Profil użytkownika

Nie można porządnie podać miejsc inspirujących twórczość w zakładce Miasto, więc będą tutaj. Przede wszystkim Trójmiasto i Podhale. Mogą się zlewać we wspólny nieokreślony twór (coś jakby Turów Róg).


komentarze: 2274, w dziale opowiadań: 1815, opowiadania: 500

Ostatnie sto komentarzy

Cieszy mnie Twoja opinia, Ambush, jeżeli dostrzegasz tu piękno i wypływasz z tekstu zadowolona, to może znaczyć, że rozwijam się w niezłym kierunku.

Porównanie z humbakiem przeurocze, od razu ląduje wysoko w rankingu moich ulubionych komentarzy, wraz z “Czyli sam sobie wyhodowałeś kwiat powagi w tekście” – masz rzadką zdolność ujmowania rzeczy zarazem lapidarnie i poetycko.

Ten przykład jest o tyle dziwny, że – tak jak piszesz – zaimek przysłowny “tam” domyślnie należy do zdania nadrzędnego. Jednak odpowiednim kontekstem można go wepchnąć w dookreślanie spójnika (w tym przypadku właściwie zaimka względnego).

Scenka 1:

– Po skończonych zajęciach należy wszystko odłożyć na miejsce.

– Przepraszam, dokąd mam zanieść “Mały wykład gramatyki polskiej”?

– Zanieś tę książkę tam, skąd ją przyniosłeś.

Scenka 2:

– Trzeba jeszcze zanieść tę książkę na miejsce.

– Przepraszam, co mam z nią zrobić?! Zamieść? Zajeść?

– Zanieś tę książkę, tam skąd ją przyniosłeś.

Hę, całe życie w nieświadomości… miałbyś na to jakiś link? Bo nie wiem, czy zapamiętam bez większej ilości materiału.

Innymi słowy: nie czuję się winny, że nie słyszałem o takich rzeczach…

Prawda, miałem się jeszcze do tego odnieść. Z pewnością nie ma tu co mówić o poczuciu winy, zwyczajnie dzielimy się smakowitymi ciekawostkami językowymi. Pewnie takim najprostszym linkiem będzie https://sjp.pwn.pl/zasady/365-90-b-2-po%C5%82%C4%85czenia-przys%C5%82%C3%B3wk%C3%B3w-zaimk%C3%B3w-lub-wyra%C5%BCe%C5%84-przyimkowych-ze-sp%C3%B3jnikami;629777.html, tyle że osobiście nie lubię tego ujęcia z akcentem zdaniowym, alternatywny opis w drugim akapicie jest rzetelniejszy. Przykładowo w zdaniu “Zostawił po pięćdziesięciu konnych w Mohilowie i w Jampolu, rzekomo żeby zabezpieczyć drogę powrotną” niewątpliwie można wymówić “rzekomo” z naciskiem, ale nie zmieni to faktu, że jest to dookreślenie spójnika, a nie okolicznik zdania głównego.

Cześć, Marzanie!

Znać dobrą technikę, zatrzymuje, przykuwa uwagę głębią znaczeń. Jako fragment większej całości, umiejscowienie bohatera i jego postrzegania świata, mogłoby się wspaniale sprawdzić, a tak to – jak piszesz – raczej wprawka. Skoro “przeczytaj-popraw-zapomnij”…

Okno zaczyna się od podłogi i patrzeć przez nie(-,) to jak leżeć w otwartym namiocie. Kiedyś spoglądali przez nie inni ludzie

“To” definicyjne nie wywołuje przecinka. Postarałbym się usunąć powtórzenie.

Dalej jest łąka

Popełniłeś tutaj wyjątkowo dziwny zabieg stylistyczny i nie wiem, czy świadomie. Otóż kolejne akapity zaczynają się paralelnie:

najpierw jest zapachem…

Potem jest dotyk…

Kolej na wzrok…

Dalej jest łąka… Łąka?! Od kiedy łąka jest zmysłem??

a jeszcze odleglejsze są tylko barwą – teraz ciemną, nasyconą zielenią.

To można odczytać na dwa sposoby: ciemna barwa nasycona zielenią albo barwa ciemnej, nasyconej zieleni.

O zachodzie słońca tracą jeden wymiar, redukują się do zarysu, teatralnej dekoracji, jakby ktoś ustawił kartoniki jeden za drugim.

Zastanowiłem się tutaj, czy może pamiętasz Noc pod Wysoką Asnyka, bo obrazował całkiem podobnie, zwłaszcza w tym miejscu: Ciemność rzuciła pomost przez otchłanie / i wyrównała wnętrza gór podarte. / Zostało jedno wielkie rusztowanie, / zbitych granitów rzędy rozpostarte, / ponad którymi dwie wierzchołka wieże, / dwa wyniesione ostrokręgi cieniu, / chwiać się zdawały w niebieskim eterze, / przy migotliwym lśniących gwiazd płomieniu.

Widać ich dziesięć, a kiedy powietrze oczyści się z wilgoci, czasem pojawia się jedenasty.

Abstrahując od brakującego przecinka, to do mnie wyjątkowo przemówiło, bo miewam tego rodzaju sny o dalekich obserwacjach, że patrzę na horyzont i pojawiają się kolejne plany i miraże, aż po wielkie góry Azji lub całkiem baśniowych krain.

Wolność i uwiązanie w jednym.

To już klamra, w którą może nie warto ingerować, sam wiesz, co najtrafniej przekazuje Twoją myśl, ale pro forma zasygnalizuję, że uwiązanie zabrzmiało mi dziwnie potocznie, mało wzniośle w stosunku do reszty tekstu. Może napisałbym przypisanie do ziemi, ale może to i zbyt barokowe.

Pozdrawiam serdecznie!

Zawsze jest bardzo przyjemną niespodzianką, gdy ktoś zajrzy do tekstu po upływie dłuższego czasu, a już zwłaszcza taki Miś. To radość czytać, że Ci się podobało i zaciekawiło. Bardziej niepokojące jest to przywołanie wewnętrznego dziecka, gdyż nie przypominam sobie, abym zamierzył to jako literaturę dziecięcą czy nawet młodzieżową. I chociaż od tamtego czasu wiele się nauczyłem (częściowo dzięki wysiłkom wspaniałych Komentatorów powyżej), piszę dojrzalej i lepiej konstrukcyjnie, to mam na tym polu jeszcze bardzo wiele do zrobienia.

Hmm, sęk w tym, że naukawcom właśnie taka sytuacja jest na rękę! Oni nie potrafią pracować naukowo, za to potrafią bajerować. Kiedy promuje się bajeranctwo, to promuje się ich. A gdyby ktoś zaczął promować autentyczną naukę (tak w ogóle – po czym by ją poznał? bo to coraz trudniej, skoro nauka coraz trudniejsza), straciliby.

Wydawałoby mi się, że bardzo trudno odnaleźć w tekście te powiązania logiczne i dopiero teraz je dopowiadasz – ale skoro Marzan przyswoił je bez zawahania, najwyraźniej się da, tylko potrzeba do tego bardziej wyrobionego odbiorcy ode mnie.

<udaje, że jest taka mądra, jak Ślimak myśli> XD

To takie przypadkowe, mocno oderwane skojarzenie, nie ma nic wspólnego z mądrością. Pomyślałem po prostu, że teoretycznie mogłabyś także na nie natrafić, jako że rozmawialiśmy już kiedyś i o Kompromitacji wieszcza, i ogólniej o problemie chwalenia uznanych autorów, a karcenia początkujących lub anonimów za ten sam zabieg stylistyczny.

Jednakowoż tutaj:

– Wasza wysokość raczy żartować – orzekł rektor Królewskiej Akademii Nauk – ale(-,) jak już wyjaśniłem, zanim nam tak nieuprzejmie przerwano

ma być przecinek, bo to wtrącenie ^^

Zasadniczo ma tutaj zastosowanie reguła https://sjp.pwn.pl/zasady/polaczenia-partykul-spojnikow-przyslowkow-ze-spojnikami;629776, która nie wydaje się przewidywać takiego wyjątku, ale jeżeli zależy Ci, żeby w taki sposób zaznaczyć charakter wtrącenia, osobiście nie widzę powodu, żeby się sprzeciwiać. Podstawowym celem tej reguły jest – na moje wyczucie – uniknięcie pozornego wytrącenia spójnika z toku zdania (Wasza wysokość raczy żartować, ale, jak już wyjaśniłem…), co tutaj nie zachodzi.

 

I jeszcze:

Skoro zaś, jak wykazał znakomity Franciszek Boczek w swej słynnej pracy „Żywiny wszelkiej opisanie”

Zaintrygowało mnie teraz, czy zaczerpnęłaś to smakowite wyrażenie z mojej Grupy satem, z innych doświadczeń czytelniczych (występowało u Kossak i u Chmielewskiej), czy w ogóle tak swobodnie operujesz takim archaizowanym stylem, że przyszło Ci całkiem naturalnie.

Portal chwilowo mniej więcej działa, więc mogę poinformować, że sytuacja nominacyjna wygląda tak:

 

Sajmon15 – Rodzinny dom – 2/5 głosów;

HollyHell91 – Dom z duszą – 2/5 głosów;

zygfryd89 – Park Księżycowy – 1/5 głosów;

Bardjaskier – Bórlingi: Wełnowiec – 1/5 głosów;

Zygi_Sonar – Szybowanie poza Strefą (Wolność kocham, nie rozumiem) – 1/5 głosów;

Przepisany – Ziterowani – 1/5 głosów;

GalicyjskiZakapior – Mężczyźni wolą alternatywki – 1/5 głosów.

 

Zgłoszenia Loży:

zygfryd89 – Park Księżycowy (Finkla);

Finkla – Idiotyczny projekt Mefistofelesa (Ambush);

GalicyjskiZakapior – Mężczyźni wolą alternatywki (Ambush);

Przepisany – Ziterowani (Bardjaskier).

Marzanie:

mnie denerwuje nie tyle to, że nie zauważa się przestróg naukowców, co to, że giną one w tłumie “pseudonauki”

Naturalnie, być może wyraziłem się zbyt pobieżnie, ale pseudonauka i jej obecność w środkach masowego przekazu zdecydowanie jest częścią problemu, który chciałem opisać.

oraz w tak zwanych konkursach piękności, czyli wystąpieniach o granty. Obecnie nauka finansuje się z między innymi z grantów, ale żeby taki grant dostać, trzeba wygrać z innymi.

Z tym zetknąłem się dotychczas osobiście w niewielkim zakresie, ale jest to kwestia, o której słyszałem wiele bardzo przykrych opowieści i która w znacznej mierze zniechęca mnie do wyboru akademickiej ścieżki kariery. Niemniej w moim otoczeniu nie spotkałem się z wynajmowaniem firm do pisania wniosków grantowych (albo jeżeli ktoś tak robi, to nie chciał się chwalić).

Co miesiąc ktoś przychodzi do mnie ze swoim sferycznym smokiem, żebym napisał do tego ładną bajkę. A ja uparcie odmawiam, bo chcę pisać prawdziwe bajki, nie o sferycznych smokach. (…) Wolałbym robić jakiś ciekawy projekt, który pomoże ludziom. Takie owce wypchane siarką. Ale owce są passe, bo modni są robo-rycerze.

Muszę przyznać, że ni w ząb nie widzę tego przesłania w tekście. Piszesz o negatywnym wpływie regulacji i uwarunkowań polityczno-finansowych na naukę, a satyra Tarniny wydaje się atakować w odwrotnym kierunku, jak gdyby to naukowcy psuli polityków.

Świat upadł tak nisko, że zamiast pracować w pocie czoła, siedzę teraz w chatce w górach i piszę opowiadanie. Powinienem się cieszyć, że robię to, o czym część ludzi marzy. (…) Nie, nie jestem darmozjadem, sprytnie wyrobiłem wszystkie przepisowe godziny w jeden semestr zamiast dwóch.

… A to z kolei bardzo mnie zachęca do wyboru akademickiej ścieżki kariery (nie to, że teraz, myślałem o takich możliwościach już wielokrotnie). Liczyłem jeszcze na coś podobnego w IT, ale obecnie przekonuję się na własnej skórze, że nawet jak od wielkiej biedy zgodzą się na pracę zdalną, to i tak musisz łączyć się na bezsensowne spotkania w określonych godzinach; zresztą nie założę się o złamany grosz, czy za pięć-dziesięć lat będę jako programista komukolwiek potrzebny.

 

Tymczasem jeszcze wyłowione z tekstu:

– Dzięki pomocy naszych znakomitych kolegów z Wolego Brodu, Jarzębianki i Bezsolnego Kasztelu

Jakie ładne! Może zapisałbym “Wolegobrodu” łącznie, jak Białegostoku; a Bezsolnego Kasztelu coś nie mogę rozszyfrować: przecież nie Salzburg, bo jakby wręcz przeciwnie?

Wasza Ciernistość!

Naprawdę smakowita satyra. Opowieść poprowadzona umiejętnie i elegancko, żaden element nie jest zbędny; tekst stoi głównie dialogami, ale nieliczne opisy trafiają w sedno, rzadkie wyrazy dodają smakowitości. Nawet ten “klangor” zatrzymał mnie na chwilę, ale uznałem, że to może być nawet trafny metaforyczny opis – hałas jak gdyby klekot żurawia. Przy czym żuraw kojarzy mi się wręcz symbolicznie, przez Uspokojenie i Kompromitację wieszcza, z kwestią przyznawania dobrym autorom większej swobody w operowaniu pojęciami niż początkującym (wprawdzie nie przypuszczam, żebyś świadomie chciała do tego nawiązać).

Muszę jednak przyznać, że przesłanie utworu niezupełnie do mnie przemawia. Zapewne, zdarzają się naukowcy, którzy obstają wbrew faktom przy wadliwych modelach i hipotezach, a nawet sięgają po manipulatorskie metody, żeby dopominać się za to uznania u władz, oraz piętnują krytyków jako antynaukowych dzikusów. Czy jednak jest to obecnie kluczowy problem cywilizacyjny? W mojej skromnej ocenie problemem dużo poważniejszym jest ignorowanie przez władze i społeczeństwo przestróg naukowców, którzy prowadzą swoje badania rzetelnie, poddają je rygorowi metodologicznemu i należytej recenzji. Jasne jednak, że jako autorka masz prawo skierować ostrze satyry, gdziekolwiek to uważasz za stosowne.

Łapanki tu dużo nie będzie, Holly wychwyciła już te dwa miejsca, gdzie trzeba co najmniej wstawić dwukropek (ja dałbym także kwestię dialogową od nowej linii, ale to może nie jest obligatoryjne). Jeszcze takie dwa drobiazgi interpunkcyjne:

– Wasza wysokość raczy żartować – orzekł rektor Królewskiej Akademii Nauk – ale(-,) jak już wyjaśniłem, zanim nam tak nieuprzejmie przerwano

a klekotały i brzęczały bez ustanku, tak(-,) że młynarze, z braku innego zajęcia doglądający machin, zatykali uszy gałgankami.

Tymczasem wyłowione z komentarzy:

Atomy nie są pudełkami, ale taki model był potrzebny, żeby zacząć od czegoś prostego. W zbiorkach znajdziemy pełno zadań z tekstem typu “załóż, że Kasia jest walcem” (Holly, to nie o Tobie), albo “załóż, że drzewo jest jednorodnym stożkiem”.

Zawsze też hitem są sformułowania z pomijaniem. “Na potrzeby zadania masę słonia należy pominąć”, “Tarcie śmietnika ciągnionego po asfalcie można uznać za zaniedbywalne”… W każdym razie “Rozważmy sferycznego smoka”, oprócz niewątpliwego odniesienia do niedoskonałych modeli, kojarzy mi się też z licznymi wersjami żartu o przedstawicielach różnych profesji obstawiających na wyścigach konnych. Matematyk (czy tam fizyk, filozof, ktokolwiek akurat pasuje) zgarnia całą pulę, po czym niechętnie dzieli się sekretem:

– Weźmy nieskończenie wiele identycznych, idealnie kulistych koni…

Są naukowcy i naukawcy, a nawet naukawce. To nie literówki. Tych pierwszych szanuję, ale nie muszę lubić, o pozostałych zamilczmy. :)

O naukawcach pierwsze słyszę, ale zetknąłem się z pojęciem “pracy naukawej” (przez analogię np. do kwasu siarkawego – słabszy niż siarkowy i w ogóle nie jest tym samym w swej istocie).

Pozdrawiam ślimaczo i klikam!

Na początek: zgodzę się, że inspiracje bruce bardzo pomagają przy dzieleniu się twórczością, zwłaszcza wierszowaną, jej zawsze podnoszące na duchu zachęty i wsparcie także są nieocenione.

Tutaj bardziej zagadka z walorami lirycznymi niż typowy wiersz, w każdym razie intrygująca nowość: zagadki rymowane i rytmiczne (zwłaszcza dla dzieci) nie są rzadkością, ale takie widzę chyba pierwszy raz. Niektóre sformułowania bardzo mi się podobają (“pod kapturem zabrakło miejsca na twarz”), niektóre mniej. “Ręce chwytające oddech” brzmią dosyć dziwnie (i taki drobiazg: na końcu tego wersu chyba miał być myślnik, nie łącznik), zakończenie może się wydać odrobinę pretensjonalne.

A co to za postać? Pierwszym powierzchownym skojarzeniem byłby Giordano Bruno, ale nie sądzę: wzmianka o spłonięciu na stosie zdecydowanie jest metaforyczna, nie dosłowna, nazwanie jego czasów “schyłkiem średniowiecza” byłoby chyba zbyt naciągane, poza tym nie bez powodu wiersz mówi o sztuce, a nie nauce. Może zatem Fra Filippo Lippi, który uciekł z zakonu (“dar odwagi wyboru sprowadza śmierć pierwszą”) i zmarł otruty przez rodzinę kochanki (“sam podłożę żagiew pod stos”, tu jeszcze literówka do poprawy). Niepasującym elementem jest Rzym, ale “kości wydarte z rzymskich cyfr” można też czytać bardziej abstrakcyjnie jako czerpanie z dziedzictwa starożytnego – w sumie jednak nie jestem pewien, czy sobie nie dopowiadam na siłę.

Pozdrawiam serdecznie!

Witaj, Martinie.

Utwór wydał mi się nierówny. Obraz bohaterki rozdziobanej na sztuki przez kruki i na powrót uformowanej zaskoczył świeżością wyobrażenia. Sceny kąpieli, przygotowań do ofiary i ucieczki przez świątynie zawierają jeszcze ciekawe momenty i wyrażenia, ale są już bardziej sztampowe, mogą kojarzyć się z filmami przygodowymi w egzotycznej aranżacji. Stosunek z platynowym chłopcem zupełnie mnie nie przekonał, nie widzę tam spójnej metaforyki, która pokazałaby istotę przeżyć Viaggii, tylko kaskadę oderwanych skojarzeń (a to klej, a to korona, a to promieniowanie, a to nabicie na pal – że przez uprzejmość nie wspominam o ekstazach otworów). Wreszcie klamra “a to był tylko sen”, która rzadko kiedy jest dobrym rozwiązaniem, tutaj wydaje się wręcz kasować sens doświadczeń bohaterki i całej fabuły. Odgaduję zresztą, że taki mógł nawet być zamysł, ale moim zdaniem chybiony.

Przyjemność z lektury odbiera dotkliwie zła warstwa redakcyjna. Zwracanie na to uwagi nie jest jakąś elitarystyczną fanaberią: chyba żaden świadomy czytelnik nie zdoła naprawdę zanurzyć się w świecie przedstawionym, gdy prawie w każdym zdaniu pojawia się jakiś feler, więc umysł przetwarzający tekst odrywa się od jego zawartości i powraca do materii. Co więcej, właśnie na tym polu najłatwiej udzielić obiektywnych wskazówek, gdy przecież uprawiamy wzajemną pomoc literacką. Spróbuję zatem wskazać choć kilka najbardziej oryginalnych lapsusów:

żadna tam kawka czy wrona, lecz prawdziwy, wypasiony corvus corax.

Łacińskie nazwy rodzajów pisze się od wielkiej litery.

Nim zdążyła podnieść głowę, wszystkie kruki zaczęły ją wszystkie boleśnie dziobać, a nie były to tylko ukłucia, lecz ostre jak brzytwa uderzenia, każde odcinające kawałek ciała Viaggii.

W innych miejscach odmieniasz imię bohaterki przez dwa “i”, tu chyba omyłkowo przez jedno.

Chciała krzyczeć, lecz jakiś wredny kruk odgryzł jej język

Czego nie ma kruk? Dziobanie jest tuż obok, więc chyba najlepiej “wydarł”.

aż wkrótce uformowało poprawne kształty Viaggii,

A tu zdanie zakończone przecinkiem?

Kruki odleciały, gdy tylko wyrwana z biało-zielonej skorupy zamachała gniewnie piąstką.

Piąstkę to może mieć nieodrosła od ziemi dziecina.

przebiło świadomość Viaggii niczym włócznia, wbijając się ostrzem w źródło świadomość,

Tu dosyć niezrozumiałe powtórzenie.

by odciąć jej serce od reszty ciała, które zaraz potem zmiażdży w dłoni,

To znaczy – zmiażdży w dłoni całe jej ciało oprócz serca? Dużą ma dłoń.

Przerażona, wbiegła do pierwszego budynku świątynnego, jaki zobaczyła. Nie zapalono jeszcze pochodni, a jedynym otworem był ten, przez który przebiegła, dlatego całość tonęła w półmroku. Viaggia wykorzystała to, chowając się za pierwszą lepszą kolumną. Przestraszona, wyglądała, ale tylko trochę, zza osłony, wypatrując pościgu, lecz nikt nie nadbiegał.

To ona ucieka i musi się spieszyć, Ty miałeś czas, żeby to uważnie zredagować. Potrójne powtórzenie “wbiegła – przebiegła – nadbiegał” też nieco niezręczne na tak niewielkim obszarze.

Był smukły, lecz atletyczny, o płaskim brzuchu i eleganckim penisie.

SJP PWN: elegancki “ubierający się i zachowujący w sposób pełen elegancji; też: świadczący o czyjejś elegancji”. Jaki to jest elegancki penis?

jedna jego dłoń pracowała na dole, pod jej pośladkiem, wbita palcem wskazującym w szczelinę odbytu

Sprawdź, czym jest szczelina odbytu, możesz się zdziwić.

Wiedza ta pozwoliła dojrzeć Viaggii, że nie jest istotą tego pojedynczą, ale potrójną, w przeszłości, teraźniejszości i przyszłości, świadomą każdego z tych punków.

Pomijając już te zdumiewające literówki, Viaggia czy wiedza jest istotą?

 

Na pewno widać jakiś obiecujący zarys, życzę dużo weny i cierpliwości w rozwoju literackim!

Holly, gratuluję uważnego przeglądu! Część z tych rzeczy widziałem podczas lektury i umknęły mi przy komentowaniu, część zupełnie przeoczyłem. W paru miejscach chciałbym jednak się odnieść:

Wariaci zazwyczaj mówią składnie i rzeczowo. Wariat to nie to samo, co głupek. Wręcz przeciwnie, często zaburzeniom psychicznym ulegają inteligentni, wrażliwi ludzie.

Myślę, że to po części stereotyp, którym operuje bohater tekstu, a po części realia świata przedstawionego (brak nowoczesnych środków farmakologicznych, więc pacjenci na pewno znacznie częściej przejawiali ciężkie zaburzenia myślenia).

Myślałam, że to jakiś neologizm, a tu popatrz.

A tu rusycyzm.

Poniżej stopy nie ma już żadnej części ciała. Miałeś na myśli: powyżej stopy?

Rozumiem, że szarpnął za tę mackę, która mu się przyssała do kostki.

twoją wybrankę

spotkać kogo? co?

Tu jednak jest przeczenie (krzywda nie spotkała), które wymusza dopełniacz.

Nie rozumiem. To nagle przybrał ludzkie ciało? Kiedy?

Mnie wydawało się w miarę czytelne, że on zachował swoje ciało, tylko doczepiły się do niego te stwory (tak jak w swoim komentarzu użyłem słowa symbiont), ale też pisałem, że cała ta scena była trudna w odbiorze. Jeżeli Twoim zdaniem nie jest to jasno napisane, pewnie warto się zastanowić, jak dałoby się tam ulepszyć obrazowanie.

A wszystko opisane tak obrazowo, że miałam wrażenie, iż oglądam film.

Tak, to zdecydowanie jest bardzo mocna strona tekstu.

Pozdrawiam serdecznie!

To nie jest przecinek z powtórzonego spójnika, lecz przecinek domykający wtrącenie. Dla porównania:

Był totalnym głupkiem, jeśli chodzi o matmę i chemię, i w ogóle większość przedmiotów. Spójnik powtórzony w szeregu współrzędnym, przecinek.

Był totalnym głupkiem, jeśli chodzi o matmę i chemię, i nie mogłem na niego liczyć na żadnym sprawdzianie. Domknięcie wtrącenia, przecinek.

Był totalnym głupkiem, miał w poważaniu matmę i chemię i nie mogłem na niego liczyć na żadnym sprawdzianie. Nie ma wtrącenia ani szeregu współrzędnego, przecinek nie jest potrzebny (gdyby ktoś się strasznie uparł go wstawić, mógłby twierdzić, że wydziela dopowiedzenie końcowe, ale byłoby to raczej naciągane).

A gdzież, na Boga, jest to na klawiaturze???

Większość edytorów tekstu sama wstawia, gdy napisze się zwykłą kreskę (łącznik) i oddzieli ją spacjami od sąsiadujących wyrazów. Ewentualnie dwie kreski. Na ogół wychodziło Ci to dobrze w tym tekście, na przykład:

Barnaba – bo tak mu na imię – okazał się leniuchem

Problem z omawianym zdaniem polega na tym, że z jakiegoś powodu zgubiły się te spacje między “cukier” a “biała”. Zapis bez spacji (i wtedy z łącznikiem) stosuje się wtedy, gdy kreska jest integralną częścią wyrazu, znakiem ortograficznym, a nie interpunkcyjnym: flaga biało-czerwona, pustynia Kara-Kum, antybiotyki beta-laktamowe i tak dalej.

Niespodziewana koncepcja, jak gdyby dojrzałe twórczo naśladowanie sposobu projektowania fabuły, który pasowałby do ucznia podstawówki (szkoła jako epicentrum świata i punkt wyjścia napaści Obcych, metody walki slapstickowe, ale traktowane z całą powagą). Niewątpliwie przenosi odbiorcę myślami w tamten etap kształtowania świadomości literackiej, przez co wzbudza nostalgię. Jednocześnie zauważam pewne nawiązania do stylistyki Niziurskiego, zwłaszcza tutaj:

– Oj, niedobrze – rzekł flegmatycznie Barnaba – s i n i e j e.

Odniesienia do systemów totalitarnych może nie powalają wyjątkową głębią, ale zdecydowanie przekraczają to, czego można by się spodziewać w opowiadaniach typu dziecięcego: że wspomnę choćby wykazywaną przez skrzaty pogardę dla teorii i zamiłowanie do strojów paradnych. W sumie wydaje mi się, że głos do Biblioteki będzie zupełnie uzasadniony.

Język w paru miejscach szwankuje:

wspiął się na moje ramię i zacisnął mi na nosie klipsa do papieru.

Zacisnął kogo? co? – klips.

powszechną szczęśliwość i przydatek socjalny!

Przydatki to może mieć macica (chyba że to celowe – zaznaczasz, że skrzat wypowiada się niegramatycznie, więc jego leksykon też może być niepoukładany).

Dzieje cywilizacji ziemskiej przekonują, że szczytne idee oświeceniowe i naturalistyczny zastrzyk w program edukacji, jak też hasła powrotu do natury kończą się krwawą rewolucją i ofiary…

A tej wypowiedzi to dopiero nie da się zrozumieć.

Szkolne automaty z napojami zostały zapieczętowane na cztery spusty, pod strażą umieściły wszystkie chemiczne odczynniki

Znaczy te automaty umieściły odczynniki pod strażą?

Sto Słońc, sto Słońc

“Słońce” wielką literą to jednostkowa nazwa naszej konkretnej gwiazdy.

 

A ze spraw interpunkcyjnych:

Barnaba – bo tak mu na imię – okazał się leniuchem pozbawionym nawet jednej specjalnej umiejętności, był totalnym głupkiem, jeśli chodzi o matmę i chemię, i nie mogłem na niego liczyć na żadnym sprawdzianie.

Tych niepowydzielanych wtrąceń trochę by się znalazło.

Nie jestem dobry z historii, (zresztą ze ścisłych przedmiotów też nie)

Tu na pewno nie powinno być przecinka przed nawiasem.

Nie słyszałeś, jak to mówią, że cukierbiała śmierć?

Myślnik (znak interpunkcyjny), a nie łącznik (znak ortograficzny).

 

Dziękuję za oryginalną lekturę i pozdrawiam!

Szanowny AS-ie, w tej chwili masz 45 skomentowanych tekstów, co możesz sprawdzić na swojej stronie użytkownika (zakładka “Profil”). Zgodnie z regulaminem Twoje głosy będą mogły zostać policzone, zważone i rozdzielone, gdy dobijesz do pięćdziesięciu.

Zaraz, a “wypromieniowywuje” to nie jest forma niedokonana po prostu?

W czasie teraźniejszym i tak istnieje tylko aspekt niedokonany, więc nie ma powodu systemowego, żeby tworzyć w ten sposób kolejną formę. Analogicznie: możesz kogoś wychowywać i wychować, ale z teraźniejszą końcówką osobową poprawne jest tylko “wychowuje”, na pewno nie “wychowywuje”.

Chwileczkę, to było nieprecyzyjne. Przede wszystkim powinienem zaznaczyć, że w czasie teraźniejszym i tak poprawna jest tylko krótka forma (zamieszkiwał, ale zamieszkuje; wyśpiewywał, ale wyśpiewuje). Jeżeli napiszesz, że satelita wypromieniowywał ciepło, aż zbliżył się do zera absolutnego, pewnie będzie to nieco niezręczne, ale nie błędne – natomiast wypromieniowywuje to rażący błąd.

Wypromieniowuje. Końcówka -iwać, -ywać może tworzyć wtórnie niedokonane formy czasownikowe z przedrostkami typowymi dla dokonanych (zamieszkiwać, przechowywać, wyśpiewywać itp.), ale tworzenie nowych słów tego rodzaju rzadko kiedy jest udanym zabiegiem.

Jak zwykle robi na mnie wrażenie, ile mi umknęło przy przeglądzie tekstu, i staram się coś wyłapać dla siebie na przyszłość. Pozwolę sobie tylko na malutkie uzupełnienia…

Szczególnie kiedy

Szczególnie, kiedy.

