- Opowiadanie: Adexx - Księga imion. Część trzecia.

Księga imion. Część trzecia.

Część trzecia z czterech. Tym razem bez bety. Starałem się wyłapać wszystko sam w oparciu o wcześniejsze próby. Za resztę baboli z góry przepraszam.

Oceny

Księga imion. Część trzecia.

Zobaczyłem ciemność, przez którą kroczą stworzenia nocy,

ich kroki odbijają się echem niemocy.

Cienie przemykają w milczeniu i mroku,

jakby czas zatrzymał się w jednym kroku.

 

Widziałem posłankę z krainy nieznanego,

niosła spokój, lecz i brzemię wiecznego.

Jej płaszcz utkany z ciszy i grozy,

opadał ciężko jak deszcz w noce bez zorzy.

 

To ona nas otula, gdy śmierć staje u progu,

prowadzi w milczeniu ku nieznanemu bogu.

Widujemy ją, gdy zasypiamy,

gdy w snach na granicy światów trwamy.

 

Spojrzałem jej w oczy – były jak lustra,

gdzie czas przestaje być rzeką, a staje się pustką.

Zaakceptowałem, choć poczułem jej chłód,

jakby spojrzenie to gasiło życia trud.

 

Spojrzałem w głąb serca tej cichej istoty,

gdzie czaił się mrok – bezdenne groty.

Tam znalazłem ciemność nad ciemnościami,

głębszą niż otchłań ciągnącą się pod nami.

 

Bowiem nie ma nic mroczniejszego niż ta,

którą sami w sobie nosimy co dnia.

To nasze lęki, co szepczą w ukryciu,

to nasze cienie, co karmią się życiem w zachwycie.

 

Tam, gdzie rodzi się strach, tam gaśnie nadzieja,

lecz z otchłani wyłania się blask przebudzenia.

Choć mrok nas więzi i w przepaść prowadza,

iskra w sercu rozkwita, gdy ciemność nas zdradza.

 

Więc spojrzałem raz jeszcze w głąb własnej ciemności,

ujrzałem tam ból, żal i ślad samotności.

Lecz w tej otchłani płonęła iskierka –

światło, co czeka, by rozbłysnąć jak gwiazda wielka.

 

Carl.D – Księga Cieni 

 

Artus wraz z towarzyszem stał przy smoku. Insektoid znieruchomiał, a jego czuł­ki po­ru­sza­ły się we wszyst­kie stro­ny, jakby cze­goś poszukiwał.

– Na co cze­ka­my? – spytał Artus, zniecierpliwiony bezczynnością.

– Wy, lu­dzie, za­wsze je­ste­ście nie­cier­pli­wi. Zgaś lampę – od­po­wie­dział to­wa­rzysz.

– Po co? A co ze stwo­rze­nia­mi nocy?

Jedynie lampa z fluorescencyjnym grzybem odstraszała stworzenia nocy. Więk­szość potworności żyjących w mrokach Astrum nie zno­si­ła tego świa­tła. Wielu po­dróż­nych mo­gło­by po­my­śleć: „Czemu by nie roz­pa­lić ognia?”. Wielu pró­bo­wa­ło, ale świa­tło ognia je przy­cią­ga­ło. Jakaś nie­wi­dzial­na siła ka­za­ła im po­dą­żać w stro­nę pło­mie­ni, co koń­czy­ło się ka­ta­stro­fą.

Artus niepewnie rozejrzał się wokół. Smok był niedaleko, ale czy to wystarczyło, by odstraszyć głodne stworzenia nocy? Się­gnął do lampy, otwo­rzył drzwicz­ki i zgniótł grzy­b, a świa­tło zga­sło.

Nagle roz­legł się ryt­micz­ny huk. Dźwięk zda­wał się zbli­żać. Artus do­strzegł coraz wyraźniejszy duży kształt. Opan­ce­rzo­ne stwo­rze­nie zmie­rza­ło w ich stro­nę. Przez chitynowy pancerz koloru obsydianu było ledwo dostrzegalne. Gdyby nie pęk­nię­cia, z któ­rych wy­do­by­wa­ło się lek­kie, nie­bie­ska­we świa­tło, mógł­by go wcale nie za­uwa­żyć. Czte­ry ma­syw­ne nogi za­koń­czo­ne ko­py­ta­mi. Długi, spi­cza­sty ogon. Na głowie stworzenia wznosił się masywny róg, błękitne oczy świeciły w mroku, a spomiędzy potężnych żuwaczek wystawały wijące się, podłużne macki.

Stwo­rze­nie stanęło tuż przed nimi, wy­da­jąc przy tym po­tęż­ny ryk. Artus pa­trzył bez słowa na ol­brzy­mie­go po­two­ra. Pan­cerz po­kry­wa­ły kolce. Obserwowało ich spojrzeniem drapieżnika.

– Chodź, po­sta­raj się nie spaść – po­wie­dział in­sek­to­id, pod­cho­dząc do wierzchowca.

Stworzenie uniosło łeb, a macki spo­mię­dzy żu­wa­czek za­czę­ły gła­dzić głowę in­sek­to­ida. Artus niepewnie zrobił parę kroków bliżej. Po­czuł odór zgni­li­zny. Macki za­czę­ły dotykać głowy chłopca. Lep­kie i zimne, ła­sko­ta­ły nie­przy­jem­nie, po czym stwo­rze­nie od­wró­ci­ło się i zni­ży­ło ciało.

In­sek­to­id chwy­cił za kolce pan­ce­rza, wchodząc na grzbiet be­stii i za­chę­cił Ar­tu­sa ge­stem, by zro­bił to samo. Nie­zręcz­nie wspiął się na pan­cerz i usiadł za nim.

Bestia uniosła ciało i ruszyła przed siebie.

– My­śla­łem, że stwo­rzeń nocy nie da się oswo­ić! – krzyk­nął Artus, czu­jąc po­wiew wia­tru pod­czas jazdy.

Kątem oka dostrzegł ślepia istot, które z oddali obserwowały ich uważnie. Zgrzyt żu­wa­czek powoli cichł, świad­cząc o tym, że stwo­rze­nia nocy schodzą z drogi.

– Mało wiesz o ciem­no­ści, w któ­rej miesz­kasz – po­wie­dział in­sek­to­id. – Te stwo­rze­nia czę­sto są bar­dziej in­te­li­gent­ne, niż nie­je­den z nas. Po pro­stu nie wie­cie, jak się z nimi ob­cho­dzić.

– Czy każde stworzenie nocy można poskromić?

– Tylko nie­licz­ne. Nie by­li­śmy na tyle lekkomyślni, by próbować z resz­tą – od­po­wie­dział dum­nie in­sek­to­id.

Stwo­rze­nie za­ry­cza­ło i przy­spie­szy­ło. W za­wrot­nym tem­pie mi­ja­li skal­isty kra­jo­braz, zmie­rza­jąc do celu.

*

Oczom Ar­tu­sa uka­za­ły się ogrom­ne, ka­mien­ne mury. W zbo­czu wy­ry­to dziw­ne, sze­ścio­rę­kie owa­dzie isto­ty w to­wa­rzy­stwie in­nych in­sek­to­idów. Po­środ­ku muru znajdowało się ogrom­ne, ku­li­ste wej­ście. Nie było żad­nych straż­ni­ków.

Za­trzy­ma­li się tuż przy wej­ściu, schodząc z wierzchowca. Czuł­ki in­sek­to­ida za­drża­ły, a stwo­rze­nie za­wró­ci­ło i po­gna­ło z po­wro­tem w ciem­ność.

– Co to za fre­ski? – spy­tał Artus, z cie­ka­wo­ścią prze­glą­da­jąc płaskożeźby.

– Je­dy­na rzecz, jaka zo­sta­ła po na­szych przod­kach, An­da­lich.

Artus znał tę rasę pod inną nazwą – Piew­cy Me­ta­lu. Wiel­bi­li naukę i sztu­kę, choć w pew­nym mo­men­cie za­czę­li za­stę­po­wać swoje ciała me­ta­lem i pro­wa­dzić nie­ludz­kie eks­pe­ry­men­ty na in­nych.

– Tak wy­glą­da­li Piew­cy Me­ta­lu? – za­py­tał Artus.

– Uwa­żaj, co mó­wisz, czło­wie­ku – po­wie­dział in­sek­to­id z gnie­wem w gło­sie.

To­wa­rzysz Ar­tu­sa bez słowa ru­szył w stro­nę wej­ścia, zni­ka­jąc w mroku. Artus po­biegł za nim, chcąc do­trzy­mać kroku.

