Profil użytkownika

Nie można porządnie podać miejsc inspirujących twórczość w zakładce Miasto, więc będą tutaj. Przede wszystkim Trójmiasto i Podhale. Mogą się zlewać we wspólny nieokreślony twór (coś jakby Turów Róg).


komentarze: 2513, w dziale opowiadań: 1975, opowiadania: 568

Ostatnie sto komentarzy

Hej, Zakapiorze!

Sięgnąłeś tutaj po ciekawe rozwiązanie, nie jestem pewien, na ile świadomie. Zwykle rymy męskie są wcięte, to znaczy zawierające je wersy skraca się o jedną sylabę w stosunku do żeńskich, ponieważ niezmiennikiem ma być pozycja ostatniego akcentu (np. “oto dziś dzień krwi i chwały, / oby dniem wskrzeszenia był”). Zastosowanie rymów męskich niewciętych przenosi nas w bardzo dawne etapy rozwoju języka poetyckiego, co pasuje do tematyki, a zarazem utrzymałeś trzy akcenty w każdym wersie, dzięki czemu nie brzmi to rażąco dla współczesnego ucha. I ładne jest to, że zmieściłeś ten rym aż sześciokrotny bez popadania w jednostajność, tylko że…

Nasz Bóg był z nami… lecz zwiał

…to okropnie odbiega od stylistyki reszty tekstu i nader trudno to poprawić. Chyba już wolałbym napisać “stlał”, nawet jeśli nie będzie jasne, co ten bóg (może powinien być politeistyczny i małą literą, chyba że trafiliśmy na wyznawcę kultu Mitry?) właściwie zrobił.

Nieś, gniadoszu zuchwały

A to z kolei może nie pasować logicznie, skoro podmiot liryczny raczej broni fortyfikacji (“staję, gdzie zawsze stałem”) niż udaje się gdzieś konno.

“Sowiński w okopach Woli”.

Bardzo ładne skojarzenie!

 

Pozdrawiam ślimaczo!

a jednak Szanowny Ślimaku można postawić konkretny kontrprzykład:

zrujnowany, choć przecież ruina…

Szanowny AS-ie, nie widzę tu kontrprzykładu, bo przecież wymawiamy wyłącznie trójzgłoskowo “ru-i-na”, nie ma formy obocznej *ruj-na; a w formach pochodnych silniej wcielonych w nasz system językowy doszło do dyftongizacji.

myślę, że słusznie zauważyłeś, że chodzi właśnie o to,

by uwydatnić trzecią sylabę od końca (akcent proparoksytoniczny) w wyrazie czterozgłoskowym;

(…) to wyłącznie zabieg fonetyczny wymuszający akcent w określonym miejscu;

Na pewno masz rację, ponieważ w dopełniaczu różnica między wymową mo-za-ik a *mo-zajk byłaby uderzająca i raczej nikt nie próbowałby drugiej formy, a w mianowniku wymowy mo-za-i-ka i mo-zaj-ka mogą być odbierane dosyć podobnie, przynajmniej w stosunku do rażącego błędu, jakim byłaby *mo-za-i-ka. W naszym języku praktycznie nie spotyka się proparoksytonów ze zbiegiem samogłosek na akcencie i chyba stąd wątpliwości.

 

EDYCJA:

a wracając do tekstów śpiewanych:

bardzo piękną, zachwycającą poezję można znaleźć np. w twórczości Leonarda Cohena

choć mało jest takich, którzy nazywają go poetą…

Znajdziesz wśród moich starszych tekstów na Portalu jeden przekład z Cohena… Nie miałbym żadnych oporów przed nazywaniem go poetą.

Nie mogę się z tym zgodzić, w wyrazach pochodzenia obcego zbiegi samogłosek kończące się na “i” nie podlegają dyftongizacji, tak więc wymawiamy wyłącznie: ju-da-i-ka (“pamiątki kultury żydowskiej”), he-ro-i-na, E-ne-i-da, mo-no-te-izm, ko-lo-id, A-i-sza…

Jednakże sprawdziłem konkretnie “mozaikę” i znalazłem dziwny rozdźwięk pomiędzy Doroszewskim (“wym. mozA-ika, pot. mozajka, nie moza-Ika”) a Markowskim (“wym. moZAJka, nie moza-Ika”). Za każdym razem, kiedy słyszałem ten wyraz z ust kogoś posługującego się staranną polszczyzną, był czterozgłoskowym proparoksytonem, zresztą i tak zwykłem bardziej ufać Doroszewskiemu, więc nie dopatrywałbym się tutaj jedynego wyjątku.

Szanowny AS-ie!

Na początek: również zastanawiałem się, dlaczego irlandzka czarownica. Praca z tekstem źródłowym niewiele pomogła, jest to tekst kanadyjskiej pieśniarki z albumu o tematyce blisko– i środkowowschodniej, bez wyraźnych odniesień do Irlandii. Tyle że autorka jest znana z sięgania po muzykę celtycką, mignęło mi też, że wzmiankowane w tekście kamienie można by uznać za druidyczne. Ostatecznie gotów jestem się zgodzić, że w obrazowaniu masz coś na irlandzką nutę:

Murmurs passed along the valley,

Like a banshee’s lonely croon,

And a thousand pikes were flashing

At the rising of the moon

“Beneath a Phrygian Sky” wydaje się charakteryzować prostotą wyrazu, Ty pokusiłeś się o bardziej zawikłaną wypowiedź, wiążąc metaforycznie obraz nadchodzącego świtu z emocjami między bohaterką a jej rozmówcą. Wyszło to, moim zdaniem, ładnie, ale bez zachwytu. Jedno jest jednak brzydkie potknięcie:

snuł czar mozaiką wód

Mam to przeczytać “mozajką”? Auć!

 

Pozdrawiam serdecznie,

Ślimak Zagłady

Hej!

Masz tutaj ładny opis niemocy twórczej, z interesującymi koncepcjami, chociaż mam poczucie, że brakuje w nim jakiejś głębszej czy przewrotnej myśli, która dopełniłaby obrazu i zapadła czytelnikowi w pamięć (ale to jedna z tych rzeczy, które zawsze są subiektywnie postrzegane i bardzo trudno komuś z nimi pomóc). Rozwiązanie z dobrze utrzymaną miarą 5+4 oraz rymami w strofach i właściwie prozatorskim quasi-refrenem wyszło tu raczej korzystnie, chociaż warto dodać, że taki synkretyzm zawsze miał u nas walor eksperymentu, nie przebijał się do najważniejszych utworów.

życie mnie mnie

To zabawne, akurat wczoraj mi się niezależnie przypomniała ta fraza – jednak to aforyzm Leca, odnosząc się do niego, próbowałbym jakoś zmodyfikować w zgodzie z sensem wiersza, a nie przytaczać wprost (wena mnie mnie)?

pompuje pustką

i spuszcza przestrzeń

Jaka ładna aliteracja!

bo zamiast myśleć o tej pustce

zamiast ją złapać za kapotę

sny mi zajmują asymptoty

sinusy, funkcje, zbiory puste

Ta strofa jako wycinek najbardziej mi się podoba, dużo współbrzmień i niejasne wrażenie skoczności, rozdźwięk semantyczny między pustką wewnętrzną a matematycznym zbiorem pustym ratuje tautologiczny rym. Tylko wydaje się zawieszona w próżni, nie widać w wierszu, skąd nagle to odniesienie do matematyki, nie przypominam też sobie w szerszym kontekście Twojej twórczości, żebyś sięgała po podobny zasób pojęć. Brakuje tu chyba wskazówki co do źródeł poczucia podmiotu lirycznego, że ma zbyt ścisły umysł, żeby tworzyć wartościową poezję (oczywiście osobna sprawa, czy to Twoje realne myśli, czy autokreacja na potrzeby wiersza).

ciągle marzę

że może ktoś mnie zauważy

nie jak człowieka, a poetę

A to wydaje mi się uderzać może niezamierzoną naiwnością, bo chyba byłoby przykre, gdyby ludzie zauważali Cię tylko jako poetkę i oczekiwano ciągle arcydzieł i ważkich komentarzy do rzeczywistości, a nie widziano zwykłych ludzkich cech i potrzeb. Szymborska o tym sporo mówiła, choć oczywiście na zupełnie innym etapie życia i kariery…

a tylko sklecam durne bzdety

Lepiej “klecę”.

myślę: starczy

choć po namyśle…

Tego “myślę – namyśle” też spróbowałbym się pozbyć.

 

Pozdrawiam serdecznie,

Ślimak

To nie jest omyłka Rybaka, tylko błąd działania Portalu, i to taki, którego jeszcze nie widziałem. Przypuszczam, że być może jest w stanie to odkliknąć sam Rybak albo administracja coś zdziała, w każdym razie wątek biblioteczny niewiele pomoże.

Cześć!

Chciałem na początek powitać nowego użytkownika, ale widzę, że byłaby to znaczna nieścisłość.

Opowiadanie zasadniczo mi się podobało. Dużo dobrej roboty wykonałeś głównym bohaterem, postacią niejednoznaczną i barwną, poglądy o której trzeba parę razy weryfikować podczas lektury. Pozyskiwanie urobku z asteroid jest dość znanym tematem spekulacji naukowych, ale wymyślony przez Ciebie świat przynajmniej powierzchownie trzyma się kupy i nie wydaje się nazbyt wtórny (chyba że jest coś podobnego, czego nie znam).

Teraz dla odmiany trochę ponarzekam. Przede wszystkim zakończenie było dla mnie przewidywalne, mentor poświęcający się za ucznia to sztampowy finał takich fabuł. Było też nieco deus ex machina: dlaczego dwuosobowy statek miałby mieć kapsułę ratowniczą mieszczącą tylko jedną osobę, o której nic wcześniej nie wiedzieliśmy i która w dodatku ma dostatecznie silny ciąg, żeby wyrwać się z atmosfery Hoo, gdy typowa kapsuła służyłaby raczej tylko do unoszenia się w przestrzeni i oczekiwania na pomoc? Skrajne wahania cen minerałów w zależności od wyniku nawet pojedynczego zbioru wydają się uzasadnione raczej fabularnie niż ekonomicznie, nie mówiąc już o tym nieszczęsnym kobalcie na końcu, który przecież – gdyby był w tych szczątkach asteroidy – i tak spadłby bezpowrotnie w toń gazowego olbrzyma i na nic się nikomu nie przydał. Nazwy chorób piszemy od małej litery, a ta ma tak ewidentny pierwowzór, że może lepiej było ją po prostu opisać jako antybiotykooporną gruźlicę. Chociaż zachowanie postaci mogłoby sugerować, że nie jest zakaźna (Hardy nie złości się na Unuta, że pchał mu się chory do kabiny, bez oporów całuje żonę) – albo można to tłumaczyć tym znanym z XIX wieku fatalizmem, że i tak jest pandemia i wszyscy mają kontakt z prątkującymi, więc nie warto się przejmować, kto ma zachorować, to zachoruje.

Pod kątem języka trochę się potykałem, ale dramatu raczej nie ma. Zwracałbym uwagę na powtórzenia:

Hardy wstał i zniknął za drzwiami sypialni. Za drzwiami sypialni słychać było ciche kasłanie.

Kilka godzin później jego wymiociny zmieniły kolejno miejsce bytowania – z żołądka do wiadra, z wiadra do toalety, z toalety na orbitę. Kilka godzin później, wracając ze zbiorem, Czternasty parzył herbatę dla siebie i podawał piwo swojemu patronowi.

(Tu przy okazji zaznaczyłem brakujące przecinki).

Polecam do Biblioteki i pozdrawiam!

Przyjemnie to wygląda, miałbyś może sznurek do całości?

Mam to w antologii Zapomniane słowa pod redakcją Magdaleny Budzińskiej, przypuszczam, że mogłaby Ci się spodobać, gdybyś dopadła w bibliotece czy antykwariacie.

Bo już nie wiem, czy to ja mam zwichnięcie ironii, czy coś się stało? Oprócz tego, co wszystkim?

Nic potwornego, po prostu działałem kiedyś dosyć aktywnie w Wikipedii, a potem się zraziłem i wylądowałem tutaj.

Znam człowieka, który nie ma żadnych obowiązków. Nie zauważyłam, żeby był specjalnie szczęśliwy.

Przypuszczam, że istnieje pewien optymalny dla dążenia do szczęścia poziom obowiązków, różny u różnych osobników, ale zasadniczo niezerowy; niemniej odgaduję, że w opisanym przez Ciebie przykładzie mogą odgrywać rolę inne kwestie komplikujące to dążenie, na przykład zdrowotne.

A pojęcie szczęścia ostatnio mocno się wytarło, chyba trochę pod wpływem języka angielskiego (w którym “happy” oznacza “szczęśliwy”, ale oznacza też “wesoły” – a to nie to samo)

Przypomniałem sobie ładny felieton Eustachego Rylskiego o słówku kontent:

(…) słowo to określa stan, który jest czymś więcej niż zadowolenie, a mniej, naturalnie, niż szczęście. Zadowoleni możemy być z byle powodu (…) Stan ukontentowania powstaje w nas, gdy zadowolenie utrwala się w poczuciu, że życie nam sprzyja i nic nie zapowiada zmiany na gorsze.

Czy nie jesteśmy w związku z tym po prostu szczęśliwi?

Niekoniecznie.

Szczęście osiągamy we współdziałaniu z innymi, z Bogiem, z absolutem, wiarą, ideą czy choćby z życiem, którego nie trwonimy, bo służy innym.

Ukontentowanie, podobnie jak zadowolenie, jest natomiast stanem samolubnym, niepodzielnym, niewrażliwym na nieszczęścia bliźnich (…)

To stan, który osiągnąć może każdy idiota, jeżeli tylko zauważy, że suma zadowoleń daje mu taki wynik.

Uważam, że szczęście – w swej pełni i głębi – idiotom jest niedostępne, co nie znaczy, że mędrcy doświadczają go na co dzień. (…)

Szczególnie uwielbiam edytorów Wikipedii XD

A ja nie.

I jak tu teraz żyć, organizować jakikolwiek konkurs, sprawdzać, czy też pisać cokolwiek? sad

Mam nadzieję, że zwyczajnie? Większość z tych zmian dotyczy jednak kwestii niszowych, nieraz w całym opowiadaniu nie napotkasz ani jednego sformułowania dotkniętego nowymi regułami. Zresztą od organizatorów konkursów nikt nie wymaga perfekcji ortograficznej.

Podejrzewam działanie le.., pardon, lobbystów działających w kierunku uproszczeń, by nie trzeba było się uczyć i myśleć. :( 

Nad niektórymi z tych zmian (pisownia mieszkańców miast, przymiotników w stopniu najwyższym) dyskutowano co najmniej od czasu wielkiej reformy w roku 1936, jeżeli nie jeszcze wcześniej. W Radzie Języka Polskiego, niezależnie od mojej mało entuzjastycznej opinii o jej decyzjach, zasiadają na ogół poważni językoznawcy. Moim zdaniem nie ma podstaw twierdzić, jakoby zmiany pisowni powstały na doraźne zamówienie polityczne. Przy tym część z nich wcale nie stanowi uproszczeń.

Cześć, Bardzie!

Na pewno to ciekawy tekst, wykreowana przez Ciebie atmosfera pasuje do moich wyobrażeń o sowieckim czy postsowieckim miasteczku, mam jednak poczucie, że potencjał nie został wyzyskany. Jak gdybym dostał tylko część opowiadania, epilog. Skoro z ostatnich scen wynika, że dopełnienie umowy tak naprawdę nie wymagało zabicia dzieci, to gdybyśmy widzieli, jak była zawierana, moglibyśmy sobie wyrobić zdanie: czy wodnik bardzo mocno sugerował, że będzie to jednak niezbędne (lub wręcz tak planował i tylko na końcu lekko poluzował warunki) – czy też taka interpretacja wynikała z utajonych tendencji samego Masłowa. Poza tym ciekawie byłoby też przeczytać o początkowych niepowodzeniach śledztwa, o tym, jak przysłano im do pomocy Dimę, o reputacji tego człowieka. Wreszcie początkowa wzmianka o “kobietach, które wypuszczały gówniarzy samopas” podpowiada, że obywatele są tam zbyt zobojętniali, żeby odczuwać na co dzień nawet uzasadniony lęk o dzieci, ale warto by szerzej ugruntować, czy to w pełni prawda, czy pojawiają się tam jednak objawy paniki.

Ale jeśli chodzi o mordercę to nie mogę się zgodzić. Na sam koniec Masłow już jest z córką, a nadal wabi dzieci :). Właśnie po to jest ta ostatnia historia z Jegorem, by pokazać, że magik, to nie tylko skrzywdzony ojciec:)

Wiesz, nie do końca tak to zrozumiałem – moja wstępna interpretacja była raczej taka, że teraz oboje żyją w domenie wodnika i muszą wykonywać jego polecenia, a dał Masłowowi takie zadanie, żeby przygotować go do tej przyszłej roli i upewnić się, że będzie w stanie ją odgrywać.

 

Na pewno chciałbym pochwalić język utworu, Twoje dawniejsze opowiadania bywały różnej jakości redakcyjnej, a tutaj naprawdę się o nic szczególnie nie potykałem, chyba więc mogę pogratulować postępów!

Nic nie wskazywało na to, że pozostałym dzieciom brakuje jego towarzystwa.

Czy tu nie miało być “żeby pozostałym dzieciom brakowało”?

 

W sumie ufam, że dostatecznie uzasadniłem głos na NIE, ale mam też nadzieję, że udało mi się przy okazji czegoś nauczyć i podłapać choć odrobinę Twojej zdolności wzbudzania napięcia i niepokoju.

Pozdrawiam serdecznie –

Ślimak

Zmienianie decyzji innego boga. Nie, nie wpadłam na to sama. Wydaje mi się, że gdzieś przeczytałam, ale to nie było dla mnie takim objawieniem, żeby zapamiętać gdzie. No i jak piszesz – bywały mity, w których ktoś nawet chciał odkręcić decyzje innego, ale nie mógł, tylko próbował ulżyć doli dotkniętego, negocjować, oszukiwać…

Przejrzałem pobieżnie parę źródeł, ale tak na szybko nie potrafię odszukać bliższych informacji na ten temat. Ninedin pewnie umiałaby wyjaśnić, na ile taka reguła mogła być ośrodkowa czy stabilna w systemie wierzeń starogreckich. Ogólnie wiadomo, że nie cechowała go ortodoksja, to jest: każdy kapłan czy poeta miał prawo interpretować i przeinaczać fakty mitologiczne na swój sposób.

Na pewno nikt boginiom siłą nie narzucał wstrzemięźliwości. Zdaje się, że Artemida przysięgła, może i potem żałowała, ale była związana słowem.

Jasne, że nie miałem tu na myśli narzucania siłą, lecz właśnie coś w rodzaju związania przysięgą czy przeznaczeniem. Coś w tym duchu – Kasprowicz według Ajschylosa:

– Gdzie panią jest Konieczność, tam już sztuka na nic.

– A sterem Konieczności któż włada jedynie?

– Moir trójca i pamiętne wszelkich win Erynie.

– Od mocy ich czyż lichsza Zeusowa potęga?

– Nie ujdzie Przeznaczeniu, co po niego sięga.

Zresztą słusznie zauważasz, że każdy bóg miał indywidualny charakter i z powodzeniem mogłoby być tak, żeby Hestia wcale nie miała potrzeb w tej sferze (bądź co bądź zwykle przedstawiana jako dziewczynka przed okresem dojrzewania), wstrzemięźliwość Artemis była w ten czy inny sposób wywołana zewnętrzną Koniecznością, a dla Ateny, jak sugerujesz w tekście, stanowiła rodzaj perwersji.

No, nie musiałam, ale jak już wena przyniosła pomysł…

…to otworzyłaś mi nową przestrzeń myślenia o boginiach greckich, której bynajmniej sobie nie życzyłem…

Cześć, Finklo!

Czyta się to przyjemnie, naprawdę dobrze Ci wychodzą te miniaturki osnute na kanwie mitologii, masz do tego niewątpliwy talent. Podoba mi się też, jak naturalnie potrafisz pisać o życiu płciowym, jak o szczególnej pod wieloma względami, ale zarazem zwyczajnej dziedzinie aktywności człowieka, bez tabuizacji lub wulgaryzacji, bez dychotomii wzniosłe – grzeszne. Mało jest tego w literaturze polskiej. Rozumiem, że w sensie fabularnym to tylko fantastyczna historia z żartobliwą pointą o naturze mężczyzn, to znaczy wydaje mi się, że tekst nie jest (i nie miał być) metaforą współczesnych przemian podejścia do seksualności w cywilizacji zachodniej.

Zeus zasępił się – żaden bóg nie mógł zmienić decyzji innego.

Tutaj mnie bardzo zaciekawiłaś! Z jednej strony nie pamiętam, żeby to było wyraźnie powiedziane w którymś micie. Z drugiej rzeczywiście nie przypominam sobie takiej sytuacji, nieraz się zdarzało, że bogowie greccy przenosili kogoś na niebo, najwyraźniej nie mogąc odwrócić przemiany w zwierzę lub innej klątwy czy choroby. Zeus nie mógł zwrócić Persefony matce, chociaż to tłumaczono konkretnie zjedzeniem przez nią piekielnego granatu. (Morał: dzieci, proszę nie jeść granatów, ani z zawleczką, ani bez). Na pewno zdejmowano klątwy własne (np. Dionizos z Midasa). To rzeczywiście był stały element starogreckich wierzeń, mam tutaj lukę w wiedzy, a może sama to wykoncypowałaś?

Po wyjściu Afrodyty od Zeusa jego westchnienie ulgi zdmuchnęło chmury znad Europy. Nie prześlicznej córki Agenora, tylko tego kawałka ziemi na północ od Olimpu. Z bogiem piorunów i jego wspaniałymi narządami wszystko było w porządku. Problem tkwił gdzieś indziej.

Tutaj się wyraźnie potknąłem: pierwotnie zrozumiałem ten akapit w znaczeniu “Zeus pofiglował z Afrodytą i przekonał się dowodnie, że z jego osprzętem wszystko w porządku, ale obiecał rozeznać się w sprawie ze względu na innych”; z następnego akapitu wynika sens przeciwny. Afrodyta nie była boginią lekarzy i nie mogę przypuszczać, żeby umiała określić badaniem, czy niemoc Zeusa wynika z jego kłopotów “zdrowotnych”, czy z ogólniejszego zjawiska. Po namyśle widzę, że próbujesz powiedzieć coś takiego: Zeus od jakiegoś czasu nie mógł uzyskać wzwodu i nikomu się nie przyznawał, a teraz mu ulżyło, bo dowiedział się od Afrodyty, że nie z nim jest coś nie tak, tylko ogółem ze światem; jednak musiałem się mocno zastanowić.

