Profil użytkownika


komentarze: 712, w dziale opowiadań: 595, opowiadania: 169

Ostatnie sto komentarzy

Kiszona róża to kombucha. Natomiast z kapusty dżemu nie da się wytworzyć. Czy przez to kapusta jest gorsza?

Bez kiszonej kapusty długie wyprawy morskie narażałyby marynarzy na szkorbut, a bez dżemu z róży…. hm… no hm… no gdybym bardzo główkował, to może stworzyłbym opowieść o królu, który miał kwaśną minę i kwaśmy humor, bo nie miał dżemu. Albo żony. Albo jednego i drugiego.

Tarnino, dzieci z kapusty kiedyś występowały nagminnie w odpowiedziach rodziców na trudne pytania ich pociech. Obecnie pociechy nie zadają już tych pytań rodzicom, tylko smartfonom.

Wystarczy, że zalejemy internet opowiadaniami o dzieciach kapusty, a AI podchwyci temat.

Dziękuję za liczne wizyty i odpowiadam według kolejności:

Koalo75 – skoro Cię zaciekawiło, mam motywację, by rozwijać świat cukinii i smoków,

Bardzie Jaskierze:

Smoki żyją bardzo długo, a Matylda jest pierwszym “owocem”, który wydała ta wioska. Smok nie był zainteresowany babcią (chociaż nieźle jej szło z magią) ani matką (ta nie miała zdolności). Tylko Matylda była odpowiednio “dojrzała” i tylko ona mogła odczarować jaja i doprowadzić do wyklucia się z jednego z nich smoka. Być może od razu pojawi się pytanie, dlaczego smok nie mógł sam odczarować jaja – z tego samego powodu, dla którego nie wystarczyło oblać kamieni magiczną wodą. Magia także dojrzewa wewnątrz ciał, jest przetwarzana.

Dlaczego smok nie zwrócił Matyldy? Ponieważ była potrzebna w innej społeczności ludzi – to powód pragmatyczny. Można podejrzewać, że w drugiej społeczności ludzie słabo znali się na magii, i że jeśli nawet są tam uzdolnione magicznie jednostki, to o tym nie wiedzą.

Smok mógł oczywiście zwrócić Matyldę, a porwać babcię, która ma talent nauczycielski. Jednak w takim wariancie Matylda raczej broniłaby domu, niż wyruszyła na podbój poznanie świata.

Rozstanie Matyldy z wioską jest symboliczne – dojrzała do tego, by wyjść poza krąg kamieni. Ma predyspozycje, by być kimś szczególnym. Smok to dostrzega. Dziewczynka musi “wyfrunąć z gniazdka”.

 

Magiczne cukinie są efektem podlewania zwyczajnych cukinii magiczną wodą, ale znów można domniemywać, że nie tylko. Matylda jest szczególna dlatego, że często obcuje z wodą i cukiniami. Matka Matyldy nie wie o tym, że owoce cukinii przybierają ludzką postać. Czy wie o tym babcia, ale pozwala wnuczce to samej odkryć? W tym opowiadaniu nie wiemy, i w 35 k znaków się nie dowiemy. W pełnym metrażu – jak najbardziej.

 

Taka zbiorcza odpowiedź na uwagi Barda – nie przeszkadza mi absolutnie głos na NIE, ponieważ same uwagi są ciekawe, a odpowiadanie na nie sprawiło mi przyjemność. Matylda ma szanse kiedyś rozwikłać niektóre zagadki otaczającego świata i poznać złożone zależności między cukiniami, ludźmi, smokami i bogami, których na razie nie ma (znów nieszczęsne 35k limitu).

 

Michaelu Bullfinch – pozostaje tylko podziękować i starać się.

Regulatorzy – wszystkie uwagi wprowadzone, niektóre nieco inaczej, niż sugestia, ale starałem się raczej zauważyć problem, a nie tylko rozwiązanie.

Ciekawe, że w innym tekście zauważyłem, że jeśli zadziera się głowę, to do góry – może dlatego, że tam łeb zadziera wielki dzik i uważniej sprawdzałem opis, a przy opisie zachowania ludzi pisałem “machinalnie”.

Finklo – tak, wszystkie elementy są ważne. Nawet ślimaki. W tym tekście Matylda jeszcze tego nie zauważy, ale w większym uniwersum musi. Ponieważ ślimaki, skoro zostały wprowadzone, mają jakiś cel, a nie tylko są bezmyślnymi zjadaczami cukinii. One również są smakoszami magii. Czy tylko po to, by wyhodować sobie koślawe nóżki? Pewnie nie :)

Dziękuję za głos na TAK, ale przede wszystkim cieszę się, że przeczytałaś i spodobał się świat – mimo tego, że wielu rzeczy o nim nie wiemy. Matylda i Paladin (rycerz) również nie znają/nie pojmują wszystkich niuansów ich świata, a narracja jest z nimi związana.

To jeszcze jedno nawiązanie do komentarza Barda: gdyby narrator był wszechwiedzący, wiedzielibyśmy więcej o świecie. Tutaj oglądamy go z perspektywy wojownika, który skupia się na walce ze ślimakami, oraz dziewczynki, przed którą dorośli ukrywają niektóre rzeczy.

Finklo, u mnie teraz też się pisze i pisze, tylko ta historia o Bogu Rozsądku :P

Byle nie Cannabis sativa var. indica ;D 

 

Roślina, która odurza swojego właściciela, i zaczyna nad nim panować za pomocą wizji… oczywiście po to, by rozmnożył ją w milionach egzemplarzy… to by było coś!

Części czytałem w odwrotnej kolejności, co wcale nie przeszkadzało mi w odbiorze, ani szczególnie go nie zmieniło.

 

Ekspozycja, opisy, historie rodów, fabuła stoi w miejscu. Przez trzy rozdziały Eclipserium przeniosło się z punktu A do B.

Bohaterów jest bardzo wielu. Czy czytelnik może się z kimś utożsamić, by był jego przewodnikiem po świecie? Nie wydaje mi się. Brakuje głównej postaci. Wprowadzasz nowych bohaterów, zanim zdążę oswoić się z poprzednimi. Nie czuję do nich ani sympatii, ani odrazy, są jak figurki.

 

Czy będzie III rozdział (czwarty fragment)?

 

P.S. Żeby nie było aż tak “złośliwie”:

– podoba mi się koncepcja świata

– dużo oryginalnych pomysłów

– własne nazwy ras

– legendy, przepowiednie, sagi i historie rodów nadają światu głębię

– ciekawe pomysły na wygląd postaci

 

Czyli niby wszystko jest ok, ale jednak coś zgrzyta.  Pomysł jest dobry, trzeba go teraz  dobrze “podać”.

Plac Nocy wypełniało kilkudziesięciu niewolników shadar-kai oraz krinthów,

Ale tak szczelnie wypełniali?

 

Wrota liczyła kilkanaście sążni wzwyż. Dwa potężne skrzydła wrót liczyły po kilka sążni jedno.

To one są dzielone w pionie? Albo wrota są wyższe, niż skrzydła?

 

 U wielkich wrót Eclipserium stała drowka, która ze spokojem i uwagą notowała każdą rzecz wnoszoną do środka. Stała przy wysokiej skrzyni nakrytej materiałem, która służyła jej za pulpit.

Powtórzenia

Rosłe szaroskórne osiłki przypominające trochę bardziej ludzkie orki głośno stękały.

Problem z interpunkcją i konstrukcją zdania. “Szaroskórne” też nie brzmi dobrze. Może: Osiłki o szarej skórze, na wpół ludzie, a na wpół orki, głośno stękały.

 

Nosiła długą purpurową sukienkę, która posiadała po bokach obfite wcięcia, z których wystawały jej dwie długie i kształtne nogi zwieńczone srebrnymi szpilkami.

Przy takim zdaniu, wielokrotnie złożonym, czytelnik zapomina, co było na początku, zanim dojdzie do końca. Rozdzielenie na dwa zdania pomoże.

 

Cobralis podpatrywała na starszą siostrę,

Albo podpatrywała siostrę, albo zerkała na siostrę.

 

 Księżna zamilkła i spoglądała na Eclipserium z niestygnącym podziwiem w okolonych mrokiem oczach. Arystokratycznych oczach pomroków. Oczach wysoko urodzonych arkanistów zespolonych z esencją cienia.

Napisałbym, że purpurowe, gdyby nie to, że jest czarne.

Pierwsze zdanie niezgrabne. Literówka – “podziwem”, a ostatnią część można śmiało usunąć, nie tracąc nic z sensu zdania.

Jest też problem ze składnią, gdyby chcieć zachować oryginał, to lepiej będzie brzmiało

Księżna zamilkła i okolonymi mrokiem oczami podziwiała Eclipserium.

Podziw nie zupa, nie stygnie.

 

Jej długie kruczoczarne włosy przechodziły miejscami we fiolet, srebrzyły się pojedynczymi pasemkami, to wyłaniając, to niknąc na powrót w ich zaczesanym do tyłu potoku.

Domyślam się, o co chodzi, ale nie jest to zgrabnie napisane.

 

Wiem jedynie tyle, że Archiwum pragnie poznać sposoby kartografii, które rozwija nasz wspólny przyjaciel –

Co to są “sposoby kartografii”? Nie można tego napisać prościej?

 

Przyznaję, że dalej straciłem ochotę na sugestie językowe, skupiłem się na brnięciu przez tekst. Wielu bohaterów, intrygi, ekspozycja za ekspozycją.

Problem w tym, że w zasadzie niewiele się dzieje. Domyślam się, że I rozdział to dopiero przygotowanie fundamentów pod resztę historii, tylko że czytelnik może stracić zapał do czytania, zanim w ogóle zacznie się właściwa fabuła.

 

Rozumiem, że ta opowieść jest dla Ciebie ważna. Zainteresuj nią czytelnika! Czytałem II rozdział i doczekałem się tylko teleportacji Eclipserium. Rozumiem, że tutaj pojawiają się intrygi, które będą ważne dalej, i jako autor wiesz, że dzięki nim opowieść nabierze rumieńców. Tylko dla czytelnika niewiele to na razie znaczy. Dużo opisów, dużo tajemniczych rozmów, dużo budowania dekoracji – które są tylko dekoracjami. Na scenie niewiele się dzieje.

 

Dziękuję za przeczytanie i klikanie! Cukinie rosną teraz w bibliotece – ciepło, przytulnie i są tylko mole książkowe, żadnych ślimaków :)

Sugestie się cieszą, że są zaopiekowane devil

 

Wymawia się szybciej, niż “otoczony opieką” albo “zauważony” i staje się słowem-workiem. Psychologowie chyba je uwielbiają – niech się psycholog wypowie :D

Bardzo dobrze się bawiłem – historia ułożona bardzo dobrze, zaskoczenie ze szczyptą humoru i ironii, a całość lekka i przyjemna w czytaniu.

Nawet rybki w akwarium były zaopiekowane.

Ostatnie słowo jest uważane przez wielu za chwast. Nawet rybkami w akwarium się opiekował.

 

Reklamy, stale atakujące ze wszystkich stron

Wyrzuciłbym “stale”, bo mam wrażenie przesytu

 

bo to była dla firmy okazja testowania nowości implementowanej na tak starym urządzeniu. Nie byłoby mnie stać normalnie na taki wydatek, bo rządowa podwyżka emerytur była symboliczna, ale spodziewałem się, że za dwa lata już nie będę żył, bo różne choróbska co rusz mnie dopadały

Efekt bobo, może on jednak podświadomie chce tej diablicy, tylko się wstydzi?

 

by z jego wyobraźnią wymyślił zmiany rujnujące

Zrozumiałe, ale niezgrabne

 

Dostałem za darmo od „Robotics” najnowszy egzemplarz sprzątającego robota RSOOW, z odpowiednio ograniczoną wyobraźnią, ale nie nudzę się i nie żałuję, że nie przystałem na propozycję Lucka, który oferował przysłanie młodej diablicy w zamian za RS-55.

Zdanie bardzo dobre, ale za długie. Rozdzieliłbym na dwa.

 

Pozdrawiam!

Miałem wrażenie niekończącej się ekspozycji – opisy całej czeredy bohaterów, opisy pałacu, potem wreszcie teleportacja. Przysnąłem dwa razy w trakcie czytania, być może przez duszną, letnią aurę, a być może uśpiły mnie powtarzane słowa.

 

Jest sporo powtórzeń. Czasem kolejne zdanie powtarza to, co już zostało wspomniane w poprzednimi, tylko w inny sposób. Rozumiem, że czytelnik ma czegoś nie przegapić, ale efekt jest odwrotny – już za pierwszym razem “łapię” nastrój lub zamiar autora, i powtórzenia tylko nużą.

Powtarzają się również wyrazy. Mam wrażenie, że czytam drugi raz to samo.

 

Rozumiem, że jesteśmy w II rozdziale, ekspozycja jest nieunikniona, jednak przy tak powolnym tempie akcji czytelnik może po prostu “odpaść”. Nie piszę tego z perspektywy osoby, która oczekuje w każdej scenie trzęsienia ziemi. Lubię opisy, jeśli wytwarzają nastrój lub są ważne dla fabuły, a także pozwalają się czytelnikowi zorientować, gdzie jest. Moim zdaniem te są zbyt szczegółowe. Nie będę potem pamiętał, co gdzie było w Eclipserium, jeśli nie będzie to krytyczne dla rozwoju akcji.

Uwaga: w tytule jest Ecilpseriusze, powinno być Eclipseriusze lub Eklipseriusze.

Niektóre metafory ryzykowne:

ogromny obelisk, którego oblicze

A opisy tak zagmatwane, że pod koniec zdania zapominam, o czym była mowa na początku:

Za kolumnadami widniały szerokie okna, poprzez które przeświecało blade światło rozkładające się podłużnymi pasami w półmroku, aby dalej, przechodząc przez szereg kolumn, padać w pojedynczych odstępach na środek sali.

Prawie niewidoczne skrzydła schowały się posłusznie za plecami.

Skoro prawie niewidoczne, to co czytelnikowi z tego, że się schowały? I jakie to ma znaczenie dla fabuły?

 

Miała zwyczaj robić tak przy każdym spotkaniu z jej ciemnoszarą personą woniejącą spalenizną Dziewięciu Piekieł.

Dopiero przy trzecim czytaniu załapałem, że personą jest Demonessa, a nie ten, kogo spotykała. Nie można prościej?

