobnymi rzeczami, o których sobie przypomniano, a przecież ta historia dotyczyła właśnie spotkania.

Oczywiście dziewczyna nie chciała otworzyć drzwi. Sąsiadka chciała zostawić ciasto na progu

Niezbyt zręczne powtórzenie.

Natychmiast pobiegła po pomoc do męża, razem wezwali sąsiadów z okolicy.

Chyba bardziej naturalny szyk: pobiegła do męża po pomoc, razem wezwali z okolicy sąsiadów.

Obok noża leżały zwłoki dziecka, z którego wylewały się wnętrzności.

Raczej “z których” (ze zwłok się wylewały, a nie z dziecka).

 

Zachęcałbym serdecznie, żebyś nie znikała na jakiś czas z Portalu. Już drugi raz pozostawiasz mnie minimalnie po stronie “NIE”, mam nadzieję, że w końcu uda mi się zagłosować na TAK. Poza tym przecież i Loża może potrzebować świeżej krwi (bo wysysa do sucha kolejnych użyszkodników)…

Pozdrawiam ślimaczo!

Cześć!

Prawdę mówiąc, nie przekonał mnie ten tekst. Zbyt wiele kwestii jest niejasnych: wydaje się na przykład, że będzie ważnym punktem fabuły, iż Marcelinka z jakiegoś powodu nie poznaje swojego taty, ale potem ten problem nie wraca, sprawia wrażenie porzuconego wątku. Podobnie trudno się połapać, dlaczego Michał opowiada, jak przeżył od nowa całe dorastanie i młodość, bo kontrolował myślami kierunek skoku, a narrator budzi się zawsze w tym samym miejscu i tylko mylą mu się nowe wspomnienia. Wreszcie ostatnia scena sugeruje, że on poprzez liczne skoki w końcu stał się Michałem i spotkał się z samym sobą z wczesnych rozdziałów, co z kolei byłoby sprzeczne z przedstawioną hipotezą kolejnych iteracji wszechświata (wykluczającą powrót w to samo miejsce). Wydaje mi się, że jeżeli opowiadanie w ogóle zawiera spójną koncepcję świata przedstawionego, to w dużej mierze zawodzi przy przekazaniu jej czytelnikowi.

Być może kłopot jest jeszcze głębszy, bo same założenia tekstu wydają mi się obce i chybione, to znaczy ani problem skutków ubocznych restartowania swojego życia nie ma większego przełożenia na cokolwiek, z czym się zwykle stykam, ani pokazane rozterki głównego bohatera nie mogą mnie przekonać, że taka możliwość cofnięcia się i naprawy błędów byłaby w istocie przekleństwem, a nie dobrodziejstwem. Ponadto jeśli przyjąć wyjaśnienie z iteracjami (że wszechświat nie ulega resetowi, tylko skoczek budzi się w nowym podobnym), dziwić może zupełny brak refleksji co do dalszego wpływu jego samobójstwa na otoczenie. Jedno powinienem przecież zaznaczyć na plus – poczucie bezsensu życia, zniechęcenia i zniecierpliwienia otoczeniem jest pokazane jasno i ostro, pewnie z większą wnikliwością psychiczną niż cokolwiek, co sam potrafię zrobić.

Język zatrzymywał mnie w niektórych miejscach. Niezastąpiona Reg wskazała już wiele z nich (i wiele więcej), ale też mogę coś jeszcze wyłowić:

Nie przeszkadzało mi, że często byłem skołowany myląc podstawowe fakty.

Pomijając brak przecinka, to w ogóle nie jest prawidłowe zastosowanie imiesłowu współczesnego, dużo lepiej “i myliłem podstawowe fakty”.

Kiedy krzyczy "Michał zejdź wreszcie na dół!", wtedy wydaje mi się, że to nie jest moje prawdziwe imię

Rzuca się w oczy na samym końcu – przecinek po wołaczu, polski cudzysłów.

 

Po naprawieniu błędów poleciłbym do Biblioteki, piórkowo na NIE.

Pozdrawiam serdecznie,

Ślimak Zagłady

A teraz podsumowanie końcowe.

 

HollyHell91 – Dom z duszą – 5/5 głosów, 0,5 TAKA (regulatorzy), nominacja!

Przepisany – Ziterowani – 4/5 głosów, 0,5 TAKA (regulatorzy);

fanthomas – Otwory – 4/5 głosów, 0,5 TAKA (skryty);

Sajmon15 – Rodzinny dom – 2/5 głosów;

zygfryd89 – Park Księżycowy – 2/5 głosów;

GalicyjskiZakapior – Mężczyźni wolą alternatywki – 2/5 głosów;

Bardjaskier – Bórlingi: Wełnowiec – 1/5 głosów;

Zygi_Sonar – Szybowanie poza Strefą (Wolność kocham, nie rozumiem) – 1/5 głosów;

Finkla – Idiotyczny projekt Mefistofelesa – 1/5 głosów.

 

Zgłoszenia Loży:

zygfryd89 – Park Księżycowy (Finkla);

Finkla – Idiotyczny projekt Mefistofelesa (Ambush);

GalicyjskiZakapior – Mężczyźni wolą alternatywki (Ambush);

Przepisany – Ziterowani (Bardjaskier).

Cieszy mnie Twoja opinia, Ambush, jeżeli dostrzegasz tu piękno i wypływasz z tekstu zadowolona, to może znaczyć, że rozwijam się w niezłym kierunku.

Porównanie z humbakiem przeurocze, od razu ląduje wysoko w rankingu moich ulubionych komentarzy, wraz z “Czyli sam sobie wyhodowałeś kwiat powagi w tekście” – masz rzadką zdolność ujmowania rzeczy zarazem lapidarnie i poetycko.

Ten przykład jest o tyle dziwny, że – tak jak piszesz – zaimek przysłowny “tam” domyślnie należy do zdania nadrzędnego. Jednak odpowiednim kontekstem można go wepchnąć w dookreślanie spójnika (w tym przypadku właściwie zaimka względnego).

Scenka 1:

– Po skończonych zajęciach należy wszystko odłożyć na miejsce.

– Przepraszam, dokąd mam zanieść “Mały wykład gramatyki polskiej”?

– Zanieś tę książkę tam, skąd ją przyniosłeś.

Scenka 2:

– Trzeba jeszcze zanieść tę książkę na miejsce.

– Przepraszam, co mam z nią zrobić?! Zamieść? Zajeść?

– Zanieś tę książkę, tam skąd ją przyniosłeś.

Hę, całe życie w nieświadomości… miałbyś na to jakiś link? Bo nie wiem, czy zapamiętam bez większej ilości materiału.

Innymi słowy: nie czuję się winny, że nie słyszałem o takich rzeczach…

Prawda, miałem się jeszcze do tego odnieść. Z pewnością nie ma tu co mówić o poczuciu winy, zwyczajnie dzielimy się smakowitymi ciekawostkami językowymi. Pewnie takim najprostszym linkiem będzie https://sjp.pwn.pl/zasady/365-90-b-2-po%C5%82%C4%85czenia-przys%C5%82%C3%B3wk%C3%B3w-zaimk%C3%B3w-lub-wyra%C5%BCe%C5%84-przyimkowych-ze-sp%C3%B3jnikami;629777.html, tyle że osobiście nie lubię tego ujęcia z akcentem zdaniowym, alternatywny opis w drugim akapicie jest rzetelniejszy. Przykładowo w zdaniu “Zostawił po pięćdziesięciu konnych w Mohilowie i w Jampolu, rzekomo żeby zabezpieczyć drogę powrotną” niewątpliwie można wymówić “rzekomo” z naciskiem, ale nie zmieni to faktu, że jest to dookreślenie spójnika, a nie okolicznik zdania głównego.

Cześć, Marzanie!

Znać dobrą technikę, zatrzymuje, przykuwa uwagę głębią znaczeń. Jako fragment większej całości, umiejscowienie bohatera i jego postrzegania świata, mogłoby się wspaniale sprawdzić, a tak to – jak piszesz – raczej wprawka. Skoro “przeczytaj-popraw-zapomnij”…

Okno zaczyna się od podłogi i patrzeć przez nie(-,) to jak leżeć w otwartym namiocie. Kiedyś spoglądali przez nie inni ludzie

“To” definicyjne nie wywołuje przecinka. Postarałbym się usunąć powtórzenie.

Dalej jest łąka

Popełniłeś tutaj wyjątkowo dziwny zabieg stylistyczny i nie wiem, czy świadomie. Otóż kolejne akapity zaczynają się paralelnie:

najpierw jest zapachem…

Potem jest dotyk…

Kolej na wzrok…

Dalej jest łąka… Łąka?! Od kiedy łąka jest zmysłem??

a jeszcze odleglejsze są tylko barwą – teraz ciemną, nasyconą zielenią.

To można odczytać na dwa sposoby: ciemna barwa nasycona zielenią albo barwa ciemnej, nasyconej zieleni.

O zachodzie słońca tracą jeden wymiar, redukują się do zarysu, teatralnej dekoracji, jakby ktoś ustawił kartoniki jeden za drugim.

Zastanowiłem się tutaj, czy może pamiętasz Noc pod Wysoką Asnyka, bo obrazował całkiem podobnie, zwłaszcza w tym miejscu: Ciemność rzuciła pomost przez otchłanie / i wyrównała wnętrza gór podarte. / Zostało jedno wielkie rusztowanie, / zbitych granitów rzędy rozpostarte, / ponad którymi dwie wierzchołka wieże, / dwa wyniesione ostrokręgi cieniu, / chwiać się zdawały w niebieskim eterze, / przy migotliwym lśniących gwiazd płomieniu.

Widać ich dziesięć, a kiedy powietrze oczyści się z wilgoci, czasem pojawia się jedenasty.

Abstrahując od brakującego przecinka, to do mnie wyjątkowo przemówiło, bo miewam tego rodzaju sny o dalekich obserwacjach, że patrzę na horyzont i pojawiają się kolejne plany i miraże, aż po wielkie góry Azji lub całkiem baśniowych krain.

Wolność i uwiązanie w jednym.

To już klamra, w którą może nie warto ingerować, sam wiesz, co najtrafniej przekazuje Twoją myśl, ale pro forma zasygnalizuję, że uwiązanie zabrzmiało mi dziwnie potocznie, mało wzniośle w stosunku do reszty tekstu. Może napisałbym przypisanie do ziemi, ale może to i zbyt barokowe.

Pozdrawiam serdecznie!

Zawsze jest bardzo przyjemną niespodzianką, gdy ktoś zajrzy do tekstu po upływie dłuższego czasu, a już zwłaszcza taki Miś. To radość czytać, że Ci się podobało i zaciekawiło. Bardziej niepokojące jest to przywołanie wewnętrznego dziecka, gdyż nie przypominam sobie, abym zamierzył to jako literaturę dziecięcą czy nawet młodzieżową. I chociaż od tamtego czasu wiele się nauczyłem (częściowo dzięki wysiłkom wspaniałych Komentatorów powyżej), piszę dojrzalej i lepiej konstrukcyjnie, to mam na tym polu jeszcze bardzo wiele do zrobienia.

Hmm, sęk w tym, że naukawcom właśnie taka sytuacja jest na rękę! Oni nie potrafią pracować naukowo, za to potrafią bajerować. Kiedy promuje się bajeranctwo, to promuje się ich. A gdyby ktoś zaczął promować autentyczną naukę (tak w ogóle – po czym by ją poznał? bo to coraz trudniej, skoro nauka coraz trudniejsza), straciliby.

Wydawałoby mi się, że bardzo trudno odnaleźć w tekście te powiązania logiczne i dopiero teraz je dopowiadasz – ale skoro Marzan przyswoił je bez zawahania, najwyraźniej się da, tylko potrzeba do tego bardziej wyrobionego odbiorcy ode mnie.

<udaje, że jest taka mądra, jak Ślimak myśli> XD

To takie przypadkowe, mocno oderwane skojarzenie, nie ma nic wspólnego z mądrością. Pomyślałem po prostu, że teoretycznie mogłabyś także na nie natrafić, jako że rozmawialiśmy już kiedyś i o Kompromitacji wieszcza, i ogólniej o problemie chwalenia uznanych autorów, a karcenia początkujących lub anonimów za ten sam zabieg stylistyczny.

Jednakowoż tutaj:

– Wasza wysokość raczy żartować – orzekł rektor Królewskiej Akademii Nauk – ale(-,) jak już wyjaśniłem, zanim nam tak nieuprzejmie przerwano

ma być przecinek, bo to wtrącenie ^^

Zasadniczo ma tutaj zastosowanie reguła https://sjp.pwn.pl/zasady/polaczenia-partykul-spojnikow-przyslowkow-ze-spojnikami;629776, która nie wydaje się przewidywać takiego wyjątku, ale jeżeli zależy Ci, żeby w taki sposób zaznaczyć charakter wtrącenia, osobiście nie widzę powodu, żeby się sprzeciwiać. Podstawowym celem tej reguły jest – na moje wyczucie – uniknięcie pozornego wytrącenia spójnika z toku zdania (Wasza wysokość raczy żartować, ale, jak już wyjaśniłem…), co tutaj nie zachodzi.

 

I jeszcze:

Skoro zaś, jak wykazał znakomity Franciszek Boczek w swej słynnej pracy „Żywiny wszelkiej opisanie”

Zaintrygowało mnie teraz, czy zaczerpnęłaś to smakowite wyrażenie z mojej Grupy satem, z innych doświadczeń czytelniczych (występowało u Kossak i u Chmielewskiej), czy w ogóle tak swobodnie operujesz takim archaizowanym stylem, że przyszło Ci całkiem naturalnie.

Portal chwilowo mniej więcej działa, więc mogę poinformować, że sytuacja nominacyjna wygląda tak:

 

Sajmon15 – Rodzinny dom – 2/5 głosów;

HollyHell91 – Dom z duszą – 2/5 głosów;

zygfryd89 – Park Księżycowy – 1/5 głosów;

Bardjaskier – Bórlingi: Wełnowiec – 1/5 głosów;

Zygi_Sonar – Szybowanie poza Strefą (Wolność kocham, nie rozumiem) – 1/5 głosów;

Przepisany – Ziterowani – 1/5 głosów;

GalicyjskiZakapior – Mężczyźni wolą alternatywki – 1/5 głosów.