Cóż, pielęgnowanie dziewictwa przez tysiąclecia to wyjątkowe zboczenie. Bóg piorunów zatrzymał tę złotą myśl dla siebie.

O nie! Jakoś się nigdy dotąd nie zastanowiłem, czy boginie dziewice nie mogły tylko obcować z mężczyzną, czy też nie wolno im było (nie były w stanie) osiągnąć zaspokojenia w jakiejkolwiek formie. A jeżeli to drugie, to czy miałoby to podobny wpływ na ich psychikę jak w przypadku ludzi. I czy skrajną frustracją seksualną należy tłumaczyć co bardziej oddzielone od zdrowego rozsądku pomysły nawet najsolidniejszych bogiń, jak przemiana biednej Arachne w pająka (to Atena) czy Akteona w jelenia (Artemida)… Chyba już drugi raz nie spojrzę tak samo na te mity. Musiałaś mi to zrobić?

Cóż, mężczyźni błyskawicznie doszli do wniosku, że drink to godziwa zapłata za seks, i wszystko wróciło do normy.

W nomenklaturze lekkoatletycznej: potknięcie na pięć kroków przed metą.

Pozdrawiam w trybie Ślimaka Nocnego i polecam do biblioteki!

Pomysłowe i ładnie napisane! Tekst w sam raz na rozmiar – a dokładnie to doliczyłem się 96 słów – nie wydaje się ani skrócony, ani przegadany. Ideę zrozumiałem od razu, chociaż musiałem sprawdzić poświętnika (chyba już kiedyś czytałem, że to inaczej skarabeusz, ale zdążyłem zapomnieć). Wydaje mi się jednak, że w naturze one nie żywią się tatusiami, tylko co najwyżej tatuś im utacza ładną kulkę gnoju; wprawdzie znajomy może być innego gatunku, ale w pierwszym odruchu zakładałbym, że tego samego. A w ogóle Ildefons Poświętnik brzmi dokładnie jak bohater prozy Niziurskiego.

No, żeby były małe ctulhusie, to chyba oboje, nie? XD

Czy ja wiem, może one się rozmnażają przez podział komórki albo pączkowanie? A może małe cthulhusie wyskakują z głów obalonych bogów, jak nie przymierzając Atena albo kordyceps?

Niczego nie miał symbolizować. Musiałam w jakiś sposób umieścić bohatera na planecie Stultus i to wszystko.

Rozumiem, mniej więcej brałem to pod uwagę (“tylko fikcyjny element wymyślonej przez Ciebie dystopii”). Jednak bardziej naturalne wydawało mi się założenie, że skoro obie planety tak wyraźnie odnoszą się do naszego świata, to przejście pomiędzy nimi także – ale nie zakładałbym, że każdy tak to odbierze, może tylko ja wpadłem w jakiś specyficzny tor myślenia.

Hę? Nie, dlaczego, przecież nie każdy musi znać ten serial :)

Ja właśnie nie bardzo znam, zetknąłem się z nim tylko przelotnie i jakoś przypadkiem skojarzyłem. Niemniej była tam bohaterka z powiedzonkiem typu “słuchajcie uważnie, bo drugi raz tego nie powiem”, co w tym kontekście starałem się żartobliwie sparafrazować.

Ślimak wślizguje się i rozgląda po Zielonej Wsi…

Po pierwszej lekturze nie byłem przekonany do tego tekstu, ponieważ zawierał stosunkowo mniej fantastyki, niż na to zwykle tutaj liczę, a za to rozbudowany wątek obyczajowy, w którym trudno było mi się zorientować i wczuć w potrzeby postaci. Przyznam jednak, że po jakimś czasie główne wątki zostały mi w głowie dużo dokładniej, niż się tego spodziewałem, a takie zapadanie w pamięć stanowi ważne kryterium oceny tekstu. Nie wiem, na ile umiem to ocenić, ale wydaje mi się, że dosyć wiarygodnie oddałaś prowadzące do tragedii namiętności targające tymi mieszkańcami wsi, którzy nie mają ani życia sielskiego, ani wyjątkowo uciśnionego, tylko po prostu starają się przeżyć najlepiej, jak potrafią w warunkach prymitywnej gospodarki rolnej. Pod tym kątem skojarzenie z Chłopami było dla mnie oczywiste, z Romeem i Julią pewnie mniej, chociaż kiedy już padł ten tytuł, to widać wyraźne analogie fabularne (magiczno-ziołowe mikstury i samobójcze pomyłki).

Tekst wydaje mi się napisany w dużej mierze tak, żeby czytelnik współczuł Marylce, co wydaje mi się niefortunne: mogła ułożyć sobie życie z gromadą albo odejść z Gustawem, ale z zimną krwią zdecydowała się na gambit, który musiał doprowadzić do śmierci niewinnych ludzi. Oczywiście w szerszej skali społecznej prawdą jest, że w środowisku nieumożliwiającym kobietom godnego rozwoju osobistego od czasu do czasu pojawią się takie tragiczne Marylki – i to opowiadanie pokazuje bardzo dobrze – ale chyba dałoby się te akcenty lepiej wyważyć. Mam także wątpliwości co do wilszego: nie wierzę, żeby była w stanie tak długo ukrywać przed wszystkimi potężnego potwora zdolnego poradzić sobie w walce z niedźwiedziem, wymagałby ogromnych ilości jedzenia, którego nie miałaby skąd wziąć.

Pod względem językowym Twoje opowiadanie wydaje mi się wyraźnie lepsze niż tamto poprzednie, które przeglądałem. Na pewno zwróciłem uwagę na taki detal:

– Szkaradne bydle.

Zdarza się, że ktoś pisze tak świadomie, żeby zaznaczyć gwarową wymowę, ale zasadniczo to błąd ortograficzny, pisze się “bydlę”.

Dobra, i trochę się też krzywiłem na dobór imion – jest Marylka, Jacek, Jędrek… i Gustaw. Nawet sobie pomyślałem, że to może celowy zabieg, żeby podkreślić jego izolację

Zdarzało się też dawniej, że księża wiejscy nadawali na chrzcie nietypowe imiona dzieciom nieślubnym, żeby się zawsze wyróżniały ze społeczności, pomyślałem więc tutaj, że takie podkreślenie izolacji mogłoby mieć umocowanie w tym paskudnym zwyczaju.

 

Podsumowując: piórkowo raczej na NIE, ale dam sobie jeszcze chwilę na namysł. To jedno z tych opowiadań, gdzie nie czuję się do końca swobodnie w danej konwencji i tak naprawdę wolałbym, żeby oceniał je kto inny.

Pozdrawiam serdecznie,

Ślimak Zagłady

Bardzie, nie ma sprawy, moje żarty często bywają nieczytelne i jak teraz patrzę, to przecież nie było w tym nic specjalnie zabawnego.

 

DyingPoet, mam wrażenie, że intuicyjnie posługujesz się akcentami lepiej ode mnie – ale też właśnie dlatego musiałem się dobrze nauczyć tych wszystkich pojęć formalnych, że brakuje mi naturalnego poczucia melodii i rytmu. Skoro już tak (zgodnie z nickiem) podkładasz głowę pod topór, podam Ci na priv jakiś wierszyk, którego wolałem nie upubliczniać, żeby nie krzywdzić czytelników. Naturalnie też zachęcam, żebyś wybrała jakiś fragment, o którym sądziłabyś, że wspólne przejrzenie pomoże Ci się odblokować pisarsko!

Masz rację, zależało mi, żeby tego pola do interpretacji nie zawężać. To była raczej na pół żartobliwa reakcja na Twoje “świąteczne” skojarzenia, a nie pomysł, który realnie bym rozważał.

Hej, Bardzie! Myślę, że bardzo ładnie to napisałeś. Gdybym spodziewał się, że tekst zostanie odczytany aż tak okolicznościowo, może bym go po prostu opublikował dopiero dzisiaj. Skojarzenia w rodzaju sporu o Morskie Oko i Rzeczypospolitej Zakopiańskiej są jak najbardziej pożądane. Odnoszę się tutaj istotnie do przeszłości i teraźniejszości Polski, ale zależało mi też na wymiarze ogólnoludzkim, w jednym szkicu miałem “bo Polak jest Polakowi” i wolałem przerobić. Może raczej ogólne poczucie zagrożenia niż konkretne ostrzeżenie, “niepokój o świadomość społeczną” – to trafnie ująłeś. Zgadzam się oczywiście, że parę powyższych interpretacji jest imponujących. Cieszę się, że Ci się podobało, pozdrawiam!

I podsumowanie końcowe na Dzień Niepodległości:

 

Marszawa – Miłość pachnąca wrotyczem – 8/5 głosów, 1 TAK (bruce, beeeecki), nominacja!

zygfryd89 – Nocne Radio znów nadaje. Królicza nora – 5/5 głosów, 0,5 TAKA (bruce), nominacja!

GalicyjskiZakapior – Władimirówna – 3/5 głosów, 0,5 TAKA (bruce);

pusia – Dziwadełko – 3/5 głosów, 0,5 TAKA (bruce).

 

Zgłoszenia Loży:

BardjaskierPonad głębią (Ambush);

Galicyjski ZakapiorWładimirówna (Ambush).

zwróciłam uwagę na ten wers, bo patrząc na niego w oderwaniu od całości jest moim zdaniem bardzo oryginalny i poetycki.

Właściwie już o tym rozmawialiśmy, że masz bardzo dobre wyczucie pojedynczych fraz, a obejmowania analizą całości utworu jeszcze się uczysz – ale to przecież dobrze, że wszyscy mamy trochę inne spojrzenia i różne komentarze się wzajemnie uzupełniają.

Niestety rzadko odwiedzam góry, bo mam do nich dość daleko. No ale zawsze, gdy już odwiedzę, to mam wrażenie, że mogłabym tam spędzić wieczność hahaha. I często wtedy sobie wyobrażam, że jestem dawnym odkrywcą Tatr

Myślę, że mamy tu sporą wspólnotę doświadczeń! Tak pod względem odległości, jak i wrażeń na miejscu. Chociaż na ubiory bym nie narzekał, przynajmniej nikt już od Ciebie nie oczekuje, żebyś wędrowała w krynolinie.

nie wiem, co to proparoksyton, więc trudno mi się jakoś wypowiedzieć.

Wyraz (lub zestrój) akcentowany na trzecią sylabę od końca.

Na pewno będę dalej zaglądać, choć trudno na mnie trafić, bo póki co zaglądam ze dwa razy w miesiący hah.

Cieszę się, że zamierzasz zostać z nami na dłużej, serdecznie życzę powodzenia w znajdowaniu czasu!

Ostatnio katuję wstawione już wcześniej (choć może lepiej powiedzieć, że to one katują mnie), bo wzięłam sobie do serca, że świetni poeci poprawiali swoje wiersze wielokrotnie.

Też się ostatnio staram stosować to podejście. Mam takie trzy linijki, z którymi szarpię się już ponad miesiąc i nie mogę ich poprawić… Nie wrzucam tu wszystkich rymowanek, które nagryzmolę (zwłaszcza że często to raczej wprawki niż oryginalne utwory), ale gdybyś kiedyś chciała, można się czymś wymienić też w wiadomościach prywatnych.

Inna sprawa z prozą: żeby tego spróbować, musiałbym najpierw przygotować jakieś opowiadanie z zapasem czasu, a nie tuż przed deadlinem konkursowym, jak mi się zwykle zdarza.

Przynajmniej superpełnię widziałam.

Tak, zrobiłem parę ładnych zdjęć. Chociaż to już częstsze zjawisko i nie różni się tak bardzo od zwykłej pełni.

Eeem, nie wiem, czy dobrze Cię zrozumiałam, ale na pewno nie chodziło tu o metaforę zwolnienia z pracy…

Też nie wiem, czy dobrze się zrozumieliśmy. Odpowiedzi dla innych czytelników trochę mi rozjaśniły Twój punkt widzenia, ale rozumuję tak: jeżeli konstrukcja świata przedstawionego odzwierciedla obecny rozdźwięk pomiędzy cywilizacją opartą na nauce a bagnem rozrywki masowej i mediów społecznościowych, to co niby ma symbolizować przymusowe przejście z jednego do drugiego, w dodatku będące suwerenną decyzją dyrektora firmy? Jak jednak pisałem, od początku dopuszczam opcję, że to miał być tylko fikcyjny element wymyślonej przez Ciebie dystopii, bez wyraźnego odpowiednika w naszej rzeczywistości.

Jakby to powiedzieć/napisać… Nie znam człowieka, więc nie mam zdania…?

Z mojej strony to tylko luźne skojarzenie, więc podsuwam Ci wątek, ale wcale nie nalegam, żebyś się w niego wgłębiała.

O, a to ci komplement! Ślimak chciał mi dać klika do Biblioteki. Otwieram tego zakurzonego szampana…

Przecież wielokrotnie klikałem do Biblioteki teksty znacznie słabsze od tego. Może warto jeszcze poczekać z szampanem.

Tak jest :)

Czyli czytać uważnie, bo nie napiszesz tego drugi raz?

Hej, DyingPoet!

Świetnie, że ogólnie Ci się podoba. To akurat nie jest spontaniczny tekst, tylko taki, który porzucałem i wracałem do szkiców chyba przez parę miesięcy, więc tym bardziej mi zależało, żeby na końcu nie wyszedł zakalec. Zaskakuje mnie jednak, że wskazujesz jako udany wers “pod Morskim Okiem zimują boginie”, ponieważ budził zastrzeżenia większości poprzednich czytelników i właściwie już przyznałem im rację, że wprowadzanie nowych postaci w ostatniej linijce to błąd, nawet jeśli ich rola symboliczna byłaby w miarę czytelna. To bardzo ciekawe, co piszesz o różnorodności tonu: z perspektywy autorskiej trudno takie rzeczy ocenić, a świadczy to o dość głębokim wczytaniu się w tekst, zależy mi na takich komentarzach!

Zdanie "TPN ostrzegł, że nocą jest ciemno" kojarzy mi się z memami w stylu "uwaga, dziś w nocy będzie ciemno", ponoć nawet taka kartka zawisła w schronisku przy Morskim Oku.

Nawiązanie jest (w tytule dosłownie “Dziś w nocy będzie ciemno”, w tekście już trochę przekształcone). Oczywiście to celowe, żeby przeciwstawić te tłumy mało świadomych turystów dawnym odkrywcom Tatr, którym “ich chłód koił wiek niewoli”. Skoro zwróciłaś uwagę na ten kontekst, mogę przypuszczać, że sama też chodzisz po górach i się nimi interesujesz?

Z drugiej strony trzecia zwrotka czy ostatnie zdanie są zupełnie poetyckie. Nie podobają mi się tylko zdanie "uczcie się fizyki", bo jest bardzo prozatorskie.

Dobrze wiedzieć, że patrzysz na utwór w ten sposób, to wartościowe uwagi – naprawdę ta granica między “prozatorskością” a “poetyckością” bywa dla mnie mało uchwytna i chętnie słucham, jak postrzegają ją inni. Co do “uczcie się fizyki”, na pewno szukałem tutaj ciekawego efektu rytmicznego, kładąc silny proparoksyton w środkowej części wersu.

 

Mam nadzieję, że będziesz tu dalej zaglądać i trafimy na siebie w różnych dyskusjach, a także podzielisz się czymś nowym, kiedy już dobrze przemyślisz poprzednie uwagi. (Co do tamtego zaćmienia Księżyca, to u mnie nici, zachmurzenie całkowite). Również pozdrawiam, miłego wieczora!

Naprawdę ładnie napisane. Z przeplatanki jambicznej 8m/7 można wiele wydobyć (Zaledwo wiem… Staffa to w ogóle jeden z moich najulubieńszych wierszy), a ta jest perfekcyjnie utrzymana. Obrazowanie też raczej udane, wyraźnie widać tę gotycką katedrę i wyłaniający się z mroku zegar wieżowy, i że nie jest to płaskie, lecz ma zamierzony sens symboliczny. Czytałbym to głównie jako utwór o rozpamiętywaniu przeszłości i grzęźnięciu w dawnych krzywdach. Chociaż przeszło mi też przez myśl, że można by to interpretować jako poetycki opis momentu zrozumienia nieuchronności upływu czasu i przemijania (raczej w skali cywilizacji niż jednostki, sądząc po tym, jak cofasz się od zegara z trybami do gnomonu – może wręcz skojarzenie z Drzewem Wiadomości).

nie wiem skąd była czarna krew

Najciemniejsza jest zwykle przy krwotoku z układu wrotnego, ale raczej wiadomo, że nie to miałeś na myśli.

chce wracać się do ludzi

Tu tylko nieco się potknąłem: czy to zdanie bezpodmiotowe z przestawionym szykiem, “chce się wracać”, czy to ten gnomon, wciąż potencjalnie zawieszony jako podmiot, chce kolokwialnie “wracać się” do ludzi?

Kliknięcie wydaje mi się zupełnie uzasadnione. Pozdrawiam –

Ślimak

Cześć, HollyHell!

Widać, że opowiadanie jest solidnie przemyślane, zaplanowane od początku do końca, jednak dla mnie też bardzo nieprzyjemne w odbiorze – co niekoniecznie jest wadą, ale zupełnie nie odgaduję, co ktoś powyżej dostrzegł w nim zabawnego. Piszesz o człowieku żyjącym w niegodnym go świecie, zmuszonym do upadlania się intelektualnie i moralnie. Zakończenie nie oferuje żadnego konstruktywnego podejścia, bo nie można go odczytać jako sportowego “zapomnieć o niewykorzystanych okazjach i iść naprzód”, lecz raczej “życie jest nie do wytrzymania, gdy rządzi nim bezsilny gniew”, więc trzeba pogodzić się ze światem i zniżyć do jego poziomu. Pod tym kątem przypomina to bardziej starogrecki dramat niż nowele dydaktyczne pozytywistów, a w każdym razie działa dosyć depresyjnie.

Relacja tekstu z naszą rzeczywistością wygląda mi na ważny i interesujący aspekt. Jasne, jak to wskazywali Przedmówcy, że jest jeden do jednego w zakresie głównego wątku, to znaczy porównania świata nauki ze światem celebrytów i patostreamerów: ujęcie ich jako dwóch rozdzielnych planet wydaje mi się w pełni usprawiedliwionym zabiegiem retorycznym. Nie jestem jednak tak pewien, czy wtedy zesłanie głównego bohatera traktować jako pasujący do tego element fantastyczny dystopii, czy także jako odniesienie do naszej rzeczywistości, to znaczy po prostu metaforę zwolnienia z pracy. W pierwszym przypadku można dziwić się, jakim sposobem tak funkcjonujące społeczeństwo miałoby się wciąż rozwijać i prosperować; w drugim nieraz spotyka się też dotyczącą naszych realiów krytykę odwrotną, to znaczy opinię, że osobom znanym i odnoszącym sukcesy zbyt wiele zachowań uchodzi płazem. Wreszcie intryga Marii sprawia wrażenie zbyt prostej, pretekstowej, ten wątek moim zdaniem trochę niefortunnie powiela stereotyp, że wybitny badacz ma koniecznie mieć niepoukładane życie osobiste.

Na marginesie przeszło mi przez głowę, że ktoś mógłby Twojego bohatera przypadkiem skojarzyć z prof. Gajduskiem, bądź co bądź także skazanym noblistą zajmującym się chorobami mózgu – nie jestem pewien, czy koniecznie by Ci to odpowiadało.

Całkiem przypadkowo wyłowione z tekstu:

Całą drogę powrotną na Stultus odbył, mając za towarzyszy panów w garniturach i trawiąc to, co się właściwie wydarzyło.

Wydzielenie przecinkiem równoważnika zdania podrzędnego.

 

Widzę, że polecić do Biblioteki już nie zdążyłem, ale z pewnością zamierzałem. Pozdrawiam serdecznie!

PS. Gdzieś po drodze wreszcie się połapałem, że Twoje “Dziń dybry” to chyba z ’Allo ’Allo!

Takiej interpretacji mimo wszystko nie mogłem przewidzieć, ale gratuluję pomysłowych skojarzeń! Co do tego wersu (zakładam, że pisząc “akapit”, masz tu na myśli wers), to oczywiście cenna informacja zwrotna, że dla ucha przynajmniej części czytelników nie gra. Dziękuję za wizytę i komentarz!

Naprawdę się cieszę, że odpowiada Ci nastrój wiersza i że chciało Ci się poświęcić czas na zastanowienie oraz dojrzenie do komentarza. Potwierdzam, że również jestem pod wrażeniem powyższych analiz i staram się z nich jak najwięcej nauczyć.

Dziękuję za dobicie!

Finklo, statystycznie najpewniej masz rację, ale z jednej strony różne romansidła, których oboje nie czytamy, technicznie należałoby jednak zaliczać do epiki, a z drugiej taka Rota to niewątpliwie liryka.

 

Dogsdumpling, miałem tylko dopisać w tej kwestii, że myśl poszukiwania ukojenia i namiastki wolności w turystyce jest jak najbardziej historyczna, datuje się ją wstecz co najmniej do Wincentego Pola (W góry, w góry, miły bracie, tam swoboda czeka na cię), jeżeli nie do Staszica. Ponownie dziękuję za mnóstwo cennych uwag i pozdrawiam!

Przypuszczam, że tak naprawdę kojarzysz te terminy i łatwo byś sobie przypomniała, gdybyś miała taką potrzebę, ale tutaj chodziło mi tylko o to, że obecność fabuły jest typowym wyróżnikiem epiki. Główne rodzaje literackie to epika, liryka i dramat, je z kolei dzieli się na gatunki. Gatunki poetyckie typowo zawierające fabułę (np. ballada) uznaje się zwykle za synkretyczne, leżące na granicy między liryką a epiką. Sonet uchodzi za gatunek ściśle liryczny i dlatego krytycy klasycystyczni chcieli Mickiewicza rozszarpać na strzępy za Sonety krymskie, bo kto to widział cykl sonetów z fabułą.

Jak miło widzieć nowe komentarze, bardzo Wam dziękuję za zaangażowanie!

 

Finklo:

Trochę mi tu brakowało fabuły – opisujesz raczej statyczną sytuację, nic się nie dzieje.

Pewnie dlatego, że próbowałem wreszcie napisać prawdziwy wiersz liryczny, bez pierwiastka epickiego. Możliwe, że trochę przeholowałem pod tym kątem, rzecz do przemyślenia.

Plus za ekologiczne przesłanie. Nasze Tatry nie są od hodowania daktyli. Wystarczą owce i oscypki.

Właściwie o tym tak jasno nie pomyślałem, ale masz rację. W jednym z moich opowiadań (tym z konkursu Jima, schowanym na jego życzenie) pojawiała się postać księcia Hohenlohego, który historycznie próbował introdukować w Tatrach wprawdzie nie daktyle, ale różne egzotyczne organizmy. Może mam temat na tyle dobrze przetrawiony, że różne konteksty pchają się już same.