 

Często, gdy nawyk ten trwał aż nazbyt długo i obserwowana osoba zdradzała, że czuje na sobie jej diabelski wzrok, Demonessa wybudzała się nagle ze swoistego stanu zawieszenia, jakby nie była świadoma, że bezustannie wpatrywała się w konkretną osobę.

Bardzo pomoże wyrzucenie ze zdania pierwszego członu – “gdy nawyk (…) długo”, ponieważ użycie nawyku jest wątpliwe słownikowo, a nic nie wnosi do zdania.

 

zajmowała się swoim diablim ogonem, którego namiętnie ściskała w dłoniach

Namiętnie, czyli jak? Bo czytelnicy mogą sobie wyobrażać różne rzeczy. Nie może go po prostu miętosić albo robić cokolwiek innego?

 

Wydawał się marą senną jawiącą się śpiącemu w prawdziwie mrocznych snach, których złowrogi finał znajduje przedłużenie na jawie

Epatowanie mrokiem – już pierwsza część zdania wytworzyła nastrój, druga tylko go powtarza.

 

I… tak jest w całym rozdziale. Może jeszcze znajdę siłę na więcej sugestii, ale na razie podałem tylko przykłady z początku.

 

Podsumowanie: moim zdaniem można skrócić o 1/3 i uzyskać podobny efekt.

Zainteresowała mnie teleportacja i to, co stanie się dalej. Jeśli w kolejnym rozdziale pojawi się akcja, może nie odpadnę przy czytaniu.

 

No edytowałem, bo o katastrofie busa było tyle sprzecznych wiadomości, że dopiero teraz doszedłem, że na pace jechała piątka, a w kabinie reszta. I ci z paki zginęli, bo nie mieli pasów. Przynajmniej według większości wersji.

Rura bezpieczna, bo można się do niej przypiąć pasem. Więc nie mam nic przeciwko busom z rurą.

 

A poprzedni też edytowałem, bo mnie samego denerwują krytyki bez podpowiedzi, ale musiałem trochę podumać, jak bym próbował sam wybrnąć z problemu.

Barman i dziewczyna z rurą, wszyscy w jego aucie? Niewiarygodne ;)

Ambush, przecież to bus był, taki podwyższany, żeby więcej paczek weszło :)

Niedawno bus firmy na “I” rozbił się o tira. Kilka osób przewożono nielegalnie w przestrzeni “paczkowej”. Pięć zmarło.

Kiedy stoję furgonetką w dziwnych miejscach, widuję tam również busy pocztowe, używane jako improwizowane kampery. Dziewczyna na rurze by mnie nie zdziwiła. Ostatnio ze środka wysiedli artyści ze sprzętem cyrkowym i zaczęli ćwiczyć.

Witam!

 

Jest pomysł, jest fabuła, jest bohater – to dobrze. Czytało się w miarę płynnie, choć w kilku miejscach potykałem się na tempie i stylu.

Logika postępowania i wiarygodność głównego bohatera – z tym miałem największy problem. Nieoczekiwanie postanawia bawić się w detektywa. Tak, ciekawość to pierwszy stopień do piekła, ale wcześniej nie sprawia raczej wrażenia kogoś, kto zachowałby się w ten sposób. Można było inaczej zbudować postać: ktoś, kto nudzi się pracą (to akurat się zgadza), ma bujną wyobraźnię, czyta kryminały. Uwierzyłbym, gdyby bohater nudził się jak mops i nagle dostał pożywkę dla wyobraźni – wtedy łatwo da się wciągnąć w grę. Tymczasem zaczynamy od bohatera zmęczonego, bez werwy – i nagle następuje przemiana w detektywa.

 

Miałem problem z zapisem kulminacyjnych scen:

Teraz wdepnął w jakąś paskudną sprawę. Trzeba zadzwonić na Policję, ale jak im wytłumaczy co tutaj robi? Wstrzymał się, ruszył do wyjścia. Za plecami usłyszał szmer i dostał czymś twardym w głowę tracąc przytomność. Otworzył oczy, w oddali słychać było syreny policyjnych samochodów. Z wysiłkiem się podniósł, opierając o komodę. Pomacał potylicę. Krew z rozciętej skóry pozlepiała mu włosy. 

Czwarte i piąte zdanie trzeba rozdzielić akapitem, a czwarte rozdzielić na krótsze. Poza tym w czwartym jest najpierw narrator związany z bohaterem, a potem raczej wszechwiedzący (takie mam odczucia). Dodatkowo w tym samym zdaniu jest jeszcze niefortunnie użyty imiesłów. Opisałbym uderzenie z perspektywy bohatera, utratę przytomności również.

Mam wrażenie, że tutaj autor próbuje usprawiedliwić się przed czytelnikiem, dlaczego bohater nie zadzwoni na policję. Czyli piszący musi wepchnąć bohatera w jakąś sytuację i domyśla się, że czytelnik tego nie kupi.

Po tym, jak bohater oberwał w głowę, mógł po prostu leżeć na podłodze i czekać, aż przyjdzie policja. Może by go skuli, może nie, ale odniósł obrażenia, lekarz może to stwierdzić. Dla policjantów jest ofiarą i podejrzanym, ale na razie nie przestępcą.

 

Cały się trząsł. Zrozumiał, że jego dotychczasowe życie właśnie wymknęło się spod kontroli.

– Trzeba było zrobić, o co prosiłem.

– Odkręć to do cholery!

– Śmierć człowieka? – mężczyzna zachichotał. – Myślisz, że mam taką moc?

– Nie wiem, kurwa, co masz! – Ze złości miał ochotę cisnąć telefonem o czarny asfalt.

– A gdybym miał? Co byłbyś w stanie zrobić?

W tej scenie miałem problem z wiarygodnością. “Odkręć do cholery” już sugeruje, że szantażysta może cokolwiek odkręcić – co nie jest naturalne. Zatem niechcący uprzedzasz czytelnika, że szantażysta ma taką moc.

Drugie zdanie brzmi bardzo dramatycznie, ale jest tylko objaśnianiem czytelnikowi tego, co mógłby wywnioskować z zachowania bohatera. Lepsze będzie “pokaż” niż “opisz” i niż “wytłumacz”.

 

Ethan przeczuwał, że do tego dojdzie. Szantaż. Genialna propozycja dla kogoś złapanego w pułapkę. Spieranie się nie miało sensu. Trzeba było podkulić ogon i przytaknąć. Za zabójstwo groziła czapa. W najlepszym wypadku dożywocie i dawanie dupy pod celą przez najbliższą dekadę. Zrozumiał, że zostawił w mieszkaniu wiele odcisków palców. Tylko czy ten człowiek naprawdę potrafił cofnąć to, co już się wydarzyło?

Tutaj znowu mam wrażenie, że autor próbuje tłumaczyć zachowanie i decyzje bohatera, zamiast osiągnąć wiarygodność w inny sposób.

 

Podsumowując: czytała się dobrze i nastrój w porządku, ale miałem problem z kupieniem głównej intrygi.

 

P.S. Uwagi konstruktywne, czyli co z tym zrobić:

Oklepaną, ale skuteczną metodą w opowiadaniach o diabłach jest szatański podszept. Czyli bohater chce zadzwonić na policję, ale jakiś głos wprowadza zwątpienie. Większość zapewnień i wyjaśnień narratora można zmienić w podszepty diabła. Oczywiście nie jest to ani trochę nowatorskie, ale pozwala się pozbyć luk logicznych. Przynajmniej pozornie, bo niektórzy czytelnicy i tak będą kwękać, że poszło się na łatwiznę

Wariant ambitniejszy: bohater ma już za sobą zatarg z prawem. Właśnie dlatego jest kurierem, w innej pracy go nie chcieli, a coś musiał robić, żeby znowu się nie stoczyć. Dlatego tak boi się telefonu na policję i dlatego łatwo jest go szantażować.

 

A ja muszę przyznać, że niesforna Matylda bardzo buszuje w wyobraźni autora i wczorajszy wieczór zaowocował zarysem fabuły. Tylko nijak nie składa się to w opowiadanie, a raczej znowu w książkę (i kto to napisze, i kiedy?).

Warstw będzie więcej, bo Matylda spotka rówieśników, Sergio i Laurę. Przeżyje pierwsze zauroczenie, przyjaźń, a także okrutną zdradę i manipulację, której źródło będzie w kolejnej warstwie – dorosłych.

Smok będzie musiał wybierać między przywiązaniem do opiekunki a własnym gatunkiem. Cokolwiek zrobi, koszt będzie ogromny i pozostawi w nim bliznę, z którą on i Matylda będą się zmagać do końca historii.

Cukiniom też nie będzie lekko. Przyzwyczajone są walczyć z wrogiem, którego można zobaczyć i pokonać w walce, ale tym razem zagrożenie będzie mało widoczne, ale śmiertelne. Co zrobi rycerz w obliczu bezradności? I co zrobią tysiące rycerzy, bo poletka cukinii są teraz bardzo rozległe? Gdzie skończy się solidarność, a zacznie walka o przywództwo? Gdzie znaleźć ujście frustracji?

Potworów będzie więcej, ale powielanie zagrożenia dla ciała nie ma sensu, zatem stwory będą mieszać również w myślach. A skoro myślą, to można się z nimi porozumieć, albo przynajmniej negocjować. Okaże się, że cierpią bo… są potworami, tak ktoś je stworzył. W imię czego, to się jeszcze okaże.

Warstwa dorosłych ludzi będzie dla bohaterki kusząca, bo jest dzieckiem, a najbliższe osoby zostawiła daleko. Jednak tutaj znajdą się prawdziwe potwory. Matyldę czeka parentyzacja, bo będzie musiała podejmować decyzje, których nigdy nie oczekuje się od dziecka. Łącznie z wymierzaniem sprawiedliwości.

I na koniec twist, Matylda woli zawrzeć układ z potworem niż z człowiekiem.

Tego nie da się zmieścić w opowiadaniu. Można wybrać epizod i zrobić z niego opowiadanie, ale nie wtłoczyć w 50K całą historię.

George Hornwood, Unfall – dziękuję za przeczytanie, klikanie oraz inne formy wsparcia!

Ukłon dla Jurorki, bo moja Matylda jakoś tak patrzy spode łba i się chyba nikomu nie kłania. Ale dziewczyna dorasta w ciężkich czasach ;)

 

George, obrazek z cukiniowym rycerzem świetny – nic dodać, nic ująć! Nie ma lepszej zabawy niż stworzyć świat, który żyje w wyobraźni!

 

Eeee… nie, raczej bym nie mogła. :)

No w ogóle nie, a potem piszesz cudne opowiadanko. Ale mogę Cię wreszcie przypisać do szufladki z etykietką “genialna maruda”. Wiesz, faceci muszą mieć szufladki, kategoryzować, bo się gubią.

 

Dobre, dobre…

Temat “ciężaru” wymiany grafiki przez social media nie był jakoś chętnie podejmowany przez SF, chyba że się mylę, Ty jesteś bardziej “oczytana” :) Można znaleźć opinie psychologów, ale nie techników i inżynierów. A zużycie zasobów (surowców, energii) z tym związane staje się istotnym problemem.

Takie „się” lubi wtedy wychynąć i niepostrzeżenie wejść do opowiadania… Może to stworek aszraksię. :D

Ananke – w trakcie betowania powstała teoria, że aszraki lęgną się w zepsutych zasilaczach do sprzętu elektronicznego. Nie pytaj – co było na becie, zostaje na becie :)

 

A słowami dajesz mi motywację, pozostaje się tylko zarumienić i pisać, bo tak mogę podziękować najlepiej.

Gdyby coś je zjadło, byłaby fantastyka :)

Zamierzałem napisać coś w stylu “Tarnino, czy zauważyłaś, że mogłabyś zamiast wyszukiwać ten obrazek stworzyć co najmniej ¼ bohatera opowiadania?”.

A jednak nie. To będzie herezja, ale wolę obrazki niż marudzenie. A ten był bardzo zabawny!

 

I żeby nie był zupełnie off-topic: zagłada może tak wyglądać. Świat pochłaniają obrazki. Zagłada nie jest wojną, ludzie zatracają się w obrazkach. Obrazki zajmują miejsce na serwerach, przechowywanie i przesyłanie obrazków wymaga energii. W końcu następuje jeden wielki black-out, a ludzie na głodzie obrazków zmieniają się w bestie. I uratują ich tylko te trzy książki :)

Bruce, dziękuję za Twoje uważne oko, już wszystko wprowadzone! Cieszę się, że się podobało. Matylda zapewne również ma ochotę wrócić – być może, kiedy sama dowie się więcej o świecie i licznych odcieniach szarości.

Ambush, również się cieszę, że przypadło do gustu. Pierwotnie mieli być jeszcze bogowie hodujący smoki, ale to na pewno by się nie zmieściło w limicie. A “Matylda the god slayer” przekracza na razie możliwości bohaterki.

AP – dziękuję za dobre słowo.

Magia dla Matyldy jest odkryciem, trafiamy na moment, kiedy zyskuje dla niej nowe znaczenie i szybko musi się nauczyć, do czego służy. Stąd jej w tekście tak dużo, być może za dużo.Jeszcze na to zerknę.

Znów wrócę do pomysłu kontynuacji – gdyby opowiadanie ją miało, magia nie byłaby już na pierwszym planie, a raczej dylematy moralne.

Się przejrzy to “się”. A potem uwolni od niego opowiadanie, kawałek po kawałku. Pozostanie niepokojąca myśl, że “się” było jednak karą za jakieś grzechy :)

 

Ciekawe, że właśnie myślałem, gdzież podziewa się Ananke, jak już napisałem coś tak anankowego. To od dziś już wierzę w magię, nie tylko o niej piszę ;)

 

Lubię sprawiać radość. Tak, masz rację, Matylda powinna mieć ułomność – uwielbiam takie podpowiedzi, bo widzę, że wyobraźnia się włączyła na całego, a o to chodziło.

 

Wypowiedzi Paladina miały mieć w sobie zbyt wiele patosu. On nie zderzył się z obłudą, nikt niczego przed nim nie ukrywa, świat cukinii jest prosty, jak świat dziecka. Świat uciekinierów również, walczą o przetrwanie, ale już widać jakieś zgrzyty, kiedy ludzi jest więcej. Aż się prosi, żeby sięgnąć dalej i zobaczyć, kto wymyślił aszraczka. Nie co, tylko kto, bo zło ma źródło w czyjejś duszy. Bardzo mnie to kusi, odkąd napisałem zakończenie. Tylko zabrałem się za kontynuację Żaby, a niechcący wychodzi z tego książka, więc Matylda musi poczekać.