 

Zgłoszenia Loży:

zygfryd89 – Park Księżycowy (Finkla);

Finkla – Idiotyczny projekt Mefistofelesa (Ambush);

GalicyjskiZakapior – Mężczyźni wolą alternatywki (Ambush);

Przepisany – Ziterowani (Bardjaskier).

Marzanie:

mnie denerwuje nie tyle to, że nie zauważa się przestróg naukowców, co to, że giną one w tłumie “pseudonauki”

Naturalnie, być może wyraziłem się zbyt pobieżnie, ale pseudonauka i jej obecność w środkach masowego przekazu zdecydowanie jest częścią problemu, który chciałem opisać.

oraz w tak zwanych konkursach piękności, czyli wystąpieniach o granty. Obecnie nauka finansuje się z między innymi z grantów, ale żeby taki grant dostać, trzeba wygrać z innymi.

Z tym zetknąłem się dotychczas osobiście w niewielkim zakresie, ale jest to kwestia, o której słyszałem wiele bardzo przykrych opowieści i która w znacznej mierze zniechęca mnie do wyboru akademickiej ścieżki kariery. Niemniej w moim otoczeniu nie spotkałem się z wynajmowaniem firm do pisania wniosków grantowych (albo jeżeli ktoś tak robi, to nie chciał się chwalić).

Co miesiąc ktoś przychodzi do mnie ze swoim sferycznym smokiem, żebym napisał do tego ładną bajkę. A ja uparcie odmawiam, bo chcę pisać prawdziwe bajki, nie o sferycznych smokach. (…) Wolałbym robić jakiś ciekawy projekt, który pomoże ludziom. Takie owce wypchane siarką. Ale owce są passe, bo modni są robo-rycerze.

Muszę przyznać, że ni w ząb nie widzę tego przesłania w tekście. Piszesz o negatywnym wpływie regulacji i uwarunkowań polityczno-finansowych na naukę, a satyra Tarniny wydaje się atakować w odwrotnym kierunku, jak gdyby to naukowcy psuli polityków.

Świat upadł tak nisko, że zamiast pracować w pocie czoła, siedzę teraz w chatce w górach i piszę opowiadanie. Powinienem się cieszyć, że robię to, o czym część ludzi marzy. (…) Nie, nie jestem darmozjadem, sprytnie wyrobiłem wszystkie przepisowe godziny w jeden semestr zamiast dwóch.

… A to z kolei bardzo mnie zachęca do wyboru akademickiej ścieżki kariery (nie to, że teraz, myślałem o takich możliwościach już wielokrotnie). Liczyłem jeszcze na coś podobnego w IT, ale obecnie przekonuję się na własnej skórze, że nawet jak od wielkiej biedy zgodzą się na pracę zdalną, to i tak musisz łączyć się na bezsensowne spotkania w określonych godzinach; zresztą nie założę się o złamany grosz, czy za pięć-dziesięć lat będę jako programista komukolwiek potrzebny.

 

Tymczasem jeszcze wyłowione z tekstu:

– Dzięki pomocy naszych znakomitych kolegów z Wolego Brodu, Jarzębianki i Bezsolnego Kasztelu

Jakie ładne! Może zapisałbym “Wolegobrodu” łącznie, jak Białegostoku; a Bezsolnego Kasztelu coś nie mogę rozszyfrować: przecież nie Salzburg, bo jakby wręcz przeciwnie?

Wasza Ciernistość!

Naprawdę smakowita satyra. Opowieść poprowadzona umiejętnie i elegancko, żaden element nie jest zbędny; tekst stoi głównie dialogami, ale nieliczne opisy trafiają w sedno, rzadkie wyrazy dodają smakowitości. Nawet ten “klangor” zatrzymał mnie na chwilę, ale uznałem, że to może być nawet trafny metaforyczny opis – hałas jak gdyby klekot żurawia. Przy czym żuraw kojarzy mi się wręcz symbolicznie, przez Uspokojenie i Kompromitację wieszcza, z kwestią przyznawania dobrym autorom większej swobody w operowaniu pojęciami niż początkującym (wprawdzie nie przypuszczam, żebyś świadomie chciała do tego nawiązać).

Muszę jednak przyznać, że przesłanie utworu niezupełnie do mnie przemawia. Zapewne, zdarzają się naukowcy, którzy obstają wbrew faktom przy wadliwych modelach i hipotezach, a nawet sięgają po manipulatorskie metody, żeby dopominać się za to uznania u władz, oraz piętnują krytyków jako antynaukowych dzikusów. Czy jednak jest to obecnie kluczowy problem cywilizacyjny? W mojej skromnej ocenie problemem dużo poważniejszym jest ignorowanie przez władze i społeczeństwo przestróg naukowców, którzy prowadzą swoje badania rzetelnie, poddają je rygorowi metodologicznemu i należytej recenzji. Jasne jednak, że jako autorka masz prawo skierować ostrze satyry, gdziekolwiek to uważasz za stosowne.

Łapanki tu dużo nie będzie, Holly wychwyciła już te dwa miejsca, gdzie trzeba co najmniej wstawić dwukropek (ja dałbym także kwestię dialogową od nowej linii, ale to może nie jest obligatoryjne). Jeszcze takie dwa drobiazgi interpunkcyjne:

– Wasza wysokość raczy żartować – orzekł rektor Królewskiej Akademii Nauk – ale(-,) jak już wyjaśniłem, zanim nam tak nieuprzejmie przerwano

a klekotały i brzęczały bez ustanku, tak(-,) że młynarze, z braku innego zajęcia doglądający machin, zatykali uszy gałgankami.

Tymczasem wyłowione z komentarzy:

Atomy nie są pudełkami, ale taki model był potrzebny, żeby zacząć od czegoś prostego. W zbiorkach znajdziemy pełno zadań z tekstem typu “załóż, że Kasia jest walcem” (Holly, to nie o Tobie), albo “załóż, że drzewo jest jednorodnym stożkiem”.

Zawsze też hitem są sformułowania z pomijaniem. “Na potrzeby zadania masę słonia należy pominąć”, “Tarcie śmietnika ciągnionego po asfalcie można uznać za zaniedbywalne”… W każdym razie “Rozważmy sferycznego smoka”, oprócz niewątpliwego odniesienia do niedoskonałych modeli, kojarzy mi się też z licznymi wersjami żartu o przedstawicielach różnych profesji obstawiających na wyścigach konnych. Matematyk (czy tam fizyk, filozof, ktokolwiek akurat pasuje) zgarnia całą pulę, po czym niechętnie dzieli się sekretem:

– Weźmy nieskończenie wiele identycznych, idealnie kulistych koni…

Są naukowcy i naukawcy, a nawet naukawce. To nie literówki. Tych pierwszych szanuję, ale nie muszę lubić, o pozostałych zamilczmy. :)

O naukawcach pierwsze słyszę, ale zetknąłem się z pojęciem “pracy naukawej” (przez analogię np. do kwasu siarkawego – słabszy niż siarkowy i w ogóle nie jest tym samym w swej istocie).

Pozdrawiam ślimaczo i klikam!

Na początek: zgodzę się, że inspiracje bruce bardzo pomagają przy dzieleniu się twórczością, zwłaszcza wierszowaną, jej zawsze podnoszące na duchu zachęty i wsparcie także są nieocenione.

Tutaj bardziej zagadka z walorami lirycznymi niż typowy wiersz, w każdym razie intrygująca nowość: zagadki rymowane i rytmiczne (zwłaszcza dla dzieci) nie są rzadkością, ale takie widzę chyba pierwszy raz. Niektóre sformułowania bardzo mi się podobają (“pod kapturem zabrakło miejsca na twarz”), niektóre mniej. “Ręce chwytające oddech” brzmią dosyć dziwnie (i taki drobiazg: na końcu tego wersu chyba miał być myślnik, nie łącznik), zakończenie może się wydać odrobinę pretensjonalne.

A co to za postać? Pierwszym powierzchownym skojarzeniem byłby Giordano Bruno, ale nie sądzę: wzmianka o spłonięciu na stosie zdecydowanie jest metaforyczna, nie dosłowna, nazwanie jego czasów “schyłkiem średniowiecza” byłoby chyba zbyt naciągane, poza tym nie bez powodu wiersz mówi o sztuce, a nie nauce. Może zatem Fra Filippo Lippi, który uciekł z zakonu (“dar odwagi wyboru sprowadza śmierć pierwszą”) i zmarł otruty przez rodzinę kochanki (“sam podłożę żagiew pod stos”, tu jeszcze literówka do poprawy). Niepasującym elementem jest Rzym, ale “kości wydarte z rzymskich cyfr” można też czytać bardziej abstrakcyjnie jako czerpanie z dziedzictwa starożytnego – w sumie jednak nie jestem pewien, czy sobie nie dopowiadam na siłę.

Pozdrawiam serdecznie!

Witaj, Martinie.

Utwór wydał mi się nierówny. Obraz bohaterki rozdziobanej na sztuki przez kruki i na powrót uformowanej zaskoczył świeżością wyobrażenia. Sceny kąpieli, przygotowań do ofiary i ucieczki przez świątynie zawierają jeszcze ciekawe momenty i wyrażenia, ale są już bardziej sztampowe, mogą kojarzyć się z filmami przygodowymi w egzotycznej aranżacji. Stosunek z platynowym chłopcem zupełnie mnie nie przekonał, nie widzę tam spójnej metaforyki, która pokazałaby istotę przeżyć Viaggii, tylko kaskadę oderwanych skojarzeń (a to klej, a to korona, a to promieniowanie, a to nabicie na pal – że przez uprzejmość nie wspominam o ekstazach otworów). Wreszcie klamra “a to był tylko sen”, która rzadko kiedy jest dobrym rozwiązaniem, tutaj wydaje się wręcz kasować sens doświadczeń bohaterki i całej fabuły. Odgaduję zresztą, że taki mógł nawet być zamysł, ale moim zdaniem chybiony.

Przyjemność z lektury odbiera dotkliwie zła warstwa redakcyjna. Zwracanie na to uwagi nie jest jakąś elitarystyczną fanaberią: chyba żaden świadomy czytelnik nie zdoła naprawdę zanurzyć się w świecie przedstawionym, gdy prawie w każdym zdaniu pojawia się jakiś feler, więc umysł przetwarzający tekst odrywa się od jego zawartości i powraca do materii. Co więcej, właśnie na tym polu najłatwiej udzielić obiektywnych wskazówek, gdy przecież uprawiamy wzajemną pomoc literacką. Spróbuję zatem wskazać choć kilka najbardziej oryginalnych lapsusów:

żadna tam kawka czy wrona, lecz prawdziwy, wypasiony corvus corax.

Łacińskie nazwy rodzajów pisze się od wielkiej litery.

Nim zdążyła podnieść głowę, wszystkie kruki zaczęły ją wszystkie boleśnie dziobać, a nie były to tylko ukłucia, lecz ostre jak brzytwa uderzenia, każde odcinające kawałek ciała Viaggii.

W innych miejscach odmieniasz imię bohaterki przez dwa “i”, tu chyba omyłkowo przez jedno.

Chciała krzyczeć, lecz jakiś wredny kruk odgryzł jej język

Czego nie ma kruk? Dziobanie jest tuż obok, więc chyba najlepiej “wydarł”.

aż wkrótce uformowało poprawne kształty Viaggii,

A tu zdanie zakończone przecinkiem?

Kruki odleciały, gdy tylko wyrwana z biało-zielonej skorupy zamachała gniewnie piąstką.

Piąstkę to może mieć nieodrosła od ziemi dziecina.

przebiło świadomość Viaggii niczym włócznia, wbijając się ostrzem w źródło świadomość,

Tu dosyć niezrozumiałe powtórzenie.

by odciąć jej serce od reszty ciała, które zaraz potem zmiażdży w dłoni,

To znaczy – zmiażdży w dłoni całe jej ciało oprócz serca? Dużą ma dłoń.

Przerażona, wbiegła do pierwszego budynku świątynnego, jaki zobaczyła. Nie zapalono jeszcze pochodni, a jedynym otworem był ten, przez który przebiegła, dlatego całość tonęła w półmroku. Viaggia wykorzystała to, chowając się za pierwszą lepszą kolumną. Przestraszona, wyglądała, ale tylko trochę, zza osłony, wypatrując pościgu, lecz nikt nie nadbiegał.

To ona ucieka i musi się spieszyć, Ty miałeś czas, żeby to uważnie zredagować. Potrójne powtórzenie “wbiegła – przebiegła – nadbiegał” też nieco niezręczne na tak niewielkim obszarze.

Był smukły, lecz atletyczny, o płaskim brzuchu i eleganckim penisie.

SJP PWN: elegancki “ubierający się i zachowujący w sposób pełen elegancji; też: świadczący o czyjejś elegancji”. Jaki to jest elegancki penis?

jedna jego dłoń pracowała na dole, pod jej pośladkiem, wbita palcem wskazującym w szczelinę odbytu

Sprawdź, czym jest szczelina odbytu, możesz się zdziwić.

Wiedza ta pozwoliła dojrzeć Viaggii, że nie jest istotą tego pojedynczą, ale potrójną, w przeszłości, teraźniejszości i przyszłości, świadomą każdego z tych punków.

Pomijając już te zdumiewające literówki, Viaggia czy wiedza jest istotą?

 

Na pewno widać jakiś obiecujący zarys, życzę dużo weny i cierpliwości w rozwoju literackim!

Holly, gratuluję uważnego przeglądu! Część z tych rzeczy widziałem podczas lektury i umknęły mi przy komentowaniu, część zupełnie przeoczyłem. W paru miejscach chciałbym jednak się odnieść:

Wariaci zazwyczaj mówią składnie i rzeczowo. Wariat to nie to samo, co głupek. Wręcz przeciwnie, często zaburzeniom psychicznym ulegają inteligentni, wrażliwi ludzie.

Myślę, że to po części stereotyp, którym operuje bohater tekstu, a po części realia świata przedstawionego (brak nowoczesnych środków farmakologicznych, więc pacjenci na pewno znacznie częściej przejawiali ciężkie zaburzenia myślenia).