Mnie też te boginie zaskoczyły. Trochę znikąd się biorą.

Lekcja na przyszłość, wielu czytelników zwraca na to uwagę i teraz już wyraźniej widzę, że co innego wrzucić coś znikąd gdzieś w środku tekstu (jak choćby i te daktyle), a co innego w ostatnim wersie.

Wychylam się powolutku ze skorupy i pozdrawiam!

 

Szanowny AS-ie:

słowa aprobaty z Twojej strony niemało dla mnie znaczą; dziękuję za klika; wiele plaskających ślimaczych ukłonów!

Prawda, wspominałeś niedawno na Shoutboksie, że odwiedziłeś Tatry, i to chyba już w warunkach jesienno-mikstowych? Daktyle są jednak rzucone z kapelusza, bez pogłębionego kontekstu, trochę jako sygnał, że w ostatnich strofach nie będzie sielanki, bardziej jako żart formalny.

Ni lżej zgrzyta Ci nie bez powodu, to znaczy: wydawało mi się, że obciążenie spójników akcentem (ni lepiej, ni lżej zamiast ni lepiej, ni lżej) dla wydobycia oryginalnego rymu i podkreślenia wagi paraleli to dopuszczalny zabieg, ale nie Ty pierwszy dajesz znać, że nie jesteś tego pewien.

Dziękuję za kliczka i pozdrawiam!

Dogsdumpling:

Tak jeszcze dopisuję, bo tymczasem się połapałem w uzasadnieniu Twoich wątpliwości – przyjęłaś naturalne przecież założenie, że mówiąc “nam”, podmiot liryczny ma na myśli całą zbiorowość, ogół Polaków. Wtedy ten fragment o “kojeniu chłodu niewoli” rzeczywiście budzi zastrzeżenia. Nie wpadłem na to wcześniej, bo za mocno skupiłem się na porównaniu obecnych tłumów turystów z ówczesną garstką, które sobie zaplanowałem jako dominantę pierwszej połowy wiersza, ale pewnie należało przewidzieć, że wielu odbiorców przyjmie taki punkt widzenia jak Ty. Ba – może nie tylko należało przewidzieć, ale go po prostu przyjąć, daje mi to teraz do myślenia.

Pozdrawiam!

 

Hayvenie:

może gdyby zamienić pierwszy przecinek na dwukropek i skwitować wers wykrzyknikiem…?

Może?… Na pewno poprawiłoby to czytelność w tym miejscu, ale za to zerwałoby tok wypowiedzi, “bo człowiek jest człowiekowi…” odnosiłoby się jakby do niczego, więc jeszcze się waham.

Ja tu widzę dużo elementów z rolą symboliczną i aluzyjną. Ale z metafor

W sumie tak tego uważnie nie rozdzielałem… Chyba będę musiał sobie poprzypominać jakichś dobrych autorów, dajmy na to Staffa i Miłosza, ale tym razem ze świadomym nastawieniem na wyłapywanie, w jaki sposób konstruują metafory.

Zero bezwzględne ma potencjał, gdyby pojawił się wyraźniejszy sygnał, że bezwzględne jest cechą charakteru, a nie tylko częścią terminu (a to nam wbija do głowy fizyka na starcie wersu). Zamiana kolejności?

Jeżeli siądę do dalszych prac nad tym wierszem, to ostatnia strofa na pewno i tak wymagałaby obszernych przeróbek ze względu na boginie, więc tutaj jakaś zamiana kolejności mogłaby być niezłym pomysłem, dzięki!

Może to moja drobiazgowość, w każdym razie według mnie niewyrażalny (wiemy, że chodzi o ‘zimy’, ale nie są to zimy nazwane w zdaniu nadrzędnym) podmiot sformułowania ‘jakie były przed laty’ nie jest na tyle (składniowo) uchwytny, żeby można się było do niego dalej odwoływać zaimkiem dzierżawczym :)

Wydaje mi się, że rozumiem, co starasz się przekazać, ale w mojej świadomości językowej taka konstrukcja nie stanowi uchybienia i równie łatwo posłużyłbym się nią w prozie – Kanclerz chciał zamówić dla wojska napierśniki, jakich używano dwieście lat temu, kiedy ich utkanie magiczne nie musiało powstrzymywać zaklęć korozyjnych ani kul z muszkietów – a w mowie wiązanej swoboda gramatyczna jest jednak większa.

Ale „z nurtem utraty” z jakiegoś powodu brzmi mi ciekawiej (chociaż może się kojarzyć z rzeką).

Właśnie: tą rzeką, nad którą urodził się Chopin… W każdym razie ja też mogę przeoczać wiele aluzji; kontekst jest oczywisty, gdy ma się go w głowie podczas pisania, więc autorowi czasem trudno uwierzyć, że będzie umykał nawet dobrze przygotowanym odbiorcom. A ten czy inny dodatkowy smaczek przecież nie usprawiedliwia fundamentalnych wad utworu.

Także najlepsze życzenia!

Owszem, już wyżej pisałem, że zrozumiałem wypowiedź bruce podobnie, jako “wyrażenie ogólnej aprobaty dla komentowania nominowanych tekstów przez członków Loży oraz informowania w protokole o tej aktywności komentatorskiej”. Oczywiście też zachęcam, żeby doprecyzowała, jeżeli cokolwiek przeinaczamy.

Ufam, że wszyscy lożanie czytali Twoje opowiadania i to uważnie, tylko nie wszyscy czuli się akurat na siłach ułożyć komentarz. Zgadzam się rzecz jasna, wielokrotnie to podkreślałem, że takie sytuacje są przykre dla autora i musimy ich unikać – zresztą całkiem niedawno rozmawialiśmy o tym, że Loża może potrzebować świeżej krwi.

Po lekturze Waszej rozmowy tak się jeszcze zastanawiam: jeśli nawet uznajemy, że “przerwała” odnosi się do części aktu mówienia, to chyba istotne jest to, że nie tej części, która jest zapisana przed myślnikiem dialogowym, lecz tej, która pojawi się z chwilą ustania zapisu. Pewnie dlatego naturalna jest konstrukcja “– Oni próbują skonstruować… – Terenna nagle przerwała”, a nie “– Oni próbują skonstruować… – przerwała nagle Terenna” (bo w tym przykładzie to już na dobrą sprawę chodzi o szyk, zapis wielką lub małą literą wydaje się rzeczą wtórną). Gdybym uparł się jawnie zapisać zwarcie krtaniowe, pewnie zacząłbym od “przerwała”:

– Oni próbują skonstrchhhʔ!! – przerwała nagle Terenna, a konsul generalny RPA chwycił ją silnie za obie kostki i wytrząsnął spory cukierek ślazowy.

Hej jeszcze raz, Pierożko (jeśli mi wolno tak familiarnie)!

Dzięki za obszerną odpowiedź.

Nie ma za co, to przecież dla mnie prezent, że chciałaś się wdać w taki obszerny i zajmujący dialog pod mocno jednak amatorskim wierszydłem.

Podejrzewam, że jednak znajome, tylko może nie łacińska nazwa. Canticum Canticorum to Pieśń nad Pieśniami ze Starego Testamentu; w dosłownym tłumaczeniu Pieśń Pieśni.

Nieźle tutaj przysnąłem, przecież byłem w stanie to odczytać, a tylko się zawiesiłem, że jaka niby kantyczka kantyczek… Niemniej zupełnie nie była kontekstem, który by mnie jakoś nawiódł na tę frazę. Na pewno, tak jak mówiłaś, “człowiek człowiekowi wilkiem”, i może jakaś analogia z wyrażeniem “szczyt szczytów”.

Globalne ocieplenie i turyści gdzieś mi tam w głowie zamajaczyli. Zupełnie nie wychwyciłam perspektywy patrioty inteligenta. Więc tylko dopytam, co na tę perspektywę wskazuje? Bo początek sytuuje Ci podmiot liryczny we współczesności (TPN, zmiana klimatu).

Tak, podmiot liryczny jest zasadniczo usytuowany we współczesności. Pytałaś jednak, dlaczego “ich chłód koił nam wiek niewoli”, a zatem trzeba się zastanowić, o kim podmiot liryczny mówi “nam”, czyli z kim w okresie rozbiorów się porównuje i z czyich idei czerpie dziedzictwo. I tu wydawało mi się jednoznaczne, że mowa o warstwie społecznej, która mogła odkrywać turystycznie zimowe Tatry (“Dawniej to od listopada do maja”…), a nie o chłopach czy biedocie miejskiej, dla których zima była zagrożeniem egzystencjalnym. Oczywiście to także cenna informacja zwrotna, że dla Ciebie nie okazało się to tak czytelne.

Miałem mocno zajęte popołudnie i na moment spuściłem oko z Portalu, a tutaj taki piękny pakiet długich komentarzy! Niesamowicie doceniam wysiłek, który wszyscy troje włożyliście w ich napisanie: już czuję, że wielokrotnie będę do Waszych przemyśleń wracał i dojrzewał twórczo. Na razie postaram się odpowiedzieć, jak najrzetelniej potrafię, choć obawiam się, że przy części pytań zawiodę Waszą dociekliwość.

 

Dogsdumpling:

Przede wszystkim nie wierzę, by Ci tu do czegokolwiek brakowało erudycji, skoro sięgasz po zasoby skojarzeń, które niekoniecznie są mi znajome (Canticum Canticorum?). Kasprowicz to owszem, miałem go na uwadze (Olbrzymy świerków padają strzaskane; las się położył na skalisty zrąb…). W jakimś stopniu wiedziałem, że próbując uciekać od dosłowności, mogę popaść w beznadziejne zaciemnienie myśli, a Twoje uwagi niestety zdają się to potwierdzać.

Najpierw jest o tym, że dawnych zim już nie ma; a teraz nagle wizja gniewu przyrody?

A może to zima w sercach ludzi? A może to zima jądrowa? A może (jak już proponowałem wyżej), sięgając daleko w przyszłość, śmierć cieplna Wszechświata? Starałem się oddać ten nieokreślony lęk, że wprawdzie mamy globalne ocieplenie i gdzież się podziały niegdysiejsze śniegi, ale właśnie tymczasem nadchodzi, mniej lub bardziej metaforycznie, zima większa i straszniejsza. Nie upieram się, że wyszło mi to dobrze i czytelnie, tylko wyjaśniam zamysł.

może to tylko moje wyobrażenie, ale czy wtedy zimy nie były czasem trudnym do przetrwania? A w czasach zawieruchy politycznej jeszcze trudniejszym? Skąd to kojenie?

Ależ nie piszę tutaj z perspektywy chłopa pańszczyźnianego czy stołecznej działaczki Proletaryatu, tylko patrioty inteligenta z okresu późnorozbiorowego, który znajdowałby pod Tatrami ukojenie i samotność, zwłaszcza zimą. Kontrastuję to z dzisiejszymi tłumami turystów, którym trzeba tłumaczyć, że w nocy będzie ciemno, w parku narodowym nie ma latarni, a przy ośmiu stopniach na plusie nie wchodzimy na lód. Jeżeli ten sens pierwszej strofy nie okazał się czytelny, to pewnie potem już bardzo trudno uchwycić wątek myśli.

Potem fizyka i zero bezwzględne połączone ze zwrotem do czytelnika. Nie wiem, do kogo odnosi się ten fragment: chciał pomóc ludziom, niech ginie, Pomyślałam sobie o ratowniku górskim, ale dlaczego miałby zginąć? Bo chciał pomóc ludziom?

Jak się zastanowię, może też trochę brałem pod uwagę ratownika górskiego, choćby podświadomie? Jednak przede wszystkim to miał być taki ogólny zwrot do czytelnika, żeby przekazać obawę przed pogarszaniem się sytuacji cywilizacyjnej i poniesieniem krzywd za dobre chęci. Teraz myślę, że może to nawet daleka reminiscencja z Asnyka, który także zestawiał topniejący lód na jeziorze z daremnością szczytnych celów – widzisz, dzięki Tobie otwierają mi się kolejne konteksty.

Na koniec jeszcze te boginie.

Tak, nie tylko Ty o nich piszesz i już widzę, że raczej nie wypaliły. Miałem nadzieję, że myśl będzie klarowna – że uosobienia Prawdy, Dobra i Piękna gdzieś się zagrzebują pode dnem i nie wiadomo, czy jeszcze wychyną – ale wprowadzanie bądź co bądź nowych postaci w ostatnim wersie…

Pozdrawiam Cię serdecznie i raz jeszcze dziękuję za bogactwo przemyśleń!

 

Hayvenie:

Ahoj! (Tu chyba bardziej słowackie niż pirackie). Tetrapodię daktyliczną oczywiście wychwyciłeś bezbłędnie, nie wiem nawet, czy potrzebna Ci była dodatkowa podpowiedź z daktylami. Sporo z akcentów na czwartej sylabie częściowo pozacierałem, więc w sumie nic dziwnego, że te na siódmej wydały się stabilniejsze – ale tego też pilnowałem, żeby zamiast 5+6 nie pojawiło się nagle wszędzie 8+3. Co do tamtego wersu też nie miałem całkowitej pewności, ale uznałem (chyba nazbyt) optymistycznie, że wymuszone rymem “ni lżej” rozpropaguje się do tyłu i akcent padnie na obydwa “ni”.

Ja w tym nie widzę antropomorfizowanego zera bezwzględnego, tylko człowieka określanego jako zero bezwzględne (mniej niż zerooooooo…). Sugeruje to czasownik: on chciał; raczej nie z.b. stało się nim, tylko on jest zerem.

Bardzo ciekawa uwaga! Pierwsze zdanie: raczej tak, dopuszczałem oba warianty, ale też mi się teraz wydaje, że to bardziej naturalny odbiór. Drugie zdanie: raczej nie, bo dla mnie “on” z “on chciał” to odbiorca liryczny, któremu właśnie ma zagrażać to zero bezwzględne i jego (zera) postawę względem niego (czytelnika) referuję zjadliwie jako “chciał pomóc ludziom, niech ginie”. To znaczy – moja własna interpretacja tego fragmentu też jest mocno rozmyta, ale przedstawiam chyba najgrubszą gałąź.

Z tym wierszem mam ogólnie ten problem, że wierszowa w nim jest organizacja (rytm + rymy), ale cała reszta pędzi na złamanie karku (…) Wydaje mi się, że rozmnożenie elementów lirycznych złagodziłoby trochę przejścia między strofami, bo jak na razie, to teraz każda nagle wprowadza jakby znikąd coś nowego (…)

Dużo w tym racji i kto wie, czy nie tego akurat mi brakuje, żeby tworzyć wartościową poezję: jeżeli tak, myśl byłaby naprawdę cenna. Oczywiście potencjalne namierzenie problemu jeszcze nie znaczy, że uda się go zwalczyć, ponieważ wydaje mi się, że to bardzo głęboka trudność twórcza. Zresztą podobną rzecz nieraz zauważałem i w prozie: nawet nader mierni autorzy potrafią znacznie rozbudowywać i wypełniać strony scenami, w których sam nie widziałbym żadnego potencjału. Przykładowo nad Morskim Okiem nie rosną daktyle i co o tym więcej można powiedzieć, nie rosną to nie rosną, szlus. Jakiś postęp uczyniłem, bo dawniej mi wskazywano, że wszystko, co piszę, wygląda jak wybitnie suche sprawozdania, ale chyba jeszcze dużo mam tu do zrobienia.

brakuje miejsca na oddech, na liryzm (jakąś metaforkę? porównanie? epitet?)

Tego jakby nie chwytam. Przecież prawie wszystkie elementy pełnią tu rolę metaforyczną, a co do epitetów, są i zaraz dalej typujesz je jako wadliwe.

tym bardziej, że wybrana przez ciebie prozodia dyktuje szybkie, marszowe tempo 4:4 (nawet wtedy, kiedy zmusza do gwałtownych pauz).

Dobrze wiedzieć, że rozumujesz w tych kategoriach, ale ze względu na rozpaczliwy brak słuchu muzycznego mogę tylko bezradnie rozłożyć czułki.

Z wybranych szczegółów (nie chcę brzmieć obcesowo; jeśli tak wyjdzie, to nie myśl, że się uważam za nie wiadomo kogo – łatwiej się krytykuje cudze niż pisze własne :)):

Nie brzmisz obcesowo, niemal wszystko wydaje mi się tutaj wartościowe i przekonujące, jakkolwiek potrzebowałbym dużo więcej czasu, żeby to rzetelnie przetrawić i odnieść się do konkretnych szczegółów. Na razie co najwyżej wyjaśnię jakich zim – moim zdaniem poprawne, bo przecież piszę o powrocie do zim takich jak tamte, a nie dosłownie tych samych. I w sprawie “nurtu”: gdybym napisał jak w pierwotnej redakcji kiedy ich rytm płynął z nurtem utraty, chyba rozpoznałbyś natychmiast, że odnoszę się w tym miejscu do tworzących pod Tatrami kompozytorów czerpiących pełnymi garściami z dziedzictwa Chopina – zwłaszcza Karłowicza, który zginął w lawinie, ale też Szymanowskiego, a nawet Paderewskiego – ale wydało mi się to wręcz zbyt nachalne (i jak wyżej, chciałem też trochę zatrzeć to 8+3).

Również serdecznie pozdrawiam!

 

Beeeecki:

Dziękuję, napisałeś bardzo ładny, bez mała poetycki komentarz i jest mi dogłębnie miło, że wzbudziłem u Ciebie takie refleksje oraz skojarzenia. Jeżeli potrafię w takim jak Ty czytelniku poruszyć jakieś struny i jesteś w związku z tym gotów odsłonić nam cząstkę swojego jestestwa, to może takie rymowanie ma sens.

Co do szczegółów? Kasandryczność – chyba naturalna, kiedy piszę o większych sprawach, a nie spodziewam się nic realnie zmienić (nie takim wierszykiem), byłaby to przecież szalona duma, ani się nie łudzę, że moja pisanina weźmie “rząd dusz”, ani nie umiałbym z takiej władzy skorzystać. Daktyle – po części most, po części wskazówka, o której pisałem wyżej. Kaczmarski – pewnie, chociaż bardziej Requiem niż Przeczucie. Boginie – chyba to zgodna opinia, że zakończenie wymagałoby jeszcze solidnej pracy.

Również Tobie ponownie dziękuję i ślimaczo pozdrawiam!

W obydwu miejscach zaznaczyłem pogrubieniem brakujący przecinek – a brakuje ich dlatego, że według obecnych reguł grupa imiesłowu przysłówkowego (“-ąc, -wszy, -łszy”) jest zawsze uznawana za równoważnik zdania podrzędnego i wobec tego wymaga wydzielenia. Zobacz też: poradnik, rozdział 6.

Odrobinę mnie rozbroiłeś, nie mogę teraz wyrzucić z głowy obrazu lejka poetyckiego, galicyjskiego w dodatku (a przecież tekst jest bardzo galicyjski)…

Naturalnie cieszy mnie, że doceniasz nastrój, temat i ogólną estetykę. Górską zimę, muszę przyznać, też znam bardziej z lektur niż z autopsji, a fraza “dziś w nocy będzie ciemno” parę lat temu była wręcz memem w środowiskach górskich.

Podmiot liryczny uprzedza o “dniach gniewu” i o “zerze bezwzględnym” ale raczej nie jest to proroctwo epoki lodu

Jasna sprawa, starałem się tutaj wystawić czytelnikowi ten kontrast, że klimat coraz cieplejszy, a ludzie coraz bardziej tandeta, co symbolizuję zimą – ale sam mam gigantyczne wątpliwości, na ile czytelnie i sensownie to wyszło. Antropomorfizowane zero bezwzględne niszczące ludzi za chęć pomocy innym można czytać jako element fantastyczny – albo i nie, bo żyjemy w Polsce – albo jako odniesienie do śmierci cieplnej Wszechświata, czyli do wyboru, do koloru…

nie ma tu chyba średniówki, albo przynajmniej nie wszędzie jest. (…) chyba takie długie wersy lepiej by wchodziły, gdyby była?

Czułem, że temu wierszowi powinna pasować pewna szorstkość toku, ale głównie był to rodzaj wyzwania rzuconego sobie samemu – czy potrafię zmusić jedenastozgłoskowiec, żeby dobrze brzmiał bez średniówki. Takie eksperymenty to na własną odpowiedzialność i jeżeli zgodna opinia czytelników będzie taka, że “nie brzmi”, mogę tylko położyć czułki po sobie.

 

Pozdrawiam ślimaczo!

Witaj, bruce!

Ogromne podziękowania za pierwszy komentarz. Twoje miłe, pozytywne słowa zawsze potrafią podnieść na duchu o poranku (bo zaglądałem na NF już z myślą, że pewnie nie warto było upubliczniać tej głupotki). Trudno byłoby mi powiedzieć w paru słowach, o czym jest ten tekst, w pierwszym odruchu nie nazwałbym go nostalgicznym, ale chyba dobrze trafiłaś: że przekazuję wrażenia kogoś, kto rósł przekonany, iż żyje i będzie żył w najlepszych czasach kiedykolwiek, a wraz ze świadomym pojmowaniem koncepcji “końca historii” musiał ją po kawałku wynosić do lamusa.

Na pewno cieszę się, że nie zwróciłaś uwagi na ewentualne wady toku wiersza, bo pozwoliłem tu sobie na parę manewrów, których komu innemu bym nie polecił – co prawda sam chciałem uczynić go chropowatym w porównaniu do niesamowitej płynności takich Kaprysów Herostratesa, ale granica między chropowatością a rażącym zgrzytem zawsze jest cienka, a nie mam słuchu rytmicznego, żeby to dobrze ocenić. Oryginalność rymów? Tak z głowy nie rzucę przykładami, ale założę się, że co najmniej połowy ktoś już kiedyś użył.

Dziękuję za klika, pozdrawiam serdecznie, dobrej środy!

No, ale pozytywy bez sytuacji są jakieś takie samotne…

To może “który w każdej sytuacji usiłował znaleźć pozytywy”?

Ale zmieniała na różne kolory.

“Od czegoś po coś” rozumiałbym tak, że pierwsze ma być na początku, a drugie na końcu, jak “od kołyski po grób”. Też nie jestem pewien, jak to zręcznie wyrazić. Może na przykład “przyjmowała nowe barwy” zamiast “zmieniała barwę”, wtedy byłoby jasne, że potem już podajesz zakres tych nowych barw.

 

Na pewno nie staram się umyślnie zaciemniać rad, jeśli więc coś jeszcze budziło Twoje wątpliwości, oczywiście dawaj znać, dla mnie to też nauka!

Wspaniali Portalowicze i Fantaści!