A to akurat zależy, czy przysłówek dookreśla znaczenie spójnika (lub zaimka względnego), czy odnosi się do czegoś wcześniejszego (w innym ujęciu: pada na niego akcent zdaniowy). To są te wszystkie tyle tylko(,) że, częściowo(,) żeby, osobliwie(,) odkąd: w niektórych przypadkach da się to stwierdzić na podstawie konstrukcji zdania, w innych zależy od wyczucia i intencji autorskiej.

Nie, ale miał kły (jak to dziki), a https://sjp.pwn.pl/slowniki/ub%C3%B3%C5%9B%C4%87.html twierdzi, że „ubóść” to „uderzyć czymś ostrym, spiczastym”, a kły z pewnością są ostre i spiczaste.

A, to dobra ^^

A tu się trochę pospieram ze słownikiem, czy raczej doprecyzuję. Jednak “ubóść”, w znaczeniu interakcji fizycznej, to współcześnie przede wszystkim “uderzyć rogami lub jak gdyby rogami” (duży pies może bóść łbem, nawet człowiek może bóść głową, ale to chyba przestarzałe). Znaczenie typu “ukłuć” jest już bliskie archaizmu, najprędzej spodziewałbym się go przy ostrodze, mniej przy broni kolnej, a z takim zastosowaniem, żeby ktoś lub coś bodło kłami, to nie spotkałem się nawet w bardzo starych tekstach. Zwykła kolokacja jest taka, że dzik może szablami natrzeć, uderzyć, ugodzić; rozpruć, rozszarpać, rozpłatać.

Z tych względów wyrażenie z tekstu nie wydało mi się błędne, ale zrozumiałem je inaczej (może sprzecznie z intencją autorską): że moderator nie chciał zrobić krzywdy głównemu bohaterowi, lecz tylko go obezwładnić, używając łba jako tarana. Zresztą w opowiadaniu właściwie nie pada informacja, że on występuje pod postacią dzika.

Trafny punkt. Zmieniłam już nieco zakończenie, choć przypuszczam, że może teraz wyglądać jak… naprędce załatane. Z drugiej strony „otwarte” zakończenia zawsze mnie korcą i lubię niektóre rzeczy jedynie zasugerować oraz pozostawić do wyobraźni czytelnika.

Mnie ta nowa wersja podoba się wyraźnie bardziej, ale zmiana zakończenia zawsze jest dość intymną ingerencją w tekst, mocno zależy od tego, co tak naprawdę autor chciał pokazać. Naturalnie to również można przedyskutować z następnymi odbiorcami.

O, to teraz mała poprawka z mojej strony :) Furcht jest rodzaju żeńskiego, więc poprawnie to zdanie brzmi: Aber richtig, das ist ein guter Grund zur Furcht.

Słusznie, dziękuję! I ein guter – rzeczywiście, tak mnie uczyli, ale wobec tego w jakich sytuacjach używa się krótkiej formy przymiotnika, bo czasem ją przecież widuję? Tylko w konstrukcjach z orzecznikiem? A może to w ogóle zależy od regionu?

Nie wiedziałam, że polska interpunkcja jest wzorowana na niemieckiej. Muszę o tym więcej poczytać.

Z mojej strony to także wiadomość z lektur, a nie coś, co samodzielnie zgłębiałem i umiałbym wyjaśnić w szczegółach. Na pewno chodzi o takie cechy jak dominacja reguł logiczno-składniowych, z bardzo ograniczonym aspektem retorycznym, rygorystyczne wydzielanie zdań podrzędnych, brak Oxford comma.

 

Nawzajem dziękuję za ciekawą rozmowę i sumienne podejście do poprawek, pozdrawiam!

Cześć!

Solidna lektura na niedzielę, niewątpliwie warto było dać opowiadaniu szansę. Obrany temat jest zrealizowany sprawnie, fabuła wciąga, nie czuje się tych pięćdziesięciu tysięcy znaków. Podobnie jak przy Twoim poprzednim tekście, zwróciłem uwagę na przekonujące opisy życia wewnętrznego i trafiające do wyobraźni detale kreacji świata, historia ma – można powiedzieć – sutą materię, nie jest naszkicowana grubą kreską, tylko szczegółowo odmalowana. Świadczy to o dobrym warsztacie pisarskim, z pewnością mogę pod tym względem podpatrzyć u Ciebie coś wartościowego. Na aspekty komediowe jakoś mniej zwróciłem uwagę, ale skoro bruce one przekonały, pewnie to kwestia indywidualnego gustu.

Pod kątem głębszych warstw konstrukcji utworu mogę jednak sformułować pewne zastrzeżenia. Po pierwsze, cały pomysł – sprowadzający się do tego, że diabeł uzależnia od siebie bohaterkę, sprowadza ją na złą drogę i żąda coraz większych ofiar – nie jest szczególnie nowy i nie ma w sobie nic zaskakującego. Nawet z bardzo sprawnej realizacji takiej koncepcji trudno byłoby uzyskać arcydzieło. Po drugie, niektóre z decyzji Marty wydają się niepojęte, jak gdyby kierowała nią potrzeba fabularna, a nie własna umysłowość. Sądząc po tym, jak umiejętnie prowadzi opowieść, dzieli się przemyśleniami, pogrywa sobie z czytelnikiem (skoro już zdecydowałeś się na narrację pierwszoosobową), mamy do czynienia z osóbką dosyć, jeśli nie wybitnie, inteligentną. Nie musiałaby zatem zawierać paktu z diabłem w sprawie matury z matematyki ani przecinać przewodów hamulcowych w monitorowanym garażu. Proszenie go, jeśli dobrze rozumiem, o pomoc w aborcji też jest słabo uzasadnione, gdy akcja jest osadzona we współczesności i można zamówić tabletki przez Internet – właściwie to spodziewałem się, że pójdziesz w innym kierunku i bohaterka w zamian za coś zaoferuje życie nienarodzonego dziecka. A choćby i ta złota rybka na początku: kto by tak postąpił, gdy wystarczyłoby wyjść na dwór i utłuc byle jakiego owada albo i wyrwać roślinkę? Po trzecie, cała klamra oparta o to, że Marta nie spała od sześciu dni, byłaby uzasadniona konstrukcyjnie tylko wówczas, gdyby znalazło to wyraźne odbicie w narracji – gdybyś tworzył eksperyment literacki, próbując oddać sposób wypowiadania się śmiertelnie wyczerpanej i przerażonej, przysypiającej postaci. Tymczasem cała opowieść jest spójna, płynna, ładna: w tym sensie wypada to raczej mało wiarygodnie.

Redakcyjnie na pewno nie jest źle. Zatrzymało mnie parę literówek, ale wygląda na to, że bruce odłowiła już większość z nich. Powtarzającym się motywem są jeszcze niedomknięte przecinkami wtrącenia, wyrywkowo:

Kuliłam się tylko z kolanami przy brodzie, żeby zachować jak najwięcej ciepła, i cichutko sobie pochlipywałam.

Jak najszybciej wróciłam do domu, wzięłam kąpiel, ubrałam nowiutką spódniczkę, bluzkę tak prześwitującą, że w szkole nie mogłabym się w niej pokazać choćby na minutę, i zaczęłam pieczołowicie nakładać makijaż.

Skądinąd “założyłam spódniczkę”: może świadomie wkładasz ten błąd w usta narratorki, bo jest rzeczywiście bardzo powszechny, ale raczej bym nie polecał, nie kreujesz jej odrębnego stylu o cechach na tyle odległych od Twojego własnego pisarstwa, żeby taki zabieg był czytelny.

bestia przycupnęła na podwórku, po drugiej stronie chodnika, i wbijała we mnie spojrzenie swoich obrzydliwych, wytrzeszczonych ślepi.

Monstrum mnie pożre, czy porwie prosto do piekła?

A tu z kolei bez przecinka – niepowtórzona partykuła pytajna.

 

Polecam do Biblioteki i pozdrawiam!

Tak, Jeziorny. Dunajewski opowiada mu, że Ewa jest bohaterką jego powieści, z kolei dziewczyna to potwierdza skinieniem. Komisarz niedowierza, cofa się i każe im się… przymknąć, by zebrać myśli.

Tak, to ma sens. Wczoraj wydało mi się jakby niejasne, ale może to był moment nieuwagi. Przy okazji spostrzegłem też:

– Ewa, przestań! Wskrzeszę cię! Napiszę inne zakończenie!

Wołacz wymaga oddzielenia przecinkiem (lub oczywiście dwoma przecinkami, gdy plasuje się w środku zdania).

 A tak mi się podobała ta stalowa obręcz! Przekombinowane? Usuwam.

Stalowa obręcz była jak najbardziej w porządku, pisałem tylko, że “zacisnęło mu się na szyi” to bardziej naturalna konstrukcja niż “zacisnęło się na jego szyi”. To drugie brałem zawsze za anglicyzm składniowy, ale może to też germanizm.

Wstyd. Poprawiam.

Bez żartów, wstyd to na przykład popełnić plagiat, a tu całkiem słodki pomysł – ostatecznie w języku czeskim czy walijskim są wyrazy bez samogłosek, to dlaczego nie w polskim?

Dozorca zawieszony przez moment w powietrzu runął w dół

Może raczej coś typu: zawisł na moment w powietrzu, po czym…

Tu od początku coś mi nie grało, ale nic lepszego nie wpadło mi do głowy. Twoja propozycja jest super! Dzięki.

Tu miałem jeszcze dopisać, że bardzo obszerną dyskusję o frazie “runąć w dół” mieliśmy pod tekstem https://www.fantastyka.pl/opowiadania/pokaz/32395.

Swoją drogą ciekawe, Sheloba stała się Szelobą, ale Bagginsowie nie zostali przechrzczeni na Torbińskich. W Niemczech Szeloba to Kankr, a Bilbo Baggins otrzymał nazwisko Beutlin. I jak tu nie zwariować? :D

Cóż, istniał ten przekład, w którym występował Bilbo Bagosz z Bagoszna, ale nikt go za bardzo nie lubi wspominać… Decyzja o tłumaczeniu lub nie nazw własnych mocno zależy i od konwencji przyjętej w danym języku, i od sensu oraz gatunku utworu.

Jak to było? Przecinek może uratować życie? 

„Rozstrzelać, nie wolno puścić!”

„Rozstrzelać nie wolno, puścić!”

Znalazłoby się parę takich ładnych przykładów.

Szczerze? Tekst jest już tak ciasny, że zabrakło mi tutaj znaków na rozmowę… Zastanawiałam się na usunięciu jej całkowicie, ale wtedy padłyby zastrzeżenia, że zbyt łatwo dostali się do biblioteki.

Tak podejrzewałem, rzeczywiście trudno to rozwiązać w kilku słowach. Tu jeszcze zwróciłem uwagę:

(jednego we flanelowej piżamie, drugiego z potężnym młotem przerzuconym przez ramię)

Myślałam tutaj o szybkim naciskaniu na spust. Może zamienię po prostu na: Uniósł rewolwer i w serii strzałów opróżnił magazynek z magiczną amunicją.

Tak, myślę, że będzie bardzo dobrze!

Wydawało mi się, że jego historia jest potrzebna, żeby uzasadnić, skąd się wziął, dlaczego akurat ten trzydziestoletni cykl i cała reszta. Czy bez tego nie byłby jakiś taki… płaski? Ot, jakiś „duch”, który wyskakuje zza regału i robi zamieszanie.

To na pewno jest znaczący argument. Być może problem nie leży w samym wprowadzeniu głębszej przeszłości, lecz w jakimś szczególe tego, w jaki sposób ją wprowadzasz – ale to nie interpunkcja, z którą mogę rozprawić się dosyć obiektywnie, warto więc poczekać na opinie kolejnych, może bardziej doświadczonych czytelników.

Zastanawiam się, czy drobna zmiana, w której to Tadeusz pociąga go za sobą w chwili upadku, choć trochę ratuje zakończenie?

Moim zdaniem, zauważalnie je poprawi.

Wszystko znika, jakby wraz z odejściem Tadeusza ktoś nagle odłączył zasilanie. Ewa, Leszek i sam Tadeusz zostają uwięzieni w powieści – zakładam, że na zawsze.

Wcześniej pojawiało się tam zdanie, które to sugerowało, ale usunęłam je ze względu na limit znaków.

Rzecz w tym, że na moje wyczucie to nie jest domyślne założenie i bardzo trudno będzie je podeprzeć jednym zdaniem tak, żeby czytelnik uznał je za niezaprzeczalnie wynikające z konstrukcji świata. Możliwe, że prędzej będzie to odebrane jako zanęta na sequel, który mógłby wyjaśnić, w jaki sposób wydostaną się jednak z wnętrza powieści.

Bardziej boję się jednak, że przemycam germanizmy.

Aber richtig, das ist ein gut Grund zum Furcht. Coś tam niemieckiego liznąłem, ale niestety jak dotąd nie tyle, żeby wychwytywać germanizmy składniowe czy frazeologiczne, może oprócz najbardziej rażących. Skądinąd może Cię zaciekawić, że interpunkcja polska jest w dużej mierze wzorowana na niemieckiej – co może sprawić, że będzie Ci dość łatwo stosować ją w miarę dobrze, ale znacznie trudniej opanować te rzadsze reguły, którymi się jednak różni.

Bardzo dziękuję, że mimo potknięć chcesz polecić moje opowiadanie do biblioteki! 

Z tego, co widzę, prawie wszystkie potknięcia językowe są już załatane, więc klikam.

Niech Ci Bóg w wenie wynagrodzi.

A takich życzeń to jeszcze nigdy nie dostałem! Patrząc po tym, co za rzeczy czasem wypisuję, chyba niewiele z mojej weny mogłoby pochodzić od Boga.

Nawzajem serdecznie pozdrawiam!

WOW. Dziękuję, że poświęciłeś tyle czasu, żeby pokazać mi wszystkie usterki. Powinieneś wystawić mi fakturę za włożoną w to pracę!

Wiesz, jak jest: forum wzajemnej pomocy literackiej. Ty już coś mojego komentowałaś, jestem pewien, że na dłuższą metę się wyrówna, w każdym razie nie czuj się zobowiązana. Wpisu Tarniny jeszcze nie doświadczyłaś…

O regułach interpunkcyjnych i ortograficznych nie ma co dyskutować :D

Błąd w korekcie zawsze może się trafić. Gdybyś gdzieś miała wątpliwości lub chciała którąś regułę lepiej poznać, śmiało pytaj.

Znalazłam wzmiankę, że najlepiej nie zapisywać w ten sposób wcale, bo kwestię wypowiada jeden bohater, a słyszy ją inny i nie powinno się tego mieszać w jednej linijce.

Też się zetknąłem z takim ujęciem sprawy, ale ta teza nie pokrywa się z praktyką większości uznanych pisarzy, więc właściwie brak jej wszelkiej podstawy.

Na moją obronę, akurat ten przecinek to się tam ustawił kompletnie przez przypadek. :O (…) Ten przecinek też się tu ustawił bez mojej wiedzy! Sabotaż!

Jeżeli te sformułowania oznaczają stosowanie autokorekty do interpunkcji, to raczej bym nie polecał na przyszłość.

10 punktów dla Gryfindoru! :D

Chyba się nie zdziwisz, jeśli powiem, że zawsze do mnie bardziej przemawiał Ravenclaw.

Nie, żeby mnie to usprawiedliwiało, ale na co dzień nie mówię po polsku i niestety czasami po prostu już mieszam…

Może i nie usprawiedliwia, ale tu muszę pochwalić, jak na kogoś niemówiącego na co dzień po polsku to piszesz naprawdę bardzo dobrze! I wybrałaś sobie miłe miejsce na utrzymywanie kontaktu z polszczyzną. Nie widzę też rażących anglicyzmów – chyba że posługujesz się zwykle jakimś innym językiem, którego nie znam wcale lub za słabo, żeby dostrzec na przykład kalkę frazeologiczną?

Widać, że nie mam wprawy w związywaniu ludzi. I w pisaniu :)

Żadne zmartwienie, jednego i drugiego można się spokojnie douczyć.

Ewa musiałaby w takim razie siedzieć i mieć do tego jeszcze związane nogi (tylko problem w tym, że Dunajewski nie ma dwóch pasków od spodni) albo po prostu stać. Postawię ją! Dzięki, że zwróciłeś na to uwagę.

Ona pewnie też miała na sobie coś użytecznego (pasek od spodni, rajstopy, sznurówki). A właściwie to najpierw wyobraziłem sobie, że mogła siedzieć wewnątrz wąskiej dwuskrzydłowej drabiny z rękami nad głową i wyprostowanymi nogami, tak że nie miałaby dosyć miejsca i punktu podparcia, żeby wydobyć kolana spod przeciwległego pierwszego szczebla. Też wystarczyłoby parę dobrze dobranych słów, żeby to uzupełnić.

zegary niedługo wybiją godzinę duchów, więc uciekam.

Jak widzisz, ja nie uciekam: Ślimakowi Zagłady duchy jakoś się nie naprzykrzają (możliwe, że śluz źle wpływa na kondycję ektoplazmy).

Także…

Ogólnie nie czepiam się takich rzeczy w komentarzach, ale skoro już dyskutujemy o poprawności językowej, “tak że” w znaczeniu wynikowym zapisujemy osobno (tak jak zrobiłem dwa akapity wyżej).

Nawet jak napiszesz, że “Nie czytało się zbyt dobrze :(”, nie będzie to powód do smutku, tylko poważna motywacja do analizy błędów i lepszego pisania.

Nie umiem rozszyfrować, czy to wyższy poziom niż “Sympatyczne :)”, czy jednak taki sam, ale w każdym razie się ucieszyłem!

Cześć, Marszawo! Chyba jeszcze nie miałem okazji nic Twojego komentować?

Językowo opowiadanie trzyma na tyle wysoki poziom, że nie potykałem się przy czytaniu absolutnie o nic.

To może zacznę od przeglądu językowo-redakcyjnego. Nie to, żebym chciał Wam coś koniecznie udowadniać, ale w tym zakresie najłatwiej udzielić obiektywnych wskazówek, które przydadzą się na przyszłość i pozwolą trwale podnieść poziom literacki… Zaznaczę, że będzie tego dużo, ale dramatu naprawdę nie ma. Dobór słów bywa trochę niefortunny, potrzeba więcej uwagi dla uniknięcia literówek, przyswojenia paru reguł interpunkcyjnych, dwóch czy trzech ortograficznych, ale masz już więcej niż podstawy, jeżeli będzie Ci zależało, dasz radę to szybko doszlifować do bardzo przyzwoitego poziomu.

– Jak boga kocham

Jeżeli chodzi mu o Boga chrześcijańskiego (lub innej religii monoteistycznej), a nie jakiegoś losowego boga, to wielką literą.

Leszek przeklął pod nosem.

Właściwiej: zaklął.

Komisarz rozsiadł się za mahoniowym biurkiem pokrytym plamami po kawie

Sugerujesz dość kunsztowne wykończenie mieszkania – on się na pensji policjanta tak dorobił? Może powinienem wziąć to za wskazówkę, że przyjmował łapówki, która odpali gdzieś w dalszej części fabuły?

Policjantka odłożyła teczkę na biurko, a gdy ją otworzyła, wysypały się z niej zdjęcia z miejsca zbrodni.

Raczej nadmiarowy zaimek.

– Jeziorny! – dobiegło z głębi sali.

Raczej małą literą (tu jest pewna kontrowersja, chyba nawet wśród językoznawców, ale komentarz odnosi się bezpośrednio do wypowiedzi i zaczyna czasownikiem).

Gaźnik, alternator, czy po prostu postanowiłeś rekreacyjnie jechać przez Związek Radziecki?

Nazwa państwa wielkimi literami. Przecinka przed “czy” współrzędnym zwykle się nie stawia, ale jest tu dopuszczalny, jeśli ma sygnalizować dopowiedzenie.

I… raczej niczego już nie wypożyczy. – podsumował Ślusarczyk, prowadząc Leszka w głąb bibliotecznych alejek.

Tu z całą pewnością małą literą (podsumował paszczą).

Im dalej zapuszczali się w gąszcz regałów, tym bardziej zapach starego papieru mieszał się z czymś nowym – metalicznym i wilgotnym.

“Im” wymaga drugiego członu porównania. Albo: gdy zapuszczali się w głąb…

Po tylu latach w policji dobrze wiedział, co on oznaczał.

Nie “on” (zapach starego papieru), tylko “to” coś (metalicznego i wilgotnego).

Na końcu jednej z alejek Jeziorny dostrzegł na ziemi ciemną plamę, która wraz z każdym krokiem nabierała coraz bardziej ludzkich kształtów.

Nadmiarowe.

jakby ktoś próbował ją wygiąć, aż do złamania karku.

Chyba lepiej: jakby ktoś wyginał ją aż do złamania karku.

Nieszczęśnik wyglądał, jakby patrzył śmierci w oczy i nie zdążył odwrócić wzroku.

Po obu stronach są rozbieżne orzeczenia, więc stawiamy przecinek.

Kilka równoległych cięć ciągnęło się od mostka(-,) aż po udo.

Przecinek przed “aż” zwykle jest opcjonalny, co typowe dla członów o charakterze porównawczo-dopowiadającym, ale tutaj nie masz porównania ani dopowiedzenia, tylko integralny opis cięć (“od mostka aż po udo”), którego nie ma powodu rozdrabniać.

Mieszał się z wyraźnym i ostrym zapachem ziół, ale komisarz nie potrafił go zdefiniować.

Raczej “zidentyfikować”, zapachów się nie definiuje.

Po obu stronach(-,) na regałach widoczne były ślady krwi.

Grupy okolicznika na początku zdania nie oddziela się przecinkiem. Od biedy można potraktować “na regałach” jako wtrącenie, ale wtedy wydzielić obustronnie.

Janek, już spisał większość zeznań.

Nie stawiamy przecinka między grupą podmiotu a orzeczenia!

Ślusarczyk westchnął teatralnie, ale przyjął wyzwanie.

– Pani… – urwał, błysnąwszy nieprzygotowaniem.

Niejasne sformułowanie.

Jednak(-,) skoro już padło na panią, to czy widziała pani coś podej…

Połączonych wskaźników zespolenia (dwa spójniki, spójnik i zaimek względny) zasadniczo nie dzielimy przecinkiem, skoro stanowią pewną całość wspólnie porządkującą szyk zdania.

Tadeusz, ten w okularach, którego chciał pan przepytać

Wielką literą tylko wówczas, gdy postać zwraca się do kogoś listownie (lub do Pana w modlitwie).

odkrył zwłoki krótko po ósmej.

To nie jest odkrycie naukowe, lepiej “znalazł”, chyba że fizycznie odkrył, odwinął jakąś płachtę.

Kto tu właściwie, kogo przesłuchuje?

Bez przecinka (to wszystko stanowi proste zdanie pojedyncze, “kogo” jest dopełnieniem).

Dla, jakiej gazety piszesz?

Bez przecinka.

Zastanawiał się, jak ktoś tak uroczy(-,) mógł mieć aż tak nierówno pod sufitem.

Właściwy logicznie podział zdania.

Ta biblioteka, aż kipi złą energią!

Jak poprzednio, nie stawiamy przecinka między grupą podmiotu a orzeczenia.

– Jedyne, co czuję, to…

Ogonek i domknięcie wtrącenia.

Leszek oparł się ciężko o blat biurka z lekkim uśmiechem.

To celowe?

– Czy ciało(-,) wydzielało ostry, ziołowy zapach?

Tu już bezpośrednio między podmiotem a orzeczeniem…

Nie łudził się, że mogłaby widzieć w zrzędliwym czterdziestoletnim glinie ze śladem po obrączce na palcu(-,) kogoś więcej niż tylko pomocnika do swojego pseudośledztwa, które zaczęło go intrygować.

Człony w rodzaju “pseudo” razem z rzeczownikami, mimo że edytor podkreśla. Przecinek nieuzasadniony.

Ewa uśmiechnęła się, gdy go zauważyła.

Chyba “je zauważyła”, to znaczy spojrzenie Jeziornego.

– Robi wrażenie, prawda?

– Wiesz, że te regały(-,) zostały zrobione

Podmiot i orzeczenie.

 – Niezupełnie(-.) – ucięła.

Czynność paszczowa.

Wtedy soki odpływają z drzew, sprawiając, że drewno jest mniej łatwopalne i bardziej odporne na robactwo.

Chyba lepiej “co sprawia” – fakt odpływania sprawia, a nie soki sprawiają!

Zresztą… nieważne.

“Nie” z przymiotnikami razem, oprócz wyraźnych przeciwstawień.

Ciało(-,) zostało zabrane

Już wiesz, w czym rzecz, prawda?

– Legendy Indian Ameryki Północnej

O, czyżby wendigo nadciągał?

Czytelnię wypełniał przytłumiony szmer.

Wydaje mi się, że to ogólny opis sytuacji, a nie że nagle wypełnił.

Jednak tym razem nie tylko on był główną atrakcją wieczoru.

“Nie tylko on” znaczyłoby, że były dwie główne atrakcje, a co do zasady powinna być jednak jedna.

Wiele osób zerkało ku górze, jakby(-,) próbując zgadnąć, gdzie dokładnie rozegrała się nagłośniona przez prasę(-,) „Masakra w bibliotece”.

“Jakby” łączy się bezpośrednio z imiesłowem, a drugi przecinek niepotrzebnie oddzielałby dopełnienie (co nagłośnionego przez prasę?).

– Nie – odpowiedział bez wahania. – Ktoś chce, żebyśmy się bali cienia. Ja wolę znaleźć tego, kto go rzuca. – Zacisnął usta, gdy Ewa z demonstracyjną przesadą przewróciła oczami.

– To zajmie tylko chwilkę – rzuciła, ustawiając się w długiej kolejce po autograf.

Leszek westchnął, rzucił nerwowe spojrzenie na zegarek, po czym bez wahania wyciągnął policyjną legitymację.

– Policja! Przepraszam! – rzucił stanowczo, chwytając Ewę za rękę i przeciskając się przez tłum.

Co to, konkurs rzutów?

jakbyś nie mógł sobie przypomnieć, jak właściwie wyglądam.

Rozdzielone orzeczenia, więc przecinek.

Po chwili dogonił ją, położył delikatnie dłoń na jej ramieniu.

Raczej nadmiarowy zaimek.

wskazując podbródkiem bibliotekarza stojącego w kolejce.

Chyba bardziej naturalny szyk: stojącego w kolejce bibliotekarza.

Wychodząc z biblioteki, odetchnął głęboko(-,) chłodnym, miejskim powietrzem i odkaszlnął.

Odetchnął czym? – chłodnym, miejskim powietrzem – dopełnienie, brak przecinka. Od wielkiej biedy można to potraktować jako grupę wtrąconą, ale wtedy wydzielić obustronnie.

Zgodnie z sugestią Ewy(-,) zaczął przeszukiwać zbiory

Grupa okolicznika na początku zdania.

Jeziorny zatrzasnął drzwi i przeklął tak siarczyście

Jak poprzednio, lepiej “zaklął”.

Uderzył nerwowo w obudowę, na ścianie rozbłysła wąska struga światła.

“Aż” niezasadne przy jednokrotnej czynności, oczywiście można je zostawić i napisać “uderzał”.

Choć starał się poruszać bezszelestnie, jego kroki odbijały się echem od kamiennej posadzki.

Niejasne – jak dźwięk powstaje na posadzce, to echo raczej odbija się od ścian i sufitu.

Rozległ się męski głos:

– Proszę nie strzelać! To ja!

Nie mówię, że kropka jest ściśle niepoprawna, ale dwukropek moim zdaniem bardziej naturalny.

Nad ich głowami coś masywnego huknęło na podłogę.

Kompletnie niejasne wyrażenie. “Spadło na podłogę wyższego piętra”, o ten sens chodzi?

Snop latarki przecinał ciemność, omiatając ściany migotliwym światłem. Pchnął powoli drzwi do działu fantastyki

Ten snop latarki pchnął drzwi? Ja nie mówię, że fotony nie wywierają ciśnienia, ale…

i skrzywił się, słysząc długie skrzypnięcie.

Im dalej wchodził w głąb regałów, tym płacz stawał się coraz wyraźniejszy.

Jak poprzednio, “im” wymaga pary. Albo “gdy wchodził w głąb…”, tak czy inaczej przecinek też niezbędny.

Dziewczyna siedziała na ziemi z rękoma przywiązanymi nad głową do bibliotecznej drabiny.

Wolałbym formę “rękami”, stara liczba mnoga (a właściwie podwójna) “rękoma” lepiej pasuje do zastosowań abstrakcyjnych, typu “robić coś własnymi rękoma”. Poza tym mam kłopot z wizualizacją tej sceny. Spójrzmy: jeśli siedzi na ziemi, a ręce ma przywiązane nad głową, to mogłaby po prostu wstać, skręcając tors i zginając łokcie, żeby próbować się uwolnić pod kontrolą wzroku, nawet rozwiązać supeł (czy tam odpiąć sprzączkę) zębami. Mogę sobie dopowiadać na różne sposoby, jak ona byłaby skrępowana, żeby to miało więcej sensu, ale w tekście tego nie ma.

Zanim odpiął sprzączkę, usłyszał za sobą zachrypnięty głos.

– Proszę się od niej odsunąć, panie komisarzu.

Szczerze mówiąc, jak na doświadczonego policjanta dał się podejść nieprawdopodobnie łatwo. Nawet ja wiem, że jeżeli widzę związaną osobę, której nie grozi natychmiastowe niebezpieczeństwo, to warto ją najpierw okrążyć po obwodzie kontaktu wzrokowego…

– Ona nie jest prawdziwa – zaczął Dunajewski. – Wymyśliłem ją.

– Przestańcie. Przestańcie oboje. – Jeziorny cofnął się pół kroku.

Kto jest w tym miejscu postacią mówiącą, bo chyba nie Jeziorny?

Jedna z książek wysunęła się powoli z półki, jakby pchana przez kogoś z drugiej strony, i z głuchym plaskiem uderzyła o podłogę.

Domknięcie wtrącenia.

krzyknął(-,) rozpaczliwie pisarz.

Z ciemnej, atramentowej plamy wypełzło kilka małych, włochatych pająków.

Raczej bez pierwszego przecinka: “ciemna” opisuje atramentową plamę, a nie “ciemna” i “atramentowa” niezależnie opisują plamę.

Jeziorny, wykorzystując nieuwagę pisarza, powalił go na podłogę

Kiedy spojrzeli w głąb alejki, Ewy już nie było.

Ponownie wydzielanie zdań wtrąconych i podrzędnych.

Pod drabinką leżał jedynie pasek, którym miała skrępowane ręce

Literówka.

Biblioteka nocą, skąpana w świetle migoczących jarzeniówek, nie była tym samym miejscem co za dnia.

I ponownie. Przed “co za dnia” też dałbym przecinek, choć chyba nie jest obligatoryjny.