Szli przez okrą­gły tunel przez dłuż­szy czas. Gdy w końcu wy­szli na ze­wnątrz, oczom Ar­tu­sa uka­zał się ogrom­ny posąg. Przed­sta­wiał owada o sze­ściu rę­kach, odzia­ne­go w płaszcz. Posąg, wy­ko­na­ny z bia­łe­go jak kreda mar­mu­ru, wznosił ręce, jakby chciał się­gnąć skle­pie­nia. U jego stóp znaj­do­wa­ła się okrą­gła dziu­ra, któ­rej dna nie było widać.

W prze­strze­ni pod po­są­giem zobaczył sieć wi­szą­cych mo­stów, wy­glą­da­ją­cych na utka­ne z pa­ję­czej nici. W ścia­nach wid­nia­ły licz­ne otwo­ry róż­nej wiel­ko­ści, a po­mię­dzy nimi rosły flu­ore­scen­cyj­ne grzy­by. Gdy prze­cho­dzi­li obok dziur, Artus za­uwa­żył śle­pia, które z cie­ka­wo­ścią śle­dzi­ły ich ruchy.

Ze­szli po spi­ral­nych scho­dach, a potem prze­szli na drugą stro­nę mo­stem z pa­ję­czej nici. Artus niepewnie stawiał kroki, lecz ku jego zdziwieniu most był stabilny, choć kołysał się przy każdym kroku.

We­szli do jed­nej z dziur. Po­wie­trze było zimne i pach­nia­ło solą. Przy ścianach roz­sta­wio­no drew­nia­ne półki, na któ­rych znaj­do­wa­ły się ro­śli­ny i grzy­by. Na środ­ku po­ko­ju usta­wio­no stół i krze­sła. Na samym końcu le­ża­ło opan­ce­rzo­ne stwo­rze­nie z dużym, okrą­głym od­wło­kiem, małą głową, wiel­ki­mi ocza­mi i dłu­gi­mi czuł­ka­mi.

– Witaj w roju, chłop­cze – po­wie­dział w końcu in­sektoid, pod­cho­dząc do jed­ne­go z re­ga­łów.

Wyjął z niego dwie miski, a drugą ręką się­gnął po zioła. Pod­szedł do stworzenia, które za­re­ago­wa­ło eks­cy­ta­cją, pod­no­sząc się z ziemi. In­sek­to­id kuc­nął i za­czął ma­chać zio­ła­mi przed ocza­mi stwo­rze­nia. Z jego żu­wa­czek wy­ło­nił się długi język, który na­tych­miast wcią­gnął zioła do środ­ka. In­sek­to­id pod­ło­żył miski pod żu­chwy isto­ty, z któ­rych wy­pły­nął prze­zro­czy­sty płyn. Gdy miska była pełna, podał ją Ar­tu­so­wi.

Usie­dli razem przy stole. In­sek­to­id za­czął pić za­war­tość swo­jej miski.

– Mu­sisz coś jeść, śmia­ło, jest pysz­ne. Jeśli nie masz ocho­ty, za­wsze mo­żesz zna­leźć coś in­ne­go na pół­kach ma­ga­zy­nu.

– Ma­ga­zy­nu? – za­py­tał zdzi­wio­ny Artus.

– Pij – po­na­glił in­sek­to­id.

Artus przy­bli­żył mi­secz­kę z sza­ra­wą cie­czą do ust. Po­czuł nie­zwy­kle słod­ki za­pach. Za­mknął oczy i wziął łyk. Nigdy w życiu nie pił cze­goś tak słod­kie­go. Choć kon­sy­sten­cja była ma­zio­wa­ta, smak oka­zał się pysz­ny i orzeź­wia­ją­cy.

– Nie mu­si­my pła­cić? – za­py­tał Artus.

– W roju nie ma po­ję­cia pie­nię­dzy. Każdy bie­rze tyle, ile po­trze­bu­je, i daje tyle, ile może.

– A co, jeśli ktoś weź­mie wszyst­ko? – Artus spojrzał na półki.

– Dla­te­go jako lu­dzie je­ste­ście tak po­dzie­le­ni. Nie po­tra­fi­cie po­zbyć się in­dy­wi­du­al­no­ści i dzia­łać jako spo­łe­czeń­stwo.

– Moje prze­ży­cie jest wy­star­cza­ją­co trud­ne. Tak poza tym nie znamy swo­ich imion. Mam na imię Artus, a ty?

In­sek­to­id za­czął wy­da­wać ryt­micz­ne dźwię­ki, przypominające drapanie ostrym przedmiotem o metal. Artus, prze­ra­żo­ny, za­tkał uszy.

– Dla was Sion. Choć w naszym społeczeństwie imiona są zbędne. Jutro za­pro­wa­dzę cię do star­szy­zny. Musimy od­po­cząć.

Sion wstał i ge­stem za­chę­cił Artusa, by po­szedł za nim. Wy­szli z ja­ski­ni i za­czę­li scho­dzić coraz niżej. Mijali innych insektoidów pochłoniętych codziennymi obowiązkami. Artus nie wie­dział, że ist­nie­je tyle ro­dza­jów tej rasy. Jedni posiadali skrzy­dła i ludz­kie ciało, dru­dzy owa­dzie od­nó­ża i od­włok. Nie­któ­rzy mieli wy­raź­niej­sze ludz­kie cechy, inni przy­po­mi­na­li ra­czej stwo­rze­nia nocy niż ludzi.

We­szli cia­snym tu­ne­lem do ogrom­nej ja­ski­ni, któ­rej pod­ło­gę po­ra­stał gęsty mech. Artus zo­ba­czył le­żą­cych w nim in­sek­to­idów.

– Tu spę­dzi­my noc – po­wie­dział Sion.

– Gdzie mam się po­ło­żyć?

– Gdzie tylko za­pra­gniesz.

*

Artus poczuł, jak coś wspina się po jego ciele. Szyb­ko otwo­rzył oczy. Na klat­ce pier­sio­wej sie­dzia­ło dziec­ko in­sek­to­idów. Owa­dzi­mi ocza­mi wpa­try­wa­ło się w Ar­tu­sa. Miało ludzką głowę z długimi włosami, normalnymi ustami i nosem, ale owadzimi oczami. Po­sia­da­ło ludz­ką klat­kę pier­sio­wą, ale od pasa w dół od­włok i pa­ję­cze nogi.

Młody insektoid przyglądał się mu z zaciekawieniem.

Z od­da­li przy­bie­gła ko­bie­ta odzia­na w płaszcz. Unio­sła dziec­ko z klat­ki pier­sio­wej Ar­tu­sa i ode­szła. Usły­szał tylko ryt­micz­ny dźwięk ocierających się żu­wa­czek oraz dzie­cię­cy śmiech.

– Pro­wa­dzi­my tu rów­nież żło­bek. Dzie­ci po­tra­fią być cie­kaw­skie. Je­steś gotów? – Usły­szał głos Siona.

– To z kim idzie­my się spo­tkać?

– Z Wiel­ki­mi Kru – od­po­wie­dział Sion.

Artus ko­ja­rzył ten odłam rasy in­sek­to­idów. Byli uzna­wa­ni za naj­więk­szych magów Astrum. Ich ciała miały hu­ma­no­idal­ne kształ­ty, choć w rze­czy­wi­sto­ści two­rzy­ła je chma­ra drobnych stworzeń nocy w cią­głym ruchu.

Po­dą­żał za Sio­nem przez zło­żo­ną sieć tu­ne­li. Szli przez mosty utka­ne z pa­ję­czych sieci, aż do­tar­li do wiel­kich ka­mien­nych drzwi, na któ­rych wy­ry­to in­sek­to­ida w po­zy­cji lo­to­su. Z za­mknię­ty­mi ocza­mi sie­dział ople­cio­ny pa­ję­czą sie­cią.

Po dwóch stro­nach drzwi usta­wio­no wiel­kie, szczel­nie za­mknię­te ka­dzie. Artus usły­szał dra­pa­nie.

– Co to za ka­dzie? – za­py­tał Siona.

– Ho­du­je­my tu stwo­rze­nia nocy, które póź­niej two­rzą ciała Kru. Im licz­niej­szy rój, tym mą­drzej­szy Kru – od­po­wie­dział Sion, klę­ka­jąc na­prze­ciw drzwi.

Jego czuł­ki za­czę­ły się po­ru­szać.

– Mo­że­my wejść – po­wie­dział, wsta­jąc. – Uwa­żaj na Czar­nych.

– Czar­nych?

