
komentarze: 744, w dziale opowiadań: 622, opowiadania: 179
komentarze: 744, w dziale opowiadań: 622, opowiadania: 179
Najłatwiejsze w reanimacji są pomidorki. Kiedy krzak się ułamie, wystarczy wsadzić ułamaną część do słoika na tydzień, a kiedy już puści korzonki wetknąć do ziemi. U mnie ułamana gałązka zakwitła w słoiku, a po wsadzeniu do ziemi ma już dwa małe pomidorki.
Oczywiście to ta ziemia z bajora ;)
Bo te jabłonki z sadów nie wyglądają jak Twoja dostojna królowa: wcale nie są wielkie, szerokości takiej, żeby traktor zmieścił się między rzędami, za wysokie też nie mogą być… tych nie podejrzewałbym o nadprzyrodzone zdolności. W wieku parunastu lat mogą dać najwięcej owoców w przeliczeniu na zajmowaną powierzchnię, a potem opłaca się je wyciąć, żeby zrobić miejsca na kolejne – to fabryka owoców, a nie święty gaj Florei ;)
Gdyby wśród nich wyrosła taka myśląca jabłoń, pewnie tylko marzyłaby, żeby jej owoc wyturlał się poza sad lub został uniesiony w kieszeni złodziejaszka, co da jej dzieciom lepszy los. Cóż, będą dzikie i malutkie, ale przynajmniej szczęśliwe.
Witam!
Kto miał teraz poprowadzić ją z powrotem do niego?
To jedno z kluczowych zdań, a brzmi trochę niezgrabnie. Może prościej:
Kto teraz poprowadzi ją do (…)
No właśnie, do czego/kogo? do ukochanego? W zestawieniu z poprzednim zdaniem nie jest to jasne.
Wspomnienie dłoni ukochanego wciąż ciążyło na jej ramieniu, jakby jeszcze niedawno prowadził ją przez pustkowie.
Powtórzenie, a w pierwsza część brzmi “angielskawo” – można pozbyć się pierwszego “jej” lub zmienić kolejność (jej na ramieniu).
zapytał step, gdy na pagórkach znów zakołysały połacie Trawy.
Zapewne efekt walki z siękozą, ale dla mnie ostatnia część zdania nie brzmi dobrze. Kwestia gustu.
Czas na zawahanie był dawno temu.
Może ładniej będzie: Czas na wahanie dawno minął.
Do reszty się nie czepiam, bo to opowiadanie, w którym każde słówko jest ważne i jest jeszcze jedną cegiełką budującą nastrój. Ładne metafory, ładny styl, piękne obrazy, które pojawiały się w głowie w trakcie czytania. Fabuła prosta, a jednak chwyta za serce. No i sporo przemyśleń dla czytelnika: droga ku śmierci jest jednokierunkowa, ale miłość może być wieczna.
Nadrabiam zaległości wakacyjne :)
Początek naprawdę dobrze napisany – oryginalna mitologia, dobrze dobrany język postaci i styl opisu. Wprowadzenia jest ani za dużo, ani za mało – wszystko było jasne i mogłem zagłębić się w lekturze reszty.
Opis relacji bohaterów i ich dialogi wydały mi się od początku przesłodzone. Przeczuwałem, że jest to celowy zabieg, wytworzenie pięknego pejzażu, w którym za chwilę pojawi się rysa. I wcale się nie zawiodłem, bo im dalej, tym więcej było niepokoju, potem grozy, a nawet może pra-horroru (w końcu historia rozgrywa się tuż po stworzeniu świata i wcześniej horrorów nie było).
Doceniam ładne budowanie świata, które bardzo zachęca do poznawania go. Takie opowieści mogę czytać bez zmęczenia, a po zakończeniu żałuję, że poznałem tylko taki mały fragment uniwersum.
Z czym miałem problem:
– jaskółki bardzo rzadko gniazdują na drzewach, a tutaj osłony przed drapieżnikami są na drzewach.
– lisy i rysie rozszarpujące jaskółki w kolczastym zagajniku – trochę to przesadzone, w dodatku rysie są większe i same by się podrapały, lis może byłby zachęcony martwymi jaskółkami i bardziej pasuje. Może żbiki zamiast rysi? Są zwinniejsze.
– noc pokazana jako domena drapieżników i coś, co budzi strach. Jest to niekonsekwencja w całym zamierzeniu opowiadania, ponieważ strach przed nocą jest typowo “cywilizacyjny”. Człowiek po prostu lepiej sobie radzi za dnia, ale jeśli żyje zgodnie z naturą, noc nie jest straszna. Mirtisi, którzy przez całą resztę opowiadania byli odmienni od typowych ludzi (i bardzo mi się to podobało) zostali w tym jednym miejscu sprowadzeni do poziomu współczesnego człowieka. Może gdyby mocniej zaakcentować w opowiadaniu, że noc jest rodzajem “tabu” i bohaterka celowo zmusza mirtisa do snu, żeby czegoś nie odkrył, nie odebrałbym tego jako problem.
Być może jest to kwestia odbiorcy, po prostu często śpię nocą w lesie i kiedy słyszę po raz setny “a nie strach tak w lesie spać” wprawia mnie to w zażenowanie. Miasto jest niebezpieczne nocą, nie las.
– nie do końca załapałem, czy Bielka zwyczajowo morduje nocą losowe ptaki, czy akurat uparła się na te jaskółki, żeby pokazać, że na świecie musi panować równowaga: skoro Helsten dokonał ingerencji i sztucznie zwiększył szanse jaskółek na przeżycie, ona musi je wszystkie wymordować. Czy jeśli Helsten zacznie hodować owce w zagrodzie (przykład), ona też wyssie z nich krew, ponieważ sztucznie zwiększył szanse owiec na przeżycie i ochronił je przed wilkami? Na ile bohaterka jest w tym działaniu sprawcza (ma wolną wolę i czyni tak, ponieważ czuje, że musi przywrócić równowagę), a na ile jest narzędziem (siła wyższa używa jej, by przywrócić równowagę). Zakończenie wskazuje na pierwszy wariant.
Opowiadanie byłoby ciekawym fragmentem większej całości, w której ludzie (lub potomkowie mirtisów) prowadzą wyniszczającą wojnę z datelvami, a zarzewie konfliktu bierze się właśnie z tej sceny.
Moim zdaniem odbite od – jeśli jest to odbicie od lustrzanej powierzchni, odbite na – jeśli jest to efekt podobny do druku na tkaninie – tak, jak napisałaś.
Tak, tutaj się odpowiada na komentarze! Witam i zachęcam do dalszych publikacji. Byłaś na wątku powitalnym w Hydepark-u?
RR ma rację, niepokój jest wyczuwalny, ale również zachęca do uważnego czytania. Zaniepokojony czytelnik szuka odpowiedzi, żeby się uspokoić ;)
Rozbawiony użyszkodnik też się znajdzie!
Wiersz mógłby być antidotum na wiele (zbyt) podniosłych utworów o miłości. Oraz dowodem, że miłość niejedno ma imię, a jednak jest tym samym uczuciem.
Pozdrawiam!
Historia naprawdę mnie zaintrygowała. Oprócz głównego wątku jest kilka ukrytych: przemoc domowa, i dlaczego do wioski przyjeżdżają tylko mężczyźni? Miałem poczucie, jakbym dotknął świata, który może być dla nas jeszcze dziwniejszy niż twarz pojawiająca się na powiece. Dziecko, które się w nim urodziło, nie ma jednak o tym pojęcia.
W kilku miejscach drażniła mnie interpunkcja. Kilka innych drobiazgów stylistycznych poniżej:
twarz nieznajomej kobiety odbitą po wewnętrznej stronie moich powiek
Moim zdaniem raczej odbitą od czegoś (od wewnętrznej strony powiek).
Irytuje mnie tylko, kiedy próbuję zasnąć i mam wrażenie, że chce mi coś przekazać.
Nie brzmi zgrabnie, jakby narratora irytowało to, że próbuje zasnąć. Irytuje go to, że ona chce coś przekazać właśnie wtedy, kiedy on próbuje zasnąć.
Szczerze mówiąc, byłaby nawet ładna, gdyby nie okoliczności, w których ją widuję.
To również dziwnie zabrzmiało. Zamierzony sens zdania to zapewne “mógłbym ją uznać za ładną, gdyby nie okoliczności, w których ją widuję”
Witam,
Akcja rozpoczyna się w karczmie. Nie będę bardzo narzekał, bo w swoim pierwszym opowiadaniu na forum też miałem karczmę, ale bohater był zapożyczony ze świata, w którym często do nich zachodził (wiedźmin). Tutaj w tekście jest sugestia, że w karczmie przesiadują chłopi, co z kolei implikuje, że bardzo dobrze im się powodzi (jak na chłopów). Po lekturze wielu opowiadań mam przesyt karczm. Nie jest to żaden błąd, tylko po prostu mało oryginalne.
Z kobietami nie walczę, ale ty nie jesteś kobietą. Jesteś plugawym potworem! Swoimi czarami spaliłaś spichlerz w Pinearze. Biedni ludzie nie mieli co jeść. Moim rycerskim obowiązkiem jest cię zabić w obronie prostego ludu.
Brakuje co najmniej jednego wykrzyknika – najlepiej na końcu. Nie było dla mnie jasne, czy chodziło o biedaków, czy tak żałuje wszystkich mieszkańców. Gdyby to była Skandynawia, mała wioseczka i surowa północ, to może każdy miałby dostęp do spichlerza, ale tutaj miałem wątpliwości.
Dziewczyna długo pochylała się z bólem nad martwym ciałem. Była załamana
Drugie zdanie to opis jej stanu, którego czytelnik może domyślić się z pierwszego zdania. Według zasady “pokaż, nie opisuj” można je śmiało pominąć.
Oczy kobiety wróciły do normalnego wyglądu, a ona sama uśmiechnęła się smutno do Zorin, wzięła jeszcze jeden rozedrgany oddech, po czym zamknęła oczy.
Warto unikać powtórzeń. Wystarczy np. drugie zamienić na “powieki”.
chłopaka mniej więcej w jej wieku. Miał długie blond włosy i był bogato ubrany. Na pewno nie był zwykłym chłopem
Hm, chłopak (dziecko) z definicji nie jest chłopem (dorosłym). Może lepiej “parobkiem”? To zdanie o chłopie brzmi jak zapewnienie dla czytelnika i nie wnosi wiele do akcji.
Niedobrze, chyba była zardzewiała, a w takim przypadku ryzyko zakażenia jest ogromne.
Druga część zdania brzmi, jakby pochodziła od narratora, nie od bohaterki.
W trawie zobaczyła wyraźne ślady, jakby ktoś utykał, a także plamy świeżej krwi. W panice zaczęła biegać i przeszukiwać las. Nikogo nie znalazła.
Eee… cały las? To się dziewczyna nabiegała! A nie mogła go tropić, skoro zostawiał wyraźne ślady? Pierwsze zdanie nie współgra z kolejnymi.
Zdarzyło się, że pewnego wieczora znalazła się na przedmieściach Lendergardu. Zmęczona postanowiła zajść do karczmy pod lasem.
Skoro dziewczyna ledwo przędzie, to powinna raczej przespać się ukradkiem w jakiejś stodole na sianie (znowu wraca wątek karczmy) albo znaleźć inny nocleg “alternatywny” – pogadać z ludźmi, przenocować za pomoc w domu, ogrodzie, na polu.
Kto i kiedy zrobił mu takie pranie mózgu
W fantasy unikałbym współczesnych sformułowań, w dodatku kalk z angielskiego brainwash
Zabić tego, który był kiedyś chłopcem, z którym leżała razem na trawie?
Niezgrabnie to brzmi, i czy leżenie z kimś na trawie aż tak bardzo zobowiązuje? (chyba że potem jest bardzo wygnieciona :) )
Rycerz obejrzał się jeszcze na dziwne drzewo, ale wskoczył na konia i odjechał w deszcz.
Eee, on rzeczywiście ma problemy z mózgiem, skoro nie poprosił o siekierę (może miecza mu było szkoda?).
Podobał mi się pomysł na fabułę i kompozycja. Podobał mi się również język. Każdemu zdarzają się wpadki, a w dodatku bardzo trudno jest zauważyć własne wpadki (i od tego jest właśnie forum). W tym tekście są to drobiazgi, które w ogóle nie przeszkadzały mi w czytaniu. Jest bohaterka, z którą można się utożsamić, podejmuje trudne wybory.
Jedyne, co mocniej zazgrzytało w logice, to pragnienie zemsty. Nie pasuje do niej ani trochę. W tej części kraju nic ją nie trzyma, nie ma rodziny, więc mogłaby po prostu może przenieść się w inne miejsce. To nie rycerz jest jej wrogiem, tylko ci, którzy podżegają do polowania na czarownice. Zatem wydała wojnę ręce, ale nie chce ściąć głowy.
wpadało mnóstwo dziennego światła, zalewając pachnące nowością wnętrze ciepłymi promieniami słońca.
Ładne to, ale druga część zdania w zasadzie powtarza pierwszą.
zbliżyła się jak łaszący się kot
Nie mam nic przeciwko “się”, ale te dwa są bardzo blisko siebie.
Jedyny taki w Polsce – oznajmił z dumą.
Dumę już słychać w wypowiedzi.
podlewana wodą o składzie doskonalszym niż krew.
Oryginalne, ale jakoś nie przemówiło do mnie, może krew nie kojarzy mi się z czymś doskonałym.
Były ich tysiące. Setki tysięcy. Sprawiały wrażenie, jakby drzewo zostało nakryte koronkowym welonem, falującym przy każdym podmuchu wiatru, sterowanego przez system wentylacji.