Litery znów zlały się, tworząc atramentową plamę, połyskującą jak powierzchnia jeziora.

Pierwszy przecinek niezbędny, drugi sugerowany (to raczej dodatkowy opis plamy niż jej niezbędna charakterystyka).

Mieli wrażenie, że alejki zwęża się wokół nich niczym gardło potwora.

Następstwo czasów w zdaniu podrzędnym dopełnieniowym – nie mieli wrażenia, że alejki zwężały się kiedyś tam wcześniej, lecz że w tym momencie.

czyjeś ramię zacisnęło się na jego szyi jak stalowa obręcz.

Lepiej: zacisnęło mu się na szyi.

Leszek(-,) szarpał się, walcząc o oddech

To chyba już jasne?

Odwrócił się, sapiąc, i zobaczył pokracznego trupa w zbroi wikinga, z nogą wykręconą, jak źle złożony scyzoryk.

Domknięcie wtrącenia. Nie dawałbym ostatniego przecinka, skoro to porównanie jest niezbędną częścią opisu nogi, a nie dodatkiem.

– Jakiś kolejny twój kolega? – prychnął komisarz

Jak wcześniej, nie zwraca się listownie.

Tadeusz wbiegł na zdewastowane trzecie piętro, a Ernest, sapiąc, wlókł się tuż za nim.

Pędzili, jakby sam diabeł chwytał ich za kołnierze, i w rozpędzie przeskoczyli nad przewróconym regałem.

Domknięcia wtrąceń.

Zatoczyła krąg nad działem fantastyki i wyleciała na korytarz.

które wirowały w powietrzu niczym tysiące ćm.

Jest taki dowcip – góralski gospodarz rozmawia z turystą:

– Zabiłem wczoraj pięć ćmów.

– Ciem?

– A kapciem.

Dozorca zawieszony przez moment w powietrzu runął w dół

Może raczej coś typu: zawisł na moment w powietrzu, po czym

Jej czarne, zakrzywione pazury(-,) uderzyły o ścianę

Grupa podmiotu i orzeczenia…

Leszek błyskawicznie wycelował, ale zamiast charakterystycznego dźwięku strzału(-,) rozległ się tylko klik pustego magazynku.

Grupa okolicznika na początku zdania (współrzędnego). Chyba lepiej “kliknięcie”.

Dunajewski usiadł na ziemi i wyciągnął drżącą ręką piersiówkę.

Wolałbym szyk “drżącą ręką wyciągnął”.

a potem w desperacji, uderzając w nie barkiem.

“W desperacji” to niewyraźne wtrącenie, wydzielić obustronnie lub wcale.

utykająca jak weteran niejednej wojny.

Może po prostu weteran wojenny? Jedna w zupełności wystarczy, żeby utykać.

Jej spadająca głowa zamieniła się w skrawek urwanej kartki, jeszcze zanim dotknęła ziemi.

Są rozbieżne orzeczenia (“zamieniła”, “dotknęła”), więc przecinek potrzebny.

Przesunęli regał, zastawiając wejście, i oparli się o niego, ciężko sapiąc.

Nie mógł zrozumieć, dlaczego Ewa bawiła się nimi jak kot z ranną myszą.

Bez “z” porównanie będzie czystsze.

Miała już wiele okazji, by to wszystko zakończyć.

Zdanie podrzędne.

które prowizorycznie zaryglowali regałem.

Zastawili, zablokowali, owszem, ale użycia regału jako rygla nie potrafię sobie wyobrazić.

z wielkim poplątanym porożem niczym korzenie drzewa

“Z wielkim porożem poplątanym niczym korzenie drzewa”, ewentualnie “z wielkim poplątanym porożem, niczym korzeniami drzewa”.

wydobywał się biały oddech

Może coś w rodzaju “przy każdym wydechu ziała biała para”?

– Pospiesz się pan! – krzyknął Jeziorny, podbiegając do ślusarza.

Jak wcześniej.

– Tylko nie idźcie w do wypożyczalni.

Literówka.

gdy na półpiętrze dostrzegli Shelobę

Ona w polskich wydaniach nie była przez “sz”?

Nie mając innego wyboru, znów pobiegli na górę.

Trzecie piętro przypominało krajobraz po katastrofie. Porozrzucane książki wyglądały jak martwe ptaki o rozpostartych skrzydłach. Zaś przewrócone regały, zamiast dumnie stać w szeregu, leżały w nieładzie, jak porozrzucane figury na planszy szachowej.

Usunąć powtórzenie.

Jeziorny wyciągnął z kieszeni srebrną zapalniczkę

– Sprawdźmy, jak bardzo magiczne są te regały… – mruknął cicho.

Rozbieżne orzeczenia.

Chlusnął jej zawartością przed siebie.

Raczej nadmiarowe.

jego demoniczny śmiech przecięło metaliczne kliknięcie pokrywki.

– Panie komisarzu?

Nie widzę uzasadnienia dla wielkiej litery.

Po chwili, w kapciach oraz flanelowej piżamie, zniknął za drzwiami.

A tym razem trafił się ciekawy błąd, wtrącenie bez początkowego przecinka.

Downar podniósł zdjęcia, które sparaliżowały starego śledczego, i podał je partnerce.

Ten był już “normalny”.

Kiedy tylko zbliżył się do pisarza, otoczyła go woń taniej wódki

Tu zwykłe oddzielenie zdania podrzędnego.

– Jak ty wyglądasz? Znowu pijesz? – zapytał, brzmiąc(-,) jak świętej pamięci żona Piotra.

To nie jest porównanie, lecz integralna część zdania, przecinek wykluczony.

Dałem męża, dzieci, nawet, kurwa, jamnika!

Jamnik nie bardzo może być stręczycielem.

W samochodzie Leszek wyjął z kieszeni stary dyktafon i wcisnął przycisk „PLAY”, pozwalając, by z głośnika popłynął znajomy głos Ewy.

I znów zdanie podrzędne.

Jego wyznawcy działali w cieniu bibliotek, uniwersytetów i archiwów.

Raczej “jej wyznawcy” (organizacji), może jeszcze lepiej “członkowie”.

W rzeczywistości byli grupą mistyków, igrających z okultyzmem, i coś musiało pójść bardzo nie tak.

Domknięcie wtrącenia.

albo te okultystyczne oszołomy zadarły z czymś, nad czym nie mogły zapanować.

Może wracają, by się zemścić?

– To wszystko brzmi, jakbyś wymyślała na poczekaniu…

Cała seria niewydzielonych zdań podrzędnych.

Próbowałam to tłumaczyć, ale nie jest to łacina. Brzmi jak zlepek fikcyjnych języków z literatury.

Jeżeli się nie mylę, możliwe, że oprócz łaciny trochę pobrzmiewa quenyą, ale lata międzywojenne to na nią tak jakby za wcześnie…

Wzywa się egzorcystę na umowie zlecenie?

“Na umowie zlecenia”, ewentualnie (potocznie) “na umowie-zleceniu”.

Ja działam, zanim ktoś spłonie.

– Przesłuchałem już setki razy. Wiem, co robić – odpowiedział, skręcając w brukowaną uliczkę. – Jesteśmy na miejscu – dodał, parkując przed biblioteką i przewracając plastikowy kubeł na śmieci.

Nie był pewien, czy ściskał tak mocno przez opowieść Ewy, czy styl jazdy komisarza.

Widok dwóch starszych mężczyzn (jednego w flanelowej piżamie, drugiego z potężnym młotem przerzuconym przez ramię)(-,) sprawił, że powoli sięgnęła po telefon.

Tu bardziej nieoczywisty przypadek, ale to też byłby przecinek między grupą podmiotu a orzeczenia.

Chwilę później kobieta siedziała skrępowana w kantorku, a w jej żyłach krążył środek odurzający.

Nie bardzo rozumiem, co tu się stało – może warto to było pokazać – nie wiem, jak Dunajewski, ale były policjant miałby chyba jakieś zastrzeżenia natury prawno-moralnej, starałby się raczej porozmawiać i wyjaśnić sytuację, może ułożyć jakieś zręczne kłamstwo.

sprawdzając więzy liny.

Po prostu “więzy” albo “węzły liny”, ale nie taka mieszanka.

Upewniwszy się, że dozorczyni jest bezpiecznie zamknięta, zeszli do piwnic.

Schodzić do piwnic, jednocześnie obracając się przez ramię i patrząc na stan zamknięcia drzwi, jest i niewygodnie, i niebezpiecznie.

 – Po powodzi, kiedy badano tu poziom zwilgotnienia, odkryto, że ściany nie odpowiadają starym planom budynku.

Dunajewski, nie tracąc czasu, zamachnął się i uderzył młotem.

– Szybko, nie wiem, na jak długo go to zatrzyma – rzucił Leszek, odrzucając kolejne cegły, by poszerzyć otwór w ścianie.

Coś masz z tym rzucaniem.

Na ich szerokich łebkach widoczne były dziwne symbole. Komisarz doliczył się ich trzydziestu.

Nadmiarowy zaimek (w ogóle mógłby sugerować, że komisarz liczył symbole, a nie po prostu gwoździe).

Swoją drogą… – zaczął, wbijając metalowe narzędzie w niewielką szczelinę pod wiekiem trumny.

– Też się nad tym zastanawiałem, ale chyba powieści żyją swoim własnym życiem – odpowiedział, pomagając komisarzowi zsunąć wieko.

Uniósł rewolwer i w serii szybkich ruchów opróżnił magazynek z magiczną amunicją.

Nie bardzo rozumiem tę “serię szybkich ruchów”.

Jednak Tadeusz powrócił, zanim zdążyli wyjść z piwnicy.

– Nie rozumiem, jak… – urwał komisarz.

Jeżeli piszesz “urwał” w znaczeniu “wymówił urwane zdanie”, to małą literą, jako “czynność paszczowa”. Jeżeli chodzi Ci o to, że miał coś więcej na myśli, a urwał, bo coś go rozproszyło (czyli osobna czynność, niezależna od mowy), to naturalny będzie odwrotny szyk i wtedy wielką literą, “Komisarz urwał”.

Zapraszam do działu fantastyki – powiedział, wchodząc na kamienne schody.

– To może… kim był twój ojciec? – zapytał, choć domyślał się odpowiedzi.

– Muszę przyznać, że nie doceniłem tego waszego małego szczurołapa… – zaczął, spoglądając na policjantów.

Wciąż nie pojmuję, jak u diabła otwiera te bramy, i to z tego koszmaru, w którym ją uwięziłem…

Tutaj charakter dopowiedzenia jest bardzo wyraźny, dałbym przecinek.

Zacisnął pięści, rozumiejąc, że nigdy nie poznała szczęśliwego zakończenia

 Zza regałów znowu wydobył się dźwięk wypadających z półek książek

Chyba bardziej naturalny szyk: “książek wypadających z półek”.

Bez wahania rzucił się naprzód, wpychając go do otwartej bramy i znikając z nim w ognistej otchłani piekieł Dantego.

A dlaczego nagle piekieł Dantego? Wydaje mi się, że nic wcześniej jasno nie wskazywało, iż bramy mają się otwierać właśnie do świata Boskiej komedii, wypowiedzi w nieznanym języku mogą sugerować też mnóstwo innych uniwersów, a jeśli były jakieś inne tropy, to całkiem je przeoczyłem.

 

Przyznam, że dawno nie robiłem tak obszernego przeglądu, było to zaskakująco czasochłonne. Spróbuję jeszcze rzucić okiem na całość fabuły. Zasadniczy rdzeń – pomysł z pogranicza fantasy, horroru i kryminału, gdy winnym okazuje się Tadeusz, a Ewa ląduje w książce – jest całkiem niezły. Akcja w bibliotece w środkowej części tekstu trochę mi się dłużyła. Odniesienia do głębszej przeszłości (konspiracja profesora Rau, babka Jeziornego) komplikują zrozumienie historii, a raczej niewiele do niej wnoszą. Zakończenie bardzo mało satysfakcjonujące: komisarz poświęca się jakoś nagle, bez rozterek i bez dobrego powodu (nie wynika jasno z tekstu, czemu nie mógł Tadeusza w tę bramę po prostu wepchnąć – pomijając wskazaną już kwestię, dlaczego pojawiła się brama właśnie w tym kierunku), nie wiadomo, co się stało z pozostałymi potworami i czy współpracownicy przeżyli, a wreszcie (przede wszystkim?) nie zostaje zamknięty wątek Ewy.

Tak czy inaczej, ciekawie opowiedziana historia, z pewnością widać potencjał, po poprawie błędów chętnie polecę ją do Biblioteki.

Pozdrawiam,

Ślimak Zagłady

Tak, chciałem się tylko upewnić, że nie odebrałeś mojego pytania jakoś opacznie; zdarza mi się czasem niefortunnie dobrać sformułowanie; również serdecznie dziękuję i pozdrawiam.

(Zarazisz mnie w końcu tymi średnikami, jak tak dalej pójdzie…)

ale jak to udowodnić, skoro portale na których jarzębina była publikowana już nie istnieją?

mogę Cię tylko zapewnić, że Miranda na pewno nie wzorowała się na moim wierszu; co więcej:

jest mało prawdopodobne, że w ogóle go czytała;

Przecież ja nie żądam dowodu, Twoje słowa mi całkowicie wystarczą, w końcu po co miałbyś kłamać. Tutaj jest analogiczna konstrukcja pierwszego wersu i pewne podobieństwo motywów, w dodatku tamten wiersz pokazałeś wcześniej, z tych więc względów następstwo zdarzeń wydało mi się jasne. Skoro błędnie dopatrzyłem się nawiązania lub inspiracji, to dla mnie po prostu cenna informacja zwrotna, staram się wychwytywać takie rzeczy.

a teraz wyobraź sobie taką sytuację:

jakiś autor przychodzi tutaj pod mój wiersz, mówi że to plagiat i podaje link na jakiś portal;

to całkiem możliwe, bo likwidację BEJ-a zapowiadano pół roku wcześniej

więc ktoś mógł skopiować mój wiersz, a potem, po likwidacji, mógł zamieścić mój wiersz na innym portalu jako własny;

jak się obronię?

Cóż, napiszesz, jak było. Jeśli nie znajdą się dawni bywalcy zlikwidowanego portalu, którzy poświadczą Twoją wersję – i jeśli nie pomoże żadne z archiwów sieci – to wciąż słowo przeciw słowu. Bądź co bądź mam nadzieję, że nie odebrałeś mojego komentarza jako sugestii plagiatu, bo w ogóle nic zbliżonego nie napisałem, na myśl mi nie przyszło, że pojawią się takie skojarzenia.

smutne to przemijanie…

Tak, okropnie smutne.

Dziękuję za ciekawą odpowiedź! Przyznam, nie zdawałem sobie sprawy, że istniało w Internecie tyle polskich serwisów poetyckich stojących na solidnym poziomie. Zdecydowanie budzi to nutę nostalgii.

chyba w roku 2002

Czyli ten utwór byłby jednak wcześniejszy od tamtego? Zaskoczyłoby mnie to, byłem niemal pewien odwrotnej inspiracji. Oczywiście nie czuj się wyrwany do odpowiedzi, jeśli nie masz ochoty się tym dzielić, doskonale zrozumiem.

Trochę przespałem ten wątek, chciałbym bardzo podziękować za wszystkie gratulacje, a także wyrazić uznanie dla reszty zwycięzców i uczestników (nie mówiąc już o jurorach i głosujących)! Myślę, że poziom był wyrównany.

Witaj, AS-ie!

Ja odczytałbym to trochę inaczej – podmiot liryczny myśli o bliskiej, a geograficznie odległej (różnica stref czasowych: poparzysz oczy słońcem (…) u mnie zmierzcha, szarzeje (…) kiedy zaśniesz dziewczyno, u mnie będzie jasno) osobie, martwi się o nią i wręcz szuka łączności parapsychicznej. Wiersz kontynuowałby w ten sposób wątki ze Słowackiego: Smutno mi, Boże (zwłaszcza narzuca się przez obraz wschodu i zachodu słońca), W Szwajcarii, także mniej znane, ale piękne Sumnienie (inc. Przekląłem – i na wieki rzuciłem ją samą…).

Naturalnie też nie budzi wątpliwości charakter nawiązania czy naśladowania względem Oni spłyną ścianami, ale na moje skromne wyczucie nie ma tutaj tej samej świeżości wyrazu i obrazu, nie ma tego niesamowitego wrażenia płynnej i nagłej wypowiedzi, mało że nagłości – mowy przymusowej. Myślę jednak, iż dostatecznie uprawdopodobniłem, że i bez znajomości tego kontekstu zrozumiałbym sens wiersza tak samo.

Ze szczegółów sformułowań: pewnie napisałbym “we śnie sypię” (czystsze wyrażenie i bezczas liryczny zamiast zapowiedzi), ale takie rzeczy to zawsze decyzja autorska. Zgrzytnęła mi metafora, gdy korale płyną korytarzami tętnic, próbowałem to sobie zwizualizować fizjologicznie i nic ładnego nie wyszło. Nie mogę odeprzeć wrażenia, że napisałeś “przemijaniu godzin” głównie dlatego, iż “archipelagu godzin” miałoby sylabę za dużo, ale to okropnie trudno poprawić.

Jeżeli tekst był już gdzieś pokazywany przed wrzuceniem na Portal, nasze zwyczaje raczej zalecają dzielić się taką informacją.

Pozdrawiam ślimaczo!

Wiem, wyzwanie się technicznie skończyło, ale jego pomysł był bardzo przyjemny i zasługiwał na uwagę, a inspiracja niestety nadeszła…

 

Kiedy idę ulicą, jeden na pięciu dorosłych

głosował na nowy, świeży, tym razem nasz długopis.

To chłopi.

Kiedy idę ulicą, jeden na pięciu dorosłych

głosował na nielichwiarza mocnego w gębie i w sporcie.

Ci gorsi.

Kiedy idę ulicą, jeden z dziesięciu dorosłych

głosował na kogoś, kto każe się leczyć u wiejskiej baby.

To słabe.

Kiedy idę ulicą, jeden z dziesięciu dorosłych

głosował na drobnicę mówiącą o rzeczach mniej ważnych.

Też na nic.

Kiedy idę ulicą, jeden z dwudziestu dorosłych

głosował na typa z gaśnicą „kroplówki były za słone”.

No comments.

Kiedy idę ulicą, aż jedna trzecia dorosłych

nie głosowała wcale, jak luzak człapiący z ufnością

za osią.

 

Same osły.

I ja osioł.

To jest ładnie zrobione. Zmiana sensu powiedzenia i idące za nią rozwinięcie obrazu poetyckiego, gdzie “wyjście z siebie” nie oznacza wybuchu gniewu, lecz przeciwnie: odnalezienie wewnętrznego spokoju. Dobrze utrzymana ósemka bezśredniówkowa nadaje płynność opowieści.

Myślę czasami, że wiele Twoich wierszy (i zresztą też opowiadań) ma pewne trudno uchwytne cechy wspólne: zwracasz się jak gdyby do dzieci, w konwencji, języku, obrazowaniu, żeby mówić o poważnych dorosłych sprawach, przeżyciach i emocjach. W rezultacie może się wydawać, że te teksty nie mają adekwatnej grupy docelowej, ale na pewno jest to ciekawa indywidualna cecha twórczości. Warto byłoby podsunąć Ci jakiegoś uznanego autora o podobnej stylistyce, ale wydaje mi się, że w polskiej literaturze było tego bardzo mało; po angielsku jest oczywiście Milne czy Ogden Nash.

co do samego sformułowania, długo także nie miałam co do niego stuprocentowej pewności.

W tym jednym miejscu rytm jest rzeczywiście odrobinę wadliwy – trzeba wymówić “fantastykę”, więc akcent pada na trzecią sylabę od końca wersu zamiast na drugą.

Trochę się to gryzie (moim skromnym zdaniem) z końcówką zdania. Wychodzimy z siebie w wyniku bardzo negatywnych emocji a nie mody.

Ja zrozumiałem pierwotne wbrew utartym modom jako “wbrew swoim schematom postępowania, reagując inaczej niż zwykle”.

Przez okna, drzwi, albo bramę,

z obliczem iście kamiennym,

lub barwnym błaznem

Jeżeli w wierszu chcesz stawiać przecinki przed “lub, albo”, trudno zabronić, ale daję znać, że w prozie jest to dopuszczalne tylko przy wyraźnym charakterze dopowiedzenia.

Pozdrawiam serdecznie!

Mimo wszystko ważne by było, aby istniała możliwość ponownego powrotu do dyskusji nad nominacjami i do – być może: nasuwającego się wtedy samoistnie – przeczytania przez innych Czytelników zgłaszanych do Piórka opowiadań, którym zabrakło punktów.

Na pewno można pomyśleć o jakiejś inicjatywie przypominania godnych uwagi starszych tekstów (zresztą pamiętam, że było coś takiego w zeszłym roku przy zabawach przedświątecznych), ale osobiście nie łączyłbym tego z systemem Piórek. One zostały obmyślone jako wyróżnienie dla najlepszych nowo publikowanych opowiadań, wiążące się potem z antologią i głosowaniem na opowiadanie roku. Zmiana tego sprawiłaby, że “starych” Piórek nie dałoby się właściwie porównać z “nowymi”, mogłaby też być źródłem różnych zadrażnień.

Tekst bez bety, na poparcie Betujących, którzy wraz z Autorem szlifowali opko, również liczyć nie może.

Chociaż reguły tego nie zakazują, nie tylko nie przyszłoby mi do głowy nominować tekstu, który sam betowałem, ale nawet co do klikania do Biblioteki mam bardzo mieszane uczucia. Przecież to jak wystawianie laurki sobie samemu, że tak świetną betę zrobiłem.

Mmm, nie jest to zadanie dla automatu, na pewno.

Jasne. Dobrze napisany automat mógłby podpowiadać teksty, które mają największe szanse wstrzelić się w Twoje gusta. Jednak na dobrą sprawę nie ufałbym takiemu pomysłowi, to chyba jest istotna część uroku Portalu, że nie mamy profilowania treści, które tworzyłoby zamknięte bańki odbiorcze, że każdy musi sobie manualnie dobierać lektury.

Nadpełzam, Zakapiorze!

Opowiadanie wydało mi się bardzo dobrze napisane i satysfakcjonujące czytelniczo. Zachowania postaci i życie wewnętrzne głównego bohatera sprawiają wrażenie wiarygodnych, wiele opisów jest bogatych w szczegóły pomagające unaocznić sobie sytuację, akcja wciąga. Co mogło ewentualnie sprawić kłopoty: “Anuszka” wydaje się bardziej rosyjskim niż polskim zdrobnieniem, przy tym doktor Zajcew to oczywiście Rosjanin, ale ogółem w PRL-u, inaczej niż w ZSRR, psychiatria represyjna prawie się nie rozpleniła, więc przez większość lektury miałem wątpliwości, czy miejscem akcji aby nie jest jakiś alternatywny świat, w którym Polska została siedemnastą republiką. Fragment, w którym Roman dorabia się symbiontów, też wydał mi się trudniejszy w odbiorze, ale nie jestem pewien, na ile to kwestia tekstu, a na ile mojego doświadczenia czytelniczego. I tutaj:

Otóż dziesiątki tysięcy lat temu, w Azji, powstała cywilizacja, pod niektórymi względami przewyższająca dzisiejszą.

Jeżeli punktem odniesienia mają być Hetyci i udomowienie koni, to parę tysięcy pasowałoby lepiej niż parędziesiąt. Oczywiście wiadomo też, że przechylenie osi Ziemi pochodzi z najwcześniejszych okresów jej historii, ale to chyba nie razi w przyjętej konwencji. Przy okazji nie dawałbym ostatniego przecinka – moim zdaniem grupa imiesłowu nie jest tu dopowiedzeniem, lecz integralnym opisem cywilizacji.

Język opowiadania pewnie dałoby się dopieścić, ale jak dla mnie był dostatecznie dobry, żeby nie przeszkadzać w swobodnym odbiorze historii. Raz czy drugi zauważyłem brak przecinków domykających wtrącenia:

powiedział drwiącym tonem, po czym zaciągnął mnie z powrotem do celi, z której uciekłem, i ponownie skrępował.

Wskoczyłem do dołu, w którym znajdował się podgrzewany zbiornik, i zacząłem szaleńczo okładać mackami cysterny.

Przejrzałam je naprędce, ale nie stanowiły dla mnie większej wartości

Tu chyba lepiej “nie przedstawiały większej wartości”.

 

Podsumowując: pewne zastrzeżenia może jeszcze budzić prostoliniowa fabuła – starszy pan opowiada, jak kiedyś jego ukochana trafiła do psychuszki i próbując ją uratować, wpadł na ślad starożytnej konspiracji, w takim najbardziej podstawowym opisie nie ma większych niespodzianek. Dajesz jednak rozwiązania niektórych wątków, które może nie zdumiewają, ale są celne i dają do myślenia: gdy Zajcew najpierw kalkuluje, że nie powinien robić krzywdy Romanowi, ale pod wpływem gniewu i pasji badawczej zapomina o tym; gdy właśnie próba ratowania Anuszki przyczynia się bezpośrednio do jej śmierci; gdy wreszcie okazuje się, że główny bohater przy całej swojej wrogości do poszukiwaczy Carcosy zatrzymał przecież robale.

Wyłowione z komentarzy:

Odrobinę jestem rozczarowany finałowym rozwiązaniem z reporterką. Okazała się, jak rozumiem, jakąś szmuglerką/złodziejką, a liczyłem na podchwycenie rzuconej mimochodem wskazówki z początku, że niby ustrój się zmienił, ale nigdy nie wiadomo, gdzie spotka się bezpiekę.

Dziwne, ja wyraźnie zrozumiałem, że ona też jest badaczką tej sprawy zaginionego miasta, może z ramienia jakiejś organizacji lub wywiadu, może na własną rękę – chyba że od tego czasu zaszły jakieś zmiany w zakończeniu opowiadania.

Myślę, że głos na TAK jest dostatecznie uzasadniony.

Pozdrawiam serdecznie!

Odróżnienie tekstów, które zostały pechowo czy niezasłużenie pominięte przez czytelników, od tych, które przeszły bez echa zwyczajnie z powodu niskiej jakości, byłoby raczej trudnym zadaniem.

Przypomniałem sobie jednak o pewnej możliwości technicznej, której być może nie znasz, a miałaby szanse Cię zainteresować. Gdy w Poczekalni w oknie Status wybierzemy “Zgłoszone”, pokażą nam się teksty, które mają jakieś punkty do Biblioteki, ale do niej dotychczas nie trafiły. Można ponadto w oknie Sortowanie wybrać “Głosy”, by najpierw pojawiły się teksty mające cztery na pięć punktów, potem na kolejnych ekranach 3/5 i tak dalej.

Cześć, Cezary!

Opowiadanie czytało się przyjemnie. Cała pierwsza część jest ładną robótką techniczną, widać, że na ogół dobrze radzisz sobie ze zmianami perspektywy pomiędzy dziadkiem opowiadającym historię wnukowi (co najwyżej chwilami wydawało mi się, że powinien mieć więcej niż sześć lat) a tym, co miała przeżywać jego młoda wersja. Jednocześnie zastanawiałem się, do czego to wszystko doprowadzi, jaki wpływ wywrze ta historia na aktualne życie postaci. I muszę powiedzieć, że rozwiązanie mnie nie przekonało, z przyczyn chyba identycznych z opisanymi przez Finklę: czytelnik nie ma jak się domyślić, że Krzysztof nie jest naprawdę dziadkiem chłopca, nic w logice opowieści nie wskazuje na takie prawdopodobieństwo. Potem nagle pojawia się siostra Jasia (siłą rzeczy Małgosia…), przydałaby się może wcześniejsza wzmianka, że on ma jakieś rodzeństwo? I zastępuje Krzysztofa jako gospodarza tajemniczego domu, tak jak on kiedyś zastąpił Babcię Faszystkę, świadczyłoby to o domknięciu kręgu zdarzeń. Przetworzyłeś kilka klasycznych motywów, ale jeżeli starałeś się tu zawrzeć głębszą treść, to mogła mi umknąć, nie mam poczucia, żebym dowiedział się czegoś nowego o ludzkiej naturze i zachowaniach w sytuacjach skrajnych.

Pod względem języka i interpunkcji potykałem się tu i ówdzie, ale dramatu nie ma. Kilka przykładów:

Twój tatko to chłop jak dąb, a do tego pracuje w tartaku, więc…

… mogą go omyłkowo przerobić na deski? Nie wiem, czy żart jest zamierzony i czy jest dostrzegalny dla typowych odbiorców.

Może to głupie, ale my wtedy byliśmy jeszcze dziećmi i nazwy, których używaliśmy dla różnych rzeczy i osób, nie zawsze były poprawne.

Domknięcie wtrącenia.

Uważam, że stanowiły doskonałą metaforę tamtych czasów.

Jedno z licznych miejsc, w których mam wrażenie, że opowiadający nie zwraca się do sześciolatka.

Należał do nich stary tor motocrossowy w lesie, ścieżka na skraju jeziora(-,) czy wysoka górka (czasami nazywana nawet „górką śmierci”).

Przed “czy” w znaczeniu współrzędnym nie stawia się przecinka.

– A nie wspominali ci czasem, dlaczego? – zapytałem.

Bez przecinka (na końcu zdania jest samotny zaimek względny – jedna z dziwniejszych reguł, szczerze mówiąc).

Dom Babci Faszystki budził w nas niepokój, ale i jakąś niezdrową, pierwotną fascynację. Był inny, a do tego tajemniczy i najprawdopodobniej krył w swych murach jakąś mroczną przeszłość.

“Dziadek” na ogół opowiada barwnie i emocjonalnie, ale wydaje mi się, że w kilku miejscach takich jak to nagle sięga po niewiele znaczące, powierzchowne sformułowania.

Obleciał nas blady strach, więc dopadliśmy do rowerów i zaczęliśmy pedałować ile sił w nogach.

Na dźwięk odblokowywanego zamka drzwi wejściowych dopadliśmy do rowerów i uciekliśmy.

Dwa razy ta sama fraza. Poza tym, chociaż “dopaść do czegoś” nie jest niespotykaną formą, “dopaść czegoś” wydaje mi się częstsze i zgrabniejsze.

Szok spowodowany zajściem był tak wielki, że mój towarzysz odruchowo wydał z siebie okrzyk.

O, to wyrażenie też staje się komiczne w swojej formalnej powadze.

Myślę, że to istotne, żebyś wiedział, wnusiu, że nikt poza Krzyśkiem nie zanotował choćby szmeru

Szmer można dosłyszeć, wychwycić, ostatecznie odnotować, ale zanotować?

– Wybacz mi moje maniery! Nie zapytałem nawet, jak masz na imię!