Myślałam, że to jakiś neologizm, a tu popatrz.

A tu rusycyzm.

Poniżej stopy nie ma już żadnej części ciała. Miałeś na myśli: powyżej stopy?

Rozumiem, że szarpnął za tę mackę, która mu się przyssała do kostki.

twoją wybrankę

spotkać kogo? co?

Tu jednak jest przeczenie (krzywda nie spotkała), które wymusza dopełniacz.

Nie rozumiem. To nagle przybrał ludzkie ciało? Kiedy?

Mnie wydawało się w miarę czytelne, że on zachował swoje ciało, tylko doczepiły się do niego te stwory (tak jak w swoim komentarzu użyłem słowa symbiont), ale też pisałem, że cała ta scena była trudna w odbiorze. Jeżeli Twoim zdaniem nie jest to jasno napisane, pewnie warto się zastanowić, jak dałoby się tam ulepszyć obrazowanie.

A wszystko opisane tak obrazowo, że miałam wrażenie, iż oglądam film.

Tak, to zdecydowanie jest bardzo mocna strona tekstu.

Pozdrawiam serdecznie!

To nie jest przecinek z powtórzonego spójnika, lecz przecinek domykający wtrącenie. Dla porównania:

Był totalnym głupkiem, jeśli chodzi o matmę i chemię, i w ogóle większość przedmiotów. Spójnik powtórzony w szeregu współrzędnym, przecinek.

Był totalnym głupkiem, jeśli chodzi o matmę i chemię, i nie mogłem na niego liczyć na żadnym sprawdzianie. Domknięcie wtrącenia, przecinek.

Był totalnym głupkiem, miał w poważaniu matmę i chemię i nie mogłem na niego liczyć na żadnym sprawdzianie. Nie ma wtrącenia ani szeregu współrzędnego, przecinek nie jest potrzebny (gdyby ktoś się strasznie uparł go wstawić, mógłby twierdzić, że wydziela dopowiedzenie końcowe, ale byłoby to raczej naciągane).

A gdzież, na Boga, jest to na klawiaturze???

Większość edytorów tekstu sama wstawia, gdy napisze się zwykłą kreskę (łącznik) i oddzieli ją spacjami od sąsiadujących wyrazów. Ewentualnie dwie kreski. Na ogół wychodziło Ci to dobrze w tym tekście, na przykład:

Barnaba – bo tak mu na imię – okazał się leniuchem

Problem z omawianym zdaniem polega na tym, że z jakiegoś powodu zgubiły się te spacje między “cukier” a “biała”. Zapis bez spacji (i wtedy z łącznikiem) stosuje się wtedy, gdy kreska jest integralną częścią wyrazu, znakiem ortograficznym, a nie interpunkcyjnym: flaga biało-czerwona, pustynia Kara-Kum, antybiotyki beta-laktamowe i tak dalej.

Niespodziewana koncepcja, jak gdyby dojrzałe twórczo naśladowanie sposobu projektowania fabuły, który pasowałby do ucznia podstawówki (szkoła jako epicentrum świata i punkt wyjścia napaści Obcych, metody walki slapstickowe, ale traktowane z całą powagą). Niewątpliwie przenosi odbiorcę myślami w tamten etap kształtowania świadomości literackiej, przez co wzbudza nostalgię. Jednocześnie zauważam pewne nawiązania do stylistyki Niziurskiego, zwłaszcza tutaj:

– Oj, niedobrze – rzekł flegmatycznie Barnaba – s i n i e j e.

Odniesienia do systemów totalitarnych może nie powalają wyjątkową głębią, ale zdecydowanie przekraczają to, czego można by się spodziewać w opowiadaniach typu dziecięcego: że wspomnę choćby wykazywaną przez skrzaty pogardę dla teorii i zamiłowanie do strojów paradnych. W sumie wydaje mi się, że głos do Biblioteki będzie zupełnie uzasadniony.

Język w paru miejscach szwankuje:

wspiął się na moje ramię i zacisnął mi na nosie klipsa do papieru.

Zacisnął kogo? co? – klips.

powszechną szczęśliwość i przydatek socjalny!

Przydatki to może mieć macica (chyba że to celowe – zaznaczasz, że skrzat wypowiada się niegramatycznie, więc jego leksykon też może być niepoukładany).

Dzieje cywilizacji ziemskiej przekonują, że szczytne idee oświeceniowe i naturalistyczny zastrzyk w program edukacji, jak też hasła powrotu do natury kończą się krwawą rewolucją i ofiary…

A tej wypowiedzi to dopiero nie da się zrozumieć.

Szkolne automaty z napojami zostały zapieczętowane na cztery spusty, pod strażą umieściły wszystkie chemiczne odczynniki

Znaczy te automaty umieściły odczynniki pod strażą?

Sto Słońc, sto Słońc

“Słońce” wielką literą to jednostkowa nazwa naszej konkretnej gwiazdy.

 

A ze spraw interpunkcyjnych:

Barnaba – bo tak mu na imię – okazał się leniuchem pozbawionym nawet jednej specjalnej umiejętności, był totalnym głupkiem, jeśli chodzi o matmę i chemię, i nie mogłem na niego liczyć na żadnym sprawdzianie.

Tych niepowydzielanych wtrąceń trochę by się znalazło.

Nie jestem dobry z historii, (zresztą ze ścisłych przedmiotów też nie)

Tu na pewno nie powinno być przecinka przed nawiasem.

Nie słyszałeś, jak to mówią, że cukierbiała śmierć?

Myślnik (znak interpunkcyjny), a nie łącznik (znak ortograficzny).

 

Dziękuję za oryginalną lekturę i pozdrawiam!

Szanowny AS-ie, w tej chwili masz 45 skomentowanych tekstów, co możesz sprawdzić na swojej stronie użytkownika (zakładka “Profil”). Zgodnie z regulaminem Twoje głosy będą mogły zostać policzone, zważone i rozdzielone, gdy dobijesz do pięćdziesięciu.

Zaraz, a “wypromieniowywuje” to nie jest forma niedokonana po prostu?

W czasie teraźniejszym i tak istnieje tylko aspekt niedokonany, więc nie ma powodu systemowego, żeby tworzyć w ten sposób kolejną formę. Analogicznie: możesz kogoś wychowywać i wychować, ale z teraźniejszą końcówką osobową poprawne jest tylko “wychowuje”, na pewno nie “wychowywuje”.

Chwileczkę, to było nieprecyzyjne. Przede wszystkim powinienem zaznaczyć, że w czasie teraźniejszym i tak poprawna jest tylko krótka forma (zamieszkiwał, ale zamieszkuje; wyśpiewywał, ale wyśpiewuje). Jeżeli napiszesz, że satelita wypromieniowywał ciepło, aż zbliżył się do zera absolutnego, pewnie będzie to nieco niezręczne, ale nie błędne – natomiast wypromieniowywuje to rażący błąd.

Wypromieniowuje. Końcówka -iwać, -ywać może tworzyć wtórnie niedokonane formy czasownikowe z przedrostkami typowymi dla dokonanych (zamieszkiwać, przechowywać, wyśpiewywać itp.), ale tworzenie nowych słów tego rodzaju rzadko kiedy jest udanym zabiegiem.

Jak zwykle robi na mnie wrażenie, ile mi umknęło przy przeglądzie tekstu, i staram się coś wyłapać dla siebie na przyszłość. Pozwolę sobie tylko na malutkie uzupełnienia…

Szczególnie kiedy

Szczególnie, kiedy.

A to akurat zależy, czy przysłówek dookreśla znaczenie spójnika (lub zaimka względnego), czy odnosi się do czegoś wcześniejszego (w innym ujęciu: pada na niego akcent zdaniowy). To są te wszystkie tyle tylko(,) że, częściowo(,) żeby, osobliwie(,) odkąd: w niektórych przypadkach da się to stwierdzić na podstawie konstrukcji zdania, w innych zależy od wyczucia i intencji autorskiej.

Nie, ale miał kły (jak to dziki), a https://sjp.pwn.pl/slowniki/ub%C3%B3%C5%9B%C4%87.html twierdzi, że „ubóść” to „uderzyć czymś ostrym, spiczastym”, a kły z pewnością są ostre i spiczaste.

A, to dobra ^^

A tu się trochę pospieram ze słownikiem, czy raczej doprecyzuję. Jednak “ubóść”, w znaczeniu interakcji fizycznej, to współcześnie przede wszystkim “uderzyć rogami lub jak gdyby rogami” (duży pies może bóść łbem, nawet człowiek może bóść głową, ale to chyba przestarzałe). Znaczenie typu “ukłuć” jest już bliskie archaizmu, najprędzej spodziewałbym się go przy ostrodze, mniej przy broni kolnej, a z takim zastosowaniem, żeby ktoś lub coś bodło kłami, to nie spotkałem się nawet w bardzo starych tekstach. Zwykła kolokacja jest taka, że dzik może szablami natrzeć, uderzyć, ugodzić; rozpruć, rozszarpać, rozpłatać.

Z tych względów wyrażenie z tekstu nie wydało mi się błędne, ale zrozumiałem je inaczej (może sprzecznie z intencją autorską): że moderator nie chciał zrobić krzywdy głównemu bohaterowi, lecz tylko go obezwładnić, używając łba jako tarana. Zresztą w opowiadaniu właściwie nie pada informacja, że on występuje pod postacią dzika.

Trafny punkt. Zmieniłam już nieco zakończenie, choć przypuszczam, że może teraz wyglądać jak… naprędce załatane. Z drugiej strony „otwarte” zakończenia zawsze mnie korcą i lubię niektóre rzeczy jedynie zasugerować oraz pozostawić do wyobraźni czytelnika.

Mnie ta nowa wersja podoba się wyraźnie bardziej, ale zmiana zakończenia zawsze jest dość intymną ingerencją w tekst, mocno zależy od tego, co tak naprawdę autor chciał pokazać. Naturalnie to również można przedyskutować z następnymi odbiorcami.

O, to teraz mała poprawka z mojej strony :) Furcht jest rodzaju żeńskiego, więc poprawnie to zdanie brzmi: Aber richtig, das ist ein guter Grund zur Furcht.

Słusznie, dziękuję! I ein guter – rzeczywiście, tak mnie uczyli, ale wobec tego w jakich sytuacjach używa się krótkiej formy przymiotnika, bo czasem ją przecież widuję? Tylko w konstrukcjach z orzecznikiem? A może to w ogóle zależy od regionu?

Nie wiedziałam, że polska interpunkcja jest wzorowana na niemieckiej. Muszę o tym więcej poczytać.

Z mojej strony to także wiadomość z lektur, a nie coś, co samodzielnie zgłębiałem i umiałbym wyjaśnić w szczegółach. Na pewno chodzi o takie cechy jak dominacja reguł logiczno-składniowych, z bardzo ograniczonym aspektem retorycznym, rygorystyczne wydzielanie zdań podrzędnych, brak Oxford comma.

 

Nawzajem dziękuję za ciekawą rozmowę i sumienne podejście do poprawek, pozdrawiam!

Cześć!

Solidna lektura na niedzielę, niewątpliwie warto było dać opowiadaniu szansę. Obrany temat jest zrealizowany sprawnie, fabuła wciąga, nie czuje się tych pięćdziesięciu tysięcy znaków. Podobnie jak przy Twoim poprzednim tekście, zwróciłem uwagę na przekonujące opisy życia wewnętrznego i trafiające do wyobraźni detale kreacji świata, historia ma – można powiedzieć – sutą materię, nie jest naszkicowana grubą kreską, tylko szczegółowo odmalowana. Świadczy to o dobrym warsztacie pisarskim, z pewnością mogę pod tym względem podpatrzyć u Ciebie coś wartościowego. Na aspekty komediowe jakoś mniej zwróciłem uwagę, ale skoro bruce one przekonały, pewnie to kwestia indywidualnego gustu.

Pod kątem głębszych warstw konstrukcji utworu mogę jednak sformułować pewne zastrzeżenia. Po pierwsze, cały pomysł – sprowadzający się do tego, że diabeł uzależnia od siebie bohaterkę, sprowadza ją na złą drogę i żąda coraz większych ofiar – nie jest szczególnie nowy i nie ma w sobie nic zaskakującego. Nawet z bardzo sprawnej realizacji takiej koncepcji trudno byłoby uzyskać arcydzieło. Po drugie, niektóre z decyzji Marty wydają się niepojęte, jak gdyby kierowała nią potrzeba fabularna, a nie własna umysłowość. Sądząc po tym, jak umiejętnie prowadzi opowieść, dzieli się przemyśleniami, pogrywa sobie z czytelnikiem (skoro już zdecydowałeś się na narrację pierwszoosobową), mamy do czynienia z osóbką dosyć, jeśli nie wybitnie, inteligentną. Nie musiałaby zatem zawierać paktu z diabłem w sprawie matury z matematyki ani przecinać przewodów hamulcowych w monitorowanym garażu. Proszenie go, jeśli dobrze rozumiem, o pomoc w aborcji też jest słabo uzasadnione, gdy akcja jest osadzona we współczesności i można zamówić tabletki przez Internet – właściwie to spodziewałem się, że pójdziesz w innym kierunku i bohaterka w zamian za coś zaoferuje życie nienarodzonego dziecka. A choćby i ta złota rybka na początku: kto by tak postąpił, gdy wystarczyłoby wyjść na dwór i utłuc byle jakiego owada albo i wyrwać roślinkę? Po trzecie, cała klamra oparta o to, że Marta nie spała od sześciu dni, byłaby uzasadniona konstrukcyjnie tylko wówczas, gdyby znalazło to wyraźne odbicie w narracji – gdybyś tworzył eksperyment literacki, próbując oddać sposób wypowiadania się śmiertelnie wyczerpanej i przerażonej, przysypiającej postaci. Tymczasem cała opowieść jest spójna, płynna, ładna: w tym sensie wypada to raczej mało wiarygodnie.