Tu mam problem z setkami tysięcy, to jabłoń o tylu kwiatach umrze z przepracowania. Po pierwsze wytworzenie tylu kwiatów ją zabije. Po drugie wytworzenie zalążków ją zabije. A po trzecie nie wytworzy tylu owoców, bo ją to zabije. Będzie musiała je masowo zrzucać, czyli również straci cenne zasoby.
I są zawsze potrzebne dwie jabłonie. Nie jest samopylna.
Ucieszył się, słysząc znajome chlupnięcie, i pomknął dalej, tuż obok niewielkiej gruszy z obgryzioną korą
Ucieszył się, usłyszawszy/kiedy usłyszał znajome chlupnięcie (…)
Nagle jej palec zatrzymał się w połowie ekranu. – Ta babcia… zmarła w dziewięćdziesiątym pierwszym roku – powiedziała nagle.
Dużo tego “nagle”. Można pozbyć się drugiego, stawiając wykrzyknik po wypowiedzi – efekt dla czytelnika jest podobny.
A jednak rośnie tu od dwudziestu lat. Nie powiesz mi, że przetrwała, bo miała szczęście.
Wyobrażałem sobie wielkie, dojrzałe drzewo. Dwadzieścia lat to młódka ;)
Myśl o tym, co może się wydarzyć, jeśli wojsko w pełni odkryje jej potencjał, ścisnęła mu żołądek.
Użycie słowa “potencjał” jest zrozumiałe, ale potoczne.
choć to tu rosło od dwudziestu lat
Przy czytaniu na głos nie brzmi dobrze, a w zestawieniu z poprzednim wyrazem budzi zabawne skojarzenia fonetyczne.
Florian padł na ziemię, chroniąc głowę
Ryzykowne użycie imiesłowu.
chroniąc głowę. Oszołomiony, przeczołgał się pod biurko i skulony nasłuchiwał kolejnych wystrzałów. Gdy wreszcie zapanowała cisza, wysunął powoli głowę i spojrzał na zakrwawioną wykładzinę oraz ciała. Dziesiątki ciał. Podniósł wzrok i zobaczył Kalinę stojącą z opuszczonym pistoletem.
Powtórzenie (zauważalne przy czytaniu). Końcowe zdanie też nie wydaje się najzgrabniejsze. Można próbować rozbić je na kilka, stopniując napięcie:, np. coś w tym stylu “Podniósł wzrok. Kalina stała na środku sali. Delikatne palce kobiety wciąż ściskały rękojeść pistoletu, choć lufa broni celowała już tylko w podłogę”
Uwaga techniczna: przy “dziesiątkach ciał” był to raczej lekki karabinek automatyczny. Gdyby używała pistoletu, musiałaby go przeładować (zapewne kilka razy), co wymaga wytrenowania. Zabicie tylu osób również nie jest takie łatwe. Zwykle potrzebny jest więcej niż jeden strzał, żeby kogoś zabić. Nie wszystkich trafiła w głowę, ludzie są ruchomym celem, a przebicie ramienia lub płuca kulą wcale nie sprawia, że ktoś przestaje się ruszać. Czy Kalina jest strzelcem wyborowym, czy może narzeczoną Johna Wicka?
Uff, to tyle łapanek językowych i innych kwestii.
A całość mi się podobała: krótka, ale treściwa akcja, niebanalny wątek psychoaktywnej jabłoni, interakcja bohaterów, udane dialogi, pokazywanie zamiast opisywania. Ładne, zgrabne i przyjemne w czytaniu. Pozdrawiam!
Mój zielony rozbójnik wygląda tak:
Wprawdzie w transporcie wytrzęsło mu calutką ziemię, ale dostał żyzną z dna wyschniętego jeziora (magiczny sposób na wzrost roślin, ale zanim nabierze się łopatę, trzeba wypowiedzieć zaklęcie i przebłagać wodnika)
Kto je dodaje do wody?
Zapewne wodnik? O nich wie więcej Vacter albo JolkaK.
Koalo, miły szort! Karramba, zachęciłeś mnie, chyba pojadę do Kibi-Kibi!
Wyobraźcie sobie, że ktoś Was pakuje do ciemnego więzienia, w międzyczasie następuje kilkukrotne trzęsienie ziemi, a jak już wydostaniecie się z tego więzienia
… od razu zaczynacie planować zemstę? Było w kilku książkach i filmach xD
specjalnie wybrałam takie kwiatki, które trudno zabić.
Zapowiada się Kill Bill Vol. 3
Już sobie to wyobrażam: “Jaką pompę? Jak będziesz nosił wiadrami, to będziesz miał muskuły niczym wiedźmin” xD
P.S. Druga wersja, żeby pokazać, że interpunkcja ma znaczenie: “Jaką pompę? Jak będziesz nosił wiadrami, to będziesz miał muskuły, niczym wiedźmin”
Ale z drugą wersją ostrożnie, bo z zakupu nici!
No to wracam pilnować własnego ogródka :)
HollyHell, dziękowałem już na wątku konkursowym. Większość uwag udało mi się uwzględnić – dziękuję za tak wnikliwe przeczytanie! Rewizyta Ślimaka też miła. Co do piórek i nie piórek, to nie jestem aż tak łasy na wyróżnienia, ważne że opowiadanie dobrze się czytało.
TaTojota, dziękuję, starałem się włożyć duszę w bohaterkę (jak w żelazko).
Temat nie będzie porzucony. Tyle że kontynuację historii trudno będzie zawrzeć w opowiadaniach. Świat Matyldy jest złożony i pokazywanie kawałeczków w oddzielnych historiach doprowadzi do zagubienia czytelników. Raczej książka, a na forum nie ma miejsca na książki.
Przyznam, że scenę otwierającą mam w głowie (łamigłówka: jak opisać jatkę i zmieścić się w kategorii PG 13) i nawet chciałem się nią podzielić w formie opowiadania, mimo że opóźni to inne pisarskie projekty. Oprócz aszraków miał się pojawić inny potwór-niepotwór, tkacz myśli. Niepotwór, bo to istota stworzona kiedyś do pewnego celu, świadoma i nieśmiertelna, która teraz cierpi egzystencjalny ból, ponieważ została porzucona. Podobnie jak ślimaki, ma rację bytu. Nawet aszraki mają, tylko ich twórcy nie chcą ponieść odpowiedzialności za coś, co kiedyś im pomogło, a teraz stało się niewygodne. Niech Matylda – idealistka je posprząta, a oni wrócą do intryg…
Jeśli to opublikuję, niestety nie wejdzie do książki, ponieważ nikt już nie wyda całości. A w książce chciałem odsłaniać świat zasłona za zasłoną, za każdym razem dając Matyldzie trudny wybór, aż w końcu będzie miała dość przedwczesnej dorosłości, a przeciążony kręgosłup moralny pęknie, bo nikt go nie wspiera. A na samym końcu również sama opowieść się rozwarstwi, a czytelnik będzie musiał wybierać, której Matyldzie uwierzyć.
Sami widzicie, że nawet w kilku opkach się nie da :P
Ostatnio sporo jestem offline, więc czuję się trochę jak astronauta, który właśnie odebrał wiadomość wysłaną dawno, dawno temu ;)
Cieszę się, a jeszcze bardziej cieszy się Matylda i jej świat, bo mają motywację by się rozwijać. Jak wiadomo, rośliny potrzebują nie tylko słońca i deszczu, ale i dobrego słowa, wtedy są naprawdę piękne!
Gratuluję wszystkim i powolutku będę uzupełniał brak w komentarzach pod Waszymi opowiadaniami!
Dziękuję HollyHell za prowadzenie konkursu, poczucie humoru, motywację i porządek – po dyskusji widzę, że zdarzały się trudniejsze momenty, a mimo tego dzielnie z nich wybrnęłaś. No i te komentarze do tekstów, potwierdzające, że naprawdę zagłębiłaś się w każdy z tych fantastycznych światów (jeszcze nie wprowadziłem poprawek do Matyldy, ale zabiorę się za to w pierwszej wolnej chwili).
Matylda powróci w pełnym metrażu, ale trochę poczeka. Obecnie walczę z tekstem, który rozrasta się niczym chwast i docelowo przekroczy 500k znaków. Dlatego wybaczcie, że ostatnio rzadziej tu zaglądam, ale muszę wydobywać z kolejnych tarapatów piątkę pewnych niesfornych literackich dzieciaków. Matylda w długiej wersji też celuje w 500+, a do tego potrzebne są długie, zimowe wieczory :)
Fajnie, że znalazłeś trochę zalet.
Ale wady są ciekawsze, więc po kolei.
Jak zerkam na swój komentarz, to ilość jednych i drugich jest porównywalna – ale waga inna, bo zalety pozwoliły z ciekawością przeczytać tekst, a wady to takie westchnienia “ech, jest dobrze, ale mogło być lepiej”.
W przypadku narratora domyślam się, że może zawiniła… troska o czytelnika. Bo kiedy czytelnik czyta coś Finkli, to spodziewa się, że będzie logicznie i prawdopodobnie, i wszystko będzie ładnie wytłumaczone. Bez wszechwiedzącego narratora czytelnik pewnie musiałby mozolnie kojarzyć “antyczne” wnioski Guerry z osiągnięciami współczesnej botaniki – a nie każdy ma do tego cierpliwość. W tej wersji opowiadanie jest dostępne w zasadzie dla każdego chętnego czytelnika, ale za to narrator ma schizę :)
Nawiązując do innych komentarzy – czy między wyznawcami tak różnych bogów było miejsce na rozmowę? Może było, ale w innej wersji opowiadania, w której przy życiu zostaje tylko Guerro i Perita. Każde z nich widzi poległych, każde przeżywa żałobę i dopiero wtedy zdobywają się na rozmowę… Chwilowo nie ma bogów, jest dwoje zrozpaczonych ludzi. Sadzą roślinkę na grobie Venity*, a potem się rozchodzą. Ckliwe, prawda? ;)
*wyrośnie z niej drzewo żelazne xD
Anet, cieszę się, że przeczytałaś. Jeśli powstaną kolejne przygody Matyldy, dodam link w przedmowie!
Odwrócił głowę z nadzieją, ta jednak zgasła od razu zdmuchnięta tchnieniem pożogi.
W drugiej części zdania odruchowo szukałem przecinka.
Jednak przemieszczał się dalej pchany siłą konieczności.
Tu też – mamy osobną część zdania z wyjaśnieniem, dlaczego się przemieszczał.
Pożoga nacierała z siłą
Hm, a czy natarcie nie zawiera już w sobie elementu siły? Może “nacierała nieustępliwie/bezlitośnie”
Znaczenia słowa dobra były wyblakłe i niejasne, lecz wydawało się, że użył je właściwie.
Użył znaczeń czy użył słowa?
Nie wykrywam żadnych wzmożonych procesów spalania, oprócz kuchenki w sąsiedniej jednostce mieszkalnej aktywowanej prawdopodobnie w celu spreparowania jajek w wysokiej temperaturze.
Między “mieszkalnej” a “aktywowanej” aż prosi się o przecinek – bez niego czytelnik może się pogubić i mieć wrażenie, że jednostka mieszkalna preparuje jajka.
Kręcił się jeszcze makromoment aż wreszcie wziął w końcówkę chwytającą kubek herbaty i wyszedł poszukać człowieka.
Przecinek przed “aż”
gdzie żarna bezlitośnie mieliły wszystko co przynieśli na nicość, a powstały pył wkrótce rozwiewany był przez suchy wiatr
Khem, to w końcu nicość czy pył? Bo nicość, taka z Bajek Robotów, to jest prawdziwe nic, a nie pył xD
Ale on nie żył, więc rozeszli się na boki, aż utworzyli ogromny krąg wokół ciała
Obrazowe, ale językowo średnio zgrabne. Zbyt późna pora, żebym wymyślił, jak to zmienić, ale mi zgrzyta ;)
To teraz wreszcie do rzeczy: opowiadanie ciekawe. Dużo metafor, niektóre bardzo mi się podobały, inne nieco “naburmuszone” lub “purpurowe” – ale to kwestia gustu.
. Pierwsze skojarzenie to Twoje odpowiadanie o murze. Odczytałem ten tekst jako pójście krok dalej. w stronę ambitnych tekstów, pisanych dla czytelników, którzy lubią zgadywać i nie przeszkadza im wieloznaczność, a nawet delikatne zagubienie. Ja gubiłem się głównie “lokalnie”, w niektórych metaforach, które prowadziły mnie na manowce. W opowiadaniu jako całości się nie gubiłem, bo podpowiedzi, jak je interpretować jest moim zdanie w tekście wystarczająco dużo. To subiektywna opinia i mam wrażenie, że będą tacy czytelnicy, którzy na pustyni się zagubią i już z niej nie wrócą, a nie każdy ma cierpliwego robota z herbatą.
Drugie skojarzenie to Ursula le Guin i Ziemiomorze. Poznanie prawdziwego imienia pozwala zapanować nad czymś/kimś – kiedy w Twoim tekście kiełkowały słowa i znaczenia, przypomniałem sobie historię Geda/Krogulca i inne opowieści z książek Ursuli.
Pozdrawiam!
Nadrabiam wakacyjne zaległości w komentarzach :)
Finklo, opowiadanie dobre i wciągające.
Co mi się podobało:
– Walory edukacyjne – co świadczy również o Twoim zaangażowaniu w zdobywanie materiału do opowiadania
– Wartka fabuła, bez zbędnych ozdobników, nie ma przynudzania, samo “mięsko” (czasem w wersji vege)
– Dowódca Guerro, aczkolwiek pod względem strategii jest idiotą, z bieżącymi problemami radzi sobie w miarę sprawnie. Nie jest “papierowym” przeciwnikiem i gaj musi się natrudzić, by go pokonać.
– Dużo niekonwencjonalnych pomysłów
– Dbałość o zachowanie minimum realizmu – czyli czytelnik nie powinien narzekać, że wciskasz mu kit.