– Kru'Yin. Kru dzie­lą się na dwa odła­my: Kru'Yin i Kru'Yang. Czar­ni i biali. Kru'Yin poznają złą, okrut­ną stro­nę życia, ci dru­dzy do­brą. Razem two­rzą Radę Wiel­kich Kru. Idź i prze­żyj. Może do­sta­niesz od­po­wie­dzi, któ­rych tak ocze­ku­jesz – od­po­wie­dział Sion.

Drzwi za­skrzy­pia­ły i otwo­rzy­ły się z hu­kiem. W głębi pa­no­wa­ła ciem­ność.

Artus ru­szył przed sie­bie. Gdy tylko minął próg, usłyszał huk zamykających się drzwi.

Cien­ki ka­mien­ny mo­st prowadził w głąb sali. W od­da­li zakończony był okrą­głą plat­for­mą. Artus nie­pew­nie wszedł na most, roz­glą­da­jąc się do­oko­ła, ale było zbyt ciem­no.

– Po­trze­bu­ję po­mo­cy – po­wie­dział.

Przez dłuż­szą chwi­lę nic się nie dzia­ło.

W końcu zobaczył ruch. Po jednej stronie platformy zaczęło wić się robactwo, roztaczając ledwie widoczną, białą poświatę. Po dru­giej stro­nie owady po­ru­sza­ły się nie­spo­koj­nie, ich pan­ce­rze były czar­ne, ciem­niej­sze niż sam mrok. Ich cia­ła zaczęły świe­cić czer­wo­nymi znakami tabu.

Artus spoj­rzał na koniec sali. Ustawiono tam wysokie piedestały. Po jed­nej stro­nie stały białe, po dru­giej czar­ne. Owady wspi­na­ły się na nie, for­mu­jąc sie­dzą­ce hu­ma­no­idal­ne kształ­ty.

– Nie­czę­sto mamy tu gości. – Usły­szał dud­nią­cy głos w gło­wie.

Wszystkie sylwetki zwróciły na niego spojrzenia.

– Sły­sza­łem, że wie­cie, czym jest ta księ­ga – od­po­wie­dział Artus drżą­cym gło­sem.

Wyjął z ple­ca­ka księ­gę i uniósł ją w stro­nę Kru.

Owady z dwóch fi­la­rów opu­ści­ły pie­de­sta­ły, zo­sta­wia­jąc je puste. Po chwi­li obok Ar­tu­sa stały dwie po­sta­cie. Ko­bie­ca, zło­żo­na ze świe­cą­cych na biało owa­dów, oraz męska, zło­żo­na z czar­nych in­sek­tów. Biała syl­wet­ka wy­cią­gnę­ła rękę. Artus za­wa­hał się, ale w końcu prze­ka­zał księ­gę. Część białych stworzeń nocy prze­szła na jego skórę, peł­zając po rękach, zanim wró­ci­ły do ciała Kru.

Biała po­stać otwo­rzy­ła księ­gę i za­czę­ła ją kart­ko­wać. Czar­na dołączyła do niej. Na pie­de­sta­łach głowy po­zo­sta­łych Kru za­czę­ły po­ru­szać się gwał­tow­nie, jakby pro­wa­dzi­ły oży­wio­ną, choć niemą dys­ku­sję.

– Nie­wie­dza bywa bło­go­sła­wień­stwem – powiedziała jedna z czar­nych po­sta­ci. – Nie je­steś gotów, by po­znać praw­dy.

– Muszę wie­dzieć dla­cze­go zrów­na­no moje ple­mię z zie­mią! – krzyk­nął Artus.

Głowy Kru znów za­czę­ły się cha­otycz­nie po­ru­szać, jakby nie mogli dojść do po­ro­zu­mie­nia.

– Je­steś gotów za­pła­cić cenę? – za­py­ta­ła jedna z bia­łych po­sta­ci, głos był cie­pły, nie­mal ko­ją­cy.

– Tak! – odpowiedział z przekonaniem.

– Wiel­cy An­da­li za swo­je­go życia po­sie­dli wie­dzę, o ja­kiej teraz mo­że­my je­dy­nie ma­rzyć – zaczęła mówić jeden z czarnych Kru.

– Po­zwo­li­my ci sko­rzy­stać z sieci wie­dzy. To, czy prze­ży­jesz, za­le­ży tylko od cie­bie. Więk­szość nie wraca. Jeśli nie podołasz, księ­ga zo­sta­nie z nami – oznaj­mi­ła biała po­stać.

– Idź – do­da­ły chó­rem wszyst­kie Kru.

Stwo­rze­nia nocy za­czę­ły się po­ru­szać, od­sła­nia­jąc przej­ście na ko­niec sali. Insekty przeszły na boki, tworząc ścieżkę. Artus ru­szył ostroż­nie, sta­ra­jąc się nie na­dep­nąć na in­sek­ty. Prze­kro­czył próg no­we­go wej­ścia. Zobaczył kuliste pomieszczenie. Nad przepaścią roz­cią­ga­ła się ogrom­na pa­ję­cza sieć.

– I co teraz? 

Spoj­rzał w górę. W ścia­nach ja­ski­ni znajdowały się okrągłe dziury, two­rzą­ce pier­ścień. Zobaczył w nich insektoidów, każdy trzy­mał in­stru­ment.

– Idź, śnij. Niech nić wie­dzy cię po­pro­wa­dzi. Obyś zna­lazł drogę po­wro­tu i zwalczył Do­brą Śmier­ć. Niech Anansi cię osą­dzi. – Usły­szał głos jed­ne­go z in­sek­to­idów.

Z wa­ha­niem po­sta­wił stopę na pa­ję­czej sieci. W tym samym mo­men­cie mu­zy­ka roz­brzmia­ła. Była nie­zwy­kła, dźwię­ki od­bi­ja­ły się echem, wpra­wia­jąc po­wie­trze w de­li­kat­ne wi­bra­cje. Artus do­strzegł ruch pod sobą. Wśród wi­ją­cych się bia­łych od­nó­ży i ludz­kich kształ­tów za­czę­ło wy­ła­niać się stworzenie.

Miało skórę białą jak mleko, ciało po­dzie­lo­ne było na dwie po­ło­wy – po jed­nej stro­nie męska, po dru­giej ko­bie­ca. Łyse, bez twa­rzy, po­łą­czo­ne grubą, białą liną z pul­su­ją­cą masą znaj­du­ją­cą się na dnie ja­ski­ni, która przy­po­mi­na­ła pę­po­wi­nę.

Mu­zy­ka przy­bra­ła na sile, gdy stwo­rze­nie unio­sło rękę i z jej dłoni uniósł się złoty pył, który po­le­ciał w stro­nę Ar­tu­sa. Wpadł mu do oczu.

Opadł na pa­ję­czą sieć. Po­czuł, jak mu­zy­ka zwal­nia, jak jego ciało otu­la­ją pa­ję­cze włók­na. Za­snął.

*

Obu­dził się, czu­jąc dło­nie w pasie. Otwo­rzył oczy. Białe ręce trzy­ma­ły go, a on opa­dał bez­wład­nie. Czuł się, jakby tonął w nie­wi­dzial­nym oce­anie. Dło­nie go pu­ści­ły. Spojrzał za siebie. Isto­ta, która go uśpi­ła, uno­si­ła się za nim. Wszystko co widział zafalowało i nagle znikło.

Artus stał na po­je­dyn­czej pa­ję­czej nici. Z klat­ki pier­sio­wej wy­sta­wa­ła biała nitka, która pięła się w górę, zni­ka­jąc w mroku. Przed sobą wi­dział sieć. Była nie­wy­obra­żal­nie wiel­ka, roz­le­gła, splą­ta­na w skom­pli­ko­wa­ny la­bi­rynt mo­stów i ście­żek.

– I co ja mam teraz zro­bić? – wy­mam­ro­tał.

Wtedy usły­szał głos. Zna­jo­my głos. Za­marł. Od­wró­cił się gwał­tow­nie. To była jego matka. Nie my­śląc, po­biegł w stro­nę dźwię­ku. Z każ­dym kro­kiem sieć wi­bro­wa­ła. Prze­strzeń znów się roz­my­ła. Otworzył oczy.

Sie­dział w ple­mien­nym na­mio­cie. Obok klę­cza­ła jego matka.

– Mamo?

Uśmiech­nę­ła się do niego cie­pło.

– Artus, gdzie byłeś? – za­py­ta­ła, mocno przytulając.

– Tę­sk­ni­łem – wy­szep­tał, zaczął płakać.

– Głup­ta­sie, nie było cię za­le­d­wie kilka go­dzin – od­par­ła z czu­ło­ścią.

Artus ze­sztyw­niał.