Redakcyjnie na pewno nie jest źle. Zatrzymało mnie parę literówek, ale wygląda na to, że bruce odłowiła już większość z nich. Powtarzającym się motywem są jeszcze niedomknięte przecinkami wtrącenia, wyrywkowo:

Kuliłam się tylko z kolanami przy brodzie, żeby zachować jak najwięcej ciepła, i cichutko sobie pochlipywałam.

Jak najszybciej wróciłam do domu, wzięłam kąpiel, ubrałam nowiutką spódniczkę, bluzkę tak prześwitującą, że w szkole nie mogłabym się w niej pokazać choćby na minutę, i zaczęłam pieczołowicie nakładać makijaż.

Skądinąd “założyłam spódniczkę”: może świadomie wkładasz ten błąd w usta narratorki, bo jest rzeczywiście bardzo powszechny, ale raczej bym nie polecał, nie kreujesz jej odrębnego stylu o cechach na tyle odległych od Twojego własnego pisarstwa, żeby taki zabieg był czytelny.

bestia przycupnęła na podwórku, po drugiej stronie chodnika, i wbijała we mnie spojrzenie swoich obrzydliwych, wytrzeszczonych ślepi.

Monstrum mnie pożre, czy porwie prosto do piekła?

A tu z kolei bez przecinka – niepowtórzona partykuła pytajna.

 

Polecam do Biblioteki i pozdrawiam!

Tak, Jeziorny. Dunajewski opowiada mu, że Ewa jest bohaterką jego powieści, z kolei dziewczyna to potwierdza skinieniem. Komisarz niedowierza, cofa się i każe im się… przymknąć, by zebrać myśli.

Tak, to ma sens. Wczoraj wydało mi się jakby niejasne, ale może to był moment nieuwagi. Przy okazji spostrzegłem też:

– Ewa, przestań! Wskrzeszę cię! Napiszę inne zakończenie!

Wołacz wymaga oddzielenia przecinkiem (lub oczywiście dwoma przecinkami, gdy plasuje się w środku zdania).

 A tak mi się podobała ta stalowa obręcz! Przekombinowane? Usuwam.

Stalowa obręcz była jak najbardziej w porządku, pisałem tylko, że “zacisnęło mu się na szyi” to bardziej naturalna konstrukcja niż “zacisnęło się na jego szyi”. To drugie brałem zawsze za anglicyzm składniowy, ale może to też germanizm.

Wstyd. Poprawiam.

Bez żartów, wstyd to na przykład popełnić plagiat, a tu całkiem słodki pomysł – ostatecznie w języku czeskim czy walijskim są wyrazy bez samogłosek, to dlaczego nie w polskim?

Dozorca zawieszony przez moment w powietrzu runął w dół

Może raczej coś typu: zawisł na moment w powietrzu, po czym…

Tu od początku coś mi nie grało, ale nic lepszego nie wpadło mi do głowy. Twoja propozycja jest super! Dzięki.

Tu miałem jeszcze dopisać, że bardzo obszerną dyskusję o frazie “runąć w dół” mieliśmy pod tekstem https://www.fantastyka.pl/opowiadania/pokaz/32395.

Swoją drogą ciekawe, Sheloba stała się Szelobą, ale Bagginsowie nie zostali przechrzczeni na Torbińskich. W Niemczech Szeloba to Kankr, a Bilbo Baggins otrzymał nazwisko Beutlin. I jak tu nie zwariować? :D

Cóż, istniał ten przekład, w którym występował Bilbo Bagosz z Bagoszna, ale nikt go za bardzo nie lubi wspominać… Decyzja o tłumaczeniu lub nie nazw własnych mocno zależy i od konwencji przyjętej w danym języku, i od sensu oraz gatunku utworu.

Jak to było? Przecinek może uratować życie? 

„Rozstrzelać, nie wolno puścić!”

„Rozstrzelać nie wolno, puścić!”

Znalazłoby się parę takich ładnych przykładów.

Szczerze? Tekst jest już tak ciasny, że zabrakło mi tutaj znaków na rozmowę… Zastanawiałam się na usunięciu jej całkowicie, ale wtedy padłyby zastrzeżenia, że zbyt łatwo dostali się do biblioteki.

Tak podejrzewałem, rzeczywiście trudno to rozwiązać w kilku słowach. Tu jeszcze zwróciłem uwagę:

(jednego we flanelowej piżamie, drugiego z potężnym młotem przerzuconym przez ramię)

Myślałam tutaj o szybkim naciskaniu na spust. Może zamienię po prostu na: Uniósł rewolwer i w serii strzałów opróżnił magazynek z magiczną amunicją.

Tak, myślę, że będzie bardzo dobrze!

Wydawało mi się, że jego historia jest potrzebna, żeby uzasadnić, skąd się wziął, dlaczego akurat ten trzydziestoletni cykl i cała reszta. Czy bez tego nie byłby jakiś taki… płaski? Ot, jakiś „duch”, który wyskakuje zza regału i robi zamieszanie.

To na pewno jest znaczący argument. Być może problem nie leży w samym wprowadzeniu głębszej przeszłości, lecz w jakimś szczególe tego, w jaki sposób ją wprowadzasz – ale to nie interpunkcja, z którą mogę rozprawić się dosyć obiektywnie, warto więc poczekać na opinie kolejnych, może bardziej doświadczonych czytelników.

Zastanawiam się, czy drobna zmiana, w której to Tadeusz pociąga go za sobą w chwili upadku, choć trochę ratuje zakończenie?

Moim zdaniem, zauważalnie je poprawi.

Wszystko znika, jakby wraz z odejściem Tadeusza ktoś nagle odłączył zasilanie. Ewa, Leszek i sam Tadeusz zostają uwięzieni w powieści – zakładam, że na zawsze.

Wcześniej pojawiało się tam zdanie, które to sugerowało, ale usunęłam je ze względu na limit znaków.

Rzecz w tym, że na moje wyczucie to nie jest domyślne założenie i bardzo trudno będzie je podeprzeć jednym zdaniem tak, żeby czytelnik uznał je za niezaprzeczalnie wynikające z konstrukcji świata. Możliwe, że prędzej będzie to odebrane jako zanęta na sequel, który mógłby wyjaśnić, w jaki sposób wydostaną się jednak z wnętrza powieści.

Bardziej boję się jednak, że przemycam germanizmy.

Aber richtig, das ist ein gut Grund zum Furcht. Coś tam niemieckiego liznąłem, ale niestety jak dotąd nie tyle, żeby wychwytywać germanizmy składniowe czy frazeologiczne, może oprócz najbardziej rażących. Skądinąd może Cię zaciekawić, że interpunkcja polska jest w dużej mierze wzorowana na niemieckiej – co może sprawić, że będzie Ci dość łatwo stosować ją w miarę dobrze, ale znacznie trudniej opanować te rzadsze reguły, którymi się jednak różni.

Bardzo dziękuję, że mimo potknięć chcesz polecić moje opowiadanie do biblioteki! 

Z tego, co widzę, prawie wszystkie potknięcia językowe są już załatane, więc klikam.

Niech Ci Bóg w wenie wynagrodzi.

A takich życzeń to jeszcze nigdy nie dostałem! Patrząc po tym, co za rzeczy czasem wypisuję, chyba niewiele z mojej weny mogłoby pochodzić od Boga.

Nawzajem serdecznie pozdrawiam!

WOW. Dziękuję, że poświęciłeś tyle czasu, żeby pokazać mi wszystkie usterki. Powinieneś wystawić mi fakturę za włożoną w to pracę!

Wiesz, jak jest: forum wzajemnej pomocy literackiej. Ty już coś mojego komentowałaś, jestem pewien, że na dłuższą metę się wyrówna, w każdym razie nie czuj się zobowiązana. Wpisu Tarniny jeszcze nie doświadczyłaś…

O regułach interpunkcyjnych i ortograficznych nie ma co dyskutować :D

Błąd w korekcie zawsze może się trafić. Gdybyś gdzieś miała wątpliwości lub chciała którąś regułę lepiej poznać, śmiało pytaj.

Znalazłam wzmiankę, że najlepiej nie zapisywać w ten sposób wcale, bo kwestię wypowiada jeden bohater, a słyszy ją inny i nie powinno się tego mieszać w jednej linijce.

Też się zetknąłem z takim ujęciem sprawy, ale ta teza nie pokrywa się z praktyką większości uznanych pisarzy, więc właściwie brak jej wszelkiej podstawy.

Na moją obronę, akurat ten przecinek to się tam ustawił kompletnie przez przypadek. :O (…) Ten przecinek też się tu ustawił bez mojej wiedzy! Sabotaż!

Jeżeli te sformułowania oznaczają stosowanie autokorekty do interpunkcji, to raczej bym nie polecał na przyszłość.

10 punktów dla Gryfindoru! :D

Chyba się nie zdziwisz, jeśli powiem, że zawsze do mnie bardziej przemawiał Ravenclaw.

Nie, żeby mnie to usprawiedliwiało, ale na co dzień nie mówię po polsku i niestety czasami po prostu już mieszam…

Może i nie usprawiedliwia, ale tu muszę pochwalić, jak na kogoś niemówiącego na co dzień po polsku to piszesz naprawdę bardzo dobrze! I wybrałaś sobie miłe miejsce na utrzymywanie kontaktu z polszczyzną. Nie widzę też rażących anglicyzmów – chyba że posługujesz się zwykle jakimś innym językiem, którego nie znam wcale lub za słabo, żeby dostrzec na przykład kalkę frazeologiczną?

Widać, że nie mam wprawy w związywaniu ludzi. I w pisaniu :)

Żadne zmartwienie, jednego i drugiego można się spokojnie douczyć.

Ewa musiałaby w takim razie siedzieć i mieć do tego jeszcze związane nogi (tylko problem w tym, że Dunajewski nie ma dwóch pasków od spodni) albo po prostu stać. Postawię ją! Dzięki, że zwróciłeś na to uwagę.

Ona pewnie też miała na sobie coś użytecznego (pasek od spodni, rajstopy, sznurówki). A właściwie to najpierw wyobraziłem sobie, że mogła siedzieć wewnątrz wąskiej dwuskrzydłowej drabiny z rękami nad głową i wyprostowanymi nogami, tak że nie miałaby dosyć miejsca i punktu podparcia, żeby wydobyć kolana spod przeciwległego pierwszego szczebla. Też wystarczyłoby parę dobrze dobranych słów, żeby to uzupełnić.

zegary niedługo wybiją godzinę duchów, więc uciekam.

Jak widzisz, ja nie uciekam: Ślimakowi Zagłady duchy jakoś się nie naprzykrzają (możliwe, że śluz źle wpływa na kondycję ektoplazmy).

Także…

Ogólnie nie czepiam się takich rzeczy w komentarzach, ale skoro już dyskutujemy o poprawności językowej, “tak że” w znaczeniu wynikowym zapisujemy osobno (tak jak zrobiłem dwa akapity wyżej).

Nawet jak napiszesz, że “Nie czytało się zbyt dobrze :(”, nie będzie to powód do smutku, tylko poważna motywacja do analizy błędów i lepszego pisania.

Nie umiem rozszyfrować, czy to wyższy poziom niż “Sympatyczne :)”, czy jednak taki sam, ale w każdym razie się ucieszyłem!

Cześć, Marszawo! Chyba jeszcze nie miałem okazji nic Twojego komentować?

Językowo opowiadanie trzyma na tyle wysoki poziom, że nie potykałem się przy czytaniu absolutnie o nic.

To może zacznę od przeglądu językowo-redakcyjnego. Nie to, żebym chciał Wam coś koniecznie udowadniać, ale w tym zakresie najłatwiej udzielić obiektywnych wskazówek, które przydadzą się na przyszłość i pozwolą trwale podnieść poziom literacki… Zaznaczę, że będzie tego dużo, ale dramatu naprawdę nie ma. Dobór słów bywa trochę niefortunny, potrzeba więcej uwagi dla uniknięcia literówek, przyswojenia paru reguł interpunkcyjnych, dwóch czy trzech ortograficznych, ale masz już więcej niż podstawy, jeżeli będzie Ci zależało, dasz radę to szybko doszlifować do bardzo przyzwoitego poziomu.

– Jak boga kocham

Jeżeli chodzi mu o Boga chrześcijańskiego (lub innej religii monoteistycznej), a nie jakiegoś losowego boga, to wielką literą.

Leszek przeklął pod nosem.

Właściwiej: zaklął.

Komisarz rozsiadł się za mahoniowym biurkiem pokrytym plamami po kawie

Sugerujesz dość kunsztowne wykończenie mieszkania – on się na pensji policjanta tak dorobił? Może powinienem wziąć to za wskazówkę, że przyjmował łapówki, która odpali gdzieś w dalszej części fabuły?

Policjantka odłożyła teczkę na biurko, a gdy ją otworzyła, wysypały się z niej zdjęcia z miejsca zbrodni.

Raczej nadmiarowy zaimek.

– Jeziorny! – dobiegło z głębi sali.

Raczej małą literą (tu jest pewna kontrowersja, chyba nawet wśród językoznawców, ale komentarz odnosi się bezpośrednio do wypowiedzi i zaczyna czasownikiem).

Gaźnik, alternator, czy po prostu postanowiłeś rekreacyjnie jechać przez Związek Radziecki?

Nazwa państwa wielkimi literami. Przecinka przed “czy” współrzędnym zwykle się nie stawia, ale jest tu dopuszczalny, jeśli ma sygnalizować dopowiedzenie.

I… raczej niczego już nie wypożyczy. – podsumował Ślusarczyk, prowadząc Leszka w głąb bibliotecznych alejek.

Tu z całą pewnością małą literą (podsumował paszczą).

Im dalej zapuszczali się w gąszcz regałów, tym bardziej zapach starego papieru mieszał się z czymś nowym – metalicznym i wilgotnym.

“Im” wymaga drugiego członu porównania. Albo: gdy zapuszczali się w głąb…

Po tylu latach w policji dobrze wiedział, co on oznaczał.

Nie “on” (zapach starego papieru), tylko “to” coś (metalicznego i wilgotnego).

Na końcu jednej z alejek Jeziorny dostrzegł na ziemi ciemną plamę, która wraz z każdym krokiem nabierała coraz bardziej ludzkich kształtów.

Nadmiarowe.

jakby ktoś próbował ją wygiąć, aż do złamania karku.