Co mi się nie podobało:
– Opowiadanie jest niewolnikiem pewnej konwencji, a przez to jest przewidywalne – od początku wiadomo, że wszyscy żołnierze zginą.
– Guerro nie podejmuje decyzji o odwrocie, przegrupowaniu, tylko prowadzi armię na zatracenie mimo ogromnych strat. Czułem się jak w horrorze klasy “B”, w którym bohaterowie muszą zwiedzać nawiedzony dom, “bo tak”.
– Jedynym wytłumaczeniem, które bym kupił, byłby fanatyzm religijny. Niestety, opisy “żelaznego” boga są bardzo zdawkowe. Można było poświęcić jedną z plag kosztem opisu fanatyzmu wyznawców. Opowiadanie byłoby bardziej przekonujące.
– Przy tak wielkiej armii brakowało mi generałów, gońców, zwiadowców, kucharzy, cieśli itp itd. Można się domyślać, że są, ale na początku cały czas miałem wrażenie, że maszeruje około setki osób. Dopiero pod koniec było ich mniej i opisy były adekwatne :)
– Wulgaryzmy mi się nie podobały. Na początku myślałem, że w środkowej części opowiadania narrator jest “zaczepiony” do Guerro i wulgaryzmy są z tym związane. Jednak czasem nawet w opisach plag narrator wykraczał poza punkt widzenia żołnierzy, stawał się wszechwiedzący, wyjaśniał, co się stało.
Dziękuję wszystkim czytelnikom!
Ostatnie trzy tygodnie spędziłem offline – spieszyłem się kochać norweskie lodowce, które naprawdę szybko odchodzą (a w zasadzie odpływają) i dopiero teraz, na promie mam chwilę na nadrabianie zaległości.
Uwagi Ślimaka, jak zwykle celne, postaram się wprowadzić, póki jeszcze prom wyposażony w wifi przemierza Bałtyk:)
Matylda – sam bardzo wahałem się między “y” a “i” – rzeczywiście nie była gotowa na tak dramatyczne wybory, i w zasadzie nie jest postacią heroiczną. Masz rację, że jest w tym więcej dramatu i tragizmu, niż odwagi. Ma ograniczony wybór, ograniczoną świadomość tego, co się dzieje, nie jest bohaterką z wyboru. A jednak ostatecznie zostaje bohaterką – tylko czy ktoś tak młody podoła wyzwaniu? Bardzo zachęcające do kontynuacji :)
Cezaremu dziękuję za podwójne przeczytanie tekstu!
Zygfrydzie, skoro i Ty zachęcasz do kontynuacji, to chyba nie mam wyboru, pomysł na pełnowymiarową fabułę jest, trzeba tylko to napisać.
JolkoK, cieszę się, że się podobało – w końcu taki jest sens pisania. Obiecuję, że w kontynuacji Matyldy obroty będą jeszcze wyższe :)
Kiszona róża to kombucha. Natomiast z kapusty dżemu nie da się wytworzyć. Czy przez to kapusta jest gorsza?
Bez kiszonej kapusty długie wyprawy morskie narażałyby marynarzy na szkorbut, a bez dżemu z róży…. hm… no hm… no gdybym bardzo główkował, to może stworzyłbym opowieść o królu, który miał kwaśną minę i kwaśmy humor, bo nie miał dżemu. Albo żony. Albo jednego i drugiego.
Tarnino, dzieci z kapusty kiedyś występowały nagminnie w odpowiedziach rodziców na trudne pytania ich pociech. Obecnie pociechy nie zadają już tych pytań rodzicom, tylko smartfonom.
Wystarczy, że zalejemy internet opowiadaniami o dzieciach kapusty, a AI podchwyci temat.
Dziękuję za liczne wizyty i odpowiadam według kolejności:
Koalo75 – skoro Cię zaciekawiło, mam motywację, by rozwijać świat cukinii i smoków,
Bardzie Jaskierze:
Smoki żyją bardzo długo, a Matylda jest pierwszym “owocem”, który wydała ta wioska. Smok nie był zainteresowany babcią (chociaż nieźle jej szło z magią) ani matką (ta nie miała zdolności). Tylko Matylda była odpowiednio “dojrzała” i tylko ona mogła odczarować jaja i doprowadzić do wyklucia się z jednego z nich smoka. Być może od razu pojawi się pytanie, dlaczego smok nie mógł sam odczarować jaja – z tego samego powodu, dla którego nie wystarczyło oblać kamieni magiczną wodą. Magia także dojrzewa wewnątrz ciał, jest przetwarzana.
Dlaczego smok nie zwrócił Matyldy? Ponieważ była potrzebna w innej społeczności ludzi – to powód pragmatyczny. Można podejrzewać, że w drugiej społeczności ludzie słabo znali się na magii, i że jeśli nawet są tam uzdolnione magicznie jednostki, to o tym nie wiedzą.
Smok mógł oczywiście zwrócić Matyldę, a porwać babcię, która ma talent nauczycielski. Jednak w takim wariancie Matylda raczej broniłaby domu, niż wyruszyła na podbój poznanie świata.
Rozstanie Matyldy z wioską jest symboliczne – dojrzała do tego, by wyjść poza krąg kamieni. Ma predyspozycje, by być kimś szczególnym. Smok to dostrzega. Dziewczynka musi “wyfrunąć z gniazdka”.
Magiczne cukinie są efektem podlewania zwyczajnych cukinii magiczną wodą, ale znów można domniemywać, że nie tylko. Matylda jest szczególna dlatego, że często obcuje z wodą i cukiniami. Matka Matyldy nie wie o tym, że owoce cukinii przybierają ludzką postać. Czy wie o tym babcia, ale pozwala wnuczce to samej odkryć? W tym opowiadaniu nie wiemy, i w 35 k znaków się nie dowiemy. W pełnym metrażu – jak najbardziej.
Taka zbiorcza odpowiedź na uwagi Barda – nie przeszkadza mi absolutnie głos na NIE, ponieważ same uwagi są ciekawe, a odpowiadanie na nie sprawiło mi przyjemność. Matylda ma szanse kiedyś rozwikłać niektóre zagadki otaczającego świata i poznać złożone zależności między cukiniami, ludźmi, smokami i bogami, których na razie nie ma (znów nieszczęsne 35k limitu).
Michaelu Bullfinch – pozostaje tylko podziękować i starać się.
Regulatorzy – wszystkie uwagi wprowadzone, niektóre nieco inaczej, niż sugestia, ale starałem się raczej zauważyć problem, a nie tylko rozwiązanie.
Ciekawe, że w innym tekście zauważyłem, że jeśli zadziera się głowę, to do góry – może dlatego, że tam łeb zadziera wielki dzik i uważniej sprawdzałem opis, a przy opisie zachowania ludzi pisałem “machinalnie”.
Finklo – tak, wszystkie elementy są ważne. Nawet ślimaki. W tym tekście Matylda jeszcze tego nie zauważy, ale w większym uniwersum musi. Ponieważ ślimaki, skoro zostały wprowadzone, mają jakiś cel, a nie tylko są bezmyślnymi zjadaczami cukinii. One również są smakoszami magii. Czy tylko po to, by wyhodować sobie koślawe nóżki? Pewnie nie :)
Dziękuję za głos na TAK, ale przede wszystkim cieszę się, że przeczytałaś i spodobał się świat – mimo tego, że wielu rzeczy o nim nie wiemy. Matylda i Paladin (rycerz) również nie znają/nie pojmują wszystkich niuansów ich świata, a narracja jest z nimi związana.
To jeszcze jedno nawiązanie do komentarza Barda: gdyby narrator był wszechwiedzący, wiedzielibyśmy więcej o świecie. Tutaj oglądamy go z perspektywy wojownika, który skupia się na walce ze ślimakami, oraz dziewczynki, przed którą dorośli ukrywają niektóre rzeczy.
Finklo, u mnie teraz też się pisze i pisze, tylko ta historia o Bogu Rozsądku :P
Byle nie Cannabis sativa var. indica ;D
Roślina, która odurza swojego właściciela, i zaczyna nad nim panować za pomocą wizji… oczywiście po to, by rozmnożył ją w milionach egzemplarzy… to by było coś!
Części czytałem w odwrotnej kolejności, co wcale nie przeszkadzało mi w odbiorze, ani szczególnie go nie zmieniło.
Ekspozycja, opisy, historie rodów, fabuła stoi w miejscu. Przez trzy rozdziały Eclipserium przeniosło się z punktu A do B.
Bohaterów jest bardzo wielu. Czy czytelnik może się z kimś utożsamić, by był jego przewodnikiem po świecie? Nie wydaje mi się. Brakuje głównej postaci. Wprowadzasz nowych bohaterów, zanim zdążę oswoić się z poprzednimi. Nie czuję do nich ani sympatii, ani odrazy, są jak figurki.
Czy będzie III rozdział (czwarty fragment)?
P.S. Żeby nie było aż tak “złośliwie”:
– podoba mi się koncepcja świata
– dużo oryginalnych pomysłów
– własne nazwy ras
– legendy, przepowiednie, sagi i historie rodów nadają światu głębię
– ciekawe pomysły na wygląd postaci
Czyli niby wszystko jest ok, ale jednak coś zgrzyta. Pomysł jest dobry, trzeba go teraz dobrze “podać”.
Plac Nocy wypełniało kilkudziesięciu niewolników shadar-kai oraz krinthów,
Ale tak szczelnie wypełniali?
Wrota liczyła kilkanaście sążni wzwyż. Dwa potężne skrzydła wrót liczyły po kilka sążni jedno.
To one są dzielone w pionie? Albo wrota są wyższe, niż skrzydła?
U wielkich wrót Eclipserium stała drowka, która ze spokojem i uwagą notowała każdą rzecz wnoszoną do środka. Stała przy wysokiej skrzyni nakrytej materiałem, która służyła jej za pulpit.
Powtórzenia
Rosłe szaroskórne osiłki przypominające trochę bardziej ludzkie orki głośno stękały.
Problem z interpunkcją i konstrukcją zdania. “Szaroskórne” też nie brzmi dobrze. Może: Osiłki o szarej skórze, na wpół ludzie, a na wpół orki, głośno stękały.
Nosiła długą purpurową sukienkę, która posiadała po bokach obfite wcięcia, z których wystawały jej dwie długie i kształtne nogi zwieńczone srebrnymi szpilkami.
Przy takim zdaniu, wielokrotnie złożonym, czytelnik zapomina, co było na początku, zanim dojdzie do końca. Rozdzielenie na dwa zdania pomoże.
Cobralis podpatrywała na starszą siostrę,
Albo podpatrywała siostrę, albo zerkała na siostrę.
Księżna zamilkła i spoglądała na Eclipserium z niestygnącym podziwiem w okolonych mrokiem oczach. Arystokratycznych oczach pomroków. Oczach wysoko urodzonych arkanistów zespolonych z esencją cienia.
Napisałbym, że purpurowe, gdyby nie to, że jest czarne.
Pierwsze zdanie niezgrabne. Literówka – “podziwem”, a ostatnią część można śmiało usunąć, nie tracąc nic z sensu zdania.
Jest też problem ze składnią, gdyby chcieć zachować oryginał, to lepiej będzie brzmiało
Księżna zamilkła i okolonymi mrokiem oczami podziwiała Eclipserium.
Podziw nie zupa, nie stygnie.
Jej długie kruczoczarne włosy przechodziły miejscami we fiolet, srebrzyły się pojedynczymi pasemkami, to wyłaniając, to niknąc na powrót w ich zaczesanym do tyłu potoku.
Domyślam się, o co chodzi, ale nie jest to zgrabnie napisane.
Wiem jedynie tyle, że Archiwum pragnie poznać sposoby kartografii, które rozwija nasz wspólny przyjaciel –
Co to są “sposoby kartografii”? Nie można tego napisać prościej?
Przyznaję, że dalej straciłem ochotę na sugestie językowe, skupiłem się na brnięciu przez tekst. Wielu bohaterów, intrygi, ekspozycja za ekspozycją.
Problem w tym, że w zasadzie niewiele się dzieje. Domyślam się, że I rozdział to dopiero przygotowanie fundamentów pod resztę historii, tylko że czytelnik może stracić zapał do czytania, zanim w ogóle zacznie się właściwa fabuła.
Rozumiem, że ta opowieść jest dla Ciebie ważna. Zainteresuj nią czytelnika! Czytałem II rozdział i doczekałem się tylko teleportacji Eclipserium. Rozumiem, że tutaj pojawiają się intrygi, które będą ważne dalej, i jako autor wiesz, że dzięki nim opowieść nabierze rumieńców. Tylko dla czytelnika niewiele to na razie znaczy. Dużo opisów, dużo tajemniczych rozmów, dużo budowania dekoracji – które są tylko dekoracjami. Na scenie niewiele się dzieje.
Dziękuję za przeczytanie i klikanie! Cukinie rosną teraz w bibliotece – ciepło, przytulnie i są tylko mole książkowe, żadnych ślimaków :)
Czy martwiłby się zaniedbywaniem czyjejś dziewczyny?
Diabeł jeden wie
Sugestie się cieszą, że są zaopiekowane
Wymawia się szybciej, niż “otoczony opieką” albo “zauważony” i staje się słowem-workiem. Psychologowie chyba je uwielbiają – niech się psycholog wypowie :D
Bardzo dobrze się bawiłem – historia ułożona bardzo dobrze, zaskoczenie ze szczyptą humoru i ironii, a całość lekka i przyjemna w czytaniu.
Nawet rybki w akwarium były zaopiekowane.
Ostatnie słowo jest uważane przez wielu za chwast. Nawet rybkami w akwarium się opiekował.