Witam!

 

Opowiadania wojenne lubię, sceny batalistyczne także, więc jakoś przebrnąłem przez liczne nazwy samolotów i okrętów. Niektóre metafory wydawały mi się dość wydumane, ale po lekturze całości stwierdziłem, że nie jest to grzech opowiadania – gdyby ich nie było, tekst stałby się bardzo “suchy” i straciłby specyficzny styl autora. Czasem miałem jednak wrażenie sztucznego patosu.

 

SF pojawia się wraz z Vektorem-8 – od razu wątpliwość: po angielsku to Vector, a po polsku Wektor, pomieszanie tych dwóch pisowni wygląda niezręcznie (ale brzmi identycznie :D ).

W ostatniej linii kodu Vektor rymuje jak Madonna (Action-Detonation), zmieniłbym to, bo nastrój jest poważny, a taka rymowanka potrafi go skuteczne rozbroić.

 

Podobały mi się opisy walki i przerzucanie perspektywy przy opisie walki łodzi podwodnej z fregatą początkowo mi się podobało, ale potem powtarzało się to niemiłosiernie długo, a nie posuwało akcji do przodu. Wolałbym więcej Vektora lub Vectora w charakterze Hala 9000, może nawet parafrazę słynnego “I’m sorry Dave, I’m afraid I cannot do that”, tylko w formie kodu.

 

Dużo anglicyzmów. Pewne słowa mają swoje polskie odpowiedniki, i można ich choćby używać zamiennie. Było dużo wibracji, a mało drżenia.

 

Zauważyłem kilka miejsc, w których można powalczyć ze stylem – czyli są poprawne, ale mało zgrabne w skromnej opinii czytelnika – np:

 

Czterech komandosów jednostki zwiadowczej piechoty morskiej milczało ze wzrokiem utkwionym w podłodze, każdy pogrążony w swoim rytuale przed skokiem.

Czterech komandosów jednostki zwiadowczej piechoty morskiej milczało, spojrzenia mieli utkwione w podłodze, i tylko napięte mięśnie twarzy zdradzały, że każdy przed skokiem odprawia swój rytuał.

 

Ale to już niuanse i kwestia gustu, całość poza niewielkim “napuszeniem” dobrze się czytała i ciekawie spędziłem czas.

a mizerii nie robi się z wieprzowiny :D

Kiedy patrzę na nowy obrazek Zakapiora, mam wrażenie, że zamiast uczyć się hiszpańskich przekleństw, powinienem spytać “Do you come from a land down under?”.

Starożytne księgi podpowiadają, że trzeba mu wtedy dać Vegemite sandwich, bo inaczej się obrazi. Czy mamy taki artefakt na składzie, czy muszę wysłać bohaterów jakiegoś opowiadania na poszukiwanie?

Dziękuję jeszcze raz!

Hm, typowy tom to 500.000 znaków. 7 tomów to 3.500.000 znaków. Da się ogarnąć ;)

Stwierdziłem, że wolę bohaterkę pytającą, niż wojującą, i stąd słabsze zakończenie. Gdyby przywódcy mocarstw byli grzeczniejsi, kiedy kończyłem pisać, może Matylda zostałaby wyzwolicielką planety. Ale nie byli. Więc jeśli powstanie kiedyś kontynuacja, to otworzy ją okropna rzeź, po której bohaterkę zaczną nękać niewygodne pytania, niczym ślimak drążący cukinię.

… zasadniczo chodziło mi o sekret pisania czegokolwiek…

To proste. Czas poświęcony na obrazki i marudzenie poświęcasz na pisanie.

Ha! Odezwał się ten, co zamiast pisać książkę, pisze ten tekst. Ale bez forum nie było by książki itp itd.

A problem ontologiczno-logiczny owszem, jest, ale najpierw zauważa go czytelnik*, a bohaterowie rzeczywiście nieco późno.

*niestety, muszę delikatnie sugerować czytelnikowi, że coś jest nie tak. Czytelnik również może tego nie zauważyć i dziwić się, że bohaterowie w ogóle muszą czegoś szukać, bo ich świat działa przecież o niebo lepiej, niż świat wokół czytelnika.

Żaden z nich nie jest wzorcem.

Tarnino, przez Ciebie myśli mi się zagięły w pętelkę. Poszukam kombinerek i wrócę.

 

W sumie na ten wątek i tak nikt nie zagląda

GIF-y z serii Monty Python Nobody Expects The Spanish Inquisition | Tenor

 

Porca miseria! Tarnino, chowamy te heretyckie księgi, Inkwizycja nadciąga!

Tarnino, nie ma żadnego sekretu. Nie wiem, czy przeczytałaś wszystkie części Żaby, czy jesteś kryptoczytelniczką cyklu, ale w ostatniej zgładziłem wszystkich bohaterów. W epilogu Edan, Irtil, Ortek i Beht pojawili się jako dzieci – przemieleni przez Ścieżki Dusz odnaleźli kolejne wcielenia, a bogowie z jakiś przyczyn nagięli zasady i ponownie połączyli ich ze sobą. Mają nawet niedźwiedzia Burego, w podobnym wieku (niecałe jedenaście lat), czyli już dorosłego.

W tym miejscu wystartowałem z fabułą opowiadania, które miało być krótkie. Ale potem się wkurzyłem, że zawsze bóg pojawia się w Żabie jak Filip z konopii, zadaje bohaterom jakieś zagadki albo im grozi, a potem znika. Brak jest drugiej warstwy, systematyki boskiego panteonu, a całość wygląda tak, jak w poradniku jak nie pisać: bo im bogowie kazali (wyrabianie wierszówek, sama to pisałaś).

Młodzi bohaterowie wydawali się świetni, żeby ruszyć temat, ponieważ mogą zadawać głupie pytania, a czytelnik poznaje świat razem z nimi. Tylko znów liznąłbym kawałeczek świata, a czytelnik i tak by zapomniał, co było w poprzednim kawałku.

Więc są młodzi bohaterowie, jest dystans i autoironia z Żaby, tylko w pełnym metrażu. Być może dam pierwszy rozdział jako oddzielne opowiadanie, ale na tym koniec, bo tekstu zrobi się za dużo, żeby go przejrzeć w formule “forumowej” (brr, aliteracja).

Wymusił to poniekąd sam Bóg Rozsądku, który w tym świecie nie ma takiego posłuchu, żeby pokazać go w oderwaniu od reszty.

Kaplicy czy ołtarza Boga Rozsądku próżno było szukać. Nie należał ani do bogów hojnych, ani modnych, ani nawet surowych. W Byczyrogu nie pamiętano nawet jego imienia, a jedynie pełnioną funkcję. Dla kapłanów był kolejną pozycją na długiej liście, którą musieli wymamrotać co rano. Edan kiedyś uczył się, do której ćwiartki starych świątyń przynależy bóstwo, ale zdążył już zapomnieć. Intuicja mówiła, że jego miejsce jest w tej najbardziej zatłoczonej, czyli południowej, bo był związany z dojrzałością. Po wczorajszej kłótni z matką naszła go jednak myśl, że należałoby go szukać w raczej zachodniej części, bo rozsądek do dorosłych przychodził tuż przed śmiercią, albo nie objawiał się im w ogóle. W zasadzie powinien zwrócić się do samego Rozsądku – ten podpowiadał jednak uparcie, że nawet jeśli jego podobiznę ktoś z obowiązku umieścił w świątyni, to została dawno zagubiona lub tak obrosła kurzem i sadzą, że przy remoncie użyto jej jako maszkarona.

Zarys fabuły jest taki, że bohaterowie zauważą, że w ich świecie rozsądek szwankuje. Potem dowiedzą się, że bóg po prostu się zagubił i zastępuje go nastolatek, równie przerażony swoją funkcją, co bohaterowie przygodami. Wyruszą na poszukiwanie Rozsądku, ale na końcu okaże się, że nawet bez rozsądku świat dalej się toczy, nastoletni bóg sprawdzi się całkiem nieźle, choć zupełnie nie spełni oczekiwań bogów i ludzi. Bo nie trzeba spełniać oczekiwań, tylko robić najlepiej to, co się potrafi. A żeby czytelnik się w tym nie gubił i nie kwękał na wydumaną motywację, młody Edan będzie ratował swojego ojca z niewoli, metodami zupełnie nierozsądnymi. I każdy z bohaterów, łącznie z niedźwiedziem, będzie miał swoje narracje, bo na to narzekali czytelnicy.

I to tyle. Nie lubię pisać o rzeczach, które zaczynam, bo mogę ich nie skończyć. Ale akurat tym mogłem się podzielić.

Podobał mi się język, nastrój i przemyślenia.

Do tego stopnia, że tym razem po prostu nie chce mi się gmerać w interpunkcji, tylko wolę chłonąć atmosferę i wczuwać się w narratora.

Wszystkie części dobre nawet z osobna, a razem składają się w naprawdę ciekawy obrazek.

W bibliotece grajkowi będzie cieplej, a inne opowiadania wprawdzie groszem nie szastają, ale towarzystwo zacne.

Trzeba pisać o tamtych czasach, niezależnie od wieku. I czasem było zabawnie. Kiedy trzeba było w sklepie zrobić minę cierpiętnika, żeby ekspedientka na kartki żywnościowe dała nie ochłap sprzed trzech dni, tylko porządny pucek mięsa. Jako dziecko dobrze się do tego nadawałem i często dreptałem z siatką po zakupy, bo mi dawali chętniej, niż babom z kolejki.

Udana stylizacja. Czytałem z uśmiechem!

Łatwo zmienić na absurd/groteskę – “oklaski” zamienić na “strzały” :D

 

Zastanawiałem się nad zgłaszać do Partii czy zgłaszać Partii – w języku “biurowym” funkcjonują obie formy, np, administracji i do administracji. Mam wrażenie, że ostatnie jest kalką ze “zgłosić się do administracji”, ale mogę się mylić. Niestety obie formy występują równie często w tekstach pisanych o wątpliwej poprawności.

W WSJP w cytatach jest jedynie odpowiednik “zgłaszać Partii”, więc intuicyjnie dążyłbym w tym kierunku.

Nie przepraszaj, tylko pisz :)

W sumie na ten wątek i tak nikt nie zagląda, więc mogę krótko wyjaśnić grozę/groteskę/horror sytuacji literackiej: obiecałem Finkli to poszukiwanie Boga Rozsądku w opowiadaniu, i zacząłem to pisać… no i zwykle szybko mogę ocenić, jaka jest objętość czegoś, co nazywam łukiem fabularnym (lubię to określenie, bo on się wnosi, a potem opada). A teraz tylko widzę, że będzie więcej niż 200k. A nie ma sensu pisać opowiadań na 200k. Trzeba książkę. Bo ten rozsądek jest tak… trudno znaleźć. Jakby czytelnicy chcieli jakiegoś innego boga, to i w 10 k by się zmieściłolaugh I dlatego pisanie opowiadania o książkach, oraz równoczesne pisanie książki byłoby nierozsądne. Bardzo nierozsądne XD

 

kiedy na ekranie pojawił się komunikat, zapowiedziany głośnym piknięciem, na którego dźwięk aż podskoczyłem.

 

Tutaj się potknąłem, odwrócona jest kolejność zdarzeń

Moją uwagę przykuła klapka z uchwytem.

Zgodnie z zasadą minimalizmu można usunąć “moją”, ale to kwestia gustu

 

po czym złapałem za uchwyt i pociągnąłem

Widać, że miny lądowe nie były już wtedy znane XD

 

zastąpiliśmy je bardziej opłacalnymi hologramami

Opłacalny kojarzy się z punktem widzenia producentów – opłacalny dla kogo? Lepiej: tańszymi

 

Mój ślizgacz przemierzał suche bezdroża, lewitując kilka centymetrów nad ziemią.

Własność ślizgacza nie jest istotna dla fabuły, równie dobrze mógł być szefa

 

Przy jednej ze skrytek stało dwóch mężczyzn. Nie budzili podejrzeń, jednak gdy przyjrzałem się uważniej, zauważyłem, że jeden stoi, tak by osłonić przed wzrokiem przechodniów drugiego, majstrującego przy zamku skrytki.

To dlaczego na nich zwrócił uwagę? Brzmi sztucznie.

 

na wysokości jego twarzy.

Zbędne.

 

mogłem otrzymać choć trochę ciepła.

Osobliwie to brzmi. Mogłem się ogrzać?

 

– Chodź się przytulić. – Zachęcała

Moim zdaniem “paszczowe”

 

nigdy nie dostałem, czy dałem kuksańca.

nigdy nie dostałem, ani nie dałem kuksańca. (Uwaga! Jest przecinek przed “ani” ponieważ moim zdaniem wprowadza dopowiedzenie).

 

Poddamy swoją pamięć operacji i usuniemy wszystkie wspomnienia, które mają jakiekolwiek ślad przemocy oraz nad czym bardziej ubolewam, spalimy wszystkie książki i usuniemy całą bazę plików tekstowych, żeby wspomnienia o przemocy nigdy nie odżyły.

Interpunkcja szwankuje. Ogólnie ten cały list mi zgrzytał, a jest to kulminacja opowiadania.

 

Wiedziałem, że to koniec.

Nie, jeden trup więcej. Da się ogarnąć, jak prowadzi wykopaliska, to i zakopie XD

 

Mimo powyższych potykaczy, całość moim zdaniem jest dobra i czytałem z dużym zaciekawieniem. Ładne budowanie świata w tak krótkim tekście.

 

Za to w jakim stylu jest to budowanie – każdy ze światów jest bardzo dopieszczony, nie poleciałeś po łebkach, tylko czytelnik czuje się, jakby tam był. 

Ale wszystko to marność, bo zboże jesienią i tak zmienia się w smętne rżysko, a bohaterowie błąkają się po swoim wiecznym poletku. Zboże budzi wiele skojarzeń.

Zabijecie mnie za off-topic:

 

Dla mnie pisanie ostatnio było łatwe, jak miałam sześć lat i dużo kredek, tak, że…

Więc chodź, pomaluj mój świat

na żółto i na niebiesko,

Niech na niebie stanie tęcza

malowana twoją kredką.