Chyba lepiej: jakby ktoś wyginał ją aż do złamania karku.

Nieszczęśnik wyglądał, jakby patrzył śmierci w oczy i nie zdążył odwrócić wzroku.

Po obu stronach są rozbieżne orzeczenia, więc stawiamy przecinek.

Kilka równoległych cięć ciągnęło się od mostka(-,) aż po udo.

Przecinek przed “aż” zwykle jest opcjonalny, co typowe dla członów o charakterze porównawczo-dopowiadającym, ale tutaj nie masz porównania ani dopowiedzenia, tylko integralny opis cięć (“od mostka aż po udo”), którego nie ma powodu rozdrabniać.

Mieszał się z wyraźnym i ostrym zapachem ziół, ale komisarz nie potrafił go zdefiniować.

Raczej “zidentyfikować”, zapachów się nie definiuje.

Po obu stronach(-,) na regałach widoczne były ślady krwi.

Grupy okolicznika na początku zdania nie oddziela się przecinkiem. Od biedy można potraktować “na regałach” jako wtrącenie, ale wtedy wydzielić obustronnie.

Janek, już spisał większość zeznań.

Nie stawiamy przecinka między grupą podmiotu a orzeczenia!

Ślusarczyk westchnął teatralnie, ale przyjął wyzwanie.

– Pani… – urwał, błysnąwszy nieprzygotowaniem.

Niejasne sformułowanie.

Jednak(-,) skoro już padło na panią, to czy widziała pani coś podej…

Połączonych wskaźników zespolenia (dwa spójniki, spójnik i zaimek względny) zasadniczo nie dzielimy przecinkiem, skoro stanowią pewną całość wspólnie porządkującą szyk zdania.

Tadeusz, ten w okularach, którego chciał pan przepytać

Wielką literą tylko wówczas, gdy postać zwraca się do kogoś listownie (lub do Pana w modlitwie).

odkrył zwłoki krótko po ósmej.

To nie jest odkrycie naukowe, lepiej “znalazł”, chyba że fizycznie odkrył, odwinął jakąś płachtę.

Kto tu właściwie, kogo przesłuchuje?

Bez przecinka (to wszystko stanowi proste zdanie pojedyncze, “kogo” jest dopełnieniem).

Dla, jakiej gazety piszesz?

Bez przecinka.

Zastanawiał się, jak ktoś tak uroczy(-,) mógł mieć aż tak nierówno pod sufitem.

Właściwy logicznie podział zdania.

Ta biblioteka, aż kipi złą energią!

Jak poprzednio, nie stawiamy przecinka między grupą podmiotu a orzeczenia.

– Jedyne, co czuję, to…

Ogonek i domknięcie wtrącenia.

Leszek oparł się ciężko o blat biurka z lekkim uśmiechem.

To celowe?

– Czy ciało(-,) wydzielało ostry, ziołowy zapach?

Tu już bezpośrednio między podmiotem a orzeczeniem…

Nie łudził się, że mogłaby widzieć w zrzędliwym czterdziestoletnim glinie ze śladem po obrączce na palcu(-,) kogoś więcej niż tylko pomocnika do swojego pseudośledztwa, które zaczęło go intrygować.

Człony w rodzaju “pseudo” razem z rzeczownikami, mimo że edytor podkreśla. Przecinek nieuzasadniony.

Ewa uśmiechnęła się, gdy go zauważyła.

Chyba “je zauważyła”, to znaczy spojrzenie Jeziornego.

– Robi wrażenie, prawda?

– Wiesz, że te regały(-,) zostały zrobione

Podmiot i orzeczenie.

 – Niezupełnie(-.) – ucięła.

Czynność paszczowa.

Wtedy soki odpływają z drzew, sprawiając, że drewno jest mniej łatwopalne i bardziej odporne na robactwo.

Chyba lepiej “co sprawia” – fakt odpływania sprawia, a nie soki sprawiają!

Zresztą… nieważne.

“Nie” z przymiotnikami razem, oprócz wyraźnych przeciwstawień.

Ciało(-,) zostało zabrane

Już wiesz, w czym rzecz, prawda?

– Legendy Indian Ameryki Północnej

O, czyżby wendigo nadciągał?

Czytelnię wypełniał przytłumiony szmer.

Wydaje mi się, że to ogólny opis sytuacji, a nie że nagle wypełnił.

Jednak tym razem nie tylko on był główną atrakcją wieczoru.

“Nie tylko on” znaczyłoby, że były dwie główne atrakcje, a co do zasady powinna być jednak jedna.

Wiele osób zerkało ku górze, jakby(-,) próbując zgadnąć, gdzie dokładnie rozegrała się nagłośniona przez prasę(-,) „Masakra w bibliotece”.

“Jakby” łączy się bezpośrednio z imiesłowem, a drugi przecinek niepotrzebnie oddzielałby dopełnienie (co nagłośnionego przez prasę?).

– Nie – odpowiedział bez wahania. – Ktoś chce, żebyśmy się bali cienia. Ja wolę znaleźć tego, kto go rzuca. – Zacisnął usta, gdy Ewa z demonstracyjną przesadą przewróciła oczami.

– To zajmie tylko chwilkę – rzuciła, ustawiając się w długiej kolejce po autograf.

Leszek westchnął, rzucił nerwowe spojrzenie na zegarek, po czym bez wahania wyciągnął policyjną legitymację.

– Policja! Przepraszam! – rzucił stanowczo, chwytając Ewę za rękę i przeciskając się przez tłum.

Co to, konkurs rzutów?

jakbyś nie mógł sobie przypomnieć, jak właściwie wyglądam.

Rozdzielone orzeczenia, więc przecinek.

Po chwili dogonił ją, położył delikatnie dłoń na jej ramieniu.

Raczej nadmiarowy zaimek.

wskazując podbródkiem bibliotekarza stojącego w kolejce.

Chyba bardziej naturalny szyk: stojącego w kolejce bibliotekarza.

Wychodząc z biblioteki, odetchnął głęboko(-,) chłodnym, miejskim powietrzem i odkaszlnął.

Odetchnął czym? – chłodnym, miejskim powietrzem – dopełnienie, brak przecinka. Od wielkiej biedy można to potraktować jako grupę wtrąconą, ale wtedy wydzielić obustronnie.

Zgodnie z sugestią Ewy(-,) zaczął przeszukiwać zbiory

Grupa okolicznika na początku zdania.

Jeziorny zatrzasnął drzwi i przeklął tak siarczyście

Jak poprzednio, lepiej “zaklął”.

Uderzył nerwowo w obudowę, na ścianie rozbłysła wąska struga światła.

“Aż” niezasadne przy jednokrotnej czynności, oczywiście można je zostawić i napisać “uderzał”.

Choć starał się poruszać bezszelestnie, jego kroki odbijały się echem od kamiennej posadzki.

Niejasne – jak dźwięk powstaje na posadzce, to echo raczej odbija się od ścian i sufitu.

Rozległ się męski głos:

– Proszę nie strzelać! To ja!

Nie mówię, że kropka jest ściśle niepoprawna, ale dwukropek moim zdaniem bardziej naturalny.

Nad ich głowami coś masywnego huknęło na podłogę.

Kompletnie niejasne wyrażenie. “Spadło na podłogę wyższego piętra”, o ten sens chodzi?

Snop latarki przecinał ciemność, omiatając ściany migotliwym światłem. Pchnął powoli drzwi do działu fantastyki

Ten snop latarki pchnął drzwi? Ja nie mówię, że fotony nie wywierają ciśnienia, ale…

i skrzywił się, słysząc długie skrzypnięcie.

Im dalej wchodził w głąb regałów, tym płacz stawał się coraz wyraźniejszy.

Jak poprzednio, “im” wymaga pary. Albo “gdy wchodził w głąb…”, tak czy inaczej przecinek też niezbędny.

Dziewczyna siedziała na ziemi z rękoma przywiązanymi nad głową do bibliotecznej drabiny.

Wolałbym formę “rękami”, stara liczba mnoga (a właściwie podwójna) “rękoma” lepiej pasuje do zastosowań abstrakcyjnych, typu “robić coś własnymi rękoma”. Poza tym mam kłopot z wizualizacją tej sceny. Spójrzmy: jeśli siedzi na ziemi, a ręce ma przywiązane nad głową, to mogłaby po prostu wstać, skręcając tors i zginając łokcie, żeby próbować się uwolnić pod kontrolą wzroku, nawet rozwiązać supeł (czy tam odpiąć sprzączkę) zębami. Mogę sobie dopowiadać na różne sposoby, jak ona byłaby skrępowana, żeby to miało więcej sensu, ale w tekście tego nie ma.

Zanim odpiął sprzączkę, usłyszał za sobą zachrypnięty głos.

– Proszę się od niej odsunąć, panie komisarzu.

Szczerze mówiąc, jak na doświadczonego policjanta dał się podejść nieprawdopodobnie łatwo. Nawet ja wiem, że jeżeli widzę związaną osobę, której nie grozi natychmiastowe niebezpieczeństwo, to warto ją najpierw okrążyć po obwodzie kontaktu wzrokowego…

– Ona nie jest prawdziwa – zaczął Dunajewski. – Wymyśliłem ją.

– Przestańcie. Przestańcie oboje. – Jeziorny cofnął się pół kroku.

Kto jest w tym miejscu postacią mówiącą, bo chyba nie Jeziorny?

Jedna z książek wysunęła się powoli z półki, jakby pchana przez kogoś z drugiej strony, i z głuchym plaskiem uderzyła o podłogę.

Domknięcie wtrącenia.

krzyknął(-,) rozpaczliwie pisarz.

Z ciemnej, atramentowej plamy wypełzło kilka małych, włochatych pająków.

Raczej bez pierwszego przecinka: “ciemna” opisuje atramentową plamę, a nie “ciemna” i “atramentowa” niezależnie opisują plamę.

Jeziorny, wykorzystując nieuwagę pisarza, powalił go na podłogę

Kiedy spojrzeli w głąb alejki, Ewy już nie było.

Ponownie wydzielanie zdań wtrąconych i podrzędnych.

Pod drabinką leżał jedynie pasek, którym miała skrępowane ręce

Literówka.

Biblioteka nocą, skąpana w świetle migoczących jarzeniówek, nie była tym samym miejscem co za dnia.

I ponownie. Przed “co za dnia” też dałbym przecinek, choć chyba nie jest obligatoryjny.

Litery znów zlały się, tworząc atramentową plamę, połyskującą jak powierzchnia jeziora.

Pierwszy przecinek niezbędny, drugi sugerowany (to raczej dodatkowy opis plamy niż jej niezbędna charakterystyka).

Mieli wrażenie, że alejki zwęża się wokół nich niczym gardło potwora.

Następstwo czasów w zdaniu podrzędnym dopełnieniowym – nie mieli wrażenia, że alejki zwężały się kiedyś tam wcześniej, lecz że w tym momencie.

czyjeś ramię zacisnęło się na jego szyi jak stalowa obręcz.

Lepiej: zacisnęło mu się na szyi.

Leszek(-,) szarpał się, walcząc o oddech

To chyba już jasne?

Odwrócił się, sapiąc, i zobaczył pokracznego trupa w zbroi wikinga, z nogą wykręconą, jak źle złożony scyzoryk.

Domknięcie wtrącenia. Nie dawałbym ostatniego przecinka, skoro to porównanie jest niezbędną częścią opisu nogi, a nie dodatkiem.

– Jakiś kolejny twój kolega? – prychnął komisarz

Jak wcześniej, nie zwraca się listownie.

Tadeusz wbiegł na zdewastowane trzecie piętro, a Ernest, sapiąc, wlókł się tuż za nim.

Pędzili, jakby sam diabeł chwytał ich za kołnierze, i w rozpędzie przeskoczyli nad przewróconym regałem.

Domknięcia wtrąceń.

Zatoczyła krąg nad działem fantastyki i wyleciała na korytarz.

które wirowały w powietrzu niczym tysiące ćm.

Jest taki dowcip – góralski gospodarz rozmawia z turystą:

– Zabiłem wczoraj pięć ćmów.

– Ciem?

– A kapciem.

Dozorca zawieszony przez moment w powietrzu runął w dół

Może raczej coś typu: zawisł na moment w powietrzu, po czym

Jej czarne, zakrzywione pazury(-,) uderzyły o ścianę

Grupa podmiotu i orzeczenia…

Leszek błyskawicznie wycelował, ale zamiast charakterystycznego dźwięku strzału(-,) rozległ się tylko klik pustego magazynku.

Grupa okolicznika na początku zdania (współrzędnego). Chyba lepiej “kliknięcie”.

Dunajewski usiadł na ziemi i wyciągnął drżącą ręką piersiówkę.

Wolałbym szyk “drżącą ręką wyciągnął”.

a potem w desperacji, uderzając w nie barkiem.

“W desperacji” to niewyraźne wtrącenie, wydzielić obustronnie lub wcale.

utykająca jak weteran niejednej wojny.

Może po prostu weteran wojenny? Jedna w zupełności wystarczy, żeby utykać.

Jej spadająca głowa zamieniła się w skrawek urwanej kartki, jeszcze zanim dotknęła ziemi.

Są rozbieżne orzeczenia (“zamieniła”, “dotknęła”), więc przecinek potrzebny.

Przesunęli regał, zastawiając wejście, i oparli się o niego, ciężko sapiąc.

Nie mógł zrozumieć, dlaczego Ewa bawiła się nimi jak kot z ranną myszą.

Bez “z” porównanie będzie czystsze.

Miała już wiele okazji, by to wszystko zakończyć.

Zdanie podrzędne.

które prowizorycznie zaryglowali regałem.

Zastawili, zablokowali, owszem, ale użycia regału jako rygla nie potrafię sobie wyobrazić.

z wielkim poplątanym porożem niczym korzenie drzewa

“Z wielkim porożem poplątanym niczym korzenie drzewa”, ewentualnie “z wielkim poplątanym porożem, niczym korzeniami drzewa”.

wydobywał się biały oddech

Może coś w rodzaju “przy każdym wydechu ziała biała para”?

– Pospiesz się pan! – krzyknął Jeziorny, podbiegając do ślusarza.