– Ale… ale ty… nie ży­jesz.

– O czym ty mó­wisz? Prze­cież je­stem tutaj.

Serce Ar­tu­sa za­czę­ło bić szyb­ciej.

– Ple­mię… ple­mię zo­sta­ło znisz­czo­ne…

Jego matka spoj­rza­ła na niego z tro­ską.

– Może to był tylko sen?

– Nie. To nie­moż­li­we.

Za­pa­dła cisza.

– Mo­żesz zo­stać – po­wie­dzia­ła spo­koj­nie. – Po co wra­cać?

– To tylko sen…

– Czym tam­ten sen różni się od tego? – spy­ta­ła ła­god­nie.

Artus wstał. Wy­biegł z na­mio­tu. Zna­lazł się na roz­wi­dle­niu pa­ję­czej sieci. Usły­szał męski głos. Po­szedł w jego stro­nę. Na nici sie­dział wy­chu­dzo­ny męż­czy­zna. Miał za­mknię­te oczy. Uśmie­chał się do sie­bie, mam­ro­tał nie­zro­zu­mia­łe słowa. Artus szturch­nął go za ramię.

Męż­czy­zna otwo­rzył oczy. I za­czął krzy­czeć. Opę­tań­czo, prze­ra­ża­ją­co. A potem, jakby nic się nie stało, wrócił do spania.

Artus po­czuł dresz­cze.

Co jeśli też tak skoń­czy?

Poczuł, że ogarnia go coraz większa senność. Jego myśli wi­ro­wa­ły w cha­osie. Za­czął iść przed sie­bie.

– Po­trze­bu­ję od­po­wie­dzi…

Prze­strzeń wokół znów zawirowała. Sie­dział przy biur­ku, w ciele ko­bie­ty, za­pi­su­jąc na per­ga­mi­nie skom­pli­ko­wa­ne wzory i ob­li­cze­nia. Mimo że nie znał ję­zy­ka, ro­zu­miał wszystko. Ko­bie­ta kre­śli­ła ar­chi­tek­to­nicz­ne ry­sun­ki.

– Artus, skup się! Nieee! – krzyknął w my­ślach.

Znów obu­dził się na sieci. Zdał sobie spra­wę, że po­sia­da wie­dzę na temat ar­chi­tek­tu­ry. Spojrzał w dal. Jeśli każda z tych sieci to inna wie­dza, to był w ta­ra­pa­tach. Pa­ję­czy­na cią­gnę­ła się po ho­ry­zont, zni­ka­jąc w ciem­no­ści. Pró­bo­wał sobie przy­po­mnieć po­przed­nie dni, ale wspo­mnie­nia wy­da­wa­ły się ni­czym sen. Za­ma­za­ne, za­mglo­ne.

– In­sek­to­idy! Księ­ga! – ­krzy­knął i po­biegł przed sie­bie.

Prze­strzeń znów się zmieniła. Zo­ba­czył in­sek­to­idy klę­czą­ce przed skrzy­dla­tą, wy­so­ką po­sta­cią. Biały ludz­ki tors, dwie pary opie­rzo­nych skrzy­deł. Owa­dzia głowa z du­ży­mi ocza­mi mie­nią­cy­mi się róż­ny­mi ko­lo­ra­mi, po­ro­śnię­ta bia­ły­mi pió­ra­mi. Dłu­gie czuł­ki do ziemi. Od pasa w dół ciało za­sła­nia­ła biała tka­ni­na szyta zło­ty­mi nićmi.

– To wciąż na nic! – Usły­szał gniew­ny głos. – Nie mo­że­my prze­dłu­żyć na­sze­go ga­tun­ku z ludź­mi. Po­wsta­je to coś! – Skrzy­dla­te stwo­rze­nie wska­za­ło na in­sek­to­idy.

– Nie mo­że­my za­prze­stać. Spro­wadź­cie tu wię­cej ko­biet róż­nych ras. Aza­re­lu!

Artus uświa­do­mił sobie, że skądś zna to imię.

Księ­ga!

Było za­pi­sa­ne na jed­nej z kar­tek. Obraz znów się roz­pły­nął, a Artus stał w innym miej­scu na pa­ję­czej sieci. Przez nie­uwa­gę po­my­ślał o swoim ple­mie­niu. Znów stra­cił świa­do­mość.

Prze­ra­żony zdał sobie spra­wę, że jest w ciele swo­jej matki, a ra­czej tym, co z niego zo­sta­ło. Na­prze­ciw niego, jak i wokół, wzno­si­ły się czar­ne re­ga­ły, na któ­rych pół­kach usta­wio­no od­cię­te głowy. Pod nim znaj­do­wał się most. Wszyst­kie od­cię­te głowy po­ru­sza­ły usta­mi. Klęły, prze­kli­na­ły bogów i bluź­ni­ły. Ten nie­zwy­kle zło­wiesz­czy chór przy­pra­wiał o dresz­cze. Po­czuł pa­nicz­ny strach. Obraz znów się roz­mył. Zwymiotował, szlochając.

A więc tak skoń­czy­li człon­ko­wie jego ple­mie­nia? Co to w ogóle było?

Jesz­cze tro­chę… – po­my­ślał o księ­dze.

Tym razem zobaczył okrągły plac. Nie­zwy­kle białe świa­tło ra­zi­ło w oczy. Na końcu po­miesz­cze­nia stał biały tron, a przed nim pa­li­ło się ka­dzi­dło.

Stwo­rze­nie sie­dzą­ce na tro­nie wy­glą­da­ło na pogrążone w śnie. Miało czar­ną skórę, męski tors, nadgnite ciało. W róż­nych miej­scach było widać kości, a z ran wy­peł­za­ło ro­bac­two. Twarz za­kry­wa­ła tka­ni­na.

Na plac wkro­czy­ło skrzy­dla­te, białe stwo­rze­nie i klęk­nę­ło.

– Gajo, nowy Cichy prze­trwał próbę – po­wie­dzia­ło do istoty na tro­nie.

– Czy jego ciało ule­gło już wiel­kiej runie? – Artus usły­szał nie­ludz­ki, twar­dy głos, który przyprawiał o dreszcze.

 – Nie czy­ni­my du­żych po­stę­pów – od­po­wie­dzia­ło skrzy­dla­te stwo­rze­nie.

Artus pod­szedł bli­żej i przyj­rzał się nie­ru­cho­mej po­sta­ci na tro­nie. Obraz znów się zmie­nił. Po­czuł, że jest w innym ciele. Stał nad klę­czą­cym, za­krwa­wio­nym męż­czy­zną. Jego oczo­do­ły i usta były zszy­te, a nos i uszy od­cię­te.

Po­czuł, jak jego ciało się po­ru­sza. Za po­mo­cą czer­wo­ne­go, dziw­ne­go atra­men­tu za­czął ry­so­wać mu na czole znak otwar­te­go oka, coś przy tym szep­cząc. Zo­ba­czył, jak biała po­świa­ta ucie­ka z ciała męż­czy­zny.

– Co za nie­by­wa­ły okaz. – Usły­szał głos po­sta­ci z tronu.

Ock­nął się w bia­łej sali.

Prze­zro­czy­ste syl­wet­ki Ci­chych Mni­chów stały wokół klę­czą­ce­go mni­cha. Po­stać z tronu po­ru­szy­ła głową, zwra­ca­jąc się w stro­nę Ar­tu­sa. Wszy­scy Cisi zwró­ci­li głowy w jego stro­nę.

– Co za nie­by­wa­ła moc men­tal­na. – Artus usły­szał na­kła­da­ją­ce się na sie­bie głosy Ci­chych Mni­chów i po­sta­ci z tronu.

Serce za­bi­ło mu moc­niej.

Artus po­czuł, jak cudze myśli wdzie­ra­ją się do umy­słu. Obraz znów zafalował.

Po­czuł, jak się topi w zie­lo­nym pły­nie. Był w jakimś przeźroczystym pojemniku. Zo­ba­czył za­krwa­wio­ne ślady dłoni na po­wierzch­ni, po­czuł, jak w akcie de­spe­ra­cji zdzie­ra pa­znok­cie. Na­sta­ła ciem­ność. Sły­szał krzy­ki. Usły­szał dźwięk roz­ry­wa­nej skóry i pę­ka­ją­cych kości. Po­czuł nie­wy­obra­żal­ny ból. Zo­ba­czył tuby z zie­lo­nym pły­nem, w któ­rych pły­wa­ły zde­for­mo­wa­ne ciała. Usły­szał krzy­ki. Smu­tek, gniew i cier­pie­nie ogar­nę­ły cały jego umysł.