Niestety, jak to często bywa, początkowa euforia, będąca skutkiem ubocznym powrotu w rodzinne strony, dość szybko ustąpiła miejsca znudzeniu i wszechogarniającemu poczuciu beznadziei.

Coś tu jest niezręcznego – jeżeli Krzysztofowi euforia nie odpowiadała, to nie mówiłby, że “niestety” ustąpiła, a jeżeli odpowiadała, nie nazywałby jej chyba skutkiem ubocznym.

Wie, czego od niej oczekuje, ale nie ma pewności, czy temu podoła.

W końcu Małgorzata dociera do sporego wiatrołapu zakończonego masywnymi drzwiami. Wie, że to jej przepustka na wolność.

Przepustką może być jakiś fant, ale wiatrołap?

 

Zagłosuję na NIE, chociaż warto zaznaczyć, że przedstawienie bohaterów, ich życia wewnętrznego, wydało mi się wiarygodne, zwłaszcza tam, gdy “dziadek” mówił o pobudkach kierujących dawniej nim i jego rówieśnikami.

Pozdrawiam!

Z tym przepadaniem tekstów to prawda, chociaż bardziej w sensie, że starsze utwory na ogół popadają w zapomnienie i tylko sporadycznie ktoś do nich zagląda. Oczywiście tak naprawdę trudno temu zaradzić, gdy nikt lub prawie nikt nie ma czasu i energii nawet na czytanie wszystkich świeżych publikacji. Jeżeli jednak nowa wersja Portalu dojdzie do skutku, pewnie warto by było, żeby zawierała bardziej efektywny system wyszukiwania tekstów po gatunku i tematyce, a może nawet podsuwania użytkownikom tych, które mogą ich szczególnie zainteresować.

Że dopytam, bo kojarzę w HP sprzed miesięcy jakiś wątek o doczytywaniu ponownych tekstów (i – być może – dodawaniu im lajków/klików) nie mających dużej popularności – zgłoszeń piórkowych dla opowiadań z przeszłości już nie można dodawać?

Nie można, czas na zgłoszenia piórkowe jest do ósmego dnia następnego miesiąca po publikacji (dla dyżurnych i członków Loży do dziesiątego), tak jak jest to opisane we wszystkich wątkach z nominacjami.

 

Nie masz moim zdaniem powodów do skruchy, wręcz przeciwnie: naprawdę doceniam, że poświęciłaś na lekturę tyle czasu, ile byłaś w stanie, podzieliłaś się wrażeniami i uwagami. Wpis pod czyimś tekstem to upominek, nie obowiązek, a Ty przecież i tak jesteś znacznie aktywniejszą ode mnie komentatorką. Zauważ choćby, że mnie się wcale nie udało zagłosować w tym konkursie, nie zdążyłem przeczytać (czy ściślej: skomentować) dostatecznie wielu opowiadań. Twoje wątpliwości przy głosowaniu widziałem, zgodzę się, że regulamin był trochę nietypowy pod tym względem.

Pozdrawiam serdecznie!

Hmm. Czyli chodzi o to, że liczyłeś, nie wiedząc, że liczysz? Nieświadomie? Problem polega na tym, że trudno sprawdzić, czy faktycznie nie wiedziałeś, bo to, że nie umiałeś tego ująć w słowa, jeszcze niewiedzy nie oznacza.

Rzeczywiście trudno sprawdzić, obawiam się, że nie mam swobodnego dostępu do własnych treści świadomości z późnego okresu niemowlęcego. I teraz mi się jeszcze wydaje, że ten wątek miał pierwotnie dotyczyć czego innego – nie arytmetyki, a wrodzonej zdolności zliczania, postrzegania mocy zbiorów (tak jak ptak wie, czy zgadza mu się liczba piskląt w gnieździe).

I przypomina mi się ta anegdota, jak to Bohr (chyba?) polecał Einsteinowi nowego asystenta: to dobry student, tylko nie odróżnia matematyki od fizyki. Zupełnie jak ty, Albercie :)

Ładne!

Właśnie dlatego wygląda mi na to, że dla Jima matematyka jest umiejętnością, która zależy od tego, czy ktoś ją posiadł (czy na pewno umiejętności tak działają? na razie załóżmy, że tak).

Trudno mi się za Jima wypowiadać, ale najjaśniej o swoich poglądach na naturę matematyki napisał chyba w tym miejscu, odnosiłaś się już zresztą do tego:

Matematyki się ani nie wymyśla, ani nie odkrywa, tylko ją konstruuje, jak każdy ze sztucznych języków (…) jest to pewnego rodzaju złożony konstrukt (przykładowo możemy sobie nie zdawać sprawy z relacji wewnątrz tego konstruktu, mimo że sami go stworzyliśmy).

Nie ma to jak zajmująca dyskusja, naprawdę doceniam takie przygody intelektualne!

 

Tarnino:

Nie wiem, czy taka niestabilność jest możliwa

Wystarczyłoby chyba, żeby za maksymalną długość i przycinanie wpisów nie odpowiadał określony w kodzie limit, tylko jakieś subtelniejsze zależności (na przykład: komentarz zostaje przecięty, gdy skończy się segment pamięci na serwerze, który aktualnie służy do zapisu).

Hmmm, prawda. "Logiki" definiuje się jako zbiory formuł zamkniętych na określone reguły, ale czy to ma przełożenie na matematykę w ogóle?

Nie mówię, że nie ma żadnego przełożenia, ale według mojej wiedzy nie jest ono takie, żeby pozwalało na rozgraniczenie, co należy, a co nie należy do matematyki.

Z poznania bezpośredniego, jak już ^^ Argumentacja słownikowa (czyli etymologiczna) jak najbardziej należy do filozofii.

Dziękuję, jak zwykle potrafisz uściślić pojęcia!

Mmm, tak, ale to nie znaczy, że byłyby inne istotowo, tylko że mieszkańcy kładliby nacisk na co innego, niż my kładziemy, dobrze myślę?

Jasne. Bardzo klasycznym przykładem jest wyobrażenie inteligentnego gatunku, który wyewoluował w toni atmosfery gazowego olbrzyma: mógłby uważać rachunek przepływów turbulentnych za najważniejszą gałąź matematyki, a geometrię euklidesową za dziwaczną zabawę garstki pasjonatów, ale oczywiście te dziedziny nie mogłyby być istotowo inne niż u nas, ta sama aksjomatyka prowadzi do poprawności tych samych twierdzeń. Co najwyżej inna byłaby ich rola kulturowa, inne (jak pisałem wyżej) pojęcie o ich odkrywaniu bądź wynajdywaniu.

Tak, tylko tutaj możemy się spierać o naturę samej obiektywności. Ale to może później.

Tak, prawdopodobnie siedzi tutaj jeszcze jakieś niedopowiedzenie.

Odrębne miałyby o tyle łatwo, że liczyłyby siebie nawzajem. Ale znowu jedna istota, czy nawet kolektyw nierozróżniający jednostek, nie bardzo mogłaby być cywilizacją…

Dokładnie, do tego zmierzałem!

Funkcja ta pozwala nam przykładowo liczyć jabłka. Nawet jeśli nie znamy liczb. Paradoksalne? Jest wiele zwierząt, które też liczb nie znają, a potrafią liczyć.

… wut? Co to znaczy, że potrafią liczyć?

Podobno liczyłem na długo, zanim zacząłem mówić: na przykład Mama wkładała dwa klocki i osobno trzy klocki do niewidocznego dla mnie wnętrza pudełka, a ja sięgałem po pięć innych klocków. Zdaje się, że podobne testy udawały się czasami na kilku grupach zwierząt.

Jak dotąd łamiesz tylko prawa naszej fizyki, nie matematyki XD (głównie prawo zachowania masy).

Zwróć uwagę, że celem tych eksperymentów myślowych Jima nie jest złamanie praw matematyki, lecz zbadanie, “czy aksjomaty Peana są jakby samonarzucające się w każdym możliwym do pomyślenia Wszechświecie”.

 

Jimie:

Cóż, kiedyś będę musiał odnieść się do tego wszystkiego szerzej (w tym artykule – jeśli go napiszę)

ale teraz tylko…

Na pewno przeczytałbym taki artykuł z dużą ciekawością, jako że wciąż czuję, iż mogło nam brakować w tej rozmowie jakiejś płaszczyzny porozumienia – może jakieś fundamentalne pojęcie, które rozumiemy rozbieżnie i tego na razie nie zauważamy.

Myślę, że jako Fantasta, możesz się zapuścić z młodym Jimem na taką wycieczkę, na którą pewnie stary Jim już by się nie zdobył?

Po zajawce z olimpiadą biologiczną – zawsze!

Nasz Wszechświat działa tak:

Jak mam w koszyku dwa jabłka a następnie dodam do koszyka kolejne dwa jabłka, to jak wywrócę koszyk do góry nogami i wyrzucę wszystko co w nim jest to wypadną cztery jabłka.

Zaczyna się robić naprawdę ciekawie – absolutnie nie zaprzeczam, że podsuwasz tutaj dużą dawkę inspiracji fantastycznej! Na razie frapuje mnie natura koszyka, jego rola w tych eksperymentach myślowych: czy ma znaczenie, że przedmioty (jabłka) dodajemy wewnątrz niego, czy dodawane na widoku będą się zachowywać tak samo (zaczną interferować, gdy położymy je dostatecznie blisko siebie)? A następnie pojawia się kwestia istot, które miałyby w takim świecie tworzyć cywilizację i badać zachowanie “jabłek”. Jak już podajemy z Tarniną powyżej: jeżeli one mogą normalnie zbierać się w grupy, to wzajemna obserwacja naturalnie podsunie im aksjomaty Peana. A jeżeli nie (bo same zachowują się jak “jabłka”), to nie rokuje powstania cywilizacji.

Przytoczę jeszcze kilka myśli (mam nadzieję, że nie całkiem trywialnych), które przychodzą mi do głowy przy wyobrażaniu sobie wyliczonych wszechświatów…

1) Czy jeśli mam w koszyku jedno jabłko i dodam jeszcze jedno jabłko, to powstanie czarna dziura?

2) Czy koszyk nie należy do wszechświata (skoro mogą być dwa jabłka wewnątrz i dwa na zewnątrz)?

3) Zakładając, że tutaj nasze istoty zachowują się jak jabłka, wygląda na to, że rodząca i pomagająca jej położna ulegną spontanicznej anihilacji. A skądinąd wymyślenie arytmetyki liczb naturalnych na podstawie arytmetyki pierścienia modulo 3 nie jest jakimś dramatycznym przeskokiem.

4) Tu brakuje jakiegoś modelu tłumaczącego wszechświat, przyczyny takiego fundamentalnego ograniczenia, bo na razie mówisz “jeżeli nie ma tu bytów zdolnych poznawczo do rozwinięcia arytmetyki, to nikt jej nie rozwinie”.

5) To ciekawy przypadek, jak się zdaje, dający wspólne ogniwo różnych kreacji fantastycznych. Jeżeli istoty w tym świecie zachowują się “jabłkowo”, nie mogłaby powstać cywilizacja, lecz raczej coś w rodzaju kontinuum mrowiskowego lub świadomego oceanu…

6) Tutaj nie widzę żadnego kłopotu z wykryciem aksjomatów Peana.

7–10) Nie chciałbym tych przykładów niechcący zlekceważyć, ale wydaje mi się, że mają wspólny mianownik: w dostatecznie zdezorganizowanym wszechświecie (w skrajnym przypadku: niewykształcającym jąder atomowych) aksjomaty Peana na pewno nie narzucają się same, ale to pusta obserwacja, kiedy nie ma nikogo, komu by się mogły narzucić.

Jeszcze raz dziękuję za całe mnóstwo zapału i cierpliwości do ulepszania tekstu! Teraz powinienem trochę zebrać myśli i wrócić do ostatnich szlifów naszego projekciku…

wdzięczny byłbym jeśli byś był łaskaw wyłuszczyć różnicę, bo jeśli dobrze teraz rozumiem, Twoje zdanie jest po prostu pośrednie (…) Ty mniej więcej twierdzisz (jeśli dobrze rozumiem), że zmienność tych aksjomatów i reguł tak naprawdę niczego nie zmienia

Obawiam się, że przedstawiłem to już mniej więcej najlepiej, jak chwilowo potrafiłem, ale spróbuję jeszcze wyłuszczyć w punktach. Zaznaczmy, że odnoszę się konkretnie do Twojego zagajenia o matematykę, a nie do całości wcześniejszej dyskusji o istnieniu prawdy:

że nasza Matematyka jest po pierwsze szczególnym przypadkiem Matematyk w światach o różnych regułach, musi istnieć coś w rodzaju Meta-Matematyki – zawierającej te szczególne przypadki, co więcej, możliwe są do pomyślenia takie Wszechświaty, gdzie żadna Matematyka nie istnieje.

1) Sama definicja matematyki nie jest ostra, nie ma wyraźnych granic w stosunku do łamigłówek i gier umysłowych.

2) Jak wskazałem w tym nocnym wpisie, mam dobre powody twierdzić (wprawdzie z argumentacji bardziej słownikowej niż filozoficznej), że w obrębie głównych gałęzi matematyki, których aksjomatyka pochodzi wprost z poznania rzeczywistości, czyni się odkrycia, a nie wynalazki.

3) Można sobie co najmniej w fantastyce wyobrazić światy, w których te główne gałęzie byłyby inne niż u nas, a nawet ośrodkowałyby się na czymś, co my uznajemy za grę (świat świadomych bierek szachowych?).

4) Utrzymuję, że prawdy matematyczne są obiektywne: niezależnie od tego, czy dany zestaw aksjomatów jest w konkretnej rzeczywistości naturalny, znajduje się na pograniczu, czy przynależy tylko łamigłówkom, to kiedy już zostanie zdefiniowany, w jego obrębie prawdziwe przecież będą te same twierdzenia.

5) W tym sensie pytanie, czy matematyka jest jedna, czy światy o różnych regułach mają różne matematyki, zależy chyba tylko od umówienia się co do znaczeń wyrazów. Myślę, że aż do tego miejsca różnice pomiędzy naszymi przekonaniami mogą być głównie semantyczne.

6) Skądinąd mniemam, że dla każdej cywilizacji tworzonej przez odrębne samoświadome istoty wypracowanie aksjomatyki liczb naturalnych powinno być względnie łatwe. To już byłoby trudno uzasadniać inaczej niż eksperymentami myślowymi i nie mam takich oczekiwań, żebyśmy tu koniecznie uzgodnili stanowiska.

Koalo, nie czułem potrzeby aż tak wnikać w Twoją sytuację i intencje. Mam nadzieję, że pobyt poza domem nie wiązał się z niczym przykrym i udał Ci się jak najlepiej, ale gdyby do lektury opowiadania zwabiło Cię zwycięstwo w konkursie, również nie widziałbym w tym zupełnie nic złego.

Ludzie (jak też reszta fantastycznej fauny i zwłaszcza flory) na szczęście nie byli zbyt zajęci, by pozostawić liczne obszerne, wnikliwe komentarze. One niewątpliwie pomogą mi pisać w przyszłości umiejętniej i ciekawiej, a to tutaj najważniejsza sprawa.

Tarnino:

Hmmmm, w zasadzie tak, tylko czy posłużyłby się takim określeniem?

Tylko właśnie w tym miejscu próbowałem po raz pierwszy dobitnie wprowadzić ten kontrast języka pomiędzy pokoleniami (abstrahując od tego, na ile ten zabieg ostatecznie się udał).

Już prawie napisałbym “że ludzie nie liczą na dziesięć ruchów naprzód”, ale to znowu anachroniczna metafora szachowa…

Właśnie…

W braku lepszej propozycji doraźnie zamieniam “racjonalni” na “zawsze roztropni”, to zgniły kompromis, ale chyba lepszy od takiego walącego po oczach anachronizmu.

A czy przypadkiem nie zapożyczył tego z piosenki ludowej?

Tak, masz rację. To już autor piosenki ludowej prawie na pewno nie był świadom (chyba że pobierał nauki w szkółce niedzielnej od jakiegoś maniaka klasycznych figur retorycznych, edukacja w XIX wieku bywała dziwna).

Hmm, faktycznie kontekst może tu sporo zmienić. Takie wypreparowane zdania nie zawsze są jednoznaczne.

Czyli wracając do “otrzymał wiadomość od bogów, której nie można zlekceważyć” – przekonałem Cię, że to jest do obrony, czy podtrzymujesz konieczność zmiany szyku?

Hmmmm. Nadal dość abstrakcyjne… za to brzmi bardziej podniośle…

To może jednak zostawię “poprawiać nasz byt”, chyba że ktoś zdoła podsunąć wyraźnie lepsze sformułowanie.

 

Koalo:

Po tylu mądrych komentarzach mogę tylko napisać, że misię świetnie czytało, zachwycone.

Bardzo dziękuję, doskonale zdaję sobie sprawę, że przy całej skromności Misia taka pochwała z Twojej strony wiele znaczy!

Teraz czeka na przyznanie piórka, które należy się, jak psu kość albo ser ślimakowi. (Mam nadzieję, że nie obraziłem).

Na pewno nie obraziłeś. Arnubis chyba Ci już dostatecznie naświetlił sprawę: opowiadanie otrzymało tylko jeden z pięciu głosów potrzebnych do nominacji piórkowej (od Holly), a teraz już jest po ptakach, bo zgłoszenia są możliwe do ósmego lub dziesiątego dnia kolejnego miesiąca. Rzeczywiście dziwiłem się trochę, gdy kolejni czytelnicy wpisywali tu poważne pochwały i słowa uznania, posuwając się prawie aż do pomawiania tekstu o wybitność, a punkty nominacyjne jakoś za tym nie szły – ale nie będę przecież nikogo nagabywał.

Skoro każdy z osobna uznał, że jakość jest wciąż poniżej tej subiektywnej granicy, to stanowi tylko motywację, żeby następnym razem postarać się nawet lepiej. Najcenniejszym darem od komentujących nie są przecież wyróżnienia, lecz wskazówki przydatne do dalszego rozwoju.

 

Pozdrawiam, jak zawsze, ślimaczo!

A skąd wiesz, że aksjomatyka byłaby taka sama? Skąd wiesz, że aksjomaty i reguły nie są pochodną doświadczenia? W innym Wszechświecie, mając inne doświadczenia, mielibyśmy inne reguły i aksjomaty. Oboje ze @Ślimak Zagłady, zakładacie, że istnieją jakieś rzeczy dane a priori, nie wynikające z empirii. A jaki macie na to dowód?

Zauważ, że w poprzednim wpisie wcale nie czyniłem takiego założenia, odnosząc się do Twojego pytania o odkrywanie matematyki. Jeżeli coś napisałem tam Twoim zdaniem niejasno lub budzi Twoje wątpliwości, oczywiście śmiało pytaj.

choć zastanawiam się, czy nie priorytetem powinno być zaznajomienie się z Twoimi tekstami literackimi, które Ci obiecałem, a które nastąpić może dopiero jak przejdę kolejkę tekstów, które różnym innym osobom obiecałem przejrzeć wcześniej niż Tobie (za dużo obiecuję).

Nie ma problemu, też mam spory zapas tekstów, do których chciałbym zajrzeć lub do których już zajrzałem, ale nie udało mi się zebrać myśli i sklecić sensownego komentarza.

Czasem trzeba po prostu coś policzyć i przyjąć z pokorą wynik, a nie ufać w chłopski rozum.

Z tym się całkowicie zgadzam. Wydaje mi się tylko, że jak dotąd nie podpowiedziałeś, na czym mogłyby polegać te obliczenia przemawiające za Twoim stanowiskiem.

Limit długości posta wynosi, pi razy drzwi, 17 tysięcy znaków (ciągle przekraczam, ale jakoś nie zmierzyłam porządnie).

Podejrzewam, że ten limit może zależeć od jakichś dodatkowych czynników lub w ogóle być niestabilny – zdarzyła mi się kiedyś taka niespodzianka, że edytowałem literówkę w bardzo długim wpisie i przycięło mu spory kawałek końcówki. A teraz spojrzałem, że ta moja najdłuższa odpowiedź pod Grupą satem ma 24 tysiące znaków do miejsca rozcięcia (dokładnie 23992).

A tak bardziej serio: czemu niby trudnym do obrony. Bo?

Masz jakiś przepis na idealny obiektywizm? Oderwany całkowicie od zastanej rzeczywistości fizycznej?

Trudnym do obrony po prostu dlatego, że intuicyjnym i ogólnie przyjętym poglądem jest istnienie faktów, które nie są subiektywne, dają się oderwać od przypadkowego punktu widzenia. Świadczy za tym codzienne doświadczenie: jesteśmy w stanie prowadzić dialog i nawet uzgadniać stanowiska, nie jest tak, iżby każdy był uwięziony w swojej komorze nie tylko odrębnie postrzeganej, lecz naprawdę odmiennej rzeczywistości. I dzięki temu możliwe jest porządkowanie świata, formułowanie uprawnionych sądów, a wreszcie budowa cywilizacji opartej na nauce. Dajmy na to, mamy gościa, który subiektywnie utrzymuje, że po szczepieniu przeciw ospie wyrosły mu dwa rogi i jedno wymię oraz zaczął muczeć – a obiektywnie możemy stwierdzić, że muczeć, owszem, zaczął, ale nic szczególnego mu nie wyrosło.

Nawet jeżeli Twoim zdaniem prawda o rzeczywistości miałaby być zależna od obserwatora tylko w bardzo drobnych szczegółach, w sposób nieistotny dla codziennego poznania, to wydaje mi się, że nie przytoczyłeś żadnych stanowczych argumentów za takim przypuszczeniem (ale może ich nie dostrzegłem lub nie zrozumiałem). Naprawdę jednak Tarnina jest znacznie lepiej ode mnie przygotowana merytorycznie do tej dyskusji i odpowiedziała Ci już dużo rzetelniej.

Zgaduję, że stoisz na takim samym stanowisku jak wspomniany Docent, prawda?

Co do zasady rzeczywiście uważam, że matematykę (a przynajmniej: nowe twierdzenia w głównych gałęziach matematyki) się odkrywa, a nie wynajduje czy wymyśla. Takie jest moim zdaniem znaczenie słowa “odkrycie”. To dlatego, że aksjomatyka liczb naturalnych (a zatem natychmiast teoria liczb, już zaraz kombinatoryka, algebra itd.) jest dana natychmiast przez otaczającą nas rzeczywistość i najgłębsze warstwy naszego sposobu jej poznawania. Bardzo podobnie dane są choćby szczyty górskie (także zależne od poznania: można sobie łatwo wyobrazić nawet inteligentny gatunek, który nie uważałby za punkt godny odnotowania szczytu, lecz np. najbardziej soczyście zieloną w swoim otoczeniu kępę trawy). A jakoś nigdy nie słyszałem, żeby ktoś próbował utrzymywać, że Thomas Montgomerie wynalazł K2.

Gdy jednak ktoś tworzy nową gałąź matematyki (czy też: nową łamigłówkę, nową grę!), podając pozbawioną bezpośredniej inspiracji w rzeczywistości aksjomatykę, bez problemu powiem, że wymyślił czy nawet wynalazł coś ciekawego. To nie przeszkadza, że później wynikła z niej wiedza może okazać się mieć zastosowania praktyczne. I z całą pewnością nie przeszkadza mi to twierdzić, że matematyka jest obiektywna. Choćby przecież, hipotetycznie, dla jakiejś cywilizacji w obcym wszechświecie aksjomatyka liczb naturalnych mogła być równie egzotyczna (tj. oderwana od rzeczywistości) jak dla nas gra w szachy, po jej wynalezieniu musieliby stwierdzać w jej obrębie prawdziwość tych samych twierdzeń, co i my.

 

Boję się trochę o tym pisać, ale właściwie opublikowałem tu trzy lata temu artykuł https://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842858, w którym odniosłem się obszerniej do zadanych przez Ciebie pytań. Muszę zastrzec, że dziś nie jestem z niego zadowolony, choć wskutek sprawdzenia przez Tarninę (jeszcze raz dziękuję!) raczej nie zawiera rażących błędów. Przede wszystkim dlatego, że od tego czasu nauczyłem się znacznie więcej o głębokiej logice matematycznej z pogranicza filozofii, przez co oczywiście mam poczucie, że nie wiem o niej znacznie więcej niż wcześniej i uczyniłbym lepiej, nie wypowiadając się w konwencji popularnonaukowej. A druga różnica jest taka, że teraz darowałbym sobie dygresje teologiczne, do których z pewnością nie miałem i nie mam niezbędnej wiedzy i przygotowania.

Snailed it.

Jaki śli(ma)czny! Mam tylko nadzieję, że on tym różkiem tak znacząco coś wskazuje, a nie mu się złamał…

może w jakimś sensie odzwierciedlając własną niepewność czy przekonania o pożądanym kierunku rozwijania charakteru

Hmm?

W sensie, że może do mnie trafiają takie kreacje postaci (we własnej i cudzej twórczości), bo sam sobie nie ufam co do opanowania emocji w sytuacji kryzysowej i chciałbym się tego lepiej nauczyć.

Może “niedobrana”, ale wtedy z kolei musiałbym przywrócić “zaiste”?

Hmmm, może faktycznie?

Zrobione.

Nie wiem, czy jest lepszy wyraz na testy techniczne o charakterze protonaukowym.

Mmmm, mnie też żaden nie przychodzi do głowy.

Czyli chyba zadowolę się eksperymentem.

tylko o to, że patriarcha oficjalnie przyjmuje męża potomkini do swojego rodu (i to raczej powinno tam wynikać z kontekstu), takie rzeczy robiono w starożytności.

Małżeństwo, znaczy się. Tak po prostu.

Tylko zauważ, że Prut tutaj brawurowo odwraca tę konstrukcję myślową – twierdzi, że już ma związki z rodem Smyka “we wszystkim oprócz krwi”, więc dlatego powinien móc się zalecać do Arii, mimo że kapłanki, żeby te związki docelowo sformalizować.

Hmmm. Zdecydowanie wyszło inaczej, ale musiałabym chyba przeczytać od nowa całość i zobaczyć, jak to się układa w kontekście.

Bez przesady, na pewno nie oczekuję takiej dokładności.

Dałbym “naradę” zamiast “konsultacji”, ale zaraz obok jest “rady”…

Hmmmmm. Bez pytania innych?

Jakoś mi nie do końca brzmi, ale te “konsultacje” też na pewno nie były szczęśliwym rozwiązaniem, więc wstawiłem.

gdyby dać “znaczonym ochrą”, to Twoim zdaniem rozwiąże problem?

Można spróbować!

Spróbowałem.

Racja. Jednak – realia to realia. Są takie, jakie są. A Prut to trochę fantasta…

Jasne. Chyba mniej więcej rozumiem, czemu Cię w tym miejscu zaskoczył.

Hmmm. Zwykle w takich sytuacjach ludzie mówią coś o głupocie innych członków swojego gatunku, ale nie wiem, czy tutaj to dobrze wypadnie.

Myślę, że wypadłoby źle, on tutaj podsumowuje dawniejsze rozmowy z Arią, która raczej nie wpajała mu poczucia wyższości nad innymi członkami swojego gatunku. Już prawie napisałbym “że ludzie nie liczą na dziesięć ruchów naprzód”, ale to znowu anachroniczna metafora szachowa…

Hmmmm. Ale skoro mamy aspekt niedokonany (głos "tracił dawną wyrazistość"), to wygląda to na chwilowe. Z drugiej strony, zmiana aspektu niekoniecznie musi tu coś dać.

Właśnie też myślę, że niekoniecznie, chodziło mi tu także o zasygnalizowanie długotrwałości procesu.

To nie jest do końca na temat, ale szukając dobrego wyjaśnienia tego zabiegu, natknąłem się przypadkowo na ciekawą, nieznaną mi wcześniej figurę retoryczną o nazwie hendiadys. Polega to na podaniu jako współrzędnych pojęć, które zasadniczo występują w relacji podrzędności jedno do drugiego, i jak zwykle z rzadszymi środkami – tylko w mistrzowskim wykonaniu nie staje się rażącym błędem składniowym. Cytowane są wszędzie przykłady z Biblii i z Hamleta, z polskiej literatury przypomniałem sobie jeden, mianowicie “a jak będzie słońce i pogoda” w Weselu (ciekawe, czy Wyspiański był przy tym świadom, jaki środek stosuje).

Może jednak wróciłbym do poprzedniej wersji, skoro chodziło “tylko” o styl, a kilka linijek wyżej jest już “milczał długo”?

Hmmmm… nie rzuca się jakoś bardzo w oczy, ale to Ty decydujesz.

I wróciłem.

Ha. To jest pytanie. Nie będę udawała, że znam odpowiedź…

Czyli mam nad czym myśleć i eksperymentować literacko…

Przecież to niemal to samo, co różnica między “otrzymał do rąk ręcznik” a “otrzymał ręcznik do rąk”.

Ale różnica między tymi dwoma przykładami polega tylko na podkreśleniu jednej części zdania (przynajmniej po wyjęciu z kontekstu).

Rozumiałbym (przynajmniej w typowych kontekstach), że druga forma mówi koniecznie o ręczniku do rąk, takim małym, co czasem wisi przy umywalce, a pierwsza dotyczy dowolnego ręcznika, tylko z podkreśleniem, że został komuś przekazany do rąk własnych.

To trudno podmienić

Hmmm. W rękach?

Zupełnie na to nie wpadłem, ale chyba rzeczywiście tak się używa tego zwrotu, wrzucone!

Samo poprawianie bytu jako takie anachroniczne nie jest – ale mówienie o nim w abstrakcji (czy nawet w powiązaniu z wynalazkami) chyba jest.

A gdyby powiedział coś w stylu “czynić naszą codzienność lepszą”, to Twoim zdaniem byłoby bardziej wiarygodne?

Hmm. Lepsze "z żadnym innym dźwiękiem".

Wstawione.

A tu może rozwinę: “nie milczeli i nawet nie szemrali”?

Hmmmm.

Na razie spróbowałem.

Hmmm, nie wiem, ale moja wiedza też nie wystarczy, żeby to rozstrzygnąć. Czy jest na sali etnolog?

Abstrahując już od tej jednej kwestii, w ogóle opinia etnologa przy takim opowiadaniu byłaby z całą pewnością pouczająca i warta uwagi.

Uff, a myślisz, że ja wiem? Czy może raczej, że potrafię to nazwać? Przecież Lem czy Dick stale mieli jakąś myśl filozoficzną, a jednak (zwykle) nie wychodziły im traktaty, czyli – można. Ale jak?