Reklamy, stale atakujące ze wszystkich stron
Wyrzuciłbym “stale”, bo mam wrażenie przesytu
bo to była dla firmy okazja testowania nowości implementowanej na tak starym urządzeniu. Nie byłoby mnie stać normalnie na taki wydatek, bo rządowa podwyżka emerytur była symboliczna, ale spodziewałem się, że za dwa lata już nie będę żył, bo różne choróbska co rusz mnie dopadały
Efekt bobo, może on jednak podświadomie chce tej diablicy, tylko się wstydzi?
by z jego wyobraźnią wymyślił zmiany rujnujące
Zrozumiałe, ale niezgrabne
Dostałem za darmo od „Robotics” najnowszy egzemplarz sprzątającego robota RSOOW, z odpowiednio ograniczoną wyobraźnią, ale nie nudzę się i nie żałuję, że nie przystałem na propozycję Lucka, który oferował przysłanie młodej diablicy w zamian za RS-55.
Zdanie bardzo dobre, ale za długie. Rozdzieliłbym na dwa.
Pozdrawiam!
Miałem wrażenie niekończącej się ekspozycji – opisy całej czeredy bohaterów, opisy pałacu, potem wreszcie teleportacja. Przysnąłem dwa razy w trakcie czytania, być może przez duszną, letnią aurę, a być może uśpiły mnie powtarzane słowa.
Jest sporo powtórzeń. Czasem kolejne zdanie powtarza to, co już zostało wspomniane w poprzednimi, tylko w inny sposób. Rozumiem, że czytelnik ma czegoś nie przegapić, ale efekt jest odwrotny – już za pierwszym razem “łapię” nastrój lub zamiar autora, i powtórzenia tylko nużą.
Powtarzają się również wyrazy. Mam wrażenie, że czytam drugi raz to samo.
Rozumiem, że jesteśmy w II rozdziale, ekspozycja jest nieunikniona, jednak przy tak powolnym tempie akcji czytelnik może po prostu “odpaść”. Nie piszę tego z perspektywy osoby, która oczekuje w każdej scenie trzęsienia ziemi. Lubię opisy, jeśli wytwarzają nastrój lub są ważne dla fabuły, a także pozwalają się czytelnikowi zorientować, gdzie jest. Moim zdaniem te są zbyt szczegółowe. Nie będę potem pamiętał, co gdzie było w Eclipserium, jeśli nie będzie to krytyczne dla rozwoju akcji.
Uwaga: w tytule jest Ecilpseriusze, powinno być Eclipseriusze lub Eklipseriusze.
Niektóre metafory ryzykowne:
ogromny obelisk, którego oblicze
A opisy tak zagmatwane, że pod koniec zdania zapominam, o czym była mowa na początku:
Za kolumnadami widniały szerokie okna, poprzez które przeświecało blade światło rozkładające się podłużnymi pasami w półmroku, aby dalej, przechodząc przez szereg kolumn, padać w pojedynczych odstępach na środek sali.
Prawie niewidoczne skrzydła schowały się posłusznie za plecami.
Skoro prawie niewidoczne, to co czytelnikowi z tego, że się schowały? I jakie to ma znaczenie dla fabuły?
Miała zwyczaj robić tak przy każdym spotkaniu z jej ciemnoszarą personą woniejącą spalenizną Dziewięciu Piekieł.
Dopiero przy trzecim czytaniu załapałem, że personą jest Demonessa, a nie ten, kogo spotykała. Nie można prościej?
Często, gdy nawyk ten trwał aż nazbyt długo i obserwowana osoba zdradzała, że czuje na sobie jej diabelski wzrok, Demonessa wybudzała się nagle ze swoistego stanu zawieszenia, jakby nie była świadoma, że bezustannie wpatrywała się w konkretną osobę.
Bardzo pomoże wyrzucenie ze zdania pierwszego członu – “gdy nawyk (…) długo”, ponieważ użycie nawyku jest wątpliwe słownikowo, a nic nie wnosi do zdania.
zajmowała się swoim diablim ogonem, którego namiętnie ściskała w dłoniach
Namiętnie, czyli jak? Bo czytelnicy mogą sobie wyobrażać różne rzeczy. Nie może go po prostu miętosić albo robić cokolwiek innego?
Wydawał się marą senną jawiącą się śpiącemu w prawdziwie mrocznych snach, których złowrogi finał znajduje przedłużenie na jawie
Epatowanie mrokiem – już pierwsza część zdania wytworzyła nastrój, druga tylko go powtarza.
I… tak jest w całym rozdziale. Może jeszcze znajdę siłę na więcej sugestii, ale na razie podałem tylko przykłady z początku.
Podsumowanie: moim zdaniem można skrócić o 1/3 i uzyskać podobny efekt.
Zainteresowała mnie teleportacja i to, co stanie się dalej. Jeśli w kolejnym rozdziale pojawi się akcja, może nie odpadnę przy czytaniu.
No edytowałem, bo o katastrofie busa było tyle sprzecznych wiadomości, że dopiero teraz doszedłem, że na pace jechała piątka, a w kabinie reszta. I ci z paki zginęli, bo nie mieli pasów. Przynajmniej według większości wersji.
Rura bezpieczna, bo można się do niej przypiąć pasem. Więc nie mam nic przeciwko busom z rurą.
A poprzedni też edytowałem, bo mnie samego denerwują krytyki bez podpowiedzi, ale musiałem trochę podumać, jak bym próbował sam wybrnąć z problemu.
Barman i dziewczyna z rurą, wszyscy w jego aucie? Niewiarygodne ;)
Ambush, przecież to bus był, taki podwyższany, żeby więcej paczek weszło :)
Niedawno bus firmy na “I” rozbił się o tira. Kilka osób przewożono nielegalnie w przestrzeni “paczkowej”. Pięć zmarło.
Kiedy stoję furgonetką w dziwnych miejscach, widuję tam również busy pocztowe, używane jako improwizowane kampery. Dziewczyna na rurze by mnie nie zdziwiła. Ostatnio ze środka wysiedli artyści ze sprzętem cyrkowym i zaczęli ćwiczyć.
Witam!
Jest pomysł, jest fabuła, jest bohater – to dobrze. Czytało się w miarę płynnie, choć w kilku miejscach potykałem się na tempie i stylu.
Logika postępowania i wiarygodność głównego bohatera – z tym miałem największy problem. Nieoczekiwanie postanawia bawić się w detektywa. Tak, ciekawość to pierwszy stopień do piekła, ale wcześniej nie sprawia raczej wrażenia kogoś, kto zachowałby się w ten sposób. Można było inaczej zbudować postać: ktoś, kto nudzi się pracą (to akurat się zgadza), ma bujną wyobraźnię, czyta kryminały. Uwierzyłbym, gdyby bohater nudził się jak mops i nagle dostał pożywkę dla wyobraźni – wtedy łatwo da się wciągnąć w grę. Tymczasem zaczynamy od bohatera zmęczonego, bez werwy – i nagle następuje przemiana w detektywa.
Miałem problem z zapisem kulminacyjnych scen:
Teraz wdepnął w jakąś paskudną sprawę. Trzeba zadzwonić na Policję, ale jak im wytłumaczy co tutaj robi? Wstrzymał się, ruszył do wyjścia. Za plecami usłyszał szmer i dostał czymś twardym w głowę tracąc przytomność. Otworzył oczy, w oddali słychać było syreny policyjnych samochodów. Z wysiłkiem się podniósł, opierając o komodę. Pomacał potylicę. Krew z rozciętej skóry pozlepiała mu włosy.
Czwarte i piąte zdanie trzeba rozdzielić akapitem, a czwarte rozdzielić na krótsze. Poza tym w czwartym jest najpierw narrator związany z bohaterem, a potem raczej wszechwiedzący (takie mam odczucia). Dodatkowo w tym samym zdaniu jest jeszcze niefortunnie użyty imiesłów. Opisałbym uderzenie z perspektywy bohatera, utratę przytomności również.
Mam wrażenie, że tutaj autor próbuje usprawiedliwić się przed czytelnikiem, dlaczego bohater nie zadzwoni na policję. Czyli piszący musi wepchnąć bohatera w jakąś sytuację i domyśla się, że czytelnik tego nie kupi.
Po tym, jak bohater oberwał w głowę, mógł po prostu leżeć na podłodze i czekać, aż przyjdzie policja. Może by go skuli, może nie, ale odniósł obrażenia, lekarz może to stwierdzić. Dla policjantów jest ofiarą i podejrzanym, ale na razie nie przestępcą.
Cały się trząsł. Zrozumiał, że jego dotychczasowe życie właśnie wymknęło się spod kontroli.
– Trzeba było zrobić, o co prosiłem.
– Odkręć to do cholery!
– Śmierć człowieka? – mężczyzna zachichotał. – Myślisz, że mam taką moc?
– Nie wiem, kurwa, co masz! – Ze złości miał ochotę cisnąć telefonem o czarny asfalt.
– A gdybym miał? Co byłbyś w stanie zrobić?
W tej scenie miałem problem z wiarygodnością. “Odkręć do cholery” już sugeruje, że szantażysta może cokolwiek odkręcić – co nie jest naturalne. Zatem niechcący uprzedzasz czytelnika, że szantażysta ma taką moc.
Drugie zdanie brzmi bardzo dramatycznie, ale jest tylko objaśnianiem czytelnikowi tego, co mógłby wywnioskować z zachowania bohatera. Lepsze będzie “pokaż” niż “opisz” i niż “wytłumacz”.
Ethan przeczuwał, że do tego dojdzie. Szantaż. Genialna propozycja dla kogoś złapanego w pułapkę. Spieranie się nie miało sensu. Trzeba było podkulić ogon i przytaknąć. Za zabójstwo groziła czapa. W najlepszym wypadku dożywocie i dawanie dupy pod celą przez najbliższą dekadę. Zrozumiał, że zostawił w mieszkaniu wiele odcisków palców. Tylko czy ten człowiek naprawdę potrafił cofnąć to, co już się wydarzyło?
Tutaj znowu mam wrażenie, że autor próbuje tłumaczyć zachowanie i decyzje bohatera, zamiast osiągnąć wiarygodność w inny sposób.
Podsumowując: czytała się dobrze i nastrój w porządku, ale miałem problem z kupieniem głównej intrygi.
P.S. Uwagi konstruktywne, czyli co z tym zrobić:
Oklepaną, ale skuteczną metodą w opowiadaniach o diabłach jest szatański podszept. Czyli bohater chce zadzwonić na policję, ale jakiś głos wprowadza zwątpienie. Większość zapewnień i wyjaśnień narratora można zmienić w podszepty diabła. Oczywiście nie jest to ani trochę nowatorskie, ale pozwala się pozbyć luk logicznych. Przynajmniej pozornie, bo niektórzy czytelnicy i tak będą kwękać, że poszło się na łatwiznę
Wariant ambitniejszy: bohater ma już za sobą zatarg z prawem. Właśnie dlatego jest kurierem, w innej pracy go nie chcieli, a coś musiał robić, żeby znowu się nie stoczyć. Dlatego tak boi się telefonu na policję i dlatego łatwo jest go szantażować.
A ja muszę przyznać, że niesforna Matylda bardzo buszuje w wyobraźni autora i wczorajszy wieczór zaowocował zarysem fabuły. Tylko nijak nie składa się to w opowiadanie, a raczej znowu w książkę (i kto to napisze, i kiedy?).
Warstw będzie więcej, bo Matylda spotka rówieśników, Sergio i Laurę. Przeżyje pierwsze zauroczenie, przyjaźń, a także okrutną zdradę i manipulację, której źródło będzie w kolejnej warstwie – dorosłych.
Smok będzie musiał wybierać między przywiązaniem do opiekunki a własnym gatunkiem. Cokolwiek zrobi, koszt będzie ogromny i pozostawi w nim bliznę, z którą on i Matylda będą się zmagać do końca historii.
Cukiniom też nie będzie lekko. Przyzwyczajone są walczyć z wrogiem, którego można zobaczyć i pokonać w walce, ale tym razem zagrożenie będzie mało widoczne, ale śmiertelne. Co zrobi rycerz w obliczu bezradności? I co zrobią tysiące rycerzy, bo poletka cukinii są teraz bardzo rozległe? Gdzie skończy się solidarność, a zacznie walka o przywództwo? Gdzie znaleźć ujście frustracji?
Potworów będzie więcej, ale powielanie zagrożenia dla ciała nie ma sensu, zatem stwory będą mieszać również w myślach. A skoro myślą, to można się z nimi porozumieć, albo przynajmniej negocjować. Okaże się, że cierpią bo… są potworami, tak ktoś je stworzył. W imię czego, to się jeszcze okaże.
Warstwa dorosłych ludzi będzie dla bohaterki kusząca, bo jest dzieckiem, a najbliższe osoby zostawiła daleko. Jednak tutaj znajdą się prawdziwe potwory. Matyldę czeka parentyzacja, bo będzie musiała podejmować decyzje, których nigdy nie oczekuje się od dziecka. Łącznie z wymierzaniem sprawiedliwości.
I na koniec twist, Matylda woli zawrzeć układ z potworem niż z człowiekiem.
Tego nie da się zmieścić w opowiadaniu. Można wybrać epizod i zrobić z niego opowiadanie, ale nie wtłoczyć w 50K całą historię.
Ale zauważyłem, oczywiście, jak zmieniałem obrazek :)
Na takich, co chodzą do góry nogami, czeka w innym wątku kanapka.
George Hornwood, Unfall – dziękuję za przeczytanie, klikanie oraz inne formy wsparcia!
Ukłon dla Jurorki, bo moja Matylda jakoś tak patrzy spode łba i się chyba nikomu nie kłania. Ale dziewczyna dorasta w ciężkich czasach ;)
George, obrazek z cukiniowym rycerzem świetny – nic dodać, nic ująć! Nie ma lepszej zabawy niż stworzyć świat, który żyje w wyobraźni!
Rycerzu! One są za tobą! Na zgniłą kalarepę, odwróć się!