Ock­nął się w bia­łej sali.

Wiem, gdzie je­steś. Idę po cie­bie. – Usły­szał głos za­do­wo­le­nia po­sta­ci z tronu.

Zo­ba­czył, że przed nim stoi syl­wet­ka bia­łe­go stwo­rze­nia, które go uśpi­ło.

Kogo my tu mamy? – Za­śmia­ło się stwo­rze­nie z tronu. – Co to za czasy, by człon­ki­ni po­mniej­szych gwiazd ingerowała w spra­wy Dwu­na­stu Naj­wyż­szych? Ana­nsi, po­win­naś prze­paść wraz ze swo­imi dzieć­mi. – Głos za­hu­czał jak burza.

Anansi unio­sła dłoń. Prze­strzeń za­czę­ła pękać, jakby była zro­bio­na ze szkła. Artus stał z nią na pa­ję­czy­nie.

– Wra­caj. Gaja cię wi­dział. Nie wróży to nic do­bre­go. Nie wiem czemu, ale chce cię. – Usły­szał męski i żeń­ski głos na­kła­da­ją­cy się na sie­bie.

– Mnie? Ja nie je­stem nikim wy­jąt­ko­wym – po­wie­dział Artus.

– Może je­steś. Nie­wie­lu prze­trwa­ło tak długo w sieci pod­czas Do­brej Śmier­ci. Wła­ma­łeś się do umy­słu Gaji, co nie udało się do­tych­czas śmier­tel­nym. Mu­sisz wra­cać.

– Mam tak wiele pytań, nie mogę wró­cić! My­śla­łem, że Gaja to ko­bie­ta, a na tro­nie wi­dzia­łem męż­czy­znę! Jak mam wal­czyć z bo­giem?

– Moje dzie­ci, An­da­li, ba­da­ły spo­sób na to, by zo­stać bo­ga­mi. Po stu­le­ciach badań nad upa­dły­mi, po­mniej­szy­mi i bo­ga­mi do­szli­śmy do jed­ne­go wnio­sku. By stać się bo­giem, trze­ba po­rzu­cić formę, która jest na­rzu­co­na na nas przez świat. Bo­go­wie to isto­ty bez formy. Po­tra­fią płyn­nie ją zmie­niać, a każda ma inne za­sto­so­wa­nie. Męska forma jest twar­da, agre­syw­na, prze­zna­czo­na do walki. Żeń­ska ła­god­na i wy­spe­cja­li­zo­wa­na w magii. Zwie­rzę­ca uka­zu­je się w sy­tu­acjach wy­jąt­ko­we­go za­gro­że­nia. Du­cho­wa forma jest formą przej­ścio­wą i uka­zu­je się po śmier­ci fi­zycz­no­ści, by po cza­sie hi­ber­na­cji wró­cić do świa­ta śmier­tel­ni­ków. Przez lata szu­ka­li­śmy spo­so­bu, by zabić upa­dłych i bogów, ale jako isto­ty płyn­ne – ist­nie­ją­ce i jed­no­cze­śnie nie, ma­te­rial­ne i nie­ma­te­rial­ne są nie­śmier­tel­ne. Je­dy­ny spo­sób na uni­ce­stwie­nie to za­po­mnie­nie. Prze­sta­ją ist­nieć, gdy pa­mięć o nich umie­ra. Twoja droga sięga dalej niż tu. Strzeż się wy­słan­ni­ków je­dy­ne­go boga.

Artus nagle otwo­rzył oczy. Leżał w pa­ję­czy­nie. Mu­zy­ka uci­chła. Wstał i ru­szył do kom­na­ty Kru. Gdy tylko wkro­czył na śro­dek sali, owady znów ufor­mo­wa­ły po­sta­cie sie­dzą­ce na pie­de­sta­łach.

– Nie uzy­ska­łem swo­ich od­po­wie­dzi, a mam ich wię­cej niż przed­tem! – ­krzyk­nął z wy­rzu­tem.

– Mimo to na pewno zo­ba­czy­łeś, co mu­sia­łeś – po­wie­dzia­ła jedna z bia­łych po­sta­ci.

– Gaja tu idzie! 

Stwo­rze­nia za­czę­ły ner­wo­wo się po­ru­szać, głowy kiwały się we wszystkie strony.

– Skoro wiesz o Gaji, to pew­nie znasz naszą ta­jem­ni­cę – po­wie­dział czar­ny Kru.

– Nie je­stem pewny, co wi­dzia­łem… Za­mie­rzam tu zo­stać i dojść praw­dy.

– Czeka nas walka – po­wie­dzia­ło białe Kru.

– A więc będę wal­czyć! Uczcie mnie! Je­ste­ście naj­lep­szy­mi ma­ga­mi Astrum! – ­krzyk­nął, choć w jego gło­sie czuć było nie­pew­ność.

– Po­zwól­my mu zo­stać. Przy­da się. Gaja nie może wy­słać tu wszyst­kich wy­słan­ni­ków. – Usły­szał głos Kru.

– Jeśli na­wią­żesz z nami pakt dusz, mo­żesz tu zo­stać.

Artus sły­szał o pak­cie od swo­jej matki. Dwóch magów przy­się­ga­ło na swoją duszę utrzy­mać wa­run­ki umowy. Gdy któ­raś ze stron je zła­mie, dusza ulega zniszczeniu.

– Do­brze!

Artus klęk­nął i sku­pił swoją uwagę na runie. Uak­tyw­nił ją. Za­czę­ła wi­bro­wać.

– Przy­się­gam na duszę, że nie zdra­dzę wa­szych ta­jem­nic.

Jego czoło za­bły­sło bia­łym świa­tłem. Po­czuł, jak coś nie­wi­dzial­ne­go wra­sta w runę. Jak ko­rze­nie ro­śli­ny wro­sły w znak.

– Rasa in­sek­to­idów jest wy­ni­kiem spół­ko­wa­nia różnych ras z wy­słan­ni­ka­mi je­dy­ne­go boga, ale to za­pew­ne już wiesz.

Artus przy­po­mniał sobie scenę ze skrzy­dla­ty­mi isto­ta­mi.

– Ale po co oni to robią? I co do tego ma moja księ­ga?

– Te re­lik­ty daw­nych dzie­jów za wszel­ką cenę chcą prze­żyć – po­wie­dział jeden z Kru. – Wiąże je umowa dusz. Zna­jąc ich imio­na, mógł­byś za­pa­no­wać nad jed­nym z nich.

– A więc mamy prze­wa­gę! Mamy księ­gę! – od­po­wie­dział Artus.

– Gdyby to było tak łatwe, już dawno byśmy z tego sko­rzy­sta­li. Imion jest ty­sią­ce, a wy­czu­cie, z jaką isto­tą masz do czy­nie­nia, gra­ni­czy z cudem. Ich imio­na mają zna­cze­nie, ale wie­dza ta prze­pa­dła w cza­sie wiel­kiej ka­ta­stro­fy. Wiele ksiąg zo­sta­ło spa­lo­nych.

Artus uzmy­sło­wił sobie, że rze­czy­wi­ście imion w księ­dze było zbyt dużo. Uczył się ich tyle lat, a wciąż nie do­szedł do końca.

– Jest spo­sób, by uczy­nić cię sil­niej­szym szyb­ciej, ale to ry­zy­kow­ne.

– Zro­bię wszyst­ko – od­po­wie­dział Artus.

– Wra­caj do kom­na­ty. Gdy przyj­dzie czas, wy­śle­my kogoś, kto po­mo­że ci w nauce magii. Po­wi­nie­neś wie­dzieć, że marne mamy szan­se na prze­ży­cie i ze­ro­we na uciecz­kę. – Usły­szał głos Kru.

Syl­wet­ki roz­pa­dły się, a stworzenia nocy opa­dły na po­sadz­kę. Artus wy­szedł z sali, cały roz­trzę­sio­ny. Pa­mię­tał od­czu­cia z bycia za­nu­rzo­nym w zie­lo­nym pły­nie. Głowę matki bluź­nią­cą na bogów. 

Na zewnątrz czekał Sion. Wi­dząc zmar­twio­ną twarz Ar­tu­sa, ru­szył z nim do kom­na­ty, w któ­rej spali bez słów.

Artus przez całą noc nie mógł za­snąć. My­ślał o tym, co zo­ba­czył. Całe życie wma­wia­no mu do­sko­na­łość bo­gi­ni Gaji. A teraz bóg, któ­re­go czcił całe życie, oka­zał się po­two­rem.

