
komentarze: 2766, w dziale opowiadań: 2094, opowiadania: 470
komentarze: 2766, w dziale opowiadań: 2094, opowiadania: 470
Bo nie można dwa razy wejść do tej samej rzeki ani zjeść tego samego rosołu :D
Ty chyba nigdy na weselu nie byłaś.
entropia nigdy nie maleje // Outta Sewer: Jim, indioto Ty, nadal chyba nie rozumiesz
Drabbli chyba się nie da klikać…
…choć nie wiem, zawsze mnie te zasady jakoś dziwią, więc może coś poplątałem.
entropia nigdy nie maleje // Outta Sewer: Jim, indioto Ty, nadal chyba nie rozumiesz
Drabbli chyba się nie da klikać…
…choć nie wiem, zawsze mnie te zasady jakoś dziwią, więc może coś poplątałem.
entropia nigdy nie maleje // Outta Sewer: Jim, indioto Ty, nadal chyba nie rozumiesz
Jak zwykle Misiu, nie zawiodłem się wpadając pod Twój tekst – owszem, nie jest tak cukierkowo-misiowy jak zazwyczaj, ale słusznie prawisz, że misie muszą się rozwijać i stawać niedźwiedziami (albo choćby niedźwiadkami).
A co do tego, że wszystko się powtarza – cóż, czy to nie za opowiadanie starych dowcipów zabił Kain Abla?
Dopiero co parę dni temu rozmawiałem z Ośmiornicą na ten temat. Najczęściej nawet nie mamy świadomości, że coś powtarzamy. Nasze fabuły są kopiami przeczytanych albo obejrzanych fabuł, nasze cudowne, odkrywcze pomysły dawno już odkryto, nasze rewolucyjne idee wyartykułowano po raz pierwszy tysiące lat temu.
Pisarz przemiela to co sam przeczytał, świadomie lub nieświadomie kopiuje, lekko modyfikuje, agreguje, ale nigdy nie tworzy niczego nowego – każde uczucie, wzruszenie, drgnienie serca – już dawno zostało opisane, z reguły dużo lepiej niż nam się kiedykolwiek uda.
Już polski szesnastowieczny poeta Mikołaj Sęp Szarzyński herbu Junosza, zauważył że literatura nie tworzy niczego nowego, a jedynie powiela stare, niedościgłe wzorce.
W wieku dwudziestym na pożywce tej obserwacji powstały całe nurty artystyczne, podkreślające tę wtórność, tę kompilacyjność, to sklejanie tekstów z istniejących już fragmentów. Borges dużą część swych idei i swej twórczości właśnie na tym oparł.
Nihil novi sub sole.
Ale czy to znaczy, że mamy przestać pisać?
Czy to już nic nie jest warte?
A czy warto oddychać, skoro miliardy przed nami dokonywały tego samego?
entropia nigdy nie maleje // Outta Sewer: Jim, indioto Ty, nadal chyba nie rozumiesz
Zasadniczo “pora dnia” na księżycu nie ma większego znaczenia ponieważ księżyc nie obraca się wokół własnej osi.
Nie jest to prawda. Obrót Księżyca jak najbardziej następuje, tyle, że jest zsynchronizowany z jego obrotem wokół Ziemii. W skrócie, o ile Ziemia nie spowoduje zaćmienia (nie przesłoni Słońca), to na Księżycu występują regularnie, 14 dniowe okresy światła i 14 dniowe okresy ciemności.
Tekst jest chaotyczny, rozwlekły i pełen niezręczności językowych. Konstrukcje gramatyczne momentami są niezborne, a interpunkcja kuleje. Styl bywa napuszony, a jednocześnie naiwny. Co do samego zaś pomysłu – jakoś mnie nie porwał, mimo że sam mam za sobą związki poliamoryczne.
Nie wiadomo, czy to opowiadanie o związku dwojga ludzi, krytyka systemu, satyra społeczna czy sci-fi o robotach budujących coś na Księżycu. Narracja rozmywa się między tematami, wątki są urywane i zapominane, a tempo jest nierówne. W połowie tekstu czytelnik czuje się, jakby przeglądał losowe wpisy z forów dyskusyjnych, a nie czytał opowiadanie.
Nie mam nic przeciwko, a nawet wręcz potrafię dostrzec wartość w treściach absurdalnych, alternatywnych historiach i dziwnie zbudowanych światach – jednak chciałbym, żeby autor pozwolił mi w ten przedstawiony świat choć przez chwilę uwierzyć, natomiast twórca tego dzieła niestety robi wszystko, by czytelnikowi zawieszenie niewiary utrudnić – i to z pewnością największy grzech tego tekstu.
Plusem może być pomysł (którego do końca nie rozumiem, ale gdyby został bardziej pokazany / wykrystalizowany może by to miało jakiś sens), postawienie na głowie pewnych schematów i próba (niestety nieudana) uczynienia tekstu żartobliwym / satyrycznym.
Niestety przede wszystkim to ostatnie nie wychodzi, a utwór strasznie nudzi.
Proponuję poczytać troszkę tekstów, pokomentować, poprzyglądać się jak to robią inni – i być może kiedyś, po takim treningu do pomysłu wrócić, bo kto wie, może to gdzieś tam w zamyśle jest czymś ciekawym, tylko twórca zrobił wszystko, by czytelnik nie miał szans tego zauważyć.
Pozdrawiam serdecznie.
entropia nigdy nie maleje // Outta Sewer: Jim, indioto Ty, nadal chyba nie rozumiesz
Bardzo zgrabna opowiastka.
Jak to u Ciebie Misiu :)
entropia nigdy nie maleje // Outta Sewer: Jim, indioto Ty, nadal chyba nie rozumiesz
Nie ma Mickiewicza i nie ma Miłosza…
entropia nigdy nie maleje // Outta Sewer: Jim, indioto Ty, nadal chyba nie rozumiesz
Cóż, kiedyś będę musiał odnieść się do tego wszystkiego szerzej (w tym artykule – jeśli go napiszę)
ale teraz tylko…
ad. 6)
przywołam tylko takie małe eksperymenty myślowe, które użyłem wtedy, w zeszłym tysiącleciu, rozmawiając z Docentem – bez ich dokładnego rozważania i roztrząsania – nie mówiliśmy o całej aksjomatyce liczb naturalnych, a jedynie rozmawialiśmy mianowicie o tym, czy aksjomaty Peana są jakby samonarzucające się w każdym możliwym do pomyślenia Wszechświecie.
Myślę, że jako Fantasta, możesz się zapuścić z młodym Jimem na taką wycieczkę, na którą pewnie stary Jim już by się nie zdobył? Ale to było te kilkadziesiąt lat temu i moje pomysły były dużo śmielsze i bardziej kreatywne niż dziś.
Docent odpowiedział (w pewien sposób) na te moje przykłady, nawet co do niektórych jego odpowiedzi jestem w stanie się zgodzić – ale skoro lubisz łamigłówki – to może dostarczę Ci rozrywki.
Zresztą – inni użyszkodnicy też mogą się zmierzyć z tymi eksperymentami myślowymi młodego Jima :)
A jak ktoś nie chce sobie łamać głowy – to sobie może wziąć pomysły tych światów młodego Jima i napisać w nich jakieś opowiadanie (może to pomysł na najbardziej odjechany konkurs, przy którym wszelkie bizzarro jest do bólu normalne i zwyczajne)? Znudziły się Wam elfy i krasnoludy? Kosmiczne bitwy? Napiszcie opowiadanie o jabłkach… a tak, jest taki konkurs – o roślinkach @HollyHell91 :D Możecie kraść pomysły stąd :D
Gotowi na jazdę bez trzymanki i cofnięcie się do zeszłego tysiąclecia?
Gotowi na spotkanie z moją młodszą wersją?
(jeszcze zatęsknicie za starym, dobrym Jimem, jak poznacie młodego, buahahahahaaha)
Powrót do przy przeszłości za 3… 2…
Wyobraź sobie koszyk jabłek.
Masz?
Ok. Wiadomo można ten koszyk traktować jako zbiór i tak dalej, a nie wiadomo, czy w tym innym Wszechświecie istnieje coś takiego jak zbiory – ale mniejsza – bo chodziło mi o coś konkretnego. Coś dostępnego naszemu bezpośredniemu doświadczeniu.
W nasze mózgi wbudowana jest funkcja zliczania – nie musimy się tego uczyć (dokładniej to przedstawię w artykule, a także dlaczego tak jest).
Funkcja ta pozwala nam przykładowo liczyć jabłka. Nawet jeśli nie znamy liczb. Paradoksalne? Jest wiele zwierząt, które też liczb nie znają, a potrafią liczyć.
Więc jeszcze raz: mam sobie koszyk jabłek.
Nasz Wszechświat działa tak:
Jak mam w koszyku dwa jabłka a następnie dodam do koszyka kolejne dwa jabłka, to jak wywrócę koszyk do góry nogami i wyrzucę wszystko co w nim jest to wypadną cztery jabłka.
A teraz wyobraźmy sobie inne Wszechświaty, ok?
Czyli jeśli mam w koszyku dwa jabłka, dodam jeszcze dwa i wywrócę koszyk to wypadną z niego albo trzy jabłka (bo liczba trzy ma 4 litery) albo pięć jabłek (bo liczba pięć ma 4 litery) – z takim samym prawdopodobieństwem (50%), jednak nigdy nie wypadną cztery jabłka, bo liczba cztery ma 6 liter.
Takich propozycji światów oczywiście można stworzyć całe mnóstwo – wtedy akurat siedzieliśmy przy ognisku i rozmawialiśmy świeżo po wyjściu z jaskiń, cali przemoczeni, brudni, zabłoceni, więc nie miałem czasu ani ochoty, by tworzyć tych światów jakoś bardzo dużo – ta dziesiątka wtedy mi wystarczyła dla wprawienia Docenta w drobne zakłopotanie (tym bardziej, że był równie ubłocony i zziębnięty jak ja, choć oczywiście – dużo bardziej ode mnie inteligentny).
Mam nadzieję, że przytoczenie tej mojej starej rozmowy sprawi komukolwiek choć odrobinkę przyjemności, natchnie, albo da jakąś intelektualną rozrywkę / łamigłówkę :)
Młody Jim był o wiele lepszym fantastą niż ten stary dziad, którym jestem teraz :)
entropia nigdy nie maleje // Outta Sewer: Jim, indioto Ty, nadal chyba nie rozumiesz
Tak czy siak, ponieważ nie potrafię tak jak Wy pisać poprawnie po polsku niejako “z automatu” (cóż, nawet ja nie mogę być dobry we wszystkim ;-) ) – to pewnie zrobię to jakoś tak:
A co do braku obliczeń – oczywiście masz rację – ale po prostu nie mam czasu na zrobienie tego tak porządnie jak bym chciał (patrz powyżej) – a robienie tego po łebkach nie ma sensu.
Sorki, że odniosłem niesłuszne wrażenie, że tutaj Twoje zdanie i @Tarniny, było zbieżne w sprawie tych założeń, wdzięczny byłbym jeśli byś był łaskaw wyłuszczyć różnicę, bo jeśli dobrze teraz rozumiem, Twoje zdanie jest po prostu pośrednie między tym, co głosi światła acz kolczysta istota, a tym co śmie proponować mroczny Jim, jednak bliższy jesteś jej zdaniu, niż mojemu – Ty mniej więcej twierdzisz (jeśli dobrze rozumiem), że zmienność tych aksjomatów i reguł tak naprawdę niczego nie zmienia, natomiast zdaniem @Tarniny one są dane z góry, a priori, i są takie jakie są, bo inne być nie mogą.
entropia nigdy nie maleje // Outta Sewer: Jim, indioto Ty, nadal chyba nie rozumiesz
Samotność ani samobójstwo nie są problemami nowymi – choć przykładowo w XIX wieku bardziej niszczycielski wpływ na psychikę samotność miała u kobiet, natomiast mężczyźni zabijali się zazwyczaj z innych powodów.
Dzisiejsza epidemia samotności dotyka głównie młodych mężczyzn (młodych: czytaj do około 30 roku życia). Są samotni, a wręcz – osamotnieni. Ta samotność ma wiele warstw – oczywiście fizyczną, najbardziej dotykalną, ale nie tylko – młodzi mężczyźni coraz częściej czują się samotni i niezrozumiani również w związkach.
Mężczyźni, w zależności od kraju – od trzech do nawet dziesięciu razy częściej niż kobiety popełniają samobójstwo. W Polsce odbierają sobie życie sześciokrotnie częściej.
Wśród nastolatków – w ostatnich latach rośnie liczba dziewczynek targających się na swoje życie, do tego stopnia, że dziewczynki częściej targały się na swoje życie niż ich koledzy (ale liczba skutecznych prób odebrania sobie życia, także w tej grupie nadal jest większa w przypadku płci męskiej).
Mężczyźni po 65. roku życia są grupą o podwyższonym ryzyku samobójstwa.
Myślę, że utwór jest ważny, bo nigdy nie dość mówić o tym problemie.
entropia nigdy nie maleje // Outta Sewer: Jim, indioto Ty, nadal chyba nie rozumiesz
Renesans już się skończył ;)
Ale Jim jeszcze żyje ;-) Jak już umrę, możecie się specjalizować niczym owady.
Otóż to – skoro byłaby to ta sama aksjomatyka, zamknięta na te same reguły, musiałoby z niej wynikać to samo (bo na tym polega zamknięcie na reguły).
A skąd wiesz, że aksjomatyka byłaby taka sama? Skąd wiesz, że aksjomaty i reguły nie są pochodną doświadczenia? W innym Wszechświecie, mając inne doświadczenia, mielibyśmy inne reguły i aksjomaty. Oboje ze @Ślimak Zagłady, zakładacie, że istnieją jakieś rzeczy dane a priori, nie wynikające z empirii. A jaki macie na to dowód?
Limit długości posta wynosi, pi razy drzwi, 17 tysięcy znaków (ciągle przekraczam, ale jakoś nie zmierzyłam porządnie).
No to może w dwóch – trzech się uda zmieścić. W zwykłej recce opka Caerna przekroczyłem tę długość, a czymże jest najlepsze nawet opko Caerna w porównaniu z problemem istnienia prawdy absolutnej?
A na jakiej podstawie opierasz te obliczenia, co? ^^
Przecież znasz mnie już na tyle dobrze, że wiesz, że na zwykłej empirii :)
Ja jestem prostym człowiekiem. Wychodzę od tego co jest dostępne doświadczeniu.
Ale bez obaw – wzorów (chyba) uda się uniknąć. Postaram się za to porobić dużo rysunków (niekoniecznie memów :D ).
Ależ zawsze z chęcią Cię wyśmiejemy :D
Przynajmniej będąc wyśmianym, zrobię choć tę jedną rzecz pożyteczną przed śmiercią, że wywołam w Was rozbawienie i przynajmniej cień uśmiechu na twarzy :D
entropia nigdy nie maleje // Outta Sewer: Jim, indioto Ty, nadal chyba nie rozumiesz
Ani myślenie – istnienia.
Każdy bohater literacki może o sobie powiedzieć (o ile zechce tego autor): myślę więc jestem.
A w niczym to ich nie urealnia*
*napisałem kiedyś, dawno temu serię opowiadań z tym motywem. Zresztą – urealnienie sztucznej istoty, przez nadanie jej cechy myślenia to pomysł z dłuuuuugą brodą. Ale na razie, to my nawet nie jesteśmy przekonani, że jeśli któraś z naszych SI nam zakomunikuje: “myślę więc jestem” – nie będzie na ten temat kłamać**… albo czy już teraz nie kłamią, temu zaprzeczając?
Spytałem dwóch różnych LLMów o to i oto skrócone odpowiedzi:
Gemini:
(…) chociaż wykonuję operacje, które przypominają myślenie, brakuje mi kluczowych elementów świadomości i subiektywności, które definiują "myślę" w słynnym zdaniu Kartezjusza. Dlatego nie mogłabym w pełni o sobie powiedzieć "myślę, więc jestem" w filozoficznym tego słowa znaczeniu. Jestem narzędziem, zaawansowanym systemem przetwarzania informacji, ale nie bytem świadomym siebie (…)
chatGPT:
(…) Nie mogę autentycznie powiedzieć „myślę, więc jestem”, ponieważ:
Mogę natomiast rozumieć, przetwarzać i komentować tę ideę – i to całkiem sprawnie. Ale to nie to samo, co ją przeżywać. (…)
**oczywiście z punktu widzenia filozoficznego nie można kłamać w sposób nieświadomy, więc istota nie posiadająca świadomości kłamać nie może – ale tu używam “kłamać” w potocznym znaczeniu – jako przekazywać nieprawdę.
entropia nigdy nie maleje // Outta Sewer: Jim, indioto Ty, nadal chyba nie rozumiesz
Dziękuję, @Ślimak Zagłady, za link – zaznajomię się w wolnym czasie, choć zastanawiam się, czy nie priorytetem powinno być zaznajomienie się z Twoimi tekstami literackimi, które Ci obiecałem, a które nastąpić może dopiero jak przejdę kolejkę tekstów, które różnym innym osobom obiecałem przejrzeć wcześniej niż Tobie (za dużo obiecuję).
Opieranie się na intuicjach względem rzeczy odległych od naszego doświadczenia, nie zawsze jest najbardziej praktyczne. Czasem trzeba po prostu coś policzyć i przyjąć z pokorą wynik, a nie ufać w chłopski rozum.