Eeee… nie, raczej bym nie mogła. :)
No w ogóle nie, a potem piszesz cudne opowiadanko. Ale mogę Cię wreszcie przypisać do szufladki z etykietką “genialna maruda”. Wiesz, faceci muszą mieć szufladki, kategoryzować, bo się gubią.
Dobre, dobre…
Temat “ciężaru” wymiany grafiki przez social media nie był jakoś chętnie podejmowany przez SF, chyba że się mylę, Ty jesteś bardziej “oczytana” :) Można znaleźć opinie psychologów, ale nie techników i inżynierów. A zużycie zasobów (surowców, energii) z tym związane staje się istotnym problemem.
Takie „się” lubi wtedy wychynąć i niepostrzeżenie wejść do opowiadania… Może to stworek aszraksię. :D
Ananke – w trakcie betowania powstała teoria, że aszraki lęgną się w zepsutych zasilaczach do sprzętu elektronicznego. Nie pytaj – co było na becie, zostaje na becie :)
A słowami dajesz mi motywację, pozostaje się tylko zarumienić i pisać, bo tak mogę podziękować najlepiej.
Gdyby coś je zjadło, byłaby fantastyka :)
Zamierzałem napisać coś w stylu “Tarnino, czy zauważyłaś, że mogłabyś zamiast wyszukiwać ten obrazek stworzyć co najmniej ¼ bohatera opowiadania?”.
A jednak nie. To będzie herezja, ale wolę obrazki niż marudzenie. A ten był bardzo zabawny!
I żeby nie był zupełnie off-topic: zagłada może tak wyglądać. Świat pochłaniają obrazki. Zagłada nie jest wojną, ludzie zatracają się w obrazkach. Obrazki zajmują miejsce na serwerach, przechowywanie i przesyłanie obrazków wymaga energii. W końcu następuje jeden wielki black-out, a ludzie na głodzie obrazków zmieniają się w bestie. I uratują ich tylko te trzy książki :)
Bruce, dziękuję za Twoje uważne oko, już wszystko wprowadzone! Cieszę się, że się podobało. Matylda zapewne również ma ochotę wrócić – być może, kiedy sama dowie się więcej o świecie i licznych odcieniach szarości.
Ambush, również się cieszę, że przypadło do gustu. Pierwotnie mieli być jeszcze bogowie hodujący smoki, ale to na pewno by się nie zmieściło w limicie. A “Matylda the god slayer” przekracza na razie możliwości bohaterki.
AP – dziękuję za dobre słowo.
Magia dla Matyldy jest odkryciem, trafiamy na moment, kiedy zyskuje dla niej nowe znaczenie i szybko musi się nauczyć, do czego służy. Stąd jej w tekście tak dużo, być może za dużo.Jeszcze na to zerknę.
Znów wrócę do pomysłu kontynuacji – gdyby opowiadanie ją miało, magia nie byłaby już na pierwszym planie, a raczej dylematy moralne.
Się przejrzy to “się”. A potem uwolni od niego opowiadanie, kawałek po kawałku. Pozostanie niepokojąca myśl, że “się” było jednak karą za jakieś grzechy :)
Ciekawe, że właśnie myślałem, gdzież podziewa się Ananke, jak już napisałem coś tak anankowego. To od dziś już wierzę w magię, nie tylko o niej piszę ;)
Lubię sprawiać radość. Tak, masz rację, Matylda powinna mieć ułomność – uwielbiam takie podpowiedzi, bo widzę, że wyobraźnia się włączyła na całego, a o to chodziło.
Wypowiedzi Paladina miały mieć w sobie zbyt wiele patosu. On nie zderzył się z obłudą, nikt niczego przed nim nie ukrywa, świat cukinii jest prosty, jak świat dziecka. Świat uciekinierów również, walczą o przetrwanie, ale już widać jakieś zgrzyty, kiedy ludzi jest więcej. Aż się prosi, żeby sięgnąć dalej i zobaczyć, kto wymyślił aszraczka. Nie co, tylko kto, bo zło ma źródło w czyjejś duszy. Bardzo mnie to kusi, odkąd napisałem zakończenie. Tylko zabrałem się za kontynuację Żaby, a niechcący wychodzi z tego książka, więc Matylda musi poczekać.
Witam!
Opowiadania wojenne lubię, sceny batalistyczne także, więc jakoś przebrnąłem przez liczne nazwy samolotów i okrętów. Niektóre metafory wydawały mi się dość wydumane, ale po lekturze całości stwierdziłem, że nie jest to grzech opowiadania – gdyby ich nie było, tekst stałby się bardzo “suchy” i straciłby specyficzny styl autora. Czasem miałem jednak wrażenie sztucznego patosu.
SF pojawia się wraz z Vektorem-8 – od razu wątpliwość: po angielsku to Vector, a po polsku Wektor, pomieszanie tych dwóch pisowni wygląda niezręcznie (ale brzmi identycznie :D ).
W ostatniej linii kodu Vektor rymuje jak Madonna (Action-Detonation), zmieniłbym to, bo nastrój jest poważny, a taka rymowanka potrafi go skuteczne rozbroić.
Podobały mi się opisy walki i przerzucanie perspektywy przy opisie walki łodzi podwodnej z fregatą początkowo mi się podobało, ale potem powtarzało się to niemiłosiernie długo, a nie posuwało akcji do przodu. Wolałbym więcej Vektora lub Vectora w charakterze Hala 9000, może nawet parafrazę słynnego “I’m sorry Dave, I’m afraid I cannot do that”, tylko w formie kodu.
Dużo anglicyzmów. Pewne słowa mają swoje polskie odpowiedniki, i można ich choćby używać zamiennie. Było dużo wibracji, a mało drżenia.
Zauważyłem kilka miejsc, w których można powalczyć ze stylem – czyli są poprawne, ale mało zgrabne w skromnej opinii czytelnika – np:
Czterech komandosów jednostki zwiadowczej piechoty morskiej milczało ze wzrokiem utkwionym w podłodze, każdy pogrążony w swoim rytuale przed skokiem.
Czterech komandosów jednostki zwiadowczej piechoty morskiej milczało, spojrzenia mieli utkwione w podłodze, i tylko napięte mięśnie twarzy zdradzały, że każdy przed skokiem odprawia swój rytuał.
Ale to już niuanse i kwestia gustu, całość poza niewielkim “napuszeniem” dobrze się czytała i ciekawie spędziłem czas.
a mizerii nie robi się z wieprzowiny :D
Kiedy patrzę na nowy obrazek Zakapiora, mam wrażenie, że zamiast uczyć się hiszpańskich przekleństw, powinienem spytać “Do you come from a land down under?”.
Starożytne księgi podpowiadają, że trzeba mu wtedy dać Vegemite sandwich, bo inaczej się obrazi. Czy mamy taki artefakt na składzie, czy muszę wysłać bohaterów jakiegoś opowiadania na poszukiwanie?
chalbarczyk – Przyjaciółka lipa
Dziękuję jeszcze raz!
Hm, typowy tom to 500.000 znaków. 7 tomów to 3.500.000 znaków. Da się ogarnąć ;)
Stwierdziłem, że wolę bohaterkę pytającą, niż wojującą, i stąd słabsze zakończenie. Gdyby przywódcy mocarstw byli grzeczniejsi, kiedy kończyłem pisać, może Matylda zostałaby wyzwolicielką planety. Ale nie byli. Więc jeśli powstanie kiedyś kontynuacja, to otworzy ją okropna rzeź, po której bohaterkę zaczną nękać niewygodne pytania, niczym ślimak drążący cukinię.
… zasadniczo chodziło mi o sekret pisania czegokolwiek…
To proste. Czas poświęcony na obrazki i marudzenie poświęcasz na pisanie.
Ha! Odezwał się ten, co zamiast pisać książkę, pisze ten tekst. Ale bez forum nie było by książki itp itd.
A problem ontologiczno-logiczny owszem, jest, ale najpierw zauważa go czytelnik*, a bohaterowie rzeczywiście nieco późno.
*niestety, muszę delikatnie sugerować czytelnikowi, że coś jest nie tak. Czytelnik również może tego nie zauważyć i dziwić się, że bohaterowie w ogóle muszą czegoś szukać, bo ich świat działa przecież o niebo lepiej, niż świat wokół czytelnika.
Żaden z nich nie jest wzorcem.
Tarnino, przez Ciebie myśli mi się zagięły w pętelkę. Poszukam kombinerek i wrócę.
W sumie na ten wątek i tak nikt nie zagląda
Porca miseria! Tarnino, chowamy te heretyckie księgi, Inkwizycja nadciąga!
Tarnino, nie ma żadnego sekretu. Nie wiem, czy przeczytałaś wszystkie części Żaby, czy jesteś kryptoczytelniczką cyklu, ale w ostatniej zgładziłem wszystkich bohaterów. W epilogu Edan, Irtil, Ortek i Beht pojawili się jako dzieci – przemieleni przez Ścieżki Dusz odnaleźli kolejne wcielenia, a bogowie z jakiś przyczyn nagięli zasady i ponownie połączyli ich ze sobą. Mają nawet niedźwiedzia Burego, w podobnym wieku (niecałe jedenaście lat), czyli już dorosłego.
W tym miejscu wystartowałem z fabułą opowiadania, które miało być krótkie. Ale potem się wkurzyłem, że zawsze bóg pojawia się w Żabie jak Filip z konopii, zadaje bohaterom jakieś zagadki albo im grozi, a potem znika. Brak jest drugiej warstwy, systematyki boskiego panteonu, a całość wygląda tak, jak w poradniku jak nie pisać: bo im bogowie kazali (wyrabianie wierszówek, sama to pisałaś).
Młodzi bohaterowie wydawali się świetni, żeby ruszyć temat, ponieważ mogą zadawać głupie pytania, a czytelnik poznaje świat razem z nimi. Tylko znów liznąłbym kawałeczek świata, a czytelnik i tak by zapomniał, co było w poprzednim kawałku.
Więc są młodzi bohaterowie, jest dystans i autoironia z Żaby, tylko w pełnym metrażu. Być może dam pierwszy rozdział jako oddzielne opowiadanie, ale na tym koniec, bo tekstu zrobi się za dużo, żeby go przejrzeć w formule “forumowej” (brr, aliteracja).
Wymusił to poniekąd sam Bóg Rozsądku, który w tym świecie nie ma takiego posłuchu, żeby pokazać go w oderwaniu od reszty.
Kaplicy czy ołtarza Boga Rozsądku próżno było szukać. Nie należał ani do bogów hojnych, ani modnych, ani nawet surowych. W Byczyrogu nie pamiętano nawet jego imienia, a jedynie pełnioną funkcję. Dla kapłanów był kolejną pozycją na długiej liście, którą musieli wymamrotać co rano. Edan kiedyś uczył się, do której ćwiartki starych świątyń przynależy bóstwo, ale zdążył już zapomnieć. Intuicja mówiła, że jego miejsce jest w tej najbardziej zatłoczonej, czyli południowej, bo był związany z dojrzałością. Po wczorajszej kłótni z matką naszła go jednak myśl, że należałoby go szukać w raczej zachodniej części, bo rozsądek do dorosłych przychodził tuż przed śmiercią, albo nie objawiał się im w ogóle. W zasadzie powinien zwrócić się do samego Rozsądku – ten podpowiadał jednak uparcie, że nawet jeśli jego podobiznę ktoś z obowiązku umieścił w świątyni, to została dawno zagubiona lub tak obrosła kurzem i sadzą, że przy remoncie użyto jej jako maszkarona.
Zarys fabuły jest taki, że bohaterowie zauważą, że w ich świecie rozsądek szwankuje. Potem dowiedzą się, że bóg po prostu się zagubił i zastępuje go nastolatek, równie przerażony swoją funkcją, co bohaterowie przygodami. Wyruszą na poszukiwanie Rozsądku, ale na końcu okaże się, że nawet bez rozsądku świat dalej się toczy, nastoletni bóg sprawdzi się całkiem nieźle, choć zupełnie nie spełni oczekiwań bogów i ludzi. Bo nie trzeba spełniać oczekiwań, tylko robić najlepiej to, co się potrafi. A żeby czytelnik się w tym nie gubił i nie kwękał na wydumaną motywację, młody Edan będzie ratował swojego ojca z niewoli, metodami zupełnie nierozsądnymi. I każdy z bohaterów, łącznie z niedźwiedziem, będzie miał swoje narracje, bo na to narzekali czytelnicy.
I to tyle. Nie lubię pisać o rzeczach, które zaczynam, bo mogę ich nie skończyć. Ale akurat tym mogłem się podzielić.
Podobał mi się język, nastrój i przemyślenia.
Do tego stopnia, że tym razem po prostu nie chce mi się gmerać w interpunkcji, tylko wolę chłonąć atmosferę i wczuwać się w narratora.
Wszystkie części dobre nawet z osobna, a razem składają się w naprawdę ciekawy obrazek.
W bibliotece grajkowi będzie cieplej, a inne opowiadania wprawdzie groszem nie szastają, ale towarzystwo zacne.
Trzeba pisać o tamtych czasach, niezależnie od wieku. I czasem było zabawnie. Kiedy trzeba było w sklepie zrobić minę cierpiętnika, żeby ekspedientka na kartki żywnościowe dała nie ochłap sprzed trzech dni, tylko porządny pucek mięsa. Jako dziecko dobrze się do tego nadawałem i często dreptałem z siatką po zakupy, bo mi dawali chętniej, niż babom z kolejki.
Udana stylizacja. Czytałem z uśmiechem!
Łatwo zmienić na absurd/groteskę – “oklaski” zamienić na “strzały” :D
Zastanawiałem się nad zgłaszać do Partii czy zgłaszać Partii – w języku “biurowym” funkcjonują obie formy, np, administracji i do administracji. Mam wrażenie, że ostatnie jest kalką ze “zgłosić się do administracji”, ale mogę się mylić. Niestety obie formy występują równie często w tekstach pisanych o wątpliwej poprawności.