*

Artus był w ciele jed­ne­go z in­sek­to­idal­nych wo­jow­ni­ków. W rów­nych od­stę­pach wokół niego stali zbroj­ni, cze­ka­jąc na roz­ka­zy. Przed sobą zo­ba­czył for­mu­ją­cą się czar­ną po­stać ze stworzeń nocy. W od­da­li lśni­ły ty­sią­ce zie­lo­nych punk­ci­ków.

– Gdzie je­stem? – za­py­tał.

– Solne wojny na dol­nych war­stwach miesz­kal­nych – od­po­wie­dział Kru.

– Znam tę opo­wieść. Wy­gra­li­ście.

– Czyż­by? – spytał iro­nicz­nie.

– Tak za­pi­sa­no w księ­gach.

– Księ­gi hi­sto­rycz­ne za­chwa­la­ją zwy­cięz­ców, na­zy­wa­jąc to wiel­ką wy­gra­ną. Nie za­pi­sa­no tam, jaką cenę za­pła­ci­li­śmy za zwy­cię­stwo – od­po­wie­dział Kru.

Artus usły­szał dźwięk rogu. Wszy­scy ru­szy­li do przo­du. Wo­jow­ni­cy prze­nik­nę­li przez Kru, jakby w ogóle tam nic nie było.

– I co ja mam tu zro­bić?! – krzyk­nął Artus.

– Prze­żyć.

– Co?!

– Mamy mało czasu na ko­rzy­sta­nie z sieci Anansi. To ry­zy­kow­ne, ale to je­dy­na szan­sa, by cię cze­goś na­uczyć w tak krót­kim cza­sie.

W uszach Ar­tu­sa hu­czał ryt­micz­ny krok zbroj­nych. Czuł przy­pływ ad­re­na­li­ny. Spoj­rzał przed sie­bie i do­strzegł coś dziw­ne­go. Punk­ty świetl­ne w od­da­li gasły jeden po dru­gim, po­ru­sza­jąc się cha­otycz­nie.

– Co się dzie­je? – za­py­tał zdez­o­rien­to­wa­ny.

Usłyszał krzy­ki.

– Tam, gdzie dwóch się bije, trze­ci ko­rzy­sta – po­wie­dział Kru. – Le­piej tego unik­nij.

– Ale czego…?

Nie zdą­żył do­koń­czyć, gdy usły­szał okrop­ny szczęk me­ta­lu. Od­ru­cho­wo za­tkał uszy.

Zo­ba­czył, jak coś wiel­kie­go toczy się w stro­nę armii z za­wrot­ną pręd­ko­ścią. Zbli­ża­ło się w jego stro­nę.

– Do broni! – ryk­nął ge­ne­rał.

Nie wie­dział, co było dalej. Po­czuł, jak coś miaż­dży jego ciało. Ostat­nie, co zo­ba­czył, to po­roz­ry­wa­ne ciała wa­la­ją­ce się wszę­dzie. Obu­dził się w sieci.

– Co to było?! – spy­tał zdy­sza­ny, pró­bu­jąc dojść do sie­bie.

– Żywa broń – od­po­wie­dział Kru.

– Że co?!

– Kon­struk­ty wy­pa­czo­ne­go He­faj­sto­sa. Tego nie na­pi­sa­li w księ­gach?! – Usły­szał szy­der­czy śmiech. – Ów­cze­sny wład­ca Ku­la­ri ugryzł wię­cej, niż mógł prze­łknąć. Wszyst­ko skoń­czy­ło­by się naszą po­raż­ką, gdyby nie głu­po­ta i zła­ma­nie paktu za­war­te­go z Upa­dłym He­faj­sto­sem.

– Jak mam z tym wal­czyć?! – za­py­tał Artus.

– Głupi żoł­nierz to mar­twy żoł­nierz. Wy­myśl coś.

Kru za­wa­hał się na chwi­lę, po czym dodał:

– Chyba nie muszę przy­po­mi­nać, że każda śmierć wy­ry­je się w two­jej duszy. To, że mo­żesz tu ginąć wiele razy, nie zna­czy, że nie ma to kon­se­kwen­cji.

Artus prze­łknął ślinę.

– Je­steś na po­zio­mie ucznia. Znasz tylko jedną runę ognia. Pomyśl, czym tak wła­ści­wie są runy? Dla­cze­go je do­sta­je­my? Naucz się z nich ko­rzy­stać.

– Jak?

– Myśl! Jak po­wsta­je ogień? Czym on w za­sa­dzie jest? Kim ty je­steś? 

Wizja zaczła się od nowa. Żoł­nie­rze cze­ka­li na wy­marsz. Po chwi­li z od­da­li znów za­czę­ły zni­kać świa­tła. Artus już wie­dział, co się wy­da­rzy. Za­czął prze­ci­skać się przez tłum, scho­dząc z drogi żywej broni.

– Gdzie le­ziesz, idio­to?! – krzy­cze­li na niego wo­jow­ni­cy.

Nagle roz­legł się me­ta­licz­ny zgrzyt. Ogrom­na kula prze­to­czy­ła się przez armię. Prze­mknę­ła tuż obok niego i roz­ło­ży­ła.

Na ka­mien­nym pod­ło­żu sta­nął golem o pa­ję­czym kształ­cie. Jego ciało two­rzył zle­pek mie­czy, szty­le­tów i in­nych broni. Żoł­nie­rze ru­szy­li do ataku, ale ostrza ledwo ry­so­wa­ły jego pan­cerz. Żywa broń z ła­two­ścią od­rzu­ca­ła in­sek­to­idy. Roz­ry­wa­ła ich ciała swo­imi od­nó­ża­mi. Po me­ta­lo­wym pan­ce­rzu spły­wa­ła krew. Reszt­ki wnętrz­no­ści przy­kle­ja­ły się do ostrzy.

Artus sku­pił uwagę na runie. W dłoni po­ja­wi­ła się kula ognia. Rzu­cił nią w kon­struk­ta. Stwo­rze­nie na chwi­lę za­mar­ło. Od­wró­ci­ło się w jego stro­nę. Mach­nę­ło jedną z koń­czyn. Po­czuł ból i zo­ba­czył ciemność.

– Moja magia nic mu nie robi – wy­szep­tał Artus, bu­dząc się w sieci.

– Prze­ży­łeś dłu­żej. – Za­śmiał się Kru. – My­ślisz, że kon­struk­ty wy­ku­te w kuźni He­faj­sto­sa boją się ognia? Jesz­cze raz.

Obraz znów uległ zmianie. Żywa broń zgię­ła od­nó­ża i sko­czy­ła. Znik­nę­ła w ciem­no­ści. Artus zaczął uciekać. Nie chciał prze­ży­wać bólu jesz­cze raz. Nagle usły­szał świst. Po­czuł ból. Obu­dził się na sieci. Zwy­mio­to­wał, pa­da­jąc na ko­la­na.

– Wy to po­ko­na­li­ście?! – wy­sa­pał.

– Ow­szem.

– Może jakaś pod­po­wiedź?!

– Nauka, która przy­cho­dzi bez pro­ble­mu, nic nie daje. Myśl!

Wizja roz­po­czę­ła się na nowo.

– Żywa broń tu zmie­rza! – krzyk­nął Artus.

Tym razem armia była go­to­wa. Walka trwa­ła dłu­żej.

Ale osta­tecz­nie… Jego od­cię­ta głowa po­szy­bo­wa­ła w po­wie­trze.

– Tego nie da się zabić! – Artus był wście­kły.

– Każdy ma jakąś sła­bość. Wszyst­ko, co od­dy­cha można zabić.

– To coś nie od­dy­cha!

– Nie róż­ni­my się od zwie­rząt, które po­że­ra­my w ob­li­czu głodu.

– Co to ma do rze­czy?!

– Jak my­ślisz… jaką sła­bość ma żywa broń?

– Nie wiem.

– Jak po­wsta­ła?

Artus wstrzy­mał od­dech.

– Po­myśl, w jaki sposób kowal tworzy broń? – po­wie­dział Kru.

Wizja znów zaczeła się od początku. Tym razem Artus nie cze­kał. Pobiegł w stro­nę wroga. Walka sza­la­ła. Wtedy usły­szał me­ta­licz­ne ude­rze­nie. Jeden z żoł­nie­rzy upadł, ude­rza­jąc tar­czą w broń le­żą­cą na ziemi. Tworząc niemiły dudniący dźwięk.

Żywa broń za­czę­ła się trząść. Sym­bo­le wy­ry­te na jej ostrzach za­świe­ci­ły.

Z ciała za­czę­ła wy­pły­wać go­rą­ca lawa. Artus znów po­czuł ból. Smród pa­lo­ne­go ciała był nie do znie­sie­nia.