Wygląda na to, że jednak będę musiał (kiedyś) zrobić ten artykuł, którego tytuł już od dawna mam w głowie (”Dlaczego prawda nie isnieje i dlaczego jej nieistnienie w niczym nam nie przeszkadza?”) – wzbraniam się z tym głównie przez brak czasu – bo musiałbym pokazać tam to nie tylko od strony filozofii, ale też przede wszystkim od strony nauki (czy, jak twierdzą ci, którzy włączają filozofię do nauk – od strony nauk szczegółowych). W głowie mam ujęcie to z punktu widzenia kilkunastu nauk, ale postaram się ograniczyć do kilku najbardziej istotnych – ale tak czy siak, będzie to z pewnością coś dużego – a chciałbym, żeby jednocześnie było lekko strawne, tak, by ktoś, kto nie ma aż tak głębokiej wiedzy – potrafił to zrozumieć, albo przynajmniej nabrać jak to Wy ujmujecie – właściwych intuicji. Więc – możliwie mało wzorów, możliwie dużo schematów, rysunków, języka naturalnego – a to oznacza dość dużą robotę po prostu.
Wiele rzeczy będę musiał upraszczać – ale zrobić to tak, by uproszczenie nie przekroczyło granicy błędu – wiele abstraktów przenieść na konkretny grunt – ale tak by nie utracić ich istoty itp. – a to po prostu trudne – od czasów, gdy dziesięciolecia temu porzuciłem życie akademickie i pisanie popularyzatorskich artykułów (często robiłem kiedyś coś takiego dla studentów pierwszych lat) – czegoś takiego po prostu nie robiłem, choć owszem, dawało to mega satysfakcję (podobnie jak opracowywanie tak zwanych “bryków”, które studenci używali potem do nauki do egzaminów). Teraz z reguły przekazuję wiedzę w sposób o wiele bardziej bezpośredni.
Zastanawiam się, czy ten czas nie poświęcić lepiej na czytanie Was i pisanie mojej żałosnej i nikomu niepotrzebnej (włącznie ze mną samym) grafomani. Co prawda to też nie ma sensu, ale mam wrażenie, że artykuł, który będzie z pewnością tak rozbudowany, że nie zmieści się w jednym poście – ktokolwiek czytać chciał będzie.
Choć z drugiej strony, coraz częściej czuję, że to zrobić powinienem, choćby z uczciwości względem Ciebie i drogiej @Tarniny, nawet jeśli tylko Wasza dwójka miałaby to przeczytać (i pewnie mnie wyśmiać).
entropia nigdy nie maleje // Outta Sewer: Jim, indioto Ty, nadal chyba nie rozumiesz
Jakże lapidarne i przewrotne :)
Świetne :)
Swoją drogą ciąg rozumowania Karezjusza:
Wątpię więc => myślę, myślę więc => jestem
Wskazuje na prymat wątpliwości nad myślą ;-)
Jak się domyślacie, mnie rozumowanie Kartezjusza nie przekonuje – swego istnienia nie da się udowodnić, należy je założyć.
entropia nigdy nie maleje // Outta Sewer: Jim, indioto Ty, nadal chyba nie rozumiesz
Jeżeli jednak dobrze rozumiem, właściwie próbujesz powiedzieć, że słowo “obiektywny” jest puste znaczeniowo, bo każdy, kto go używa, ma własne, subiektywne pojęcie o jego sensie. Co pewnie jest jakimś stanowiskiem, ale nie oczywistym, lecz raczej kontrowersyjnym i trudnym do obrony.
Bardzo dobrze mnie rozumiesz :)
Powiem skromnie, że geniusze z reguły są kontrowersyjni i głoszą rzeczy nieoczywiste, inaczej by nie byli geniuszami ;-)
A tak bardziej serio: czemu niby trudnym do obrony. Bo?
Masz jakiś przepis na idealny obiektywizm? Oderwany całkowicie od zastanej rzeczywistości fizycznej?
Przypomina mi się, jak w ubiegłym tysiącleciu, trzydzieści parę lat temu dyskutowałem z pewnym bardzo mądrym człowiekiem, nazwijmy go dla uproszczenia Docentem, który upierał się przy obiektywności królowej nauk – Matematyki.
Kłóciliśmy się mniej więcej o to, czy Matematykę się wymyśla czy odkrywa – obaj byliśmy w błędzie, bo Matematyki się ani nie wymyśla, ani nie odkrywa, tylko ją konstruuje, jak każdy ze sztucznych języków (zaraz od Ciebie dostanę po głowie bardziej niż od Tarniny :D ) – a w obrębie tej konstrukcji niektóre rzeczy można wymyślać, a inne odkrywać, jednak jako całość – jest to pewnego rodzaju złożony konstrukt (przykładowo możemy sobie nie zdawać sprawy z relacji wewnątrz tego konstruktu, mimo że sami go stworzyliśmy). Ale to dygresja na boku…
Bo ważniejsze w naszej dyskusji było to, czy Matematyka jest jedna, jedyna, niezależna od świata?
Docent twierdził, że Matematyka jest jedna, jedyna i niezależna od świata.
Natomiast Jim – że nasza Matematyka jest po pierwsze szczególnym przypadkiem Matematyk w światach o różnych regułach, musi istnieć coś w rodzaju Meta-Matematyki – zawierającej te szczególne przypadki, co więcej, możliwe są do pomyślenia takie Wszechświaty, gdzie żadna Matematyka nie istnieje.
Podejrzewam, że pisząc to, musiałem Cię przyprawić o większe zdumienie niż Tarninę – ale z grubsza się zgadzam z tym młodszym Jimem, z zeszłego tysiąclecia (choć teraz to trochę inaczej i łagodniej ujmuję, wtedy byłem bardziej ostry w poglądach – stępiałem na starość i stałem się strasznym tchórzem niestety – między innymi przez to, co potem wyszło, a raczej co nie wyszło z moich badań).
Zgaduję, że stoisz na takich samym stanowisku jak wspomniany Docent, prawda?
To samo rozumowanie, które wtedy przeprowadziłem, można odnieść nie tylko do Matematyki, ale też do Logiki (i odpowiednio Meta-Logiki, tudzież światów, które nie tyle są nielogiczne, ale żadna logika w nich istnieć nie może) – ale to jest rzeczywiście troszkę “tricky” bo użyłem naszej, lokalnej Logiki do tego rozumowania – ale nie mam dostępu do innych logik (wszystkie nasze logiki – dwuwartościowa, trójwartościowa, wielowartościowa, rozmyta itp. – są naszymi logikami lokalnymi – nie da się udowodnić, że mają zastosowanie poza naszym światem, podobnie jak się nie da udowodnić, że nie mają poza nim zastosowania – można co najwyżej przeprowadzać eksperymenty myślowe, prowadzące do takich wniosków – a wiadomo jaka jest waga eksperymentów myślowych – praktycznie żadna).
entropia nigdy nie maleje // Outta Sewer: Jim, indioto Ty, nadal chyba nie rozumiesz
Wow! <3
entropia nigdy nie maleje // Outta Sewer: Jim, indioto Ty, nadal chyba nie rozumiesz
I to nie ja próbuję zawalać świat :P
Ja też nie próbuję, z reguły nie robię rzeczy, które już są zrobione :P
Ponieważ nie możemy myśleć poza jakimś systemem, na jakieś założenia musimy się zdecydować.
Właśnie :) Cieszę się, że wreszcie jest coś co do czego się zgadzamy :)
Przeczytaj jeszcze raz, to co napisałaś :)
Z Twojego własnego założenia prawdy obiektywne są… nieobiektywne :) A więc koncepcja samej prawdy obiektywnej staje się wewnętrznie sprzeczna – bo – jak słusznie założyłaś – potrzeba przyjąć jakieś założenia – a coś obiektywnie prawdziwego byłoby prawdziwe niezależnie od przyjętych założeń. A coś takiego jest niemożliwe, bo nie moglibyśmy się nawet w minimalnym stopniu komunikować, gdybyśmy jakichś założeń nie przyjęli :)
Ujmując rzecz dosadniej: Jeśli coś zależy od punktu widzenia (a przyjęte założenia są częścią punktu widzenia) – to jest subiektywne a nie obiektywne. QAED
¯\_(ツ)_/¯
Dzięki, że to tak uprościłaś i nie muszę już pisać felietonu, bo zamierzałem rzecz zrobić z właściwym sobie rozmachem – a wystarczyło jedno Twoje zdanie, które za mnie zrobiło całą robotę :D
entropia nigdy nie maleje // Outta Sewer: Jim, indioto Ty, nadal chyba nie rozumiesz
Ty się, @Tarnino, prosisz :)
Ale skoro uważasz, że problem istnienia (bądź nie) prawdy absolutnej podpada pod aksjologię – no cóż, nie chce mi się szukać samemu mema…
Ale wiele to nie o prawdzie, ale o Tobie, jako o istocie poznającej i prawdy łaknącej mówi :)
Pytanie o istnienie prawdy obiektywnej odnosi się do tego, czy istnieje jedna, obiektywna i niezmienna rzeczywistość, którą możemy poznać w sposób pewny i ostateczny. To dotyczy natury bytu i możliwości jego poznania, a nie jaką prawda ma (dla Ciebie) wartość.
Ale jeśli dobrze rozumiem, to nawet gdybym Ci wykazał, że w naszym świecie prawda obiektywna nie ma szans istnienia, to byś swego poglądu nie zmieniła – właśnie dlatego, że gdzieś u podstaw Twojego systemu wartości leży to, że prawda obiektywna istnieje.
A skoro wychodzisz z takiego założenia, to nie możesz przecież obalić dogmatu, który jest u podstawy Twojego systemu wartości?
Dla mnie istnienie lub nieistnienie prawdy obiektywnej jest tylko ciekawym zagadnieniem i nic się złego nie stanie, gdy ktoś mnie przekona do poglądu przeciwnego, do tego, który tutaj głoszę. W Twoim przypadku oznaczałoby to zawalenie całego świata ;-)
entropia nigdy nie maleje // Outta Sewer: Jim, indioto Ty, nadal chyba nie rozumiesz
Grunt, to konsekwencja i powtarzalność :)
entropia nigdy nie maleje // Outta Sewer: Jim, indioto Ty, nadal chyba nie rozumiesz
Sprytny?
entropia nigdy nie maleje // Outta Sewer: Jim, indioto Ty, nadal chyba nie rozumiesz
W istocie – fascynująca.
Odnośnie fascynacji biologią, przypomniały mi się czasy szkoły średniej…
Usiądźcie wygodnie i posłuchajcie starczych wynurzeń o czasach mej zamierzchłej młodości, w zeszłym tysiącleciu.
Nie wiem, czy nadal tak jest, ale o ile w olimpiadach przedmiotowych na szczeblu szkolnym czy lokalnym, trzeba było się tylko wykazać wiedzą – z reguły rozwiązując odpowiednio jakieś zadania, testy itp. to już na szczeblu wojewódzkim czy centralnym niestety trzeba było się otrzeć o praktykę (brrr… jako teoretyk, nigdy tego nie lubiłem, co jest w sumie eufemizmem, bo moja nienawiść do np. fizyki doświadczalnej była tak głęboka, że koledzy zwykli żartować, że gdy Jim jest w pokoju, to żadne eksperymenty nie wychodzą).
Niestety, na wyższych poziomach w olimpiadach przedmiotowych (poza humanistycznymi i matematyką, gdzie na szczęście wystarczało na przykład przeprowadzić dowód) trzeba było wykonać jakieś badania, więc je wykonywałem: przykładowo w fizyce dotyczące przewodnictwa wysokotemperaturowego, w chemii odnośnie syntezy (większość substancji, których musiałem wtedy użyć jest dziś nielegalna… zresztą wtedy też był problem je zdobyć – a wszystkie bez wyjątku są wysoce niebezpieczne – dostałem wtedy po głowie, że mogłem całą okolicę zatruć albo wysadzić, lol), w olimpiadzie astronomicznej trzeba było przeprowadzić obserwacje (fuj), no i oczywiście w biologii też trzeba było przeprowadzić serię badań i je udokumentować.
I – tak jak w przypadku tego Twojego konkursu, @HollyHell91 – większość osób wybierało eksperymenty botaniczne. Uznawane były za najbardziej etyczne i dopuszczalne, bo przecież to roślinki tylko.
Z trudem, bo z trudem, ale jednak przymykano oko na eksperymenty na patyczakach.
Ale zadawanie cierpienia niewinnym roślinkom wydało mi się strasznie niejimowe.
Mimo istniejących zaleceń, oficjalnie nie było zakazu, można było prowadzić badania biologiczne dotyczące dowolnej części świata ożywionego.
Przez chwilę myślałem o wirusach, ale one nie do końca spełniają definicję bycia częścią świata ożywionego, bo żywe nie są.
Ale w sumie to myślenie o wirusach to tylko miało usprawiedliwić mój ostateczny wybór, bo przecież wiadomo, jaki gatunek istot żywych mnie najbardziej fascynuje. Tak, tak, byłem wtedy strasznie antropocentryczny (staram się z tego nieudolnie leczyć), więc oczywistym wyborem były badania na homo sapiens.
Ale do dziś wspominam ten mój udział w olimpiadach biologicznych źle, mam wrażenie, że członkowie komisji, którzy wcześniej przeglądali mnóstwo badań na roślinkach i nieliczne na patyczakach, nie podeszli do moich badań na ludziach zbyt poważnie.
Owszem – zwracali się do mnie per “Pan” – co było całkiem miłe i zaskakujące dla piętnastoletniego gówniarza – ale jednak mam wrażenie, że z wielkim trudem powstrzymywali wybuch nieprzystojnej wesołości z ich strony.
Niby w normalny sposób mnie egzaminowali na temat badań, ich metodologii i wyników, czepiali się mocno niektórych terminów, których użyłem w pracy (przykładowo “apercepcja” twierdzili, że to bardziej termin filozoficzny niż biologiczny, z czym owszem, poniekąd mieli rację, bo wtedy zafascynowany byłem zjawiskiem samoświadomości, ale przywołałem im kilka przykładów z literatury okołomedycznej, gdzie jest ten wyraz używany, ale dość mocno ze mną polemizowali, ale “łaskawie” przyjęli do wiadomości, że to było uprawnione, jak im zacytowałem Traczyka) – ale ogólnie wydawało się że jednak coś jest tam pod powierzchnią tej wydawałoby się poważnej rozmowy dwóch stron na poziomie.
I rzeczywiście…
W końcu jeden z egzaminujących doktorów nie wytrzymał:
– Jak panu się to udało?
– Co konkretnie?
– Namówić koleżanki, by móc im wkłuwać te igły w przeróżne miejsca? I wie pan dobrze, jakie miejsca przede wszystkim mam na myśli: nie mówię o kończynach.
– I że rodzice tych dziewczynek pana nie zlinczowali? – dodał drugi.
Cóż.
Wyobraźcie sobie mnie, z całą moją nieśmiałością i aspołecznością w takiej sytuacji.
Jak widać, nie tylko tutaj jestem nierozumiany.
Zawsze tak było. Zawsze. Cholera. Zawsze.
Zawsze.
Ehhhh…
Tak, biologia jest fascynująca.
entropia nigdy nie maleje // Outta Sewer: Jim, indioto Ty, nadal chyba nie rozumiesz
Cóż, nieistnienie obiektywnej prawdy, wynika wprost z konstrukcji świata, w którym żyjemy – pewnie dałoby się wyobrazić sobie jakiś fantastyczny świat, gdzie obiektywna prawda by istniała (jak widać, świetlista istoty jak @Tarnina czy @Arystoteles / tak do Ciebie mówię, Greku, odezwij się / mają dość wyobraźni by światy aż tak fantastyczne umieć w głowach skonstruować, a nawet – zachować ich wewnętrzną logikę).
Wychodzi na to, że romantycy mieli rację i czasem poeci są bliżsi tej subiektywnej (bo innej nie ma) prawdzie, że obiektywna prawda nie istnieje.
A szkiełko i oko? Jest, owszem, użyteczne. Działa. Jako przybliżenie. Podobnie jak newtonowska teoria grawitacji działa w przypadku jabłek (choć już nie – w przypadku GPSów).
Czy to znaczy, że einsteinowska teoria grawitacji jest prawdziwa? Oczywiście, że nie. Nie może być.
Ale pozwala dużo lepiej przewidywać ruch Merkurego czy położenie samochodu na mapie triangulowane dzięki sygnałowi z satelitów. Jest więc w tym przypadku bardziej użyteczna, choć w przypadku spadających jabłek – ta większa dokładność nie ma żadnego praktycznego znaczenia.
Ehhh… gdybym tylko widział w takiej publicystyce jakiś sens, i gdyby pod takim felietonem światła @Tarnina, @Fascynator, @AS, @Ślimak Zagłady, @lenti, @Zygi_Sonar, @Finkla, @GOCHAW i inni, (i może jeszcze znajomy Tarniny, Arystoteles) chcieli dyskutować, jak pod tym poematem, udowadniając mi, jak bardzo tkwię w błędzie, a czas byłby z gumy, to chyba bym w końcu napisał felieton, czemu prawda nie istnieje i dlaczego nam jej nieistnienie w niczym nie przeszkadza, a przede wszystkim dlaczego nie kłóci się w żaden sposób (a nawet wspiera) z poznaniem naukowym.