Z wielką przyjemnością i nie mniejszym opóźnieniem mogę ogłosić wyniki plebiscytu na najlepsze opowiadanie za rok 2024 – w zastępstwie Irki_Luz, która w lipcu ustąpiła ze stanowiska przewodniczącej Loży. Podziękowania za dotarcie do wyników i przekazanie ich Loży należą się jednak nie mnie, a PsychoFishowi. Podziękowania należą się także każdemu z głosujących, których było 15 (tak samo jak w zeszłym roku); wiadomość o organizacji plebiscytu znajdowała się w wątku https://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/33449.

Nie pragnąc narażać na szwank Waszej cierpliwości ani chwili dłużej, spieszę z przedstawieniem wyników:

 

dzielone 9–10. miejsce, po 1 głosie:

adam_c4 – Ofiara

Żongler – Przyjdź, Królestwo Plagi

 

8. miejsce, 2 głosy:

Staruch – Wiedza to sucz

 

dzielone 5–7. miejsce, po 3 głosy:

Rossa – Amba znaczy tygrys

Żongler – Animalia Profana

Caern – Pani szefowa

 

dzielone 3–4. miejsce, po 4 głosy:

zygfryd89 – Nocne Radio znów nadaje. Chłopiec w kapeluszu

Edward Pitowski – Deus vapor machina

 

2. miejsce, 7 głosów:

Outta Sewer – Wejście smoczka

 

1. miejsce, 10 głosów:

Zanais – Prawdy ukryte w mirażu

 

Serdeczne gratulacje dla zwycięzców – życzę, by wena zawsze dopisywała, a każdy kolejny utwór był tylko lepszy!

Cześć, Ambush! Ślimak wysuwa czułki i bada tekst…

Miło, że dałaś się tak barwnie zainspirować, czyta się to lekko. Pomimo pewnej baśniowości widać, że świat nie jest cukierkowy i choć trochę przebijają z niego realia epoki preindustrialnej… Kreacje księcia i pasterki ciekawe, pewnie nie ma sensu za mocno doszukiwać się przesłania w takiej opowiastce, ale jest tu coś o przejmowaniu inicjatywy i odpowiedzialności za własne życie, i jakaś dyskusja nad tematem “żadna praca nie hańbi”. Gratuluję szybkiego trafienia do Biblioteki!

Ponieważ utwór nie jest szczególnie długi, pokuszę się o solidny przegląd redakcyjny – nie wątpię, że uda Ci się skorzystać na przyszłość:

pozytywy sytuacji.

SJP PWN definiuje pozytyw jako “dodatnią stronę jakiejś sprawy lub sytuacji”, więc wydaje mi się, że to może już być pleonazm.

Wszyscy, no może poza Korogwizdem, rozumieli, że ich położenie było fatalne.

Powinno być “położenie jest fatalne” – następstwo czasów w zdaniu podrzędnym dopełnieniowym: “było” mówiłoby o jakimś przeszłym położeniu, które w relacjonowanym momencie już ustało.

Wędrowali między rzekami, górami, jaskiniami i smokami, bezskutecznie szukając szczęścia.

Równoważnik zdania podrzędnego.

Wszyscy dobijali już czterdziestki,

Dobijać do czterdziestki (dobiegać czterdziestki).

w którym ogłoszono turniej, czy inne rycerskie wyzwanie

Raczej bez przecinka, to jest zwykła alternatywa, jak “lub”.

stojący na ławie, niemal pusty gąsiorek

Też nie dawałbym przecinka: raczej “stojący na ławie” określa “niemal pusty gąsiorek” niż “stojący na ławie” i “niemal pusty” niezależnie określają gąsiorek.

nowoprzybyłą

“Nowo” z przymiotnikami osobno.

– Chcę poślubić księżniczkę Walerię! – jęknął głosem rozkapryszonego dziecka.

– A nie jakąkolwiek damę z zamkiem? – spytała, składając usta w ciup.

– Nie. Może kiedyś, ale po tym, co mi powiedziała… – Książę przełknął ślinę.

– Konkretnie co?

– Nieważne: zamek, twierdza(-,) czy lenno!

Ten dialog jakoś się nie skleja w całość – chwilami wygląda na to, że koniecznie pragnie poślubić Walerię, a chwilami, że jakąkolwiek damę z jakąkolwiek posiadłością, bo Waleria go śmiertelnie obraziła.

poderwała się z krzesła

Przed chwilą siedziała na tronie.

A damy zaklaskały w dłonie, śmiejąc się perliście.

śmiertelność bywa większa przy zasadzaniu się(-,) niż przy strzyży.

Nie ma rozdzielnych orzeczeń.

Wyjaśnię ci, jak możesz zdobyć przędzę

– Nie! Gobliny są wredne, kłótliwe i narcystyczne, ale przekupne. Dlatego masz szansę, niewielką przyznam, ale będzie cię to kosztować niemało! No, a opłatę biorą od każdej głowy… Stać cię? – spytała z wrednym uśmiechem.

A ponieważ chodzi o gobliny, to, co wpłaciłeś, potraktujemy jako pierwszą ratę.

Tak, każdego dnia zajmował się pokrytymi brodawkami, porośniętymi włosami zielonkawymi, niczym mech i oszpeconymi cuchnącymi ropniami stopami.

Nie wiem, czy zielonkawe są włosy, czy całe stopy – od tego zależy przecinek przed “zielonkawymi”, ale na pewno nie powinno go być przed “niczym”.

twego konkurenta, Strachsława ktoś zastrzelił

“Strachsława” to niewyraźne wtrącenie, wydzielić przecinkami obustronnie lub wcale.

sprzedał część bezcennej przędzy

Jeżeli część sprzedał, to nie była (dla niego) bezcenna; może to świadomy zabieg stylistyczny, ale jak dla mnie tworzy pewien dysonans.

podczas tkania zmieniała barwę, od bieli po purpurę i szmaragd.

A pisałaś, że pierwotnie była niebieska, nie biała?

którą młodej parze przekazał szczodry król Spysomach.

Właściwszy szyk: parze młodej.

 

Pozdrawiam serdecznie –

Ślimak

Naprawdę się cieszę, że doceniasz krytykę! Wcale nie chciałbym Cię namawiać, żebyś usuwał tekst – widzisz, że przynajmniej części odbiorców spodobał się w takiej formie, z lektury dyskusji też ktoś teoretycznie może odnieść korzyść, ale ostatecznie to zawsze Twoja decyzja.

Powitanie na Portalu nowego autora wierszy to zawsze przyjemność, ale do tego utworu miałbym znaczące zastrzeżenia, w zasadzie moim zdaniem może on wymagać przepisania od nowa.

Przedstawianie punktu widzenia znanych, ale nieco pobocznych postaci mitologicznych czy literackich to uznany i pozwalający osiągać barwne efekty gatunek, ważne jest jednak, żeby sytuacja i motywy tych postaci pozostawały w bliskim związku z oryginalnymi. U Szekspira ta scena, przynajmniej według mojego rozumienia, kształtuje się następująco: Malcolm, prawowity dziedzic króla obalonego przez Makbeta i przywódca rebelii, spotyka się z Macduffem, doświadczonym i szanowanym wodzem, którego wsparcia potrzebuje. Malcolm zaczyna rozmowę od tego, że opowiada o sobie same najgorsze rzeczy, dowodząc, że nie nadaje się na władcę. Macduff uznaje, że pozostaje mu wyemigrować ze Szkocji na zawsze (a może najpierw go zabić). Malcolm odpowiada, że liczył na taką reakcję, bo opowiadał o sobie kłamstwa, żeby go przetestować, czy jest godzien (!) dołączenia do Sprawy. Macduff przewraca oczami: widzi teraz, że chłopak ma głowę nabitą literackimi ideami, dziwaczne pomysły, nie umie się obchodzić z ludźmi i rzeczywiście nie nadaje się na władcę, ale bądź co bądź można go wesprzeć przeciw tyranowi, a potem się zobaczy. Następnie dopiero Macduff otrzymuje wiadomość, że jego rodzina została wymordowana z rozkazu Makbeta, więc z potrzeby zemsty praktycznie przejmuje dowodzenie nad rebelią, odsuwając na bok mało sprawczego Malcolma.

U Ciebie rozmowa wygląda inaczej. Tak naprawdę trudno odgadnąć jej sens, ale jeżeli dobrze rozumiem, Twój Malcolm najpierw szczerze mówi, że chce zostać królem wyłącznie z próżności, nie widząc w tym nic nieadekwatnego. Wtedy przychodzi wiadomość o tragedii rodzinnej Macduffa, która wstrząsa postawą moralną Malcolma i sprawia, że zaczyna się wahać, czy istotnie nadaje się na władcę. To jest zupełnie inny dialog zupełnie innych postaci! Nie wiadomo, z jakiej racji utożsamiasz je z bohaterami Szekspira.

Twój utwór jest pełen fatalnych, błędnych stylistycznie lub nieczytelnych wyrażeń:

Aby śpiewano do mego frontu,

Na czym polega śpiewanie do czyjegoś frontu, gdzie człowiek ma front?

By pamiętano każdego lata

Co pamiętano?

Dlaczego płaczesz, cieszysz się z króla?

Zgaduję, że to pytanie miało znaczyć “Dlaczego płaczesz? Czy to z radości, że masz takiego króla?”, ale… nie znaczy. Ani płakać, ani cieszyć się nie można “z kogoś”. Można ewentualnie się z kogoś śmiać.

Po co ci władca, którego sługa

Cierpi, stojąc i płacząc nad truchłem?

Kompletnie niejasne.

Co się objawia, gdy tracę męstwo

Przecież chyba chodzi o to, że przekleństwo objawia się utratą męstwa, a nie że objawia się z chwilą, gdy on to męstwo traci?

Że na Was spojrzę, gdy umrzesz z bólem

Że gdy Was skrzywdzą, zaprotestuję

Dlaczego nagle “Was”, dlaczego “umrzesz z bólem”?

 

Pod względem technicznym: zasadniczym budulcem Twojego wiersza jest ewidentnie dziesięciozgłoskowiec 5+5, ale ten rytm nie jest w pełni utrzymany. Masz dwa przypadkowe jedenastozgłoskowce (Aby stawano…, Zasiądę…) i jedną dziesiątkę 4+6 (Cierpi, stojąc…). Parę rymów zbyt zgranych (lata – świata, królem – bólem, gramatyczny obiecuję – zaprotestuję), inne mocno niedokładne.

Próbuj dalej, życzę wiele weny i cierpliwości! Z pozdrowieniami –

Ślimak Zagłady

Jak zwykle z początkiem miesiąca przedstawiam sytuację:

 

Marszawa – Miłość pachnąca wrotyczem – 8/5 głosów, 1 TAK (bruce, beeeecki), nominacja!

GalicyjskiZakapior – Władimirówna – 3/5 głosów, 0,5 TAKA (bruce);

pusia – Dziwadełko – 3/5 głosów, 0,5 TAKA (bruce);

zygfryd89 – Nocne Radio znów nadaje. Królicza nora – 3/5 głosów, 0,5 TAKA (bruce).

 

Zgłoszenia Loży:

BardjaskierPonad głębią (Ambush);

Galicyjski ZakapiorWładymirówna (Ambush).

Beta opowiadań konkursowych: według mojej wiedzy i przekonania jest odpowiedzialnością autora, aby upewnić się, czy nie zaprasza do betowania jurora. Raczej nie ma możliwości technicznej, żeby całkowicie zrezygnować z raz zaakceptowanej bety (dla pewności można zapytać administratorów, ale bardzo wątpię). Gdyby przydarzyła Ci się taka niefortunna pomyłka i zorientowałabyś się w sytuacji zaraz po przyjęciu zaproszenia, moim zdaniem mogłabyś jawnie zadeklarować, że nie będziesz brała udziału w becie ani do niej zaglądała ze względu na obowiązki jurorskie, i na tym zakończyć sprawę. Gdybyś jednak zdążyła wnieść istotny wkład w opowiadanie (lub gdyby zachodziło podejrzenie, że autor zrobił to umyślnie), moim zdaniem byłaby to przesłanka do dyskwalifikacji tekstu, co nie byłoby przecież w najmniejszej mierze Twoją winą. W każdym razie ostateczną decyzję podjęłoby jury konkursu, nie ma w tych sprawach ogólnych reguł portalowych.

Nominowanie opowiadań konkursowych przez jurorów: Loża może przyjąć tajne nominacje (wiadomością prywatną, tak jak piszesz) i udzielić dyspensy od obowiązku zamieszczenia komentarza merytorycznego, jeżeli konkurs kończy się po ósmym dniu kolejnego miesiąca względem daty publikacji tekstu (czyli w tym konkursie dotyczy to tylko publikacji październikowych). Podobnie też mogą dokonywać anonimowych nominacji zasiadający w jury członkowie Loży. Z kolei anonimowy autor, którego utwór miałby trafić pod głosowanie piórkowe, a który nie mógłby się ujawnić ze względu na regulamin konkursu, także byłby zobowiązany do skrytego przekazania swoich danych wskazanemu członkowi Loży.

Nie ma za co, ponownie i serdecznie pozdrawiam!

Cześć, bruce!

Trochę mi niezręcznie, że tak rzadko komentuję Twoje miniaturki historyczne. Często nie wiem, jak się do nich rzetelnie odnieść i udzielić przydatnych porad – nie jest to gatunek, w którym czułbym się pewnie. W każdym razie jest w nich wiele humoru i czułości, przybliżasz też czytelnikom mało znane zdarzenia i postaci.

Ta historia jest malowniczo pomyślana, chociaż trochę mnie zastanawia to, że (o ile się nie mylę) w pojęciu chrześcijańskim magia jest wyłącznie wynikiem paktu z diabłem lub opętania, więc jeśli nawet czarnoksiężnikowi udałoby się odpokutować grzechy i trafić do Nieba, to nie miałby więcej do niej dostępu. Mniej mnie już dziwi, że postanowiliby kogoś cudownie ocalić, ale pozostawić go okaleczonego. Tak mi się przypomniało w luźnym skojarzeniu z końcowym zdjęciem – oczywiście to inny Jakub i w ogóle inna historia:

I w tym spotkaniu na bydlęcej drodze

Bóg uległ i Jakuba błogosławił,

wprzód mu odjąwszy władzę w jednej nodze,

by wolnych poznać po tym, że kulawi.

 

Wybacz ewentualne wprowadzenie w błąd, bo moja znajomość hiszpańskiego jest praktycznie zerowa, ale jestem w miarę pewien, że “Rozstrzelany” to el Fusilado. Przy bardzo pobieżnym przeglądzie rzuciło mi się jeszcze w oczy:

– Może powinniśmy porzucić ciało wśród trupów towarzyszy Wenceslao Moguela?

Tak ogólniej to mam nadzieję, że wszystko u Ciebie w porządku. Pamiętaj, że zawsze możesz śmiało pisać, gdybyś potrzebowała pomocy w sprawach literackich czy zwłaszcza związanych z działaniem Portalu. Pozdrawiam serdecznie!

Starałem się, żeby moja odpowiedź była dostosowana w tonie lub nawet nieco złagodzona względem pytań kolejnych po Tobie Użytkowników, którzy są weteranami forum i mieli wielokrotnie okazje do interakcji z Irką. Przykro mi, że wzięłaś ten ton do siebie, Iyumi; naturalnie powinienem był to przewidzieć. Jasne też, że należała Ci się odpowiedź w krótszym terminie niż miesięczny: po prostu do czasu mieliśmy nadzieję, że przecież te wyniki dostaniemy i razem z ich publikacją przeprosimy za opóźnienie. Bądź co bądź trzymam czułki, byś wciąż zaglądała tu od czasu do czasu, bardzo miło wspominam naszą ostatnią rozmowę!

Ciepła opowieść w Twoim stylu. Ładnie ujmujesz tematykę stosunków rodzinnych, podążania za swoimi uczuciami i predyspozycjami. Szkoda tylko, że tu naprawdę był potencjał na dłuższą formę, a ta wydaje się wręcz ściśnięta na siłę. Przykładowo trudno uwierzyć w studenta medycyny, nawet magicznej, który zajmuje się pacjentami już po pierwszym roku. Albo “Znajomi magowie ojca próbowali zaglądać nam do umysłów, ale szybko zbudowałam u Dalii i u mnie blokady nie do przejścia dla ciekawskich” – przecież to byłby materiał na piękną scenę, jeżeli nie kilka.

Mam nadzieję, że już odzyskałeś okulary, bo Twój tekst błaga o ponowną redakcję. Tu dosłownie każde zdanie trzeba by czujnie sprawdzić. Dla przykładu pierwszy akapit:

Dalia i ja, Mina, jesteśmy bliźniaczkami. Starsza ode mnie o kwadrans(-,) Dalia(-,) ma talent przewidywania [przepowiadania?] przyszłości osoby, na którą w tym celu spojrzy [każdego, na kogo spojrzy?]. Poza tym [Inne?] magiczne działania [czynności?] przychodzą jej z trudem. Chyba(-,) że dotyczą roślin lub zwierząt. Ja nie umiem nic przewidzieć, za to magia jest dla da mnie naturalna. Wszelkie zaklęcia, zwłaszcza działające na ludzi, same mi wchodzą do głowy, zwłaszcza dotyczące ludzi. Nawet wymyślałam wymyślam własne i stosowałam z różnym skutkiem [i próbuję ich używać, jak dotąd z różnymi skutkami?].

Pozdrawiam, życzę dużo weny i eukaliptusa!

Może nie mieszajmy różnych kwestii? Jeżeli chodzi o plebiscyt, możecie mnie obarczać znaczną częścią odpowiedzialności, że przejmując po Irce stanowisko przewodniczącego Loży, nie upewniłem się, czy będziemy w stanie go rozstrzygnąć. Niemniej ośmielę się delikatnie napomknąć, że kiedy tak odpowiedzialna i zasłużona dla Społeczności osoba nie dostarcza wyników głosowania, które rozpisała, to ja osobiście nie wynikami najbardziej bym się przejmował. Jeżeli natomiast chodzi o piórka, to zapewniam Was, że ja ani Finkla nikomu ich nie przypniemy. Przeprowadzenie grudniowych wyborów do Loży, o ile się nie mylę, leży także w gestii administracji.

Też nie mam żadnego słuchu muzycznego ani nawet wyczucia rytmu z prawdziwego zdarzenia, ale przynajmniej zliczanie sylab i akcentów przychodzi mi zupełnie odruchowo…

Dziękuję! Tak abstrakcyjnie to bardzo chętnie, ale wiesz, jak to działa – powolny Ślimak zawinięty w introwertyczną skorupę, te sprawy. W końcu będę się musiał zmobilizować i przypełznąć na jakiś Kapitularz.

Może niejasno to napisałem, ale mnie też się ogólnie podobało, potem zacząłem się wgłębiać w detale. Moja orientacyjna znajomość teorii metryki i wersyfikacji nie jest czymś lepszym od naturalnego poczucia rytmu, tylko raczej jego protezą. Skoro mówisz, że nic Ci nie zgrzytało, pozostaje mi uwierzyć na słowo, chociaż trochę się zdziwię, jeżeli nie potykałaś się na tych dłuższych wersach, zwłaszcza tym z “kramem”.

Zresztą tu nie ma żadnej wiedzy tajemnej, jeśli będziesz chciała, to możemy kiedyś przysiąść na godzinę czy dwie i podzielę się swoimi wiadomościami w tej dziedzinie, u osób czujących się swobodnie w naukach ścisłych to idzie zupełnie szybko.

Właśnie kombinowałem na zasadzie, że jeżeli w tamtych czasach spróbowałaby sprzedać złoto poza oficjalnym obiegiem, i to nie mając znajomości w półświatku, to prawie na pewno skończyłoby się taką czy inną katastrofą – ale myślę, że Ty lepiej znasz realia.

Na Twoich tekstach czytelnikowi trudno się zawieść i ten nie odstaje od poziomu. Akcja jest logicznie poprowadzona, postaci i ich motywacje wydają się wiarygodne, zakończenie odpowiednio wybrzmiewa. Ciekaw byłem, jak może wyglądać “nieco lżejsze” opowiadanie o Nocnym Radiu. Tematyka hazardu nie jest mi szczególnie bliska, więc może przez to mnie jakoś wyjątkowo nie zachwyciło, ale odegrało swoją rolę. Jaki Argoland, taka królicza nora…

Z perspektywy Jadzi niezłym wyjściem w tym punkcie mogłoby być zgłoszenie służbom, że przyjechali do niej jacyś dziwaczni obcokrajowcy i zapłacili złotem, żeby móc w ciągu nocy zebrać “naturalną polską marchew”. Uregulowałaby podatek dochodowy i odsunęła od siebie od razu dwie z trzech podejrzanych spraw – tyle że Janusza wciąż brakuje.

Bardzo fajna literówka.

O! Gratulacje, Finklo! Widziałem fajną literówkę przy pierwszym pobieżnym przeglądzie tekstu, a potem szukałem jej co najmniej parę minut i nie mogłem wytropić…

Oczywiście klikam i pozdrawiam ślimaczo!

było z mojej strony tragicznym błędem.

Gdzie tam. Tragiczny błąd byłby wówczas, gdyby publiczna lektura Twojego wiersza spowodowała masową panikę i wypadki zatratowania na śmierć; ten jest zupełnie niewinny i możliwy do naprawienia.

Zdaję sobie również sprawę, że stylistycznie nie pasuję do współczesnych standardów, przyznam też, że niektóre użyte przeze mnie sformułowania są dość kliszowe. Ta archaiczność powstrzymywała mnie przez dłuższy czas przed publikowaniem czegokolwiek, cóż jednak mogę poradzić, jeśli taka a nie inna forma mnie osobiście interesuje. Nie chciałbym jednak być głuchy na cudzy głos, lecz na chwilę obecną ciężko będzie zmienić mi stylistykę.

Jak mówiłem, trudno mi Ci radzić, gdy sam nie całkiem wyzbyłem się podobnych ciągot i problemów twórczych. Przypuszczam jednak, że interesuje Cię właśnie pewna tradycyjność formy, świadome nawiązywanie do dziedzictwa romantyków czy Młodej Polski, a niekoniecznie sięganie po zużyte już kolokacje językowe i sposoby obrazowania. Co by Ci tu polecić… Kaczmarskiego znasz? Mógłbyś spróbować przyjrzeć się tekstom takim jak Rechot SłowackiegoCzaty śmiełowskieEwaRequiem rozbiorowe, które bardzo wyraźnie odnoszą się do tych dawnych wzorców, ale ich nie kopiują, zachowują świeżość wyrazu poetyckiego.

Liczbę zgłosek wydawało mi się, że zachowałem równą, to jest po siedem, najwyraźniej przyjąłem błędny sposób liczenia.