Tak czy inaczej, jeszcze raz Ci dziękuję za wszystkie wskazówki i motywację! Dużo materiału do przemyśleń…

 

ponieważ wcale nie tak łatwo stworzyć coś podobnego; spróbowałam zrymować

bruce, narzuciłaś sobie bardzo trudne wytyczne. Ułożenie dowolnej aliteracji z trzech wyrazów – co zrobiłem w tekście – to żaden wyczyn, ale Ty wzięłaś mój wzorzec i postanowiłaś go powtórzyć na innym przykładzie, zachowując długość słów, części mowy oraz w dodatku pełny i dokładny rym na końcu. To i tak zdumiewające, że aż dwa z Twoich wersów (“pan” i “młódź”) są w pełni sensowne i przemawiające do wyobraźni. Kiedy próbuję coś jeszcze dopisać, przychodzą mi do głowy tylko koncepcje z dość szalonym obrazowaniem i naciąganymi znaczeniami słów (“śnieg ściekł śródsiębiernie”?).

 

Jak zawsze, bardzo serdecznie pozdrawiam!

Lubelszczyzny nie chciałam zbytnio pogrążać, Brat tam obecnie mieszka… :)) Co nie znaczy, że Twoja propozycja mi się nie spodobała – wręcz przeciwnie – była wręcz idealna, pomysłowa i dowcipna! :)

To miłe, ale dobrze robisz i zawsze do tego zachęcam, żebyś nie wstawiała w swoje teksty zmian, które nie pasują do Twoich założeń artystycznych, nawet jeśli technicznie nie można im nic zarzucić.

A jeszcze pytałem o ten dowcip z papugą?

Fascynatorze, oczywiście Gerber, wyedytowałem, dzięki. Dziwne, że mi się pomyliło, bo w sumie na tej zasadzie go pamiętałem, że nazywał się jak te słoiczki z przetworami dla dzieci. A tego, że Stargard był w owym czasie niemieckim miastem – założyłem, że wyjaśniać nie muszę.

Do Skradzionych godzin nawet nie będę porównywać (uważam ten tekst za jedno z dwóch moich ulubionych opowiadań spośród wszystkich, które napisałem)

Nie wiedziałem, że oceniasz tamto opowiadanie tak wysoko, ale z perspektywy czasu trochę żałuję, że nie zgłosiłem go wtedy do Piórka. O ile pamiętam, obawiałem się, że wygrzebuję z niego czy wręcz dopowiadam sobie treści, których inni czytelnicy nie będą mieli szans odnaleźć.

Czy to znaczy, że einsteinowska teoria grawitacji jest prawdziwa? Oczywiście, że nie. Nie może być.

Ale pozwala dużo lepiej przewidywać ruch Merkurego czy położenie samochodu na mapie triangulowane dzięki sygnałowi z satelitów.

Tu chyba muszę podzielić się ciekawostką. Otóż w roku 1898 Paul Gerber, nauczyciel fizyki ze Stargardu Szczecińskiego, podał wzór prawidłowo (tzn. zgodnie z OTW) opisujący orbitę Merkurego. Później próbowano nawet na tej podstawie oskarżać Einsteina o plagiat, na co odpowiedział, że artykułu Gerbera nie znał, a gdyby znał, to i tak by nie zacytował, bo wychodzi on z błędnych założeń, stosuje błędne przejścia i na końcu jakimś cudem pojawia się poprawny wzór. Chyba dotąd nie ma dobrego wyjaśnienia, jak Gerber to zrobił (może po prostu był jakiegoś rodzaju sawantem, który miał wrodzoną zdolność ekstrapolowania skomplikowanych wzorów z danych obserwacyjnych, a potem próbował dopisać uzasadnienie).

Z Twojego własnego założenia prawdy obiektywne są… nieobiektywne :) A więc koncepcja samej prawdy obiektywnej staje się wewnętrznie sprzeczna – bo – jak słusznie założyłaś – potrzeba przyjąć jakieś założenia (…) Jeśli coś zależy od punktu widzenia (a przyjęte założenia są częścią punktu widzenia) – to jest subiektywne a nie obiektywne. QAED

Chwileczkę, mogę przecież założyć, że “istnieje jedna, obiektywna i niezmienna rzeczywistość, którą możemy poznać w sposób pewny i ostateczny”, i nie jest to w żaden sposób wewnętrznie sprzeczne czy samoobalające się. (I “się” na końcu zdania nie jest tutaj rusycyzmem). Sam pewnie wolałbym sformułować takie założenie trochę ostrożniej, żeby nie dawać pierwszemu z brzegu rozmówcy pretekstu do okładania mnie po skorupie efektami relatywistycznymi i kwantowymi. Jeżeli jednak dobrze rozumiem, właściwie próbujesz powiedzieć, że słowo “obiektywny” jest puste znaczeniowo, bo każdy, kto go używa, ma własne, subiektywne pojęcie o jego sensie. Co pewnie jest jakimś stanowiskiem, ale nie oczywistym, lecz raczej kontrowersyjnym i trudnym do obrony.

Mogę Was jeszcze poczęstować Witkacym (jeden ze smakowitszych cytatów z niego, który Tarninie chyba już kiedyś częściowo podsunąłem – naukowo nic raczej nie wniesie do naszej rozmowy, ale sformułowania są przepiękne):

– Otóż jedyną rzeczą ciekawą jest jeszcze rozmowa. Tylko nie z tym przekonaniem, że wszystko jest względne: wtedy oczywiście lepiej tłuc kamienie lub łowić ryby. To najtańsza doktryna ten relatywizm. (…)

– Dziękuję ci. A Einstein, czy też?…

– (…) Teoria Einsteina, nazywając się teorią względności, ubezwzględnia nasze poznanie, czyniąc je dokładniejszym. Pozorna bezwzględność Newtona staje się tylko pierwszym przybliżeniem (…)

fajnie, że jesteś. W sumie chyba pierwszy raz spotykamy się pod moim opowiadaniem :) 

W sumie chyba napisałem parę słów pod Zabójczą wigilijną trucizną, ale to prawda, że niestety nie komentuję tak aktywnie jak Ty. Jakoś trudno mi na to znaleźć tyle energii, ile bym chciał.

Dart odsuwa od siebie te wspomnienia, a rozdzielenie z Rolandem sprawia, że nie może tego dłużej robić, bo autostrada skojarzeń prowadzi prosto.

To jest argument, ale problem konstrukcyjny pozostaje, gdy co najmniej w pierwszej połowie tekstu fabuła wydaje się pretekstowa, “facet otrzymał zlecenie i wlazł do tunelów pod basenem, a teraz już mogę opisywać walkę z robalami”.

Ślimakowe docenienie języka to coś czego się nie spodziewałem :D

Tu mnie zaniepokoiłeś, że może czytałem zbyt nieuważnie – nie twierdzę, że ten język jest wybitnie piękny, ale naprawdę nie roi się od jakichś rażących błędów…

Bierzesz to(-,) czy mam szukać kogoś innego?

Przed “czy” w roli partykuły pytajnej nie stawia się przecinka, o ile nie jest powtórzone w zdaniu (lub nie zachodzą inne wymagające tego okoliczności, zwykle domknięcie wtrącenia).

Bardzo możliwe, że nie tylko “zatem”, ale i inne wyrazy tak wymawiam; odkąd tylko nauczyłam się mówić, słyszałam nieustannie, że mówię zdecydowanie za szybko.

Też bym z tym nie przesadzał, dalej w toku wiersza masz rym “zatem – batem”, gdzie niewątpliwie jest “wymówione” poprawnie.

Papugę oczywiście wplotłam specjalnie, nawiązując do słynnego dowcipu z brodą o przemytniku, złapanym z papugami w workach podczas przekraczania granicy. :)

O, chyba nie znam? Skoro chciałaś zachować “światowy zasięg” Papugi, poradziłaś sobie z poprawą tego miejsca znakomicie!

Co do owego nieszczęsnego myślnika – faktycznie mam zakorzenione z SP, że w wierszu jest on na końcu pierwszego wersu i na początku kolejnego. :) Muszę to w swej pamięci na zawsze zweryfikować. :)

Tu dowiaduję się czegoś nowego, bo jeśli masz tak zakorzenione, to najwyraźniej gdzieś rzeczywiście istniała taka tendencja typograficzna. Niewątpliwie w poezji swoboda interpunkcyjna jest nieporównanie większa niż w prozie, jednak praktycznie we wszystkim, co czytałem, myślnik nie dubluje się i pozostaje na końcu wersu.

Zauważ jeszcze, że istnieje różnica między myślnikiem (“–”, średniej długości kreska) a łącznikiem (“-”, krótka kreska). Ten drugi to znak ortograficzny, a nie interpunkcyjny, wstawia się go wewnątrz wyrazów (flaga biało-czerwona, pustynia Kara-Kum i tak dalej). Na końcu dwóch wersów wciąż masz łączniki zamiast myślników.

 

Wobec naprawy błędów dobijam do Biblioteki i ponownie pozdrawiam!

Cześć, skryty!

Roland i Ciemny Basen zamiast Ciemnej Wieży? Chyba nie będę zbyt kreatywny, jeżeli powiem, że mnie nie zachwyciło z powodu braku znajomości szerszego kontekstu, celów, którymi kierują się bohaterowie, zasad rządzących światem. Cele niby znamy (chcą zarobić na chleb), ale całe to zlecenie misji wydaje się zaledwie pretekstem, żeby umieścić ich w tych szatniach czy tunelach, po których się pałętają przez większość opowiadania, natykają na rozmaite robactwo – i nie mogę się doczekać, żeby coś ich wreszcie raz a dobrze pożarło albo wypluło. Potem informacja o dawnej partnerce wygląda na spóźnioną próbę nadania całości ciężaru emocjonalnego, a wreszcie:

Dart potrząsnął głową. Uratuje go, choćby nie wiem co. Nie. Nie tylko jego. Byli jeszcze oni. Synowie Rolanda, których los również ważył się na tej szali. Głodowali. Dart musiał dla nich dokończyć to zlecenie.

O ile wcześniej przypuszczałem na podstawie gatunku, że szczęśliwego zakończenia nie będzie, to tutaj zacząłem się go mniej więcej domyślać. I trudno oprzeć się wrażeniu, że właśnie w tym miejscu je wymyśliłeś (oczywiście nie mówię, że naprawdę tak było, tylko jak odbieram to jako czytelnik). Zgoda, jest wcześniej pojedyncze ogólnikowe zdanie “Twoi potomkowie nie mają co jeść”, ale ono wygląda bardziej na informację o biedzie i trudnych warunkach życia, a nie dosłownym, bezpośrednim zagrożeniu śmiercią głodową, zresztą w ogóle jest nienaturalnie sztywne – kto mówi do przyjaciela “twoi potomkowie”? W każdym razie zapada to w pamięć, wywiera konkretne wrażenie, na tle całości jest zdecydowanie mocnym punktem.

Językowo nieźle, choć w paru miejscach zauważałem obniżenie jakości, na przykład:

Oblizała twarde, ułożone z czarnych pancerzy usta. Odsunęła od siebie zwłoki, jakby oceniała zdobycz, i nagle w mgnieniu oka jej ręka wbiła się w martwe ciało.

Grzebała, szukała czegoś w klatce piersiowej mężczyzny, aż wreszcie zacisnęła na tym palce i pociągnęła. Z mlaśnięciem wyrwała mu serce. Zbliżyła je do ust. Robaki tworzące jej ciało poruszały się bardziej energicznie, jakby nie mogły doczekać się pożywienia.

Ewentualnie bez “się”, ale odwrócić szyk, “jakby mogły nie doczekać pożywienia”, wtedy w znaczeniu jak “Jaś nie doczekał”.

Gdybyś potrzebował jeszcze klika do Biblioteki, dałbym go bez oporów, piórkowo na NIE.

Pozdrawiam ślimaczo!

Cześć, bruce!

Ten wierszyk mi się spodobał. Przerabianie klasycznych motywów baśniowych jest nawet popularne, ale u Ciebie nie ma w tym cienia kpiny. Bohaterowie, czy spotyka ich los lepszy niż w oryginale, czy gorszy, są potraktowani z ciepłem i wyrozumiałością, a całość spina piękna klamra z ujawnieniem “czułego narratora” w całej okazałości.

Trzynastozgłoskowiec 7+6 jest nieźle utrzymany, spróbuję przejrzeć tekst, żeby pozbyć się nielicznych odstępstw. Pewna liczba rymów gramatycznych nie jest problemem w takiej konwencji, ale może też uda mi się zasugerować parę alternatyw. Oczywiście decyzja, czy wprowadzić proponowane zmiany, należy zawsze do Ciebie.

… Stało się zatem, niestety, w czarnym, ciemnym lesie:

I wkradła się czternastka zaraz na początku, ale wystarczy dać “więc”.

A i Kopciuszek mądrzej na bal się szykował -

– Książę próżno nie jeździł, by but dopasować,

A może tak:

Kopciuszek wpadł, jak jego buty się odróżnią,

By Książę poszukiwań nie czynił na próżno:

Zawczasu

Widzę tu też dziwną konwencję, którą pamiętam ze Świąt serc: dajesz łącznik na końcu wersu, a kolejny rozpoczynasz myślnikiem, gdy należałoby po prostu postawić myślnik na końcu.

Inna rzecz, że w większości wersji logika jest i tak podobna: buty pasują tylko na Kopciuszka, gdyż wyróżnia się ona (przeciwnie) niezwykle małym rozmiarem stopy. Przez uprzejmość pomijam warianty co bardziej drastyczne lub wulgarne.

W gniazdo os, zatem zapiekło te nóżki, aż miło!

Znów czternastozgłoskowiec, który można poprawić przez zamianę “zatem” na “więc”. Zaczynam się zastanawiać, czy Ty przypadkiem nie wymawiasz “zatem” jakoś jednosylabowo – w życiu czegoś podobnego nie słyszałem, ale kto wie?

Śnieżka wszak też inaczej sobie poradziła,

Gdy macocha ją z zamku ojca wypędziła:

Tu proponowałbym na przykład:

Śnieżka radziła sobie modą inną trochę,

Wygnana z zamku ojca przez wredną macochę:

Krasnale hen wygnała, zajmując ich włości,

Staruchę, co wprosiła się wraz z jabłkiem w gości.

Perswazją i torturą szybko przymusiła,

Aby zatruty owoc czym prędzej spożyła.

Tu podział na zdania jest wyraźnie błędny, ale poza tym proponuję modyfikację dość dowolną, głównie dla poprawy rymu “przymusiła – spożyła”:

Krasnale hen wygnała, zajmując ich włości.

A gdy starucha wprosi się wraz z jabłkiem w gości,

W wyszukanie uprzejmy sposób ją przymusza

Do konsumpcji swej trutki (jak Hamlet Klaudiusza).

Nie musiała zawodzić swych piosenek rzewnych -

– Za moc chodzenia dała Arielka kamienie,

Tu znów ten myślnik – i jak sądzisz, może lepiej wskazać drugą postać zamiast imienia syrenki?

Nie musiała porzucać swych piosenek rzewnych –

Wiedźmie za operację wręczyła kamienie

Przez jej ojca, Trytona, co rządził morzami).

Ani myśląc się żegnać ze swymi piosnkami.

Przez jej słynnego ojca, władcę mórz, Trytona,

co wspierał jej przemianę. I sprawa skończona.

Dałoby się nawet napisać “tranzycję” zamiast “przemianę”, ale wydaje mi się, że nie pasowałoby to do całości Twojej konwencji, lepiej pozostawić bądź co bądź czytelną metaforę i nie razić dosłownością.

Jaś z Małgosią pierniczki wszystkie pozjadali:

Ze ścian, dachu, komina, i z jadalnej sali,

Tak, że z chatki, na łapce stojącej od kury,

Nie został nawet okruch, ni deska, ni mury.

Baba Jaga uciekła w podskokach, bez miotły

(Którą także pożarto, i piece, i kotły).

A to jest cudownie napisane! Zwykle prawidłową formą jest “sala jadalniana”, “barak jadalniany” itp., ale ta jest istotnie jadalna, co tylko dodaje smaczku całej strofie. Jedyny szczegół: wynikowego “tak że” nie należy dzielić przecinkiem.

Roszpunka swej fryzury nie nadwyrężała -

– Z włosów wiedźmy i książąt liny mocowała.

Myślnik.

A, że moda podówczas kudły wskazywała,

A moda wtenczas kudły mieć nakazywała

Miał pukle gęste, do pasa, niczym karateka

Czternastka.

Po pas miał pukle, gęste, niczym karateka

Jest głową wszelkich gangów w każdym świata mieście.

Zakres działalności wygląda na groteskowo przerysowany (zwłaszcza gdy większość historii starasz się upraszczać i przerabiać na bardziej przyziemne), a rym też taki sobie. Da się poprawić na różne sposoby, na przykład Trzyma całą księgowość mafiosów w Lubelskiem.

Wszystkie zwierzaki w „szarej” oraz „czarnej strefie”,

Zwracają się do niego zawsze: „Panie Szefie”.

Błędny przecinek między grupą podmiotu a orzeczenia.

Jaś magicznej fasoli nie posadził w rolę -

– Ugotował i spożył wraz z pysznym rosołem.

Myślnik.

Dziękuję za podzielenie się wierszykiem i serdecznie pozdrawiam!

Mmm, w życiu tak, ale w tekście niekoniecznie. Jasne, jeśli te rzeczy są ze sobą powiązane, to może się udać, tylko powiązania życiowe są, hmm, bardziej subtelne?

Już kiedyś rozmawialiśmy o tym, że naprawdę wybitni pisarze zazwyczaj potrafią dostrzegać zdumiewające subtelności i powiązania w błahych sytuacjach życia codziennego…

Albo to, albo opanowania emocji mógłby Arii pozazdrościć jogin. Ona w ogóle się nie denerwuje.

A to jest bardzo ciekawa uwaga, bo zdaje się, że w ogóle mam słabość do tworzenia tego typu postaci, może w jakimś sensie odzwierciedlając własną niepewność czy przekonania o pożądanym kierunku rozwijania charakteru. Na pewno może to szkodzić ich wiarygodności, co za dużo, to niezdrowo.

to zbyt złożona postać jak na ilość miejsca, jakie otrzymała w tekście

Chyba tak, bo i tej tęsknoty za bogami nie wyłapałam. Ani nawet wiary. Z drugiej strony – nie jestem w formie i może po prostu mi to umknęło.

Raczej po prostu naszkicowałem bohaterkę nieumiejętnie, ponieważ na dobrą sprawę nie bardzo widzę, jak miałabyś to wyłapać.

Nie mam pojęcia, ile pisałam, bo mierzenie sobie czasu było bardzo krótkim epizodem, ale szacuję, że około dwóch godzin :)

Wydaje mi się, że to bardzo krótko jak na tak soczysty komentarz, w każdym razie odpisywanie zajęło mi znacznie więcej czasu.

Na razie wstawiam “rozgoryczenie”, ale tak naprawdę nie mam przekonania. Jest to ściślejsze sensem, ale mam wrażenie, że jakoś łamie rytm zdania.

Hmmm. Mojemu uchu brzmi lepiej.

Czyli zostawiam “rozgoryczenie”.

Chciałem od razu dać znać, że to nie jest greckie polis, ogródek ROD ani cokolwiek innego.

Mmmm, kamienne siedzisko nie wskazuje na ogródek, choć na polis faktycznie mogłoby.

“Plemienną radę starszych” to bardziej naturalny szyk

Nie, dlaczego?

“Rada starszych w plemieniu” też brzmiałaby dziwnie, więc chyba zostanę z pierwotną formą.

A przy okazji – ci bracia to tak jakby malutki ukłon w Twoją stronę, zauważyłaś?

Ooo, nie zauważyłam?

https://pl.wikipedia.org/wiki/Czy%C5%BCnie

Myślałem sobie tak: cedry to drzewa wolno się zmieniające i długowieczne, z perspektywy takiego ludu praktycznie odwieczne, więc spokojnie mogliby sądzić, że bogowie poutykali je tam osobiście.

Mmmm, tylko wzgórze nie jest tkaniną. Może: porosłym cedrami?

Kapitalnie, wstawione!

“Na dobre”.

O, teraz ładnie.

Cieszę się!

Czyli rozumiem, że to się wyjaśnia?

Nie do końca, "jak im to wadzi" zabrzmiało mi angielskawo i zaproponowałam zamiast tego "w czym im to wadzi". A druga uwaga to już zupełnie na marginesie.

O, niezupełnie to wychwyciłem za pierwszym razem. Teraz zmieniam.

Chyba lepiej “doprawdy” niż “zaiste”, na razie zmieniam.

Może lepiej, ale "kontrastowa"?

Zmiana na “oryginalna” pewnie nie bardzo pomoże. Może “niedobrana”, ale wtedy z kolei musiałbym przywrócić “zaiste”?

Aaaa. To jest pomysł, ale… hmmm. Nie wpadłam na to. Czy może raczej – ta różnica nie wydała mi się umocowana w tekście. Widzę anachronizmy, ale nie widzę (bez Twojej pomocy) ich sensu.

Myślę, że ten pomysł stanowi zbyt dużą część tworzywa opowiadania, żeby był sens go zmieniać, ale też zapamiętam na przyszłość, że tego typu rozwiązania mogą nie trafiać nawet do najbardziej doświadczonych odbiorców (chyba że mogłoby to zadziałać, gdybym nieco poprawił technikę literacką)…

Nowoczesna koncepcja eksperymentu pochodzi od Galileusza (nie wiem, kiedy powstało samo słowo). "Sformalizowany związek", czyli małżeństwo cywilne, to kodeks Napoleona.

Trudne! Nie wiem, czy jest lepszy wyraz na testy techniczne o charakterze protonaukowym. Aria nie użyje słowa w rodzaju “sztuczka”, skoro przecież docenia, że koło wodne zadziałało i się im przydaje. Co do “formalizacji związku”, absolutnie nie chodzi mi o małżeństwo cywilne, tylko o to, że patriarcha oficjalnie przyjmuje męża potomkini do swojego rodu (i to raczej powinno tam wynikać z kontekstu), takie rzeczy robiono w starożytności.

Jeżeli to mało czytelne, może trzeba to nawet jakoś podkręcić?

Hmm, tylko w którą stronę?

I pytanie zawisło w próżni… (Nie, nie mam pojęcia, w którą stronę).

Smyk mówi, że zmienia się natura więzi społecznych, że bogowie są odsuwani, bo ludzie stają się zbyt indywidualistyczni i tracą umocowanie w świecie. Można to zinterpretować (i interpretowano) jako "dorastanie ludzkości", ale czy tak z marszu?

Prawda. W takim razie zmienię “Tak, na pewno tak to rozumiem” na coś ostrożniejszego. Na razie proponuję “Nie. Czekaj, a może?… Nie interpretowałem tego podobnie, ale nawet zręcznie to ujęłaś”, ale jestem otwarty na dalszą dyskusję.

To trudno zmienić, ale może dam “obfity przelot ptactwa łownego”?

Może lepiej "liczny"?

I wstawione do tekstu!

A to pochodzi od narratora wszechwiedzącego, więc w zasadzie nie widzę problemu?

Niby nie, ale jednak trochę zgrzyta…

Dałbym “naradę” zamiast “konsultacji”, ale zaraz obok jest “rady”…

Hmm. Już wiem, czego mi zabrakło – głaz musi być znaczony czymś, zob. https://wsjp.pl/haslo/podglad/26713/znaczyc

Znasz moje zapatrywania co do elips dopełnień, ale w sumie… gdyby dać “znaczonym ochrą”, to Twoim zdaniem rozwiąże problem?

Chyba nawet widzę co. Na razie zmieniam drugi przecinek na średnik, daj znać, gdyby nie pomogło.

Jest lepiej.

Cieszę się!

Hmmm. Z jednej strony – jest wszechwiedzący, a piszesz dla sobie współczesnych. Z drugiej strony, wprowadza to pewien dysonans. Trudno orzec.

To chyba zależy od pozycji narratora (nawet w konwencji “wszechwiedzy”), na ile on jest bliski opisywanych wydarzeń lub z jakim dystansem się do nich odnosi. Świetnie tłumaczyły mi to IrkaAsylum pod moim pierwszym tekstem, ale wciąż nie mam pełnego wyczucia.

Mmmm, a czy logiczne myślenie wystarczy, żeby być rozsądnym? Czy nie potrzeba jeszcze "przystosowania do realiów"? ;)

Prawda – ale on jest nieprzystosowany do realiów w innym kierunku – na pewno jest tam ostatnim, który paliłby się do walki.

To ma sens, tylko dlaczego tego nie wyłapałam?

Pewnie dlatego, że ktoś tę scenę nieumiejętnie napisał…

Tylko czym to zastąpić – omówieniem?

A jak tutaj rozumiesz "racjonalizm"?

Aria mówi Prutowi coś w rodzaju “jak już Ci x razy tłumaczyłam, ludzie nie będą postępować tak, jak (Ty twierdzisz, że) postępować powinni, nawet jeśli przy odrobinie rozsądku nie budzi to wątpliwości lub nie potrafią odeprzeć Twoich argumentów”.

starałem się, żeby jednak nie wpadało to jakoś drastycznie w oczy jako “zbliża się niespodzianka, ale ty, czytelniku, pozostań w nieświadomości”.

Mmmm, mnie wpadło.

Załóżmy optymistycznie, że nie jesteś przeciętną czytelniczką, może być?

Nie do końca (samo “wymamrotał” mogłoby sugerować, że po prostu niechętnie odpowiada na pytanie).

Ale niewyraźnie, właśnie przez tę niechęć.

Ale nie tylko – w moim odczuciu i zamyśle ten drugi człon przekazuje coś istotnie więcej, nie doraźną niechęć, tylko trwalszą utratę wyrazistości głosu nawet w stosunku do czasów, gdy nie miał już zębów, więc symbolicznie też poczucia wieszczej nieomylności.

Idea “mógł to naprawdę usłyszeć od bogów, a nie sobie wyobrazić” powinna mieścić się w zasobie pojęciowym bohaterów

Tak, chociaż nie sądzę, żeby ją tym słowem nazwali.

To jednak też część tych prób stylizacji.

Jak dla mnie porównywalnie, ale wstawiam.

Chodziło mi raczej o styl, niż o znaczenie.

Może jednak wróciłbym do poprzedniej wersji, skoro chodziło “tylko” o styl, a kilka linijek wyżej jest już “milczał długo”?

O! Sęk w tym, że nie zauważyłam sensu tych anachronizmów i wyłapałam tylko ich występowanie…

Tak, w tym sęk. Pozostaje tylko pytanie na przyszłość, czy mogłem to lepiej napisać – tak, aby ta koncepcja była widoczna dla wyrobionych czytelników – czy raczej “lepsze napisanie” polegałoby siłą rzeczy na rezygnacji z niej.

Na razie nie umiem tego poprawić – wszystko, co mi się nasuwa, wymaga użycia przyimka “w”, a są już dwa w tym zdaniu.

Mmmmm… ozdobioną wyhaftowanymi liśćmi i kwiatami?

Piękne, wrzucam!

Hmm? A dlaczego taki szyk miałby wskazywać na przypadłościowe pochodzenie wiadomości od bogów?

Przecież to niemal to samo, co różnica między “otrzymał do rąk ręcznik” a “otrzymał ręcznik do rąk”.

Miałam raczej zastrzeżenia do "w mocy", ale zaraz muszę wyjść, więc na razie w tym punkcie kończę.

To trudno podmienić – “pod kontrolą” brzmi chyba zbyt współcześnie, “pod jarzmem” nie całkiem oddaje charakter sytuacji i w ogóle groziłoby interpretacją, że fizycznie nałożyli jej jakieś jarzmo (yoke), “we władzy” chyba nie różni się niczym oprócz brzydkiej zbitki spółgłoskowej…

Nie edytuję, bo naprawdę nie wiem, czy nie przekroczę limitu.

O, już miałem wcisnąć “Gotowe”, a tu może uda mi się zbiorczo odpowiedzieć na obydwa wpisy?

Mmmm, gdyby takich zdań (opisujących tę pracę i rytmicznych) było więcej, byłoby to wyraźniejsze.

To do zapamiętania na przyszłość, cenna podpowiedź.

Na razie zmieniam na “widok pąków i cierni na tle sinej tarczy budził nieokreślony niepokój”.

Nieźle to wypada.

Bardzo się cieszę!

że gdyby go wtłoczyć w garnitur, podetknąć mikrofon i poradzić, żeby nie nazywał się Królem-Bogiem, odnalazłby się w naszej klasie politycznej bez mrugnięcia okiem

Oj, bez wątpienia.

Wysłuchałem wczoraj znacznych fragmentów debaty i czułki mi opadły do ziemi…

Powstaje przy tym oryginalny rytm.

Sam nawet nie zwróciłem uwagi, ale masz rację, to dodatkowa korzyść.

I to cytat.

Ooo?

Spróbuję z pamięci:

Było to osobliwe szczęście dla Sopliców,

że Hrabia, mając lepsze konie od szlachciców

i chcąc się pierwszy spotkać, wysadził się chwilę

i biegł przed resztą jazdy, przynajmniej o milę,

ze swym dżokejstwem, które, posłuszne i karne,

stanowiło niejako wojsko regularne,

gdy inna szlachta była, zwyczajem powstania,

burzliwa i niezmiernie skora do wieszania.

Tak teraz myślę – może to pasuje do charakterystyki Pruta, ale może nie powinien rozróżniać odkryć i wynalazków?

Hmm. Nie dam za to głowy, ale chyba zawsze je rozróżniano.

Czyli Twoim zdaniem problem w tym miejscu polegałby na czymś innym?

To kontynuuje wcześniejsze “tonęli w tłumie, którego szmer przeszedł wręcz w plusk”.

Mimo wszystko…

To może napisać coś w rodzaju “Plusk w tłumie nie dawał się już pomylić z czymkolwiek innym / z żadnym innym dźwiękiem”?

Mam tu takie wrażenie, jakby ludzie nagle zaczęli wrzeszczeć – a przecież wiem, że hałas narastał stopniowo.

A tu może rozwinę: “nie milczeli i nawet nie szemrali”?

Hmmm. To znaczy, nie mówiła dotąd?

Dokładnie, zabierają ją do Smyka, żeby zaczęła, tak jak wcześniej jest wzmianka, że on “odebrał pierwsze słowa Pruta” – która ma zresztą zapowiedzieć ten rytuał i zawczasu uprawdopodobnić całą końcową scenę, żeby to nie było zawieszone w próżni.

Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia. Zasadniczo człowiek należy do (bardzo nielicznych) gatunków, które nie uprawiają seksu na widoku. Czy to kwestia instynktowna – czy kulturowa? Nie wiem.

Dlatego możesz łamać obowiązujące tabu, że jesteś Królem-Bogiem – i dlatego jesteś Królem-Bogiem, że je odpowiednio łamiesz – wydaje mi się, że to typowe sprzężenie zwrotne, ale już wspominałem, że moja wiedza o takich społecznościach jest stricte amatorska.

Hmm, wysłuchali, czyli wykonywanie jego poleceń to już wartość dodana ;)

Też racja, ale mam nadzieję, że nie narusza prawdopodobieństwa zdarzeń zbyt rażąco.