W WSJP w cytatach jest jedynie odpowiednik “zgłaszać Partii”, więc intuicyjnie dążyłbym w tym kierunku.
Nie przepraszaj, tylko pisz :)
W sumie na ten wątek i tak nikt nie zagląda, więc mogę krótko wyjaśnić grozę/groteskę/horror sytuacji literackiej: obiecałem Finkli to poszukiwanie Boga Rozsądku w opowiadaniu, i zacząłem to pisać… no i zwykle szybko mogę ocenić, jaka jest objętość czegoś, co nazywam łukiem fabularnym (lubię to określenie, bo on się wnosi, a potem opada). A teraz tylko widzę, że będzie więcej niż 200k. A nie ma sensu pisać opowiadań na 200k. Trzeba książkę. Bo ten rozsądek jest tak… trudno znaleźć. Jakby czytelnicy chcieli jakiegoś innego boga, to i w 10 k by się zmieściło I dlatego pisanie opowiadania o książkach, oraz równoczesne pisanie książki byłoby nierozsądne. Bardzo nierozsądne XD
kiedy na ekranie pojawił się komunikat, zapowiedziany głośnym piknięciem, na którego dźwięk aż podskoczyłem.
Tutaj się potknąłem, odwrócona jest kolejność zdarzeń
Moją uwagę przykuła klapka z uchwytem.
Zgodnie z zasadą minimalizmu można usunąć “moją”, ale to kwestia gustu
po czym złapałem za uchwyt i pociągnąłem
Widać, że miny lądowe nie były już wtedy znane XD
zastąpiliśmy je bardziej opłacalnymi hologramami
Opłacalny kojarzy się z punktem widzenia producentów – opłacalny dla kogo? Lepiej: tańszymi
Mój ślizgacz przemierzał suche bezdroża, lewitując kilka centymetrów nad ziemią.
Własność ślizgacza nie jest istotna dla fabuły, równie dobrze mógł być szefa
Przy jednej ze skrytek stało dwóch mężczyzn. Nie budzili podejrzeń, jednak gdy przyjrzałem się uważniej, zauważyłem, że jeden stoi, tak by osłonić przed wzrokiem przechodniów drugiego, majstrującego przy zamku skrytki.
To dlaczego na nich zwrócił uwagę? Brzmi sztucznie.
na wysokości jego twarzy.
Zbędne.
mogłem otrzymać choć trochę ciepła.
Osobliwie to brzmi. Mogłem się ogrzać?
– Chodź się przytulić. – Zachęcała
Moim zdaniem “paszczowe”
nigdy nie dostałem, czy dałem kuksańca.
nigdy nie dostałem, ani nie dałem kuksańca. (Uwaga! Jest przecinek przed “ani” ponieważ moim zdaniem wprowadza dopowiedzenie).
Poddamy swoją pamięć operacji i usuniemy wszystkie wspomnienia, które mają jakiekolwiek ślad przemocy oraz nad czym bardziej ubolewam, spalimy wszystkie książki i usuniemy całą bazę plików tekstowych, żeby wspomnienia o przemocy nigdy nie odżyły.
Interpunkcja szwankuje. Ogólnie ten cały list mi zgrzytał, a jest to kulminacja opowiadania.
Wiedziałem, że to koniec.
Nie, jeden trup więcej. Da się ogarnąć, jak prowadzi wykopaliska, to i zakopie XD
Mimo powyższych potykaczy, całość moim zdaniem jest dobra i czytałem z dużym zaciekawieniem. Ładne budowanie świata w tak krótkim tekście.
Za to w jakim stylu jest to budowanie – każdy ze światów jest bardzo dopieszczony, nie poleciałeś po łebkach, tylko czytelnik czuje się, jakby tam był.
Ale wszystko to marność, bo zboże jesienią i tak zmienia się w smętne rżysko, a bohaterowie błąkają się po swoim wiecznym poletku. Zboże budzi wiele skojarzeń.
Zabijecie mnie za off-topic:
Dla mnie pisanie ostatnio było łatwe, jak miałam sześć lat i dużo kredek, tak, że…
Więc chodź, pomaluj mój świat
na żółto i na niebiesko,
Niech na niebie stanie tęcza
malowana twoją kredką.
Pisanie od malowania kredkami aż tak bardzo się nie różni. Ma być kolorowo.
To teraz możecie mnie zabijać.
Nieprzepadanie za opowiadaniami Misia powinno być podstawą do uznania takiej jednostki za zagrożenie publiczne.
AI zapewne niepostrzeżenie używa kamery laptopa/telefonu, analizuje układ kącików ust czytelnika podczas lektury, po czym wysyła stosowny raport do Loży (tak, tej LOŻY). A pewnego dnia do drzwi puka dwóch panów w czarnych okularach: “Weź niebieską pigułkę, a historia się skończy, obudzisz się i uwierzysz we wszystko, w co zechcesz. Weź czerwoną pigułkę, a pokażę ci, dokąd prowadzi królicza nora”
Część wrażeń wyraziłem już podczas bety, więc teraz dodam refleksję: zachęciło do myślenia, czy zboże nie jest metaforą rozwoju cywilizacyjnego – w końcu jego uprawa jest związana z potrzebą wyżywienia “mas”? Czy zagubienie w zbożu nie jest zagubieniem w pędzie ku temu, byśmy mieli coraz więcej, co staje się zarzewiem wojen?
Konstrukcja opowiadania jest ciekawa i mam przeczucie, że jednym się spodoba, a u innych wywoła “przesyt”. Ostatnio miałem do czynienia głównie z odpowiadaniami o tradycyjnym przebiegu fabuły, więc to “łyknąłem” jak pierwszy szczypiorek na wiosnę. Gdybym wcześniej zajadał się szczypiorem, to może zacząłbym porównywać ten z innymi. Trudno jest w opowiadaniu mieć wszystko – wydaje mi się, że to poszło w stronę wywołania pewnych myśli, kosztem innych aspektów. Kupiłem mozolne konstruowanie bohaterów tylko po to, żeby ich porzucić, bo odebrałem to jako jeszcze jedną “nad-metaforę”. Gdybym był w innym nastroju, mogłoby mnie to rozdrażnić.
Coś mi podpowiada, że również dla autora opowiadanie jest wyjściem poza strefę komfortu – i jestem bardzo ciekawy, czy jest to trafne przeczucie :)
Według wzoru jest w miarę ok, jeśli ostatni fragment potraktuję jako osobne zdanie. W zasadzie tak jest, ponieważ wypowiedź jest przerwana kropką, a także potwierdza to logika i tempo wypowiedzi. Po przedstawieniu pary bohaterów i tak następuje pauza przed zapytaniem nieznajomej o jej imię.
Uff, kiedyś pisanie było łatwe, jak nie układałem takich łamańców.
Zapis wtrąceń dialogowych: widziałem wersje, w których wtrącenia w kwestii dialogowej zaczynają się małą literą, ale problem robi się przy dość złożonej kwestii dialogowej, przerywanej dodatkowo didaskaliami:
– Nie rozumie nas, to Tewenka!
– Nie musi. To łatwe! – Irtil spojrzała na niego z wyrzutem. Potem wskazała palcem siebie. – Irtil! Ir-til – przeniosła dłoń w kierunku Edana – Edan. E-dan. A ty? – Wycelowała palcem w Tewenkę.
Gratulacje dla obu nagrodzonych!
Zakapior w iście diabelskim stylu podbił serca i myśli czytelników :D
Tarnino, mogłaś się coś założyć. Że tego się nie da napisać. Nałogowcy by się złapali.
Zwracam uwagę na brak symetrii, wymieniłaś tylko Biblię, lepiej to skategoryzować. Np. Biblia, Koran nie, a mitologia grecka już tak, albo żadnej mitologii i sag – ale jeśli powieść jest oparta na sagach, albo opisuje wycinek Biblii, brrr, robi się zawikłanie w definicje.
Przepraszam, ale wyobraziłem sobie świat, w którym już dawno nie ma rowerów, a przypadkowo książka “Zinn i sztuka serwisowania roweru górskiego” stała się nową księgą wyroczni. Znaczenie słów takich jak “łożysko” “pedał” “konus” “sztyca” zostało zagubione i przeinaczone, a wyrwane z kontekstu zdania są wypowiadanie przez arcykapłanów i dyktatorów. Tylko nijak nie będę miał czasu tego napisać. Niemniej wstrząsnęłaś moją wyobraźnią :P
Mam wrażenie, że wszystko zapoczątkował dialog w stylu (przepraszam za niedopieszczenie interpunkcji oraz półpauz):
– Stary, bo wiesz, ja redaguję takie pisemko i potrzebuję czegoś, żeby nie było nudno. Ty coś wydałeś ostatnio, to może mi też coś skrobniesz?
– Ale ja pracuję nad innym tekstem, a to by musiało być coś nowego…
– Eee tam, nowego, to takie pisemko dla techników, oni łykną byle co. Zwykle czytają tylko instrukcje.
– To może jakieś SF… ale ja naprawdę pomysłu nie mam… I jak czytają technicy, to się znają. Co, jak jakiegoś babola strzelę?
– No nie marudź, napisz cokolwiek, tak żeby trochę odchamić tych techników! Takie wiesz, zawiłe, żeby podziwiali, a nie rozkręcali to na śrubki.
– Ale mówię ci, nic nie mam!
– A może stare jakieś? No wiesz, takie co napisałeś kiedyś, ale poszło do szuflady? Bo ty, chłopie, nazwisko masz, to oni wszystko kupią!
Zgadzam się, że ładnie napisane, a w dodatku, Autorko, zadałaś bardzo trudne pytanie.
To, że czegoś nie ma, dla jednych może oznaczać ukojenie – ciszę, ciemność, pozbawienie bodźców. Okazję, żeby zajrzeć w siebie.
Dla innych jest to próżnia, która wsysa wszystko dookoła, bezdenna otchłań, której nie da się zapełnić.
Wychodzi na to, że nawet NIC zależy od człowieka, i że opisywanie niczego nie jest bezstronne. Oznacza to również, że zła pustka może zmienić się w dobrą pustkę, w miejsce, w którym można coś stworzyć.
Pozdrowienia!
Co zrobić, kiedy ktoś przyłapie nas na grzebaniu w śmietniku?
Odpowiedzieć, że szukamy dysku z bitcoinami! Być może, zamiast krzywo patrzeć, szybko się przyłączy!
Podobała mi się atmosfera opowiadania – niepewność, czy to, co przydarzyło się bohaterce jest urojeniem, czy naprawdę doszło do zbrodni. Czytałem z ciekawością i wyobrażałem sobie zarówno sytuację, jak odczucia głównej bohaterki. Opowiadanie z pogranicza fantastyki (lub fantastyczność zależy od interpretacji). I dowód, że fantastyka pomaga radzić sobie z rzeczywistością. Fajna gra słów/skojarzeń w tytule i oczko do czytelnika (końcówka lutego).
Po prostu opadły mi ręce i spodnie.
Hej, ręce rozumiem, ale ze spodniami to przesadziłaś, i pamiętaj, że czytelnik może wyobrażać sobie to, co piszesz XD
No dobra, to na serio, moje zdanie. Jesteśmy zalewani obrazami i słowami. Kiedyś książek wydawano mniej. Teraz publikować na różne sposoby w zasadzie może każdy (czasem musi za to sporo zapłacić, i to w kilku znaczeniach tego słowa).
Kusi nas, żeby się wyróżnić. Żeby ktoś nas czytał. Mamy marzenia o książkach, które będą poruszać serca, wyobraźnię i myśli milionów czytelników.
Kusi nas również, żeby się dowartościować. Jeszcze zanim powstanie to wiekopomne dzieło, które będzie zbierać kurz na półkach w milionach domów. W swoim pisaniu jesteśmy delikatni i wrażliwi, podatni na krytykę.
Dlatego czasem chcemy stworzyć coś, co będzie nas wyróżniać. Błyszczeć. Coś, co ludzie oglądają, kiwają głowami, wirtualnie głaszczą nas po łebku (jaki mądry chłopiec/dziewczynka). Potwierdzenie tego, że jesteśmy mądrzy, inteligentni, że potrafimy trafić do wyobraźni.
Hm, a może by tak napisać coś porządnie, tak jak rzemieślnik robi wygodny but? But nie będzie stał na wystawie galerii, nie znajdzie się na okładce pisma. Nie będzie krwistoczerwony, a jego szpilą nie będzie można przetkać sitka w zlewie ani napowietrzyć trawnika. Ale ktoś założy go rano i ucieszy się, jaki jest wygodny. A nawet jeśli się nie ucieszy, to i tak ucieszą się jego stopy.
Taką mam myśl w głowie po przeczytaniu Twojego tekstu: robić wygodne opowiadania tak, jak potrafię i tak, jak sprawia mi to przyjemność. Nie chcę błyszczeć i być wymieniany obok Tolkiena. Chcę, żeby ktoś je czytał i żeby było mu przyjemnie. Od czasu do czasu zaniepokoić, zmusić do myślenia, ale zostawiać podpowiedzi, by czytelnik nie czuł się zagubiony. By zaprosić go do swojego świata, i żeby chciał tam wracać. Nie dlatego, że ten świat jest modny, kolorowy i głośny, tylko dlatego, że dobrze się tam czuje.
Nie wiem, czy taki był Twój zamiar, Tarnino, ale dziękuję za przypomnienie tego, jak powinno się pisać :)
Pierwsze zdanie – okropnie długie. Zanim dojdę do końca, zapominam, jak się zaczynało. Może dwa krótsze?
talentu Zygmunta do rozwijania i dbania o własny interes
może: talentu do rozwijania własnego interesu i dbania o niego
zasoby złota i drogocenności
zasoby złota i kosztowności
z magiem o dużych zdolnościach
może lepiej: z magiem o wybitnych zdolnościach, lub : z wybitnie uzdolnionym magiem
Jak ojciec miał też wielkie powodzenie u kobiet, gdy przybierał postać mężczyzny.