Jak wcześniej.

– Tylko nie idźcie w do wypożyczalni.

Literówka.

gdy na półpiętrze dostrzegli Shelobę

Ona w polskich wydaniach nie była przez “sz”?

Nie mając innego wyboru, znów pobiegli na górę.

Trzecie piętro przypominało krajobraz po katastrofie. Porozrzucane książki wyglądały jak martwe ptaki o rozpostartych skrzydłach. Zaś przewrócone regały, zamiast dumnie stać w szeregu, leżały w nieładzie, jak porozrzucane figury na planszy szachowej.

Usunąć powtórzenie.

Jeziorny wyciągnął z kieszeni srebrną zapalniczkę

– Sprawdźmy, jak bardzo magiczne są te regały… – mruknął cicho.

Rozbieżne orzeczenia.

Chlusnął jej zawartością przed siebie.

Raczej nadmiarowe.

jego demoniczny śmiech przecięło metaliczne kliknięcie pokrywki.

– Panie komisarzu?

Nie widzę uzasadnienia dla wielkiej litery.

Po chwili, w kapciach oraz flanelowej piżamie, zniknął za drzwiami.

A tym razem trafił się ciekawy błąd, wtrącenie bez początkowego przecinka.

Downar podniósł zdjęcia, które sparaliżowały starego śledczego, i podał je partnerce.

Ten był już “normalny”.

Kiedy tylko zbliżył się do pisarza, otoczyła go woń taniej wódki

Tu zwykłe oddzielenie zdania podrzędnego.

– Jak ty wyglądasz? Znowu pijesz? – zapytał, brzmiąc(-,) jak świętej pamięci żona Piotra.

To nie jest porównanie, lecz integralna część zdania, przecinek wykluczony.

Dałem męża, dzieci, nawet, kurwa, jamnika!

Jamnik nie bardzo może być stręczycielem.

W samochodzie Leszek wyjął z kieszeni stary dyktafon i wcisnął przycisk „PLAY”, pozwalając, by z głośnika popłynął znajomy głos Ewy.

I znów zdanie podrzędne.

Jego wyznawcy działali w cieniu bibliotek, uniwersytetów i archiwów.

Raczej “jej wyznawcy” (organizacji), może jeszcze lepiej “członkowie”.

W rzeczywistości byli grupą mistyków, igrających z okultyzmem, i coś musiało pójść bardzo nie tak.

Domknięcie wtrącenia.

albo te okultystyczne oszołomy zadarły z czymś, nad czym nie mogły zapanować.

Może wracają, by się zemścić?

– To wszystko brzmi, jakbyś wymyślała na poczekaniu…

Cała seria niewydzielonych zdań podrzędnych.

Próbowałam to tłumaczyć, ale nie jest to łacina. Brzmi jak zlepek fikcyjnych języków z literatury.

Jeżeli się nie mylę, możliwe, że oprócz łaciny trochę pobrzmiewa quenyą, ale lata międzywojenne to na nią tak jakby za wcześnie…

Wzywa się egzorcystę na umowie zlecenie?

“Na umowie zlecenia”, ewentualnie (potocznie) “na umowie-zleceniu”.

Ja działam, zanim ktoś spłonie.

– Przesłuchałem już setki razy. Wiem, co robić – odpowiedział, skręcając w brukowaną uliczkę. – Jesteśmy na miejscu – dodał, parkując przed biblioteką i przewracając plastikowy kubeł na śmieci.

Nie był pewien, czy ściskał tak mocno przez opowieść Ewy, czy styl jazdy komisarza.

Widok dwóch starszych mężczyzn (jednego w flanelowej piżamie, drugiego z potężnym młotem przerzuconym przez ramię)(-,) sprawił, że powoli sięgnęła po telefon.

Tu bardziej nieoczywisty przypadek, ale to też byłby przecinek między grupą podmiotu a orzeczenia.

Chwilę później kobieta siedziała skrępowana w kantorku, a w jej żyłach krążył środek odurzający.

Nie bardzo rozumiem, co tu się stało – może warto to było pokazać – nie wiem, jak Dunajewski, ale były policjant miałby chyba jakieś zastrzeżenia natury prawno-moralnej, starałby się raczej porozmawiać i wyjaśnić sytuację, może ułożyć jakieś zręczne kłamstwo.

sprawdzając więzy liny.

Po prostu “więzy” albo “węzły liny”, ale nie taka mieszanka.

Upewniwszy się, że dozorczyni jest bezpiecznie zamknięta, zeszli do piwnic.

Schodzić do piwnic, jednocześnie obracając się przez ramię i patrząc na stan zamknięcia drzwi, jest i niewygodnie, i niebezpiecznie.

 – Po powodzi, kiedy badano tu poziom zwilgotnienia, odkryto, że ściany nie odpowiadają starym planom budynku.

Dunajewski, nie tracąc czasu, zamachnął się i uderzył młotem.

– Szybko, nie wiem, na jak długo go to zatrzyma – rzucił Leszek, odrzucając kolejne cegły, by poszerzyć otwór w ścianie.

Coś masz z tym rzucaniem.

Na ich szerokich łebkach widoczne były dziwne symbole. Komisarz doliczył się ich trzydziestu.

Nadmiarowy zaimek (w ogóle mógłby sugerować, że komisarz liczył symbole, a nie po prostu gwoździe).

Swoją drogą… – zaczął, wbijając metalowe narzędzie w niewielką szczelinę pod wiekiem trumny.

– Też się nad tym zastanawiałem, ale chyba powieści żyją swoim własnym życiem – odpowiedział, pomagając komisarzowi zsunąć wieko.

Uniósł rewolwer i w serii szybkich ruchów opróżnił magazynek z magiczną amunicją.

Nie bardzo rozumiem tę “serię szybkich ruchów”.

Jednak Tadeusz powrócił, zanim zdążyli wyjść z piwnicy.

– Nie rozumiem, jak… – urwał komisarz.

Jeżeli piszesz “urwał” w znaczeniu “wymówił urwane zdanie”, to małą literą, jako “czynność paszczowa”. Jeżeli chodzi Ci o to, że miał coś więcej na myśli, a urwał, bo coś go rozproszyło (czyli osobna czynność, niezależna od mowy), to naturalny będzie odwrotny szyk i wtedy wielką literą, “Komisarz urwał”.

Zapraszam do działu fantastyki – powiedział, wchodząc na kamienne schody.

– To może… kim był twój ojciec? – zapytał, choć domyślał się odpowiedzi.

– Muszę przyznać, że nie doceniłem tego waszego małego szczurołapa… – zaczął, spoglądając na policjantów.

Wciąż nie pojmuję, jak u diabła otwiera te bramy, i to z tego koszmaru, w którym ją uwięziłem…

Tutaj charakter dopowiedzenia jest bardzo wyraźny, dałbym przecinek.

Zacisnął pięści, rozumiejąc, że nigdy nie poznała szczęśliwego zakończenia

 Zza regałów znowu wydobył się dźwięk wypadających z półek książek

Chyba bardziej naturalny szyk: “książek wypadających z półek”.

Bez wahania rzucił się naprzód, wpychając go do otwartej bramy i znikając z nim w ognistej otchłani piekieł Dantego.

A dlaczego nagle piekieł Dantego? Wydaje mi się, że nic wcześniej jasno nie wskazywało, iż bramy mają się otwierać właśnie do świata Boskiej komedii, wypowiedzi w nieznanym języku mogą sugerować też mnóstwo innych uniwersów, a jeśli były jakieś inne tropy, to całkiem je przeoczyłem.

 

Przyznam, że dawno nie robiłem tak obszernego przeglądu, było to zaskakująco czasochłonne. Spróbuję jeszcze rzucić okiem na całość fabuły. Zasadniczy rdzeń – pomysł z pogranicza fantasy, horroru i kryminału, gdy winnym okazuje się Tadeusz, a Ewa ląduje w książce – jest całkiem niezły. Akcja w bibliotece w środkowej części tekstu trochę mi się dłużyła. Odniesienia do głębszej przeszłości (konspiracja profesora Rau, babka Jeziornego) komplikują zrozumienie historii, a raczej niewiele do niej wnoszą. Zakończenie bardzo mało satysfakcjonujące: komisarz poświęca się jakoś nagle, bez rozterek i bez dobrego powodu (nie wynika jasno z tekstu, czemu nie mógł Tadeusza w tę bramę po prostu wepchnąć – pomijając wskazaną już kwestię, dlaczego pojawiła się brama właśnie w tym kierunku), nie wiadomo, co się stało z pozostałymi potworami i czy współpracownicy przeżyli, a wreszcie (przede wszystkim?) nie zostaje zamknięty wątek Ewy.

Tak czy inaczej, ciekawie opowiedziana historia, z pewnością widać potencjał, po poprawie błędów chętnie polecę ją do Biblioteki.

Pozdrawiam,

Ślimak Zagłady

Tak, chciałem się tylko upewnić, że nie odebrałeś mojego pytania jakoś opacznie; zdarza mi się czasem niefortunnie dobrać sformułowanie; również serdecznie dziękuję i pozdrawiam.

(Zarazisz mnie w końcu tymi średnikami, jak tak dalej pójdzie…)

ale jak to udowodnić, skoro portale na których jarzębina była publikowana już nie istnieją?

mogę Cię tylko zapewnić, że Miranda na pewno nie wzorowała się na moim wierszu; co więcej:

jest mało prawdopodobne, że w ogóle go czytała;

Przecież ja nie żądam dowodu, Twoje słowa mi całkowicie wystarczą, w końcu po co miałbyś kłamać. Tutaj jest analogiczna konstrukcja pierwszego wersu i pewne podobieństwo motywów, w dodatku tamten wiersz pokazałeś wcześniej, z tych więc względów następstwo zdarzeń wydało mi się jasne. Skoro błędnie dopatrzyłem się nawiązania lub inspiracji, to dla mnie po prostu cenna informacja zwrotna, staram się wychwytywać takie rzeczy.

a teraz wyobraź sobie taką sytuację:

jakiś autor przychodzi tutaj pod mój wiersz, mówi że to plagiat i podaje link na jakiś portal;

to całkiem możliwe, bo likwidację BEJ-a zapowiadano pół roku wcześniej

więc ktoś mógł skopiować mój wiersz, a potem, po likwidacji, mógł zamieścić mój wiersz na innym portalu jako własny;

jak się obronię?

Cóż, napiszesz, jak było. Jeśli nie znajdą się dawni bywalcy zlikwidowanego portalu, którzy poświadczą Twoją wersję – i jeśli nie pomoże żadne z archiwów sieci – to wciąż słowo przeciw słowu. Bądź co bądź mam nadzieję, że nie odebrałeś mojego komentarza jako sugestii plagiatu, bo w ogóle nic zbliżonego nie napisałem, na myśl mi nie przyszło, że pojawią się takie skojarzenia.

smutne to przemijanie…

Tak, okropnie smutne.

Dziękuję za ciekawą odpowiedź! Przyznam, nie zdawałem sobie sprawy, że istniało w Internecie tyle polskich serwisów poetyckich stojących na solidnym poziomie. Zdecydowanie budzi to nutę nostalgii.

chyba w roku 2002

Czyli ten utwór byłby jednak wcześniejszy od tamtego? Zaskoczyłoby mnie to, byłem niemal pewien odwrotnej inspiracji. Oczywiście nie czuj się wyrwany do odpowiedzi, jeśli nie masz ochoty się tym dzielić, doskonale zrozumiem.

Trochę przespałem ten wątek, chciałbym bardzo podziękować za wszystkie gratulacje, a także wyrazić uznanie dla reszty zwycięzców i uczestników (nie mówiąc już o jurorach i głosujących)! Myślę, że poziom był wyrównany.

Witaj, AS-ie!

Ja odczytałbym to trochę inaczej – podmiot liryczny myśli o bliskiej, a geograficznie odległej (różnica stref czasowych: poparzysz oczy słońcem (…) u mnie zmierzcha, szarzeje (…) kiedy zaśniesz dziewczyno, u mnie będzie jasno) osobie, martwi się o nią i wręcz szuka łączności parapsychicznej. Wiersz kontynuowałby w ten sposób wątki ze Słowackiego: Smutno mi, Boże (zwłaszcza narzuca się przez obraz wschodu i zachodu słońca), W Szwajcarii, także mniej znane, ale piękne Sumnienie (inc. Przekląłem – i na wieki rzuciłem ją samą…).

Naturalnie też nie budzi wątpliwości charakter nawiązania czy naśladowania względem Oni spłyną ścianami, ale na moje skromne wyczucie nie ma tutaj tej samej świeżości wyrazu i obrazu, nie ma tego niesamowitego wrażenia płynnej i nagłej wypowiedzi, mało że nagłości – mowy przymusowej. Myślę jednak, iż dostatecznie uprawdopodobniłem, że i bez znajomości tego kontekstu zrozumiałbym sens wiersza tak samo.

Ze szczegółów sformułowań: pewnie napisałbym “we śnie sypię” (czystsze wyrażenie i bezczas liryczny zamiast zapowiedzi), ale takie rzeczy to zawsze decyzja autorska. Zgrzytnęła mi metafora, gdy korale płyną korytarzami tętnic, próbowałem to sobie zwizualizować fizjologicznie i nic ładnego nie wyszło. Nie mogę odeprzeć wrażenia, że napisałeś “przemijaniu godzin” głównie dlatego, iż “archipelagu godzin” miałoby sylabę za dużo, ale to okropnie trudno poprawić.

Jeżeli tekst był już gdzieś pokazywany przed wrzuceniem na Portal, nasze zwyczaje raczej zalecają dzielić się taką informacją.

Pozdrawiam ślimaczo!

Wiem, wyzwanie się technicznie skończyło, ale jego pomysł był bardzo przyjemny i zasługiwał na uwagę, a inspiracja niestety nadeszła…

 

Kiedy idę ulicą, jeden na pięciu dorosłych

głosował na nowy, świeży, tym razem nasz długopis.

To chłopi.

Kiedy idę ulicą, jeden na pięciu dorosłych

głosował na nielichwiarza mocnego w gębie i w sporcie.

Ci gorsi.