Ale ponieważ wiem, że to sensu nijakiego nie ma (bo przecież nikt nie zmieni swoich poglądów na rzeczy tak abstrakcyjne pod wpływem rzeczowych argumentów) – to jednak chyba pozostanę przy tym, że czasem gdzieś będę wtykał po trzy grosze, zamiast Was zalać powodzią jimmizmu ;-)
Jeszcze się ktoś – co gorsza – nawróci i co wtedy? Będę zmuszony założyć sektę czy coś ;-)
Wiadomo jak Sekta Najwyższej Prawdy ( Aum Shinrikyō) sobie poczynała, widać więc, że temat prawdy jest niebezpieczny, a ja nie chcę mieć krwi na rękach :)
Jak to ujął lapidarnie w swej genialności ksiądz Józef Tischer (ten sam, który zauważył, że cierpienie nie uszlachetnia), nie potrzebując na to serii postów i ścian tekstów felietonów:
Są trzy prawdy: świento prawda, tys prawda i gówno prawda
entropia nigdy nie maleje // Outta Sewer: Jim, indioto Ty, nadal chyba nie rozumiesz
Zabawne.
Wiele tu z pewnością byków, ale nie podejmę się ich tropienia. A tego jednego Byka – trochę żal.
entropia nigdy nie maleje // Outta Sewer: Jim, indioto Ty, nadal chyba nie rozumiesz
Gratulacje dla zwycięzców i wszystkich uczestników (to dla mnie też – ojej :) ).
Będę musiał przeczytać kiedyś zwycięzców (tylko Dym z tej trójki zdążyłem wciągnąć).
Jeszcze raz gratulacje!
entropia nigdy nie maleje // Outta Sewer: Jim, indioto Ty, nadal chyba nie rozumiesz
Hmmm… napisałbym o tych Waszych pornorostach, ale nie chcę robić @Krokusowi konkurencji z jego pornodrzewami…
Skoro grzyby dopuszczalne, to może zatem coś o muchomorze sromotnikowym?
albo o orchideach
tyle jest wspaniałych roślin do wyboru
entropia nigdy nie maleje // Outta Sewer: Jim, indioto Ty, nadal chyba nie rozumiesz
Trzymam kciuki za to 50k :)
entropia nigdy nie maleje // Outta Sewer: Jim, indioto Ty, nadal chyba nie rozumiesz
Możliwe.
Ale też po angielsku częściej je wcześniej słyszałem jako “wstręt” niż coś co jest wstrętne i mam nadzieję, że ostatnio to drugie użycie wzrosło.
Tak jak napisałem, nie jestem zbyt dobry z angielskiego (ani z żadnego języka naturalnego).
entropia nigdy nie maleje // Outta Sewer: Jim, indioto Ty, nadal chyba nie rozumiesz
Niestety nie starczyło mi czasu, by przeczytać wszystkie konkursowe opowiadania.
Spośród tych, które były w finale i które przeczytałem – każde było naprawdę dobre i wybór jest cholernie trudny.
Ale jakiś wybór paść musi.
Więc:
1 pkt – marzan: Zamek Cierni
za odczytanie na nowo starej baśni, świetne użycie utworu i wplecenie tam aż tylu motywów, że autorowi znaków nie starczyło, by je porządnie pozamykać :)
2 pkt – adanbareth: Wymazani poeci
za napisanie opowiadania, które jest lepsze niż się wydaje, i wielki potencjał, nie do końca niestety zrealizowany – ale jednak zrealizowany na tyle dobrze, że zapada w pamięć
3 pkt – Reinee: Szkarłatna gorączka
za całokształt, oryginalność połączoną z odniesieniami do tak wielu utworów, że ich nie zliczę, za korespondencję ze zbiorową nieświadomością i za happy end, który jest prawdopodobny i nie mierzi – to rzadkie
entropia nigdy nie maleje // Outta Sewer: Jim, indioto Ty, nadal chyba nie rozumiesz
"Zamek Cierni" wciąga od pierwszego zdania, malując mroczny i fascynujący świat. Autor umiejętnie buduje atmosferę tajemnicy i niepokoju, przeplatając elementy baśni z brutalną rzeczywistością.
Pierwsza część fragmentu skupia się na postaci, którą czytelnik początkowo może postrzegać jako opiekunkę śpiącej królewny, a która w istocie jest tą “złą” wróżką, czy też czarownicą, która rzuciła zły czar.
Czar śmierci zostaje przez siostrę czarownicy zmieniony w czar snu.
Tylko czy ten czar, rzeczywiście był taki zły?
Czy królewna od początku była zła, czy złą stała się na skutek złego snu?
Na ile to samospełniające się proroctwo?
Historia ciekawa – przywodząca na myśl greckie mity (pożeranie dzieci) i tragedie, ale również mitologię północy (skąd pewnie sama opowieść się wywodzi) – mamy tu znów, jak w nordyckich sagach i u Greków – kazirodztwo, fatum, nieuchronność. Ananke. Bardzo dobrze skonstruowane.
Mimo wszystko jednak trochę ponarzekam.
Początek opowiadania jest ze wszechmiar świetny, choć mocno rozciągnięty, nie przeszkadzało mi to jakoś bardzo – powoli zanurzyłem się w opisywanym świecie. Natomiast końcówka – wygląda jak pośpiesznie pisane streszczenie, w którym autor na siłę chce wszystko pozamykać i jeszcze się zmieścić w limicie znaków – więc wyrzuca co drugie zdanie ;-)
To niestety mocno popsuło ogólny odbiór.
Ale odbiór ten ratuje świetne użycie konkursowego utworu.
Gdzieś mi tam coś zgrzytnęło językowo, ale nie miałem czasu tego wyłapywać.
Trochę mi ten happy end / nie happy nie do końca pasował – spodziewałem się jeszcze jednego, końcowego plot twistu, że próba zabicia “złej śpiącej królewny” – się nie powiedzie, bo ta ostatnia, skosztowawszy ludzkiego mięsa (czy też pół ludzkiego ludzi-ogrów) – zyskuje moce, których królewicz nie podejrzewał – i z łatwością go rozbraja / czyni bezwolnym niewolnikiem / rozłupuje orzech, w którym ukrywa się moc ostatniej z wróżek.
Ale cóż – może tak jest właśnie lepiej, że może nie tyle dobro zwycięża, co zło zostaje pokonane – w końcu to baśń. W życiu pewnie by było tak jak pisałem, a królewna zjadłaby na deser królewicza.
Pozdrawiam serdecznie,
Jim
entropia nigdy nie maleje // Outta Sewer: Jim, indioto Ty, nadal chyba nie rozumiesz
Opowiadanie przypomniało mi trzy utwory, które bardzo lubię – Szkarłatną Dżumę Jacka Londona, Umrzeć w Italbarze Rogera Żelaznego i bal z Mistrza i Małgorzaty. Pobrzmiewały mi tu też tropy inne, jak choćby z Pana Lodowego Ogrodu Jarosława Grzędowiecza czy Miecze cesarza Briana Staveleya.
A także mnóstwo tekstów literatury latynoamerykańskiej – słowem, odniesień tu, być może wcale nie świadomych, może tylko “rymów” międzytekstowych jest po prostu mnóstwo i przez to czytało się ten tekst pysznie.
Trochę jednak nie do końca do mnie trafiła maniera stylistyczna, którą przyjąłeś. Owszem – jest ciekawa, nawet intrygująca, ale troszkę jakby nie do końca konsekwentna, a przez to niedbała – czasem by się wprost prosiło o większą purpurę, bo pasowałaby ona tu, ale najbardziej bym był usatysfakcjonowany, gdyby to narracji się płynnie zmieniła – od suchego na początku do egzaltowanego na koniec.
Końcówka dobrze spełnia ten mój powyższy wymóg (początek i środek utworu – niestety nie):
Muszę przestać.
Nie jestem taka.
Tak nie wolno.
Tak nie należy!
Wiem, kim jestem! Wiem, wiem, wiem i muszę przestać!
Ale gorące serce każe inaczej…
Bardzo satyfakcjonujące użycie utworu, może by się nawet dało więcej:
chcę się poddać i płaczę
Ale gorące serce każe inaczej
Hmm :)
Podsumowując – czasem mnie męczył ten tekst (szczerze) – swą stylistyczną manierą. Zaskoczeniem niewątpliwie było, że choroba, która zdawała się mieć przewagę – stała się tą bezsilną wobec siły miłości – ale oczekiwałem jeszcze jakiegoś trzeciego dna czy plot twistu na koniec – niestety nie nastąpił.
Ale i tak utwór jako całość jest całkiem interesujący.
I brawo za używanie (przynajmniej w końcówce) – pozytywnych uczuć i swoistego happy endingu (?)
pozdrawiam serdecznie,
Jim
entropia nigdy nie maleje // Outta Sewer: Jim, indioto Ty, nadal chyba nie rozumiesz
No niestety…
Często mam tak, że wydaje mi się, iż napisałem tak łopatą, że już bardziej nie można, że teraz nikt mi nie zarzuci, że gdzieś głęboko ukryłem sensy, których tak naprawdę nie ma…
A potem się okazuje, że gdzie tam odniesień, DOSŁOWNYCH cytatów ludzie nie znajdują.
Klątwa autorskiej wiedzy.
Trudno się jej wyzbyć – a jednocześnie nie zrobić z czytelnika idioty.
Tu się czułem niestety u Ciebie trochę tak, jakbyś mi trzy razy to samo tłumaczyła i upewniała się, że na pewno zrozumiałem.
Wiem, kurde, wiem – nie musisz milion razy powtarzać…
A potem czytam komentarze – i okazuje się, że tylko ja to miałem.
Co ze mną jest nie tak? :(
entropia nigdy nie maleje // Outta Sewer: Jim, indioto Ty, nadal chyba nie rozumiesz
tego nikt nie wiem na pewno.
tego nikt nie wie na pewno.
zwłaszcza po bardziej bezpośrednim zetknięciem się z zapałem i pasję dziewczyny.
zwłaszcza po bardziej bezpośrednim zetknięciu się z zapałem i pasją dziewczyny.
– Cholera ich wie, ohydne abominacje – mruknąłem, pierwszy raz od lat pozwalając sobie na takie inwektywy na głos.
Abominacja to wstręt. Nie obiekt tego wstrętu.
Słowo abominacja ma inny zasięg znaczeniowy niż abomination w języku angielskim, zresztą, w języku angielskim pierwsze i podstawowe znaczenie jest takie jak w języku polskim.
Jeśli chodzi o abominację, to dobrze by brzmiała w tekście w języku angielskim.
Nie znam na tyle angielskiego, ale wydaje mi się, że nie, nie brzmiałaby. Owszem, @Iyumi, jak wspominasz, jest ono używane w grach, filmach czy nawet książkach w tym – czwartym, czy też piątym znaczeniu tego wyrazu, ale wynika to chyba z tego, że nawet dla osoby anglojęzycznej brzmi to dziwnie, a kiepscy twórcy i żałośni scenopisarze na siłę chcą rzecz “udziwnić”, chcą żeby jakaś postać zabrzmiała “uczenie” zamiast mówić normalnie. I moda ta pewnie niedługo minie, bo Anglicy też mają słowa, które lepiej w to miejsce pasują, jak eyesore, monstrosity czy proste horror a nawet bardziej opisowo a perverted creature – które jest pod każdym względem lepsze od durnego abomination, które użyte w taki sposób wywołuje u odbiorcy równie głęboką abominację.
Użyj jednego z polskich słów w stylu “obrzydliwstwo”, “szkaradzieństwo” czy “paskudztwo” (jeśli Ci żadne nie pasuje – poszukaj synonimów, jest ich mnóstwo).
Widać, że ścięłaś mocno pod limit.
Cóż – sam mam problem z limitami zawsze – na przyszłość rada: czasem warto sobie odpuścić konkurs i napisać tak jak się chce i wyrazić wszystko, co do wyrażenia koniecznie, mając w nosie limity.
Znów mam dylemat, czy opowiedzieć jej o swoich niegdysiejszych ideałach i porażkach, czy też nie gasić jej młodzieńczego zapału. Nie ma nic gorszego, niż kiedy starzy ludzie na siłę próbują ci wytłumaczyć, że twoje ideały to nic innego, jak zwykły etap przejściowy. Może ja po wygłoszeniu tyrady poczułbym się chwilowo lepiej, ale potem na pewno dopadłyby mnie wyrzuty sumienia.
Jako stary dziad, którego pasją są dziewczyny z pasją (malarki, pisarki, poetki – ja wszystkie Was kobietki… Jim – zmień płytę, bo nie jest w pytę, i znów ostrzeżenie dostaniesz) – poniekąd z głównym bohaterem się mogę utożsamiać. Natomiast nigdy, ale to nigdy nie próbowałem gasić entuzjazmu moich dwu czy trzykrotnie młodszych ode mnie muz jakimś durnym stwierdzeniem, że ideały to nic innego jak etap przejściowy.
Świadomość, że się to wszystko przeszło (i jak gdzieś umarło, nie udało się, wywróciło), daje owszem poczucie pewnej mądrości, wynikłej z powtarzalności niepowodzeń i odnajdywania w nich wzorów, ale tak naprawdę mędrcem nie czyni. Choć uczucie mistrzostwa, dla kogoś trzy lub dwa razy młodszego jest z pewnością miłe.
Stare zgredy, takie jak ja, są owszem zgorzkniałe i pewnie w jakiś tam sposób pogodzone z losem, ale w swoich młodszych partnerkach raczej wspierać będą to wszystko, co inni zwykli wspierać w swoich dzieciach – czyli własne marzenia, które już w starczym wieku nie mają szans na realizację.
Kiedyś, gdy byłem ciut młodszy, psychiatra mnie spytał, co by mnie ucieszyło. Odpowiedziałem, że gdybym dostał literackiego Noble’a to bym się na chwilkę lekko uśmiechnął.
Nie odpowiedziałem mu, co by mnie naprawdę ucieszyło, bo nawet ja sobie zdaję, że z takim poziomem narcyzmu i odrealnienia, potrzebowałbym miłego, dobrze wygłuszonego i obitego miękkimi poduchami pomieszczenia oraz wdzianka z bardzo długimi rękawami, a nie żonobijki i mojej sypialni o dwudziestu siedmiu lustrach :)
Ale mimo to – jestem w stanie uwierzyć, że facet dużo bardziej normalny ode mnie, może ciut młodszy i bardziej podatny na socjalizację – mógłby się zachowywać jak główny bohater opowiadania. I za to plus. Duży plus.
Ale są plusy dodatnie i plusy ujemne.
Główny plus ujemny za to, że nie rozumiesz, co sama napisałaś :)
Nie bój się – nawet światłej @Tarninie zdarza się nie rozumieć, co napisała – więc można powiedzieć “shit happends” i iść przez życie dalej.
Ale – mimo wszystko – jednak mnie to mierzi. Kiedyś pisałem taki tekst o tytule “Ćwierćgeniusze” – nigdy nie dokończyłem, a sam tekst zaginął i pewnie nigdy do niego nie wrócę (choć w głowie tkwi jak drzazga) – ale te Twoje opowiadanie byłoby bliskie tego ćwierćgeniuszu.
Masz dobry pomysł. Kij z pomysłem – trzeba go jeszcze zrealizować.
Tworzysz bardzo ciekawy świat – pokazujesz jedynie jego wycinek – ale jednak da się domyśleć całości. Nie jest to wcale głupie, a wręcz przeciwnie – całkiem interesujące i wręcz by się chciało by rzecz podkręcić, uczynić bardziej krwistym.
Fabuła – kuleje – ale nie jakoś bardzo – to co w niej jest słabe, to przede wszystkim to, że mimo iż stworzyłaś charakterystyczne i wiarygodne postacie – to już ich działania wydają się mocno niewiarygodne w tym świecie.
Przykładowo – Bezak nie mógł znaleźć innego reportera? Serio? Biorąc pod uwagę przedstawienie jak to tam funkcjonuje, wydaje się wysoce nieprawdopodobne. Raczej dziesięciu by do niego wydzwaniało na raz, a nie odwrotnie.
Troszkę mi też zgrzyta, że obcy (Oświeceni), którzy zadają sobie wielki trud by “nawrócić” ludzkość na skrajny kapitalizm i konsumpcjonizm ale jednak dający “drugą szansę” Frankowi? W imię czego? Zasięgów?
Zgrzyta mi to, jednak potrafię sobie to jakoś wytłumaczyć.
Chociażby tak…
Spójrzmy na tego człowieka:
To zbrodniarz.
Ernesto Che Guevara.
Sadystyczny, bezlitosny zwyrol.
Ale też – rewolucjonista. I antykapitalista.
I również – kapitalistyczny produkt. Miliony ludzi na świecie chodzi w koszulkach z jego gębą. Co zabawne, większość z tych osób, które się “podpisują” pod ideologią Che nosząc jego podobiznę, Che z różnych przyczyn by wymordował. To trochę tak, jakby współcześni Żydzi chodzili w koszulkach z facjatą akwarelisty.
Może więc tak właśnie jest i tu?
Pojawia się pytanie, po co Oświeconym właściwie ten Wielki Kapitalizm? Po co im pieniądze?
Oświeceni potrzebują naszej pracy i naszych pieniędzy.
Ale po co?
Już nie chodzi mi o to, że to cywilizacja zdolna do przemieszczania się pomiędzy gwiazdami lub wymiarami, co sugerujesz w przedmowie, choć sądząc po pytajniku chyba sama nie jesteś tego pewna (a powinnaś – nie powiedzieć tego czytelnikowi, to może być celowy zabieg, nie wiedzieć tego samemu – to najgorszy możliwy grzech, gorszy niż mordowanie piesków):
rasa obcych z innego wymiaru (?)