Podobnie jak ojciec, miał wielkie powodzenie u kobiet – oczywiście po przybraniu postaci mężczyzny.
Humorystycznym akcentem byłoby, gdybyś napisał, że w obu postaciach XD
w czasie jednego z pobytów w czerwcu u Zygmunta w Polsce
może: w czasie jednej z wizyt u Zygmunta w Polsce – ten czerwiec wytwarza tutaj infodump
Rozejrzał się i stwierdził,
Zgrabniej: rozejrzał się i zauważył
– Jeżeli zagwarantujesz, że nic się nie stanie naszemu Zbyszkowi,
Tego nie załapałem.
A wrażenia ogólne: krótkie, lekkie, przyjemne w czytaniu, a zwrot akcji wywołuje duży uśmiech. Świetne rozwinięcie serii, łączenie światów, coś, co lubię nawet w miniaturkach
Tekst napisany bardzo chytrze, bo trudno się do czegoś przyczepić – nie wiadomo, czy efekt jest zamierzony, czy nie. I co jest błędem, a co jest zamierzonym błędem, a co groteską…
Więc nie będę się czepiał, tylko napiszę, że opowiadanie mnie zarówno wciągnęło, jak i rozśmieszyło. Wciągnęło, bo po takim wstępie bardzo chciałem wiedzieć, co będzie dalej. Dziwność wcale nie przeszkadzała mi w odbiorze, a konieczność zatrzymywania się i sprawdzania, czy na pewno przeczytałem to, co myślę, wcale nie irytowała (choć zwykle tak jest).
Może dlatego, że lubię gry autor(ki) z czytelnikiem, a to opowiadanie tak odczytałem – wiele mrugnięć okiem, wiele zaproszeń do zabawy. I to udanych.
Jaki morał? Ech, rozmawiać ze sobą, wyjaśniać w nieskończoność, próbować wyjaśniać od nowa, próbować zrozumieć, wybaczać błędy… bo Wenusjanki i Marsjanie bywają od siebie dalej, niż bohaterowie tego opowiadania. Dla mnie to zabawna opowieść o związku i tak odczytałem ukrytą warstwę opowiadania, jeśli była. A jeśli nie było, to podobno autor powinien się tylko cieszyć :)
Zdecydowanie bohaterowie postrzegają siebie jako owoce, choć typowo kuchenne dylematy (kto kogo ma pożreć) również są. Już sobie rośnie w forumowym rozsadniku (czyli na becie), jak ogrodnicy się do niego dobiorą i trochę uskubią z listków, to przesadzę na grządkę.
Na becie wrzuciłem opowiadanie na konkurs o fantastycznych roślinach. Jest cukiniowo i magicznie, a czasem wieje grozą.
Długość 35k,
Tytuł Matylda i Paladin
Gatunek: Fantasy
Przynajmniej raz nie mam problemu z imionami bohaterów. Jest kilka inspirujących nazw odmian cukinii: Paladin, Soraya, Cora i Ascona. Gatunki ślimaków też są ciekawe, taki Arion potrafi w polskich warunkach pożreć całe pisklę w gnieździe. Może nawet pojawi się Ślimak Zagłady, choć to raczej temat na konkurs Fantaści :)
P.S. Za to sama cukinia jest trochę dwulicowa… bo można ją nazywać kabaczkiem. I niby jest warzywem, ale botanicznie owocem, a w dodatku jagodą.
Gryzoku, część analityczna mózgu (jeśli tak można go dzielić) nie zawsze jest potrzebna. A błogość i rozluźnienie… cóż, Australia w założeniu ma dać każdemu to, czego chce, ale najczęściej daje to, czego się nie spodziewa – jak Wielka Macocha z opowiadania JolkiK, albo jak prawo niespodzianki. Wiem, że to brzmi trochę jak “wsi spokojna, wsi wesoła”, ale uciekając gdziekolwiek, nie uciekniemy od siebie. I ten sam wiatr, który zagnał mnie w to miejsce, wieje nadal, czasem mnie z niego wygania, a czasem targa myślami jak żaglami. Więc moja Australia nie jest błoga i rozluźniona, bo ja taki nie jestem, ale przynajmniej tam mam czas się zatrzymać i to zauważyć :)
Finklo, coś w tym jest (nie w braku fabuły ani fantastyki :) ). W tym przesiąkaniu. Niezwykłe miejsca albo niezwykła wyobraźnia mogą czynić zwyczajne otoczenie lepszym i ciekawszym. A nasza w tym rola, by zgrabnie przekazywać niezwykłość, i nie dusić jej dla siebie (bo potrawy duszone może są i zdrowe, ale czasem mdłe), tylko pokazywać, przekazywać i zarażać.
Jak już ryba wyszła na ląd i straciła skrzela
Wyszła podobno w Polsce, niedaleko Kielc, bo tam znaleziono najstarszy odcisk łapki. Złośliwi mówią, że jak zobaczyła okolicę, to szybko wróciła do wody, i dlatego kolejne odciski z innych miejsc na świecie są znacznie młodsze.
Ssaki mają genetyczną blokadę dzieworództwa. Choć naukowcy próbują – tzn. nie siebie rozmnażać, uff, tylko rozmnażać tak myszki i króliki.
Hę? Ślimaki są zasadniczo hermafrodytami i nie klonują się, tylko rozmnażają płciowo, ale każdy może z każdym.
Hę? A do czego samicy druga samica, żeby ją pogłaskać po główce, kiedy składa jaja tylko ze swoim materiałem genetycznym, czyli kopią siebie?
Tarnino, to jest trochę bardziej skomplikowane. Nie chodzi mi o obupłciowość, tylko jednopłciowość. Są gatunki ślimaków, które w pewnych warunkach rozmnażają się dzieworodnie, tzn. są same samice. Na ogół tak jest, jeśli środowisko obfituje w pokarm i nie ma zagrożeń. Samice rozmnażają się szybciej, ale jako gatunek nie są odporne na zmiany środowiska, ponieważ nie wymieniają materiału genetycznego. Są kopiami.
Kiedy warunki się pogorszą, powraca system dwupłciowy, albo obupłciowy, ale wymagający wymiany genów. Wysiłek odnajdywania partnera jest wart wprowadzenia różnorodności.
Tak samo rozmnażają się rozwielitki.
Żeby to wytłumaczyć obrazowo: wyobraźmy sobie państwo, które daje ogromne zasiłki na dzieci. Samicom wcale nie są potrzebne samce – nie muszą się wtedy z nikim dogadywać, kłócić w którą stronę ma się rozwijać papier toaletowy w łazience, albo czy po domu chodzi się w kapciach czy boso. Rozmnażanie idzie im znacznie szybciej.
Za to jeśli czasy są niepewne a zasiłków nie ma, samice godzą się na wieczne kłótnie z samcami. Rozmnażanie idzie wolno, fruwa zastawa stołowa, potrzebne są przyjaciółki i puby do kojenia żalów, co oczywiście obciąża cały system. Ale za to powstają piękne wiersze!
żałuję, że nie komentuje więcej tekstów
Sprawdziłem, że naturalnie klonują się tylko samice ślimaków (partenogeneza). Zatem Ślimak wydaje się niezastąpiony i nie da się wytworzyć go więcej, żeby skomentował więcej tekstów.
Za to Wena teoretycznie może ulegać dzieworództwu. Nie może być tylko więcej niż jedna wena na autora, bo zaczną się kłócić. Chyba że jedna do prozy a druga do poezji.
Regulatorzy, cieszę się niezmiernie, że moja Australia, choć umowna, Cię przekonała. Australia to jedyny kontynent, którym można się dzielić, a wcale nie robi się go przez to mniej.
Och, Wy! A na ilu męskich speców od łapanek liczycie? ;-p
No… na palcach można zliczyć. Ile palców ma Ślimak (Zagłady)?
Bruce, ładna piosenka. Bardzo pasująca. Zwłaszcza początek, jedno życie. Reinkarnację to możemy sobie opisywać w opowiadaniach, trzeba coś zrobić z tym, co mamy.
Ano, tak…
Powzdychaliśmy sobie, a teraz do roboty!
Specjalnie dla Ciebie, Lao Che z małą modyfikacją autorską.
Zatem utonie wszystko
Drogi mosty kołowe
Urzędy skarbowe
Gospodarstwa domowe
Powiadam wszystko
Za wyjątkiem ciebie
chłopakuTarninoWypływasz jutro
Mandżur pakuj
Początek niezły, ale dla mnie to raczej wstęp do opowieści.
Ambush, możemy sobie tylko ręce podać przy takich symultanicznych komentarzach :D
Tekst wygląda jak notatka (dobrze, takie było zamierzenie autora), czyta się jak notatka (gorzej, bo nie wywołuje emocji) i niestety zupełnie nie zostaje w pamięci – jak notatka, którą ktoś wpiął do segregatora, obok dziesiątek innych, a potem schował gdzieś głęboko.
Oczekiwałem jakiegoś zwrotu akcji, zaskoczenia, tymczasem jest po prostu opis.
Czyta się nieźle, nie odrzuca, ale również nie wciąga. Kolejne pokolenia uległy skarłowaceniu. I co z tego wynika? Nie jest wyjaśnione, dlaczego, a nawet jeśli miało to być zagadką, to nie poczułem chęci zgadywania.
Językowo do sporego “czesania”
Nieudane próby nawiązania łączności zmusiły do wysłania sądy dalekiego zasięgu, która osiągnąwszy cel w dwa miesiące, po pół roku przekazała informacje o obiekcie.
Sondy, nie sądy. Całe zdanie nie brzmi dobrze. W dodatku nie jest wyjaśnione, dlaczego sonda może podróżować z prędkością nadświetlną (dwa miesiące), a nie może w ten sposób wysłać informacji.
Konstrukcja została zaprojektowana i wykonana tak, by utrzymać przy życiu do stu osób jednocześnie
Pierwsza część niezgrabnie brzmi. Jako synonim statku jest “konstrukcja”, co nie jest tożsame i kojarzy się czytelnikowi z kadłubem statku lub konstrukcją nośną. Zaprojektowana i wykonana to niepotrzebne powtórzenie, jedno wynika z drugiego.
starsi natomiast poddawać się hibernacji by po powrocie na Ziemię móc spędzić resztę życia w domu.
Brakuje przecinka po “hibernacji”, perspektywa spędzenia reszty życia w domu niekonieczne jest nęcąca dla wszystkich.
Po dotarciu przystąpiono do dalszych badań
A przed dotarciem jakieś były? Poza zidentyfikowaniem statku?
Zrządzeniu boskiemu lub łutowi szczęścia należy zawdzięczać przetrwanie maszyny i braku kolizji z asteroidami/meteorytami(jeśli miał jakieś tarcze to od dawna już nie działają) lub wpadnięcia na planetę albo gwiazdę.
Raporty i notatki rzadko odwołują się do Boga. Zdanie jest długie i ma problemy z gramatyką. Wtrącenie w nawiasie bardzo rozprasza przy czytaniu. Statek nie wpada na planetę jak do pubu, tylko raczej zostaje złapany w pole grawitacyjne i spada. Planety i gwiazdy mogą również zakrzywiać tor lotu.
Grubość pancerza oraz relatywnie niewielka siła naszych sonarów nie mogła dać całkowitego oglądu sytuacji.
Bardzo niezgrabne zdanie. Może “Pancerz statku był zbyt gruby, by za pomocą sonarów uzyskać dokładny obraz wnętrza”
Wnętrze statku, oświetlone wyłącznie awaryjnym oświetleniem (dzięki działającemu wciąż reaktorowi atomowemu) było w stanie agonalnym.
Znów wtrącenie w nawiasie, czy ma to symbolizować notatkę na marginesie? Stan agonalny używamy w określeniu do istot żywych.
dało się odczytać tylko informację wskazującą, że na skutek awarii dochodziło do dylatacji czasu (komputer nie wskazał z jakiej przyczyny) powodującej, że odczucie czasu, w stosunku do naszego, znacznie się wydłużyło.
Dochodziło wiele razy, czy raz doszło? Skoro statek się porusza, to czas wewnątrz w porównaniu z naszym zawsze płynie wolniej. Nie może płynąć szybciej. Poza tym “odczucie czasu” brzmi jak coś subiektywnego i związanego z człowiekiem, a nie cecha fizyczna statku. I odczucie nie może się wydłużyć. Może się wydawać, że czas biegnie szybciej.
Prawdopodobnie na statku upłynęło nawet więcej lat niż na Ziemi.
“Nawet” jest zbędne. Można zamienić na “sporo”.
Dalsze oględziny wnętrza doprowadziły ekipę do komór kriogenicznych
Oględziny tak wzięły za rękę i doprowadziły ekipę?
kolejne zamrożone ciała wskazują na dalszy okres czasowy
Tego zdania zupełnie nie rozumiem.
Dalsze oględziny statku ujawniły makabryczne odkrycia
Podczas dalszych oględzin statku dokonano makabrycznego odkrycia.
Znaleziono sześć małych ciał – dwóch mężczyzn w wieku od trzydziestu do czterdziestu kilku lat, jednej kobiety mającej dwadzieścia, maksymalnie dwadzieścia kilka lat oraz trójki dzieci w przedziale wiekowym od dwóch do pięciu lat
Nie rozumiem, jak są w stanie tak dokładnie określić wiek, skoro ludzie są karłowaci i zapewne wyglądają zupełnie inaczej niż my.
Stan zwłok wskazywał, że śmierć nastąpiła w przedziale od czterech do dwunasty godzin, przed naszym przybyciem
Drugi przecinek zupełnie zmienia sens zdania.
Brakowało kończyn u dzieci i kobiety.