– Ten dźwięk… – wy­sa­pał, klę­cząc na sieci.

– Kon­struk­ty są po­tęż­ne, ale boją się dźwię­ku, który to­wa­rzy­szył im przy na­ro­dzi­nach. Dusze tor­tu­ro­wa­ne przez wieki, za­mknię­te w ży­wych bro­niach, pa­mię­ta­ją go. Nic nie jest takie, jakim się wy­da­je. Księ­gi wy­chwa­la­ją tę bitwę jako wiel­ką wy­gra­ną, ale spójrz wokół i zo­bacz, jak wy­glą­da zwy­cię­stwo. Mimo trium­fu w na­szej hi­sto­rii znamy to wy­da­rze­nie jako Czas Po­żo­gi. Mogło się skoń­czyć bez ofiar… Po­ko­na­li­śmy żywą broń, lecz tru­pów było tak wiele, że za­pach zgni­li­zny uno­sił się la­ta­mi. Je­dy­nie stwo­rze­nia nocy zy­ska­ły po­ży­wie­nie na długi czas. – Głos Kru był smut­ny.

– Czemu żywa broń za­ata­ko­wa­ła?

– Wład­ca Ku­la­ri, trzy­ma­jąc się po­ję­cia dobra i zła, zabił wła­sną córkę, bo była za­ko­cha­na w Upa­dłym He­faj­sto­sie.

– Jak czło­wiek może kochać upadłego? Prze­cież oni są źli! – za­py­tał Artus.

– Tak samo jak przy­ro­da nie zna po­ję­cia dobra i zła, tak i ty po­wi­nie­neś na­uczyć się pa­trzeć na świat trzeź­wym umy­słem. Lu­bi­my na­zy­wać złym to, co nie pa­su­je do na­szych zasad. Ale nic, co żyje, nie jest ani dobre, ani złe. Wszyst­ko jest mie­szan­ką obu. Każdy widzi to, co chce wi­dzieć, kiedy chce to wi­dzieć, choć praw­da może być inna. Nie znasz jesz­cze wła­snej ciem­no­ści, a to wła­śnie lu­dzie, któ­rzy kro­czą przez życie, igno­ru­jąc mrocz­ną stro­nę, by­wa­ją naj­gor­si. Wład­ca, który wy­grał bitwę, jest bo­ha­te­rem dla swo­je­go ludu, ale co po­wie­dzą jego wro­go­wie?

– W takim razie, po co ist­nie­ją za­sa­dy? – Artus zmarsz­czył brwi.

– Prawo na­sze­go ludu opie­ra się na do­świad­cze­niach Kru’Yang i Kru’Yin. Jedni ba­da­ją zło, dru­dzy dobro. Do­pie­ro gdy po­znasz obie stro­ny i emo­cje, które im to­wa­rzy­szą, zro­zu­miesz, czym na­praw­dę są za­sa­dy. Świadomość tego kim naprawde jesteś jest kluczem. A teraz, zanim przej­dzie­my dalej… po­myśl, co łączy dźwięk i twoją runę ognia.

– Nie mam po­ję­cia – mruk­nął za­my­ślo­ny Artus.

– Kie­dyś jeden z uczo­nych An­da­li do­wiódł, że wszyst­ko się składa z nie­zli­czo­nych, nie­wi­dzial­nych czą­ste­czek. Nasze ciała, po­wie­trze, cały wszechświat.

– Co za bred­nie. Prze­cież wiemy, że nasze ciała stwo­rzy­li bo­go­wie z many. – Artus par­sk­nął śmie­chem.

– Do­praw­dy? Twój umysł jest za­mknię­ty na praw­dę? Trzy­masz się sta­rej wie­dzy, bo jest wy­god­na, ale do­pó­ki nie uświa­do­misz sobie, jak mało wiesz, bę­dziesz tkwił w sła­bo­ści. Łatwo jest tkwić w tym, co znane i przy­jem­ne. Skup się na runie. Popatrz na nią dokładnie.

Artus za­mknął i popatrzył na runę.

– Po­czuj ją. Wszy­scy wie­dzą, że runy ko­re­spon­du­ją z na­szym cha­rak­te­rem. Ogień jest im­pul­syw­ny, może dawać życie, ale i je od­bie­rać. Może oczysz­czać i nisz­czyć. Kim je­steś, Ar­tu­sie?

Spoj­rzał na runę raz jesz­cze. Dotąd wi­dział tylko jej kra­wę­dzie, pro­mie­niu­ją­ce cie­płem. Teraz do­strzegł wię­cej. Linie sym­bo­lu, dotąd za­ma­za­ne, stały się wy­raź­niej­sze. Pul­so­wa­ły coraz szyb­ciej. Cie­pło na­ra­sta­ło.

– To, co teraz wi­dzisz, to nowe za­sto­so­wa­nie runy. Wszy­scy po­zna­je­my sym­bo­le ży­wio­łów, ale u każ­de­go dzia­ła­ją one nieco ina­czej.

Obok runy za­czę­ło for­mo­wać się coś no­we­go. Artus sku­pił wzrok, a wtedy po­czuł strach. Była cie­pła, lecz budziła niepokój.

– Po­zna­łeś nową runę. Spró­buj ją ak­ty­wo­wać – po­wie­dział spo­koj­nie Kru.

Artus skon­cen­tro­wał ener­gię. W jed­nej chwi­li przez jego umysł prze­le­cia­ły wszyst­kie wspo­mnie­nia śmier­ci, jakie prze­żył. Otwo­rzył oczy, za­czął wy­mio­to­wać. Runa wy­sy­sa­ła jego ener­gię w za­trwa­ża­ją­cym tem­pie. Spoj­rzał na swoją rękę. Pło­nę­ła. Po­czuł za­pach przy­pa­lo­ne­go mięsa.

W wolnym tempie się leczył , lecz jed­no­cze­śnie nowe rany i oparzenia po­ja­wia­ły się nieustannie. Skóra pę­ka­ła, wy­da­jąc prze­ra­ża­ją­ce dźwię­ki. Nie mogąc znieść bólu, zdez­ak­ty­wo­wał runę. Ogień zgasł, a ręka po­wo­li wró­ci­ła do pier­wot­ne­go stanu.

– Jeśli chcesz to opa­no­wać, mu­sisz na­uczyć się ob­co­wać z bólem. Za­przy­jaź­nić ze śmier­cią – rzekł Kru.

– Znasz tę runę? – za­py­tał drżą­cym gło­sem Artus.

– Po­dob­ne runy od­kry­wa­my, wciąż na nowo prze­ży­wa­jąc śmierć. Ale każda jest inna. Ich dzia­ła­nie za­le­ży od właściciela. Ba­lan­su­ją na gra­ni­cy życia i śmier­ci, znisz­cze­nia i od­ro­dze­nia. Mu­sisz sam od­kryć jej praw­dzi­wą na­tu­rę.

Artus spę­dził nie­zli­czo­ne go­dzi­ny, pró­bu­jąc po­ko­nać żywą broń. Nie li­czył już, ile razy umarł. Powoli przyzwyczajał się do bólu i śmierci.

– Wszy­scy! Ude­rzaj­cie bro­nią o tar­cze! Na­rób­cie jak naj­więk­sze­go ha­ła­su! – krzyk­nął.

Żoł­nie­rze in­sek­to­idów na­tych­miast za­czę­li uderzać orę­żem w tar­cze i tupać w miej­scu. Huk ude­rzeń niósł się echem, wi­bro­wał w po­wie­trzu. Żywa broń za­drża­ła i upa­dła, sza­mo­cząc się cha­otycz­nie na ziemi. Artus wciąż nie wie­dział, jak zadać osta­tecz­ny cios. Przez wiele prób od­krył, że magia i broń nie dzia­ła­ły. Ciało isto­ty było nie­znisz­czal­ne, a dźwięk je­dy­nie chwi­lo­wo ją pa­ra­li­żo­wał.

Po­twór wstał i zawył, po czym ru­szył na Ar­tu­sa. Ten zwin­nie od­sko­czył, potem prze­to­czył się po ziemi. Usły­szał świst nad głową i krzy­ki in­sek­to­idów. Pole bitwy było cha­otycz­ne. Jedni ucie­ka­li, inni wciąż ude­rza­li w tar­cze, sta­ra­jąc się za­trzy­mać be­stię. Ale ona tylko na mo­ment za­sty­ga­ła w miej­scu, po czym z jesz­cze więk­szą za­cie­kło­ścią atakowała.