Pisanie od malowania kredkami aż tak bardzo się nie różni. Ma być kolorowo.

 

To teraz możecie mnie zabijać.

Nieprzepadanie za opowiadaniami Misia powinno być podstawą do uznania takiej jednostki za zagrożenie publiczne.

AI zapewne niepostrzeżenie używa kamery laptopa/telefonu, analizuje układ kącików ust czytelnika podczas lektury, po czym wysyła stosowny raport do Loży (tak, tej LOŻY). A pewnego dnia do drzwi puka dwóch panów w czarnych okularach: “Weź niebieską pigułkę, a historia się skończy, obudzisz się i uwierzysz we wszystko, w co zechcesz. Weź czerwoną pigułkę, a pokażę ci, dokąd prowadzi królicza nora”

Część wrażeń wyraziłem już podczas bety, więc teraz dodam refleksję: zachęciło do myślenia, czy zboże nie jest metaforą rozwoju cywilizacyjnego – w końcu jego uprawa jest związana z potrzebą wyżywienia “mas”? Czy zagubienie w zbożu nie jest zagubieniem w pędzie ku temu, byśmy mieli coraz więcej, co staje się zarzewiem wojen?

Konstrukcja opowiadania jest ciekawa i mam przeczucie, że jednym się spodoba, a u innych wywoła “przesyt”. Ostatnio miałem do czynienia głównie z odpowiadaniami o tradycyjnym przebiegu fabuły, więc to “łyknąłem” jak pierwszy szczypiorek na wiosnę. Gdybym wcześniej zajadał się szczypiorem, to może zacząłbym porównywać ten z innymi. Trudno jest w opowiadaniu mieć wszystko – wydaje mi się, że to poszło w stronę wywołania pewnych myśli, kosztem innych aspektów. Kupiłem mozolne konstruowanie bohaterów tylko po to, żeby ich porzucić, bo odebrałem to jako jeszcze jedną “nad-metaforę”. Gdybym był w innym nastroju, mogłoby mnie to rozdrażnić.

Coś mi podpowiada, że również dla autora opowiadanie jest wyjściem poza strefę komfortu – i jestem bardzo ciekawy, czy jest to trafne przeczucie :)

Według wzoru jest w miarę ok, jeśli ostatni fragment potraktuję jako osobne zdanie. W zasadzie tak jest, ponieważ wypowiedź jest przerwana kropką, a także potwierdza to logika i tempo wypowiedzi. Po przedstawieniu pary bohaterów i tak następuje pauza przed zapytaniem nieznajomej o jej imię.

Uff, kiedyś pisanie było łatwe, jak nie układałem takich łamańców.

Zapis wtrąceń dialogowych: widziałem wersje, w których wtrącenia w kwestii dialogowej zaczynają się małą literą, ale problem robi się przy dość złożonej kwestii dialogowej, przerywanej dodatkowo didaskaliami:

 

– Nie rozumie nas, to Tewenka!

– Nie musi. To łatwe! – Irtil spojrzała na niego z wyrzutem. Potem wskazała palcem siebie. – Irtil! Ir-til  – przeniosła dłoń w kierunku Edana – Edan. E-dan. A ty? – Wycelowała palcem w Tewenkę.

Gratulacje dla obu nagrodzonych!

Zakapior w iście diabelskim stylu podbił serca i myśli czytelników :D

Tarnino, mogłaś się coś założyć. Że tego się nie da napisać. Nałogowcy by się złapali.

 

Zwracam uwagę na brak symetrii, wymieniłaś tylko Biblię, lepiej to skategoryzować. Np. Biblia, Koran nie, a mitologia grecka już tak, albo żadnej mitologii i sag – ale jeśli powieść jest oparta na sagach, albo opisuje wycinek Biblii, brrr, robi się zawikłanie w definicje.

 

Przepraszam, ale wyobraziłem sobie świat, w którym już dawno nie ma rowerów, a przypadkowo książka “Zinn i sztuka serwisowania roweru górskiego” stała się nową księgą wyroczni. Znaczenie słów takich jak “łożysko” “pedał” “konus” “sztyca” zostało zagubione i przeinaczone, a wyrwane z kontekstu zdania są wypowiadanie przez arcykapłanów i dyktatorów. Tylko nijak nie będę miał czasu tego napisać. Niemniej wstrząsnęłaś moją wyobraźnią :P

Mam wrażenie, że wszystko zapoczątkował dialog w stylu (przepraszam za niedopieszczenie interpunkcji oraz półpauz):

– Stary, bo wiesz, ja redaguję takie pisemko i potrzebuję czegoś, żeby nie było nudno. Ty coś wydałeś ostatnio, to może mi też coś skrobniesz?

– Ale ja pracuję nad innym tekstem, a to by musiało być coś nowego…

– Eee tam, nowego, to takie pisemko dla techników, oni łykną byle co. Zwykle czytają tylko instrukcje.

– To może jakieś SF… ale ja naprawdę pomysłu nie mam… I jak czytają technicy, to się znają. Co, jak jakiegoś babola strzelę?

– No nie marudź, napisz cokolwiek, tak żeby trochę odchamić tych techników! Takie wiesz, zawiłe, żeby podziwiali, a nie rozkręcali to na śrubki.

– Ale mówię ci, nic nie mam!

– A może stare jakieś? No wiesz, takie co napisałeś kiedyś, ale poszło do szuflady? Bo ty, chłopie, nazwisko masz, to oni wszystko kupią!

Zgadzam się, że ładnie napisane, a w dodatku, Autorko, zadałaś bardzo trudne pytanie.

 

To, że czegoś nie ma, dla jednych może oznaczać ukojenie – ciszę, ciemność, pozbawienie bodźców. Okazję, żeby zajrzeć w siebie.

Dla innych jest to próżnia, która wsysa wszystko dookoła, bezdenna otchłań, której nie da się zapełnić.

Wychodzi na to, że nawet NIC zależy od człowieka, i że opisywanie niczego nie jest bezstronne. Oznacza to również, że zła pustka może zmienić się w dobrą pustkę, w miejsce, w którym można coś stworzyć.

 

Pozdrowienia!

 

Co zrobić, kiedy ktoś przyłapie nas na grzebaniu w śmietniku?

Odpowiedzieć, że szukamy dysku z bitcoinami! Być może, zamiast krzywo patrzeć, szybko się przyłączy!

 

https://www.bankier.pl/wiadomosc/Bitcoiny-warte-setki-milionow-dolarow-na-wysypisku-Sedzia-nie-pozwolil-na-poszukiwania-8872055.html

 

Podobała mi się atmosfera opowiadania – niepewność, czy to, co przydarzyło się bohaterce jest urojeniem, czy naprawdę doszło do zbrodni. Czytałem z ciekawością i wyobrażałem sobie zarówno sytuację, jak odczucia głównej bohaterki. Opowiadanie z pogranicza fantastyki (lub fantastyczność zależy od interpretacji). I dowód, że fantastyka pomaga radzić sobie z rzeczywistością. Fajna gra słów/skojarzeń w tytule i oczko do czytelnika (końcówka lutego).

Po prostu opadły mi ręce i spodnie.

Hej, ręce rozumiem, ale ze spodniami to przesadziłaś, i pamiętaj, że czytelnik może wyobrażać sobie to, co piszesz XD

 

No dobra, to na serio, moje zdanie. Jesteśmy zalewani obrazami i słowami. Kiedyś książek wydawano mniej. Teraz publikować na różne sposoby w zasadzie może każdy (czasem musi za to sporo zapłacić, i to w kilku znaczeniach tego słowa).

Kusi nas, żeby się wyróżnić. Żeby ktoś nas czytał. Mamy marzenia o książkach, które będą poruszać serca, wyobraźnię i myśli milionów czytelników.

Kusi nas również, żeby się dowartościować. Jeszcze zanim powstanie to wiekopomne dzieło, które będzie zbierać kurz na półkach w milionach domów. W swoim pisaniu jesteśmy delikatni i wrażliwi, podatni na krytykę.

Dlatego czasem chcemy stworzyć coś, co będzie nas wyróżniać. Błyszczeć. Coś, co ludzie oglądają, kiwają głowami, wirtualnie głaszczą nas po łebku (jaki mądry chłopiec/dziewczynka). Potwierdzenie tego, że jesteśmy mądrzy, inteligentni, że potrafimy trafić do wyobraźni.

 

Hm, a może by tak napisać coś porządnie, tak jak rzemieślnik robi wygodny but? But nie będzie stał na wystawie galerii, nie znajdzie się na okładce pisma. Nie będzie krwistoczerwony, a jego szpilą nie będzie można przetkać sitka w zlewie ani napowietrzyć trawnika. Ale ktoś założy go rano i ucieszy się, jaki jest wygodny. A nawet jeśli się nie ucieszy, to i tak ucieszą się jego stopy.

 

Taką mam myśl w głowie po przeczytaniu Twojego tekstu: robić wygodne opowiadania tak, jak potrafię i tak, jak sprawia mi to przyjemność. Nie chcę błyszczeć i być wymieniany obok Tolkiena. Chcę, żeby ktoś je czytał i żeby było mu przyjemnie. Od czasu do czasu zaniepokoić, zmusić do myślenia, ale zostawiać podpowiedzi, by czytelnik nie czuł się zagubiony. By zaprosić go do swojego świata, i żeby chciał tam wracać. Nie dlatego, że ten świat jest modny, kolorowy i głośny, tylko dlatego, że dobrze się tam czuje.

 

Nie wiem, czy taki był Twój zamiar, Tarnino, ale dziękuję za przypomnienie tego, jak powinno się pisać :)

 

 

Pierwsze zdanie – okropnie długie. Zanim dojdę do końca, zapominam, jak się zaczynało. Może dwa krótsze?

talentu Zygmunta do rozwijania i dbania o własny interes

może: talentu do rozwijania własnego interesu i dbania o niego

 

zasoby złota i drogocenności

zasoby złota i kosztowności

 

z magiem o dużych zdolnościach

może lepiej: z magiem o wybitnych zdolnościach, lub : z wybitnie uzdolnionym magiem

 

Jak ojciec miał też wielkie powodzenie u kobiet, gdy przybierał postać mężczyzny.

Podobnie jak ojciec, miał wielkie powodzenie u kobiet – oczywiście po przybraniu postaci mężczyzny.

 

Humorystycznym akcentem byłoby, gdybyś napisał, że w obu postaciach XD

 

w czasie jednego z pobytów w czerwcu u Zygmunta w Polsce

może: w czasie jednej z wizyt u Zygmunta w Polsce – ten czerwiec wytwarza tutaj infodump

 

Rozejrzał się i stwierdził,

Zgrabniej: rozejrzał się i zauważył

 

– Jeżeli zagwarantujesz, że nic się nie stanie naszemu Zbyszkowi,

Tego nie załapałem.

 

A wrażenia ogólne: krótkie, lekkie, przyjemne w czytaniu, a zwrot akcji wywołuje duży uśmiech. Świetne rozwinięcie serii, łączenie światów, coś, co lubię nawet w miniaturkach

 

Tekst napisany bardzo chytrze, bo trudno się do czegoś przyczepić – nie wiadomo, czy efekt jest zamierzony, czy nie. I co jest błędem, a co jest zamierzonym błędem, a co groteską…

Więc nie będę się czepiał, tylko napiszę, że opowiadanie mnie zarówno wciągnęło, jak i rozśmieszyło. Wciągnęło, bo po takim wstępie bardzo chciałem wiedzieć, co będzie dalej. Dziwność wcale nie przeszkadzała mi w odbiorze, a konieczność zatrzymywania się i sprawdzania, czy na pewno przeczytałem to, co myślę, wcale nie irytowała (choć zwykle tak jest).

Może dlatego, że lubię gry autor(ki) z czytelnikiem, a to opowiadanie tak odczytałem – wiele mrugnięć okiem, wiele zaproszeń do zabawy. I to udanych.

Jaki morał? Ech, rozmawiać ze sobą, wyjaśniać w nieskończoność, próbować wyjaśniać od nowa, próbować zrozumieć, wybaczać błędy… bo Wenusjanki i Marsjanie bywają od siebie dalej, niż bohaterowie tego opowiadania. Dla mnie to zabawna opowieść o związku i tak odczytałem ukrytą warstwę opowiadania, jeśli była. A jeśli nie było, to podobno autor powinien się tylko cieszyć :)

Zdecydowanie bohaterowie postrzegają siebie jako owoce, choć typowo kuchenne dylematy (kto kogo ma pożreć) również są. Już sobie rośnie w forumowym rozsadniku (czyli na becie), jak ogrodnicy się do niego dobiorą i trochę uskubią z listków, to przesadzę na grządkę.

Na becie wrzuciłem opowiadanie na konkurs o fantastycznych roślinach. Jest cukiniowo i magicznie, a czasem wieje grozą.

Długość 35k,

Tytuł Matylda i Paladin

Gatunek: Fantasy

Przynajmniej raz nie mam problemu z imionami bohaterów. Jest kilka inspirujących nazw odmian cukinii: Paladin, Soraya, Cora i Ascona. Gatunki ślimaków też są ciekawe, taki Arion potrafi w polskich warunkach pożreć całe pisklę w gnieździe. Może nawet pojawi się Ślimak Zagłady, choć to raczej temat na konkurs Fantaści :)

 

P.S. Za to sama cukinia jest trochę dwulicowa… bo można ją nazywać kabaczkiem. I niby jest warzywem, ale botanicznie owocem, a w dodatku jagodą.

Gryzoku, część analityczna mózgu (jeśli tak można go dzielić) nie zawsze jest potrzebna. A błogość i rozluźnienie… cóż, Australia w założeniu ma dać każdemu to, czego chce, ale najczęściej daje to, czego się nie spodziewa – jak Wielka Macocha z opowiadania JolkiK, albo jak prawo niespodzianki. Wiem, że to brzmi trochę jak “wsi spokojna, wsi wesoła”, ale uciekając gdziekolwiek, nie uciekniemy od siebie. I ten sam wiatr, który zagnał mnie w to miejsce, wieje nadal, czasem mnie z niego wygania, a czasem targa myślami jak żaglami. Więc moja Australia nie jest błoga i rozluźniona, bo ja taki nie jestem, ale przynajmniej tam mam czas się zatrzymać i to zauważyć :)

Finklo, coś w tym jest (nie w braku fabuły ani fantastyki :) ). W tym przesiąkaniu. Niezwykłe miejsca albo niezwykła wyobraźnia mogą czynić zwyczajne otoczenie lepszym i ciekawszym. A nasza w tym rola, by zgrabnie przekazywać niezwykłość, i nie dusić jej dla siebie (bo potrawy duszone może są i zdrowe, ale czasem mdłe), tylko pokazywać, przekazywać i zarażać.