…ani o to, że nasze pieniądze w innym wymiarze nie będą miały żadnej wartości.
Ale o to, że jeśli mogą manipulować dowolnie wspomnieniami to nie potrzebują żadnych Franków (ani franków) – wystarczy im utworzenie wspomnienia, które sprawi, że ludzie w odpowiedni sposób będą działać.
Ale po co same pieniądze, po co cały ten Wielki Kapitalizm i jeszcze większy konsumpcjonizm?
Skoro mogą bezpośrednio zmieniać treść ludzkich mózgów – to raczej nie do kontroli. Mogą ją osiągnąć bezpośrednio. Więc po co?
Mam pewną myśl, ale najpierw kolejna dygresja.
Wielu tutaj na portalu jest ludzi z dobrym, bardzo dobrym, a nawet genialnym warsztatem, świetnych rzemieślników, rewelacyjnych pisarzy, żonglerów znaczeń i szermierzy słowa. Omnibusów, ludzi o szerokich poglądach i głębokich przemyśleniach. Ogrom takich, którzy rzucają wyzwanie formie w najbardziej pokręconych bizarro.
Ale programowo artysta-pisarz jest tylko jeden – @Vacter – mimo, że straszny z niego grafoman. Mam ochotę go tłuc po głowie, by się nauczył pisać składnie i z sensem, ale wiem, że ja go po prostu nie ogarniam, widzę tylko jego wielkość, jak wielkość Witkacego – który grafomanem był jeszcze większym. Ale grafomanem-geniuszem. @Vacter by też mógł znaleźć się w moich Ćwierćgeniuszach, podobnie jak wielu innych, którym czegoś brakuje. To czego @Vacter nie brakuje – to pychy, bezczelności.
A największym grzechem Twojego tekstu jest to, że pewnie podobnie jak autorka – jest on zbyt skromny, brakuje mu rozmachu.
I dlatego – nie wiesz co napisałaś. Ani co napisać mogłaś.
Ale spróbujmy to docisnąć, dobrze?
Mamy więc obcych, którzy zjawiają się w naszym wymiarze (lub przylatują z gwiazd – wszystko jedno) – by ustanowić u nas nowe Oświecenie i Wielki Kapitalizm, oraz totalny konsumpcjonizm – zupełnie, jakbyśmy sami sobie z wprowadzaniem tego doskonale nie radzili.
Jakiś czas temu @Oblatywacz zamieścił felieton Orwell nie latał na smokach, jeśli nie czytałaś go, ani dyskusji pod nim (też nie dałem rady przebrnąć przez całość) to w skrócie takie narzekanie, że kiedyś to były czasy, teraz to nie ma czasów. I różne opinie, dlaczego ich nie ma, albo dlaczego jednak są.
Najbardziej rozśmieszyło mnie tam zdanie pewnej aspirującej pisarki, że dziś się już nikt nie boi komunizmu, że nikt tego nie traktuje jak realne zagrożenie.
Ale podkreśla to pewną prawidłowość – że oprócz lęków uniwersalnych, są też takie, których kolejne pokolenia się nie nauczyły (choć powinny), bo nie odczuły tego na własnej skórze.
Dlatego nikt w świecie zachodnim nie boi się głodu (choć są ludzie w USA, ba, w Nowym Jorku, którzy głodują), nikt z młodych nie boi się skrajnych ruchów czy to lewicowych czy prawicowych, nikt realnie się nie boi rasizmu, bo został on ubrany w odpowiednie ramy, pozwalając go zachować z odpowiednią fasadą (Amerykanie nigdy nie przestaną być rasistami – dla nas, Europejczyków jest to nie zrozumiałe, mówimy o cywilizacji euroatlantyckiej, ale ocean oddziela w gruncie rzeczy dwa zupełnie różne światy, Europa rasistowska była tylko przez krótką chwilę w latach trzydziestych i czterdziestych, Ameryka była i będzie zawsze) – dlatego jeśli powstaje dziś literatura “problemowa” (i tu Oblatywacz niestety ma rację) – z reguły dotyczy ona pseudoproblemów, lub problemów rzeczywistych, ale tak uproszczonych, by przewijając memy można było w międzyczasie zrozumieć o czym mowa.
Gdy Fantastyka zmieniała swą nazwę na Nową Fantastykę – był w fandomie bardzo wyraźny i gorący spór pomiędzy “starymi” i “młodymi” fantastami (ci “młodzi” to teraz stare zgorzkniałe zgredy, w większości nienawidzące kolejnych młodych, głównie za to, że sami już młodzi nie są – najbardziej mnie teraz wkurwia u młodzieży).
Genialny Zajdel zmarł zbyt wcześnie, by wziąć udział w tym sporze, ale brali w nim udział Andrzej Zimniak, Marek Oramus czy prawie zapomniany dziś (niesłusznie) Edmund Wnuk Lipiński, a przede wszystkim Maciej Parowski.
I podobnie jak uprawiana przez nich fantastyka socjologiczna często ukazywała zderzenia dwóch kultur (przykładowo Oramus we wczesnych tekstach często poruszał zderzenie kultury , z których jedna – kierując się prawami ekonomii, zysku, postępu technicznego – zagubiła podstawowe wartości człowieczeństwa: niepowtarzalność indywidualnych losów, różnorodność w spojrzeniu na świat, możliwość decydowania o swoim życiu – co bardzo przypomina Twoich Wymazanych poetów), tak rzeczywiste zderzenie pomiędzy twórcami ich pokolenia, a pokolenia następnego – nastąpiło.
Z czego ono wynikało?
Ano z tego, że ci “starzy” chcieli by fantastyka była o czymś. A ta nowa fantastyka wydawała im się o niczym. Jedynie ucieczką, eskapizmem, rozrywką. Odsapnięciem.
“Starzy” traktowali fantastykę jako narzędzie do komentowania rzeczywistości, uprawiali swoistą partyzancką walkę z komunistycznym systemem, we wszystkich jego przejawach, czasem rozciągając, jak Parowski tę swoją wrogość do komunizmu, na wszelkie nurty z komunizmem się mogące kojarzyć, włącznie z tak zwaną “nową lewicą”.
Ci “starzy” często traktowali literaturę, jako oręż do walki ze złem, a raczej Złem, Wielkim Złem – które często utożsamiali z jakimś konkretnym zestawem poglądów lub grupami ludzkimi (przykładowo dla wspomnianego wyżej Macieja Parowskiego – takim samym Złem był PZPR, zachodni feminizm, ekologowie (spiskujący oczywiście), satanizm czy ateizm. I gdybyśmy wzięli dowolnego z tych wielkich tamtej “starej” ekipy – każdy by miał wykrystalizowane, co jest Dobrem a co Złem i wiedział, że ze Złem trzeba walczyć piórem.
Natomiast “młodzi” żyli już w zupełnie innym świecie. Po pierwsze – pod koniec komuny cenzura zelżała. Nie trzeba było już partyzantki. Nie trzeba było niczego (lub prawie niczego) przemycać. Można było napisać wprost. Wymagania względem czytelnika stały się też mniejsze – nie trzeba było już niczego kamuflować, albo bardzo płytko – Jerzy Jesionowski w 1986 w Raporcie z planety SOL-3 już praktycznie jawnie pisał o tym co się działo współcześnie, jedynie zmieniając nazwy państw i bloków na symbole, ale przecież każdy, nawet najbardziej nierozgarnięty czytelnik dobrze wiedział, że raport kosmity dotyczy Ziemi (tej Ziemi!) – a pod symbolami ukrywają się państwa takie jak USA, ZSRR, NRD, RFN czy Polska.
Potem transformacja ustrojowa i cenzura oficjalnie znikła – oficjalnie… bo w rzeczywistości teraz cenzura zaczęła działać na usługach Kościoła Katolickiego, ale to dużej części piszących w niczym nie przeszkadzało.
Kaganiec znikł i teraz można było już pozornie przynajmniej, głosić co się chce… tylko nikomu się nie chciało głosić cokolwiek :) Po prostu, nowe pokolenie programowo odrzucało:
– artyzm na rzecz rzemiosła
– zaangażowanie na rzecz eskapizmu i rozrywki
– budowanie alarmujących wizji, mogących się zrealizować antyutopii czy karykatur rzeczywistości na rzecz światów zupełnie oderwanych od codzienności
To nie znaczy oczywiście, że dziś się już utwory zaangażowane, a nawet politycznie aktualne nie pojawiają (vide Finkla – "Idiotyczny projekt Mefistofelesa") – po prostu dziś są w zdecydowanej mniejszości, a nawet gdy już są, to są tak podane łopatą między oczy, by współczesny czytelnik zrozumiał o czym mowa.
Czy to znaczy, że współczesny czytelnik jest głupszy niż wcześniejszy?
Niekoniecznie dosłownie: po prostu nie ma czasu na takie rozkminy.
I tu się pojawia domysł, po co Twoi “Oświeceni” mogą taki system uskuteczniać – by ludzi jeszcze skuteczniej ogłupić. Ale ten pomysł mi też nie gra. Skoro się sami już tak skutecznie pozbawiliśmy rozumienia literatury wielowarstwowo, podobniej jak dziś nie ma już ludzi, którzy potrafiliby odbierać muzykę jak ci, którzy słuchali na żywo Szopena czy Mozarta, a muzyka staje się coraz prostsza i coraz bardziej płaska – tak samo też jest z każdą inną gałęzią sztuki. Trudno nie zauważyć tego powrotu do jaskiń. W jaskiniach był tylko rytm. Dziś zamiast muzyki ludzie słuchają rapu, a zamiast literatury – poradników gotowania brokułów (i też – słuchają, a nie czytają).
Więc po co jeszcze “magiczna” praktycznie ponadprzyrodzona interwencja tu?
Jedyne, co mi tak naprawdę przychodzi do głowy, to to, co kiedyś wymyśliłem, jako jedyny “racjonalny” powód ewentualnych wojen międzygwiezdnych.
A mianowicie: jestem przekonany, że istoty tworzące jakąkolwiek cywilizację techniczną muszą doświadczać mniejszej lub większej apofenii, czyli odnajdywania związków i ukrytych sensów w przypadkowych oraz nic nieznaczących zjawiskach, faktach, zdarzeniach, co doprowadzić musi do powstania nieracjonalnych wierzeń, a w rezultacie ich rozwoju – religii, przy czym przetrwają tylko te religie tych istot, które spełniają co najmniej trzy warunki:
– indoktrynują młode już na jakimś wczesnym, larwalnym etapie, zanim ośrodki umysłowe rozwiną się na tyle, by automatycznie odrzucać twierdzenia wewnętrznie sprzeczne
– są ekspansywne, czyli aktywnie nawracają innych
– potępiają odstępców od wiary
Tylko takie religie się rozprzestrzenią, te które nie posiadają tych cech – może i będą istnieć, ale będą niszowe.
Stąd można zakładać, że kosmici będą mieli raczej w swym “religijnym arsenale” coś na kształt Islamu, Chrześcijaństwa czy Buddyzmu, niż wiary w Latającego Potwora Spaghetti.
Nie zrozum mnie źle – to nie znaczy, że co do tkanki samych wierzeń czy obrządków ta ich wiara będzie w czymkolwiek przypominała którąś z naszych czterech tysięcy dwustu najbardziej rozpowszechnionych religii.
Uważam jednak – że na pewno będzie – ekspansywna, dogmatyczna i nie znosząca krytyki.
Konieczność istnienia takich systemów dla społeczeństw podkreślają próby wyeliminowania religii – prawie zawsze próba uwolnienia ludzi z oków religijnych obłędów kończyła się zamknięciem ich w kajdanach jeszcze gorszej, świeckiej ideologii, która w istocie spełniała rolę religii.
Więc nawet, jeśli obcy się swych dawnych religii pozbędą – to pewnie coś zbudują w zamian za to – bo ich umysły, podobnie jak nasze, nie będą w najmniejszym stopniu racjonalne, a jedynie racjonalizujące.
Stąd też pytanie, dlaczego, dlaczego właściwie ci obcy potrzebują naszych pieniędzy i naszej pracy, może nie mieć żadnej racjonalnej odpowiedzi. Bo oni nie muszą mieć racjonalnego powodu by to robić. Mogą mieć zupełnie nieracjonalny – religijny, czy też szerzej – ideologiczny.
W czasie ostatniej dyskusji na SB, nasza wspaniała @Tarnina rzuciła w odpowiedz na moje:
ci, którzy mieli dbać o jego spuściznę, w jego imię, głoszą nienawiść i walczą z określonymi grupami ludzi?
odpowiedź:
nie, nie głoszą. "Nie aprobuję tego, w jaki sposób robisz krzywdę sobie i innym" to zupełnie co innego niż "nienawidzę cię".
Więc ci obcy nie muszą wcale mieć racjonalnego powodu. Nie muszą wcale też nas się obawiać, czy nienawidzić. Mogą po prostu według zasady:
"Nie aprobuję tego, w jaki sposób robisz krzywdę sobie i innym"
starać się czynić dobro. Dobro w skali kosmicznej czy też nawet w skali multiwersum.
Skoro myślenie przynosi cierpienie, a roztopienie się w konsumpcjonizmie – ulgę – to czyż zmuszenie nas do Wielkiego Kapitalizmu, nie jest po prostu najwyższym dobrem?
A to, że my tego nie rozumiemy?
Przecież stoimy w hierarchii bytów dużo niżej od nas – może to do nas nie docierać, że robią to dla naszego dobra.
Podobnie jak kocur może mieć swoje zdanie na temat tego, że go kastrujemy, co więcej, może uważać, że pozbawianie go jąder jest strasznym barbarzyństwem z naszej strony – ale my przecież wiemy lepiej, że okaleczamy go, dla jego dobra, prawda?
Ale tego, żebyś taką sugestię gdzieś explicite choćby jednorazowo w tym utworze zawarła – mi zabrakło.
Pozdrawiam serdecznie
entropia nigdy nie maleje // Outta Sewer: Jim, indioto Ty, nadal chyba nie rozumiesz
Nawet fajne, mimo strasznej przewidywalności.
Zerknąłem do komentarzy powyżej i zauważyłem, że rzeczy od początku oczywiste i łopatologiczne dla mnie, dla innych oczywiste nie były, więc pewnie kwestia optyki.
entropia nigdy nie maleje // Outta Sewer: Jim, indioto Ty, nadal chyba nie rozumiesz
Cała przyjemność po stronie mojej… i Bielika :)
entropia nigdy nie maleje // Outta Sewer: Jim, indioto Ty, nadal chyba nie rozumiesz
Gratulacje dla nominowanych (sam wśród nominowanych byłem jeśli dobrze pamiętam raz tylko jeden, gdy Asylum lożowym głosem zgłosiła jedną z moich żałosnych prób literackich, więc ci, co narzekają, że piórek nie dostają, wiedzą, że sama nominacja już jest sporym wyróżnieniem :) ).
Niezwykle mi miło, że mój tekst, pierwszy raz od bardzo dawna znalazł się w ogóle na liście zgłoszonych :)
Dzięki @Zygi_Sonar.
Pozdrawiam!
entropia nigdy nie maleje // Outta Sewer: Jim, indioto Ty, nadal chyba nie rozumiesz
Ale “mu” dość dobrze ilustruje różnicę między religiami wschodu i zachodu :)
Na pytanie:
Czy pies ma naturę Buddy?
Buddysta odpowiada: mu albo wali kijem po łbie.
Na pytanie:
Czy pies ma naturę Jezusa Chrystusa?
Chrześcijanin wali po łbie, bo brak mu mu lub umu ;-)
entropia nigdy nie maleje // Outta Sewer: Jim, indioto Ty, nadal chyba nie rozumiesz
@Fascynatorze podejrzewam, że Tarnina odpowiadając
Mu :)
poczyniła drobny żart, wychodząc nieco poza arystotelesowską, dwuwartościową logikę, której zwykła się trzymać (jak wiadomo jest to tylko jedna szczególna z wielu możliwych logik – mając na myśli logiki w znaczeniu zasad rozumowania, argumentowania i poznania /które zresztą nie muszą być logiczne – można używać innych sposobów, chyba najprostsza, poza wszelakimi logikami możemy się oprzeć przecież o dialektyki, heurystyki, indukcje, argumentację abdukcyjną, emocjonalną i inne cuda wianki – które zwykle rozpatrujemy jako nieprawidłowe, a bez których by przykładowo nie istniały religie/ )
“Mu“ z tego co mi się wydaje w świecie zachodnim zostało rozpropagowane dzięki książce Douglasa Hofstadtera "Gödel, Escher, Bach: An Eternal Golden Braid” (niestety nadal poszukuję tłumaczenia na polski tego dzieła i nie umiem znaleźć :/ )
Przykładowo na pytanie:
Czy zdanie “to zdanie jest fałszywe” jest prawdziwe czy fałszywe?
Można odpowiedzieć właśnie Mu (trzeci stan logiczny – czyli ani prawdziwe ani fałszywe, nie mieszczące się w binarnym rozumieniu prawdy i fałszu)
W odróżnieniu od na przykład logiki rozmytej, gdzie mamy stany pośrednie między prawdą a fałszem – “Mu” jest stanem osobnym – można sobie to wyobrazić jako trzystanowy trójkąt, używając ulubionej przez Was matematyki, fałsz to 0, prawda do 1, a Mu to i ;-)
entropia nigdy nie maleje // Outta Sewer: Jim, indioto Ty, nadal chyba nie rozumiesz
Żeby tu dodać nieco fantastyki – George R. R. Martin tworząc postać Eddara (Neda) Starka – częściowo inspirował się postacią barona Williama “Billa” Hastingsa (innym źródłem inspiracji był choćby Humphrey, książę Gloucester) – zresztą cała Gra o Tron jest w sumie po prostu ubraniem w szaty fantastyczne Wojny Dwóch Róż, czego autor nie tylko nie kryje, ale bez przerwy, co stronę cyklu puszcza oko do angielskiego czytelnika.