Jak w takim razie określono wzrost kobiety? Oraz jej wiek, na podstawie samego zmasakrowanego korpusu z głową?
Nieoczekiwana napaść nie zakończyła się wyłącznie dzięki natychmiastowej reakcji pozostałych członków oddziału.
Czegoś brakuje w tym zdaniu.
Wzrost oraz przewaga w uzbrojeniu pozwolił na odniesienie zwycięstwa
Po raz pierwszy dowiadujemy się, że członkowie ekspedycji “ratunkowej” byli uzbrojeni. Pozwoliły.
jak również, że
całykontakt był czysto przypadkowy.
Primus – imię które nadano obiektowi na statku, porozumiewał się warknięciami,
Imię się porozumiewało?
Potrafił posługiwać się najprostszymi narzędziami i rozpalać ogień. Próby nauczenia Primusa czegokolwiek spełzły na niczym.
Drugie zdanie przeczy pierwszemu. Rozumiem, że mogli odnieść fiasko w nauczeniu go gry w szachy, ale wszystkie naczelne można “czegoś” nauczyć. Jeśli rozpala ogień, to opanował wiele umiejętności.
W całym tekście występują problemy z interpunkcją. Jest też sporo powtórzeń.
Jaki jest morał tej opowieści? Przesłanie do czytelnika? Co ciekawego chciałeś nam powiedzieć?
Finklo, Istota każdej kobiety, w tym Weny, jest niepoliczalna. ;D
A ja się łudziłem, że na kobiety można czasem liczyć XD
Tarnino (i Koalo)
Kangurek przesłodki (są wreszcie kangury, a Koala gdzie? i Koala też przyszedł, ale trochę wolniej, zrozumiałe)
Pocztówka tu i ówdzie retuszowana – najtrudniej z tym zwieńczeniem, masz rację, że zwieńczenie jest zewnętrzne, a tutaj chodzi o wewnętrzną krawędź, na której schodzą się połacie ściano-sufitu (zabrzmiało jak podręcznik budowlany, więc został po prostu wierzchołek).
Dokądkolwiek pojedziesz, zabierzesz siebie ;)
Optymista będzie się z tego cieszył, pesymista smucił ;)
Otoczenie wpływa na nastrój, ale nie jest lekarstwem na wszystko. Zdarzało mi się pisać opowiadanie w autobusie, jadącym przez zakorkowane miasto (bodźce, które “osobno” przeszkadzają, zlewają się ze sobą w jeden szum). A czasem nawet w pięknym otoczeniu trudno jest zgubić problemy.
I wydaje mi się, że najtrudniej jest ruszyć tyłek, żeby się wybrać dokądkolwiek, i niekoniecznie chodzi mi o podróż w przestrzeni. Zawsze potem jest pytanie: dlaczego dopiero teraz ? :D
Pytanie, czy woda w jaskini jest w stanie przyjąć na tyle dużo dwutlenku węgla, żeby uzasadnić używanie pochodni czy pieców bez duszenia się. Zapewnie nie :)
Są tacy, którzy twierdzą, że nałóg palenia bierze się z u nas z genów neandertalskich i siedzenia w zadymionych jaskiniach. Dopóki dym ma ujście i jest “ciąg” raczej da się wytrzymać. Problem w tym, że w jaskiniach nie zawsze jest ciąg i ruch powietrza.
W trakcie jednej z wypraw do jaskiń tatrzańskich śpiwór utknął w zacisku (ciasne miejsce, przez które trzeba się przeczołgać). Ponieważ sytuacja stawała się nieciekawa, kończyło się jedzenie i zapas karbidu do latarek (wtedy nie było LED), grotołazi postanowili podpalić śpiwór lampą karbidową.
Opóźniło to ratunek o całą dobę, ponieważ ekipa poszukiwawcza musiała zaczekać, aż dym zalegający w jaskini się rozrzedzi :D
Jeśli w Twoich jaskiniach sporo palą, to można wspomnieć o przepływie powietrza, a nawet nieprzyjemnych przeciągach.
Myślę, że niewielu czytelników na to zwróci uwagę, ale ci, którzy zwrócą, może się ucieszą :)
Dogsdumpling, żeby uzyskać pełniejszą odpowiedź w tym opowiadaniu, musiałbym rozwinąć wątek rodziców Królewny. To oni chcieli jej wszystko dać, mieć dziecko idealne – co sprawiło, że dojrzała tylko biologicznie, a nie emocjonalnie. Zrozumiałe jest to, że rodzice nie godzą się ze śmiercią dziecka, ale zapewne nie godzą się również ze “skazą”, którą dostrzegła w bohaterce wróżka. Każdy rodzic chciałby w takiej sytuacji zmienić przeznaczenie.
Rodzice królewny również nie są zawieszeni w próżni, wywodzą się z określonych rodów, ukształtowały ich doświadczenia życiowe. Musiałbym wprowadzić elementy sagi oraz – jak zauważyłaś – opisać dokładniej relacje ludzie-wróżki, które obecnie są opisywane zdawkowo.
Początkowy monolog wróżki tego by nie pomieścił – tzn. oczywiście wpisać się da, ale kompozycyjnie ten fragment zrobiłby się za długi, czytelnik mógłby zostać zanudzony informacjami, które – ponieważ akcja dopiero się rozwija – nie byłyby dla niego aż tak ważne. Królewna nie jest bezstronna, więc podanie tych informacji w jej kwestiach dialogowych odpada. Musiałbym wprowadzić kolejny monolog wróżki.
Bruce, dzięki za ciekawy wpis.
Trochę się bałem, że wszyscy zrozumieją Australię dosłownie. Kiedyś mówiło się ”rzuć wszystko i jedź w Bieszczady”, ale ostatnio nie jest to modne, bo Bieszczady są często odwiedzane (za to sąsiednie góry już nie, z czego czasem korzystam).
Australia, to prawdziwa, jest oczywiście warta podróży, ale nie zawsze trzeba aż tak daleko jechać, żeby coś zmienić. Każdy ma inną Australię, ale u osób piszących są pewne elementy wspólne – wyobraźnia, wrażliwość, otwartość, ciekawość. Zmiana otoczenia oczywiście pomaga, ale czy w tym uciekaniu nie chodzi też o odnalezienie siebie i swoich potrzeb?
zapewne pod ziemią najłatwiej o energię ze spalania węgla
Uduszą się biedne szczurki i żabki, emisja dwutlenku węgla. Chyba to rozwiązanie z pierwiastkiem promieniotwórczym jest całkiem ciekawe. Być może tłumaczy mutacje. Choć… nie musi. Czytelnik i tak uwierzy, że podziemne żaby i szczury istnieją. Obie rasy są bardzo wdzięcznie opisane.
Może nie ma sensu stawiać głównego bohatera w roli eksperta od pakowania tajemniczego minerału w glinę, co – jak widać – rodzi u niektórych czytelników wiele pytań. Ale może domyślić się, że to materiał promieniotwórczy, co z kolei dla niektórych czytelników będzie klarowniejsze, niż wzmianka o promieniowaniu alfa, którego mogą już nie kojarzyć ze szkolnych czasów.
Opowiadanie wolno wędruje do biblioteki, nie wiem czemu, bo według mnie świat i bohaterowie są ciekawi, a fabula poprowadzona z odpowiednią werwą. Trochę wspomogę ten proces :)
mieliśmy bardzo surowo profesora, koleżance tylko za jedną powtórzoną stronę pracy magisterskiej obniżył ocenę
Teraz na profesorów narzekają, że roztargniony student się przecież pomylił (tak go studia stresują), a profesor nie dopilnował. Ze stroną językową pracy identycznie: student może mi zrobić same infodumpy, a ja mam to przepisać, żeby ktokolwiek coś z tego zrozumiał. Eliminuję białe kruki równie gorliwie, jak wiedźmin potwory.
Śliczne ^^
Dobra, na serio spróbuję to napisać. Ale we wstępie będę narzekał, że wszystko przez Ciebie.
No, do kosztów przedsiębiorstwa cukiniowego trzeba dodać nawozy, narzędzia i robociznę :D
W “Marsjaninie” (film) jakoś się dało rozwiązać ten problem, ale tam były ziemniaki. Cukinie rosną szybciej.
A ja mam pomysł na cukiniowy świat bez perwersji.
No gdyby popuścić wodze fantazji, mogę sobie wyobrazić cukiniowych rycerzy, którzy w nocy wyruszają na okrutny bój ze ślimakami, by bronić rośliny-matki. Ale zderzenie świata cukinii ze światem ludzi może być trudne, ponieważ zjadamy cukinie (pomijam już inne skojarzenia) Dla cukinii może jesteśmy smokiem, który co jakiś czas pożera jednego z rycerzy lub dziewicę. Roślinie – matce może być trudno uwierzyć, że to człowiek ją posadził – to tak, jakby smok wypalił polanę w lesie specjalnie po to, żeby osiedlili się tam ludzie.
To może takie opowiadanie “pudełko w pudełku”: smok hoduje ludzi, którzy hodują cukinie, niech czytelnik sam znajdzie analogie. Gdyby jeszcze na końcu pojawiło się nad-pudełko, istota, która hoduje smoki, może wyjść całkiem ciekawa historia. Albo przynajmniej spektakularna porażka :)
Cztery złote w Biedronce XD
Znalazłem nasionka za 2,49. W woreczku dwadzieścia siedem nasionek. Jeśli z każdego wyrośnie kilogram sferycznych cukinii…
Podjąłem jej grę, bo była w tym dniu zdenerwowana i nie chciałem jej bardziej rozzłościć.
Wszystko moja wina, pewnie jak zobaczyła moją listę niedokończonych pomysłów na opowiadania to doznała załamania, i już do Ciebie trafiła taka sfrustrowana.
Tarnino, a cóż mogą robić cukinie? Leżeć i czekać, aż je zje ślimak? Bo pikantny romans ogrodniczki z warzywem nie przejdzie, sam dysk spłonie ze wstydu przy próbie zapisywania, ja spłonę ze wstydu przy publikacji, a nawet jeśli jurorce się spodoba, to i tak się do tego nie przyzna.
P.S. Ale sferyczne cukinie, to co innego oczywiście.
W drabblu zmieściłaś kilka różnych wątków – jest kruk z potrzebą wyjątkowości i zauważenia. Jest też uważność człowieka, która pozwala dostrzec wyjątkowe rzeczy (i je opisać). Morał chyba taki, żeby mieć oczy i ,myśli otwarte :)
Mam wątpliwość z przecinkiem przy “Kruk, jednak”. Obecnie wydziela kruka ze zdania, co wygląda i czyta się sztucznie.
Pięknie napisane. Zdania płyną, bohaterki jadą w dal, a nawet kiedy dotrą do miasteczka, wszystko dzieje się niespiesznie. Doceniałem dobór słów, a fachowe słownictwo wcale nie przeszkadzało w odbiorze, ponieważ jest użyte w taki sposób, że intuicyjnie rozumie się znaczenie.
Kończące się lato, potem jesień, nostalgia, ucieczka, zagadka, która nie musi być rozwiązana, ale która wytwarza nastrój. Rzeczywistość, która otula czytelnika i zostaje w myślach na długo po przeczytaniu.
Mogę tylko podsumować: niepowtarzalne. Rzadko czuję się tak zachwycony tekstem.
Ambush, coś jest w tej wierności tradycji. Może spełnianie oczekiwań rozlało się również na autora ;)
W szczególności po dyskusji z dogsdumplings, dla mnie tekst stał się okazją do zastanowienia się nad sposobem opisywania złych postaci, genezą zła i odpowiedzialnością autora za jego opisywanie. Nad tym, jak bardzo czekamy na to, żeby znaleźć w artykule o zbrodniarzu jakiś dowód jego szaleństwa, bo to nas uspakaja.
Po chwilowej podróży w mrok, wracam do pisania o świecie, w którym nie czuję ograniczeń – albo muszę sam o nie dbać. Dobrze, że przypominasz mi, że mam porywać. Rób to często ;)
A jeśli ktoś (jak najwidoczniej robi to Marzan) myśli o sprawie często i intensywnie, to mu łatwiej. Zresztą, w każdym tekście są rzeczy, których autor (świadomie) nie zamierzył, bo nie stwarzamy tekstów ex nihilo
Niektóre teksty uwalniają przemyślenia, które już były w głowie, ale nie miały okazji zostać wyartykułowane. Podobają mi się teksty, które budzą więcej skojarzeń, niż tylko te zaplanowane. Tekst to nie spacer na smyczy, a zaproszenie do lasu, gdzie można radośnie obwąchać i obsikać każdy krzaczek. Jaka jest radość autora z tego, że czytelnik poszedł po dokładnie zaplanowanej ścieżce? Przy pierwszym wielka, przy dziesiątym umiarkowana, przy setnym żadna.
Pomęczę Was jeszcze trochę nawiązaniem do Down Under: “where woman glow and men plunder”. Już widzę te uwagi: marzanie, ale cię trzepnęło, załóż sobie piorunochron. No dobrze, MAW niekoniecznie o to chodziło w piosence, ale czy bohaterowie, których tworzymy, nie są tacy? Czy fantastyczne kobiety nie emanują światłem i energią, a mężczyźni są zuchwali? I czy tworząc takie postacie, nie tęsknimy właśnie za tym, czego nie ma w nie-australijskim świecie?
Dodałem jeszcze akapit o smaku, wiedziony uwagami Ślimaka o kompozycji tekstu – jednego zmysłu zabrakło, i nawet czujne oko Ślimaka to przegapiło.
Masz moje błogosławieństwo na wykorzystanie kościozarodnika :D
Pewien dżentelmen starej daty, Kościej Duszowrót, będzie uradowany, jeśli pozwolę mu hodować kościozarodniki zamiast fiołków.
Jak czytam powyższą wymianę zdań to zastanawiam się, czy ona na pewno pasuje do dwojga dorosłych ludzi? :D