Kiedy idę ulicą, jeden z dziesięciu dorosłych

głosował na kogoś, kto każe się leczyć u wiejskiej baby.

To słabe.

Kiedy idę ulicą, jeden z dziesięciu dorosłych

głosował na drobnicę mówiącą o rzeczach mniej ważnych.

Też na nic.

Kiedy idę ulicą, jeden z dwudziestu dorosłych

głosował na typa z gaśnicą „kroplówki były za słone”.

No comments.

Kiedy idę ulicą, aż jedna trzecia dorosłych

nie głosowała wcale, jak luzak człapiący z ufnością

za osią.

 

Same osły.

I ja osioł.

To jest ładnie zrobione. Zmiana sensu powiedzenia i idące za nią rozwinięcie obrazu poetyckiego, gdzie “wyjście z siebie” nie oznacza wybuchu gniewu, lecz przeciwnie: odnalezienie wewnętrznego spokoju. Dobrze utrzymana ósemka bezśredniówkowa nadaje płynność opowieści.

Myślę czasami, że wiele Twoich wierszy (i zresztą też opowiadań) ma pewne trudno uchwytne cechy wspólne: zwracasz się jak gdyby do dzieci, w konwencji, języku, obrazowaniu, żeby mówić o poważnych dorosłych sprawach, przeżyciach i emocjach. W rezultacie może się wydawać, że te teksty nie mają adekwatnej grupy docelowej, ale na pewno jest to ciekawa indywidualna cecha twórczości. Warto byłoby podsunąć Ci jakiegoś uznanego autora o podobnej stylistyce, ale wydaje mi się, że w polskiej literaturze było tego bardzo mało; po angielsku jest oczywiście Milne czy Ogden Nash.

co do samego sformułowania, długo także nie miałam co do niego stuprocentowej pewności.

W tym jednym miejscu rytm jest rzeczywiście odrobinę wadliwy – trzeba wymówić “fantastykę”, więc akcent pada na trzecią sylabę od końca wersu zamiast na drugą.

Trochę się to gryzie (moim skromnym zdaniem) z końcówką zdania. Wychodzimy z siebie w wyniku bardzo negatywnych emocji a nie mody.

Ja zrozumiałem pierwotne wbrew utartym modom jako “wbrew swoim schematom postępowania, reagując inaczej niż zwykle”.

Przez okna, drzwi, albo bramę,

z obliczem iście kamiennym,

lub barwnym błaznem

Jeżeli w wierszu chcesz stawiać przecinki przed “lub, albo”, trudno zabronić, ale daję znać, że w prozie jest to dopuszczalne tylko przy wyraźnym charakterze dopowiedzenia.

Pozdrawiam serdecznie!

Mimo wszystko ważne by było, aby istniała możliwość ponownego powrotu do dyskusji nad nominacjami i do – być może: nasuwającego się wtedy samoistnie – przeczytania przez innych Czytelników zgłaszanych do Piórka opowiadań, którym zabrakło punktów.

Na pewno można pomyśleć o jakiejś inicjatywie przypominania godnych uwagi starszych tekstów (zresztą pamiętam, że było coś takiego w zeszłym roku przy zabawach przedświątecznych), ale osobiście nie łączyłbym tego z systemem Piórek. One zostały obmyślone jako wyróżnienie dla najlepszych nowo publikowanych opowiadań, wiążące się potem z antologią i głosowaniem na opowiadanie roku. Zmiana tego sprawiłaby, że “starych” Piórek nie dałoby się właściwie porównać z “nowymi”, mogłaby też być źródłem różnych zadrażnień.

Tekst bez bety, na poparcie Betujących, którzy wraz z Autorem szlifowali opko, również liczyć nie może.

Chociaż reguły tego nie zakazują, nie tylko nie przyszłoby mi do głowy nominować tekstu, który sam betowałem, ale nawet co do klikania do Biblioteki mam bardzo mieszane uczucia. Przecież to jak wystawianie laurki sobie samemu, że tak świetną betę zrobiłem.

Mmm, nie jest to zadanie dla automatu, na pewno.

Jasne. Dobrze napisany automat mógłby podpowiadać teksty, które mają największe szanse wstrzelić się w Twoje gusta. Jednak na dobrą sprawę nie ufałbym takiemu pomysłowi, to chyba jest istotna część uroku Portalu, że nie mamy profilowania treści, które tworzyłoby zamknięte bańki odbiorcze, że każdy musi sobie manualnie dobierać lektury.

Nadpełzam, Zakapiorze!

Opowiadanie wydało mi się bardzo dobrze napisane i satysfakcjonujące czytelniczo. Zachowania postaci i życie wewnętrzne głównego bohatera sprawiają wrażenie wiarygodnych, wiele opisów jest bogatych w szczegóły pomagające unaocznić sobie sytuację, akcja wciąga. Co mogło ewentualnie sprawić kłopoty: “Anuszka” wydaje się bardziej rosyjskim niż polskim zdrobnieniem, przy tym doktor Zajcew to oczywiście Rosjanin, ale ogółem w PRL-u, inaczej niż w ZSRR, psychiatria represyjna prawie się nie rozpleniła, więc przez większość lektury miałem wątpliwości, czy miejscem akcji aby nie jest jakiś alternatywny świat, w którym Polska została siedemnastą republiką. Fragment, w którym Roman dorabia się symbiontów, też wydał mi się trudniejszy w odbiorze, ale nie jestem pewien, na ile to kwestia tekstu, a na ile mojego doświadczenia czytelniczego. I tutaj:

Otóż dziesiątki tysięcy lat temu, w Azji, powstała cywilizacja, pod niektórymi względami przewyższająca dzisiejszą.

Jeżeli punktem odniesienia mają być Hetyci i udomowienie koni, to parę tysięcy pasowałoby lepiej niż parędziesiąt. Oczywiście wiadomo też, że przechylenie osi Ziemi pochodzi z najwcześniejszych okresów jej historii, ale to chyba nie razi w przyjętej konwencji. Przy okazji nie dawałbym ostatniego przecinka – moim zdaniem grupa imiesłowu nie jest tu dopowiedzeniem, lecz integralnym opisem cywilizacji.

Język opowiadania pewnie dałoby się dopieścić, ale jak dla mnie był dostatecznie dobry, żeby nie przeszkadzać w swobodnym odbiorze historii. Raz czy drugi zauważyłem brak przecinków domykających wtrącenia:

powiedział drwiącym tonem, po czym zaciągnął mnie z powrotem do celi, z której uciekłem, i ponownie skrępował.

Wskoczyłem do dołu, w którym znajdował się podgrzewany zbiornik, i zacząłem szaleńczo okładać mackami cysterny.

Przejrzałam je naprędce, ale nie stanowiły dla mnie większej wartości

Tu chyba lepiej “nie przedstawiały większej wartości”.

 

Podsumowując: pewne zastrzeżenia może jeszcze budzić prostoliniowa fabuła – starszy pan opowiada, jak kiedyś jego ukochana trafiła do psychuszki i próbując ją uratować, wpadł na ślad starożytnej konspiracji, w takim najbardziej podstawowym opisie nie ma większych niespodzianek. Dajesz jednak rozwiązania niektórych wątków, które może nie zdumiewają, ale są celne i dają do myślenia: gdy Zajcew najpierw kalkuluje, że nie powinien robić krzywdy Romanowi, ale pod wpływem gniewu i pasji badawczej zapomina o tym; gdy właśnie próba ratowania Anuszki przyczynia się bezpośrednio do jej śmierci; gdy wreszcie okazuje się, że główny bohater przy całej swojej wrogości do poszukiwaczy Carcosy zatrzymał przecież robale.

Wyłowione z komentarzy:

Odrobinę jestem rozczarowany finałowym rozwiązaniem z reporterką. Okazała się, jak rozumiem, jakąś szmuglerką/złodziejką, a liczyłem na podchwycenie rzuconej mimochodem wskazówki z początku, że niby ustrój się zmienił, ale nigdy nie wiadomo, gdzie spotka się bezpiekę.

Dziwne, ja wyraźnie zrozumiałem, że ona też jest badaczką tej sprawy zaginionego miasta, może z ramienia jakiejś organizacji lub wywiadu, może na własną rękę – chyba że od tego czasu zaszły jakieś zmiany w zakończeniu opowiadania.

Myślę, że głos na TAK jest dostatecznie uzasadniony.

Pozdrawiam serdecznie!

Odróżnienie tekstów, które zostały pechowo czy niezasłużenie pominięte przez czytelników, od tych, które przeszły bez echa zwyczajnie z powodu niskiej jakości, byłoby raczej trudnym zadaniem.

Przypomniałem sobie jednak o pewnej możliwości technicznej, której być może nie znasz, a miałaby szanse Cię zainteresować. Gdy w Poczekalni w oknie Status wybierzemy “Zgłoszone”, pokażą nam się teksty, które mają jakieś punkty do Biblioteki, ale do niej dotychczas nie trafiły. Można ponadto w oknie Sortowanie wybrać “Głosy”, by najpierw pojawiły się teksty mające cztery na pięć punktów, potem na kolejnych ekranach 3/5 i tak dalej.

Cześć, Cezary!

Opowiadanie czytało się przyjemnie. Cała pierwsza część jest ładną robótką techniczną, widać, że na ogół dobrze radzisz sobie ze zmianami perspektywy pomiędzy dziadkiem opowiadającym historię wnukowi (co najwyżej chwilami wydawało mi się, że powinien mieć więcej niż sześć lat) a tym, co miała przeżywać jego młoda wersja. Jednocześnie zastanawiałem się, do czego to wszystko doprowadzi, jaki wpływ wywrze ta historia na aktualne życie postaci. I muszę powiedzieć, że rozwiązanie mnie nie przekonało, z przyczyn chyba identycznych z opisanymi przez Finklę: czytelnik nie ma jak się domyślić, że Krzysztof nie jest naprawdę dziadkiem chłopca, nic w logice opowieści nie wskazuje na takie prawdopodobieństwo. Potem nagle pojawia się siostra Jasia (siłą rzeczy Małgosia…), przydałaby się może wcześniejsza wzmianka, że on ma jakieś rodzeństwo? I zastępuje Krzysztofa jako gospodarza tajemniczego domu, tak jak on kiedyś zastąpił Babcię Faszystkę, świadczyłoby to o domknięciu kręgu zdarzeń. Przetworzyłeś kilka klasycznych motywów, ale jeżeli starałeś się tu zawrzeć głębszą treść, to mogła mi umknąć, nie mam poczucia, żebym dowiedział się czegoś nowego o ludzkiej naturze i zachowaniach w sytuacjach skrajnych.

Pod względem języka i interpunkcji potykałem się tu i ówdzie, ale dramatu nie ma. Kilka przykładów:

Twój tatko to chłop jak dąb, a do tego pracuje w tartaku, więc…

… mogą go omyłkowo przerobić na deski? Nie wiem, czy żart jest zamierzony i czy jest dostrzegalny dla typowych odbiorców.

Może to głupie, ale my wtedy byliśmy jeszcze dziećmi i nazwy, których używaliśmy dla różnych rzeczy i osób, nie zawsze były poprawne.

Domknięcie wtrącenia.

Uważam, że stanowiły doskonałą metaforę tamtych czasów.

Jedno z licznych miejsc, w których mam wrażenie, że opowiadający nie zwraca się do sześciolatka.

Należał do nich stary tor motocrossowy w lesie, ścieżka na skraju jeziora(-,) czy wysoka górka (czasami nazywana nawet „górką śmierci”).

Przed “czy” w znaczeniu współrzędnym nie stawia się przecinka.

– A nie wspominali ci czasem, dlaczego? – zapytałem.

Bez przecinka (na końcu zdania jest samotny zaimek względny – jedna z dziwniejszych reguł, szczerze mówiąc).

Dom Babci Faszystki budził w nas niepokój, ale i jakąś niezdrową, pierwotną fascynację. Był inny, a do tego tajemniczy i najprawdopodobniej krył w swych murach jakąś mroczną przeszłość.

“Dziadek” na ogół opowiada barwnie i emocjonalnie, ale wydaje mi się, że w kilku miejscach takich jak to nagle sięga po niewiele znaczące, powierzchowne sformułowania.

Obleciał nas blady strach, więc dopadliśmy do rowerów i zaczęliśmy pedałować ile sił w nogach.

Na dźwięk odblokowywanego zamka drzwi wejściowych dopadliśmy do rowerów i uciekliśmy.

Dwa razy ta sama fraza. Poza tym, chociaż “dopaść do czegoś” nie jest niespotykaną formą, “dopaść czegoś” wydaje mi się częstsze i zgrabniejsze.

Szok spowodowany zajściem był tak wielki, że mój towarzysz odruchowo wydał z siebie okrzyk.

O, to wyrażenie też staje się komiczne w swojej formalnej powadze.

Myślę, że to istotne, żebyś wiedział, wnusiu, że nikt poza Krzyśkiem nie zanotował choćby szmeru

Szmer można dosłyszeć, wychwycić, ostatecznie odnotować, ale zanotować?

– Wybacz mi moje maniery! Nie zapytałem nawet, jak masz na imię!

Niestety, jak to często bywa, początkowa euforia, będąca skutkiem ubocznym powrotu w rodzinne strony, dość szybko ustąpiła miejsca znudzeniu i wszechogarniającemu poczuciu beznadziei.

Coś tu jest niezręcznego – jeżeli Krzysztofowi euforia nie odpowiadała, to nie mówiłby, że “niestety” ustąpiła, a jeżeli odpowiadała, nie nazywałby jej chyba skutkiem ubocznym.

Wie, czego od niej oczekuje, ale nie ma pewności, czy temu podoła.

W końcu Małgorzata dociera do sporego wiatrołapu zakończonego masywnymi drzwiami. Wie, że to jej przepustka na wolność.

Przepustką może być jakiś fant, ale wiatrołap?

 

Zagłosuję na NIE, chociaż warto zaznaczyć, że przedstawienie bohaterów, ich życia wewnętrznego, wydało mi się wiarygodne, zwłaszcza tam, gdy “dziadek” mówił o pobudkach kierujących dawniej nim i jego rówieśnikami.

Pozdrawiam!