Jak już ryba wyszła na ląd i straciła skrzela

Wyszła podobno w Polsce, niedaleko Kielc, bo tam znaleziono najstarszy odcisk łapki. Złośliwi mówią, że jak zobaczyła okolicę, to szybko wróciła do wody, i dlatego kolejne odciski z innych miejsc na świecie są znacznie młodsze.

 

Ssaki mają genetyczną blokadę dzieworództwa. Choć naukowcy próbują – tzn. nie siebie rozmnażać, uff, tylko rozmnażać tak myszki i króliki.

Hę? Ślimaki są zasadniczo hermafrodytami i nie klonują się, tylko rozmnażają płciowo, ale każdy może z każdym.

Hę? A do czego samicy druga samica, żeby ją pogłaskać po główce, kiedy składa jaja tylko ze swoim materiałem genetycznym, czyli kopią siebie?

Tarnino, to jest trochę bardziej skomplikowane. Nie chodzi mi o obupłciowość, tylko jednopłciowość. Są gatunki ślimaków, które w pewnych warunkach rozmnażają się dzieworodnie, tzn. są same samice. Na ogół tak jest, jeśli środowisko obfituje w pokarm i nie ma zagrożeń. Samice rozmnażają się szybciej, ale jako gatunek nie są odporne na zmiany środowiska, ponieważ nie wymieniają materiału genetycznego. Są kopiami.

Kiedy warunki się pogorszą, powraca system dwupłciowy, albo obupłciowy, ale wymagający wymiany genów. Wysiłek odnajdywania partnera jest wart wprowadzenia różnorodności.

Tak samo rozmnażają się rozwielitki.

 

Żeby to wytłumaczyć obrazowo: wyobraźmy sobie państwo, które daje ogromne zasiłki na dzieci. Samicom wcale nie są potrzebne samce – nie muszą się wtedy z nikim dogadywać, kłócić w którą stronę ma się rozwijać papier toaletowy w łazience, albo czy po domu chodzi się w kapciach czy boso. Rozmnażanie idzie im znacznie szybciej.

Za to jeśli czasy są niepewne a zasiłków nie ma, samice godzą się na wieczne kłótnie z samcami. Rozmnażanie idzie wolno, fruwa zastawa stołowa, potrzebne są przyjaciółki i puby do kojenia żalów, co oczywiście obciąża cały system. Ale za to powstają piękne wiersze!

żałuję, że nie komentuje więcej tekstów

Sprawdziłem, że naturalnie klonują się tylko samice ślimaków (partenogeneza). Zatem Ślimak wydaje się niezastąpiony i nie da się wytworzyć go więcej, żeby skomentował więcej tekstów.

Za to Wena teoretycznie może ulegać dzieworództwu. Nie może być tylko więcej niż jedna wena na autora, bo zaczną się kłócić. Chyba że jedna do prozy a druga do poezji.

Regulatorzy, cieszę się niezmiernie, że moja Australia, choć umowna, Cię przekonała. Australia to jedyny kontynent, którym można się dzielić, a wcale nie robi się go przez to mniej.

Och, Wy! A na ilu męskich speców od łapanek liczycie? ;-p

No… na palcach można zliczyć. Ile palców ma Ślimak (Zagłady)?

Bruce, ładna piosenka. Bardzo pasująca. Zwłaszcza początek, jedno życie. Reinkarnację to możemy sobie opisywać w opowiadaniach, trzeba coś zrobić z tym, co mamy.

Ano, tak…

Powzdychaliśmy sobie, a teraz do roboty!

 

Specjalnie dla Ciebie, Lao Che z małą modyfikacją autorską.

 

Zatem utonie wszystko

Drogi mosty kołowe

Urzędy skarbowe

Gospodarstwa domowe

Powiadam wszystko

Za wyjątkiem ciebie chłopaku Tarnino

Wypływasz jutro

Mandżur pakuj

Początek niezły, ale dla mnie to raczej wstęp do opowieści. 

Ambush, możemy sobie tylko ręce podać przy takich symultanicznych komentarzach :D

Tekst wygląda jak notatka (dobrze, takie było zamierzenie autora), czyta się jak notatka (gorzej, bo nie wywołuje emocji) i niestety zupełnie nie zostaje w pamięci – jak notatka, którą ktoś wpiął do segregatora, obok dziesiątek innych, a potem schował gdzieś głęboko.

 

Oczekiwałem jakiegoś zwrotu akcji, zaskoczenia, tymczasem jest po prostu opis.

Czyta się nieźle, nie odrzuca, ale również nie wciąga. Kolejne pokolenia uległy skarłowaceniu. I co z tego wynika? Nie jest wyjaśnione, dlaczego, a nawet jeśli miało to być zagadką, to nie poczułem chęci zgadywania.

Językowo do sporego “czesania”

 

Nieudane próby nawiązania łączności zmusiły do wysłania sądy dalekiego zasięgu, która osiągnąwszy cel w dwa miesiące, po pół roku przekazała informacje o obiekcie.

Sondy, nie sądy. Całe zdanie nie brzmi dobrze. W dodatku nie jest wyjaśnione, dlaczego sonda może podróżować z prędkością nadświetlną (dwa miesiące), a nie może w ten sposób wysłać informacji.

 

Konstrukcja została zaprojektowana i wykonana tak, by utrzymać przy życiu do stu osób jednocześnie

Pierwsza część niezgrabnie brzmi. Jako synonim statku jest “konstrukcja”, co nie jest tożsame i kojarzy się czytelnikowi z kadłubem statku lub konstrukcją nośną. Zaprojektowana i wykonana to niepotrzebne powtórzenie, jedno wynika z drugiego.

 

starsi natomiast poddawać się hibernacji by po powrocie na Ziemię móc spędzić resztę życia w domu.

Brakuje przecinka po “hibernacji”, perspektywa spędzenia reszty życia w domu niekonieczne jest nęcąca dla wszystkich.

 

Po dotarciu przystąpiono do dalszych badań

A przed dotarciem jakieś były? Poza zidentyfikowaniem statku?

 

Zrządzeniu boskiemu lub łutowi szczęścia należy zawdzięczać przetrwanie maszyny i braku kolizji z asteroidami/meteorytami(jeśli miał jakieś tarcze to od dawna już nie działają) lub wpadnięcia na planetę albo gwiazdę.

Raporty i notatki rzadko odwołują się do Boga. Zdanie jest długie i ma problemy z gramatyką. Wtrącenie w nawiasie bardzo rozprasza przy czytaniu. Statek nie wpada na planetę jak do pubu, tylko raczej zostaje złapany w pole grawitacyjne i spada. Planety i gwiazdy mogą również zakrzywiać tor lotu.

 

Grubość pancerza oraz relatywnie niewielka siła naszych sonarów nie mogła dać całkowitego oglądu sytuacji.

Bardzo niezgrabne zdanie. Może “Pancerz statku był zbyt gruby, by za pomocą sonarów uzyskać dokładny obraz wnętrza”

 

Wnętrze statku, oświetlone wyłącznie awaryjnym oświetleniem (dzięki działającemu wciąż reaktorowi atomowemu) było w stanie agonalnym.

Znów wtrącenie w nawiasie, czy ma to symbolizować notatkę na marginesie? Stan agonalny używamy w określeniu do istot żywych.

 

dało się odczytać tylko informację wskazującą, że na skutek awarii dochodziło do dylatacji czasu (komputer nie wskazał z jakiej przyczyny) powodującej, że odczucie czasu, w stosunku do naszego, znacznie się wydłużyło.

Dochodziło wiele razy, czy raz doszło? Skoro statek się porusza, to czas wewnątrz w porównaniu z naszym zawsze płynie wolniej. Nie może płynąć szybciej. Poza tym “odczucie czasu” brzmi jak coś subiektywnego i związanego z człowiekiem, a nie cecha fizyczna statku. I odczucie nie może się wydłużyć. Może się wydawać, że czas biegnie szybciej.

Prawdopodobnie na statku upłynęło nawet więcej lat niż na Ziemi.

“Nawet” jest zbędne. Można zamienić na “sporo”.

 

Dalsze oględziny wnętrza doprowadziły ekipę do komór kriogenicznych

Oględziny tak wzięły za rękę i doprowadziły ekipę?

 

kolejne zamrożone ciała wskazują na dalszy okres czasowy

Tego zdania zupełnie nie rozumiem.

 

Dalsze oględziny statku ujawniły makabryczne odkrycia

Podczas dalszych oględzin statku dokonano makabrycznego odkrycia.

 

Znaleziono sześć małych ciał – dwóch mężczyzn w wieku od trzydziestu do czterdziestu kilku lat, jednej kobiety mającej dwadzieścia, maksymalnie dwadzieścia kilka lat oraz trójki dzieci w przedziale wiekowym od dwóch do pięciu lat

Nie rozumiem, jak są w stanie tak dokładnie określić wiek, skoro ludzie są karłowaci i zapewne wyglądają zupełnie inaczej niż my.

 

Stan zwłok wskazywał, że śmierć nastąpiła w przedziale od czterech do dwunasty godzin, przed naszym przybyciem

Drugi przecinek zupełnie zmienia sens zdania.

 

Brakowało kończyn u dzieci i kobiety.

Jak w takim razie określono wzrost kobiety? Oraz jej wiek, na podstawie samego zmasakrowanego korpusu z głową?

 

Nieoczekiwana napaść nie zakończyła się wyłącznie dzięki natychmiastowej reakcji pozostałych członków oddziału.

Czegoś brakuje w tym zdaniu.

 

Wzrost oraz przewaga w uzbrojeniu pozwolił na odniesienie zwycięstwa

Po raz pierwszy dowiadujemy się, że członkowie ekspedycji “ratunkowej” byli uzbrojeni. Pozwoliły.

 

jak również, że cały kontakt był czysto przypadkowy.

 

Primus – imię które nadano obiektowi na statku, porozumiewał się warknięciami,

Imię się porozumiewało?

 

Potrafił posługiwać się najprostszymi narzędziami i rozpalać ogień. Próby nauczenia Primusa czegokolwiek spełzły na niczym.

Drugie zdanie przeczy pierwszemu. Rozumiem, że mogli odnieść fiasko w nauczeniu go gry w szachy, ale wszystkie naczelne można “czegoś” nauczyć. Jeśli rozpala ogień, to opanował wiele umiejętności.

 

W całym tekście występują problemy z interpunkcją. Jest też sporo powtórzeń.

 

Jaki jest morał tej opowieści? Przesłanie do czytelnika? Co ciekawego chciałeś nam powiedzieć?

Finklo, Istota każdej kobiety, w tym Weny, jest niepoliczalna. ;D

A ja się łudziłem, że na kobiety można czasem liczyć XD

Tarnino (i Koalo)

Kangurek przesłodki (są wreszcie kangury, a Koala gdzie? i Koala też przyszedł, ale trochę wolniej, zrozumiałe)

Pocztówka tu i ówdzie retuszowana – najtrudniej z tym zwieńczeniem, masz rację, że zwieńczenie jest zewnętrzne, a tutaj chodzi o wewnętrzną krawędź, na której schodzą się połacie ściano-sufitu (zabrzmiało jak podręcznik budowlany, więc został po prostu wierzchołek).

 

Dokądkolwiek pojedziesz, zabierzesz siebie ;)

Optymista będzie się z tego cieszył, pesymista smucił ;)

Otoczenie wpływa na nastrój, ale nie jest lekarstwem na wszystko. Zdarzało mi się pisać opowiadanie w autobusie, jadącym przez zakorkowane miasto (bodźce, które “osobno” przeszkadzają, zlewają się ze sobą w jeden szum). A czasem nawet w pięknym otoczeniu trudno jest zgubić problemy.

I wydaje mi się, że najtrudniej jest ruszyć tyłek, żeby się wybrać dokądkolwiek, i niekoniecznie chodzi mi o podróż w przestrzeni. Zawsze potem jest pytanie: dlaczego dopiero teraz ? :D

 

 

 

Pytanie, czy woda w jaskini jest w stanie przyjąć na tyle dużo dwutlenku węgla, żeby uzasadnić używanie pochodni czy pieców bez duszenia się. Zapewnie nie :)

 

Są tacy, którzy twierdzą, że nałóg palenia bierze się z u nas z genów neandertalskich i siedzenia w zadymionych jaskiniach. Dopóki dym ma ujście i jest “ciąg” raczej da się wytrzymać. Problem w tym, że w jaskiniach nie zawsze jest ciąg i ruch powietrza.

 

W trakcie jednej z wypraw do jaskiń tatrzańskich śpiwór utknął w zacisku (ciasne miejsce, przez które trzeba się przeczołgać). Ponieważ sytuacja stawała się nieciekawa, kończyło się jedzenie i zapas karbidu do latarek (wtedy nie było LED), grotołazi postanowili podpalić śpiwór lampą karbidową.

Opóźniło to ratunek o całą dobę, ponieważ ekipa poszukiwawcza musiała zaczekać, aż dym zalegający w jaskini się rozrzedzi :D

 

Jeśli w Twoich jaskiniach sporo palą, to można wspomnieć o przepływie powietrza, a nawet nieprzyjemnych przeciągach.

Myślę, że niewielu czytelników na to zwróci uwagę, ale ci, którzy zwrócą, może się ucieszą :)

Dogsdumpling, żeby uzyskać pełniejszą odpowiedź w tym opowiadaniu, musiałbym rozwinąć wątek rodziców Królewny. To oni chcieli jej wszystko dać, mieć dziecko idealne – co sprawiło, że dojrzała tylko biologicznie, a nie emocjonalnie. Zrozumiałe jest to, że rodzice nie godzą się ze śmiercią dziecka, ale zapewne nie godzą się również ze “skazą”, którą dostrzegła w bohaterce wróżka. Każdy rodzic chciałby w takiej sytuacji zmienić przeznaczenie.

Rodzice królewny również nie są zawieszeni w próżni, wywodzą się z określonych rodów, ukształtowały ich doświadczenia życiowe. Musiałbym wprowadzić elementy sagi oraz – jak zauważyłaś – opisać dokładniej relacje ludzie-wróżki, które obecnie są opisywane zdawkowo.