A tak, najwyraźniej. Przyimki “w”, “z” nie mogą tworzyć samodzielnej sylaby. Do sylaby potrzeba samogłoski, w praktyce inne niż te dwa przykłady wyrazów bezsamogłoskowych są niezmiernie rzadkie, ale to samo tyczy się chociażby dawnego “ku” ściągniętego (Archanioł Boży Gabriel, / posłan do Panny Maryi / z majestatu Trójcy Świętej, / tak sprawował poselstwo k’ niej…).

Pozdrawiam ponownie i ślimaczo!

Cześć, Ridziu!

Zawsze jest miło powitać na Portalu nowego autora prób wierszowanych. Ta ma swoje zalety, postarałeś się ekspresyjnie przedstawić pewną wizję czy marzenie i w niejakiej mierze Ci się to udało. Jednak te przecinki ogromnie utrudniają odbiór. Interpunkcja w języku polskim pełni przede wszystkim rolę logiczno-składniową. Obecnie wielu poetów w ogóle z niej rezygnuje, zwłaszcza w wierszach wolnych, powierzając granicom wersów tę rolę uwypuklania powiązań między słowami – ale i to jest ryzykowne, na jeden taki udany zabieg może przypadać dziesięć albo sto utworów okaleczonych. Jeżeli jeszcze podkreślasz te granice przecinkami, to znaczy, że próbujesz zmusić odbiorcę do uwierzenia, jakoby na przykład “to jeno” odnosiło się do czasownika “pragnę”, a nie do “patrzymy”. Chyba nie ten efekt chciałeś osiągnąć.

Jeżeli chodzi o pozostałe aspekty twórcze, język utworu, choć miejscami ładny, wydaje mi się sztucznie podniosły. Chętnie sięgasz po archaizmy (skier, mej, żywota mego, jeno, na się wzajem) i skostniałe połączenia (toń nieba, bijący snop światła, padół ziemski, dech więźnie). Mnie również zdarza się grawitować w tym kierunku, ale ogólna opinia panuje taka, że dużo lepsze efekty poetyckie przynosi świeżość i naturalność wyrażeń, zaskakujące spotkania słów. Jednak z zaskakiwaniem też trzeba uważać, ponieważ zniekształcenia przyjętych form łatwo sprawiają wrażenie błędu, a nie swobody poetyckiej: spoczywa się w czymś, a nie w coś (i w ogóle może to dawać mylny pogląd, że podmiot liryczny jest w stanie nieżywym); przyjmuje się rolę, a nie dolę.

Rytm jest nierówny, chyba nieumyślnie waha się od sześciu do siedmiu zgłosek i od dwóch do trzech akcentów w wersie. Rymy poprawne, ale nic szczególnie oryginalnego.

Nowym użytkownikom staram się zawsze polecać wspaniały poradnik Drakainy https://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842842, dowiesz się wiele o tym, jak się tutaj odnaleźć, jak funkcjonuje nasza społeczność.

Pozdrawiam i życzę wiele weny!

Cześć, Hayvenie – Ślimak wślizguje się ponownie!

Ze względu na kompletną nieznajomość estońskiego mogę się odnieść tylko do tego, co widzę. Myślę, że to i tak pierwszy punkt oceny każdego przekładu literackiego: czy broni się jako samodzielny utwór. Ten wydaje się wypełniać założenia gatunkowe ballady z pewnym dramatyzmem i bogactwem obrazowania, chociaż sama historia występku i nadprzyrodzonej kary jest poprowadzona prosto, mnie przynajmniej treść nie podsuwa świeżych przemyśleń. Widzę miejsca, w których potencjalnie byłaby szansa zwiększenia napięcia fabularnego. Na początku zamiast “poczuł dziwną żądzę”, które bohatera nie stawia w złym świetle i niemal tłumaczy, można by pokazać, jak inni walczący widzieli w poległych przeciwnikach ludzi, których tragicznie musieli zabić, a Pontus – tylko materiał na sprzedaż. Potem szukałbym podkreślenia tego, jak zrazu miał nadzieję trafić do nieba, a wyczerpany tułaczką zaczyna pojmować swoje czyny i w końcu wita diabła prawie że z ulgą (emendacja “tuż, tuż aureola!” jakby szła w tym kierunku).

Co do technikaliów: oczywiście nie wiem, jak wygląda estońska metryka i wersyfikacja (niejasno tylko kojarzę, że pewnie u nich iloczas wciąż jest żywy w kształtowaniu toku wiersza), ale tutaj te piętnastozgłoskowce wydają mi się przykrym zgrzytem. Może u nich ostatnia sylaba nie jest jednak akcentowana i to są wciąż siódemki trocheiczne, tyle że z hiperkataleksą? Pomimo tej dominującej roli trocheju łączenie w pary wersów, z których jeden ma średniówkę po szóstej, a drugi po ósmej sylabie (np. „Skoro tak, podajmy ręce” – mówi pan nabywca,„Tobół bierz, chodź za mną, dziś zakończysz los pół-żywca!”) moim zdaniem może sprawiać wrażenie niezręczności. I jeszcze ogromnie ciekawy szczegół, akurat w jednym z tych wydłużonych wersów:

Z Lasnamäe kram w czarnoc wyruszy, wioząc zapas skór,

Rozumiem, że chciałbyś to czytać tak, jak zaznaczyłem, ale z “kramem” jest kłopot. Kiedy zbiegają się dwa porównywalnie silne akcenty, to im bliższy jest ich związek znaczeniowy, tym łatwiej cichnie ten pierwszy, a im mocniejsza jest między nimi granica składniowa, tym łatwiej wygłuszyć drugi. Przykładowo (Słowacki):

By odciąć drabinę, wziął sztylet kochanki.

Choć broń była żeńska, to stal damasceńska – za pierwszym razem orzeczenie i dopełnienie bliższe, akcent może pójść do przodu; za drugim podmiot i orzeczenie, akcent może pójść do tyłu. U Ciebie granica “kram | w czarną noc wyruszy” jest jedną z najsilniejszych, jakie mogą istnieć wewnątrz zdania pojedynczego (w sumie bardzo podobny jest przykład z Mickiewicza “noc-wąż | w ustach smaki zatruje”, gdzie akcent oczywiście pada na węża).

Możliwe zresztą, że teoria, którą tu opisuję, była tworzona bardziej z myślą o wierszach trójkowych, bo w dwójkowych (trochej, jamb) para silnych akcentów z granicą składniową ma w ogóle skłonność do wytwarzania pauzy o wartości sylaby. Pod tym kątem (i pod różnymi innymi kątami) mogę polecić świetną Jurgowską karczmę Lieberta.

Jeszcze parę drobiazgów z tekstu:

Targu z interesantami dobić niesposobna:

Tu nie lepiej “niepodobna”?

trzecie pokolenie zmógł,

Ładne wyrażenie, ale niezbyt jasne, a gdybyś zdołał je czymś zastąpić, to “korbowód końskich nóg” też jest do odżałowania.

Chlupią mięs ochłapy, każdy: siny, krwawy, łysy,

Szramy, zadrapania w udach ma i w dłoniach rysy.

A tutaj całego dwuwiersza nie rozumiem.

 

Dziękuję za podzielenie się utworem i pozdrawiam ślimaczo!

Cześć, AP!

Kiedy czytałem tekst jeszcze anonimowy, nie bardzo miałem pomysł, kto mógł go napisać, ale rzeczywiście do Ciebie pasuje. Także miałem skojarzenie z “Christine”. Narracja traktująca zauroczenie samochodem na równi z uczuciem erotycznym wydaje się głównie pomyślana jako element humoru, ale może też jakoś mi naświetlać temat pociągu do motoryzacji, którego sam raczej nigdy nie czułem. Wybór imienia ciekawy: czytałem, że ma dla muzułmanów na tyle szczególne znaczenie kulturowe, iż nazywanie tak dzieci w rodzinach niepowiązanych z tą religią bywa przez nich odbierane jako brak szacunku, ale Twój algierski rzemieślnik i tak musiałby być niezłym oryginałem, więc pewnie to się składa w całość.

nowopoznany mężczyzna

“Nowo” z przymiotnikami osobno (ewentualnie oprócz Jezusa nowonarodzonego jako toposu w sztuce).

Paweł spojrzał z niedowierzaniem. Tamten pospieszył z wyjaśnieniem:

Jakieś niezgrabne.

Bardziej niż na kasie, zależy mi, by trafiła w dobre ręce.

Nie dawałbym tego pierwszego przecinka, nie widać tutaj rozdzielności składowej.

W pracy też poprawił swoje towarzyskie notowania.

Raczej zbędny zaimek.

 

Z przyjemnością polecam do Biblioteki i pozdrawiam!

Zanaisie, mnie również zależy na tym, żeby nie posądzano Cię o próby sabotażu. Uznałem za zrozumiałe samo przez się, że kandydowanie do Loży wymagałoby najpierw powrotu do umiarkowanej aktywności, ale masz rację, należało to zaznaczyć przy deklaracji hipotetycznego poparcia. Przyznam, że źle pamiętałem i byłem przekonany, iż w zeszłym roku wypisałeś się z głosowania. Bądź co bądź mam nadzieję, że nieraz Cię jeszcze najdzie chęć, żeby się tu trochę poudzielać!

BruceZanaisie, wydaje mi się, że Wasza rozmowa wynikła z prostego nieporozumienia na początku. Kiedy bruce napisała “Cieszy dodanie wspomnianego punktu – jako nominująca bardzo chciałabym wiedzieć, jakie kryteria oceny spowodowały, że Piórko nie zostało przyznane. :)”, chodziło Jej moim zdaniem o wyrażenie ogólnej aprobaty dla komentowania nominowanych tekstów przez członków Loży oraz informowania w protokole o tej aktywności komentatorskiej. Z kolei Zanais najwyraźniej odebrał to jako prośbę o dodatkowe wyjaśnienie, dlaczego ten konkretny tekst nie został nagrodzony Piórkiem, i stąd cały dalszy przebieg rozmowy.

 

Zanaisie, wklejony przez bruce wycinek świadczy o tym, że na nominację Bajki starego myśliwego nie padły żadne głosy użytkowników, a nominowanie tego tekstu było wyłączną, suwerenną decyzją Ambush. O ile pamiętam, za Twoich czasów w Loży protokoły nominacji wyglądały bardzo podobnie, ale jeżeli nie jest to dla Ciebie czytelne, może należałoby ten schemat raportowania jakoś ulepszyć?

W każdym razie Twoje uwagi co do wyróżniania tekstów są bardzo cenne i – zapewniam Cię – nadal widziałbym Cię jako lepszego kandydata do Loży od chyba każdego z obecnych tu rozmówców (a zwłaszcza od siebie!), tylko że potrzebowałbyś się na tę kandydaturę zgodzić.

 

Bruce, w uwagi Zanaisa zawsze warto się wczytać, ale Jego intencją z całą pewnością nie było zniechęcanie Cię do czytania i komentowania.

Jak wiesz, mieliśmy ostatnio sporą dyskusję w tajnym wątku lożowym, która na razie zaowocowała tym dodatkiem w protokole. Ze względu na tajność nie mogę ujawniać szczegółów, ale nie będzie wielkim złamaniem sekretu, gdy powiem, że między innymi padło tam zdanie i opinia: że Twoje nominacje są cenne, bo pozwalają zwrócić uwagę na nieoczywiste teksty, którym warto dać drugą szansę i wczytać się w nie pilniej.

Z drugiej strony, wydaje mi się, że y z być jest rdzeniowe (bo nie wariant brzmieniowy i po spółgłosce twardej, tylko ‘prawdziwe’ y z prabałtosłowiańskiego ū).

Dobrze wiedzieć, że ktoś tutaj uczył się historycznego rozwoju języków rzetelnie, a nie ciekawostkowo jak ja…

Wyobrażam sobie, że gdyby w którymś z tych tam imperiów obowiązywał zakaz rozrywek intelektualnych, to jak najbardziej mógłby przemycać warcaby i mogłoby to nawet być wdzięcznym materiałem na sequel.

“Ja w kraju łaskę mam u ochmistrzyni cór

i, w braku lepszych ksiąg, czyta mnie nawet dwór.

Stąd mimo carskich gróźb, na złość strażnikom ceł,

przemyca w Litwę Żyd tomiki moich dzieł”.

imponująca czupryna, w odróżnieniu od chłopskiej, nie wyrasta jedynie ze skalpu, ale też z karku i skóry dookoła uszu. → Obawiam się, że ze skalpu nic nie wyrasta (poza tym, czym skalp już był porośnięty) bo to nie jest miejsce na głowie, a skóra z włosami zdarta z czaszki pokonanego wroga.

Regulatorzy, jak zwykle jesteś niezastąpiona! Przecież teoretycznie doskonale wiem, że skalp w znaczeniu “skóra głowy wciąż jeszcze połączona z właścicielem” to paskudny anglicyzm, a i tak mi jakoś umknęło przy przeglądzie. Dziękuję.

Rzucali się w oczy o wiele bardziej, niż by tego chcieli. → Rzucali się w oczy o wiele bardziej, niżby tego chcieli.

Tak, jeszcze do końca roku…

– Tukej! – usłyszeli nad sobą przeraźliwy wrzask. → – Tukej! – Usłyszeli nad sobą przeraźliwy wrzask.

tukej nie jestem taki pewien. W sumie to Ty uczyłaś mnie zasad zapisu dialogów, nie śmiem więc podważać Twoich kompetencji (zresztą wydaje mi się, że w tej kwestii może istnieć jakaś kontrowersja nawet wśród językoznawców), ale może dałabyś radę rzucić okiem na https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Narracja-po-dialogach;18625.html i dać znać, co o tym myślisz?

Cześć, Realucu!

Zastanawiające. Z jednej strony jestem pod wrażeniem, ile wątków zdołałeś zmieścić w tak krótkim tekście, zwroty akcji nie pozwalały stracić czujności przy lekturze i sprawiły, że wydawała się dużo dłuższa. Z drugiej strony moim skromnym zdaniem mogło to wyjść niespójne kompozycyjnie, kiedy przy tylu otwartych wątkach prawie żadnego skutecznie nie kończysz, utwór rozpada się na kilka oderwanych scenek. Tematyka konkursu nastraja na opowiadanie erotyczne; po pierwszej scenie wydaje się, że będziesz mówił o tolerancji albo o władcy, który utracił kontakt z oczekiwaniami społecznymi; potem zmysłowo zapowiadająca się scena skręca w kliszę “nie ufać tajemniczej uwodzicielce”, na parę linijek wchodzimy w horror i uprzedmiotowienie głównego bohatera; tylko że on sam nic sobie z tego nie robi, nie czuje się zraniony, całość spina mocno abstrakcyjny żart na temat rozmiaru przyrodzenia; do końca nie wiem, po co wprowadziłeś kozę, co ona miała symbolizować.

Szybki przegląd…

Zluzował krokodyli pas opinający brzuch, do którego przymocowaną miał króciutką pochwę z wężowej skóry.

Odwróciłbym szyk (opinający brzuch krokodyli pas), skoro raczej miał przymocowaną do pasa, a nie do brzucha.

prędzej sprawdziłby się w boju z pajdą chleba, niźli z przeciwnikiem z krwi i kości.

Bez przecinka (brak odrębnych orzeczeń).

niegodny nawet dzikiemu zwierzęciu.

“Niegodny” zwykle łączy się z dopełniaczem (nawet dzikiego zwierzęcia), chyba że próbowałeś osiągnąć jakiś szczególny efekt stylistyczny.

Koza wydała z siebie donośne meczenie, chcąc tym samym potwierdzić słowa przedmówcy.

“Chcąc” czy “jak gdyby chciała”? Ta forma sugeruje ze stanowiska narratora wszechwiedzącego, że mamy tu do czynienia z inteligentną kozą.

– Królu królów, po raz drugi proszę wybacz śmiałość.

Dałbym przecinek po “proszę” (i ewentualnie też przed, w zależności od tego, czy to osobny wtręt, czy prosi po raz drugi).

Echę

Tutaj ogonek jest celowy?

Aby mi ją obrzydzić, rzekniesz teraz

Równoważnik zdania podrzędnego.

Czując wilgotne usta na przyrodzeniu, wygiął się niczym sierpowy księżyc

Raczej nie spotykałem takiej formy. Niczym sierp księżycaNiczym cieniejący księżyc?

Rozpalam cię, mój królu, już długi czas

Grupa wołacza.

Jedną dłonią naciągnęła penisa szacha

Naciągnęła kogo? co? – penis.

Zluzował krokodyli pas opinający brzuch

Jak wyżej.

 

Gratuluję szybkiego trafienia do Biblioteki i pozdrawiam!

Tak czy inaczej wybór był świadomą częścią stylizacji (a stylizacja – głównym celem):

Owszem, masz rację, nie powinienem tego wskazywać jako wady tekstu, kiedy od razu zapowiedziałeś, że świadomie stylizujesz na utwory epickie Mickiewicza, to oczywiście taki dobór rymów też pełni tę funkcję.

I świat był na kształt gmachu sklepionego,

A niebo na kształt sklepu ruchomego

Tu prawdopodobnie dostrzegasz nie gorzej ode mnie, że współbrzmienie tych wersów opiera się na kunsztownej hybrydzie łączności i przeciwstawienia równie jak na rymie.

Akurat to mi się wydaje najpaskudniejszym, najbardziej wymuszonym i grafomańskim elementem całego utworu :D

Twierdziłem tylko, że ta przenośnia jest niesztampowa, a nie że wyjątkowo udana. Niemniej warstwa metaforyczna jest pewną moją piętą achillesową przy własnych próbach wierszowanych.

Czy byłem + wodziłem jest rymem w 100% gramatycznym – nie jestem pewien, bo jednak -y/i– należy do tematu, a nie końcówki.

Też się teraz zacząłem wahać. Gdybyś zrymował “żułem – poczułem”, czy tym bardziej “biegłem – przyżegłem”, pewnie taki rym nie wydałby mi się “w 100% gramatyczny”, natomiast końcówkę “-iłem, -yłem” przyjmuje chyba większość czasowników ogółem, więc ta “tematyczność” może się zacierać. Zgadzam się rzecz jasna, że – jak napisałem w niedawnej dyskusji:

z rymem gramatycznym sensu stricto (wadliwym) mamy do czynienia wtedy, gdy współbrzmienie rymowe pojawia się wskutek zgodności końcówek gramatycznych (…) Kiedy współbrzmienie pochodzi z rdzenia wyrazu, zgodność końcówek nie tworzy rymu, lecz tylko go uzupełnia, i nie jest to (błędny) rym gramatyczny. (…) Pisze na przykład niemal współczesny poeta polski Barańczak, tłumacząc niemal współczesnego rosyjskiego noblistę Brodskiego:

W nocnym ogrodzie pod dojrzałym, żółtym mangiem

nasz cesarz tańczy coś, co wkrótce będzie tangiem.

Wracają cienie kołującym bumerangiem… –

i przy pełnej zgodności końcówek gramatycznych (3 x lpoj. N) nie jest to strofa wadliwa, a wręcz przeciwnie: całkiem wyszukana.

Tak czy inaczej, cieszę się, że będzie z kim rozmawiać o technikaliach poetyckich!

GabrieluKorbusie, Ślimak wita z powrotem!

Pod Twoim tekstem Świniowiec tryumfator – podstępny Świniowiec zostawiłem kiedyś komentarz prozą i wierszem, był to jeden z moich pierwszych wpisów na Portalu, a teraz (tysiące wpisów później) niespodziewanie wracasz. Tylko że tamto opowiadanie usunąłeś, ale to już trudno, było oparte na bardzo podobnych wątkach, a ja swój wierszyk pamiętam. A ten mi się raczej podoba, wyobraźnię i sposoby przedstawienia scen masz miejscami porywające. Nie czuję się znawcą co do kształtowania toku współczesnego wiersza nieregularnego, ale mam wrażenie, że raczej umiesz to robić.

Jednak sens niektórych fragmentów zdaje mi się ciemny nie do odczytania. Dwa razy chyba niepotrzebnie sięgasz po słowa z rejestru rażąco odstającego od stylistyki całości (“faceci” i “jebanie” – jeżeli koniecznie chcesz pozostawić to drugie, daj w przedmowie ostrzeżenie o wulgaryzmach). Parę kłopotliwych wyrażeń:

Ich krew malowała mu podłogi,

Które inne później zlizywały.

Można zlizywać krew z podłóg, ale zlizywać podłogi jako takie mógłby tylko, bo ja wiem, jakiś monstrualny termit?

Ale sułtan kazał patrzeć tylko na siebie.

Wcześniej powiedziałeś, że miał formę mrocznego Barona (Harkonnena?…), więc czemu nagle nazywasz go sułtanem?

Stworzył tą możliwość Świniowiec, ale się nie zdradził,

TĘ!!!

Jakim było to wnętrze pałacu,

Jaką (otchłań jest rodzaju żeńskiego).

Pozdrawiam serdecznie,

Ślimak Zagłady

Cześć, Hayvenie!

Miło mi się wślizgnąć z powitaniem nowego użytkownika. Czyta się to płynnie, bez potknięć, na pewno należy pochwalić czysto utrzymany wzorzec jedenastozgłoskowca 5+6. Rymy niestety mało wyszukane, niektóre całkiem gramatyczne (byłem – wodziłem, wołającego – złego). W ogóle maniera archaiczna, nawet bez przedmowy łatwo skojarzyłbym to z Grażyną. Gdybyś takim mickiewiczowskim językiem przełożył autentyczną estońską elegię czy fragment eposu, byłaby to piękna robota, ale jako XXI-wieczny oryginał moim skromnym zdaniem nie bardzo się broni. Nie ma tutaj szczególnego przekazu, oprócz jedynej “wiekuistej nocy niezaćmionego gałęziami słońca” metafory i inne środki stylistyczne są sztampowe. Niemniej obraz smoka gromiącego flotę inwazyjną – rozkoszny. Co najmniej masz podłoże techniczne, żeby podejmować kolejne i ambitniejsze próby wierszowane.

Co w bój cię wzywał, będąc wszakże mężnym,

To w burzy wieków przerzedzonym znacznie,

Czy sens nie byłby jaśniejszy “wprawdzie mężnym, lecz w burzy wieków…”?

Wszystko zamilkło, bo tu żadne bogi

Chyba dostojniej “skoro żadne bogi”.

 

Absolutnie nie nalegam, ale pomyślałem, że może Cię zainteresować porównawczo mój Król Wężów.

Stanowczo natomiast polecam poradnik Drakainy Portal dla żółtodziobów, dowiesz się bardzo wiele o tym, co tutaj można robić, jak funkcjonujemy i pomagamy sobie nawzajem.

Pozdrawiam ślimaczo!