Zabrakło w procesie decydowania, co myślę o całości. Jakoś mi to określenie uciekło, po prostu.

A, rozumiem. Co nie zmienia faktu, że dalej nie wiem, czego zabrakło opowiadaniu, byś nie odebrała go jako “fabularyzowanego traktatu”.

Michał Łuczyński, "Mity Słowian" – omawia obie, jeśli dobrze pamiętam.

Dzięki, postaram się kiedyś zajrzeć.

Liczebniki nie wiążą się w taki sposób ze stopniem najwyższym przymiotnika, ale to przecież jest stopień równy.

Niby tak, ale nie słyszałam takiego określenia.

Nic dziwnego, bo w Korpusie pusto (mimo że sięgnąłem po NKJP, a nie PWN). Pytanie tylko, czy “po dwóch latach na wiosnę” jest w jakimkolwiek sensie lepsze stylistycznie.

 

Ślimak zgarnia serduszka i delikatnie ściska!

I dokończenie komentarza:

czterokrotnie powtarza dźwięczne pojęcie praw – jedni pewnie rozumieją i przyswoją je lepiej, inni gorzej, ale będzie można na tym budować.

Mmmm, sęk w tym, że pojęcia nie są trwałe.

Pozostaje jeszcze wzięcie tego w nawias konwencji tłumaczenia, posługuję się współczesnym słowem “prawo”, a nie (hipotetycznym) wyrazem, którego użyliby bohaterowie, co siłą rzeczy mniej lub bardziej zmienia zakres znaczeniowy i konotacje.

To jedna z przyczyn, dla których ludzie zerkają tylko na dowody Anzelma czy Akwinaty i uznają je za głupotę – nie rozumieją ich po prostu.

I też: w oryginale zwykle nie zerkają, tylko we współczesnym wydaniu z lepszym lub gorszym aparatem krytycznym.

Co najmniej jeden jest znaną mnemotechniką :D mam nadzieję, że nie ja jedna wyłapałam ten, raczej subtelny, żart :)

Czeke to wcześniej wyłapał (i może jeszcze ktoś, tylko się nie przyznał).

Mam wrażenie, że Jolce chodziło o przeskok od znaczenia “to, do czego jesteśmy zobowiązani (rozkazem bogów czy reprezentującej ich władzy)” do “to, co nam przysługuje; prawa człowieka”.

Nie wiem, może – ale to jest przeskok dokonany, w historycznej skali czasu, bardzo niedawno. Zdecydowanie anachronizm.

Owszem, i JolkaK chyba pierwsza zwróciła uwagę, że ten przeskok czai się gdzieś w tle finałowej przemowy Arii, co budzi wątpliwości, na ile byłaby dostępna poznawczo słuchaczom i zresztą samej mówczyni. Wcześniej nie wziąłem tego pod uwagę (a powinienem).

Mam wrażenie, że w większym stopniu stanowi fabularyzowany traktat filozoficzno-metafizyczny, niż opowiadanie.

O, chyba tego mi zabrakło.

To takie dosyć abstrakcyjne zastrzeżenie, to znaczy nie podpowiada, czego mianowicie zabrakło.

Mmmm, dałeś im raczej etykietki – pojedyncze cechy wyróżniające. W krótkim tekście, zwłaszcza takim, który opiera się raczej na idei niż na postaciach, to może wystarczyć, w dłuższym nie musi.

W dłuższym tekście na pewno jest więcej miejsca, żeby każdej postaci zbudować indywidualną osobowość, motywację działań i tym podobne.

W starszej wersji, która ogromnie mi się spodobała, Wanda zbiera wojska i wychodzi przeciw Niemcom w pole XD (są dwie wersje: wychodzi ze swoimi dziewczętami – nago – a Niemcy się wycofują; albo po prostu rozwala im pupcie w bitwie).

Wersja, że tak powiem, Tarnina B pochodzi chyba od Długosza i musiałem ją widzieć w jakimś nowszym opracowaniu, bo przypominam sobie czterowiersz Sam się został Rytgar srogi, losy swoje klnie i bogi, miecza dobył, pierś przeszywa: – Królujże, Wando szczęśliwa!. O wersji “Tarnina A” słyszę po raz pierwszy, gdybyś miała pod ręką jakieś namiary, naturalnie podrzuć.

Mmmm, w Azji też byli (i są?) szamani. Ale może faktycznie kojarzą się raczej amerykańsko?

Jasne – używałem tego wyrazu, bo w Azji też byli, a starałem się nie nadużywać, żeby nie wypchnąć czytelnika do Ameryki (i tylko ten indyk…).

chyba przed słońcem

W zasadzie można i tak, to służy stylizacji "na stare".

To w zasadzie przywrócę, skoro Twoim zdaniem może być: bardziej mi tu pasowała ta forma, choć przyznam, że w Korpusie nie natrafiłem na podobne wykorzystanie.

Wiem, że błędne są zwroty typu “druga największa” (zamiast “druga co do wielkości”), ale “drugiej następnej wiosny” wydawało mi się bardziej eleganckie niż coś typu “po dwóch latach na wiosnę”. Myślisz, że to jednak także uchybienie?

Dziwne, że to przegapiłam, ale jak to poprawić… w sumie nie wiem.

A uważasz, że trzeba poprawiać? Liczebniki nie wiążą się w taki sposób ze stopniem najwyższym przymiotnika, ale to przecież jest stopień równy.

Jak mawiała prababunia, nie będziesz pytał, to nie będziesz wiedział :)

Powinszować mądrej prababuni. I oczywiście zgadzam się, że bruce powinna swobodnie pytać.

ona stwierdza między innymi, że (mniej więcej) powstanie nowoczesnej świadomości ludzkiej było reakcją psychoewolucyjną na życie w coraz większych grupach, wymagające reakcji na coraz to nowe bodźce, specjalizowania się i zaznaczania swojej odrębności

Coś trochę podobnego wyczytałam ostatnio u Korsgaard (choć to były raczej jej spekulacje) i zaciekawiło mnie. Może…?

W każdym razie jak czytałem o hipotezie umysłu bikameralnego, to te koncepcje wydawały się bardziej prawdopodobne i przekonujące niż główna część opisująca “bikameralność”.

Mmmm, nie zauważyłam tego, ale to nie znaczy, że go nie ma ;)

To się akurat wiąże z tym, co pisałem wyżej o stylizacji.

ETA: Jeszcze mi przyszło do głowy w kwestii króla – wychodzi na polityka beznadziejnie niesprawnego. (…) Jeżeli taki był cel, to się udało.

Trochę mało o nim jest w tekście, żeby ocenić – niesprawność, arogancja, utrata czujności, pojedynczy błąd w osądzie? Nie zakładałbym też, że walory fizyczne wybranek były dla niego sprawą marginalną. Tak czy inaczej, nie niepokoi mnie taki sposób odbioru, nie musi wychodzić na męża stanu.

 

Jeszcze raz dziękuję za całe bogactwo niesamowicie wnikliwych uwag i serdecznie pozdrawiam!

Cieszę się, że się cieszysz ^^

I to mnie jeszcze bardziej cieszy, mam nadzieję, że Ciebie też (eksperymentujemy z rekurencyjną poprawą nastroju?).

Właśnie z tą stylizacją – nie do końca wiedziałam, jaki efekt chcesz osiągnąć i postawiłam hipotezę, że "starożytny". I w zgodzie z tą hipotezą działałam dalej.

W pewnym sensie “starożytny”, ale nie do końca… Spróbuję się o tym rozpisać gdzieś dalej, przy analizie konkretnych sformułowań.

A serio – nie twierdzę, że ambicja zawsze prowadzi w przepaść, ale jeden tekst nie może być o wszystkim. Nie może być nawet o wszystkich aspektach konkretnego zjawiska. Już tylko jedna z tych dwóch myśli byłaby trudna do postawienia w centrum, a obie?

Może to prawda, że jednym z moich utrzymujących się problemów twórczych jest próba upchnięcia zbyt wielu myśli na zbyt małej przestrzeni. A z drugiej strony – w życiu przecież dzieje się dużo rzeczy naraz i można to pokazać. Jak weźmiesz taki Stół Huellego, to w nie tak znów długim opowiadaniu masz i kwestię świadomych starań o godzenie się i podtrzymanie miłości w związku (wątek symbolizowany przez tytułowy stół), i stosunek do inności i mniejszości (mennonitka, ale jeszcze uwtórnione przez tę scenę z Ukraińcami śpiewającymi o Potockim), i początki dojrzewania czy też utratę magii dzieciństwa, i tekst naprawdę o tym wszystkim opowiada, i coś jeszcze by się znalazło.

Hmmmm. Powiedzmy tak: że są elementem fantastycznym, mogę uwierzyć. Że "trybem funkcji mózgu" nie bardzo. Ale cała idea umysłu bikameralnego wydaje mi się mało wiarygodna, od kiedy o niej po raz pierwszy przeczytałam, więc weź na to poprawkę.

Ja na pewno nie mówię, że ona jest wiarygodna. O ile się na tym znam (weź z kolei poprawkę, że się nie znam), jest mocno niewystarczająco uargumentowana, zwłaszcza w skrajnej postaci, która wydaje się stwierdzać, że byłoby dla nas lepiej, gdybyśmy wszyscy byli schizofrenikami. Po prostu przemawia do mnie pewnym urokiem, pomysłowością i brawurą wyjaśnienia. Dlatego uznałem, że warto ją wykorzystać jako inspirację opowiadania, ale napisać to właśnie w takiej formie, żeby dała się w całości wziąć w nawias elementu fantastycznego.

Podobny problem miałam z Meridą… otóż mamy tu kobietę współczesną (nam) w czasach historycznych (albo stylizowanych). I to po prostu nie gra.

Tego na pewno nie chciałem. Myślę, że niewiele jest współczesnych kobiet, które miałyby jakiekolwiek pozytywne odczucia w związku z takim “zaproszeniem”, a obawa o reakcję współziomków to musi być element uniwersalny. I usiłowałem też umieścić w kreacji Arii, że w porównaniu do Pruta bez zastrzeżeń wierzy pradziadkowi i dużo bardziej tęskni za możliwością bezpośredniego kontaktu z bogami (czy bardziej nawet z przodkami, właśnie w kontekście zbliżającej się śmierci pradziadka). Oczywiście przyjmuję do wiadomości, że to zbyt złożona postać jak na ilość miejsca, jakie otrzymała w tekście – albo że nie umiałem jej tak dobrze napisać.

ancient Romans:

Friends! Romans! Countrymen! Lend me your dodecahedron…

 

A teraz ruszam z tym długim komentarzem. Gdybyś była ciekawa, sprawdziłem z zegarkiem w ręku, że przeczytanie go (nie pierwszy raz po łebkach, tylko tak uważnie i ze zrozumieniem) zajęło mi 27 minut. Jeżeli Ty pisałaś go krócej, zacznę się poważnie martwić…

Hmmmmm… "głos jego" pasuje jako element stylizacji, ale nie dam głowy za tę gorycz…

Na razie wstawiam “rozgoryczenie”, ale tak naprawdę nie mam przekonania. Jest to ściślejsze sensem, ale mam wrażenie, że jakoś łamie rytm zdania.

na radę starszych plemienia, ludzi młodszych odeń o pokolenie i więcej

A gdyby tak wyciąć "plemienia"? Nie wiem, jakoś mi nie brzmi.

Raczej nie. Chciałem od razu dać znać, że to nie jest greckie polis, ogródek ROD ani cokolwiek innego. “Plemienną radę starszych” to bardziej naturalny szyk, ale źle współbrzmi z “kamiennym siedziskiem”.

brak zębów jeszcze uwydatnił orle rysy, nos obwisał teraz jak dziób nad zapadniętą żuchwą.

Rozdzieliłabym na tej kropce.

W znaczeniu, że dać kropkę przed nosem? Wstawiłem.

Bracia Czyżnie jak zwykle wpadli sobie nawzajem w słowo, mógł być między nimi rok lub dwa różnicy, ale każdy niewtajemniczony brał ich za bliźniaków.

Hmm? Jakoś angielskawo wypada to "mógł".

Zmieniam na “wprawdzie był”. A przy okazji – ci bracia to tak jakby malutki ukłon w Twoją stronę, zauważyłaś?

To już nie kasza, a raczej, hmm. Polewka? Tołokno? Nie wiem.

Raczej bym zostawił. “Kasza” ma jednak szeroki zakres znaczeniowy, “polewka” tu chyba nie pasuje, a słowa “tołokno” lub podobnego w ogóle nie znałem (u Doroszewskiego znalazłem teraz “tłukno” ze wzmianką, że w Wileńskim była forma “tłokno”).

nakładał

A nie "nabierał"?

Źle współbrzmi z “odebrał”. “Nakładał [kaszę]” powinno być dostatecznie jasne.

przesadnie akcentując pewność ruchów

Hmmmm.

Nie jestem pewien. A gdyby zmienić “akcentując” na “demonstrując”?

poważana ze starszyzny

Może "wśród"?

Wstawione.

dzisiejszych maleństw

Hmm. To znaczy, urodzonych tego dnia, czy tych, które są teraz maleństwami?

Tych, które teraz są maleństwami. Dość jasne w kontekście (mała społeczność). Wyraz “obecny” mi tu jakoś nie brzmi. Może to subiektywne, bo w ogóle go niespecjalnie lubię, odkąd kiedyś w planie wycieczki umieściłem miejscowość “Obecny Urad” (gdybyś była ciekawa, szczegółowość mapy przekraczała moje ówczesne umiejętności jej czytania, a Obecny urad znaczy po słowacku “urząd gminy”). A może i obiektywne, bo “obecne maleństwo” to bardziej “takie, które zjawiło się na spotkaniu”.

zboczu z rzadka przetykanym cedrami

Jak przetkać zbocze cedrami?

Myślałem sobie tak: cedry to drzewa wolno się zmieniające i długowieczne, z perspektywy takiego ludu praktycznie odwieczne, więc spokojnie mogliby sądzić, że bogowie poutykali je tam osobiście. A “porośniętym” chyba nie brzmi dużo lepiej?

Przez jakiś czas szli oboje pogrążeni w przykrej zadumie

Hmm.

Na razie zmieniam na “w niewesołych myślach” (i dalej: “sądziłam dawniej” zamiast “myślałam”).

niezgrabnie dla sztywności karku

"Dla"?

Przyimek wprowadzający okolicznik przyczyny, przy takiej stylizacji moim zdaniem bardziej elegancki niż jakieś “ze względu na”.

naprawdę zwątpiła w odpowiedź

"Naprawdę"?

“Na dobre”.

I ładne, i trochę dziwne. Siwizna to właściwość włosów, zasadniczo, więc sama się nie porusza.

Synekdocha abstrakcji.

Kiedy tak wypełnisz głowę własną jaźnią, toć już bogowie w niej nie postaną.

Może to faktycznie o to chodzi… chociaż społeczeństwo klanowe to też cywilizacja, tylko pierwotna. Ale to dygresja.

Trochę tak, podaję tutaj myśl, że może w takim społeczeństwie klanowym ludzie na ogół nie mieli jeszcze potrzeby zaznaczania swojej odrębności, ale to na pewno może budzić wątpliwości (i właściwie nie mam pojęcia, jaki ze stanowiska naukowego jest status tej koncepcji w szerszym kontekście dyskusji o rozwoju świadomości).

jak im to wadzi?

Hmm. W czym?

Bez nich próbujesz zagłuszyć pustkę, krzywdząc siebie i innych.

Otóż to…

Czyli rozumiem, że to się wyjaśnia?

Para była zaiste kontrastowa.

Hmmmmmmm.

Chyba lepiej “doprawdy” niż “zaiste”, na razie zmieniam.

usiłujący uczyć

Ciut aliteracyjne.

“Nauczać pisania i czytania”.

eksperymenty z wodą

Tak jakby anachronizm. Jakie eksperymenty?

nasze związki sformalizować

To też pachnie mi anachronicznie, chociaż pewności nie mam.

Miałem się szerzej wypowiedzieć o stylizacji? Otóż starałem się tutaj zrobić coś takiego, żeby Smyk mówił rzeczywiście archaicznie, a Aria i zwłaszcza Prut sięgali po wyrażenia bardziej kojarzące się z późniejszymi epokami, żeby podkreślić różnicę pokoleń i mentalności. Możliwie, że zrobiłem to nieudolnie lub realizacja takiej koncepcji w ogóle nie była realna, skoro przeleciało to nawet nad Twoją głową. W każdym razie nie chciałem w ich wypowiedzi wprowadzać rażących anachronizmów konceptualnych, pojęć, których nie mieliby prawa znać (to robi tylko Ślina), więc jeżeli widzisz coś takiego, to ewentualnie pozostaje do przesiania. Potem… ale o tym jeszcze napiszę.

Wcale tak nie uważam, moim zdaniem wielu cię szanuje i w pewnym sensie podziwia.

Niezbyt naturalnie to brzmi. W ogóle wypowiedź Arii przypomina przemowę.

Taki miałem zamysł – że mówi trochę jak jego dziewczyna, trochę jak kapłanka, rzeczowo i niemal ex cathedra, żeby łaskawie przestał się nad sobą użalać i (może w nieuświadomiony sposób) brać ją na litość. Jeżeli to mało czytelne, może trzeba to nawet jakoś podkręcić?

może to po prostu znaczy, że ludzkość dorasta i zaczyna myśleć w inny sposób, tak jak dorośli myślą inaczej od dzieci?

A to też chyba anachronizm.

Dlaczego? Taka metafora nie powinna przerastać możliwości poznawczych człowieka bądź co bądź rozumnego, a obserwacji, że dzieci myślą inaczej, dokonywała chyba każda kultura (nawet jeśli w sztuce portretowano je długo jak malutkich dorosłych)?

Tak, na pewno tak to rozumiem.

On ma być taki chwiejny?

Zależy mu, żeby przytaknąć Arii, ale bez przesady z tą chwiejnością – Twoim zdaniem to się kłóci jakoś rażąco z tym, co wcześniej mówił Smyk?

zaprowadzić reformę religijną

Zdecydowanie nowoczesne.

Jak wyżej.

Jakiekolwiek resztki

"Jakiekolwiek" spokojnie można wyciąć.

I wycięte.

Oto do osady przybył brodaty umyślny z miasta Khotów, dosiadał konia

Rozdzieliłabym.

Jasne!

na włóczni czy też wici

Nie odróżniają tego?

Coś sobie tutaj wyobrażałem – może perspektywę kogoś, kto ogląda posłańca z daleka i niedokładnie widzi, a może po prostu kijaszek ma coś jakby grot na końcu, ale wydaje się dziwnie wątły i kruchy jak na włócznię.

zwierząt sezonowych

Też cokolwiek współczesne.

To trudno zmienić, ale może dam “obfity przelot ptactwa łownego”?

ale jak zwykle tylko jedna czuła się na siłach, by uczynić to bez konsultacji

Jak wyżej.

A to pochodzi od narratora wszechwiedzącego, więc w zasadzie nie widzę problemu?

zanim twoja oferta zda się podobna obrazie

"Oferta"?

Na razie daję “przemowa”, zaproponuj, proszę, jeśli masz coś lepszego.

przy znaczonym głazie

A nie "oznaczonym"?

Nie, głaz jest znaczony rysunkami naskalnymi, a nie oznaczony jako miejsce spotkania (bo też wyraźnie piszę, że zbierają się spontanicznie).

typowo dla siebie

Mmm. Może: jak to on? Jak zwykle?

Pewnie, że lepiej!

mogę utrzymać w garściach

A nie: w garści?

Chyba nawet też tak pierwotnie napisałem, ale potem wyobraziłem sobie, jak wyglądałby jego styl walki, gdyby trzymał topór i młot w tym samym łapsku…

zginę próbując

Znikł przecinek.

I chyba nie wróci, ale gratuluję czujności! Nie chciałbym wstawiać przecinków w zdaniach klasy “Lepiej umrzeć stojąc, niż żyć na kolanach”, gdzie imiesłów przysłówkowy nie oznacza czynności równoczesnej, lecz bezpośrednio odnosi się do sensu czasownika, modyfikuje jego odcień znaczeniowy (czyli w istocie pełni rolę przysłówka, a nie czasownika) – choć przyznaję, że obrona tego stanowiska na gruncie aktualnych reguł interpunkcji byłaby bardzo trudna. Ukłony dla RJP.

odezwała się sama Aria, niespodziewanie dla wszystkich, jej cichy przecież głos wibrował odbity od stoków i powracał z mocą

Coś tu się źle parsuje.

Chyba nawet widzę co. Na razie zmieniam drugi przecinek na średnik, daj znać, gdyby nie pomogło.

Obowiązkiem kapłanki jest przede wszystkim dbać o dobro ogółu, a nie dochowywać ustalonych form.

Mmm, tylko takie utylitarystyczne idee to dość nowy wynalazek… inna rzecz, że Aria chyba nie uważa, że to takie wielkie poświęcenie, więc może po prostu szuka wymówek.

Może… Konstrukcję postaci Arii w zasadzie omawiamy już osobno.

żaden z proponowanych wyborów nie zdobył znaczącej przewagi w radzie starszych

Nowocześnie to brzmi.

Jak wyżej. Nigdy nie miałem oporów przed włożeniem nowoczesnego sformułowania narratorowi wszechwiedzącemu, jeżeli sformułowanie historyzujące nie oddałoby pożądanego sensu z taką samą zwięzłością i jasnością: po coś przecież jest wszechwiedzący? A może źle myślę?

od poprzedniego razu

To bym wycięła, nic nowego nie wnosi.

I wycięte.

ale nie ginąć bez cienia nadziei, żeby zabrali cię chwilę później

Ciekawostka, nie spodziewałam się po nim tak zdrowego rozsądku…

A to dlaczego? Raczej miał przez cały tekst wykazywać objawy logicznego myślenia.

Ani nie można od ciebie żądać takiego poświęcenia, ani od nas wszystkich, żebyśmy porzucili swoją ziemię i udali się na tułaczkę.

Dlaczego?

A inna rzecz, że jest słabo przystosowany do realiów i źle mu idzie godzenie się z rzeczywistością. Jeżeli tego nie widać, to znów skopałem konstrukcję postaci, ale akurat kreacji Pruta byłem w miarę pewien.

Może będzie już tylko gorzej, aż cała ludzkość wyginie?

Katastroficzne myślenie (w końcu mieszkańcy miasta radzą sobie świetnie) nie do końca mi pasuje z dotychczasowym postępowaniem Arii.

Raz, że akurat tę perspektywę (ostatecznej utraty kontaktu z bogami) odbiera rzeczywiście dosyć dotkliwie; dwa, że pozuje na bardziej przygnębioną, niż może faktycznie jest, bo na pewno nie chciałaby, żeby Prut wyczuł w niej jakiekolwiek ślady dumy czy ekscytacji. Tak tylko tłumaczę, co miałem na myśli, ale wiem, że może to być nieczytelne i cała konstrukcja postaci budzi Twoje wątpliwości.

jeżeli teraz nie zareagują, to wszystkich czeka takie samo poddaństwo…

Prawda, ale czy oni uważają poddaństwo za nieszczęście?

O tym Prut nie musi w danej chwili myśleć.

ludzie nie są racjonalni

Zdecydowanie anachronizm.

I to chyba w tym złym sensie, nawet przy “oczytaniu” Pruta: pojęcie, do którego nie powinien mieć dostępu, gdzie początki historii, a gdzie racjonalizm? Tylko czym to zastąpić – omówieniem?

wypełzł drapieżny, nasycony pewnością siebie uśmiech

…?

Nie widzę problemu.

– Prawda, już widzę!

Hmmmm. Na pewno coś tu ukrywasz…

Na pewno, ale starałem się, żeby jednak nie wpadało to jakoś drastycznie w oczy jako “zbliża się niespodzianka, ale ty, czytelniku, pozostań w nieświadomości”.

na łące, wciąż trzymając się za ręce

Rym.

wracać, w osadzie było zawsze wiele pracy

Też trochę się rymuje.

Zamieniam “łąkę” z “polaną”, “zajęć” zamiast “pracy”.

wymamrotał wreszcie, jego głos tracił dawną wyrazistość

Podwojona informacja.

Nie do końca (samo “wymamrotał” mogłoby sugerować, że po prostu niechętnie odpowiada na pytanie).

To mogło jednak być autentyczne

Anachronicznie to brzmi. Nawet nie chodzi o pochodzenie tego słowa, ale o samą ideę.

Idea “mógł to naprawdę usłyszeć od bogów, a nie sobie wyobrazić” powinna mieścić się w zasobie pojęciowym bohaterów, a użycie wyrazów typu “autentyczne” miało w moim zamyśle należeć do stylizacji Pruta, tak jak to opisałem powyżej.

długo nie reagował

Hmm. Długo milczał?

Jak dla mnie porównywalnie, ale wstawiam.

Powiem im tę swoistą prawdę o bogach

…? Prawda jest bezprzymiotnikowa…

Zmieniam na “taką prawdę”.

A rolę dawnych rozmów za pośrednictwem wieszczków pełni teraz – uzupełnił nieznoszącym sprzeciwu głosem Prut – pismo.

Jak, pismo? Chińskie wyrosło, o ile wiem, ze znaków wróżebnych, ale czy to o to chodzi?

Nie, po prostu za pośrednictwem pisma mamy dostęp do słów zmarłych (i zresztą może wierniejszy niż przy użyciu łykającego święte zioła wieszczka), Prut będzie jeszcze o tym mówił obszerniej.

to jest twoja obsesja zakrawająca na stan chorobowy

Bardzo nowocześnie to brzmi.

Właśnie! To się starałem zaznaczyć – to jest ten moment, w którym Smyk przyjmuje rozumienie świata podsuwane mu przez młodsze pokolenie, zaczyna myśleć jego językiem. Tylko – kto to zauważy, jeżeli nie Ty?

ozdobioną subtelnym haftem z motywami roślinnymi

A to brzmi jak z katalogu kolekcji muzealnej.

Na razie nie umiem tego poprawić – wszystko, co mi się nasuwa, wymaga użycia przyimka “w”, a są już dwa w tym zdaniu.

otrzymał wiadomość od bogów, której

Szyk: otrzymał od bogów wiadomość, której.

Moim zdaniem nie – to jest wiadomość od bogów jako całostka, a nie jakaś wiadomość, która przypadkiem jest od bogów.

Zamień byka na indyka, bo indyka nikt nie tyka!

A skąd indyk w Azji? :P Czyżby to była historia zasiedlenia Ameryki?

Brawo! Zauważyłem to parę godzin po publikacji i uznałem, że pozostawię, żeby zobaczyć, czy ktoś się połapie. Mam też nadzieję, że nie stanowi rażącego błędu rzeczowego, lecz raczej podprowadza pod ostatni brawurowy anachronizm Śliny (tak jak zresztą cała koncepcja wierszyków pod niego podprowadza). Gorzej, jeżeli ktoś przez to przypadkiem uzna, że akcja jednak toczy się w Ameryce…

zorientowano się, że wpływa to ujemnie na poziom zaufania i całokształt wzajemnych relacji

Żart sam w sobie nie jest zły, ale czy pasuje tutaj?

Pewnie średnio, ale żal go wyrzucać.

co dzieje się z Arią w mieście, w mocy straszliwego Króla-Boga

Hmm.

Na razie zmieniam na końcu zdania “niepokoju” na “zmartwienia”, ale tak naprawdę nie jestem pewien, na czym polega problem, może to kula w płot.

Rów rósł równomiernie.

Hmmmmm.

To świadoma aliteracja, nie wiem, na ile udana, ale staram się przekazać konkretny efekt rytmicznej pracy. “Raz, dwa, trzy i cztery! Rów rósł rów-no-miernie! I siup piachem na stronę, i wydech!”

przybył na pomoc, użyczając swej bezcennej siły

Jednocześnie?

Zmieniam na “użyczył” (jeszcze trochę i nabawię się stanów lękowych przy sięganiu po imiesłowy).

Kanał rozgałęziony od Panieńskiej Rzeki stopniowo, łokieć za łokciem, wypełniał się wodą…

Nie przez dzień kanał zbudowano… nie wiem, nie znam się, ale dwaj mężczyźni, grupka dzieci i drewniane łopaty to nie jest duża siła.

Zawsze to zależy, ile tej gleby trzeba przekopać (ale Marzan miał tę samą wątpliwość, a moja znajomość tematyki prac ziemnych jest mocno teoretyczna, więc pewnie dało się coś tu lepiej opisać).

przywodząc na myśl niedopowiedziane wspomnienia

Hmmm…

Rzeczywiście zbyt poetyckie jak na dany kontekst. Na razie zmieniam na “widok pąków i cierni na tle sinej tarczy budził nieokreślony niepokój”.

Brakowało tylko Pruta i Śliny z gromadką młodzieży

Hmm.

“Pruta, Śliny i gromadki młodzieży” – czy lepiej?

wapnem sinym czysto pobielono ściany

Cytat?

Cytat.

Wreszcie na głównym placu stanęło olbrzymie podium

I to wszystko się dzieje, kiedy oni już tam są?

Oj, masz rację, “stało” nie grozi taką dwuznacznością.

Z tą chwilą rozpoczynamy doroczne Święto Odrodzenia!

Też ciut telewizyjne.

Coś takiego próbuję podsunąć: że gdyby go wtłoczyć w garnitur, podetknąć mikrofon i poradzić, żeby nie nazywał się Królem-Bogiem, odnalazłby się w naszej klasie politycznej bez mrugnięcia okiem.

przekazać do ziemi

Bez "do".

Oczywiście!

obracała się po scenie

Hmm.

Spróbuję tak: “obracała się, spoglądała w oczy kolejnym grupom słuchaczy”…

To dopiero anachronizm XD (Żart, choć makabryczny, doceniony.)

W sumie wpadnięcie na to było jedną z głównych motywacji, żeby jednak siąść do spisywania pomysłu.

stali się burzliwi

Mogli być wzburzeni, ale burzliwi raczej nie.

I to cytat.

określać sobie zasady

Oooojjjjj… będzie płacz.

Wyraziłabyś to inaczej czy tak tylko filozoficznie zauważasz? Owszem – Smyk nie mówi, że będzie to łatwe ani że ludzie wypuszczeni spod tej pieczy podejmą zawsze trafne decyzje.

dokonywać odkryć i wynalazków, poprawiać nasz byt

To też anachroniczne.

Tak teraz myślę – może to pasuje do charakterystyki Pruta, ale może nie powinien rozróżniać odkryć i wynalazków?

Plusk w tłumie był już niewątpliwy

Dziwnie to brzmi.

To kontynuuje wcześniejsze “tonęli w tłumie, którego szmer przeszedł wręcz w plusk”.