Początkowy monolog wróżki tego by nie pomieścił – tzn. oczywiście wpisać się da, ale kompozycyjnie ten fragment zrobiłby się za długi, czytelnik mógłby zostać zanudzony informacjami, które – ponieważ akcja dopiero się rozwija – nie byłyby dla niego aż tak ważne. Królewna nie jest bezstronna, więc podanie tych informacji w jej kwestiach dialogowych odpada. Musiałbym wprowadzić kolejny monolog wróżki.

Bruce, dzięki za ciekawy wpis.

Trochę się bałem, że wszyscy zrozumieją Australię dosłownie. Kiedyś mówiło się ”rzuć wszystko i jedź w Bieszczady”, ale ostatnio nie jest to modne, bo Bieszczady są często odwiedzane (za to sąsiednie góry już nie, z czego czasem korzystam).

Australia, to prawdziwa, jest oczywiście warta podróży, ale nie zawsze trzeba aż tak daleko jechać, żeby coś zmienić. Każdy ma inną Australię, ale u osób piszących są pewne elementy wspólne – wyobraźnia, wrażliwość, otwartość, ciekawość. Zmiana otoczenia oczywiście pomaga, ale czy w tym uciekaniu nie chodzi też o odnalezienie siebie i swoich potrzeb?

zapewne pod ziemią najłatwiej o energię ze spalania węgla

Uduszą się biedne szczurki i żabki, emisja dwutlenku węgla. Chyba to rozwiązanie z pierwiastkiem promieniotwórczym jest całkiem ciekawe. Być może tłumaczy mutacje. Choć… nie musi. Czytelnik i tak uwierzy, że podziemne żaby i szczury istnieją. Obie rasy są bardzo wdzięcznie opisane.

Może nie ma sensu stawiać głównego bohatera w roli eksperta od pakowania tajemniczego minerału w glinę, co – jak widać – rodzi u niektórych czytelników wiele pytań. Ale może domyślić się, że to materiał promieniotwórczy, co z kolei dla niektórych czytelników będzie klarowniejsze, niż wzmianka o promieniowaniu alfa, którego mogą już nie kojarzyć ze szkolnych czasów.

 

Opowiadanie wolno wędruje do biblioteki, nie wiem czemu, bo według mnie świat i bohaterowie są ciekawi, a fabula poprowadzona z odpowiednią werwą. Trochę wspomogę ten proces :)

mieliśmy bardzo surowo profesora, koleżance tylko za jedną powtórzoną stronę pracy magisterskiej obniżył ocenę

Teraz na profesorów narzekają, że roztargniony student się przecież pomylił (tak go studia stresują), a profesor nie dopilnował. Ze stroną językową pracy identycznie: student może mi zrobić same infodumpy, a ja mam to przepisać, żeby ktokolwiek coś z tego zrozumiał. Eliminuję białe kruki równie gorliwie, jak wiedźmin potwory.

Śliczne ^^

Dobra, na serio spróbuję to napisać. Ale we wstępie będę narzekał, że wszystko przez Ciebie.

 

No, do kosztów przedsiębiorstwa cukiniowego trzeba dodać nawozy, narzędzia i robociznę :D

W “Marsjaninie” (film) jakoś się dało rozwiązać ten problem, ale tam były ziemniaki. Cukinie rosną szybciej.

 

 

A ja mam po­mysł na cu­ki­nio­wy świat bez per­wer­sji.

No gdyby popuścić wodze fantazji, mogę sobie wyobrazić cukiniowych rycerzy, którzy w nocy wyruszają na okrutny bój ze ślimakami, by bronić rośliny-matki. Ale zderzenie świata cukinii ze światem ludzi może być trudne, ponieważ zjadamy cukinie (pomijam już inne skojarzenia) Dla cukinii może jesteśmy smokiem, który co jakiś czas pożera jednego z rycerzy lub dziewicę. Roślinie – matce może być trudno uwierzyć, że to człowiek ją posadził – to tak, jakby smok wypalił polanę w lesie specjalnie po to, żeby osiedlili się tam ludzie.

To może takie opowiadanie “pudełko w pudełku”: smok hoduje ludzi, którzy hodują cukinie, niech czytelnik sam znajdzie analogie. Gdyby jeszcze na końcu pojawiło się nad-pudełko, istota, która hoduje smoki, może wyjść całkiem ciekawa historia. Albo przynajmniej spektakularna porażka :)

 

Cztery złote w Biedronce XD

Znalazłem nasionka za 2,49. W woreczku dwadzieścia siedem nasionek. Jeśli z każdego wyrośnie kilogram sferycznych cukinii…

Podjąłem jej grę, bo była w tym dniu zdenerwowana i nie chciałem jej bardziej rozzłościć.

Wszystko moja wina, pewnie jak zobaczyła moją listę niedokończonych pomysłów na opowiadania to doznała załamania, i już do Ciebie trafiła taka sfrustrowana.

Tarnino, a cóż mogą robić cukinie? Leżeć i czekać, aż je zje ślimak? Bo pikantny romans ogrodniczki z warzywem nie przejdzie, sam dysk spłonie ze wstydu przy próbie zapisywania, ja spłonę ze wstydu przy publikacji, a nawet jeśli jurorce się spodoba, to i tak się do tego nie przyzna.

 

P.S. Ale sferyczne cukinie, to co innego oczywiście.

W drabblu zmieściłaś kilka różnych wątków – jest kruk z potrzebą wyjątkowości i zauważenia. Jest też uważność człowieka, która pozwala dostrzec wyjątkowe rzeczy (i je opisać). Morał chyba taki, żeby mieć oczy i ,myśli otwarte :)

Mam wątpliwość z przecinkiem przy “Kruk, jednak”. Obecnie wydziela kruka ze zdania, co wygląda i czyta się sztucznie.

Pięknie napisane. Zdania płyną, bohaterki jadą w dal, a nawet kiedy dotrą do miasteczka, wszystko dzieje się niespiesznie. Doceniałem dobór słów, a fachowe słownictwo wcale nie przeszkadzało w odbiorze, ponieważ jest użyte w taki sposób, że intuicyjnie rozumie się znaczenie.

Kończące się lato, potem jesień, nostalgia, ucieczka, zagadka, która nie musi być rozwiązana, ale która wytwarza nastrój. Rzeczywistość, która otula czytelnika i zostaje w myślach na długo po przeczytaniu.

Mogę tylko podsumować: niepowtarzalne. Rzadko czuję się tak zachwycony tekstem.

Ambush, coś jest w tej wierności tradycji. Może spełnianie oczekiwań rozlało się również na autora ;)

W szczególności po dyskusji z dogsdumplings, dla mnie tekst stał się okazją do zastanowienia się nad sposobem opisywania złych postaci, genezą zła i odpowiedzialnością autora za jego opisywanie. Nad tym, jak bardzo czekamy na to, żeby znaleźć w artykule o zbrodniarzu jakiś dowód jego szaleństwa, bo to nas uspakaja.

Po chwilowej podróży w mrok, wracam do pisania o świecie, w którym nie czuję ograniczeń – albo muszę sam o nie dbać. Dobrze, że przypominasz mi, że mam porywać. Rób to często ;)

A jeśli ktoś (jak najwidoczniej robi to Marzan) myśli o sprawie często i intensywnie, to mu łatwiej. Zresztą, w każdym tekście są rzeczy, których autor (świadomie) nie zamierzył, bo nie stwarzamy tekstów ex nihilo

Niektóre teksty uwalniają przemyślenia, które już były w głowie, ale nie miały okazji zostać wyartykułowane. Podobają mi się teksty, które budzą więcej skojarzeń, niż tylko te zaplanowane. Tekst to nie spacer na smyczy, a zaproszenie do lasu, gdzie można radośnie obwąchać i obsikać każdy krzaczek. Jaka jest radość autora z tego, że czytelnik poszedł po dokładnie zaplanowanej ścieżce? Przy pierwszym wielka, przy dziesiątym umiarkowana, przy setnym żadna.

Pomęczę Was jeszcze trochę nawiązaniem do Down Under: “where woman glow and men plunder”. Już widzę te uwagi: marzanie, ale cię trzepnęło, załóż sobie piorunochron. No dobrze, MAW niekoniecznie o to chodziło w piosence, ale czy bohaterowie, których tworzymy, nie są tacy? Czy fantastyczne kobiety nie emanują światłem i energią, a mężczyźni są zuchwali? I czy tworząc takie postacie, nie tęsknimy właśnie za tym, czego nie ma w nie-australijskim świecie?

Dodałem jeszcze akapit o smaku, wiedziony uwagami Ślimaka o kompozycji tekstu – jednego zmysłu zabrakło, i nawet czujne oko Ślimaka to przegapiło.

Masz moje błogosławieństwo na wykorzystanie kościozarodnika :D

Pewien dżentelmen starej daty, Kościej Duszowrót, będzie uradowany, jeśli pozwolę mu hodować kościozarodniki zamiast fiołków.

 

Jak czytam powyższą wymianę zdań to zastanawiam się, czy ona na pewno pasuje do dwojga dorosłych ludzi? :D

Gryzoku, nie bez powodu gremium decyzyjne nazywa się Lożą. Znamy ze spiskowych teorii dziejów różne loże oraz niecne sposoby ich działania.

 

Koalo, o tej porze odmawiam poprawek językowych, ale wyobraźnia na szczęście (lub nieszczęście) działa i dostarcza zapachowo-smakowych wspomnień. Całkiem smakowity szort.

 

Mam jedną wątpliwość: skoro na balkonie było gorąco, to w jakim stanie skupienia była czekolada? Gdyby doniczka miała dziurki (większość ma) to czekolada wypłynęłaby nimi na balkon. A może mięty miały osłonki na doniczkach?

Dziękuję za wpisy.

Realuc, Australia jest cierpliwa. To kontynent, wędruje wolniej niż my. Tylko od nas zależy, czy tam jesteśmy, czy nie.No, może nie zawsze jest to decyzja jednej osoby.

Chalbarczyk, dziękuję za odwiedziny i za miłe słowa.

 

Dodatkowe podziękowania za porcję humoru we wpisach AP i beeeeckiego, zwłaszcza za początek pewnego utworu, który się pojawił na obrazku:

 

https://www.youtube.com/watch?v=XfR9iY5y94s

 

Nawet Ci, którzy są daleko od swojej Australii, są w dalszym ciągu Australijczykami. I trzymają się razem. Jeśli Australia Tarniny jest ucieczką, to dokąd uciekać? W fantastykę!

No i oczywiście uciekajcie, jeśli usłyszycie grzmot! Moja Australia właśnie rozpętała elektryczne piekło :D

 

Temat poważny, ale napisane swobodnie i zgrabnie. Czy nie ma nic zabawnego? Humor wisielczy gdzieniegdzie znalazłem, a taki lubię.

To chyba tekst, w którym wiele zależy od nastawienia czytelnika. Jeśli od początku traktuje go jako groteskę, to bawi się bardzo dobrze, a końcowe samospalenie jest tylko kolejnym przerysowanym akcentem. Jeśli podejdzie do tematu poważnie, to równie poważny (a nawet smutny) będzie odbiór zakończenia tekstu.

Dobrze napisane dialogi, w nich znalazłem najwięcej czarnego humoru.

 

Jedna uwaga – na początku jest mężczyzna w garniturze, a we fragmencie [2] pojawia się nagle Krzysztof. Oczywiście, przytomny czytelnik domyśli się, kim jest Krzysztof z kolejnych kwestii dialogowych, ale przy tej pierwszej może się poczuć zagubiony.

MichaelBullfinch, dziękuję i pozdrawiam. Dla mnie to również wyjście poza strefę komfortu, zwykle konstruuję opowiadania ze złożoną fabułą.

Myślę, że warto próbować różnych form ekspresji. Nawet w zwyczajnym opowiadaniu trzeba czasem coś podkreślić i zdarza się, że finał ma taki “poetycki” charakter. W przemyśleniach bohaterów również mam ochotę wychodzić poza “suchą” prozę. A short uczy uważania na słówka – w długim tekście czytelnik jest bardziej wyrozumiały dla niezgrabności, a tu liczy się każda literka.

Dawidzie,

Zdradzę, że opowiadanie z wampirem (wprawdzie jednym i ledwie żywym) za jakiś czas się pojawi.

 

AP i beeeecki, dziękuję za miłe słowa.

GochoW, miło Cię widzieć! Proza poetycka to dla mnie wyzwanie, stąd wprawki będą się pewnie pojawiać co jakiś czas.

Cezary, no właśnie, mało wyzwań tygodniowych ostatnio ;) I dziękuję za wizytę!

Ślimaku, uwagi bardzo celne i przemyślane.

Przyznam, że miejsce bardzo skłania do rozmyślań nie tylko o Asnyku, ale i późniejszej twórczości Młodej Polski. W dodatku okolica nie jest jeszcze “zepsuta” przez komercję, gwara jest w codziennym użyciu. Nadal słyszy się słowa takie jak “pobruszyć”, często adaptowane do czynności współczesnych. Czasem mam ochotę nagrywać tych ludzi, dopóki język jest żywy.

No ja też robiem co mogiem, czyli uwagi traktuję jako łamigłówkę (jak to wprowadzić, żeby nie zepsuć), aż dochodzę do twardej granicy swojej estetyki/koncepcji, i dalej po prostu nie wprowadzam. Estetyką możemy się różnić, potrzebami literackimi również, czasem komfortem czytania i akceptacją niedopowiedzeń. Ja czasem zachwycam się tekstem, w którym nie wszystko “złapałem”, bo na przykład tworzy nastrój. A czasem tak denerwuje mnie logika bardzo różna od mojej, że nie mogę o tym zapomnieć :D

Jest to też powód, dla którego mogę wkrótce zniknąć na jakiś czas z portalu, żeby się skupić na literaturze pięknej

Wielkieś mi pustki uczynisz na forum moim*

Droga HollyHell, tym zniknienim swoim

 

*Już tu widzę mimozę, chyba oryginału nikt nie betował

 

Ponieważ oboje zachwycamy się mediewistyką, zachwyciła nas również elewacja budynku. Nieco zmurszałe belki i szorstkie cegły muru pruskiego, obleczonego soczyście zielonym bluszczem, przypominały mieszczański dom rodem ze średniowiecznej bajki.

Co Ty na to?