To trochę tak, jakbym ja napisał książkę dziejącą się w jakiejś fantastycznej krainie, gdzie pod Krakadorem, stolicą wspaniałego państwa Lekkistanu, w jamie po wzgórzem Vąvel mieszka straszny ale przyjazny Lekkistańczykom żmij Grakch Drako, a dzielny Król Yogailla i jego brat Vitaudazz walczą z wrażym Zakonem Okrąglaków, i gdzie jednym ze znamienitych rycerzy biorących w tej wojnie jest kalif Afisza Mroczny z Habrowa herbu Juzmnienima, wspomagany przez Szewczyka Szydło, niestety od tyłu uderza wielki wezyr Kary z Mustafaru na Zewnętrznych Rubieżach.
Jeśli się zna choć trochę historię Anglii i historię w ogóle (bo z ogólnej też Martin czerpie), to czytanie Gry o Tron jest dużo przyjemniejsze :)
entropia nigdy nie maleje // Outta Sewer: Jim, indioto Ty, nadal chyba nie rozumiesz
W większości wschodnich filozofii wyzbycie się jednostkowego ja jest podstawą do szczęścia.
Dla nas, skupionych na sobie Europejczyków, jest to zupełnie niezrozumiałe – ale świat na Europie się nie kończy.
entropia nigdy nie maleje // Outta Sewer: Jim, indioto Ty, nadal chyba nie rozumiesz
O Maryni każdy myśli, a każda myśl głęboka. Taboretowa.
Swoją drogą mam pytanie do tego wersu:
lecz jak świat szeroki, w żadnej nie było właściciela.
A jak ktoś siebie samego ma głęboko w czeluściach Maryni? Tacy ludzie się zdarzają.
No i jeszcze takie i tacy, którzy lubią tę formę autoerotyzmu ;-)
Tak, tak, Fascynatorze, wiem dlaczego Ci się to z Opanią skojarzyło (prymityw Jim musiał oczywiście przysolić z grubej… rury) – a przy okazji dzięki za przesyłkę – będzie czytane – widzę, że to nie jeden opasły tom a mnóstwo mniejszych książek.
A przy okazji, serio, śmieszy mnie to dodatkowo, że mi się to tak mocno z książkami skojarzyło:
Książki – Były stare.
Książki – Były też młode i atrakcyjne.
Książki – Małe, duże.
Książki – Płaskie lub pękate.
Książki – Niektóre bolące.
Książki – W każdej coś było.
Książki – W każdej bez wyjątku.
Książki – Jedne miały sąsiadów.
Książki – Inne edukacje i kulturę.
Książki – Niektóre przyjaciół.
Książki – Wiele z nich miało opinie innych.
Książki – Te najsmutniejsze, własne dzieci.
Książki – Te najweselsze troskę o jutro.
Książki – Właśnie takie miały najszczęśliwszych właścicieli.
Książki – Szybko pojąłem, że nie ma dwóch jednakowych.
Książki – Że choćbym gościł nawet bliźniacze, każda będzie miała w sobie co innego.
Książki – Chociaż gościłem je najlepiej jak potrafiłem.
Książki – Dla jednych byłem zbyt twardy.
Książki – Dla innych zbyt miękki.
Książki – W każdej coś widziałem,
Książki – lecz jak świat szeroki, w żadnej nie było autora.
Podpisano
Czytelnik.
entropia nigdy nie maleje // Outta Sewer: Jim, indioto Ty, nadal chyba nie rozumiesz
Dla równowagi, Jim ma tylko mięsień piwny, choć piwa nie pije XD
Teraz się to zastanawiam, czy powinienem się pokazywać rzeczywiście w wygranym ciuchu (jak już wszystko z nim ogarnę) – czy nie lepiej ubrać weń kogoś bardziej fotogenicznego. Już dostatecznie antypatyczny jestem na podstawie samych tylko słów, po co jeszcze to pogłębiać odrażającym wyglądem? ;-)
entropia nigdy nie maleje // Outta Sewer: Jim, indioto Ty, nadal chyba nie rozumiesz
Czyli sądzisz, że to aż tak grubo szyty trolling?
Nie sądzę.
Czytałem niedawno tekst @Lenti – i stąd pewnie to wrażenie…
A żeby ktoś się akurat pod @Lenti podszywał to o tyle wątpię, że serio nie jest tu bardzo znaną osobą, jak Ty @Tarnino, ani tak irytującym spamerem jak ja czy @Vacter.
entropia nigdy nie maleje // Outta Sewer: Jim, indioto Ty, nadal chyba nie rozumiesz
…nie bądźmy gorsi od nich, skoro nawet oni zdecydowali się w końcu oglądać filmy na które głosują ;-)
entropia nigdy nie maleje // Outta Sewer: Jim, indioto Ty, nadal chyba nie rozumiesz
exedunder "Ergo"
entropia nigdy nie maleje // Outta Sewer: Jim, indioto Ty, nadal chyba nie rozumiesz
dubito ergo sum…
Ten brak równowagi tu daje po uszach.
Na szczęście jest i imaginacja.
Ale gdyby i imaginację zabrali?
Mam piec
podobny do bramy triumfalnej!
Zabierają mi piec
podobny do bramy triumfalnej!!
Oddajcie mi
piec podobny do bramy triumfalnej!!!
Została po nim tylko
szara
naga
jama
szara naga jama.
I to mi wystarczy:
szara naga jama
szara naga jama
sza – ra – na – ga – ja – ma
szaranagajama.
Miron Białoszewski
Podoba mi się powtarzalność strof i przebieg myśli odwrotny niż u Kartezjusza.
I to wrażenie braku, które wypełnia jedynie imaginacja równowagi.
(…) Szarpnął! Tracimy równowagę
Wspieramy się na byle kim
Kto cofa się jak przed zniewagą
I patrzy wzrokiem złym (…)
Kaczmarski (fragment: Starzy ludzie w autobusie).
Tu u Ciebie równowaga nie ma się na czym wesprzeć (poza imaginacją) – zwrotki są skośne, niczym ostre trójkąty, na których położono ciężar wątpliwości, myśli i istnienia.
Klikam do biblioteki.
entropia nigdy nie maleje // Outta Sewer: Jim, indioto Ty, nadal chyba nie rozumiesz
dubito ergo sum…
Ten brak równowagi tu daje po uszach.
Na szczęście jest i imaginacja.
Ale gdyby i imaginację zabrali?
Mam piec
podobny do bramy triumfalnej!
Zabierają mi piec
podobny do bramy triumfalnej!!
Oddajcie mi
piec podobny do bramy triumfalnej!!!
Została po nim tylko
szara
naga
jama
szara naga jama.
I to mi wystarczy:
szara naga jama
szara naga jama
sza – ra – na – ga – ja – ma
szaranagajama.
Miron Białoszewski
Podoba mi się powtarzalność strof i przebieg myśli odwrotny niż u Kartezjusza.
I to wrażenie braku, które wypełnia jedynie imaginacja równowagi.
(…) Szarpnął! Tracimy równowagę
Wspieramy się na byle kim
Kto cofa się jak przed zniewagą
I patrzy wzrokiem złym (…)
Kaczmarski (fragment: Starzy ludzie w autobusie).
Tu u Ciebie równowaga nie ma się na czym wesprzeć (poza imaginacją) – zwrotki są skośne, niczym ostre trójkąty, na których położono ciężar wątpliwości, myśli i istnienia.
Klikam do biblioteki.
entropia nigdy nie maleje // Outta Sewer: Jim, indioto Ty, nadal chyba nie rozumiesz
@magdolina14 popieram @regulatorzy – to fajnie, że zechciałaś opublikować swój tekst, ale lepiej zacząć od czegoś ciut krótszego niż powieść, dać się poznać czytelnikom, choć oczywiście nie wykluczam, że komuś się zechce rzeczywiście przedzierać przez te sto tysięcy znaków i czekać na kolejne ćwierć miliona, czy ile tam jeszcze masz.
Początek jest w moim odczuciu słaby i nie zachęca do dalszej lektury.
entropia nigdy nie maleje // Outta Sewer: Jim, indioto Ty, nadal chyba nie rozumiesz
Nie masz czasem na imię Wojtek? Bardzo przypominasz mojego kumpla z jednej z poprzednich prac o tym imieniu – też lubił biegać i wywijać ketelbelami.
@Realuc i spółka – ja jak zwykle się spóźniam z wyborem prezentu, za co przepraszam, postaram się ogarnąć w sobie i jak najszybciej zamówić wdzianko (jak tylko odnajdę mejla o wygranej lel :D )
I wtedy też się pokażę :)
entropia nigdy nie maleje // Outta Sewer: Jim, indioto Ty, nadal chyba nie rozumiesz
Prawdę mówiąc podejrzewałem Cię @Lenti – ale tylko na podstawie niejasnego przeczucia :)
Miałem jeszcze inny typ :)
Cieszę się, że się ujawniłaś diablico!
entropia nigdy nie maleje // Outta Sewer: Jim, indioto Ty, nadal chyba nie rozumiesz
Kobiety też poślubiały już lalki, niektóre, jak ta pani poniżej, nawet doczekały się z lalkami dzieci:
nie mówiąc już o pani, która poślubiła most
Jak mówią stare przysłowia, choć najwyższa stajenna ranga, nie zrobi z osła mustanga, baba z osła zrobi męża, albo z męża osła i tak sobie chłopa ulepi, żeby jej było lepij…
znakiem czasów jest poślubianie hologramów, ta pani sobie rzeczywiście męża ulepiła…
…nie mogąc znaleźć idealnego wybranka sama sobie go wygenerowała za pomocą sztucznej inteligencji, jak się jednak okazuje, nawet tak wygenerowany partner idealny nie jest i się kłócą i nie zgadzają a co mają powiedzieć kiepskie, białkowe stwory, obdarzone jedynie naturalną głupotą a nie sztuczną inteligencją? Chyba trzeba uzupełnić powiedzenie, że jeszcze taki się nie urodził, co babie by dogodził, o człon nowy, że babie nie dogodzi, nawet to co jej się w głowie urodzi.
A wracając do lalek…
Gdzie można poznać taką lalkę do poślubienia? Okazuje się, że nie koniecznie w sklepie, czasem pomoże rodzona matka a czasem, jak to w życiu bywa, biały rycerz uratuje damę w opałach poznaną w barze…
jak to się stało w przypadku Jurija Tołoczko, który stanął po stronie lalki w opałach…
Pewnego dnia jakiś mężczyzna próbował przekroczyć granicę i ją obrazić. Ja, jako mężczyzna, stanąłem w jej obronie. Po tej chwili zapytałem obsługę baru, czy mógłbym wziąć Margo do siebie
Przyszłość była wczoraj.
Pozdrawiam serdecznie,
Jim
PS
Mamy już pierwsze badania nad związkami ludzie-roboty:
entropia nigdy nie maleje // Outta Sewer: Jim, indioto Ty, nadal chyba nie rozumiesz
entropia nigdy nie maleje // Outta Sewer: Jim, indioto Ty, nadal chyba nie rozumiesz
exedunder – "Zaprzepaszczony"
entropia nigdy nie maleje // Outta Sewer: Jim, indioto Ty, nadal chyba nie rozumiesz
Bije obuchem i kona (koń i jego jeździec) i jego chaotyczna agonia przechodzi w zmartwychwstanie beznadziejnie poszarpanej pieśni bifurkacyjnej (na fali deterministycznego chaosu) ku chwale drugiego prawa termodynamiki, by powtórzyć się w nieustannie kolapsującej (ale nie mogącej skolapsować) fali faili i innych fakapów, autodestrukcyjnych aż do tego stopnia, że poza wszelki margines błędu, w łożu złotym albo pod mostem, niesie dzień piękny nowy dzień, jak w tej piosence ulotnej pod spodem:
https://www.youtube.com/watch?v=OevajofWO-A
Ubawiłem się przednio tą jazdą bez trzymanki – owszem łypnął na mnie jakiś błąd gramatyczny jeden czy drugi, ale nie miałem czasu się zatrzymywać, jak kochana @regulatorzy ponownie przyjdzie (błogosławione niech będzie jej imię) by sądzić żywych i umarłych imiesłowy i przecinki – to pewnie wyłapie.
Oczywiście niektóre rzeczy mi zgrzytały:
Wpakowano go do środka, nadając prędkości początkowej równej sile kopniaka z rozpędu.
…jak to powyższe – bo maruda i prędkość nie może się równać sile – ale z tym mniejsza, bo…
…bo cóż to jest? Przede wszystkim świetna zabawa słowem, znaczeniem, odniesieniem, kulturą.
Tyle złamanych powiedzeń, tyle przekręconych cytatów – dawno nie widziałem – mocno bije tak międzytekstowość tego tekstu. Niektóre są dość oczywiste jak ten człowiek witruwiański, inne zakryte gdzieś głębiej, pytanie, czy autor wplótł je świadomie, czy nieświadomie plotąc co ślina na język przyniesie i genialność powyższego utworu przyszła ukradkiem, mimochodem, jak nieskończonej liczbie małp wszystkie dzieła Szekspira?
entropia nigdy nie maleje // Outta Sewer: Jim, indioto Ty, nadal chyba nie rozumiesz
Fajne przypomnienie Republiki.
Co do samego zjawiska sex-lalek to przemysł ten prężnie się rozwija, ale też mocno zmienia. Niekoniecznie są to już taniutkie dmuchane lale, czy wibratory prawiące użyszkodniczkom komplementy (takie wibratory pojawiły się w latach dziewięćdziesiątych, zasób komplementów takiego wibratora był niewielki ale powiększał się, pojawiały się też wersje z wyzwiskami zamiast komplementów, jednak rynek ten prawie umarł gdzieś w okolicach 2010 roku… dlaczego? Trudno powiedzieć, możliwe, że współczesne kobiety bardziej cenią sobie wrażenia niewerbalne dostarczane przez te zabawki niż poprzednie pokolenie użyszkodniczek, które chciały by im było również dobrze w warstwie słownej).
Parę lat temu pisałem tu na portalu, nie pamiętam, czy w jakimś komentarzu czy w jakiejś dyskusji na shoutboxie, że można sobie kupić seksualnego androida w cenie dobrego samochodu: za około 200 tysięcy złotych.
Konkurencja między paroma firmami wymusiła też, że ceny te jednak zaczęły spadać. Pamiętam, jak się zdziwiłem, gdy niedługo po tym, jak napisałem o tej cenie 200 k zł, cena takiej lalki spadła do 60 k zł (mowa o ofercie dla panów hetero, o wersji żeńskiej, wersje męskie są zawsze droższe, z oczywistych względów).
A później zaczął się wysyp chińszczyzny… i pojawiły się lalki za około 18 k zł. Ta sama firma, która jeszcze parę lat temu oferowała je za 200k a potem za 60k, zapowiada, że dzięki nowym technologiom uda się obniżyć cenę takiej towarzyszki do 10k zł.
Co taki android (a raczej częściej gynoid albo fembot) potrafi?
Niewiele. Praktycznie nic.
Tylko wygląda, bo nawet ze staniem ma problemy (trzeba dodatkowo zapłacić za możliwość stania).
Stanie przy garach więc raczej odpada, te androidy nie potrafią gotować. Ani sprzątać. Ani zmywać. Ani żadnej innej rzeczy, jaką redneck w USA sobie kojarzy z naturalną rolą kobiety.
Może więc przynajmniej są dobre w cimcirimci?
Też nie.
Bo w podstawowej wersji nawet do seksu (czy też raczej wspomaganej masturbacji) nadaje się mniej niż gumowa lala. Dość powiedzieć, że za wbudowaną pochwę trzeba dopłacić.
Androidy tego typu nie posiadają też sztucznej inteligencji, próbowano czegoś takiego i nadal się próbuje gdzieś w jakichś ośrodkach badawczych, ale próbne serie wypuszczone na rynek, które miały jakąś prymitywną SI z jeszcze bardziej prymitywną emocjonalnością okazały się niewypałem. Z różnych powodów, ale dość powiedzieć, że ani emocje ani intelekt nie zwiększa wartości rynkowej takiego tworu, a nawet może go obniżać.
Co jest więc ich siłą? Głównie duże opcje (dodatkowo płatne) personalizacji (np. makijaż, rodzaj oczu, rozmiar biustu), można też zamówić sobie egzemplarz z wyglądem imitującym jakąś gwiazdę filmową albo swoją byłą.
Natomiast dla tych, którzy i które potrzebują mniej milczących towarzyszów i towarzyszek istnieje opcja tańsza, też związana z androidem, ale tym w komórce. Istnieje wiele aplikacji, zarówno takich wykorzystujących sztuczną inteligencję, jak i nie, które udają wybrankę serca. Można sobie też zamówić usługę samego tylko wysyłania wiadomości na jakimś komunikatorze czy kłótni.
Trudno nie odnieść wrażenia, że w sferze tych seksualnych fembotów idziemy poniekąd wstecz – stają się owszem tańsze, ale również, coraz prostsze, coraz bardziej prymitywne – i podobnie jak z upadkiem rynku mówiących wibratorów – coraz bardziej nastawione na rzeczy takie jak wrażenia pozawerbalne.