Cóż, ostatecznie Diuna to Hamlet i Król Lew to w sumie też Hamlet.

W sumie spotykałem się z opinią, że po Szekspirze już prawie nie pojawiały się nowe motywy literackie, oprócz tych wynikających z postępu nauki.

Poprawiam, aczkolwiek może warto zaznaczyć, że oba internetowe słowniki (wsjp i pwn) zdają się dopuszczać obie formy (w znaczeniu “to coś na murze”).

Mocno mnie zaskoczyłeś, ale po prześledzeniu sprawy muszę zwrócić honor. Starsze słowniki także dopuszczają obie formy (choć żeńską zawsze jako rzadszą czy oboczną) i wygląda na to, że jest to raczej efekt pierwotnie dwurodzajowego zapożyczenia z łaciny niż zadawnionego błędu. Dziękuję, nauczyłem się czegoś nowego – zawsze myślałem, że tylko “blank” jest prawidłową formą.

wydaje mi się (a przynajmniej w to celowałem), że jest tu co najmniej kilka wiarygodnych motywacji.

Zauważ, że moja największa wątpliwość co do motywacji Ratka dotyczyła czego innego. Tak jak napisałem: kniaziówna przecież słusznie zauważa, że zarazem zemścić się na niej i wzbogacić mógłby na miejscu, nie musiał ciągnąć jej przez pół kontynentu, udawać miłości, dawać się pogryźć… Apetyt na zemstę szczególnie wymyślną mógł mieć względem Władimira, ale emocje w stosunku do jego córki właśnie raczej dwuznaczne, nie wydało mi się wiarygodne, że podejmowałby takie wysiłki i ryzyko, byle tylko jej jak najmocniej dopiec. Kombinowałem raczej w kierunku, że może z jednej strony czuje się zobligowany do zemsty na bliskich kniazia, bo sam stracił rodziców, z drugiej ma do Lamii co najmniej wiele sentymentu – i w końcu próbuje uspokoić sumienie, oddając ją na cele naukowe zamiast rozszalałej czerni lub zwykłym handlarzom niewolnikami. Niemniej to jest takie dopisywanie na siłę, nie rozbudowałeś postaci Ratka na tyle, żeby miało realne oparcie w tekście.

Zacząłem się teraz zastanawiać, jak wypadłoby opowiadanie po odwróceniu akcentów: główny bohater ze szczegółami zapowiada konającemu kniaziowi, co zamierza zrobić jego córce, wszystko zmierza w tym kierunku, ale w podróży zbliżają się do siebie, aż w ostatniej chwili wycofuje się i ją ochrania (czy przynajmniej próbuje). Mam wrażenie, że byłaby to historia bardziej logiczna i piękniejsza, ale też niestety dużo bardziej przewidywalna; a w każdym razie fundamentalnie inna, nie Twoja.

No i Ślimak Zagłady rozwiązał dylemat, dziękuję, raz jeszcze sory za sugestię wprowadzającą w błąd, jakoś Wołacz zawsze do mnie… Woła, że przecinka jednak wymaga. :) 

Dziękuję, ale niczego tak naprawdę nie rozwiązałem, tylko podzieliłem się swoją opinią. Nie mogę całkiem wykluczyć, że to ja wprowadzam w błąd, a największe autorytety polonistyczne poparłyby Twoje stanowisko.

W dodatku, tak mi przyszło do głowy a propos trwającego właśnie “Konkursu uzupełniającego z erotyki” – może bohater po prostu chciał jeszcze dodatkowo upokorzyć dziewczynę, stąd jego ostatnie “poczynania” przed wydaniem jej w ręce oprawców?

Właściwie ona sama zauważa coś podobnego – chyba ten sens trafił do Ciebie wyraźniej niż do mnie.

Wiem, że autorowi nie wypada się upominać w tej sprawie, więc postanowiłem wystąpić w roli adwokata ;).

Kliczek się nie kliknął, dziękuję, poprawiłem!

Cześć, Zakapiorze Galicyjski!

Prawie do końca zdawało mi się, że mamy tutaj taką tylko opowiastkę fantasy, pewnie napisaną z większą od mojej sprawnością pióra, ale w sumie zmontowaną z dwóch klasycznych tropów, które nazwałbym skrótowo “Azja Tuhajbejowicz” i “wampiryczna arystokracja”. Całą robotę musi tutaj wykonać zakończenie, które rzeczywiście zaskakuje i nie pozwala zapomnieć o tekście. Pod tym względem jest na pewno udane, a pozostałą część wrażeń mam mieszaną. Otóż parę razy dawałeś znać, że Ratkowi się kłębią w głowie ciemne myśli, ale raczej pozwoliłeś czytelnikowi kibicować parze głównych bohaterów, żeby sobie szczęśliwie ułożyli życie. Skoro na końcu te nadzieje brutalnie obalasz, to moim zdaniem znaczy (a może się mylę?), że odsuwasz rozrywkę na rzecz przesłania. Jakie może być to przesłanie? Ujęcie go słowami “raz zdrajca, na zawsze zdrajca” byłoby chyba nieuczciwym spłyceniem. Bohater nie wydaje się poważnie chory psychicznie, nie ma zaburzonego toku myślenia, a kniaziówna przecież słusznie zauważa, że zarazem zemścić się na niej i wzbogacić mógłby na miejscu, nie musiał ciągnąć jej przez pół kontynentu, udawać miłości, dawać się pogryźć… Poza tym skoro Ratko chował się jako sierota na dworze kniazia, to trudno wyjaśnić, kiedy zdołał nawiązać kontakt z imperialnymi uczonymi i obiecać im sprowadzenie wampira. Myślę, że gdyby udało Ci się pokazać, co powodowało głównym bohaterem i dlaczego jego postępowanie jest wiarygodne, w sposób dający się stosować także do relacji w naszym świecie, opowiadanie mogłoby otrzeć się o wybitność; w każdym razie jest bardzo przyjemne.

Jak zwykle u Ciebie zwróciłem uwagę na celnie ukazywane w opisach detale, czyniące świat przedstawiony wręcz namacalnym, przykładowo tutaj:

Połyskująca w krwawym blasku zachodzącego słońca platynowa grzywa nadawała mu iście zwierzęcy wygląd – władyka miał na sobie tylko proste hajdawery, więc aż zbyt dobrze było widać, że imponująca czupryna, w odróżnieniu od chłopskiej, nie wyrasta jedynie ze skalpu, ale też z karku i skóry dookoła uszu.

Ratko nie miał możliwości zbyt długo podziwiać anatomii kniazia

A już scena z kniaziówną budzącą się w worku jest godna podziwu: nie wiedziałbym, jak postawić się w położeniu takiej osoby i ukazać jej reakcje, bałbym się, że wyjdzie mi to parodystycznie, a u Ciebie wydaje się zupełnie przekonujące, i to przy wadze tego fragmentu dla wymowy całego tekstu.

 

Mały przegląd językowy…

o którym Lamia słyszała, i który często wyobrażała sobie przy książce

Bez przecinka – spójnik “i” zastępuje go w takiej konstrukcji (rozdział 8 w moim i Tarniny poradniczku).

Po ostatnim uderzeniu poczuł za plecami zimne kamienie blanki.

Ten blank. Blanka to imię kobiece.

Ratko nie cieszył się właściwymi dla szlachty nadludzkimi zmysłami

Lepiej: właściwymi szlachcie.

mąż o krwi równie szlachetnej

W tej konstrukcji raczej bez “o” (zresztą kawałek dalej tak właśnie masz).

Ratko usiadł tuż obok władyki, opierając się o blankę, i spojrzał w niebo.

Jak poprzednio.

Muskularny tors nachylającego się nad nią dworzanina był całkowicie nagi, a jako szlachcianka widziała w mroku wszystkie szczegóły.

Uwierz, w mig się skończy “synowanie”.

Spoważniała, gdy zwróciła uwagę na minę przyjaciela, ściskaną w ręku szablę i plamę krwi na suknie hajdawerów. Nie musiała pytać „co się dzieje?”

Drugi cudzysłów to prawidłowy polski; pierwszy też by uszedł, ale lepiej nie mieszać stylów w jednym tekście.

jakby była zmuszona do wyłupania własnego oka

Lepiej: wyłupienia.

Załapała go pod pachy, przycisnęła do piersi o wiele mocniej, niż było to konieczne, i wyskoczyła przez okno, w noc.

Domknięcie wtrącenia.

– Domyśl się, Lam: ogarniałem transport.

Organizowałem, zapewniałem, umawiałem.

Czuła brytany z pieniącymi pyskami.

Spienionymi, pieniącymi się.

Jeśli nie dało się uciekać w górę, o ucieczce nie mogło być mowy!

ale dla niego to wystarczyło.

Lepiej: jemu.

 

I jeszcze ta kwestia:

– Brońcie mnie (przecinek?) wszystkie bogi, żebym miał się tykać szlachcianki.

Nie ma to jak ładny problem interpunkcyjny… Nie stawiałbym tego przecinka. Wołacz jest tutaj szczątkowy czy też zintegrowany z tokiem zdania, osoba mówiąca nie zwraca się do żadnych bogów w sensie faktycznym, więc moim zdaniem należy to traktować podobnie do zwrotów “darz bór”, “kup pan cegłę”, “chroń mnie Boże od przyjaciół”. Albo na przykład:

“Ratuj mnie Najświętsza Panienko, żebym wydał taką niewinność na pohańbienie!”

“Ratuj mnie, Najświętsza Panienko, bo te drzwi zaraz wylecą z zawiasów!”

Nie znalazłem nigdzie tego tematu naprawdę dobrze omówionego, ale dla porównania: https://www.ekorekta24.pl/przecinek-a-wolacz/https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Interpunkcyjne-byc-albo-nie-byc;17945.html.

Polecam do Biblioteki i pozdrawiam!

Cześć!

Miłe opowiadanie obyczajowe, rzeczywiście ukazuje szkołę z nieco innej perspektywy, niż ją zwykle widzimy w literaturze. Również uważam, że wymyślone imiona i nazwy to jeszcze nie fantastyka. Skoro świat jest fikcyjny, rozumiem, że użyty przez Ciebie tag “XIX wiek” ma oznaczać przybliżony poziom jego rozwoju? To wcześnie jak na klub dyskusji politycznych dla uczniów, łatwo zostałby uznany za pomysł bezczelny czy wręcz wywrotowy; zresztą pod innymi względami też mam wrażenie, że struktura społeczna i sposób myślenia postaci są nowocześniejsze.

Pod kątem językowym mógłbym znaleźć sporo uwag, ale widzę, że na razie nie poprawiałaś wcześniejszych, więc wypunktuję tylko taką ciekawostkę:

Teodolit naprawdę powinien nauczyć się, że na niektórych pagórkach nie warto umierać.

To uderzająca kalka z angielskiego (some hills are not worth dying on), po polsku nie mamy żadnego powiedzenia o umieraniu na wzgórzu.

 

Pozwolę sobie podpowiedzieć, że Portal działa przede wszystkim na zasadzie wzajemnej pomocy literackiej. Jeżeli zależy Ci na przyciągnięciu czytelników, zdecydowanie warto reagować na wpisy pod swoimi tekstami i udzielać się przy komentowaniu cudzych. Jak zwykle polecam poradnik Drakainy https://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842842, wiele kwestii związanych z naszą społecznością jest tam świetnie wyjaśnionych.

Pozdrawiam,

Ślimak Zagłady

Skoro nikt się jak dotąd nie wyrywa do odpowiedzi… Stężenie pośmiertne (rigor mortis) rzecz jasna jest prawdziwym zjawiskiem, pojawia się zwykle po kilku godzinach, ale w szczególnych przypadkach nawet bezpośrednio po zgonie. Jednak w Twoim opowiadaniu, jeżeli dobrze rozumiem, patolog wnioskuje na podstawie stopnia tegoż stężenia o trybie życia denata – nie czuję się kompetentny, żeby oceniać, na ile to realne. To już dużo trudniejsze pytanie, pewnie mogłaby Ci pomóc Wiktor Orłowski, gdyby przypadkiem akurat zajrzała.

Cześć, Prosiaczku!

Dziękuję za możliwość lektury. Pomysł z młodym, zapalczywym szlachcicem usiłującym wbrew życzeniom starszych wprowadzić na salony dziewczynę z ludu zupełnie nie jest czymś nowym, ale napisałeś to umiejętnie, akcja wydaje mi się wartka, kreacja świata udana. Dlatego bardzo mnie zbiło z tropu tudzież pantałyku zakończenie, gdy w momencie największego napięcia nagle (jeśli były jakieś znaki ostrzegawcze, to przeoczyłem) następuje nadnaturalna interwencja i wszyscy giną; niemal jak gdyby twórca zmęczył się światem. Gdyby nie ono, opowiadanie mogłoby być doprawdy udane, a i tak niewątpliwie należy mu się kliknięcie do Biblioteki.

Co do warsztatu, mogę tylko powtórzyć zdanie przedmówców o ogólnie porządnej jakości oraz czasami dziwnych wyborach w zakresie stylistyki i przenośni.

Octavius klapnął na zydlu jak smutny osiołek.

Klapnął na zydel, oklapł na zydlu.

z powagą właściwą pustelniczemu mędrcowi

Pustelniczy może być tryb życia, ale człowiek chyba nie bardzo, ja napisałbym pewnie “mędrcowi eremicie”.

Umowa, którą podpiszemy, będzie niezwykle ważna. Poza tym spotkaniem oczywiście czeka mnie wiele innych. Na bankiet przybędą dziesiątki ważnych osobistości.

Skreśliłbym drugie “ważnych”, osobistość i tak jest ważna jakby z definicji.

Pozdrawiam ślimaczo!

Ślimak Zagłady nadpełza i wita nową użytkowniczkę!

Dość przyjemna miniaturka. Ukazuje emocje, wydaje mi się, w miarę wiarygodnie i bez zbędnego patosu. Bez szerszego przedstawienia tła konflikt wypada trochę sztucznie, nie dowiadujemy się, dlaczego tym władzom opłaca się zakazywać technologii służącej do ratowania życia, czy nie mają podobnych do naszych klauzul o działaniu w stanie wyższej konieczności, czy to w ogóle jest jakaś totalitarna junta. Nie jest jasne, na ile “Czy wasze dawne wcielenia miały szansę się spotkać?” jest tylko symbolicznym pytaniem mającym wyrazić siłę uczuć, czy w świecie przedstawionym reinkarnacja jest faktem. Istnieje tutaj potencjał do rozbudowy – dałoby się pokazać inne wydarzenia interesujące dla czytelnika, prześledzić losy bohaterek na dłuższą metę i odnieść się do pytań o przeznaczenie, które na razie tylko zarysowujesz. Jednak w dłuższym tekście użyta przez Ciebie narracja drugoosobowa mogłaby okazać się męcząca.

Mały przegląd redakcyjny…

Ujmujesz jej rękę, usianą wzorzystymi łuskami, i kolejno całujesz każdy palec

Domknięcie wtrącenia.

Zgięta wpół łapiesz oddech.

“Wpół” pisze się razem jako przysłówek, a osobno, gdy “pół” pełni samodzielną rolę liczebnika (w pół drogi versus wpół ogłuszony).

Masz na sobie kombinezon do kosmicznych podróży

Lepiej “podróży kosmicznych” (przymiotnik, który definiuje pojęcie wraz z rzeczownikiem, zasadniczo trafia za ten rzeczownik).

po obydwu twoich bokach

Przy obydwu bokach, po obydwu stronach.

– Jak… KA? – teraz dopiero dociera do niej kategoria, która została ci przypisana.

Wolałbym “jaka kategoria została ci przypisana” (informacja do niej dociera, a nie fizycznie kategoria).

przyciska dłonie do swoich skroni

Bardziej naturalnie “przyciska sobie dłonie do skroni”.

Podtrzymywała cię aparatura dotleniająca

Może “Twoje ciało podłączono do aparatury tlenowej”? Zresztą wygląda to trochę dziwnie, że mamy społeczeństwo wielogatunkowe, zdolne do podróży międzygalaktycznych, a nie posługują się swobodnie pojęciami “śmierć kliniczna, reanimacja”.

 

Nowicjuszom staram się polecać wspaniały poradnik Drakainy Portal dla żółtodziobów, można się z niego wiele dowiedzieć o działaniu naszej strony i społeczności. Jeżeli chcesz, możesz też przywitać się ze wszystkimi w wątku https://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/56842845. Pozdrawiam serdecznie!

Ślimaku, sądzę, że bohater zgadywał, za kogo kobieta jest przebrana. Bo mogła się przebrać na przykład za Angelę Merkel, Hermionę Granger albo Izydę.

Może nie dość uważnie czytałem, a może należało to lepiej napisać, bo jak dla mnie nic nie wskazywało na to, że w “Czarnym Kruku” trwa końcówka halloweenowego balu maskowego i bohaterka ma być przebrana za kogoś konkretnego, uznałem tylko, że ma na sobie kaptur i grubą warstwę makijażu.

Widzę, że podjęłaś się jakiegoś większego rajdu po zeszłorocznych opowiadaniach? Podziwiam zapał, mnie na pewno nie chciałoby się komentować tekstu, którego autorka po otrzymaniu pierwszego bardziej krytycznego wpisu zawinęła się w siną dal.

Dziękuję, Szanowny Panie

Na ogół wszyscy traktujemy się tutaj jako znajomi i zwracamy do siebie przez “Ty”. Jeżeli Pan będzie wolał formy oficjalne, pewnie większość z nas postara się dostosować do tego życzenia, ale naprawdę nie ma takiej potrzeby.

obecną sytuację. Dla wielu moich rodaków słodkie życie beztroskiego uchodźcy wkrótce się skończy. Czyż to nie powód, by pamiętać o tym symbolicznym znaczeniu?

Chociaż ogólny sens “słodkie życie nieuchronnie się kończy” był dość czytelny, nie wpadłem dokładnie na tę interpretację. Niemniej większość uchodźców, których miałem okazję spotkać, nie bytuje beztrosko, lecz ciężko pracuje i zmaga się z trudnościami, próbując ułożyć sobie życie w nowym kraju.

Jeżeli zgłosi się jakiś lekarz, to może mnie poprawi, ale moim zdaniem pytasz na tyle ogólnikowo, że trudno tu sensownie pomóc. Czasami zakażona rana w końcu oczyści się z ropy i zziarninuje, a czasami bakterie rozprzestrzeniają się po organizmie i pacjent umiera we wstrząsie septycznym, może to zależeć od mnóstwa różnych czynników. Wydaje mi się, że rany nieprzekraczające w głąb tkanki podskórnej rzadko prowadzą do śmiertelnego zakażenia (chyba że delikwent zostałby pokąsany przez wściekłe zwierzę lub miałby kontakt z zarodnikami tężca), rany drążące do jam ciała i narządów wewnętrznych bardzo często, a dla złamań i obrażeń mięśni szanse kształtują się jakoś pośrednio, ale na pewno są różne wyjątki. Skoro mówisz, że bohater czytuje dużo przygodowych powieści, to akcja rozgrywa się mniej więcej współcześnie, więc powinien wziąć na wyprawę podstawowe środki dezynfekcyjne i opatrunkowe.

Jeśli natomiast Twoje ZUO jest bardziej metafizyczne, niewątpliwie masz znaczną swobodę autorską. Frodo nie przeżyłby bez wykwalifikowanej pomocy i w ogóle sceny, w których bohater zwalcza mroczne skażenie dzięki potędze miłości lub heroizmowi ducha, zwykle wypadają nieznośnie patetycznie, ale i to można dobrze napisać (THIS! IS!! NOT!!! MY!!!! COW!!!!!).

Witam nowego użytkownika!

Na początek napiszę, że mnóstwo informacji o Portalu i wiedzy przydatnej nowicjuszom znajduje się w poradniku Drakainy https://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842842, serdecznie zachęcam, żeby się z nim zapoznać.

Pomysł tutaj wydaje się nawet zgrabny – dostrzeżenie niezwykłości i tropu mitologicznego w scence z życia codziennego, nie osnułoby się na tej kanwie dłuższego tekstu, ale w sam raz wystarczy do wprawki na przywitanie się z Portalem. Niestety już widać, że będziesz potrzebował ogromu pracy, żeby przystępnie przekazywać wizje, które masz w wyobraźni, nie odstręczać czytelników błędami stylistycznymi i logicznymi. Ponieważ utwór nie jest długi, postaram się go rzetelnie przeorać, choć wymaga to analizy prawie każdego zdania…

Ale znalezienie tego sklepu nie jest trudne.

Spójnik na początku zdania to zawsze trochę ryzykowny chwyt stylistyczny, tutaj nie jest raczej do niczego potrzebny.

Nie tylko warszawski ekspert to potrafi.

“Warszawski ekspert” to ekspert z dowolnej dziedziny mieszkający w Warszawie. Tu na przykład: Uda się to nie tylko znawcom Warszawy.

Jeśli zaczynasz od Starego Miasta

Lepiej: Jeśli wyruszasz ze Starego Miasta.

Tą trasą należy podążać od Placu Zamkowego, wzdłuż Krakowskiego Przedmieścia, a stamtąd z kolei płynie Nowy Świat.

Wcześniej nie było mowy o żadnej trasie. “Płynie” to także bardzo osobliwe wyrażenie dla opisu ulicy. Może coś w rodzaju: Po trafieniu na Plac Zamkowy należy podążać trasą wzdłuż Krakowskiego Przedmieścia, a od niego już odchodzi Nowy Świat.

Ulica nie jest zbyt duża

Zbyt długa.

więc znalezienie na niej tzatziki nie będzie trudne.

A dlaczego nagle szukamy tzatziki??

Oto on

Tzatziki jest rodzaju nijakiego (ale chyba miałeś na myśli w ogóle coś innego).

Aleją Jerozolimską

Alejami Jerozolimskimi.

plus lub minus

Plus minus.

Owszem, jak już się znajdzie z cukiernię

Zbędne “z”.

W tej, o której mówię, oprócz sprzedaży lizaków, robi się je też demonstracyjnie.

Robić coś demonstracyjnie znaczy “w sposób nachalny, chcąc coś komuś udowodnić”. “Demonstracyjnie odmówili opuszczenia mównicy”. “Demonstracyjnie ściągnął koszulę i pokazał blizny po chłoście”. Tu może “można nie tylko kupować lizaki, ale też obejrzeć demonstrację ich wyrobu” – lub, prościej i chyba lepiej, “oglądać, jak są wyrabiane”.

na prawo karmienia z kameralną salą widowiskową.

Pewnie miało być “kawiarnia”, a nie “karmienia”.

widać z holu, ta nawet z ulicy

Chyba “a nawet”.

A tam dzieje się to, co następuje.