Z tym przepadaniem tekstów to prawda, chociaż bardziej w sensie, że starsze utwory na ogół popadają w zapomnienie i tylko sporadycznie ktoś do nich zagląda. Oczywiście tak naprawdę trudno temu zaradzić, gdy nikt lub prawie nikt nie ma czasu i energii nawet na czytanie wszystkich świeżych publikacji. Jeżeli jednak nowa wersja Portalu dojdzie do skutku, pewnie warto by było, żeby zawierała bardziej efektywny system wyszukiwania tekstów po gatunku i tematyce, a może nawet podsuwania użytkownikom tych, które mogą ich szczególnie zainteresować.

Że dopytam, bo kojarzę w HP sprzed miesięcy jakiś wątek o doczytywaniu ponownych tekstów (i – być może – dodawaniu im lajków/klików) nie mających dużej popularności – zgłoszeń piórkowych dla opowiadań z przeszłości już nie można dodawać?

Nie można, czas na zgłoszenia piórkowe jest do ósmego dnia następnego miesiąca po publikacji (dla dyżurnych i członków Loży do dziesiątego), tak jak jest to opisane we wszystkich wątkach z nominacjami.

 

Nie masz moim zdaniem powodów do skruchy, wręcz przeciwnie: naprawdę doceniam, że poświęciłaś na lekturę tyle czasu, ile byłaś w stanie, podzieliłaś się wrażeniami i uwagami. Wpis pod czyimś tekstem to upominek, nie obowiązek, a Ty przecież i tak jesteś znacznie aktywniejszą ode mnie komentatorką. Zauważ choćby, że mnie się wcale nie udało zagłosować w tym konkursie, nie zdążyłem przeczytać (czy ściślej: skomentować) dostatecznie wielu opowiadań. Twoje wątpliwości przy głosowaniu widziałem, zgodzę się, że regulamin był trochę nietypowy pod tym względem.

Pozdrawiam serdecznie!

Hmm. Czyli chodzi o to, że liczyłeś, nie wiedząc, że liczysz? Nieświadomie? Problem polega na tym, że trudno sprawdzić, czy faktycznie nie wiedziałeś, bo to, że nie umiałeś tego ująć w słowa, jeszcze niewiedzy nie oznacza.

Rzeczywiście trudno sprawdzić, obawiam się, że nie mam swobodnego dostępu do własnych treści świadomości z późnego okresu niemowlęcego. I teraz mi się jeszcze wydaje, że ten wątek miał pierwotnie dotyczyć czego innego – nie arytmetyki, a wrodzonej zdolności zliczania, postrzegania mocy zbiorów (tak jak ptak wie, czy zgadza mu się liczba piskląt w gnieździe).

I przypomina mi się ta anegdota, jak to Bohr (chyba?) polecał Einsteinowi nowego asystenta: to dobry student, tylko nie odróżnia matematyki od fizyki. Zupełnie jak ty, Albercie :)

Ładne!

Właśnie dlatego wygląda mi na to, że dla Jima matematyka jest umiejętnością, która zależy od tego, czy ktoś ją posiadł (czy na pewno umiejętności tak działają? na razie załóżmy, że tak).

Trudno mi się za Jima wypowiadać, ale najjaśniej o swoich poglądach na naturę matematyki napisał chyba w tym miejscu, odnosiłaś się już zresztą do tego:

Matematyki się ani nie wymyśla, ani nie odkrywa, tylko ją konstruuje, jak każdy ze sztucznych języków (…) jest to pewnego rodzaju złożony konstrukt (przykładowo możemy sobie nie zdawać sprawy z relacji wewnątrz tego konstruktu, mimo że sami go stworzyliśmy).

Nie ma to jak zajmująca dyskusja, naprawdę doceniam takie przygody intelektualne!

 

Tarnino:

Nie wiem, czy taka niestabilność jest możliwa

Wystarczyłoby chyba, żeby za maksymalną długość i przycinanie wpisów nie odpowiadał określony w kodzie limit, tylko jakieś subtelniejsze zależności (na przykład: komentarz zostaje przecięty, gdy skończy się segment pamięci na serwerze, który aktualnie służy do zapisu).

Hmmm, prawda. "Logiki" definiuje się jako zbiory formuł zamkniętych na określone reguły, ale czy to ma przełożenie na matematykę w ogóle?

Nie mówię, że nie ma żadnego przełożenia, ale według mojej wiedzy nie jest ono takie, żeby pozwalało na rozgraniczenie, co należy, a co nie należy do matematyki.

Z poznania bezpośredniego, jak już ^^ Argumentacja słownikowa (czyli etymologiczna) jak najbardziej należy do filozofii.

Dziękuję, jak zwykle potrafisz uściślić pojęcia!

Mmm, tak, ale to nie znaczy, że byłyby inne istotowo, tylko że mieszkańcy kładliby nacisk na co innego, niż my kładziemy, dobrze myślę?

Jasne. Bardzo klasycznym przykładem jest wyobrażenie inteligentnego gatunku, który wyewoluował w toni atmosfery gazowego olbrzyma: mógłby uważać rachunek przepływów turbulentnych za najważniejszą gałąź matematyki, a geometrię euklidesową za dziwaczną zabawę garstki pasjonatów, ale oczywiście te dziedziny nie mogłyby być istotowo inne niż u nas, ta sama aksjomatyka prowadzi do poprawności tych samych twierdzeń. Co najwyżej inna byłaby ich rola kulturowa, inne (jak pisałem wyżej) pojęcie o ich odkrywaniu bądź wynajdywaniu.

Tak, tylko tutaj możemy się spierać o naturę samej obiektywności. Ale to może później.

Tak, prawdopodobnie siedzi tutaj jeszcze jakieś niedopowiedzenie.

Odrębne miałyby o tyle łatwo, że liczyłyby siebie nawzajem. Ale znowu jedna istota, czy nawet kolektyw nierozróżniający jednostek, nie bardzo mogłaby być cywilizacją…

Dokładnie, do tego zmierzałem!

Funkcja ta pozwala nam przykładowo liczyć jabłka. Nawet jeśli nie znamy liczb. Paradoksalne? Jest wiele zwierząt, które też liczb nie znają, a potrafią liczyć.

… wut? Co to znaczy, że potrafią liczyć?

Podobno liczyłem na długo, zanim zacząłem mówić: na przykład Mama wkładała dwa klocki i osobno trzy klocki do niewidocznego dla mnie wnętrza pudełka, a ja sięgałem po pięć innych klocków. Zdaje się, że podobne testy udawały się czasami na kilku grupach zwierząt.

Jak dotąd łamiesz tylko prawa naszej fizyki, nie matematyki XD (głównie prawo zachowania masy).

Zwróć uwagę, że celem tych eksperymentów myślowych Jima nie jest złamanie praw matematyki, lecz zbadanie, “czy aksjomaty Peana są jakby samonarzucające się w każdym możliwym do pomyślenia Wszechświecie”.

 

Jimie:

Cóż, kiedyś będę musiał odnieść się do tego wszystkiego szerzej (w tym artykule – jeśli go napiszę)

ale teraz tylko…

Na pewno przeczytałbym taki artykuł z dużą ciekawością, jako że wciąż czuję, iż mogło nam brakować w tej rozmowie jakiejś płaszczyzny porozumienia – może jakieś fundamentalne pojęcie, które rozumiemy rozbieżnie i tego na razie nie zauważamy.

Myślę, że jako Fantasta, możesz się zapuścić z młodym Jimem na taką wycieczkę, na którą pewnie stary Jim już by się nie zdobył?

Po zajawce z olimpiadą biologiczną – zawsze!

Nasz Wszechświat działa tak:

Jak mam w koszyku dwa jabłka a następnie dodam do koszyka kolejne dwa jabłka, to jak wywrócę koszyk do góry nogami i wyrzucę wszystko co w nim jest to wypadną cztery jabłka.

Zaczyna się robić naprawdę ciekawie – absolutnie nie zaprzeczam, że podsuwasz tutaj dużą dawkę inspiracji fantastycznej! Na razie frapuje mnie natura koszyka, jego rola w tych eksperymentach myślowych: czy ma znaczenie, że przedmioty (jabłka) dodajemy wewnątrz niego, czy dodawane na widoku będą się zachowywać tak samo (zaczną interferować, gdy położymy je dostatecznie blisko siebie)? A następnie pojawia się kwestia istot, które miałyby w takim świecie tworzyć cywilizację i badać zachowanie “jabłek”. Jak już podajemy z Tarniną powyżej: jeżeli one mogą normalnie zbierać się w grupy, to wzajemna obserwacja naturalnie podsunie im aksjomaty Peana. A jeżeli nie (bo same zachowują się jak “jabłka”), to nie rokuje powstania cywilizacji.

Przytoczę jeszcze kilka myśli (mam nadzieję, że nie całkiem trywialnych), które przychodzą mi do głowy przy wyobrażaniu sobie wyliczonych wszechświatów…

1) Czy jeśli mam w koszyku jedno jabłko i dodam jeszcze jedno jabłko, to powstanie czarna dziura?

2) Czy koszyk nie należy do wszechświata (skoro mogą być dwa jabłka wewnątrz i dwa na zewnątrz)?

3) Zakładając, że tutaj nasze istoty zachowują się jak jabłka, wygląda na to, że rodząca i pomagająca jej położna ulegną spontanicznej anihilacji. A skądinąd wymyślenie arytmetyki liczb naturalnych na podstawie arytmetyki pierścienia modulo 3 nie jest jakimś dramatycznym przeskokiem.

4) Tu brakuje jakiegoś modelu tłumaczącego wszechświat, przyczyny takiego fundamentalnego ograniczenia, bo na razie mówisz “jeżeli nie ma tu bytów zdolnych poznawczo do rozwinięcia arytmetyki, to nikt jej nie rozwinie”.

5) To ciekawy przypadek, jak się zdaje, dający wspólne ogniwo różnych kreacji fantastycznych. Jeżeli istoty w tym świecie zachowują się “jabłkowo”, nie mogłaby powstać cywilizacja, lecz raczej coś w rodzaju kontinuum mrowiskowego lub świadomego oceanu…

6) Tutaj nie widzę żadnego kłopotu z wykryciem aksjomatów Peana.

7–10) Nie chciałbym tych przykładów niechcący zlekceważyć, ale wydaje mi się, że mają wspólny mianownik: w dostatecznie zdezorganizowanym wszechświecie (w skrajnym przypadku: niewykształcającym jąder atomowych) aksjomaty Peana na pewno nie narzucają się same, ale to pusta obserwacja, kiedy nie ma nikogo, komu by się mogły narzucić.

Jeszcze raz dziękuję za całe mnóstwo zapału i cierpliwości do ulepszania tekstu! Teraz powinienem trochę zebrać myśli i wrócić do ostatnich szlifów naszego projekciku…

wdzięczny byłbym jeśli byś był łaskaw wyłuszczyć różnicę, bo jeśli dobrze teraz rozumiem, Twoje zdanie jest po prostu pośrednie (…) Ty mniej więcej twierdzisz (jeśli dobrze rozumiem), że zmienność tych aksjomatów i reguł tak naprawdę niczego nie zmienia

Obawiam się, że przedstawiłem to już mniej więcej najlepiej, jak chwilowo potrafiłem, ale spróbuję jeszcze wyłuszczyć w punktach. Zaznaczmy, że odnoszę się konkretnie do Twojego zagajenia o matematykę, a nie do całości wcześniejszej dyskusji o istnieniu prawdy:

że nasza Matematyka jest po pierwsze szczególnym przypadkiem Matematyk w światach o różnych regułach, musi istnieć coś w rodzaju Meta-Matematyki – zawierającej te szczególne przypadki, co więcej, możliwe są do pomyślenia takie Wszechświaty, gdzie żadna Matematyka nie istnieje.

1) Sama definicja matematyki nie jest ostra, nie ma wyraźnych granic w stosunku do łamigłówek i gier umysłowych.

2) Jak wskazałem w tym nocnym wpisie, mam dobre powody twierdzić (wprawdzie z argumentacji bardziej słownikowej niż filozoficznej), że w obrębie głównych gałęzi matematyki, których aksjomatyka pochodzi wprost z poznania rzeczywistości, czyni się odkrycia, a nie wynalazki.

3) Można sobie co najmniej w fantastyce wyobrazić światy, w których te główne gałęzie byłyby inne niż u nas, a nawet ośrodkowałyby się na czymś, co my uznajemy za grę (świat świadomych bierek szachowych?).

4) Utrzymuję, że prawdy matematyczne są obiektywne: niezależnie od tego, czy dany zestaw aksjomatów jest w konkretnej rzeczywistości naturalny, znajduje się na pograniczu, czy przynależy tylko łamigłówkom, to kiedy już zostanie zdefiniowany, w jego obrębie prawdziwe przecież będą te same twierdzenia.

5) W tym sensie pytanie, czy matematyka jest jedna, czy światy o różnych regułach mają różne matematyki, zależy chyba tylko od umówienia się co do znaczeń wyrazów. Myślę, że aż do tego miejsca różnice pomiędzy naszymi przekonaniami mogą być głównie semantyczne.

6) Skądinąd mniemam, że dla każdej cywilizacji tworzonej przez odrębne samoświadome istoty wypracowanie aksjomatyki liczb naturalnych powinno być względnie łatwe. To już byłoby trudno uzasadniać inaczej niż eksperymentami myślowymi i nie mam takich oczekiwań, żebyśmy tu koniecznie uzgodnili stanowiska.

Koalo, nie czułem potrzeby aż tak wnikać w Twoją sytuację i intencje. Mam nadzieję, że pobyt poza domem nie wiązał się z niczym przykrym i udał Ci się jak najlepiej, ale gdyby do lektury opowiadania zwabiło Cię zwycięstwo w konkursie, również nie widziałbym w tym zupełnie nic złego.

Ludzie (jak też reszta fantastycznej fauny i zwłaszcza flory) na szczęście nie byli zbyt zajęci, by pozostawić liczne obszerne, wnikliwe komentarze. One niewątpliwie pomogą mi pisać w przyszłości umiejętniej i ciekawiej, a to tutaj najważniejsza sprawa.

Nowa Fantastyka