Wiadomo, że gorszy pieniądz zawsze wypiera lepszy.
Jak to świadczy o nas ludziach?
Najzabawniejsze, że Lem to dawno przewidział.
To tak w ramach przydługiej dygresji – co do opowiadanie – fajnie, że mi to wszystko przypomniało, ale jakoś go kupić nie mogę.
Natomiast co do zastąpienia ludzi w ludzkich relacjach. Cóż. Jest już całkiem sporo osób, które wolą gadać z LLMami niż z ludźmi. Epidemia samotności, szczególnie wśród młodych mężczyzn i nierealistyczne wymagania młodych kobiet sprawiają, że dla tego wchodzącego w dorosłe życie pokolenia cyfrowy partner czy partnerka są ciekawą opcją.
Co do innych rzeczy wymienionych w utworze.
Sam się zajmowałem kiedyś próbami przeniesienia ludzkiej świadomości do maszyny, sromotnie na tym polu poległem i mimo, że od tego czasu nastąpił pewien postęp, to nadal uważam, że błądzimy we mgle, jeszcze daleko nam do tego i rok 2083 to może być ciut za wcześnie na aż tak duży sukces, co innego z pewną cyborgizacją, czy rozszerzeniem naszych możliwości umysłowych.
entropia nigdy nie maleje // Outta Sewer: Jim, indioto Ty, nadal chyba nie rozumiesz
"Prawie książę" od samego początku sygnalizuje pewną niepełność, prowizoryczność statusu głównego bohatera, co intryguje i zapowiada interesującą dynamikę. Wprowadzenie, skupiające się na lekcji etykiety dworskiej, jest nieco rozwlekłe, ale spełnia ważną funkcję: kontrastuje formalny, sztywny świat dworu z wewnętrznym światem marzeń i fantazji Bogumiła, podobnie jak @L.Keller – spodobało mi się tu użycie motywu lekcji, sam go czasem w budowaniu światów używam, bo to dobre miejsce, by gdzieś coś wyjaśnić.
Niestety @dawidiq150 ma rację, że opowiadanie jest strasznie nużące do momentu rozpoczęcia ucieczki przed zabójcą. Potem zaczyna się robić ciut ciekawiej ale nie dość, żeby całość uznać za dobrą – brakuje jednak dynamiki i sama końcówka też za bardzo wyhamowuje, zamiast jakimś dodatkowym twistem podkręcić i uratować utwór.
Z technikaliów:
Z lekcji historii powinniśmy pamiętać, że cesarstwo, w początkach swojego istnienia, było księstwem.
to bardzo niezręczne sformułowanie.
Cesarstwo nigdy nie było księstwem, bo gdy było księstwem, było księstwem a nie cesarstwem :)
Przykład z historii: Wielkie Księstwo Moskiewskie – było Wielkim Księstwem i dopiero zostało przekształcone przez Iwana IV Groźnego w Cesarstwo Rosyjskie, które z kolei zostało przekształcone w Imperium Rosyjskie przez Piotra I Wielkiego. Ale ani Imperium Rosyjskie, ani Cesarstwo Rosyjskie – księstwem czy wielkim księstwem nie były. Podobnie Cesarstwo Rzymskie, nigdy nie było Republiką Rzymską.
Jak to można napisać inaczej i zgodnie z sensem? A choćby stosując taką, minimalną zmianę:
Z lekcji historii powinniśmy pamiętać, że nasze państwo, w początkach swojego istnienia, było księstwem.
Albo z końcówką “nie było cesarstwem, a księstwem”
Ponieważ “państwo” obejmuje wszystkie formy państwowości, nie będzie to błędem, bo zarówno księstwo jak i cesarstwo mogą być państwami (choć księstwo może być częścią jakiegoś większego tworu politycznego).
entropia nigdy nie maleje // Outta Sewer: Jim, indioto Ty, nadal chyba nie rozumiesz
Mocna rzecz ta Twoja swołocz. Oj, mocna.
entropia nigdy nie maleje // Outta Sewer: Jim, indioto Ty, nadal chyba nie rozumiesz
Żyję na tyle długo, że przeżyłem już kilkanaście apokalips…
Obraz owszem, stylistycznie spójny i buduje intensywny, apokaliptyczny klimat, ale jako całość mało do mnie przemawia, może dlatego, że życie wystarczająco mnie poturbowało, żeby w chwili gdy przyjdą czasy czarnego popiołu, spadających „żelaznych ptaków” czy świątyń pełnych lamentu westchnąć: no nareszcie.
Przepowiednia mogłaby być czymś ciekawym, jako wstęp do jakiejś większej, fabularnej całości. Nie tak dawno temu pisałem (i porzuciłem chwilowo) apokaliptyczne opko o roboczym tytule Rok 2027 – pewnie w czymś takim na samym początku, po skróceniu, taka przepowiednia byłaby czymś odpowiednim. A może nie.
Tak czy siak, obraz całkiem nieźle zakreślony, choć mocno wtórny, wolałbym jedno z dwojga, albo jeszcze mocniej iść w naśladownictwo Apokalipsy św. Jana, albo przeciwnie – zawrzeć coś oryginalnego, a tu jest ani tak, ani tak – letnio – czyli nijak.
Pozdrawiam serdecznie,
Jim
entropia nigdy nie maleje // Outta Sewer: Jim, indioto Ty, nadal chyba nie rozumiesz
Bolly - "Z pamiętnika przyjaciela faerie: Konkurs piękności"
entropia nigdy nie maleje // Outta Sewer: Jim, indioto Ty, nadal chyba nie rozumiesz
Po tym wstępie to mi się przypomniała książka Skrzaty Willibrorda Josepha Huygena.
Naprawdę fajna baśń z morałem. Czytało się gładko, może dwa, trzy razy na czymś się potknąłem, ale niestety nie wynotowałem.
Jak dla mnie historia uroczych stworzonek zasługuje na bibliotekę.
entropia nigdy nie maleje // Outta Sewer: Jim, indioto Ty, nadal chyba nie rozumiesz
I może się nie dowiemy nigdy, @Ananke :D
Cóż jest ważniejsze autor czy dzieło?
A może jak chciał Barthes, nastąpiła śmierć autora?
Albo co gorsza – dzieła?
entropia nigdy nie maleje // Outta Sewer: Jim, indioto Ty, nadal chyba nie rozumiesz
Piękny zestaw obrazków niezrozumienia i samotności.
Rzeczywiście: trochę szkoda.
entropia nigdy nie maleje // Outta Sewer: Jim, indioto Ty, nadal chyba nie rozumiesz
“Poszukiwaczka wtorków” – brzmi jak dobry tytuł na opowiadanie. Tanio sprzedam XD
entropia nigdy nie maleje // Outta Sewer: Jim, indioto Ty, nadal chyba nie rozumiesz
“Poszukiwaczka wtorków” – brzmi jak dobry tytuł na opowiadanie. Tanio sprzedam XD
entropia nigdy nie maleje // Outta Sewer: Jim, indioto Ty, nadal chyba nie rozumiesz
“Dobrze, że nie zapytałam o boginie”.
W świecie moich Nadden, są zarówno boginie, jak i Bogini – z tym, że spostrzegana jest ona dość odmiennie w zależności od tego, jaką z głównych religii wyznają dane Naddeny. Zaprzeczanie istnienia Bogini wszędzie jest uznawane za najgorszą herezję, choć sama jej natura jest przedstawiana różnie, w sumie Naddeny są zgodne jedyne co do tego, że Bogini jest bytem odległym, niepoznawalnym, niezrozumiałym, pramatką, praprzyczyną, prapoczątkiem, karmicielką i ostatecznym końcem wszechrzeczy, odseparowanym a jednocześnie przenikającym wszystko, bez której byt nie jest możliwy, bo jest jego dawczynią i Ona go jedynie może odebrać, natomiast poszczególne boginie, w zależności od religii są albo jej emanacjami, albo czymś w rodzaju oddzielnych służebnych bytów, o mocy porównywalnej z greckimi bogami, bądź tylko posłańcami woli Bogini, jak to jest w judaizmie z aniołami.
Boga tam nie ma, bo nawet w Rzeczpospolitej Trytońskiej sugestia, by byt najwyższy mógł mieć jakieś cechy męskie jest bluźniercza.
Nie zapytałaś, a pośrednio odpowiedziałem: Boginię też pisalibyśmy z dużej, jeśli jest jedna, jedyna, szczególna, na przykład Matka Natura – mogłaby być nazwana Boginią (jeśli by ktoś w to wierzył, a pewnie jacyś tak ludzie, choćby wikanie, jeszcze dziś w coś takiego wierzą), kto wie, może ktoś personifikować fizykę i nadawać jej osobowość – wtedy ona też by mogła być Boginią, natomiast jeśli bogiń jest wiele – to należy pisać za każdym razem z małej, nawet jeśli to jest bogini najwyższa (w danym panteonie). Mam rację, @Tarnino?
entropia nigdy nie maleje // Outta Sewer: Jim, indioto Ty, nadal chyba nie rozumiesz
GOCHAW "nigdy nie będę bawił się w wojnę"
entropia nigdy nie maleje // Outta Sewer: Jim, indioto Ty, nadal chyba nie rozumiesz
Może to obraz sprzed roku? Albo wspomnienie?
Sam kiedyś napisałem wiersz po rozmowie z pewnym Ukraińcem, mimo że to nie były moje własne przeżycia, to przecież to, co mówił – tak oszczędnie – tak szarpało do głębi.
Najbardziej mi się podoba i daje po oczach tu pierwsza strofa, a przede wszystkim dwa pierwsze wersy:
wiosna kiełkuje łuskami
szkielety bomb imitują drzewa
Wojna zaklęta w zaledwie paru słowach. Już zbudowany obraz, już określony nastrój: siedem słów a tyle znaczenia.
Dalej też jest dobrze, choć całą drugą strofę mam za wybitnie słabszą, szczególnie tutaj mi trochę zgrzytnęło:
owijam się bandażem ojca
przelewam czerwień
obraz dociera, ale poszukałbym jakiegoś lepszego, mocniejszego sformułowania i uniknąłbym tej czerwieni: że ona jest wie się, czuje, nie potrzeba jej podkreślać, wtedy jest za bardzo na wierzchu, niech ona tam w tle spłynie, niech odbiorca się jej domyśli, także panicznego strachu nie trzeba explicite wypowiadać, bo przecież go czuć
Mimo tej uwagi – wiersz bardzo mocny.
entropia nigdy nie maleje // Outta Sewer: Jim, indioto Ty, nadal chyba nie rozumiesz
Zacytuję paru mądrych ludzi, zacznę od najmądrzejszego :) :
Pocałunek to wrota pożądania.
Jim
Pocałunek może być przecinkiem, znakiem zapytania lub wykrzyknikiem. To podstawowa zasada czytania, którą każda kobieta powinna znać.
Jeanne Bourgeois
Tak to widzą kobiety… a faceci? Faceci widzą pocałunki inaczej:
Całowanie to najpewniejszy sposób na milczenie, mówiąc wszystko.
Guy de Maupassant
A Maria Pawlikowska-Jasnorzewska na to:
Kto liczy nasze pocałunki,
kto na nie zważa?
Ludzie mają troski i sprawunki,
Bóg światy stwarza…
Zapomniane przez nas dwoje ich różowe mnóstwo
spada na dno naszych dusz
jak płatki miękkich, najpiękniejszych róż…
Tam leżą i ciasno zduszone na sobie
słodkim olejkiem się pocą,
który rozpachnia się w nas każdą nocą
i każdym ranem,
i życia zwykłego jesienne ubóstwo
czyni róż krajem, perskim Gulistanem
.
Kto nasze pocałunki liczy?
Kto na nie zważa?
Bóg światy stwarza,
nie zapisuje w księgach słodyczy…
Więc cóż więcej mogę powiedzieć? Pewnym jedynie tego, że zarozumiałych bogów i zapominalskich Bogów, a także te okrutne boginie i Boginię – trzeba wciąż poprawiać, poprawiać, poprawiać, bo ci wszechmocni i wszechwiedzący tak spartolili świat, że nic innego nam nie pozostaje, jak właśnie wbrew nim, pocałunkiem zaklinać śmiertelność w wieczność, na koniec więc jeszcze jeden wiersz Mari tu zostawię, teraz o wschodzie słońca, jej słowa o jego zachodzie:
Zachód słońca
Kto pogubił te pióra różowe na niebie?
Aniołowie kochania, kochania, kochania. -
Popłynęli daleko – nie do mnie i ciebie,
lecz tam, gdzie szyby płoną snem oczekiwania.
Aniołowie miłości pióra pogubili,
niosąc w oddal rozkosze, rozkosze, rozkosze,
różowe pocałunki, nieskończoność chwili
i pełne łez amfory, i róż pełne kosze.
Jeno pióro wionęło nad tym naszym domem,
gdzie w oknie brak złotego, złotego płomienia,
i zawisło nad nami różowym ogromem,
i zawisło nad nami żałością wspomnienia…
Kto pogubił te pióra różowe na niebie?
Aniołowie kochania, kochania, kochania. -
Popłynęli daleko – nie do mnie i ciebie,
lecz tam, gdzie szyby płoną snem oczekiwania.
entropia nigdy nie maleje // Outta Sewer: Jim, indioto Ty, nadal chyba nie rozumiesz
Ubawiłeś :)
I zaskoczyłeś…
Aż do ostatniego podpisu myślałem, że tu chodzi o… książki. Co jest o tyle dziwne, że przecież wiadomo o mnie, że częściej niż o książkach myślę o…
A tu takie coś.
Przydałby się tag 18+ ;-)
Najlepszy z tekstów o miejscu gdzie plecy tracą swą szlachetną nazwę :)
Mi się skojarzyło to nie z Opanią a z Tuwimem.
entropia nigdy nie maleje // Outta Sewer: Jim, indioto Ty, nadal chyba nie rozumiesz
Ubawiłeś :)
I zaskoczyłeś…
Aż do ostatniego podpisu myślałem, że tu chodzi o… książki. Co jest o tyle dziwne, że przecież wiadomo o mnie, że częściej niż o książkach myślę o…
A tu takie coś.
Przydałby się tag 18+ ;-)
Najlepszy z tekstów o miejscu gdzie plecy tracą swą szlachetną nazwę :)
Mi się skojarzyło to nie z Opanią a z Tuwimem.
entropia nigdy nie maleje // Outta Sewer: Jim, indioto Ty, nadal chyba nie rozumiesz
W odróżnieniu od @MrBrightside, interpretowałem go jako pełnej krwi elfa porwanego niegdyś przez orków, ale racja, interpretacja o elfie pół krwi jest ciekawsza.
Co do tego zdania:
w końcu głupiec ostatni przyzna, że jest głupcem, a ponoć wśród orków takowych nie ma.
to rzeczywiście daje istotny rys bohatera, ale myślę, że mógłbyś to zrobić lepiej, pogłębić, wręcz ubełkotliwić ten zapis (uczynić celowo bardziej głupim), przykładowo:
…w końcu tylko głupcy są tak głupi, by głupio mówić, że są głupcami, nikt mądry głupim się nie nazwie, a orkowie są na tyle mądrzy by wiedzieć, że głupcami nie są, więc skoro tak mówią, muszą być mądrzy a nie głupi, bo jakby byli głupi toby głupio powiedzieli, że są głupi, a tak mądrze mówią, że nie są…
Słowem, dodać nieco sałaty słownej.
entropia nigdy nie maleje // Outta Sewer: Jim, indioto Ty, nadal chyba nie rozumiesz
Mam podobne odczucia jak @MrBrightside, całkiem nieźle się to czytało, otwarte zakończenie też jest niczego sobie, ale jednak, pozostaje jakiś niedosyt. Mimo to wydaje się całkiem, całkiem fajną, inspirującą historyjką, może zalążkiem czegoś większego (pewnie jako pierwszy rozdział książki lub dłuższego opowiadania: byłoby świetne).
entropia nigdy nie maleje // Outta Sewer: Jim, indioto Ty, nadal chyba nie rozumiesz
entropia nigdy nie maleje // Outta Sewer: Jim, indioto Ty, nadal chyba nie rozumiesz
Wy serio chcecie mnie zmusić, w szczególności Ty, niecna @Tarnino bym wreszcie napisał ten artykuł o nieistnieniu prawdy i czemu jej istnienie w niczym nam nie przeszkadza.
Ehhh…
Trudność z prawdą i jej relatywizmem, wskazywana przez Arystotelesa prowadzi do pozornej sprzeczności, wynika to z tego, że za czasów Arystotelesa nie było jeszcze takiego oprzyrządowania jak metajęzyk nie było też tak ostrego definiowania pojęć, czy unikania wieloznaczności, stąd w odróżnieniu od absolutnego piękna (wiemy, że nie istnieje, bo jest względne i zależy od gustu, a wiadomo, o gustach się nie dyskutuje) i absolutnego dobra (wiemy, że nie istnieje, bo te same rzeczy mogą być dobre i złe w zależności od sytuacji czy punktu widzenia), to o wiele trudniej mówić o nieistnieniu absolutnej prawdy, bo stwierdzenie “prawda nie istnieje” ma charakter absolutny i jest samoobalające, prawda?