Dałbym bez “to” i na końcu dwukropek zamiast kropki.

ubrane zgodnie z dress codem cukierni

To teraz tak: częściej spotykam zapis jednowyrazowy “dresscode”, ale obydwa są poprawne. Zgodnie z regułami odmiany wyrazów obcych wzorcowo należałoby napisać “dresscode’em”, ale mało kto tego przestrzega, Twoja forma jest dużo częstsza. Najgorsze jednak, że ten opis i tak jest dla czytelnika pusty znaczeniowo – przecież chciałbym się dowiedzieć, jak mianowicie są ubrane.

z dumą wyczarowują nad rozgrzaną, gęstą karmelową melasą, powoli wypływającą ze specjalnych kranów.

Czegoś tu brakuje, nie wiadomo, co wyczarowują.

Pierwsza dziewczyna, otwierając krany, łączy i splata, skręcając wielobarwne nici w jedną osłonkę.

Lepiej: łączy i splata wielobarwne nici, by skręcić je w jedną osłonkę.

Druga, przechwytujące słodko pachnącą osłonkę

Właściwie myślę, że najbardziej pasowałby tu imiesłów uprzedni, przechwyciwszy.

Trzecia dziewczyna sprawia, że karmel nie ma końca.

Zdanie niezrozumiałe, w ogóle nie da się odgadnąć, co chciałeś przez to powiedzieć.

czujnie tnie słodkiej nadziei, która przychodzi do niej w mniej więcej równych porcjach.

Nie wiem, co miało znaczyć “tnie słodkiej nadziei”, ale tutaj coś też szwankuje logicznie: przecież to ona tnie tę nić na mniej więcej równe porcje, nie zaś dostaje ją już w równych porcjach.

Wiecie, w przypadku cukinii

Pewnie miało być “cukierni”, ale ten “przypadek” też nie pasuje, może po prostu w cukierni o nich słyszeli, a nie w przypadku cukierni.

o mojrach (wróżkach)

Mojry jako konkretne boginie pisze się wielką literą. I nie są to wróżki.

dlaczego sugerują

Pewnie raczej “co sugeruje ta liczba”.

I jasne jest, dlaczego milczą

Ta uwaga wybrzmiałaby mocniej, gdybyś wcześniej napisał, że dziewczyny nigdy nie odzywają się do klientów i tylko uśmiechają tajemniczo, a tak jest nieco zawieszona w próżni.

kupujący z niewtajemniczonych nie powinien zastanawiać się nad przemijalnością bytu.

Lepiej zwyczajnie “niewtajemniczony kupujący” i “nad przemijaniem”.

kupi kawałek słodkiego cukierka w cukierni.

Ostatni dopisek zbędny, wiadomo, że nigdzie indziej.

 

Twój nick w połączeniu z dosyć nietypowymi potknięciami językowymi daje mi do myślenia, czy przypadkiem nie uczysz się dopiero polskiego. Jeżeli tak, podjąłeś się ambitnego wyzwania, ale nie wątpię, że systematyczny wysiłek pozwoli Ci dojść do poziomu, na którym lektura Twoich tekstów stanie się płynna, umożliwiając skupienie na zawartej w nich treści.

Pozdrawiam,

Ślimak Zagłady

Owszem, istnieje czasownik “ocykać się” (a także formy czynne: ocknąć, ocykać kogoś), nie mogę powiedzieć, żeby którakolwiek z tych możliwości była popularna po I wojnie światowej, ale figurują jeszcze w słowniku Doroszewskiego. Zawsze możesz też sięgnąć po coś w rodzaju “cucić się ze snu”.

Sążnisty i wywierający nie lada wrażenie wywód! Podziwiam pracę, jaką musiałaś włożyć w przygotowanie takiego tekstu. Jest napisany bardzo dobrym, barwnym językiem i daje dużo paszy treściwej do przemyśleń. Myślę, że udało Ci się zrealizować podstawowe cele, jeżeli było nimi rozprawienie się z błędami w konkretnym artykule poświęconym etyce robotów oraz szersze zwrócenie uwagi na zagrożenia związane z antropomorfizacją i przypisywaniem powinności etycznych programom komputerowym. Są jednak różne ciekawe miejsca, które w moim odczuciu pozostawiają pole do dyskusji – na ogół nie czuję się kompetentny do polemiki, ale chciałbym podzielić się wątpliwościami i dowiedzieć, czego ewentualnie nie doprecyzowałaś lub czego nie zrozumiałem.

 

Na początek: w pierwszej części mocno gubiłem się w tym, które elementy Twojego wywodu są do utrzymania w świetle nowoczesnych teorii filozoficznych, a które wymagają przyjęcia stanowiska Arystotelesa. Mam wrażenie, może mylne, że konfrontujesz je tylko z kartezjańskim, gdy tymczasem filozofia zachodnia rozwinęła się znacznie od czasów Kartezjusza i spodziewałbym się kłopotów ze znalezieniem współczesnego filozofa czy etyka, który twierdziłby na przykład, że kot “nie chce niczego, nie widzi, nie słyszy, nie czuje bólu i nie pamięta”. Skądinąd cała ta partia tekstu z kotem jest kapitalnie napisana i mam wrażenie, że dzięki niej wreszcie dobrze przyswoiłem pojęcie formy substancjalnej!

Wspominasz tylko mimochodem, że “w ogóle celowość u Arystotelesa jest wszędzie (…) po prostu rzeczy w przyrodzie mają cele”. Otóż w ramach amatorskich lektur o historii filozofii chyba nie raz spotkałem się z twierdzeniem, że takie postawienie sprawy było karygodnym błędem i bez mała katastrofą cywilizacyjną, która przez tysiąclecia hamowała rozwój nauki. Na przykład skoro pozwolimy sobie stwierdzić, że niebo jest niebieskie, a zaćmienie Księżyca czerwone w tym celu, ażeby zaspokajać ludzki zmysł estetyczny oraz budzić nasz podziw nad pięknem i potęgą Natury, to prawa rozpraszania Rayleigha już raczej nie odkryjemy. Nie mówię, że to kwestia centralna dla Twojego rozumowania, sygnalizuję tylko, że w tym miejscu czytelnik nieznający się profesjonalnie na filozofii może się potknąć i odnieść korzyść z jakiegoś uzupełnienia.

 

Anglosasi po dziś dzień mawiają „it was the alcohol speaking”, kiedy ktoś się urżnął i wygarnął innym po chamsku, a teraz próbuje udawać, że to nie jego wina.

Spotkałem się też z frazą “it was the torture speaking”, kiedy ktoś wygarnął innym po chamsku, bo wyczerpał siły psychiczne i samokontrolę, nie udzielając odpowiedzi, które jakiś inny podmiot moralny nadmiernie pragnął poznać; na szczęście rzadko potrzebną we współczesnych cywilizowanych kręgach.

 

Na przykład, jeśli weźmiemy dwie liczby, coś z nimi zrobimy i wyjdzie poprawna suma, ale na podstawie samej reguły, którą się posłużyliśmy, nie możemy stwierdzić, jaki wynik da ta sama operacja na dwóch dowolnych liczbach, to to nie jest dodawanie (czyli ogólna operacja na dowolnych liczbach). Wynik wyszedł przypadkiem.

Dokładnie tak! Tylko – czy to dowodzi tego, co starasz się zreferować, czy czegoś wręcz przeciwnego? Pojęcia matematyczne, najbardziej bezsprzecznie ze wszystkich pojęć, mają znaczenia i mają fizyczne reprezentacje, które możemy trzymać zarówno w mózgu, jak i na nośnikach zewnętrznych, a zatem uzgadniać sens za ich pośrednictwem. Jeżeli uczeń opiera swoje rozumienie dodawania na pamięciowej znajomości wszystkich wyników działań do 57, a każde większe obliczenie jest dlań skokiem w ciemność i nie umie wyjaśnić nawet ostatniemu scholastykowi, dlaczego wynik nie wyniesie nagle 5, to znaczy, że został źle nauczony. Argument Kripkego – nie tylko tak, jak go przedstawiasz, bo poszukałem też w innych źródłach – wydaje mi się opierać na fundamentalnym niezrozumieniu matematyki, idei definicji i dowodu; co jest o tyle niepokojące, iż rzeczony Kripke najwyraźniej zajmował się logiką matematyczną na poziomie przerastającym moje aktualne możliwości.

Spróbuję przybliżyć swoją amatorską opinię: pojęcia same w sobie nie są materialne, ale mogą mieć reprezentacje materialne, równie dobrze w mózgu, jak i na liczydle. To, że pojęcie trójkąta nie wiąże się z trójkątem konkretnej wielkości, nie znaczy, że nie może być wiernie przechowane na materialnym nośniku, te dwa fakty wydają się nie mieć w ogóle związku. Kiedy uczymy się, czym jest ten nieszczęsny trójkąt czy dodawanie, nie dzieją się czary, lecz powstają wzorce aktywacji naszych neuronów reprezentujące dane pojęcie (czego dowodzi nie wprost, że możemy do niego utracić dostęp na skutek choroby czy urazu mózgu). Natura świadomości i rozumności – czyli to, co sprawia, że mamy subiektywne poczucie bezpośredniego dostępu do takiej reprezentacji, że potrafimy ją pojmować – pozostaje niezbadana naukowo. Nie umiem dostrzec, jakoby cokolwiek w podanym wywodzie istotnie przemawiało za tezą, że jest to magiczna własność dostępna z natury urodzenia ludziom i tylko ludziom. Twoja argumentacja, jak sądzę, dość przekonująco pokazuje, że współczesne maszyny nie myślą, ale nie to, że zbudowanie myślącej maszyny jest niemożliwe. Tu trzeba przejść do drugiej części…

Algorytmy zaś układają z zasady ludzie. Owszem, istnieje coś takiego, jak automatyzacja rozumowań, i używa się tego między innymi do badania, czy program jest poprawny. Modele językowe bywają też używane do wytwarzania nowego kodu(xlix), i ten nowy kod może być nawet poprawny – przypadkiem. Ale algorytmy nie układają się same.

Jeżeli ciotka Zenobia zacznie w miarę powtarzalnie pisać działające programy komputerowe – czy, co gorsza, poprawne dowody matematyczne! – będziemy skłonni przyjąć, że nie wychodzi jej to przypadkiem raz za razem, tylko opanowała te umiejętności. Kiedy robi to LLM, oczywiście mamy większe opory ze względu na wiedzę teoretyczną, że działa to-to na zasadzie statystycznego doboru kolejnych morfemów wyrazowych i w każdej chwili tworzenia tekstu może z niezerowym prawdopodobieństwem kontynuować np. “In Bodenstown churchyard there is a green grave…”, podczas gdy napisanie takiego programu powinno wymagać zaplanowania od A do Z i właśnie operowania pojęciami. Nie można jednak twierdzić, że za każdym razem zdarza się to losowo. Wygląda to na solidny przykład cechy emergentnej (tylko w jednym miejscu mimochodem wspominasz o emergencji) – układ jest dostatecznie złożony, żeby przyjąć własności, których według jego podstawowego opisu nie powinien mieć i przynajmniej na razie nie udało nam się zrozumieć, dlaczego je jednak ma.

Naturalnie obecność jednej cechy emergentnej (zdolności do programowania) nie świadczy w żaden sposób o obecności innej (rozumności). Daje jednak, moim zdaniem, ostrożnie do myślenia, czy taka cecha nie mogłaby się pojawić w jeszcze bardziej złożonym układzie zdolnym do ustanawiania sobie nowych reprezentacji pojęć abstrakcyjnych i wykonywania na nich operacji.

Dennett twierdzi, że nie da się „obiektywnie” stwierdzić, czy jakiś byt spełnia wymienione przez niego warunki konieczne bycia osobą: rozumność; świadomość i intencjonalność (co u niego oznacza zajmowanie różnych postaw, przekonania, ogólnie myślenie sobie czegoś); bycie traktowaną jako osoba przez inne osoby (chodzi o przypisywanie intencjonalności); zdolność do traktowania innych jako osób; zdolność do używania języka; samoświadomość.

W sumie przemęczyliśmy się dobre kilkanaście wpisów nad bardzo zbliżonym tematem pod opowiadaniem https://www.fantastyka.pl/opowiadania/pokaz/30953. Raczej zaskakują mnie warunki Dennetta, ponieważ wychodziłem tam od strony nieco odmiennego problemu: czy opis z natury może nie wystarczać do podjęcia decyzji w eksperymencie etycznym, ponieważ nie wiemy, czy istota, której dotyczy ta decyzja, jest osobą? Znaczyłoby to moim zdaniem, że zamiast możliwie najlepiej ustalić na podstawie samego opisu, czy ta istota “jest samoświadoma, formuje więzi społeczne, tworzy kulturę, nadaje znaczenie abstraktom”, próbujemy zaprotezować tę definicję pytaniem (na które nie ma odpowiedzi w historyjce, a z jakiegoś powodu wydaje nam się potrzebne): czy “to istota, której istnienie jest uznawane w kontekście danej kultury za równie ważne jak wszystkich innych osób i nieskończenie ważniejsze od wszystkich istot nieosobowych”. Miałem wrażenie, rzecz prosta, że obydwa sformułowania mogą być uznawane za definiujące pojęcie osoby, ale tylko to pierwsze jest uniwersalne i użyteczne etycznie.

 

I wreszcie w części trzeciej taki drobiażdżek…

Lewis mówi o tym w odniesieniu do dyskusji o karze śmierci, która się w jego czasach przetoczyła przez Anglię – ale nie samą karę śmierci uważa tu za istotną, tylko, jak to nazywa, „humanitarystyczną teorię kary”, wyznawaną przez wielu jego współobywateli, według której karanie człowieka, ponieważ na to zasłużył, w takim stopniu, w jakim zasłużył, to zemsta – i jako takie jest barbarzyństwem.

Ten problem mnie mocno zaciekawił i dał sporo do myślenia – nie mówię, że nie jest dobrze znany, ale dotychczas go jakoś głębiej nie analizowałem. Zastanawiam się na przykład (to bardziej historia literatury niż etyka), czy aby nie w kontrze do tej opinii Lewisa padły zdania “Wielu spośród tych, którzy żyją, zasługuje na śmierć, a wielu spośród tych, którzy umarli, zasługuje na życie. Czy potrafisz im je przywrócić? Nie szafuj więc śmiercią w imię sprawiedliwości, nawet bowiem najmędrsi z nas nie wiedzą wszystkiego”.

jakoś nie mówi się o tym, że to „leczenie” ma być tak samo przymusowe, jak przymusowa była kara.

Nie wiem, kto o tym nie mówi lub wtedy nie mówił, ale nie wygląda to na wielką tajemnicę. W sumie jak ktoś koniecznie chce siedzieć w tunelu pod dworcem Gdańsk Główny i prątkować, to odwiezienie go na przymusowe leczenie też jest jedynym rozsądnym wyjściem z sytuacji.

Sedno Lewisowej krytyki leży w tym, że w takim podejściu kara nie ma nic wspólnego z winą – więc także ze sprawiedliwością, bo z definicji tylko kara zasłużona i proporcjonalna do winy może być sprawiedliwa.

Nie jest przecież bez znaczenia, czy da się wywnioskować, dlaczego sprawca postąpił tak, jak postąpił (czy jego działanie było w danym kontekście logiczne), czy dysponował niezakłóconą autonomią.

Czy ten żył za mnie, co nie zna mej winy,

czy ten, co nawet zna onej przyczyny?

nie ma już osoby, której przysługują prawa, tylko przedmiot działania, które może być skuteczne albo nie, ale nijak się ma do uznania godności delikwenta jako istoty rozumnej.

Wydaje mi się, że ten argument musi wychodzić z konkretnego paradygmatu etycznego? Niemniej pewnie nie budzi większych kontrowersji, gdy w uznaniu godności delikwenta decydujemy się zastosować środki łagodniejsze od tych, które wydają się najskuteczniejsze pod kątem rehabilitacji i prewencji. Dziwniejsza – i rzeczywiście budząca obawy o bałamutne usprawiedliwianie zemsty – byłaby sytuacja, gdy postanawiamy ukarać go surowiej.

Każdy człowiek, jako istota rozumna, jest mniej więcej równie kompetentny, żeby się wypowiadać w sprawach sprawiedliwości(vi) – ale na leczeniu znają się tylko specjaliści. A specjaliści to też ludzie. Mają swoje interesy (a czasem się mylą) i podlegają władzy, która potrafi o te interesy zadbać. W swoim własnym interesie, bo „humanitarystyczna” teoria kary pozwala jej robić z poddanymi wszystko, o czym specjaliści dostatecznie głośno orzekną, że jest „dla ich dobra”.

Pierwsze zdanie wydaje mi się źle ugruntowane. Sądziłbym, że między innymi po to ludzie czytają o etyce i nawet ją studiują, żeby rozwinąć w sobie te kompetencje, dobrze odróżniać sprawiedliwość od zemsty i nie zostać przypadkiem częścią tłumu wyjącego “Uwolnij nam Barabasza!”. Nie ma tak, ażeby współcześnie czyjkolwiek system pojęć mógł wyrosnąć w całkowitym oderwaniu od poglądów specjalistów, ostatnim w Polsce prawdziwie samorodnym talentem tego rodzaju był zapewne Jan Krzeptowski-Sabała (1809–1894), a i jego opinie przytaczano raczej jako anegdoty niż istotne inspiracje etyczne.

Niemniej dziś każdy może uzyskać potrzebną wiedzę i wykształcenie, aby odpowiedzialnie włączyć się w ten dialog i odnosić do orzeczeń znawców, podobnie jak w przypadku medycyny. Nie widzę, w jaki sposób ma to grozić upadkiem demokracji. To właśnie jest lub byłaby jedna z największych przewag dobrze funkcjonującej demokracji, że każdy rozwija się w interesujących go dziedzinach i po osiągnięciu odpowiedniej biegłości ma szansę wpływać na decyzje dotyczące ogółu.

 

Jeszcze raz serdecznie dziękuję za ogrom materiału do przemyśleń i pozdrawiam!

myślałam o wpleceniu podpowiadającej Herostratesowi bogini obłędu, lecz zaniechałam tego. :)

Naturalnie nie mogę mieć pewności, ale myślę, że była to bardzo trafna decyzja!

Pierwotnie przy pisaniu tego wiersza, stworzonego dziś naprędce

I tego właśnie nie umiem pojąć. Rozumiem doskonale, że jakość artystyczna może się bardzo wahać u tego samego autora w zależności od inspiracji, samopoczucia i innych czynników, że często spontanicznie pisane utwory wychodzą najlepsze. Skąd jednak takie różnice w umiejętnościach technicznych? Jak to jest, że tutaj machnęłaś od ręki wiersz w metrum na tyle kunsztownym, że dobry poeta musiałby dobrze ślęczeć prawie nad każdym zestrojem akcentowym, a kiedy indziej zdarza Ci się mylić w najbardziej popularnych wzorcach? Przepraszam, jeśli takie pytanie zakrawa na wścibstwo; chciałbym umieć Ci coś poradzić, żebyś jak najczęściej wspinała się na wyżyny możliwości, ale pewnie nie potrafię tego rozgryźć.

Gdy wciąż buty zamawiają bogaci -

Przyglądałem się jeszcze temu wersowi. Myślę, że można by go zakończyć zwyczajnie kropką, natomiast jeżeli zdecydowałaś się na myślnik, to powinna być dłuższa kreska (“–”, znak interpunkcyjny), a nie ta krótka (łącznik “-”, znak ortograficzny). Oczywiście to zupełny drobiazg.

Również Ci serdecznie dziękuję i pozdrawiam, ogromnie mi miło, że tak przychylnie odebrałaś moją opinię!

Ślimak wślizguje się w lekturę…

Ładna miniaturka! Pomysł zrealizowany w akurat pasującej mu objętości, ani przycięty, ani rozwleczony. Kreacja nowego mitu wpisująca się, o ile umiem ocenić, w ducha i napięcie jego podłoża, bo jeżeli Parki są stateczne i nie ulegają kaprysom, to jakie może być lepsze wyjaśnienie nagłych i niewyjaśnionych zgonów niż kocięta, którymi by się opiekowały? Co mnie ewentualnie zatrzymuje, to pytanie, czy ta urocza literacko koncepcja nie uraziłaby wrażliwości kogoś, kto właśnie ostatnio doznał takiej tragedii w rodzinie, ale co ja tam wiem? Tyle wiemy o sobie, ile nas sprawdzono.

Pomysł, że panny są sklonowane, ich rozważania i spory na ten temat – też całkiem zabawne. Przypominam sobie, że gdzieś kiedyś czytałem spekulacje, iż te wszystkie trójki sióstr są skutkami ewolucji dużo starszego, praindoeuropejskiego jeszcze mitu. Jednak wszyscy wiemy, że Miś jest dużo lepiej oczytany, niż to zwykle pokazuje, i zapewne orientuje się w tym głębiej ode mnie.

Nie często się to zdarza.

“Nie” z przymiotnikami razem, gdy nie ma wyraźnego przeciwstawienia.

Urd(Przeznaczenie), Werdanda(Stawanie się) i Skuld(Obowiązek).

Tu jeszcze zgubiły się spacje przed nawiasami.

Nordycy

Tutaj lekko osłupiałem, ponieważ to słowo kojarzy mi się głównie z bredniami o rasie panów. Zdaje się, że nie mamy na tę grupę ludów dobrego wyrazu, bo “Normanie” tyczy się głównie tych już osiadłych na południu, a “wikingowie” to przedstawiciele konkretnego zawodu. Sprawdziłem teraz, że Czesi używają określenia “Seveřané”. My pewnie możemy powiedzieć coś w rodzaju “ludy nordyckie”, “Germanie nordyccy”, “Germanie północni”.

Zespół trzech kociąt dostarcza boginiom stale rozrywki.

Chyba bardziej naturalny szyk “stale dostarcza boginiom rozrywki”.

 

Przypomniał mi się jeszcze ten piękny i smutny wiersz Słowackiego (“A ty, jak trupek w krześle, pod zamętem / Cicha, podobna do Park, życia matek”…). W ogóle jako metafizyczny Ślimak Zagłady mam z Paniami Losu takie trochę napięte stosunki.

Klikam i pozdrawiam serdecznie!

Powiedz mi, proszę, co mam o tym myśleć, bo właściwie nie rozumiem… Kiedy dzielisz się wierszami, nieraz są to rzeczywiście naiwne rymowanki, w których na dodatek miewasz kłopoty z utrzymaniem schematów tak typowych jak trzynastozgłoskowiec. Aż tu nagle pojawiasz się z czymś takim, że chapeau bas, nic tylko bić brawo i zazdrościć! To już jest studium postaci pełną gębą, wiarygodnie ukazujące jej drogę od znużenia monotonną pracą do szaleństwa i pomieszania hierarchii pojęć, w sposób jak najbardziej pozwalający odnieść to także do współczesnych doświadczeń. Utwory tego rodzaju, przyjmujące perspektywę postaci historycznej lub mitologicznej, pisywali na przykład Herbert czy Kaczmarski; i choć na pewno wiele z nich jest jeszcze wyraźnie lepszych, to myślę, że nie wszystkie.