Mmm, o ile tutaj upokorzenie niewątpliwie było, to bycie rządzonym pojęte jako upokorzenie jest zdecydowanie nową ideą. Nie potrafię jej wydatować, ale nie szukałabym przed XIX wiekiem.

W sumie nie zdawałem sobie z tego sprawy (w ogóle, jak widzisz, nie jestem jakimś tytanem wiedzy z historii idei). Może to jednak ma sens o tyle, że skoro tutaj upokorzenie niewątpliwie było, mogli doraźnie wpaść na tę koncepcję, która zostanie usystematyzowana dużo później?

W tym momencie zgromadzeni już nie milczeli, wręcz przeciwnie, zewsząd wrzeszczano.

Hmmm.

Nie widzę problemu.

nową podwaliną będą prawa każdego z nas

Podwaliną czego? A "prawa każdego" to też bardzo nowa, oświeceniowa idea. Podobnie jak "religia" (ludzie mieli religię od ho-ho, ale niekoniecznie myśleli "mamy religię").

Być może warto byłoby to jakoś zastąpić, ale nie będzie łatwo… I jednak te nieszczęsne “prawa każdego z nas” są na tyle centralnym punktem wywodu, że nie pozbędę się ich ot tak. Coś o tym jeszcze dalej napiszę.

Wiedząc, że dziewczynka, choć jeszcze nie mówiła, może już wiele rozumieć

Jeszcze nie mówi.

Wydaje mi się, że czas przeszły jest poprawny, skoro przyszli tam właśnie po to, żeby zaczęła mówić (oczywiście to, że rozpoznają ten moment i mają odpowiedni rytuał, to także element fantastyczny).

 

I teraz jeszcze w kwestii komentarza do komentarzy (tam, gdzie jeszcze nie poruszyliśmy tematu i przynajmniej częściowo zwracasz się do mnie, a nie do innego uczestnika dyskusji)…

Trochę bardzo, ale nie jest takie całkiem jasne, czy bogowie faktycznie do nich przemawiali, czy faktycznie przestali, a ostateczne rozwiązanie wygląda bardziej na sprytne kłamstwo. Chociaż nie do końca, bo Smyk chyba sam w to uwierzył…

Zakładam, że to dobrze, że udało się zachować tego rodzaju dwoistość.

Mnie przysłonił tę niewiarygodność sam pomysł rytualnego seksu na oczach poddanych, w który nie bardzo mogę uwierzyć, chociaż oczywiście o hierogamii słyszałam. Ale nie wiem, jak to naprawdę wyglądało. Może właśnie tak.

Zawsze zakładałem, że właśnie tak, prawdopodobnie coś gdzieś o tym czytałem, ale pewności nie mam. W tamtych czasach przeprowadzenie rytuału prywatnie nie byłoby chyba zbyt przekonujące dla ogółu. Mimo wszystko moje rozumienie wczesnej starożytności to bardziej Graves i Waltari niż aktualna literatura naukowa, więc może być różnie.

Tarnina już wrzuciła w kolejkę, więc nie wykluczam, że zostaniemy brutalnie pozbawieni złudzeń…

Polecam się :)

Ty się nie potrzebujesz polecać, raczej każdy rozsądny autor będzie wdzięczny, kiedy znajdziesz dla niego czas.

Istnieje co najmniej poważna teoria (nie jestem pewien, na ile obecnie przyjęta), że satem w odróżnieniu od kentum jest grupą genetyczną

O, nie słyszałam o tym?

Oczywiście genetyczną w sensie pokrewieństwa języków, a nie pokrewieństwa ludzi. Jednak z tego, co teraz czytam, obecnie chyba uważa się, że podziały języka praindoeuropejskiego były bardziej skomplikowane.

Jedi? XD Minimalizm literacki sugeruje wywalenie “z mocą”

Ale minimalizm nie zawsze jest dobrym doradcą XD Bo i Melkor "powstawał z mocą" ;3

To w sumie to przywrócę – trochę się co do tego wahałem jeszcze przed publikacją, ale może to i ładny smaczek.

Najlepsze to chyba drugi grzybek w barszczu

Dlaczego?

Trochę przesycone określeniami w stosunku do treści zasadniczej (“na ogół dawały jak najlepsze…”), więc zdanie raczej nie ucierpiało na usunięciu “grzybka”.

Dawniej wierzono, co najmniej symbolicznie, może i dosłownie, że ziarno rzucone w ziemię obumiera, a potem się odradza. A jeśli chodzi o słowo "wzbudzi" (którego już w tekście nie ma), to ja dałabym chyba "przebudzi do życia".

O, to ciekawe. “Przebudzi do życia” zdecydowanie by mi się podobało, tylko że tuż przed chwilą jest “życiodajna moc”.

A tylko śmiertelny strach byłby w stanie wygnać ich z miasta.

Strach, albo to, że miasto zalane mułem i mieszkać się w nim nie da… ale widzę, że muł został dodany po Twoim komentarzu.

No tak, kobiecie trzeba przemówić do serca laugh

Ja nie mam serca, ja mam mózg XD I mnie też nie przekonuje :D

Ten sens był tam gdzieś już wcześniej – że z miasta zrobiło się koryto mulistej rzeki – ale Marzan bardzo pomógł doprecyzować i choć trochę uwiarygodnić cały wątek robót ziemnych.

Rozważałem “jak gdyby upewniał się”, ale podwojone “się” wydało mi się rażące.

To może: spojrzał za plecy?

Zrobione.

Może nawet ciut za dużo… górale przecież słuchają, choć nie mają na to ochoty. Niby tacy niezależni, a jak przyjdzie co do czego – karni jak wojsko.

Bądź co bądź przyszli tam głównie po to, żeby wysłuchać Smyka, więc trudno, żeby natychmiast po tym działali wbrew jego życzeniom (kto lubi wyrabiać kilometraż na darmo?).

czterokrotnie powtarza dźwięczne pojęcie praw – jedni pewnie rozumieją i przyswoją je lepiej, inni gorzej, ale będzie można na

Zakładałem, że w tym świecie mieszkańcy miasta mogą to także postrzegać jako zupełnie niewinną czynność – świętują wiosnę i odrodzenie natury, królewska partnerka czuje się wyróżniona i uhonorowana, wszyscy się cieszą. Nie dostrzegają albo nie dbają o to, że górale już się od nich znacznie oddzielili kulturowo i mogą postrzegać sytuację nieco inaczej: miałem nadzieję, że to rzeczywiście będzie czytelne jako przykład arogancji.

Przytoczyłem Ficę jako bezpośrednią analogię, bo tam sprawca podobnie udawał, że podchodzi do niego celem uściśnięcia dłoni, ale zamach na Adamowicza jest także dobrym przykładem ze względu na świąteczny anturaż.

Jak zawsze, podziwiam taką szczegółowość komentarza i jestem za niego wdzięczny! Choć przypuszczam, że pracujesz nad redakcją tekstów znacznie szybciej ode mnie, tak uważne zajęcie się opowiadaniem musiało kosztować sporo czasu i wysiłku. To naprawdę dużo materiału do rozwoju literackiego. Gdybym planował wbijać się w dumę z uwagi na dobry wynik w konkursie, udaremniłabyś to skutecznie (nie planowałem, ale teraz i tak o wiele lepiej widzę, że mam co przemyśleć i nad czym pracować). Inna rzecz, czy odnotowujesz zadowalające postępy w stosunku do poprzednich tekstów, bo niestety mam wrażenie, że zakres Twoich uwag wciąż jest dosyć podobny. Szczegółowymi poprawkami zajmę się po rozstrzygnięciu konkursu (to znaczy: przynajmniej zacznę jutro), na razie spróbuję odnieść się do kwestii ogólnych:

Hmmmm. Mam wrażenie ogromnego pośpiechu – ze strony autora, nie bohaterów. Bo niewątpliwie jest tu myśl, tylko… jaka? Nie do końca rozumiem, a natłok anachronizmów i nierówna stylizacja w tekście, który wyraźnie nie ma być humorystyczny, utrudniają wyłuskanie tej myśli. Nie bardzo też czuję bohaterów: ci główni nie wydali mi się konsekwentni (zwłaszcza Aria), ci poboczni (Ślina i Pinia, bracia Czyżnie) stanowią raczej dekoracje. Bohaterowie decyzyjni rozprawiają cokolwiek okrągle, widać po nich, że są postaciami bardziej dialogu filozoficznego, niż fabularnej historii. Ale znowu ta umowność, na którą wskazują i dialogi, i anachronizmy, i pewne uproszczenia w fabule (wygnanie Khotów) nie do końca mi tu wybrzmiewa.

Podsumowując – nie wiem, co o tekście myśleć.

Wrażenie pośpiechu jest niewątpliwie słuszne. Niestety, moje opowiadania na ogół powstają w ciągu kilku dni (jeśli nie godzin) przed terminem konkursowym. Wcześniej zwykle trudno mi się zmobilizować, żeby przelać myśli na papier. A kiedy już piszę z większym zapasem, mogę bardzo długo cyzelować pojedyncze zdania (albo i zawiesić się na którymś tak beznadziejnie, że nigdy nie wrócę do tekstu), dopiero to ciśnienie deadline’u pozwala iść na kompromisy. W istocie część zdań, które wskazujesz jako wadliwe, jest dla mnie zupełnym zaskoczeniem (lub wynikiem w miarę świadomej stylizacji), ale część to właśnie te, gdzie zatrzymałem się na chwilę i wybrałem pierwsze rozwiązanie niezbyt rażące. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że takie podejście do twórczości przekłada się nie tylko na warstwę językową (w której, jak mniemam, zawodzę czasami tylko wobec najbardziej wyśrubowanych standardów), ale też na spójność przekazywanych myśli i postępowania bohaterów (z czym mam dużo poważniejsze kłopoty). Inna rzecz, że Rodzice chrzestni byli niemal jedynym tekstem konkursowym, który w ostatnich latach popełniłem z większą rezerwą czasu i włożyłem trochę pracy w szlifowanie już gotowego, a też Cię nie zachwycili ani redakcyjnie, ani merytorycznie, więc nie tylko tu leży problem.

Myśl zawarta w tekście – niewątpliwie są tu dwa główne nurty. Po pierwsze, zamierzyłem sobie pewną zabawę z konwencją legendy, próbę podania luźnej, rozmyślnie uproszczonej i skonwencjonalizowanej opowieści o tym, jak języki satem wydzieliły się z pnia praindoeuropejskiego. Po drugie, opowiadanie miało zająć się tematem początków ludzkiej świadomości i znaczenia pisma. Umyślnie opisałem to w taki sposób (i mam nadzieję, że ten zamysł jest w miarę czytelny), by bogowie mówiący bezpośrednio do ludzi równie dobrze mogli okazać się elementem fantastycznym, jak wyprzedzającym współcześnie rozumianą świadomość trybem funkcji wyższych mózgu. Istotne przesłanie miało jednak sięgać w tę stronę, że samoświadomość stanie się dla bohaterów bolesnym ciężarem, jeżeli nie potrafią wykorzystać jej “możliwie inteligentnie i dokładnie” do użytecznej refleksji nad światem i poprawiania swojego bytu. Niewykluczone, że trudno było to udźwignąć w takiej formie, wyważyć, co należy uprościć, a co potraktować w pełni rzetelnie.

Niekonsekwencja Arii – starałem się pokazać, że ona musi być bardzo skonfliktowana wewnętrznie. Głównie odczuwa, że żądanie króla godzi w jej samostanowienie i godność osobistą, ale na jakimś poziomie też jej schlebia, nie jest jej tak znów obca myśl, że ten wybór stanowi zaszczyt, że całe miasto będzie ją fetować jako sprawczynię odnowienia przyrody. Jednocześnie obawia się dwóch (prawdopodobnie, ale nie na pewno przeciwstawnych) scenariuszy – że własna społeczność ją potem odrzuci albo że podejmie jakieś drastyczne kroki w jej obronie.

W każdym razie, pokazując te wątpliwości w kreacji świata przedstawionego i przekazie myśli, rzuciłaś nieco światła na kwestię, która dotychczas wydawała mi się zagadkowa: dlaczego większość czytelników uznaje opowiadanie za bardzo dobre i wciągające, ale mało kto podejrzewa je o wybitność, z czego może się brać ta trudna do przekroczenia granica.

Pozdrawiam ślimaczo!

Bardzo mi przyjemnie, że opowiadanie trafiło w Twoje gusta! Zwłaszcza jest dobrą wiadomością, że również Twoim zdaniem udało mi się odpowiednio zróżnicować i scharakteryzować bohaterów. Ten pomysł na wytłumaczenie, jak wyżej wspominałem, częściowo pochodzi z innych lektur, ale wydał mi się wartościowym materiałem do przetworzenia literackiego.

Co do wieszczka Smyka, też się wahałem, czy dostatecznie uprawdopodabniam taką decyzję psychologicznie, czy nie jest zbyt nagła. Może tutaj udaje mi się przemycić jakiś wniosek tego rodzaju: aby społeczność dobrze sobie radziła, młodzi muszą szanować starszych, korzystać z ich wiedzy i doświadczenia, ale i starsi powinni być wyczuleni na potrzeby młodzieży oraz przyjmować jej pomoc, by odnaleźć się w zmieniającym się świecie. Pomyślałem na przykład o Leopoldzie Staffie, który w późnej starości, po II wojnie, rozstał się ze stosowanymi przez całe życie formami i zaczął pisać wierszem wolnym:

Budowałem na piasku

I zwaliło się.

Budowałem na skale

I zwaliło się.

Teraz budując zacznę

Od dymu z komina.

A teraz już pora na podsumowanie końcowe.

 

skrytySerce roju – 4/5 głosów, 0,5 TAKA (pnzrdiv.117);

AP – Ja, A_100_97_109 – 4/5 głosów, 0,5 TAKA (skryty);

AmbushOdyseja niebożątek – 4/5 głosów, 0,5 TAKA (GreasySmooth);

GalicyjskiZakapiorDiablica doktora Zajcewa – 2/5 głosów;

Sajmon15Litworówka – 1/5 głosów;

cezary_cezaryPostpeerelowska kostka z piernika… – 1/5 głosów;

Ślimak Zagłady – Grupa satem – 1/5 głosów;

Jim33211: Konwent niekonwencjonalny – 1/5 głosów;

BeeeeckiDwa koła, wiele goblinów i jeszcze więcej wątpliwości – 1/5 głosów;

HollyHell91 – Zakwitną drzewa pomarańczowe – 1/5 głosów.

 

Zgłoszenia Loży:

cezary_cezaryPostpeerelowska kostka z piernika… (Ambush);

GalicyjskiZakapiorDiablica doktora Zajcewa (Bardjaskier);

skryty – Serce roju (Ambush);

marzanZamek Cierni (Ślimak Zagłady).

Po dłuższym namyśle postanowiłem nominować do Piórka. Myślę, że to kawał dojrzałej literatury, z wieloma warstwami godnego uwagi przekazu, z bystrym wykorzystaniem dawnych europejskich tropów kulturowych. Przyspieszenie w finale, na które zwracała uwagę część czytelników, jakoś mnie nie raziło, wydało mi się pasować do epicko-baśniowego nastroju opowieści. Może ujawniam tą nominacją pewne swoje słabostki, ale może utwór istotnie zasługuje na wyróżnienie.

Co do biednej kobiety, na pewno pomaga budować atmosferę, ale chyba też zasiewa w królewiczu znaczące na koniec ziarno poczucia winy, a poza wszystkim nie jestem pewien, czy nie wyczuwam w niej nawiązania literackiego:

– Obłąkana. Wydzierała się, że zamek jej wszystko odebrał. Królewna kazała ją zabić, była zbyt głośna.

– Odprawić było.

– Z Panem Bogiem!

– Odprawiamy, lecz siada i skwierczy pod progiem.

Kazaliśmy brać w areszt; ze ślepą kobiétą

trudno iść: lud się skupił, żandarmów pobito

Tymczasem zatrzymałem się przypadkiem w jednym miejscu i rzuciło mi się w oczy jeszcze kilka drobiazgów do poprawy:

Do tego wygodne, skórzane ciżemki, każda z wyhaftowanym ręcznie kwiatem.

Ciżemka jest rodzaju żeńskiego.

Pomyślałam, że nigdy nie zobaczę kwiatów, i ukradkiem starłam łzę.

Kiedy zaczęli otaczać chatę, zrozumiałam, że strach nie pochodzi od nich, tylko od królewny.

Tak czy owak, nowe technologie oznaczają nowe możliwości, także możliwości widowiskowego schrzanienia czegoś. Wierzę, że większa władza powinna pociągać za sobą większą odpowiedzialność. I władza (w sensie możliwości wyzwolenia większej energii) rośnie, a z tą odpowiedzialnością idzie o wiele gorzej. Dla mojej cywilizacji to bardzo dobrze, że Czyngis Chan nie miał karabinów maszynowych.

Wprawdzie nie znalazłem tej myśli w tekście przy pierwszej lekturze, ale nie twierdzę, że to niewykonalne – może trafisz z tym do odbiorców uważniejszych, bardziej oczytanych czy też lepiej wyczulonych na któreś konkretne sformułowania.

ale trudno mi było odsunąć wizję jakichś eterycznych dusz unoszących się w powietrzu i wydzielających trujące wyziewy.

Dla moich diabłów “dusza” to synonim człowieka.

Jasne, po prostu dałem znać, że przetwarzanie tego zdania zatrzymało mnie na chwilę.

A wolnością osobistą można się zasłaniać, jeśli się z nikim nie spotyka. W przeciwnym razie to już ograniczanie wolności innych.

Oczywiście się z Tobą zgadzam.

Cześć, Finklo!

Szczerze przyznam, że tym razem mnie nie zachwyciło – mam nadzieję, że Cię to przesadnie nie zmartwi, zwłaszcza gdy ostatnio prawie podejrzewałaś mnie o pochlebstwa. Oczywiście, jak zawsze u Ciebie, jest sprawnie napisane i smakowite językowo, ale mam poczucie, że doraźny komentarz polityczny zaciążył nad pomysłem i logiką tekstu. Jasne, że takie utwory też mają dobrą tradycję, nie wszystko musi być ponadczasowe, po prostu tutaj coś chyba nie zagrało.

Otóż po pierwszej rozmowie diabłów przypuszczałem, że opowieść będzie dotyczyła bardziej ogólnych zagrożeń związanych ze współczesnością – że powiedzą sobie tak: ludzie mają demokrację i technologię, więc nie musimy się skupiać na pojedynczych wybitnych jednostkach, wymyślamy media społecznościowe i profilowanie treści, każdemu indywidualnie popsujemy moralność i sami sobie będą wybierać najgorszych władców, masa korzyści! A tymczasem cały wstęp prowadzi jakby donikąd, bo to, że często rządzą złoczyńcy albo idioci, a reszta słucha ich bezrefleksyjnie albo ze strachu, to naprawdę nie jest nic nowego, działo się tak przez całą historię ludzkości. I w istocie II wojna, którą bohaterowie traktują jako punkt wyjścia, przynajmniej w stereotypie (i chyba faktycznie) była szczytowym punktem postawy “ja tylko wykonywałem rozkazy”, a nie zaledwie jej zaczątkiem, co wydawałby się sugerować Twój tekst.

Teraz, w obecnej wojnie, ten proces został jeszcze usprawniony: dusze nie uwalniają trującego gazu na świeżym powietrzu, gdzie błyskawicznie się rozpływa, tylko spędzają ofiary do zamkniętego pomieszczenia, okłamując, aby się nie buntowały, i tam wpuszczają wyziewy.

Tutaj potknąłem się mocno – po dwóch czy trzech próbach oczywiście zrozumiałem to zdanie, ale trudno mi było odsunąć wizję jakichś eterycznych dusz unoszących się w powietrzu i wydzielających trujące wyziewy.

Nie sprawdzi taki, z której strony wieje wiatr ani jak się zmieni za moment, każe rzucić sto puszek z jadowitymi miazmatami i już ze stu żołnierzy robi się stu morderców albo i samobójców.

I tutaj – konstrukcja z żołnierzem zmieniającym się przypadkowo w mordercę wydaje mi się mocno abstrakcyjna – czy miałaś na myśli, że zamiast wrogiej armii porażą gazem bojowym ludność cywilną, czy co właściwie?

Ileż to w swoich kotłach miałem przeciwników szczepionki pobieranej od krów… Wierzyli oni, że po zaszczepieniu ludziom wyrosną krowie wymiona albo rogi. Jakby zgrabne różki mogły komukolwiek ująć urody…

A to jest zręczne i zabawne! Zastanowiłem się też: czy przypadkiem cząstkową inspiracją tekstu (a przynajmniej tej wzmianki) nie była przedwczorajsza 45 rocznica ogłoszenia eradykacji ospy?

Skądinąd to jest ogromnie ciekawa rzecz – szczepionka przeciwko ospie prawdziwej dawała (daje) zdecydowanie najgorsze NOP-y ze wszystkich znaczących szczepionek w historii. Zwłaszcza wakcynia postępująca była koszmarem, zdarzała się wprawdzie rzadko (około raz na milion szczepień, o ile sprawdzasz przy kwalifikacji pacjenta, czy nie ma wrodzonego braku grasicy), ale zwykle prowadziła do śmierci i co do przebiegu wyglądała jak jakaś czarnoksięska klątwa z kiepskiego fantasy. Były też inne odczyny, mniej spektakularne, ale znacznie częstsze i również niekiedy śmiertelne, więc zdaje się, że w drugiej połowie XX wieku przy dobrej opiece umierała mniej więcej jedna osoba na sto tysięcy zaszczepionych. A jednak, w odróżnieniu od współczesnych antyszczepionkowców, niechętni szczepieniom przeciw ospie nie skupiali się zwykle na skutkach ubocznych (jeżeli pominąć te groteskowe argumenty z krowimi przydatkami), lecz na względach religijnych i dyskusjach o wolności osobistej.

Pozdrawiam serdecznie!

Dziękuję, Regulatorko! Sprawienie Ci przyjemności jest sukcesem, do którego zawsze warto dążyć, cenne jest także potwierdzenie, że świat i postaci wydają się wiarygodne. I oczywiście równie ważne jak to, co napisałaś w swoim komentarzu, jest to, czego w nim nie ma.

Przypomina mi to taką dosyć znaną anegdotę, chyba z kręgu szkoły lwowskiej:

Wyróżniający się student matematyki (nazwiska nie pamiętam, ale na pewno da się sprawdzić), ponieważ chodził jednocześnie na inne zajęcia, miał pozwolenie uczestniczyć w wykładzie “korespondencyjnie”. Przychodził wieczorem do sali, spisywał z tablicy zadania do rozwiązania i oddawał profesorowi przy okazji. Jednego razu zadania były jakieś wyjątkowo trudne, spóźnił się z ich oddaniem o parę dni i obawiał się kłopotów. Aż tu profesor dobija się bladym świtem do jego pokoju w akademiku, okropnie podekscytowany. Okazało się, że tym razem wynotował na tablicy kilka problemów otwartych budzących zainteresowanie w dziedzinie. Kazał mu to przepisać na czysto i złożyć jako pracę doktorską…

Co do zagadki – jasne w każdym razie, że Wasze rozwiązanie jest zwięźlejsze i bardziej eleganckie.

tak czy inaczej jestem pod ogromnym wrażeniem Twojej wiedzy;

 

a wracając do wiersza, czy warto było go napisać?

bez wahania powiem, że tak;

Bez przesady, nie popisałem się tu żadną wybitną wiedzą, ale dyskusja była bardzo przyjemna! I rzecz jasna zgadzam się w pełni, że wiersz był wart napisania i pokazania, mam nadzieję, że nie sugerowałem niechcący nic innego.

dokładnie tak;

Cieszę się, że uzgodniliśmy terminologię!

w moich czasach (a leciwy ze mnie zgred) było tych całek dwanaście i nie wykluczam,

że teraz jest ich więcej;

Niewątpliwie jest ich więcej, w istocie nieskończenie wiele, ale pomyślałem, że może Twoi wykładowcy stosowali jakąś nieznaną mi klasyfikację ich rodzajów lub coś w tym stylu. Anegdotę na pewno chętnie poznam.

nie bardzo rozumiem… przecież sam wskazałeś algorytmy które radzą sobie z problemami nierozwiązywalnych całek… więc jeśli algorytm potrafi wskazać (przybliżone) rozwiązanie,

to znaczy, że ono istnieje;

Może coś niezręcznie ująłem. Chodzi mi o to, że gdy umiemy zapisać symbolicznie rozwiązanie danej całki przy użyciu funkcji nieelementarnych (np. funkcji błędu Gaussa) oraz obliczyć wartość takiej funkcji z dowolną dokładnością, nie różni się to zasadniczo od sytuacji rozwiązania wyrażonego choćby sinusem, które także zapisujemy symbolicznie i obliczamy z dowolną dokładnością. Podział na funkcje elementarne i specjalne jest mimo wszystko arbitralny. Dlatego uważam, że sformułowanie “wiadomo, że rozwiązania istnieją, ale nikt nie jest w stanie ich podać” jest nieuprawnione i może wprowadzać w błąd mniej zorientowanych odbiorców. Jesteśmy w stanie podać te rozwiązania: nie świadczą one o żadnej naturalnej barierze naszego pojmowania.

jeśli zaś idzie o rozwiązanie zagadki, to Twoja odpowiedź jest nieprawidłowa…

To akurat prawda. Powinien zapytać: “którą drogę do miasta poleciłby twój brat”’

Jaka Waszym zdaniem jest różnica między pytaniami “Czy jeśli spytam twojego brata o drogę do miasta, to poleci mi pójść w lewo?” (moja propozycja) a “Którą drogę do miasta poleciłby twój brat?” (Wasza propozycja)? Zakładając (jak w tej zagadce), że są dwie drogi i pytany poleca jedną, nie ma żadnej, pytania powinny być równoważne.

No, ale (zawsze jest jakieś “ale”) skąd naprawdę

wiadomo, ze jeden zawsze kłamie, a drugi zawsze mówi prawdę – prawda?…

I stąd mój żartobliwy komentarz, że pytany może odpowiedzieć “Czyż jestem stróżem brata mego?”.

przeciwko biednym całkom wytoczyłeś najcięższe algorytmy;

no i mamy nowy problem:

czy – jak to ładnie nazywasz – prawda przybliżona, jest prawdą czy nie?

Szanowny AS-ie, pozwolę sobie powtórzyć pytania, ponieważ mam wrażenie, że nie angażujesz się w dialog, tylko pędzisz do przodu:

– czy pisząc o “całkach nierozwiązywalnych”, miałeś na myśli całki o rozwiązaniach niewyrażalnych funkcjami elementarnymi?

– jeżeli tak, z jakiego źródła wziąłeś wiadomość, jakoby takich całek miało być tylko dwanaście?

– i jeżeli tak, dlaczego piszesz “wiadomo, że rozwiązania istnieją, ale nikt nie jest w stanie ich podać”; czy twierdzisz, że podanie rozwiązania jest tym samym co wyrażenie go funkcjami elementarnymi?

to nie ta zagadka, ale też coś Ci zacytuję

Na rozstaju dróg stoi dwóch braci bliźniaków. Jeden z nich zawsze mówi prawdę, drugi zaś zawsze kłamie. Wiadomo, że jedna z dróg prowadzi do miasta, a druga na bagna. Jakie pytanie ma zadać podróżny który chce dotrzeć do miasta, jeśli może zapytać tylko raz i tylko jednego z braci?

Ależ tak, to ta zagadka, na którą już odpowiedziałem.

Sonarze, nie popełniłeś żadnego nietaktu i na pewno nie naruszyłeś zasad.

Zgłoszeń widzisz mało, ponieważ w tym miejscu podaje się nominacje do Piórek, które są najwyższym wyróżnieniem na Portalu. Użytkownicy wskazują tutaj teksty zasługujące ich zdaniem na wyjątkowe uznanie. Oczywiście każdy ocenia to według własnej miary i nie powinien być z tego rozliczany. W danym miesiącu może zostać przyznane więcej niż jedno Piórko, może też nie być żadnego.

Tak jak jest to opisane w nagłówku wątku, każdy użytkownik może przyznać jeden punkt (tylu opowiadaniom, ilu zechce), każdy dyżurny trzy. Opowiadania, które zbiorą łącznie pięć punktów, są następnie poddawane pod głosowanie Loży.

Zygi, piszesz o tym bardzo ciekawie i na pewno nie odbieram Twoich przemyśleń jako przytyku, że cokolwiek imputuję. Cały ten fragment, który przytaczasz, na pewno ma w sobie pierwiastki indywidualizmu, ale bardziej był zainspirowany tym, co wskazał już w jednym z pierwszych komentarzy Zakapior, to znaczy hipotezą umysłu bikameralnego. Przy czym oczywiście nie znaczy to, abym napisał całe opowiadanie w celu propagowania tej hipotezy czy nawet był jej stanowczym zwolennikiem, po prostu posłużyła za pewną inspirację, ogniwo w kreacji opowieści o zaraniu dziejów. Tak czy inaczej ma to związek z indywidualizmem, bo ona stwierdza między innymi, że (mniej więcej) powstanie nowoczesnej świadomości ludzkiej było reakcją psychoewolucyjną na życie w coraz większych grupach, wymagające reakcji na coraz to nowe bodźce, specjalizowania się i zaznaczania swojej odrębności.

 

bruce, a jednak uparcie to ja dziękuję za czas poświęcony mojemu opowiadaniu i wszystkie miłe słowa!

Bardzo dziękuję za nowe komentarze!

 

Zygi_Sonarze, nijak nie wyszedłeś na lizusa, wpis wydaje się w pełni merytoryczny.

Konflikt pokoleń był dla mnie tutaj tematyką całkiem wtórną względem rozwoju społecznego, językowego i mentalnego ludzkości. Wiem jednak, że już w starożytnych źródłach pojawiają się utyskiwania na młodzież względnie zbliżone do współczesnych, więc pewnie ta świadomość jakoś przeniknęła do kreacji świata przedstawionego. I masz rację, że tekst w zasadzie nie zgłębia kwestii indywidualizmu (a zwłaszcza związanych z nim trudności psychicznych), drobny tylko sygnał jest tam, gdzie Smyk mówi o “wypełnieniu głowy własną jaźnią” i bezinteresownym okrucieństwie. Zapewne byłby to potencjalny kierunek rozbudowy.

W tej chwili nie mam dobrze zarysowanej koncepcji na następną część, więc może coś kiedyś, ale nie chciałbym dawać fałszywej nadziei. Bardzo się jednak cieszę, że dałem Ci dużo satysfakcji i że pytanie o sequel nie wiąże się wreszcie z zarzutem o urwanie tekstu w połowie opowiadanej historii, co jak dotąd stanowi mój stały problem twórczy.