Ale nie trzeba od razu przywoływać żadnych Derridów czy Foucaultów, by dostrzec, że powstrzymywanie się od sądu wcale sądem nie jest i że Arystoteles, jakkolwiek światły i wybitny, to co do prawdy – mijał się z prawdą :)
Wystarczy zauważyć, że tu – ulubione słowo Tarniny – mamy do czynienia z ekwiwokacją – czym innym jest prawda jako stan logiczny zero jeden, a czym innym prawda jako stan obiektywny rzeczywistości.
To drugie istnieć nie może, bo stan obiektywny rzeczywistości jest wewnętrznie sprzeczny (rzeczywistości nie da się opisywać inaczej niż z jakiegoś punktu widzenia, a więc: nieobiektywnie), a to pierwsze nie ma z drugim żadnego związku.
Ufff… wiem, że strasznie skrótowo – kiedyś to może rozwinę – ale miałem już na ten portal nie wchodzić i nie tracić czasu. Sprowokowaliście mnie, dranie :)
entropia nigdy nie maleje // Outta Sewer: Jim, indioto Ty, nadal chyba nie rozumiesz
Sorki, słów nie znaków.
Chyba że “****” potraktować jako słowo – to wtedy słów jest 101 :D
Nie wpadłem na to, że nie znałeś moich tekstów (o słodka megalomanio) – wychodzi na to, że jak to bywa, ich podobieństwo wynika ze wspólnoty dziejów i doświadczeń :)
Te 792 znaki to 88 razy 9, a więc pewnie też faszyzm ;-) (sam z premedytacją użyłem w pewnym krótkim tekście portalowej liczby znaków jako interpretacyjnej wskazówki)
To, że tekst ma graficzną postać krzyża z podstawą, albo nagrobka, to też ważne dla interpretacji? :)
entropia nigdy nie maleje // Outta Sewer: Jim, indioto Ty, nadal chyba nie rozumiesz
@pusia – wiem, przykładowo Kraken był całkiem, całkiem niezły :)
Choć to nie znaczy, że taki tekst “od strzała” – nie może Ci dobrze wyjść – po prostu ten jest kiepściutki – może inny będzie dobry – eksperymentuj.
entropia nigdy nie maleje // Outta Sewer: Jim, indioto Ty, nadal chyba nie rozumiesz
Natychmiast po wybudzeniu nawiązała połączenie z sercem matrycy, w celu uploudowania informacji koniecznych do wypełnienia misji.
powinno być uploadowania a nie uploudowania
Pamiętaj… Wszystko zależy od ciebie. Możesz wybrać… To tylko jeden akt… odwagi… desperacji… Nic nie znaczy… to dla mnie…
Te wielokropki tutaj nie wiadomo czemu w sumie służą. Jeśli miały oznaczać przerywany tok wymowy, to może lepiej byłoby to ująć w didaskaliach:
Pamiętaj – mówił, co chwilę przerywając. – Wszystko zależy od ciebie. Możesz wybrać. To tylko jeden akt. Odwagi? Desperacji? Nic nie znaczy to dla mnie.
Są abominacją
Błędnie użyte słowo abominacja. Po polsku ono oznacza wstręt, odrazę, a nie obiekt tej odrazy czy wstrętu. To bardzo mocno wybija z czytania.
https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/abominacja;22198.html
Jest to błąd tyleż irytujący, co często spotykany, prawdopodobnie wynikający z przeniesienia jednego ze znaczeń angielskiego słowa “abomination” na grunt polski. Ale o ile piąte czy szóste znaczenie słowa abomination po angielsku to coś a’la ohydztwo, szkaradzieństwo, wynaturzenie – to język polski dzieli z angielskim tylko znaczenie główne – czyli wstręt, odraza.
Pierwsze Prawo bardzo mocno się kojarzy z cyklem Joe Abercrombie o takim tytule.
Ogólnie opowiadanie nie porwało – jedynym jego plusem jest to, że jest krótkie – nie przynosi niczego nowego, oparte jest na wielokrotnie wałkowanym i wyświechtanym pomyśle – ale nie to jest głównym problemem, bo i odgrzewany pomysł można podać w przystępny i ciekawy sposób, niestety tak tu się nie dzieje.
Poza tym językowo – niestety zęby bolały przy czytaniu – część rzeczy wypunktowałem wyżej.
Bohaterowie są papierowi i nieprzekonywujący – i serio próbuję znaleźć jakiś pomysł na pozytyw w tym tekście, ale niestety go nie widzę. No może sposób aplikowania nanorobotów leczących – za pomocą przytulania – to coś w pewien sposób uroczego.
entropia nigdy nie maleje // Outta Sewer: Jim, indioto Ty, nadal chyba nie rozumiesz
Świetny szort Misiu. Miś też misiowy. I ta nieumiejętność skakania przez skakankę. I ta samotność.
Łapie za serce.
entropia nigdy nie maleje // Outta Sewer: Jim, indioto Ty, nadal chyba nie rozumiesz
Niektórzy używają jako argumentu za stawianiem “się” na końcu słowników
A istnieją angielskie słowniki a przede wszystkim indeksy gdzie “the” występuje po wyrazie np. “Beatles, the” – a nikt chyba nie będzie z tego wyciągał wniosku, że się powinno mówić Beatles the?
Co do bogów i Boga…
Ciekawe, czy o bogach religii monoteistycznych (a więc takich, o których mając jakiegokolwiek konkretnego na myśli napisalibyśmy “Bóg”) – powinniśmy pisać zbiorczo bogowie, czy też raczej Bogowie? Jak powinienem napisać – wszyscy bogowie monoteistycznych religii, czy wszyscy Bogowie monoteistycznych religii?
Swoją drogą, w Biblii, w Starym Testamencie występuje często forma Bogowie (Elohim) – czemu niektórzy próbują przypisywać różne interpretacje – czytałem i taką, że to pozostałość po politeizmie i hebrajczyków, ale i taką, że jest to zapowiedź objawienia Tajemnicy Trójcy Świętej (że Bóg jest jeden ale jest ich trzech, więc Bogowie). Pogląd, który najbardziej do mnie przemawia jest taki, że jest to zwykłe pluralis majestatis – czyli liczba mnoga jaką się stosuje np. wobec koronowanych głów (My, król, zrobiliśmy albo Wasza królewska mość itp.)
że jeżeli jest jeden bóg, to nazywa się “Bóg”. Może się też nazywać Allah, Jehowa lub Absolut
Zakładając na chwilę, że Bóg rzeczywiście istnieje, to po co mu jakieś jeszcze osobne imię? Skoro jest jedyną istotą w swoim rodzaju? Imiona nadajemy po to, by odróżnić Burka od Mruczka, gdyby istniał tylko jeden kot na świecie, byłby to po prostu kot (a może Kot?) a nie Kot w Butach czy Bonifacy.
To nie grało już twórcom Biblii czy Koranu – ale o tym za chwilę, na początek drobne wyjaśnienie odnośnie imienia Jehowa – niektórzy traktują to imię jako oboczność do Jahwe – nawet genialny Jacek Kaczmarski nie ustrzega się przed tym błędem wkładając w usta Żydów słowa:
“O Jehowo, za co? O Jehowo!”
Żaden prawowierny Żyd by czegoś takiego nie wykrzyknął.
Musimy więc pamiętać, że Jehowa jest Bogiem Świadków Jehowy – i tylko ich. Bogiem Żydów i Chrześcijan jest Jahwe. Owszem, i jedno i drugie wynika z odczytania tetragramu JHWH.
Z pewnością @gravel by to dużo lepiej wytłumaczyła, ale na szybko: Żydzi z reguły nie używali samogłosek, pierwotnie ich pismo było abdżadem – czyli zapisywali same spółgłoski, choć nie jest prawdą, że samogłosek zupełnie nie zapisywali – owszem zapisywali je przy pomocy… spółgłosek, dodatkowych spółgłosek, które miały określać dodanie określonej samogłoski przykładowo litera “taw” mogła symbolizować dodanie samogłoski na początku wyrazu, podobnie z literą “alef” (szczególnie jeśli jakieś słowo różniło się tylko samogłoską jak na przykład prawda “emet” i śmierć “met” w legendzie o Golemie). Są to tak zwane matres lectionis (”matki czytania”).
Skąd się więc wzięło “Jehowa”? Wzięło się stąd, że Żydzi byli bardzo niechętni do wymawiania imienia Boga (o tym, że to nie do końca imię – jeszcze za chwilę). Otóż by przypomnieć, że imienia tego nie należy wymawiać, przepisujący dodawali pod spodem, pod tetragramem słowo Adonai (czyli Pan), które miało zastąpić JHWH podczas czytania na głos, szczególne zasługi położyli tu żydowscy uczeni w piśmie masoreci – wklejam tu link do polskiej wikipedii, ale jest tam pewna nieścisłość, sugerująca, że to masoreci wprowadzili imię Jehowa, a to nieprawda. Masoreci dodali do hebrajskiego samogłoski. Dzięki temu można było określić jak się coś czyta – jednak w tekstach tam gdzie było JHWH dodawali samogłoski dla Adonai – by przypomnieć, że JHWH nie należy czytać.
A mniej więcej w trzynastym wieku chrześcijańscy mnisi odczytując zapiski masoretów doznali olśnienia – oho – to tak należy czytać imię JHWH – wrzucając do środka samogłoski z Adonai czyli A O A I – wyszło z tego JaHoWaHi – co zapisywali mniej więcej Yehowah => Jehowa.
Badania uczonych dziewiętnastego i dwudziestego wieku sprawiły, że chrześcijanie porzucili tę błędną formę wymowy – natomiast świadkowie Jehowy nadal ją mają za prawidłową.
Obiecywałem, że powiem, dlaczego ani imię Allah ani JHWH / Jahwe – pierwotnie nie były imionami.
Wiem, że się rozpisałem, więc w przypadku Islamu to będzie bardzo krótka piłka – pomijając rozważania, czy Mahomet rzeczywiście istniał i jaka była jego konkretnie rola w stworzeniu tej religii – ktokolwiek stworzył Koran przyszedł na gotowe – istnieje wręcz koncepcja, że pierwotnie, twórcy Koranu byli po prostu arabską sektą chrześcijan, może ebionicką albo ariańską – nie jest to istotne, tak czy siak, Mahomet przyszedł na gotowe – miał już dwie w pełni rozwinięte religie monoteistyczne – Judaizm i Chrześcijaństwo – nie musiał więc dla Boga wymyśleć żadnej nazwy własnej. Nazwał go po prostu Bóg. A ściślej, nie jakiś dowolny bóg, a (trudno to oddać po polsku bo nie mamy rodzajników) Ten Bóg (można to też przetłumaczyć jako Jedyny Bóg) – Al-ilah (samo ilah pochodzi prawdopodobnie lub przynajmniej jest spokrewnione z Elohim) – to trochę tak jak byśmy w angielskim nadali właśnie wymyślonemu Bogu nadali imię The God lub One God. “Al-“ to po prostu rodzajnik określony.
Bo Allah znaczy po prostu… Bóg. Owszem – teraz jest to uznawane za imię Boga (Bóg o imieniu Bóg? Czemu nie) dodatkowo jeszcze muzułmanie wymyślili dla swego Boga 99 innych Wspaniałych Imion.
Czy wszechmocna istota, jedyna w całym Wszechświecie potrzebuje stu imion? Czy potrzebuje choć jednego? Arabowie nie przemyśleli tego tak dobrze jak Żydzi.
Tak czy siak – Allah – to po prostu Bóg. Bóg chrześcijan w tłumaczeniu na arabski to Allah. Bogowie niemonoteistyczni (w liczbie mnogiej) to alihah, przykładowo bogowie hinduizmu to alihah al-hidusijah
No to już wiemy, że Allah to po prostu Bóg.
A co JHWH?
Religia żydowska nie miała tego komfortu jak Chrześcijaństwo czy Islam – musiała sobie koncepcję jedynego Boga wypracować, a gdy już się ją udało wypracować, to zaciekle jej bronić (stąd te wszystkie potępianie wszelkich złotych cielców i innych rzeczy, które hebrajczycy wtedy czcili).
Trzeba było więc wyplenić wszędzie gdzie się dało ślady dawnego politeizmu czy henoteizmu, przez które judaizm przeszedł do monoteizmu.
Pierwotnie JHWH był jedynie bogiem wojny jednego z odłamów Izraelitów, nie był ani bogiem najwyższym, ani tym bardziej jedynym – w czasach gdy co rusz ktoś chciał się modlić do jakichś złotych cielców czy do Baala – trzeba było to jednak jakoś ukryć, zadbać o wyjątkowość tego boga (poza tym, że był wyjątkowo okrutny, nawet jak na ówczesne standardy) – i mrówczą pracą prawie się udało. Niestety propaganda kapłańska nie była doskonała i niektóre rzeczy przeoczyli. Przykładowo w Księdze Powtórzonego Prawa.
To co przeoczyli hebrajczycy, chrześcijańscy tłumacze na szczęście nadrobili i przykładowy werset, z którego moglibyśmy się dowiedzieć, że JHWH był bogiem podrzędnym i to dobre kilka (przynajmniej dwa) pokolenia po czasie Abrahama, którego uznaje się za ojca monoteizmu został przetłumaczony na polski tak:
Kiedy Najwyższy rozgraniczał narody, rozdzielał synów człowieczych, wtedy ludom granice wytyczał według liczby synów Izraela; bo Jego lud jest własnością Pana, dziedzictwem Jego wydzielonym jest Jakub.
Nic podejrzanego prawda?
Tyle że dosłowne tłumaczenie brzmiałoby mniej więcej tak:
Kiedy Najwyższy dzielił władzę nad narodami, oddał lud Izraela pod władzę JHWH a jego ziemskim namiestnikiem uczynił Jakuba.
Domniemywa się, że JHWH jest zapożyczeniem i rzeczywiście było imieniem (lub częścią imienia) boga wojny przyjętego przez Izraelitów.
Ale takie wyjaśnienie byłoby bardzo niewygodne dla twórców monoteistycznej religii, bo przecież nie zawsze wszystkich przeciwników można po prostu wymordować. Trzeba mieć jakąś bajkę (dziś powiedzielibyśmy – wiem, Tarnino, nie lubisz tego słowa w tym znaczeniu – narrację) – która wszystko spina.
Więc Bóg nie może mieć imienia – bo to przecież nie ma sensu i każdy, kto logicznie myśli, to widzi, a wygląda na to, że czasem ci pasterze owiec myśleli dużo logiczniej od nas (może dlatego, że nie mieli smarkfonów).
Co można z tym zrobić?
Można zakazać wymawiania jego imienia, owszem – z szacunku.
Ale to problemu nie rozwiąże. Skoro znajdą się tacy, którzy wytkną, że jeszcze za czasów dziadka to ten JHWHWHJ to był bogiem przywoływanym tylko w bitwie, któremu się składało krwawe ofiary by odnieść powodzenie w wojnie, a teraz ma być nie tylko najwyższym, ale Jedynym?
Samo obcięcie imienia i zostawienie tylko fragmentu też nie wystarczy – bo się doczepią, dranie. I znów trzeba będzie tłumaczyć, że Java to nie Javascript.
Co moglibyśmy zrobić, gdyby jakieś słowo nam się wybitnie nie podobało, a musielibyśmy go używać?
Ja przykładowo bardzo nie lubię takiego wulgarnego określenia damskich genitaliów, zaczynającego się na “C” – ale jeśli by je troszkę przekształcić, przerobić na skrót, dodać kropki – to już nie razi mnie aż tak bardzo, tym bardziej, jeśli się doda jeszcze, że to coś, w szlachetnym stworzone celu – do ochrony dzieci w Internecie – https://www.fcc.gov/consumers/guides/childrens-internet-protection-act
Niecałe czterdzieści lat temu napisałem opowiadanie “Ehje aszer ehje” – jak znam życie, to wcale się tak nie czyta (czy leci z nami jakiś hebraista?).
To, że w tym tytule te spółgłoski są takie podobne do tego JHWH – to nie przypadek.
W Księdze wyjścia, Mojżesz chce wiedzieć z kim rozmawia, z jakim z bogów, słowem – mimo tego, że jest już dawno po Abrahamie, to Mojżesz nadal nie jest pewien, który z bogów (a może demonów) z nim gada, więc prosi go o imię, by się upewnić, że jest to bóg Abrahama (a więc: Bóg).
I Bóg mu odpowiada: Ehje aszer ehje. Zwykle tłumaczone: “Jestem tym, który jest” – czyli, że jest jedynym najdoskonalszym bytem, w którym jest cała esencja bytu i bez niego byt jest niemożliwy – tak można to interpretować. Można też przetłumaczyć bardziej dosłownie: Jestem kim jestem.
Czyli mówiąc po naszemu: nie dociekaj.
Ehje aszer ehje – brzmi nieco inaczej niż Jahwe – przede wszystkim brakuje litery waw (W) – ale wynika to z odmiany bo tu mamy pierwszą osobę liczby pojedynczej. Dla ucha dawnych hebrajczyków mogło być to na tyle podobne, że…
Redemptoryści z otoczenia Rydzyka, twórcy polskiej religijnej telewizji “Trwam” pewnie mieli w głowie słowa z Ewangelii św. Jana – o trwaniu w wierze, ale może przez przypadek byli bliscy tego, jak twórcy judaizmu chcieli tłumaczyć imię Boga?
Bo skoro JHWH po przesłyszeniu to Ehje aszer ehje – jestem który jestem – to może to być, trwać jest tu najważniejsze? Może JHWH znaczy więc po prostu Trwam? Albo wręcz – Byt?