I przecież to metrum! Już sam jedenastozgłoskowiec 4+7 jest rzadko spotykany, a tutaj w każdym wersie masz silne przyciski na trzeciej, siódmej i dziesiątej sylabie, przy czym te na pierwszej i piątej są prawie wszędzie wyraźnie poboczne. W rezultacie powstaje czysty anapest dwuhiperkatalektyczny, bez jednego błędnego akcentu w całym wierszu! Pojedyncze wersy tego rodzaju pojawiały się np. u Słowackiego w “Śnie srebrnym Salomei” (Żem nie Moskal; pierwej pójdę na cmentarz…), ale żeby ktoś z nich uczynił tworzywo całych strof, to raczej sobie nie przypominam. I ten natarczywy pieśniowy rytm tutaj świetnie pasuje artystycznie, ukazując umysł szaleńca poruszający się tymi samymi, coraz to głębszymi torami.

Nie tak łatwo jest odwagą wciąż błyszczeć,

A szczególnie, gdy się nie chce wzbogacić.

W tym jednym miejscu, moim zdaniem, wyraźnie gubi się sens – Herostrates nie może się wypowiedzieć, czy mu łatwo, czy nie tak łatwo “wciąż błyszczeć” odwagą, bo przecież te wszystkie wyliczone przykłady odwagi pozostają tylko w sferze wyobrażeń, nie stanowią treści jego życia (i nie wydaje się, żeby mylił te wyobrażenia z rzeczywistością). Nic też nie wskazuje na to, by rzeczywiście się nie chciał wzbogacić, gdyby nadarzyła mu się jakaś dobra okazja. Może spróbowałbym na przykład jakoś tak:

Brak okazji, by odwagą tak błyszczeć,

Gdy wciąż buty zamawiają bogaci –

ale nie zdziwię się, jeżeli Ty potrafisz lepiej.

Powiem śmiało, nim założą kajdany,

Może “nim mi włożą kajdany”, może (ciut archaicznie) “nim mnie skują w kajdany”, ale to już zupełnie uznaniowe.

 

Pewnie należy odnotować, że warstwa metaforyczna wydaje mi się tutaj nieco uboga i jeżeli ktoś uważa metafory za główny wyróżnik poezji, to może nie uzna wiersza za dobry. Co do mnie, sądzę jednak, że autor nie jest zobligowany kontraktem do użytkowania przenośni i trafne wykorzystanie innych środków stylistycznych może to dobrze zrekompensować. W Kaprysach Herostratesa mamy ładne wyliczenia, rozciągniętą na cały utwór eskalację, smakowitą epiforę ze “współbraćmi”, tu i ówdzie ślady aliteracji, udane pytania retoryczne – chyba powinno wystarczyć?

Pozdrawiam serdecznie i z przyjemnością klikam do Biblioteki!

Cześć, Nikodemie!

Miło, że podzieliłeś się tekstem, ale mnie tym razem nie wciągnął zbytnio. Historyjka i działania postaci są pretekstowe, z góry wiadomo, że pojadą do opuszczonego domku i spotka ich tam coś złego. Szczegóły budzą wątpliwości, jak chwiejna wiara w słowa wujaszka (raz nie ufają, czy rzeczywiście ma daczę, a raz myślą, że trzyma tam złoto…) albo ta działająca lampa naftowa i w sam raz dwa krzesła. Zresztą od razu informujesz “postanowiłem napisać coś na kształt creepypasty”, więc mogę założyć, że świadomie wpisujesz się w niezbyt ambitne założenia gatunku.

Zakończenie daje się przewidzieć z pewnym wyprzedzeniem: najpierw Matthew wraca do chatki jakiś zmieniony i “zwierzęco wysuwa głowę”, potem mamy “I boję się, że wciąż się uczy…” i wszystko jest jasne. Moim zdaniem to akurat atut, horror jest mocniejszy, kiedy uważny czytelnik może zawczasu spostrzec zagrożenie, którego postać jeszcze nie widzi. Jeżeli tutaj nie wpłynęło to za bardzo na odbiór, to pewnie przez to, o czym pisał Bard, że bohaterowie nie są ciekawi czy pogłębieni, nie dałeś nam czasu i okazji, żeby przejąć się ich losami.

Pod względem językowym potknąłem się tu i ówdzie, ale niezwykła Regulatorka wychwyciła już te miejsca, które mnie najbardziej raziły, i jak zwykle parę innych. Z przecinkami też bywa rozmaicie:

on w odpowiedzi na tę tragedię, nie tylko sam odżył

Nieuzasadniony – po rozpakowaniu struktury to jest “odżył w odpowiedzi”, prosty okolicznik.

Z domkiem zrób, co chcesz.

Zdanie podrzędne.

Co prawda, trochę czasu minęło

Tego rodzaju zwroty – niewiążące się ze zdaniem głównym, lecz służące podtrzymaniu kontaktu z rozmówcą (“pełniące funkcję fatyczną”) – wydzielamy przecinkami.

Od miasta dzieliło nas kilka dobrych mil.

Chyba lepiej “dobre kilka mil” – tutaj dobre w znaczeniu “z górą, tyle lub więcej” dookreśla przecież liczebnik, bo mila jest miarą stałą.

Drewniane bale, które chyba przytargali tu jeszcze Indianie

Bal jest z definicji drewniany, lepiej podać gatunek drzewa lub np. “sękate”.

wyglądały, jakby mogło je rozwalić byle kopnięcie.

Zdanie podrzędne.

Po wyjściu z auta wygląd budynku wcale nie był lepszy, a perspektywa spędzenia tu nocy była iście absurdalna.

Podwójne “być” – i dlaczego właściwie miałby być lepszy po wyjściu z auta?

Cholerne zapewnienia wujka, że damy radę tu przenocować, były chyba dla kogoś z innego wieku.

Zdanie wtrącone.

 

Pozdrawiam,

Ślimak Zagłady

Będzie się nadawał, można też komórki macierzyste szpiku zmodyfikować “na miejscu” jakimś CRISPR-em albo podobnym, wyobrażonym mechanizmem.

Tak ściślej, z tego co wiem, te dwie kwestie przy obecnych możliwościach są połączone – szpik się pobiera, edytuje CRISPR-em, potem pacjentowi trzeba wytłuc jego własny i dokonać autoprzeszczepu tych zmienionych komórek macierzystych. Oczywiście to procedura ogromnie obciążająca i ryzykowna.

Można też zamiast modyfikować genom człowieka wszczepić mu wirus z zakodowaną wiadomością, który by sobie w jego krwi pływał.

To niezupełnie, w chorobach wirusowych okres wiremii jest krótkotrwały – organizm szybko eliminuje wirusy krążące we krwi. Te, które pozostają w organizmie, ukrywają się we wnętrzu jakichś komórek (na przykład: wirusy zapalenia wątroby w hepatocytach, HIV w limfocytach) i są trudne do bezpośredniego wykrycia, testy przesiewowe na takie choroby opierają się raczej na badaniu przeciwciał.

Można natomiast używać wirusów jako wektorów terapii genowej, przygotowując je, żeby modyfikowały kod zakażanych komórek w konkretny sposób, ale wydaje mi się, że przynajmniej na razie jest to metoda mniej precyzyjna.

 

W sumie był jakiś starożytny Grek, który wytatuował niewolnikowi wiadomość na głowie, poczekał, aż mu odrosną włosy, i wysłał jako kuriera do zaprzyjaźnionego władcy. Metoda trochę mniej wysublimowana, ale zupełnie podobna.

Idąc dalej tym tropem – a gdyby wszczepić temu człowiekowi jakieś mało zjadliwe pasożyty i to one, a nie on sam, miałyby wiadomość zaszyfrowaną w kodzie genetycznym? Koniec końców lepiej mieć owsicę niż przeszczepiony szpik.

Cześć, Ambush!

Bardzo przyjemna miniaturka. Budowa tak krótkiego utworu może opierać się na pojedynczym twiście, ale widzę tu jeszcze jedną istotną warstwę, coś w rodzaju czystej afirmacji życia i potęgi. (I pożerania ludzi, oczywiście). Myślę, że może to pozostawiać miłe uczucie po lekturze, motywować do czerpania pełnymi garściami z każdego dnia. Poza tym wreszcie smoki w odpowiednio imponującej skali, a nie jakieś pokurcze, którym byle rycerzyk może zrobić krzywdę.

Zmieniłam na igranie. Zobaczymy, jaki będzie odbiór.

Moim zdaniem kojarzy się jeszcze mocniej niż “baraszkowanie”. A może “taplaliśmy się w wodzie jak dzieci”?

 

Już od samego tytułu przeczuwam dodatkową inspirację, a przynajmniej dość niezwykły zestaw przypadkowych zbieżności, mianowicie Romantyczność (Do sztambucha) Kaczmarskiego:

Wspomnij, Alusiu, jakeśmy byli

Na wzgórzu ponad jeziorem

Pewni wieczności, niepewni chwili

Piątego lipca wieczorem.

Potem oglądaliśmy zachód słońca, a tonące promienie zamigotały rubinowym blaskiem na gładkiej skórze Greas, co sprawiło, że nie mogłem się jej oprzeć.

Nagle, na pustym już nieboskłonie

Rosną bezkresne witraże,

Jezioro płonie i niebo płonie,

I w jednym stoją pożarze.

 

Tkwimy pośrodku ognistej tęczy

Jak rozżarzone polana…

Ciebie coś dręczy i mnie coś dręczy –

Udręka to niezrównana.

Całowałem szyję, grzbiet i brzuszek ukochanej. Nic wam do tego, co było potem!

Wieczorna bryza przyniosła niespodziewany chłód, więc przyciągnąłem trochę wysuszonych na słońcu desek i konarów drzew i z łatwością rozpaliłem ognisko.

Jam ci powoli wsuwał w usteczka

Homara grzbiet – samo zdrowie,

I potoczyła się kropeleczka,

Ale którędy – nie powiem.

– Nie ma się czego bać. To natura. Weszliśmy na ich teren, więc poczuły się zagrożone. Po prostu jedz, tylko starannie wypluwaj skorupki!

Dla przykładu zgarnąłem pierwszą garść. Wysysałem ze skorupek mięso, a szyszaki, miecze i zbroje wypluwałem na kupkę.

Moja ukochana była nieco zaskoczona całą sytuacją, ale nie dała się długo prosić. Zajadaliśmy się nimi, aż do niestrawności.

Tyś mi ostrygę dała świeżutką,

Jam w pasji morskość jej wsysał.

Ale doznanie trwało zbyt krótko,

Żebym je zdołał opisać.

Dobrze być młodym, pięknym i zdrowym.

Dobrze być smokiem.

Bo po tym, cośmy wtedy przeżyli,

Może jesteśmy mniej rzewni,

Już pewni siebie i pewni chwili…

Za to wieczności niepewni.

Pozdrawiam ślimaczo i na wszelki wypadek wzmacniam skorupę!

Nie czułbym się na siłach pisać poradników na wymienione tematy, a gdyby Tarnina się tego podjęła, sam czytałbym z zajęciem. Na razie możesz jeszcze spojrzeć na W świetle rozumu można spaść na łeb w ciemnej piwnicy, odnoszące się w pewnej mierze do części z tych kwestii.

W każdym razie również sądzę, że nie ma uniwersalnego sposobu, żeby komuś wpoić wiedzę wystarczającą do stania się dobrym pisarzem.

Ave, cesarzu syjamski!

Muszę przyznać, że tym razem opowiadanie mnie nie wciągnęło. Gdybym streścił główne wydarzenia – że bohater przybył do klasztoru, stracił przytomność, znalazł dziennik itd. – to w zasadzie byłoby wszystko, co w nim dla siebie znalazłem. Trudno mi komuś radzić, jak ma pisać, gdy sam nie czuję się w żadnej mierze autorytetem, ale mam niejasne wrażenie, że mogło tu zabraknąć jakiegoś pogłębienia postaci. Nie dostrzegłem na przykład lęku bohatera ani jego determinacji, by wyrwać się z pułapki, dzięki czemu mógłbym zacząć kibicować mu w tych próbach. Nie dowiedziałem się, co go motywowało, żeby rozwiązać problem – żarliwość religijna, chęć zdobycia sławy, rzetelnego wykonania swojej roboty? Wydaje się też statyczną postacią, nie widzę u niego w toku akcji zmian światopoglądu czy rozwoju osobowości, które mogłyby nadać sens jego przeżyciom, powiązać je z doświadczeniami czytelnika. Wreszcie byłaby i taka opcja, żeby znacznie mocniej pokazać niekorzystne cechy inkwizytora, uczynić go antypatycznym, tak aby odbiorca doznał na koniec ulgi i oczyszczenia, znajdując go w piekle wiecznego lub czyśćcu wielokrotnego* powrotu – bez tego, moim zdaniem, pozostaje on tylko ładnym chwytem technicznym. Ostatecznie, w tej formie, opowiadanie uważam za porządne i zasłużenie biblioteczne, ale zdecydowanie nie piórkowe.

Zupełnie na marginesie, moc psucia nowoczesnej technologii wydaje się dziwnie arbitralna – między wynalezieniem lampy naftowej a żarówki naprawdę nie upłynęło tak dużo czasu.

Przy tym tekst wciąż jest dosyć mocno niedopracowany technicznie, głównie w zakresie interpunkcji i literówek. Przejrzę dla przykładu końcówkę:

W teorii byłem szkolony, by bez lęku w sercu stawiać czoło wszelkim przejawom herezji oraz siłom piekielnym.

Zdanie podrzędne.

serce waliło mi jak oszalałe, a skronie zrosiły krople zimnego potu.

Raczej nie jest to błąd, ale napisałbym “rosiły” (kwestia uzgodnienia aspektu).

jednak mimo największego wysiłku nie potrafiłem ich zrozumieć.

żelazne okowy logiki rozpadły się na nieskończoną liczbę kawałków

Trochę “purpurowe”, w każdym razie mocno się wyróżnia stylistycznie spośród otaczających fragmentów.

masywny, złoty krzyż

Raczej bez przecinka (porównaj rozdział 9 w nowym poradniku), poza tym zastanawiam się, czy przymiotnik “masywny” w ogóle jest tutaj najwłaściwszy.

– Czy wiesz, kim jesteś, mistrzu inkwizytorze?

Zdanie podrzędne.

Mam wrażenie, że chyba jednak zapomniałeś. – Powiedział łagodnym, niemalże ojcowskim głosem.

Czynność gębowa, bez kropki i mała litera.

– Straciłem już rachubę, od jak dawna toczymy te nasze… gierki.

Zdanie podrzędne.

Sięgnąłem do wewnętrznej kieszeni płaszcza i wyciągnąłem czarny wolumen. Pamiętałem doskonale tę wyświechtaną, czarną okładkę.

Dwa razy “czarny”. To nie błąd, ale wydaje mi się, że w tym znaczeniu forma “wolumin” jest zdecydowanie częstsza.

To ci się oczywiście nie uda, więc poprosisz, żebym odebrał ci wspomnienia.

Żebyś mógł wrócić, gotowy by spróbować kolejny raz.

Przecinek przed “gotowy” wydaje się opcjonalny, ale przed “by” na pewno jest potrzebny.

Kolejne metry pokonywałem w zupełnej ciemności, ale z jakiegoś powodu to mi nie przeszkadzało.

“Z jakiegoś powodu” to wykręt, trudno sobie wyobrazić, jakim sposobem mu nie przeszkadzało; chciałbym znać odczucia bohatera w tym względzie.

Czy celowo wysłano mnie, bym odnalazł zagładę

Czy to w znaczeniu “wysłano mnie na stracenie”?

wyciągnęła pokrytą wrzodami dłoń w kierunku mojej szyi.

Brama klasztoru była zbyt wąska, by wjechać do środka

W głosie mężczyzny było coś, niepokojącego.

Przecinek nieuzasadniony.

 

* – Podobno w środowisku geologów funkcjonuje powiedzenie “zmarzlina jest wieloletnia, wieczne jest tylko odpoczywanie”.

Pozdrawiam,

Ślimak Zagłady

Czy to nie byłaby równie uprawniona interpretacja?

Owszem, wydaje mi się równie uprawniona, może nawet bardziej naturalna, choć to pewnie zależałoby od kontekstu.

Bardzo dobrze, że ktoś wreszcie zebrał te zasady w jednym miejscu i do tego z jasnymi przykładami.

Tych zasad jeszcze trochę jest, ten tekst nie ma stanowić kompletnego wykładu, pominęliśmy tutaj niektóre rzadsze i trudniejsze zagadnienia polskiej interpunkcji. W każdym razie mam nadzieję, że się przyda, i dziękuję za wszystkie miłe słowa!

 

Oczywiście dziękuję też pozostałym Komentującym, jest mi ogromnie przyjemnie, że zaglądacie i doceniacie!

Hej, Jolko!

Zdecydowanie spodobało mi się to opowiadanie. Pomysł na eterycznych kosmitów-duchów przejmujących ludzkie ciała pewnie nie jest stuprocentowo nowy, ale nie zgrany i dobrze wykorzystany. Spięłaś go z nieoczywistą intrygą oraz ciekawą kreacją głównej bohaterki. W tym przypadku jest dla mnie jasne, że nie ma ona stanowić realistycznego studium osobowości mnogiej, lecz raczej metaforę zagubienia i przeciążenia bodźcami, które każdy może odczuwać we współczesnym świecie. “Brak poczucia jedności” wydaje mi się udaną frazą. Dalej w tym samym duchu: błyskotliwie przeciwstawiasz myślenie korporacyjne indywidualnej działalności twórczej (wiedźma). Korespondencja z Dziadami także pyszna. Parę ładnych detali, jak choćby “ale prezes podejrzewał, że to jednak był psychopata erotoman, a nie naukowiec, bo dawno to wszystko stanęło w martwym punkcie” albo całe przedstawienie Marty (praktycznie zmuszasz czytelnika, żeby do niego wrócił już po zakończeniu lektury, ale nie jest to żadna przykrość).

Aby nie poprzestawać na samych pozytywach: koncepcja wiązania kosmitów z duszami ostatnio zmarłych ludzi wydała mi się przekombinowana i niepotrzebna. Zupełnie wystarczyłoby moim zdaniem, gdyby Koral walczyła tylko o kontrolę i rozmawiała w myślach z poprzednią lokatorką ciała – przy okazji trochę by to uprościło monologi wewnętrzne, miejscami jednak uciążliwe w lekturze. Zresztą nie jest to do końca uzasadnione w logice opowieści, skoro Koral słyszy te dodatkowe głosy od początku, zanim jeszcze pojawiła się w instytucie, gdzie mieli dokonywać owego powiązania. Poza tym “Opracowali system samoobrony organizmu, warunkowany przymus zgłaszania się do instytutu” uważam za powierzchowne, mało przekonujące wyjaśnienie – i czy Marta nie chciałaby przede wszystkim przestrzec głównej bohaterki, żeby się tam nie zgłaszała? Wreszcie myślę, że tekst zyskałby, gdyby tytułowy wątek pamięci o swoim imieniu miał jaśniejsze znaczenie symboliczne, wiązał się wyraźnie z jakąś postawą, którą Marcie udało się odnaleźć, a Koral nie – możliwe jednak, że tutaj to ja coś przeoczam. W każdym razie to są uwagi do utworu dojrzałego i bogatego w znaczenia, próbuję raczej wybadać, co mogłoby ewentualnie uczynić go wybitnym.

Pod kątem językowym jest całkiem solidnie, za co wypada pochwalić i Autorkę, i Betujących. W przeglądzie wyłapałem głównie drobiazgi interpunkcyjne:

znowu ta gonitwa myśli, nie wiadomo(-,) skąd.

Samotnego zaimka względnego na końcu zdania nie oddzielamy przecinkiem.

Dziewczyno, stoisz tu bez ruchu, jak po udarze, i śpiewasz pod nosem.

Szpony, rozczapierzone szeroko, wpijały się mocno w leśne podłoże, starając się utrzymać starą chatę, i Koral była niemal pewna, że to żywy organizm.

Domknięcia wtrąceń.

jak najszybciej zakończyć sprawę, tak, by za tydzień nikt o niej nie pamiętał.

I które nie znikną, nawet, gdy schowa się pod biurkiem.

Takiego przysłówka czy partykuły przed spójnikiem lub zaimkiem względnym nie wydziela się przecinkami obustronnie – należy zdecydować, czy odnosi się do poprzedniego zdania, czy do sensu spójnika, i postawić przecinek odpowiednio.

– No, nie wszystko jest w papierach. Chociaż całkiem sporo. Co naprawdę robicie?

– Noż, wie pan, że nie mogę o niektórych sprawach rozmawiać? Rozumie pan pojęcie tajemnicy przedsiębiorstwa?

W tej okolicy miałem wrażenie, że jest za dużo “no”.

– To zależy, jakiej pomocy potrzebuje, my nie jesteśmy szpitalem!

odcięła się Koral, zdziwiona, jak bardzo ma ochotę skręcić kark staruszce, która nawet nie tknęła jej bluzki.

Wydzielanie zdań podrzędnych.

Byli już u nas tacy, jak ty

Nie ma tu rozbudowanego porównania, więc nie ma powodu stawiać przecinka.

Nie było sensu się kłócić, że to jedno i to samo, w końcu to prezes.

Tak ogólnie to nie, informacja nie jest tym samym co energia (w sensie fizycznym), a jeżeli takie stwierdzenie ma jakiś szczególny sens w kontekście Twojego świata przedstawionego, moim zdaniem nie jest to dostatecznie naświetlone.

W końcu wstała i podeszła do leżącej na podłodze dziewczyny, mrucząc pod nosem:

Gdy doszedł do chatki, poczuł, że jest tam, gdzie powinien.

Kto właściwie? Na końcu poprzedniego akapitu była mowa o prezesie, ale z logiki tekstu wydaje się wynikać, że to ten fałszywy detektyw (który w dodatku dość nagle okazuje się pasierbem wiedźmy), w każdym razie jest to dość mylące.

Do instytutu przekazałam, co trzeba, niech tam myślą, jak oczyścić atmosferę, jakiej bariery trzeba, bo ja tego nie wiem.

Teraz dziwi mnie złość prezesa na kogoś, kto najwyraźniej nie próbuje wyprzeć jego firmy z rynku, lecz dzieli się informacjami i otwiera pole do współpracy.

 

W sumie głos na TAK powinien być dostatecznie uzasadniony. Pozdrawiam serdecznie i ślimaczo!

Nowa Fantastyka