 

bruce, to przecież znakomicie, że wspomniałaś o tych sprawach! Wiele razy znajdowałaś u mnie błędy językowe lub przynajmniej niedociągnięcia stylistyczne. Oczywiście, że powinnaś pytać, gdy tylko coś budzi Twoje wątpliwości – dogłębnie sobie cenię takie uwagi redakcyjne, czego zresztą dowodzę, starając się do każdej szczegółowo odnieść.

 

Pozdrawiam bardzo serdecznie i ślimaczo!

Doskonała uwaga! Możliwe, że najbliżej mi do rozumienia prawdy nie tyle arystotelesowskiego, co bradleyowskiego – rzeczywistość jest zbyt złożona, żeby skończony umysł mógł ją ogarnąć, i każdy sąd prawdziwy jest tylko przybliżeniem.

Ciekawe, to byłoby w sumie zgodne z tym, jak pierwotnie odczytałem przesłanie tego wiersza. Jednocześnie (jak pisałem) nie jestem przekonany co do tego poglądu i nie wydaje mi się, żeby utwór dostatecznie na niego naprowadzał. Bądź co bądź jest to stanowisko znacznie lepsze niż na przykład programowe odrzucenie metody naukowej.

otóż

istnieje 12 tzw. całek nierozwiązywalnych;

wiadomo, że rozwiązania istnieją, ale nikt nie jest w stanie ich podać;

Źródło? Istnieją, oczywiście, całki, których rozwiązania są niewyrażalne funkcjami elementarnymi (ale można je przybliżać numerycznie). Przy najczęściej spotykanych definiuje się dla opisu ich rozwiązań funkcje nieelementarne, jak np. funkcja W Lamberta. Algorytm Rischa pozwala zbadać tę wyrażalność w skończonej liczbie kroków zawsze, gdy pod całką jest wyrażenie elementarne. Nie kojarzę jednak żadnego słynnego tekstu, który wymieniałby konkretnie 12 całek o rozwiązaniach niewyrażalnych funkcjami elementarnymi (czy w jakimś innym sensie “nierozwiązywalnych”).

Abstrahując już od całek, istnienie nierozwiązanych problemów w matematyce pokazuje, że rozwój tej nauki wciąż trwa i matematycy mają nad czym pracować, a nie, że problemy te leżą poza jakimiś organicznymi granicami naszego pojmowania.

szkoda, że nie odniosłaś się do zagadki o dwóch braciach;

nie chodziło o cytat biblijny;

To ja podałem rozwiązanie zagadki o dwóch braciach, a cytat biblijny dodałem tylko jako smaczek, czy lepiej – żart z realnej wartości tego rozwiązania.

rozwiązanie tej zagadki jasno udowadnia, że wartość informacyjna prawdy i fałszu

jest dokładnie taka sama…

Tylko że nie jest… Ot, chcesz poznać wynik rzutu idealną kostką sześcienną – a ja Ci mówię “wypadła piątka” – to kiedy Ci bardziej maleje entropia (w sensie Shannona) – gdy wiesz, że mówię prawdę, czy gdy wiesz, że kłamię?

Cześć, bruce!

Truskawki i rymowanka z przesłaniem, jak miło! Jasne, że o poezji trudno tu mówić, jednak zabawa z formą jest ciekawa. Ten niesylabiczny mniej więcej sześcioprzyciskowiec z naiwnymi rymami wydaje się odsyłać w bardzo dawne czasy ewolucji języka, jak gdyby odpowiadające Ryszardowi (taka na przykład Pieśń o zabiciu Andrzeja Tęczyńskiego). Jednak w kontekście Wojny Dwóch Róż strawberry tłumaczyłbym jako “poziomkę”, truskawki wyhodowano znacznie później.

Pozdrawiam serdecznie!

Nie może jej przedstawiać we wszystkich szczegółach (”pana żona jest taka mała i płaska”?).

As said an elephant to a flatworm.

nie wiem czy znasz zagadkę o dwóch braciach na rozdrożu, ale jeśli tak

to wiesz, że odpowiednio zadane pytanie pozwoli wybrać właściwą drogę;

– Czy jeśli spytam twojego brata o właściwą drogę, to poleci mi pójść w lewo?

– Czyż jestem stróżem brata mego?

istnieją okoliczności, w których samo zdefiniowanie prawdy jest w ogóle niemożliwe

bo leży ona poza granicami naszego pojmowania;

Na to właściwie Tarnina odpowiedziała Ci już uprzednio (“Homo mensura to ostatecznie fatalna w skutkach zasada, i w skutkach poznawczych, i w praktycznych”). Sprawnie sięgasz po różne znaczenia i odcienie znaczeniowe słowa prawda, daje to ciekawy efekt artystyczny wypowiedzi, ale mam wrażenie, że przebija z nich jakiś dogłębny żal na naukowców i chyba nawet na złożoność świata:

starając się udowodnić końcową tezę poszedłem drogą cząstek elementarnych;

dzisiaj znamy ich około 300;

czy kiedy poznamy ich 3000 będziemy bliżej "prawdy"?

a może wtedy ją poznamy?

Odpowiem przykładem z nieco dawniejszych odkryć fizycznych. Zdanie “Newtonowska teoria mechaniki jest prawdziwa” byłoby nieodpowiedzialnym uproszczeniem, podobnie jak zdanie “Newtonowska teoria mechaniki jest kłamstwem dla dzieci”. Jednak zdanie “Newtonowska teoria mechaniki pozwala przewidzieć zachowanie dużych ciał Układu Słonecznego z dokładnością przekraczającą 1 arcm/y” jest prawdziwe, chyba w każdym uznanym rozumieniu “prawdy”.

Odkrycia naukowe, które umożliwiają coraz dokładniejsze rozumienie świata i przewidywanie zjawisk – są dla nas zwyczajnie użyteczne. A z Twojego wiersza (i zwłaszcza komentarzy) łatwo by wysnuć wniosek przeciwny… Może dlatego do mnie nie trafił. Na pewno są odbiorcy, którym przypadnie do gustu.

MrBrightside, pewnie, że się załapiesz (punkt trzeci zasad – zwykli użytkownicy mogą zgłaszać do ósmego włącznie, dyżurni do dziesiątego włącznie). Inna rzecz, że kiedy opowiadanie ma już nominację z Loży, to głos użytkownika niedyżurnego ma znaczenie wyłącznie symboliczne.

Owszem, sięgnięcie po motywy z historii ludzkości na pewno było tutaj kluczową decyzją twórczą, która nadała opowiadaniu kierunek. Zależy jeszcze, jak rozumieć prawdziwość świata, niektórzy czytelnicy słusznie wskazywali uproszczenia typowe dla legend, a motyw bogów przemawiających do ludzi wolno przecież interpretować jako w pełni fantastyczny. Miło wiedzieć, że Twoim zdaniem pomysł na tytuł dobrze zadziałał.

To ja bardzo dziękuję, mimo że tym razem nie wprowadziłem żadnej z Twoich uwag, naprawdę je szczerze doceniam i zawsze uważam, że są warte rozważenia! W szczególności – jeżeli komuś jeszcze ta aliteracja zgrzytnie, pewnie się jej w końcu pozbędę, bo sam teraz nabrałem wątpliwości.

Pozdrawiam nieustająco!

Lawina bieg od tego zmienia,

po jakich toczy się kamieniach.

 

Cześć, AS-ie! Miło widzieć, że wciąż tu zaglądasz i dzielisz się utworami. Mam nadzieję, że uda mi się tutaj dołożyć kilka drobnych przemyśleń…

na początku było Słowo

elektrony protony i neutrony

 

potem miony mezony i hiperony

uszczęśliwiono demokracją

Tutaj mam dwa skojarzenia. Jedno zupełnie miłe, z bon motem Leopolda Kroneckera “Dobry Bóg stworzył liczby naturalne, a cała reszta jest dziełem człowieka”. Drugie gorsze, z nazywaniem teorii względności “żydowską fizyką”, z łysenkizmem i w ogóle z próbami bałamutnego wiązania nauki z ideologią oraz odrzucania jej z tego powodu. Naturalnie nie mogę twierdzić, że którykolwiek z tych sposobów odczytu jest zamierzony przez autora, przytaczam tylko narzucające się konteksty.

na nieskończonej drodze

poszukujemy prawdy

 

a prawda nie istnieje

Powyżej już bardziej kompetentni ode mnie wzięli się za tłumaczenie Ci pojęcia prawdy jako relacji między sądem a stanem rzeczywistym oraz mniej lub bardziej współczesnych stanowisk filozoficznych w tym zakresie, tutaj nic nie dołożę. Mam jednak wrażenie, że niezupełnie do tego odnosi się wiersz. Tutaj moim zdaniem “prawda nie istnieje” miało raczej wyrażać myśl, według której teorie fizyczne są z natury tylko kolejnymi przybliżeniami, a jakiś fundamentalny zakaz uniemożliwia powstanie tłumaczącej całość zjawisk fizycznych Teorii Wszystkiego. Jeżeli mam rację, obawiam się, że myśl ta jest niezbyt jasno wyrażona, kontrowersyjna, a wiersz nie argumentuje ani nie naprowadza na nią dostatecznie. Nie twierdzę, że potrafiłbym zrobić to lepiej, ale nie do końca trafiłeś w moją wrażliwość poetycką (o ile przypadkiem mam coś takiego).

Zabieg z trzema pustymi liniami przed ostatnią kropką ciekawy, od razu widać, że jest to umyślnie zrobione, że ma przekazywać sens.

Wrrrr. <marudzenie i narzekanie na komunę, która rozpirzyła szkołę lwowsko-warszawską>

O, właśnie.

Pozdrawiam ślimaczo!

Witaj, bruce!

Bardzo się cieszę, że tekst jakoś do Ciebie przemówił, udało Ci się dostrzec i poczuć klimat.

W sprawach technicznych:

Tylko (przecinek?) co mam dodać w sprawie przodków?

Raczej bez przecinka, spójnik rozpoczynający zdanie i po nim zaimek względny.

Ze składu jednego z nich wycofano pospiesznie wujaszka Ślinę, ponieważ (przecinek?) gdy z okrzykiem (dwukropek?) „Zamień byka na indyka, bo indyka nikt nie tyka!” próbował oberwać ramię przywódcy pierwszej z odwiedzonych wiosek, zorientowano się, że wpływa to ujemnie na poziom zaufania i całokształt wzajemnych relacji.

Przecinka na pewno nie może tu być (znów połączone wskaźniki zespolenia). Dwukropek jest bardziej dyskusyjny, ale wydaje mi się, że zwykle pojawia się wtedy, gdy przytoczony po nim cytat kończy zdanie, a tu mamy dalszy ciąg wypowiedzi.

Rów rósł równomiernie. – czy celowo aliteracja?

Celowo, pytanie tylko, czy to udany zabieg…

Czy specjalnie czasem „księżyc” masz wielką, a czasem małą literą?

Specjalnie, pisze się go wielką literą, gdy mowa o ciele astronomicznym, a małą, gdy o zjawisku optycznym (tej srebrnej tarczy na niebie).

Drugiej następnej wiosny, gdy pierworodna córka Arii i Pruta wydawała się na to gotowa, zabrali ją do Smyka, by mógł przyjąć jej pierwsze słowa. – czy tu celowo?

Wiem, że błędne są zwroty typu “druga największa” (zamiast “druga co do wielkości”), ale “drugiej następnej wiosny” wydawało mi się bardziej eleganckie niż coś typu “po dwóch latach na wiosnę”. Myślisz, że to jednak także uchybienie?

 

Jeżeli utwór był wyjątkowo głęboki i zmusił Cię do przemyśleń, to cudownie, ale nie zaryzykowałbym tezy, jakoby miało mi się tak udawać zawsze.

Również serdecznie pozdrawiam!

To fantastycznie, że bardzo się spodobało kolejnemu odbiorcy, w dodatku piszącemu tak dobrze jak Ty. Świetnie, że kultura, zwyczaje, całe przedstawienie wioski wydało Ci się wiarygodne i wciągające. Na pewno tym trudniej wczuć się w mentalność postaci, im odleglejsze są od nas czasowo, niemniej wykorzystałem w tym tekście odrobinę lektur na temat hipotez rozwoju świadomości ludzkiej i może odniósł z tego jakąś korzyść. Też tak myślałem, że epicka bitwa byłaby tutaj rozwiązaniem zgranym i mało satysfakcjonującym.

Pozdrawiam!

Widziałem Twoje ogłoszenie konkursowe, bardzo dziękuję za zachętę! Na razie nie klarują mi się żadne pomysły, ale czasu jest jeszcze sporo.

Hm, masz rację.

To może zamiast niecierpliwie z niecierpliwością?

albo wyczekiwać zamiast czekać.

Wciąż jeszcze coś mi zgrzyta, ale wstawiłem (w wersji z niecierpliwością).

Jestem osobnym bytem, osobnym smokiem, Czarnym Smokiem z uniwersum Heroes of Might and Magic :)

Jasna sprawa, nie ma dwóch takich samych smoków! Mam nadzieję, że należysz do tych łagodniejszych (wiesz, jak to jest ze Ślimakami, gdy poczuję się zagrożony, mogę Ci niechcący zalepić przewody ogniowe albo coś w tym rodzaju…). I oczywiście dziękuję też za głosowanie konkursowe!

Jak przeczytałem Twoją odpowiedź, to uświadomiłem sobie, że być może błędnie założyłem coś, co zaraz po lekturze wydało mi się oczywiste.

Skądże, dobrze kombinowałeś (a można by jeszcze dodać, że Khoci zostaną Gotami, jak już im spółgłoski do końca stwardnieją – co oczywiście też byłoby bezczelnym uproszczeniem procesów ewolucji języków na potrzeby fabuły).

Stąd Aria była przodkinią Polaków (Wandy), Khoci byli przodkami Niemców (Rytygiera).

Teraz to ja sobie uświadomiłem, że może za dużo wyczytałem w Twoim pierwszym komentarzu (tym o “genetycznym patriotyzmie”): myślałem, że dopatrujesz się wtórności fabuły i motywów postępowania postaci względem legendy o Wandzie, a nie tylko żartujesz z dziedzicznej odpowiedniości między parami bohaterów.

O, no i świetnie wybrnąłeś! Usunęłabym tylko niecierpliwie, bo wybija z rytmu.

Właśnie nie wiem, czy tak świetnie wybrnąłem. Możliwe, że to słówko wybija z rytmu, ale trudno będzie z niego zrezygnować, bo kompletnie zmienia sens! Przecież nie będziemy czekać na śmierć pradziadka znaczy “chodźmy ze sobą wbrew jego woli”. Przecież nie będziemy niecierpliwie czekać na śmierć pradziadka znaczy “nie możesz liczyć na jego bliską śmierć jako na coś, co umożliwi nam zostanie parą, czy nie masz szacunku dla moich więzi rodzinnych?”.

Pozdrawiam smoczo!

Drakainy bardzo brakuje, Asylum ostatnio też rzadziej się udziela, rozumiem zatem, że starasz się godnie pełnić odpowiedzialną funkcję Portalowej Smoczycy?

Cześć!

Przede wszystkim gratuluję prędkiego trafienia do Biblioteki. Opowieść bardzo płynnie poprowadzona, zgodzę się, że wcale nie czuć tych pięćdziesięciu tysięcy znaków, czuć tylko dobry warsztat. Przy tych pochwałach – w sumie przy zwykłym zastrzeżeniu, że nie schodzisz poniżej pewnego poziomu, który ja niekoniecznie osiągam – muszę jednak przyznać, że w jakimś sensie tekst do mnie nie trafił. Nie przejąłem się losami bohaterów. Nie mogę zagwarantować, że to coś obiektywnego (w ogóle często mi się tak zdarza przy horrorach, nie jestem ich wdzięcznym odbiorcą, może to odruchowy mechanizm obronny), ale zobaczmy: dostajemy gościa, o którym wiemy, że klnie, aż uszy więdną, jego brata, o którym wiemy, że jest jego bratem, jego dziewczynę, o której wiemy, że jest jego dziewczyną, i jego kuzynkę, która od pierwszych słów wygląda na wampirkę czy coś w tym rodzaju – i wszyscy nie wiadomo po co idą do opuszczonego lunaparku, który okaże się sztampowo zabójczy – to czym tu się przejąć? Trudno mi to nawet porównać z głębią i dynamiką relacji społecznych choćby ze Skradzionych godzin, z serdecznością, którą budzili bohaterowie. A co do zakończenia: odczułem ułamek sekundy irytacji na diabolus ex machina, a potem pojawiła się pointa tak nieoczekiwana, że parsknąłem śmiechem. Nie wiem, czemu ono służy i do jakiego gatunku literackiego przynależy, ale na pewno bardzo się wyróżnia, czytelnik musi je zapamiętać na długo, więc poniekąd naprawdę udane.

W niektórych miejscach dobór słów wydał mi się mocno niedopracowany. Dwa dobitniejsze przykłady:

Zaskoczony, jęknął z bólu, gdy kamień wbił mu się w nerkę.

To brzmi jak bardzo ciężka rana.

– Musimy zrzucić to w przepaść! – krzyknął Konrad, zeskoczył na ziemię i przyłożył ręce do bocznej burty.

Wagoniki chyba nie mają burt przednich i tylnych.

Sięgasz też po styl sprawozdawczy tam, gdzie stanowczo warto byłoby nadać jakieś nacechowanie emocjonalne (nie przypominam sobie, żebym dopatrzył się kiedyś tego problemu w innych Twoich tekstach). Dajmy na to:

Nie był przyzwyczajony do publicznych wystąpień, więc skończył szybko i była to najpiękniejsza chwila jego życia.

Przecież to brzmi, jakbyś opisywał pioniera wygłaszającego odczyt o uprawie bawełny na XXVII Plenum Opolskiej Młodzieżówki PZPR.

Lwica biegła kilka metrów za końcem kolejki. Ta na szczęście przyspieszyła, jakby próbowała utrzymać bestię na dystans. Mimo to zwierz powoli, lecz systematycznie zaczął ich doganiać.

Najpierw pomogli przejść dziewczynom. Przerwy pomiędzy wagonikami miały może pół metra, więc ich pokonanie nie było takie proste. Weszli do trzeciego wagonika, kiedy lwica zrównała się z ostatnim.

Tutaj też w ogóle nie czuć emocji. Przy okazji odwróciłbym szyk trzeciego zdania (powolne, lecz systematyczne jest chyba doganianie, a nie zaczynanie).

 

Dziękuję za podzielenie się tekstem i serdecznie pozdrawiam!

Hej, Holly, miło Cię tu widzieć!

Mmm, wiem, o co chodzi, ale wygląda mi to dziwnie, że tuż po wypowiedzi w didaskaliach czytamy, że zamilkł.

Zgadzam się, że takie rozwiązanie jest rzadkie, dla mnie też wygląda trochę dziwnie, ale chyba nie ma sensu dzielić dialogu nowym akapitem ani rozwadniać opisu jakimś “po tych słowach znów zamilkł”? Skoro wiadomo, o co chodzi…

spójrz w oczy człowieka, który zapomniał głos swojej matki.

głosu

Obie formy poprawne (https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/zapominac;12882.html).

przysłaniając oczy od słońca

chyba przed słońcem

Wydawało mi się to raczej równoważne, skoro Twoim zdaniem tak będzie lepiej, chętnie zmienię.

Hehe, świetne zdanie :)

Dzięki!

Moim zdaniem ta rozmowa zeszła nienaturalnie szybko na inny tor.

Rzeczywiście jest tu jakaś niezręczność, skoro już zwróciłaś na to uwagę, warto byłoby ją załatać. Niestety, to nie będzie łatwe, może wymagać sporego dopisku. A co sądziłabyś o takiej łacie?…

– …My w każdym razie mamy czas.

– Mamy czas? Przecież nie będziemy niecierpliwie czekać na śmierć pradziadka.

– Przepraszam, nie to chciałem powiedzieć. Kto wie, może on nas jeszcze wszystkich przeżyje.

– Ha, dość już o tym…

Dlatego lubię czytać Twoje opowiadania, bo zawsze coś z nich wyciągnę dla siebie, dużo się z nich uczę.

Bardzo dziękuję, to przyjemna i cenna pochwała – i to, co piszesz dalej – naprawdę motywuje do dalszych prób literackich oraz poprawiania warsztatu, gdy znajdujesz mocne strony w rzeczach, które jeszcze niedawno mi nie wychodziły!

Ale to opowiadanie jest dobre! Aż kliknęłam do piórek, tak mi się spodobało (tylko nie wiem, czy dobrze to zrobiłam, wrzuciłam klika do wątku kwietniowego).

Dobrze zrobiłaś, opowiadanie było opublikowane w kwietniu. Jeszcze raz dziękuję i pozdrawiam ślimaczo!

Pozwolę sobie przedstawić majówkowy bilans nominacji…

 

skrytySerce roju – 4/5 głosów, 0,5 TAKA (pnzrdiv.117);

AP – Ja, A_100_97_109 – 4/5 głosów, 0,5 TAKA (skryty);

AmbushOdyseja niebożątek – 4/5 głosów, 0,5 TAKA (GreasySmooth);

Sajmon15Litworówka – 1/5 głosów;

cezary_cezaryPostpeerelowska kostka z piernika… – 1/5 głosów;

GalicyjskiZakapiorDiablica doktora Zajcewa – 1/5 głosów.

 

Zgłoszenia Loży:

cezary_cezaryPostpeerelowska kostka z piernika… (Ambush);

GalicyjskiZakapiorDiablica doktora Zajcewa (Bardjaskier).

Cześć, Czeke! (“Czekeść”?)

Naprawdę mi przyjemnie, że dostrzegasz tak wiele mocnych stron mojego opowiadania. Słusznie piszesz, że ujęcie tak złożonej tematyki (ewolucja kultur i języków, rola religii, a nawet kwestia wykształcenia się świadomości) w krótkiej formie wymaga pewnych przybliżeń. Inna rzecz, że w istocie moim zamiarem nie było danie wykładu, lecz raczej zabawa z konwencją, próba kreacji jak gdyby nowej legendy – nie jestem pewien, na ile to widoczne. Możesz mieć rację, że sięgnięcie po uproszczenie z “ważnym punktem” również w przedmowie było już lekką nieostrożnością.

Wierszyk naturalnie pełni rolę żartu, mrugnięcia okiem do zorientowanego czytelnika, ale jednocześnie pokazuje (i nie tylko ten jeden), że Ślina jako nieudany wprawdzie następca szamana ma jakiś dostęp do wiedzy i pojęć, których nijak nie powinien znać. Też jednak nie mam pewności, czy to trafiony zabieg.

Dziękuję za wizytę i wszystkie uwagi!

Bardzo dziękuję za nowe komentarze!

 

AP:

Żart z wyzyskaniem podwójnego sensu “genetyczny” dobry, nie skojarzyłem od razu, co miałeś na myśli, a chyba powinienem. Co do legendy o Wandzie mam nieco większe opory, nijak nie wydawała mi się tutaj istotnym kontekstem. Tam jednak rozkład akcentów jest inny, zawsze widziałem w tej historii przede wszystkim konflikt tragiczny pomiędzy racją stanu a szczęściem osobistym, nie opresję jednostki inspirującą rodaków (choć nie przeczę, że publicyści próbowali ją redefiniować w tym drugim kierunku). Gdybyś stwierdził, że fabuła opowiadania przypomina Ci złagodzoną ad usum delphini legendę o Lukrecji, to z lekkim żalem przyznałbym zasadniczo rację, ale Lukrecja i Wanda to jednak nie całkiem to samo.

 

Marszawo:

Opowiedziałaś o interesujących wrażeniach czytelniczych, daje mi to do myślenia! W Europie niekoniecznie, z tego, co czytałem, wydaje mi się, że ten podział ludów praindoeuropejskich zaszedł gdzieś na południowych krańcach Wielkiego Stepu (może Azja Środkowa, może Kaukaz?). Starałem się nie nadużywać słowa “szaman”, chyba właśnie z na pół uświadomionej obawy, że “wywieję” odbiorcę do Ameryki. Niemniej i to skojarzenie nie szkodzi chyba tekstowi.

Druga część komentarza jest ważna: mam zwykle silną potrzebę nadania fabule jakiegoś racjonalnego rysu i wyjaśnienia, a przecież zdaję sobie sprawę, że nieraz lepiej pozostawić otwartą perspektywę niezwykłości i magicznego następstwa zdarzeń, co najmniej jeden utwór w taki sposób bardzo zepsułem. Mam teraz nadzieję, że szczęśliwie jakoś dałem czytelnikowi dosyć miejsca na przyjęcie bardziej nadnaturalnej interpretacji, tak jak na to wskazujesz.

 

Pozdrawiam serdecznie!

Ave, Cezary! (Gastropod te salutant…)

Rozpoczynając lekturę spodziewałem się tekstu doszlifowanego pod względem technicznym i obfitującego w bogactwo językowe. Nie zawiodłem się na tym polu.

To dobra wiadomość, że tak korzystnie oceniasz tę warstwę tekstu!

Podczas lektury pierwszych akapitów miałem już uformowany „zarzut” odnośnie mnogości bohaterów, w której lekko się gubiłem. Jednak w miarę czytania „zarzut” przerodził się w wyraz uznania, ponieważ każda postać jest nakreślona wyraziście, ma swój styl wypowiedzi i jasno nakreśloną osobowość. Chyba najlepszą kreacją jest Ślina.

To ciekawa kwestia: po napisaniu pierwszych akapitów zdałem sobie sprawę, że tych bohaterów jest sporo i może się to nie obronić, jeśli ich dobrze nie zróżnicuję. W rezultacie tekst stał się dla mnie po części ćwiczeniem z nadawania postaciom indywidualnego rysu, co dotąd wychodziło mi bardzo różnie. Chyba tym razem rzeczywiście się udało, mam nadzieję, że będę w stanie w przyszłości podtrzymać tę umiejętność. Jest też pewnie dobrym znakiem, że każdy, kto się na razie wypowiedział na ten temat, ma tutaj innego ulubionego bohatera.

Czy bogowie są nam w ogóle potrzebni? Wygląda na to, że jedynie pomocniczo, skoro musimy się z nimi rozstać. Na pocieszenie, niejako w zastępstwie, pozostanie prawo.

Całkiem zręczne podsumowanie!

I tutaj wychodzi mój jedyny (lekki) zgrzyt z Twoim tekstem. Mam wrażenie, że w większym stopniu stanowi fabularyzowany traktat filozoficzno-metafizyczny, niż opowiadanie. Historia oczywiście jest obecna, w dodatku zgrabnie przedstawiona, ale po lekturze pozostałem w większym stopniu z pytaniami egzystencjalno-teologicznymi, niż z echem fabuły.

To może nie być zły znak, gdy czytelnik po lekturze stawia sobie i rozważa nowe pytania. Z drugiej strony ta warstwa (nazwijmy to) traktatowa też nie wnosi świeżej myśli, nie jest czymś, co badacz mentalności starożytnej mógłby uznać za wartościowe. Pewnie zatem należało bardziej uważać, aby nie przytłaczała treści fabularnej.

Dziękuję za udział w konkursie!

I nawzajem dziękuję za pracę jurora!

Zaskakująca opinia. Nie znam się za bardzo, ale według mnie bez istnienia praw nie jest możliwa jakakolwiek społeczność.

Mam wrażenie, że Jolce chodziło o przeskok od znaczenia “to, do czego jesteśmy zobowiązani (rozkazem bogów czy reprezentującej ich władzy)” do “to, co nam przysługuje; prawa człowieka”. Wydaje mi się prawdopodobne, że ta zmiana lub rozszerzenie sensu byłaby przynajmniej częściowo czytelna dla słuchaczy, ale wcześniej nie bardzo nawet rozważałem, na ile mogliby z tym mieć kłopot, więc opinia na pewno ciekawa.

Tak jak Aria nie chciała Khota, tak i Wanda nie chciała Niemca. Genetyczny patriotyzm.

To nie była oferta małżeństwa. I ona jeszcze, w porównaniu ze współplemieńcami, była względnie gotowa na to przystać.

Skądinąd obserwuje się czasem taki fenomen, że małe społeczności są bardzo przeciwne także dobrowolnym związkom należących do nich kobiet z mężczyznami z zewnątrz (por. np. Jan Kasprowicz, Zjawili się Dunajczanie…). Choć oczywiście bywały też tendencje odwrotne, nawet aż do wypożyczania żon gościom.

Przyjemna lektura. Ciekawa próba stworzenia legendy. 

 

Pozdrawiam!

Dziękuję za podzielenie się wrażeniami, pozdrawiam!

Bardzo dziękuję za nowe komentarze!

 

Finklo, naprawdę mi miło, że dostrzegasz liczne zalety: na pewno będę się starał, by w przyszłych tekstach podkręcić je nawet bardziej.

Bardzo mi się podobało rozwiązanie problemu. Ogólnie lubię rozwiązania rozumowe (siłowe wydają mi się prymitywne). Tu mamy rozumowe wsparte demonstracją siły.

Też mi się wydało, że to eleganckie domknięcie fabuły i (między innymi) wobec tego może warto spisać pomysł.

No i Khoci ładnie się podłożyli, wyciągając łapę po kogoś, kto im się ni cholery nie należał. Nie lubimy gwałcicieli, więc dobrze im tak.

To także pouczające, jak różnie czytelnicy mogą postrzegać to samo rozwiązanie: wyżej JolkaK uznała, że zostali niesłusznie wygnani z powodu zachcianki ich przywódcy. Starałem się zasygnalizować w tekście, że to nie jest nagłe zdarzenie, lecz nowa eskalacja obecnych już animozji. W każdym razie podobne wątpliwości dotyczą też interpretacji prawdziwych wydarzeń historycznych.

Ktoś wspominał o identyfikowaniu się z bohaterami. No to ja bym stawiała na Pruta. :-)

Mnie też do niego zdecydowanie najbliżej (ale to chyba żadne zaskoczenie). Dziękuję za dopchnięcie do Biblioteki!

 

Pusiu, skoro to Twój ulubiony okres historyczny, to z jednej strony pewnie łatwiej, aby tekst się spodobał, a z drugiej dobrze wiedzieć, że nie przyłapałaś mnie na żadnych rażących nieścisłościach.

Co do wujaszka Śliny, jest gdzieś wzmianka, że to niedoszły następca wieszczka – nic dziwnego, że nie tylko wymyśla wierszyki na poczekaniu, ale jeszcze umieszcza w nich treści, których nijak nie ma prawa znać.

 

Cezarze z gitarą, dziękuję za wysiłki organizacyjne i dowód wizyty jurorskiej.

 

Pozdrawiam wszystkich serdecznie!

I ja dziękuję, za sprawą Twoich wpisów może udało mi się trochę wyjść poza pierwotną perspektywę autorską i zobaczyć, co w tekście poszło zgodnie z planem, a które koncepcje niekoniecznie są widoczne z zewnątrz.

Nowa Fantastyka