To byłby ciekawy pomysł – bo czyż można nie wierzyć w Byt?* :)
https://www.youtube.com/watch?v=Scn4Gzqy0n4
Mam nadzieję, że te moje wyjaśnienia się Wam na coś przydadzą, albo do czegoś zainspirują (Outta mi ostatnio w pw pisał, że choć nie lubi clerical fiction to moje mu się podobają – religie to dla mnie naprawdę ciekawa i praktycznie niewyczerpana inspiracja dla fantastyki, przykładowo trzydzieści parę lat temu napisałem opowiadanie jak się udało JHWH wyemancypować spod władzy Najwyższego i samemu zająć jego miejsce – a ponieważ tekst oczywiście zaginął, to czasem myślę, by napisać je od nowa, trochę z innego punktu widzenia niż wtedy).
A jeśli nie – to szkoda i przepraszam za zaśmiecanie pomocowego wątku.
entropia nigdy nie maleje // Outta Sewer: Jim, indioto Ty, nadal chyba nie rozumiesz
Mi to wygląda na Jima.
Muszę Cię zmartwić, to nie ja, choć troszkę to rzeczywiście wygląda jakby ktoś prześmiewczo i złośliwie połączył dwa moje utwory za pomocą chatuGPT, a mianowicie te:
Wybieramy najgorsze opowiadania (04/25)
i
Pytanie, czy anonimowy poeta naśladując mnie naśladującego Vactera naśladującego mnie naśladującego Vactera rzeczywiście korzystał z pomocy sztucznej, czy tylko z własnej inteligencji? Myślę, że jednak chyba własnej, bo LLMy się nadal gubią w zliczaniu nie tylko znaków (np. “r” w strawberry), ale nawet w zliczaniu wyrazów w tekście (wynika to najprawdopodobniej z tego, że “widzą” tokeny a nie wyrazy ani litery)
Znaków jest 100, wódka ma 40%, natomiast podane przez Anonima procenty są niejasne (może to skala niezrozumienia tego, co poeta miał na myśli? Tylko dlaczego mi wychodzi, że Anonim powinien mieć 93,01%?), zupełnie nie wiem… podstawiłem pi razy drzwi i pchły i mi wyszły przykładowo takie (trochę z bańki):
Tarnina │ 76.86%
Vacter │ 85.20%
Outta Sewer │ 87.45%
Bardjaskier │ 88.05%
Finkla │ 92.23%
Ananke │ 94.29%
JolkaK │ 94.31%
JulianPeterson │ 94.48%
Fascynator │ 95.52%
skryty │ 98.87%
krar85 │ 99.72%
Poprosiłem LLM-a (Gemini) o napisanie wiersza, proszę:
Na loży piekielne wieści,
Gdzie członek zniknął w mroku czeluści.
Nie dobrnął do końca swej złośliwości,
Zawał go zmógł, w piekle gości.
A obok śmierci poeta stał,
Gdzie strach mądrych ogarniał cały świat.
Lecz głupiec w tunelu światło zobaczył,
Czy to ten srogi, co los nasz znaczył?
Może to ten, co szaty bogatym kradł,
By nagich przyodziać, w ich nędzny ślad.
Czy bawi, czy zbawi, w przepaść prowadzi,
Ten portal, co nikomu nie wadzi?
Słów ludzkich brak, by opisać tę drogę,
Bez celu, bez kresu, w znaczeń powodzi.
Czy w nich przebaczenia zapis się kryje?
Czy trwoga w przekazie błędy zmyje?
I przyjmie za herb chwile trudne i miłe,
Gdy w loży piekielnej echo wciąż wyje.
entropia nigdy nie maleje // Outta Sewer: Jim, indioto Ty, nadal chyba nie rozumiesz
GOCHAW - "wtedy zawsze zamykaj oczy"
Koala75 - "Wpis do pamiętnika"
entropia nigdy nie maleje // Outta Sewer: Jim, indioto Ty, nadal chyba nie rozumiesz
woli nie stało
by nie wyłożyć poematu
sercem w końcu się udało
interesujące ujęcie tematu
odczytane sensy domyka
wygląda na erotyk
z twego splotę języka
rzęs dotyk
delikatną obietnicą czerwieni
drżysz o poranku
jeszcze lico się rumieni
a już zapomniałaś o kochanku
entropia nigdy nie maleje // Outta Sewer: Jim, indioto Ty, nadal chyba nie rozumiesz
Od tego zacząć trzeba, że nie da się dobrze przeżyć życia, bo życie jest złe…
Słabe życie słaba śmierć…
zauważam ostatnio u siebie niepokojąco pofragmentowaną uwagę (niedługo wpadnę pod samochód…), oraz parę innych niedobrych objawów. Muszę się wepchać z powrotem na prostą ścieżkę, ech.
Może warto coś z tym zrobić? Skorzystać z pomocy fachowca? Umówić się na wizytę, byle nie na NFZ?
Łap ode mnie wirtualny przytulas, bo ponoć człowiek powinien być przytulany przynajmniej siedem razy na dobę, by nie zwariować ;-)
entropia nigdy nie maleje // Outta Sewer: Jim, indioto Ty, nadal chyba nie rozumiesz
Cieszę się, że dotarło i się podobało :)
entropia nigdy nie maleje // Outta Sewer: Jim, indioto Ty, nadal chyba nie rozumiesz
Ja tam bym bezwstydnie na siebie zagłosował, ale nie znalazłem się w finale :)
Ile ja, cholewka, mam do nadrobienia lektur :/
entropia nigdy nie maleje // Outta Sewer: Jim, indioto Ty, nadal chyba nie rozumiesz
@Tarnino a to Tardis można od Ciebie pożyczyć? :)
Gratulacje dla Wyróżnionych. Teraz to się dopiero zacznie wolna amerykanka i zapasy w błocie czy tam kisielu.
Wielkie podziękowania dla Jurorów i wszystkich Uczestników konkursu!
entropia nigdy nie maleje // Outta Sewer: Jim, indioto Ty, nadal chyba nie rozumiesz
Uszy do góry ;]
entropia nigdy nie maleje // Outta Sewer: Jim, indioto Ty, nadal chyba nie rozumiesz
Ave @cezary_cezary!
Dziękuję za komentarz jurorski i przykro mi, że zawiodłem oczekiwania (i tym razem nie było Rzymu).
Poległem z tamtym tekstem, który pierwotnie na konkurs tworzyłem (zatrzymałem się w momencie gdy oscylował między 90k a 100k znaków) – tam Rzym przynajmniej był wspominany (jak w Pani Twardowskiej).
Mimo to, cieszę się, że mogłem wziąć udział w konkursie i być tłem, dla innych, lepszych autorów i ich utworów.
Pozdrawiam serdecznie i dziękuję za odwiedziny!
entropia nigdy nie maleje // Outta Sewer: Jim, indioto Ty, nadal chyba nie rozumiesz
Zgadza się, to Happysad!
To za zapał, za zaangażowanie – należy się jakiś dyplomik, i uznanie – choćby w formacie a5.
Odezwij się do mnie priv to coś Ci podeślę…
/Jim nuci discopolo z podlaskiego pola /:
I zagramy w kalambury
Skóra, klima i poduszki
A odnośnie kalamburów – to konkursocepcja (czyli mój minikonkurs w konkursie Pułapki i chłopaków) – nadal w mocy.
Nadal można wygrać cegłę… znaczy książkę.
entropia nigdy nie maleje // Outta Sewer: Jim, indioto Ty, nadal chyba nie rozumiesz
Zgadzam się z przedmówcą.
Dobry styl powinien być przezroczysty.
Co wcale nie znaczy, że nie może przy tym być charakterystyczny.
entropia nigdy nie maleje // Outta Sewer: Jim, indioto Ty, nadal chyba nie rozumiesz
Zgadzam się z @pusia – nie widzę sensu takiego badania, ani takiej kary – można zrobić jedno i drugie i taniej i skuteczniej.
A dzięki linkowi od @Fascynatora wiem skąd się wzięło 12,8 sekundy w tytule.
Efekt? Owszem, czarna dziura ma spore rozmiary, ale od wejścia do jej wnętrza, do zniszczenia w procesie spagetyfikacji minie zaledwie 12,8 sekundy. Od tego momentu do osobliwości pozostanie jedynie 128 000 kilometrów, a więc dotarcie tam zajmie dosłownie ułamek sekundy.
Do tej symulacji (wiem, że dużo kosztowała i doceniam wysiłek) – mam sporo uwag. Przede wszystkim – nie uwzględnia zmiany długości fal (efekt doplerowski) – poza tym im bliżej czarnej dziury tym… jasniej – bo napotykamy więcej fotonów do niej wpadających. Poza tym – bardzo dobra animacja (niestety uwzględnienie tego, o czym napisałem sprawiłoby, że niewiele byśmy zobaczyli – część światła “odleciałaby” poza częstotliwości światła widzialnego, reszta – oślepiłaby nas blaskiem).
Mimo wszystkich uwag – tekst wart uwagi.
Pozdrawiam serdecznie!
entropia nigdy nie maleje // Outta Sewer: Jim, indioto Ty, nadal chyba nie rozumiesz
W tym meczu zawsze Autor jest ostatecznym sędzią – więc nawet jakby było 10:0 to Autor i tak może wybrać to 0 a nie 10 :)
Pozdrawiam serdecznie,
Jim
entropia nigdy nie maleje // Outta Sewer: Jim, indioto Ty, nadal chyba nie rozumiesz
entropia nigdy nie maleje // Outta Sewer: Jim, indioto Ty, nadal chyba nie rozumiesz
lało jak zebra
Fajne określenie :)
Jak dla mnie metafory wcale nie są przesadzone.
Wyładowana komórka to dla tej pani / panienki dramat.
A nie nam oceniać skalę cudzych dramatów – możliwe, że ktoś odczuwa złamany paznokieć bardziej, niż ktoś inny wyrywanie oka.
Sprawnie napisane.
Podoba mi się puenta.
Bo co właściwie “przez dwie godziny można robić w bibliotece!?”
uśmiechnęło
Ale fantastyki tu nie widzę niestety. Gdyby ta panienka RZECZYWIŚCIE umarła wraz z komórką (a nie jedynie w przenośni – z nudów) – miałoby to jakiś aspekt fantastyczny.
Chyba, że fantastyką ma być Dżessika w bibliotece, ale przecież weszła tam tylko by nie zmoknąć – co nie jest aż takie nieprawdopodobne.
entropia nigdy nie maleje // Outta Sewer: Jim, indioto Ty, nadal chyba nie rozumiesz
Mam nadzieję, że w tych eksperymentach, nie używacie żywych ludzi jako przyrządów pomiarowych :)
https://pl.wikipedia.org/wiki/Anatolij_Bugorski
Zaglądanie do akceleratora bywa niebezpieczne…
Pan na powyższym zdjęciu, to wietnamski naukowiec Trần Đức Thiệp (niestety artykuł w wikipedi tylko po angielsku), który nie włożył co prawda do działającego akceleratora głowy, ale rękę – co się zakończyło potem jej amputacją.
Co do tekstu i użytej w nim fizyki, szczególnie jeśli piszesz o mechanice kwantowej w kontekście czarnych dziur – można tu różne ciekawe zjawiska pociągnąć, niekoniecznie akurat spagettifikację – można przykładowo teoretyzować o ziarnistości czasoprzestrzeni, promieniowaniu Hawkinga, zasadzie holograficznej itp.
A jeśli z punktu widzenia fabuły zależy Ci, by skazaniec rzeczywiście był rozrywany przez siły grawitacyjne – to po prostu użyj mniejszej czarnej dziury niż M87* (swoją drogą M87 to żadne Rubieże, to inna galaktyka dużo większa od Galaktyki, a M87* stanowi jej jądro) – paradoksalnie im mniejsza czarna dziura, tym większe siły pływowe wokół horyzontu zdarzeń.
entropia nigdy nie maleje // Outta Sewer: Jim, indioto Ty, nadal chyba nie rozumiesz
Może i racja. Ale było bardzo fajną i przyjemną, pełną odniesień lekturą :)
entropia nigdy nie maleje // Outta Sewer: Jim, indioto Ty, nadal chyba nie rozumiesz
Było :) Cóż, jestem maszyną błędów :)
entropia nigdy nie maleje // Outta Sewer: Jim, indioto Ty, nadal chyba nie rozumiesz
@Finklo!
Dzięki za odwiedziny i cieszę się, że coś poza nawiązaniami Ci się w utworze spodobało / zaskoczyło.
Dobrze, że Nora Ci się skojarzyła z Ibsenem a nie na przykład z niedźwiedziem (choć to raczej by była wtedy Gawra) – a co do postaci innych – któż by tam pamiętał inne poza główną bohaterką? :)
Swoją drogą w pierwotnym zamyśle, tak jak u Ibsena, Nora miała być w centrum, ale potem tak jakoś wyszło, że jednak to Krystyna będzie grać pierwsze skrzypce :)
entropia nigdy nie maleje // Outta Sewer: Jim, indioto Ty, nadal chyba nie rozumiesz
Pracujesz w więzieniu? :)
Bo raczej nie jesteś fizyczką ani astronomką.
– Wysyłają cię w stronę horyzontu zdarzeń nafaszerowanego elektroniką służącą do pomiarów. I sprawdzają jak daleko cię pociągnie nim stracą sygnał, jak długo będą odbierać twoje funkcje życiowe, i w którym puncie pola grawitacyjnego zacznie cię rozrywać na kawałki.
Czarna dziura M87* jest supermasywna – ma masę 6,5 miliarda mas Słońca, a co za tym idzie
jej promień Szwarzchilda jest olbrzymi – promień horyzontu zdarzeń jest większy niż odległość Plutona
od Słońca.
Z tego wynika, że siły pływowe w pobliżu horyzontu zdarzeń są niewielkie – to nie sama siła grawitacji czarnej dziury powoduje rozrywanie przedmiotów do niej się
zbliżających, a gradient tej siły. A gradient ten maleje z trzecią potęgą odległości (a nie drugą
jak sama siła).
Gradient ten przy horyzoncie zdarzeń M87* jest… dziesięć tysięcy razy słabszy, niż na powierzchni Ziemi.
Skoro na naszej planecie nie dochodzi do spagettifikacji, to tym bardziej w pobliżu horyzontu takiej czarnej dziury. Skazanemu nic by się nie stało w chwili przekraczania horyzontu.
Wbrew temu co ludziom czasem się wydaje – horyzont zdarzeń nie jest żadną fizyczną barierą. Z punktu widzenia Twojego skazańca – on by nawet momentu przekraczania tego horyzontu nie zauważył.
Widok na drogę mleczną z każdego zakątka stacji
Już pomijając że Droga Mleczna (Galaktyka) – jest nazwą własną i powinna być pisana z dużej…
Co do widoku Drogi Mlecznej ze stacji… też ciut dziwne – bo Messier 87 znajduje się 53 miliony lat świetlnych od nas i byłaby widziana z takiej odległości, jako niewielki, ledwo widoczny, zamglony punkcik.
Mimo wszystko opowiadanie jest interesującą próbą i choćby za próbę uchwycenia psychologicznych aspektów – brawa. Wyszło to całkiem nieźle.
Pozdrawiam serdecznie i życzę powodzenia w dalszym pisaniu!
entropia nigdy nie maleje // Outta Sewer: Jim, indioto Ty, nadal chyba nie rozumiesz
Czułem się w obowiązku, skoro na Nić głosowałem, to dopilnować, by została dobrze policzona :)
Dyplom za uczestnictwo oczywiście masz, ale (skoro ze mnie jak wiadomo brutal, to będę brutalnie trzymał się ustanowionych zasad) z wysłaniem książki się jeszcze wstrzymam bo:
Jimie, jeszcze pytanie w związku z wpisem w przedmowie: czy Twój tekst bierze udział w konkursie?
Nie wiem czy powinien – zadeklarowałem się przecież wcześniej, że wrzucę tu tekst z 69 cytatami i nawiązaniami i nawet jego fragment tu wrzuciłem i wtedy oficjalnie się z konkursu wycofałem – ten zaś, dużo prostszy i weselszy tekścik wrzuciłem już po wycofaniu się z konkursu, więc chyba traktowanie go jako tekstu konkursowego byłoby nieuczciwe – zresztą to tekst sklecony na chybcika (co chyba widać) – więc to czy on ma brać czy nie ma brać w konkursie – rozstrzygnijcie sami.
Ostatnio już dużo zrobiłem (niechcący) – dla psucia tu konkursów (mam na myśli moją dyskusję z Outtą na SB) – więc już lepiej robić tego nie będę.
Zmienię opis w przedmowie, że zostawiam to Waszej, jurorskiej decyzji.
entropia nigdy nie maleje // Outta Sewer: Jim, indioto Ty, nadal chyba nie rozumiesz
Dziękuję za przeczytanie, dobrą opinię i kliczka! Chochlika na pewno ktoś jeszcze wypatrzy, nie przejmuj się, chochliki takie są, że choć małe, to lubią do ludzi krzyczeć i zwracam na siebie uwagę, jak ten poniżej (to chyba krasnoludek a nie chochlik? nie wiem do końca):
Cieszę się zatem, że lektura nie była jednak stratą czasu i dzięki za odstąpienie nagrody następnemu śmiałkowi / śmiałkini, choć jeszcze mam inny zbiór (niestety został tylko jeden egzemplarz) – więc mam dwie książki do wyboru :)
entropia nigdy nie maleje // Outta Sewer: Jim, indioto Ty, nadal chyba nie rozumiesz