Prawie idealnie. A jeśli drugie “zachwyciła” zmienisz na “urzekła” i również poczuję się urzeczony XD. Wioska tez jest teraz sympatyczna: zamiast danych urbanistycznych jest bardzo zgrabne zdanie.

Zamaszysty ruch Zdzisława również wygląda nieźle, nadał mu więcej życia.

Czyli wszystko pięknie!

 

 

Tarnino, Twój kościozarodnik jest tak kreatywny, że bardzo chciałbym licencję. Nie do tekstu konkursowego, ale do innego opowiadania.

W zamian możesz zastosować prawo niespodzianki oraz eskalować żądania. Jestem nawet gotów w każdym opowiadaniu umieszczać tarninę niszczoną na fantazyjne sposoby.

Jako tekstowa wróżka wplotłem w opowiadanie kilka zdań, które (być może) pomogą odnajdywać czytelnikom to, czego tam nie widziałaś (a przy okazji znalazłem jedno urwane zdanie po ostatnich poprawkach). Dalej nie pójdę z modyfikacjami, bo przeczuwam, że osiągnę efekt łopaty, nakładającej do głowy wrażenia, które niekoniecznie są w tekście, albo efekt ciągnięcia czytelnika po sznurku, podczas gdy niektórzy lubią chodzić bocznymi drogami. Królewny trójwymiarową nie uczynię, bo taka miała być – pusta, jak wydmuszka oczekiwań, poznawana przez jej czyny, a nie przez refleksje, których brak.

Bardzo dziękuję, zabiłeś mi ćwieka

Nie chciałem niczego i nikogo zabijać, Rumcajs Księcia Pana też raczej łagodnie traktował :D

 

Z drobiazgów to lepiej wspominać w tym zdaniu o glinie i promieniowaniu alfa o zasięgu promieniowania niż o długości, bo drugie znaczenie jest mylące.

Jodły i mile ograniczają Ci miejsce akcji do Kanady i USA, w dodatku jodła nie wszędzie rośnie. Jakbyś dał świerki i godziny jazdy zamiast tych setek mil, to jest szansa że czytelnicy nie będą się już czepiać, bo godzinę można czasem przejechać kilka km jeśli droga jest kiepska.

 

A promieniowanie pierwiastków promieniotwórczych może da się zamienić na widzialne, jeśli ma się luminofor – materiał, który po naświetleniu falą o większej energii emituje falę o mniejszej energii. Do tego nie jest już potrzebny reaktor, a szczury eksperymentując z różnymi minerałami mogły w końcu znaleźć odpowiedni luminofor, i to może być pilnie strzeżona tajemnica ich prowodyra.

Czyli: wsadzany uran w otoczkę z luminofora, a ona zaczyna świecić takim światłem, jakie jest nam potrzebne.

Drugie rozwiązanie to świecąca farba. To mieszanina luminofora i pierwiastka aktywnego. Wykorzystywano rad o liczbie masowej 226 lub promet Pm-147. Miałem nawet kiedyś taki czeski kompas radioaktywny.

Jedyne budynki to domy innych mieszkańców, których liczba nie przekraczała setki. Prawdziwy koniec świata.

Dla mnie jeden dom w zasięgu wzroku to już przeludnienie XD Tutaj się uśmiechnąłem, jak różny bywa odbiór warunków zewnętrznych.

Ogólnie, to pierwsze zdanie nie jest super zgrabne. Powtórzenie budynki-domy, sucha informacja o liczbie mieszkańców. Daj mi ją polubić: czy są to malutkie domki, rozsiane wśród wzgórz, albo ukryte między drzewami wzdłuż wijącego się potoku?

 

Na pierwszym planie był mur pruski, który tak silnie kojarzy się ze średniowieczem (oboje interesujemy się mediewistyką), obleczony soczyście zielonym bluszczem. Potem uwagę przykuwał rozmiar domu – mały, ale w uroczy sposób, z dwoma piętrami. Znalazło się też miejsce na poddasze z oknem zabitym deskami.

Jakoś nie wzbudziło to u mnie entuzjazmu. Wcześniej zapowiedziałaś, że będzie pięknie. Nastawiłem się więc duchowo na odbiór tego piękna, a tutaj najpierw info że coś się silnie kojarzy (bezosobowe), a na końcu poddasze zabite dechami.

Napisz, że zachwycali się średniowieczem, że podobały się im szorstkie cegły, albo słoje na drewnie, opisz to, albo niech któreś z nich wodzi po nich z fascynacją palcami. Okno może być zabite, ale może wokół niego pięknie oplata się bluszcz, lub nawet pnąca róża?

Za to ogród ładnie opisałaś!

 

– Zapraszamy do jadalni, tam omówimy szczegóły. – Zdzisław odezwał się po raz pierwszy. Jego żywiołowy głos

Żywiołowa to ta kwestia dialogowa nie jest. Może rozerwij ją na części, zdynamizuj, jakieś wykrzykniki.

 

Ogromny, kryształowy żyrandol wisiał nad stojącym na stole wieloramiennym świeczniku

Odmiana.

 

Stwierdziłam, że jest dziwnie ciemno (,) mimo pory popołudniowej

Interpunkcja

 

wielkie portrety przerażająco bladych dzieci, malowane na czarnym tle

ako modele dziwnie pozowały: nie bokiem z lekko przekręconą głową do obiektywu

To w końcu zdjęcia czy malowane portrety? Obiektyw sugeruje zdjęcia. Malarz/portrecista sugeruje obraz.

 

Zdzisław ostrożnie położył dokumenty przed nami na stole.

Dlaczego ostrożnie? On ma być dynamiczny! Nie wiem, czy nie zamienić szyku na końcu zdania (na stole przed nami), może ładniej zabrzmi.

 

Jak to młoda dziewczyna, miała dużo energii w ogóle

Mam zawsze wątpliwości, czy w opowieściach postaci dbać o poprawność językową. Zakładając, że tak, to “w ogóle” nie jest potrzebne. Może być to maniera językowa postaci. Ty jesteś autorką, decyduj!

 

Chciała się z nimi bawić, z introwertyczki zmieniała się w ekstrawertyczkę, ciągle z nimi o czymś rozmawiała. Bawiła się w chowanego, z dziewczynkami szyła ubrania dla lalek, a z chłopcami grywała w piłkę.

Pierwszy człon tego fragmentu (chciała się z nimi bawić) nie jest konieczny, ponieważ zabawa pojawia się w kolejnym zdaniu. Przez to masz powtórzenie.

 

Rodzice swoich pociech zaczęli proponować jej opiekę nad nimi, gdy ci byli zajęci pracą albo chcieli po prostu odpocząć

Moim zdaniem w tym wypadku przed “albo” będzie przecinek – cytuję regułę: Przed wyrazem „albo” stawiamy przecinek, kiedy spójnik ten wraz z innymi wyrazami tworzy połączenia o charakterze dopowiedzenia

 

Bardzo się załamała. Przestała opiekować się dziećmi, nawet gachów już nie zapraszała. Sąsiedzi bardzo jej współczuli, przychodzili do niej, chcieli rozmawiać

Powtórzenia.

 

Gdy pierwszy szok ją opuścił,

A był jakiś drugi i trzeci szok? Szok w tym przypadku to jeden szok, i nie trzeba go numerować (moim zdaniem)

 

mimo spędzenia całej nocy na przeczesywaniu okolicy i nawet lasu

Czy las tak bardzo różnił się od okolicy, albo czy było mało prawdopodobne, że dzieci tam się bawiły, że jest tak wyróżniony w zdaniu?

 

Zastali Żanetę pochyloną nad stołem, na którym stał świecznik, obok był wbity w drewno nóż. Obok noża leżały zwłoki dziecka,

Są powtórzenia (obok). Da się ich uniknąć:

Zastali Żanetę pochyloną nad stołem, na którym stał świecznik, a w drewno był wbity nóż. Obok noża leżały zwłoki dziecka,

 

Albo podpisujecie umowę dzisiaj(,) albo nigdy.

W takiej konstrukcji zdania przed drugim albo jest przecinek.

 

Przez kilka sekund ciszę zagłuszało jedynie szuranie długopisu

Zagłuszyć ciszę jest potoczne. Przez niektórych zwrot jest traktowany jako chwast językowy. Może być oczywiście metaforą, ale bez uciekania się do metafory nie mieści się w słownikowej definicji.

 

Przez kilka sekund ciszę zakłócało jedynie szuranie długopisu

Zacznę nietypowo: czego pragną kobiety? Dostawać kwiatki? Podobno wystarczy jeden, bukiet nie ma sensu. Żeby chodzić z nimi na komedie romantyczne do kina, albo zabierać do teatru? Często to element wymiany za inny sposób spędzania czasu, wybrany przez partnera.

Pragną, żeby partner wreszcie się wybrał na terapię!

 

Czytałem wcześniejsze komentarze. Mój będzie… trochę inny. Rozcinać brzuchy, urywać lub odrąbywać kończyny potrafi prawie każdy z piszących. Po lekturze tekstów konkursowych nasyciłem się na razie śmiercią w różnych wersjach.

Polubiłem pozytywne zakończenie, nie tylko ze względu na terapię. Nie wszystkie horrory mówią o tym, co dzieje się “po”, i mało mówi tak wdzięcznie. A ja zwykle jestem ciekawy, jak wydarzenia wpłynęły na bohaterów (jeśli ci jeszcze żyją). To było takie niewysilone, prawdopodobne, i jeszcze miało w sobie sporo ciepła.

Druga scena, która mi się podobała, to rozmowa Piotra i Anny w samochodzie po zakupie mieszkania. Jest dobrze napisana, sugestywna, dialog pokazuje emocje, a przede wszystkim interakcję między nimi. Rozmowa wydaje mi się naturalna, mogłem nie tylko w nią uwierzyć, ale również się wczuć.

Wszystkie sceny interakcji tej dwójki są moim zdaniem dobrze napisane, pełno jest ciekawych szczegółów. Obraz pary oświetlonej reflektorami samochodu jest naprawdę uroczy i zapada na długo w pamięć.

I na koniec nietypowy komplement: umiesz przeklinać. Przekleństwa pojawiają się tam, gdzie są silne emocje, i gdzie wyczerpały się “normalne” słowa.

 

Zwykle piszę najpierw o tym, co mnie denerwuje, a potem o tym, co jest dobre, ponieważ często zapamiętujemy “mocniej” ostatnie wypowiedzi. Tym razem odważę się na odwrót:

 

– bardziej przemówiła do mnie scena (emocjonalnie), w której bohaterka stoi przed wejściem na strych, niż same drastyczne opisy. Po prostu się ich nie bałem i tyle. Były przerażające elementy, ale całość podana jakoś tak… sucho, emocje sugerowane czytelnikowi, ale mało wybrzmiewające.

– logika: dlaczego nie otworzyli tego strychu? No dobra, wiem dlaczego, taka konwencja: wiemy, że bohater ma gdzieś nie wejść, ale i tak to zrobi, bo to horror, a nie przygodówka. Tutaj logicznie byłoby, gdyby otworzyli strych, ale tego nie zrobili, mimo zapowiedzi Piotra..

– sugerowanie czytelnikowi, że starsze małżeństwo jest zbyt “żywe”, bez przekonującego pokazania tego. Cały czas widziałem ich jako podstarzałych, i zapewnienia, że są młodsi, wcale nie pomagały. Można to było zrobić w ich kwestiach dialogowych, w opisach tego, co robią i jak robią.

 

Podsumowanie części “artystycznej” – obyczajowo klasa A, świetnie się czytało, horror raczej klasy B.

 

Pozwolę sobie zrobić łapankę w oddzielnym wpisie. Ostatnio forum działa himerycznie, a nie chciałbym pisać uwag jeszcze raz :D

Tak, zaznaczyłeś, że to nie o mnie :) Ale ja się nie obraziłam, chciałam tylko nawiązać do Twojego “khem”. Miało być zabawnie, a wyszło jak zawsze ;p

HollyHell, było zabawnie! I śmiesznie! Ach, ten ;pisarski brak pewności siebie – co ktoś pomyśli, jak przeczyta, i prawie obgryzanie paznokci w niepewności reakcji :)

 

To jest zabawne, lekkie opowiadanie i naturalnie przyciąga zabawne, ironiczne wypowiedzi. Tarnina może się tylko cieszyć, że robimy sobie piknik w jej ogródku, bo to znaczy, że to miły ogródek. A że trochę naśmiecimy, cóż, po gościach się zawsze sprząta, ale wspomnienia zostają :P

 

Ślimaku, co do poważniejszych kwestii, które poruszyłeś – mnie denerwuje nie tyle to, że nie zauważa się przestróg naukowców, co to, że giną one w tłumie “pseudonauki”, oraz w tak zwanych konkursach piękności, czyli wystąpieniach o granty. Obecnie nauka finansuje się z między innymi z grantów, ale żeby taki grant dostać, trzeba wygrać z innymi. Minęły czasy, kiedy liczyła się tylko zawartość merytoryczna. Teraz granty piszą wyspecjalizowane firmy. Sam naukowiec tego nie napisze, choćby wykitował, bo to zwykle około stu stron, a czasu do napisania jest zwykle bardzo mało.

Możesz mieć genialny pomysł, albo możesz zauważać istotny problem, ale dopóki nie dostaniesz na to kasy, Twój głos zostanie niezauważony. Zakrzyczą go, albo raczej zapiszą.

Świat naukowy to teraz taki szereg konkursów literackich. Możesz mieć ważne przesłanie, ale zwycięży Cię chwytliwa forma.

Dlatego odnalazłem się dość szybko w konkursach NF.

 

Czy śmieszne jest to, że nie opłaca mi się poświęcać czasu na pisanie własnej książki, bo w przeliczeniu na stronę zarobię więcej na pisaniu o sferycznych smokach? Pomijam też całą niepewność związaną z poszukiwaniem wydawcy, korektora, edytora, beta czytelników.

Co miesiąc ktoś przychodzi do mnie ze swoim sferycznym smokiem, żebym napisał do tego ładną bajkę. A ja uparcie odmawiam, bo chcę pisać prawdziwe bajki, nie o sferycznych smokach.

 

Świat upadł tak nisko, że zamiast pracować w pocie czoła, siedzę teraz w chatce w górach i piszę opowiadanie. Powinienem się cieszyć, że robię to, o czym część ludzi marzy. Wolałbym robić jakiś ciekawy projekt, który pomoże ludziom. Takie owce wypchane siarką. Ale owce są passe, bo modni są robo-rycerze. Więc uczelnia woli tolerować moją fanaberię siedzenia w off-gridowej szopce, bo desperacko potrzebuje, żebym kiedyś im napisał kolejny projekt o robo-rycerzach.

 

Nie, nie jestem darmozjadem, sprytnie wyrobiłem wszystkie przepisowe godziny w jeden semestr zamiast dwóch. Nie utrzymujecie z podatków tego, że piszę sobie piątą część Żaby XD. Jakiś honor mam.

 

Ale boli mnie to, że Tarnina tak bardzo ma rację. I że napisała to jako satyrę. A to jest czysta prawda.

Khem, ja nazywam się Kasia ;p

Misiu Mógłbyś przełamać milczenie

 

Jak już zrobiło się tak zabawnie i po imieniu, to przyznam, że na Koalę nie mógłbym się obrazić nawet za naukawca, ponieważ dwójka moich znajomych zdrabnia mnie “misiu” (od Michał). Więc jak nie lubić kogoś, z kim łączy mnie zdrobnienie, choć nie lubię zdrobnień?

I mogłem jako walec wpisać Zosię, ale wpisałem Kasię, znając wcześniej imię HollyHell ze wstępu do konkursu o roślinach. Dlaczego? Bo śmiech i zabawa słowem nikomu nie szkodzi.

 

Tarnina też bawi się słowem i dobrze jej to wychodzi. Tylko zaraz przyjdzie i będzie pomstować, jaki off-topic robimy pod jej opowiadaniem. Zwalcie wszystko na mnie jakby co XD

Khem, ja jestem naukowcem.

 

Drogi Koalo, zakładam że napisałeś to niecne zdanie na komputerze lub telefonie. Oba działają dzięki tranzystorom. Wynalezienie tranzystora zaczęło się od tego, że ktoś założył, że atomy są pudełkami, nie mylić z pudelkami.

Atomy nie są pudełkami, ale taki model był potrzebny, żeby zacząć od czegoś prostego. W zbiorkach znajdziemy pełno zadań z tekstem typu “załóż, że Kasia jest walcem” (Holly, to nie o Tobie), albo “załóż, że drzewo jest jednorodnym stożkiem”.

Problemem jest sytuacja, w której model staje się sztuką dla sztuki. Twórcy tranzystora lubili atomy takimi, jakimi są, z całą ich niedoskonałością, i dlatego stworzyli coś, co działa. Nie wymyślali niedziałających urządzeń tylko dlatego, że teoria pudełek tak im nakazywała.

Wyobraźmy sobie, że chcę zbajerować Kasię, i zabieram ją na kajak. Model Kasi-walca wykazał, że kajak się nie wywróci. Problem w tym, że Kasia widzi pająka spacerującego po burcie, i wywraca kajak. Niepowodzenie randki wynika z braku akceptacji Kasi takiej, jaka jest :)

Model drzewa – stożka nie zakładał, że dorodny dąb rozgniecie nowe Isuzu, które leśniczy dostał z dofinansowania unijnego. Ale rozgniótł, bo brak było akceptacji dla drzewa takim, jakie jest.

Smok może być przez chwilę kulą, jeśli nakarmimy go owcą i zaprowadzimy do rzeki. Sferyczny smok miałby, hm, warstwy jak cebula (albo Shrek). Nie zmienia to tego, że smoki należy kochać, albo nienawidzić, albo robić z nimi cokolwiek, takimi, jakimi są.

 

Kiedy jeszcze mi się chciało, wymyślałem zadania dla studentów. Miały treść. Występowały w nich smoki, Asteriks, Dexter, Trurl, Kojot i Pędziwiatr. Studenci na początku nie potrafili ich robić, ponieważ dotąd w zadaniach mieli tylko kule, punkty, walce i pręty. Zawsze dotąd było jedno słuszne rozwiązanie.

 

No, to dawaj XD

Już to widzę: mięty w nocy obrastają dom nieszczęsnego autora, wyciągają go z łóżka, pakują na dwa tygodnie w plastikowy worek (moja mięta miała trochę wody, więc mogłyby też wlać do worka), a potem wyciągają na obcej planecie i każą mu rosnąć. Horror.

łomocąc buciorami

Łomotanie wzbudza skojarzenie z uderzeniem o drewno, lub strukturę przenoszącą dźwięk – łomotanie w drzwi, łomotanie sąsiadki w ścianę, kiedy młodzież figluje. Posadzki, cóż, zwykle były grube i tłumiły dźwięk.

Skoro jednak czasy są na wpół nowożytne, może i pałac był z wielkiej płyty? :D

 

Zaszumieli z aprobatą doradcy, zebrani wokół tronu.

Brzmi jak didaskalia do nieistniejącej kwestii dialogowej. Może: Doradcy, zebrani wokół tronu, zaszumieli z aprobatą.

 

A donoszą mi z Akademii,

Hm, rzadko używa się składni “donosić komuś skądś”, ale nie będę się czepiał.

 

Przypominał im o tym co rano, a po kilku dniach również wieczorem

Hm, Początkowo przypominał im o tym co rano, ale po upływie kilku dni zaczął posyłać gońca również wieczorem, aż w końcu słał go tak często, że uczeni profilaktycznie posadzili przed drzwiami bardzo złego psa.

(trochę pojechałem z sugestią, wybacz, ale to opowiadanie jest takie cudne, że się wczułem).

 

Do poruszania nimi wykorzystamy młyńskie koła. Wystarczy zaadaptować kilka,

Jest poprawnie językowo, ale spycha uwagę czytelnika na koła młyńskie, a ta powinna być skoncentrowana na rycerzach.

No dobrze, po przeczytaniu całości widzę, że jednak najważniejsze są koła młyńskie, nie będę się czepiał – poza tym, że uprzedzasz, na czym czytelnik powinien skupić uwagę.

Biedacy uzależnili się od tych kół młyńskich do mielenia zboża, a kieraty? Można eskalować problem: jak zaprzęgli bydło do kieratów, chudło i nie mieli mięsa i mleka itd.

 

Że hołduje takim szkodliwym przesądom, wyznawanym przez barbarzyńców w zapóźnionych krajach!

Znowu poprawnie, ale “wyznawanym” rodzi skojarzenie z religią, a tutaj zahaczamy raczej o politykę

 

– Któż by nie wolał, by smok nam nie zagroził, panie!

Hm, może “groził”, albo zupełnie inaczej? To jest poprawne językowo, ale nie brzmi, gdzieś mi logika zgrzyta – a jakby smok tylko zagroził, ale sobie poleciał? Rodzi się dwuznaczność.

 

Uff, to tyle łapanek.

 

A całość to cudeńko, uśmiechałem się od ucha do ucha i cieszyłem z (prawie) każdego słówka. I to tyle komentarzy o części artystycznej.

 

 

MichaelBullfinchKoala 75 – dziękuję za przeczytanie i miłe słowo.

A Dogsdumpling, też dziękuję za szczere słowo.

Bo nie jesteśmy tu, żeby sobie kadzić, albo oglądać opowiadania jak rzeźby w galerii sztuki nowoczesnej, gdzie czasem stoi gniot, ale stoi w galerii i wszyscy się nim zachwycają.

Pozytywy zauważyłem i dziękuję, to teraz to, co ważniejsze.

 

Królowa – matka jest jednowymiarowa, nawet w dłuższej wersji (głosowanie było przy wersji krótszej). Królewicz ma nadzieję, że tak nie jest, i na początku rozmowy (która pojawiła się w dłuższej wersji) wydaje mu się, że cokolwiek się zmieniło, i że znowu jest matką kochającą matczyną miłością.

Ale tak nie jest. Nałóg królowej wraca, bo jej pragnienia nie zostały zaspokojone. Tutaj jest przynajmniej “podbudowa” – zimny mąż, potem zawiedzenie dziećmi (pojawia się w dłuższej wersji). Można zapytać, dlaczego nie zaspokoiła pragnień w inny sposób, może kochanek byłby dla niej zdrowszym wyjściem. Być może nie mogła ze względów politycznych, a może w tamtych czasach nie ma terapii i psychologów, żeby wyrwali ją z “zaklętego” kręgu.

 

To teraz królewna, czyli zupełnie płaska postać pierwszoplanowa. Rozbudowana wersja zupełnie nic nie wniosła, dalej jest płaska. I tak miało być. Rozumiem, że Ci się to nie podoba. Sporo czytelników chce w niej widzieć nastolatkę, zagubioną w oczekiwaniach rodziców. W tej wersji znowu śmierć jest zła i ósma wróżka jest zła, po co pozbawiać małolatę życia, nie lepiej ją “naprostować” ?

Wersja, którą chciałabyś pewnie przeczytać (może się mylę, zgaduję) to ta, w której rodzice nie chcieli dla córki żadnych darów, nie mieli oczekiwań, i pozwolili jej dorastać jako normalnej (no, powiedzmy bogatej i traktowanej szczególnie) dziewczynce. Pytanie, czy nie trzeba by się cofnąć do ich dzieciństwa, i zrobić w tym miejscu podbudowę, pokazać jak głęboko trzeba sięgnąć, by złagodzić wpływ rodziców. W tej wersji nie ma wróżek, albo pojawiają się wtedy, kiedy dziewczyna już wie, czego chce. Zgadzam się, że byłaby to wersja ciekawa i jest to pomysł na oddzielne opowiadanie, bez przemocy i pisane dla nastolatków, ku pokrzepieniu serc.

W mojej wersji królewna nosi w sobie “zło”. Jednowymiarowe, ale nawet ja piszę je w szczególny sposób, bo królewna diabłem nie jest. Przekonujące rozwinięcie tematu wymaga pytania o genezę “zła”, a jedną z odpowiedzi jest zaburzenie psychiczne, które ujawnia się, gdy królewna wchodzi w dorosłość (fizyczną, niekoniecznie psychiczną).

Czy da się to zaznaczyć, nie burząc koncepcji opowiadania? Zapewne tak, wymaga zaznaczenia, że ród żenił się tylko z bliskimi krewnymi (naprowadzenie czytelnika), jakiś szalony dziadek lub babcia po drodze, robi się kalka z Rodu Smoka i Gry o Tron, ale da radę. Jeśli według Ciebie uczyni to opowiadanie trochę bardziej wiarygodnym, akurat to mogę zrobić, i w wyznaczonym samemu sobie limicie 50K się zmieszczę.

 

Czas na wróżkę. Dla niej życzenie śmierci było czymś naturalnym, darem, i została przez to wyrzucona na margines społeczności wróżek. Raz ośmieliła się postąpić nie tak, jak oczekuje się od wróżki. No właśnie, wróżki też są złapane w pułapkę oczekiwań ludzi. Kajdany tylko to obrazują, ale one zawsze są, wewnętrznie.

Czy nie powinna dobić królewny, albo zostawić ją na pastwę pnączy? Powtórzę: oryginał baśni też ma taką samą skazę, nie jest spójny logicznie, i na tej skazie zbudowana jest cała opowieść. Przeniosłem skazę do swojego opowiadania, i starałem się wytłumaczyć jej genezę. Skoro zrobiłem to w sposób nie przekonujący dla Ciebie – cóż, nie udało się, kolejnym razem będzie lepiej :)

W oryginale mogła zabić królewnę od razu, oszczędzić sobie zabawy z wrzecionem. Jednak tak nie zrobiła. Zarówno w moim opowiadaniu, jak i w oryginale pozwala się królewnie żyć – żeby rodzice mogli się nią nacieszyć te 16 lat. Ja staram się odpowiedzieć na pytanie, dlaczego właśnie tak, i dlaczego królewna powinna umrzeć.

A dlaczego wróżka nie dobija królewny we śnie? Cóż, nie spodobał mi się wybór prezydenta, ale nie idę do lasu mieszkać w ziemiance przez kolejne 5 lat, tylko będę funkcjonował w państwie. Wróżka również funkcjonuje jako wróżka, wychyliła się raz, została złamana, teraz wypełnia przeznaczenie “na złość mamie się przeziębię”.

 

Kobieta – ach, ta nieszczęsna kobieta. W dłuższej wersji ma większą rolę. Czy zrobiłem z niej idiotkę? Może jednak nie, ale można tak to odczytać, to moment niejasności w opowiadaniu. Zależy, czy dar królewicza rozumie się jako jednowymiarowy i zero-jedynkowy. Dotyka – wzbudza miłość. Nie dotyka – nie wzbudza. Jest mowa o tym, że starał się to kontrolować, decydować o tym, kiedy się nim posługuje. Pytanie, jak sam fakt, że zwykle może wzbudzić miłość, wpłynął na niego samego. Czy czasem ta moc nie jest w nim, w środku, a dotyk jedynie ją “domyka”? Taki, a nie inny wariant opisu miał sugerować drugą wersję: używanie mocy miłości zmieniło go, jest pewny siebie, wzbudza uczucia również niezależnie od dotyku, mimo tego, kim jest. Czy czasy są niepewne? Były niepewne, w chwili, kiedy królewicz spotyka kobietę, to raczej stagnacja. On może jest człowiekiem-ogrem, ale roztacza również wokół siebie aurę obrońcy i wybawiciela. Wyruszył po królewnę, ma jakiś cel, jest w nim energia, której w otaczającej krainie zupełnie nie ma. W takiej sytuacji łatwo się pogubić, i scena “przed” dotykiem wyraża desperację i zagubienie.

Znowu – wysiłek autorski w zmianę kolejności wydarzeń jest tutaj nikły, wystarczy przestawić kilka zdań, więc mogę to zrobić, ale tutaj chciałbym znać opinię więcej niż jednego czytelnika. Jeśli zabrzmi to bardziej wiarygodnie, łagodniej dla kobiety, i spójnie dla opowieści – to również mogę zrobić. Lubię zmieniać opowiadania tak, by zachować sens, ale żeby były lepsze. Po to jest forum :D

 

Czy po tak wyczerpującej dyskusji oboje czujemy się wyczerpani? Jeśli tak, to cel komentarzy został osiągnięty, i mogę się tylko cieszyć XD

zwolniłam chwyt i, piszcząc, spadłam prosto na krzew aronii. Poharatana cierniami skóra piekła

Z detali: aronia nie ma kolców, wcześniej nawet to przeoczyłem :)

Wystarczy zmienić na głóg, różę… może tarninę? :D

Nowa Fantastyka