Artus wstał i spoj­rzał na nową runę. Nie chciał jej ak­ty­wo­wać, ale to była je­dy­na rzecz, jaka przy­szła mu do głowy. Wie­dział już, że mogła słu­żyć za­rów­no do ataku, jak i do le­cze­nia. Ale ból, który za­da­wa­ła, sku­tecz­nie zniechęcał. Za­wsze prze­le­wał w nią jak naj­mniej magii.

Igno­ro­wał od­gło­sy walki. Sku­pił się na sym­bo­lu. Runa od­po­wie­dzia­ła nie­mal na­tych­miast. Za­czę­ła pul­so­wać.

– Czym ty je­steś?! – krzy­czał w my­ślach.

Sym­bol za­drżał, jakby bła­gał go o ener­gię.

– Ja chcę żyć! Nie chcę umie­rać! – usły­szał czyjś roz­pacz­li­wy krzyk.

Runa za­re­ago­wa­ła. Za­czę­ła pul­so­wać jesz­cze in­ten­syw­niej. Artus spoj­rzał uważ­niej i do­strzegł coś no­we­go, za każ­dym razem, gdy umie­rał jeden z żoł­nie­rzy, runa drża­ła. Sku­pił się moc­niej. Wtedy usły­szał ich głosy.

– Dla­cze­go mu­sia­łem zgi­nąć…? Moja ro­dzi­na… Chcę żyć… Ze­msz­czę się… Jest tu Ciem­no… Zimno… Gdzie je­stem… Ra­tuj­cie mnie…!

Krzy­ki bólu, żalu, bła­ga­nia. Głosy mo­dli­twy pomieszane z prze­kleń­stwa­mi rzu­ca­ny­mi w stro­nę ży­wych i bogów.

Runa wi­bro­wa­ła w za­wrot­nym tem­pie.

– Jeśli tak bar­dzo chcesz mojej magii, to bierz! – wrza­snął Artus.

Wlał w runę ener­gię. Ból był nie do znie­sie­nia. Po­czuł, jak jego ciało pło­nie. W pa­ni­ce spró­bo­wał zdez­ak­ty­wo­wać runę, ale ta nie re­ago­wa­ła. Nie słu­cha­ła go po­bie­ra­jąc coraz wiek­sze ilo­ści ener­gii.

– Nie prze­stań! Nie wy­trzy­mam! – krzyk­nął Artus, otwie­ra­jąc oczy.

 Skóra na ciele była wy­pa­lo­na do kości. Upadł, tracąc przytomność.

*

Wokół pa­no­wa­ła głę­bo­ka, wszech­ogar­nia­ją­ca ciem­ność, a jed­nak wi­dział wszyst­ko wy­raź­nie. Nie czuł swo­je­go ciała.

– W końcu mogę wyjść na po­wierzch­nię. – Usły­szał swój własny głos. 

Spoj­rzał w stro­nę dźwię­ku. Przed nim stał szkie­let. Jego kości pło­nę­ły czar­nym ogniem.

– Je­steś słaby. Taaak, bez­u­ży­tecz­ny. Ze­msta, któ­rej pra­gniesz, nigdy nie na­dej­dzie. Zmar­no­wa­łeś życie. – Szkie­let za­śmiał się, a pło­mie­nie za­tań­czy­ły dziko.

– Czym je­steś? – za­py­tał Artus.

– Tobą. Jed­nym z wielu. Zwą nas Le­gio­nem. Wy­pu­ści­łeś nas na ze­wnątrz. To dzię­ki tobie!

Obraz przed Ar­tu­sem się zmie­nił. Wi­dział pole bitwy. Wokół żywej broni stał tłum szkie­le­tów, ich ciała tra­wił ogień. Zie­mia pod ich sto­pa­mi to­pi­ła się, w po­wie­trzu uno­sił się pył. Każdy z nich wydawał z siebie szaleńczy śmiech. Ko­lej­ne wy­chodziły z ziemi.

Po­twór nisz­czył szkielety, lecz wciąż po­wsta­wa­ły na nowo, z po­pio­łu. Otoczyły żywą broń i zaczęły wspinać się po jej ciele. Metalowe ciało zaczęło się topić od ich dotyku, ukazując wnętrze żywej broni. W małym pojemniku, wyglądającym jak trumna, leżała pogrążona we śnie humanoidalna sylwetka. Ciało pokrywał metal – było niezwykle powykrzywiane, miejscami przechodząc w ostrza, które wtapiały się w skórę. To groteskowe stworzenie wyglądało, jakby ktoś przemienił żywe ciało w metal, po czym połączył je z broniami, nieustannie kując i zmieniając jego formę. Twarz była pogrążona w agonii. Rdzeń żywej broni stopił się.

Wizja dobiegła końca. Artus za­drżał.

– To­wa­rzy­szy­łem ci całe życie… Oglą­da­łem, jak je mar­nu­jesz. Byłeś już mar­twy za życia! Mo­głem żyć le­piej niż ty. Mu­sia­łem ob­ser­wo­wać to marne przed­sta­wie­nie. – Szkie­let zro­bił krok bli­żej. – Ale w końcu na­stał nasz czas.

Artus spa­ni­ko­wał. Nie czuł ciała. Nie wie­dział, co robić. Strach na­ra­stał. Nagle na czole szkie­le­tu po­ja­wi­ła się runa Ar­tu­sa.

– Nie! Nie chcę! Ja chcę żyć! Teraz moja kolej. Moja szan­sa. On swoją zmar­no­wał! – krzyk­nął szkie­let.

Z ziemi za­czę­ły wychodzić szkie­le­ty. Wyły. Pła­ka­ły w roz­pa­czy.

Artus otwo­rzył oczy. Leżał na sieci. Ogień po­wo­li od­bu­do­wy­wał jego mię­śnie i skórę.

– Tego się nie spo­dzie­wa­łem – usły­szał głos Kru.

– Co to było? – za­py­tał Artus.

– Nie­któ­re runy mają po­wią­za­nie z Kra­iną Cieni. Są rzad­ko­ścią. – W gło­sie Kru sły­chać było fa­scy­na­cję. – Mo­głeś na­praw­dę zgi­nąć. Nie uży­waj jej, do­pó­ki nie na­uczysz się nad nią pa­no­wać. Czeka cię jesz­cze sporo pracy.

Artus wziął głę­bo­ki od­dech.

– Muszę od­po­cząć – wy­sa­pał.

Wstał i kątem oka do­strzegł ruch. Spoj­rzał pod nogi. Nic. Tylko jego cień. Runa za­wi­bro­wa­ła w umy­śle. Usły­szał szep­ty. Głos pełen nie­na­wi­ści. Pełen bólu. Po chwi­li ucichł. Artus był coraz bli­żej siły, któ­rej pra­gnął. Ale nie był pe­wien, czy jest gotów.

 

Do­dat­ki:

 En­dy­mion Starch – Wład­cy Wie­dzy

 

Po­świę­ci­łem całe życie na ba­da­nie Wiel­kich An­da­lich. Te dłu­go­wiecz­ne isto­ty ko­lek­cjo­nu­ją wie­dzę. Sztu­ka, mu­zy­ka i po­ezja są wszech­obec­ne w ich kul­tu­rze, choć czę­sto nie­zro­zu­mia­łe dla in­nych ras. Trze­ba na­praw­dę dużo czasu, znacz­nie wię­cej, niż trwa ludz­kie życie, by pojąć tą twór­czość w pełni. Fi­lo­zo­fia, psy­cho­lo­gia, magia, a nawet wie­dza za­ka­za­na – ich za­so­by są osza­ła­mia­ją­ce.

An­da­li to isto­ty nie­zwy­kle smu­kłe i wy­so­kie, o sza­rej skó­rze. Mają osiem drob­nych, czar­nych oczu i po­tęż­ne żu­wacz­ki. Ich dłu­gie, sze­ścio­ro koń­czyn za­koń­czo­ne ostry­mi jak brzy­twa pal­ca­mi na­da­ją im groź­ny wy­gląd. Mimo to są po­tul­ne i roz­wią­zu­ją spory ra­czej przy po­mo­cy umy­słu niż prze­mo­cy. Jed­nak­że, gdy zaj­dzie po­trze­ba, po­tra­fią z nie­sa­mo­wi­tą pre­cy­zją po­słu­gi­wać się bro­nią oraz magią, w któ­rej nie mają sobie rów­nych.

Ich sto­li­ca, zwana Mia­stem Śnią­cych, to widok, który za­pa­da w pa­mięć ni­czym bli­zna. Mia­sto zbu­do­wa­no z bia­łe­go jak mleko krusz­cu i oto­czo­no po­tęż­ny­mi mu­ra­mi, bo­ga­to zdo­bio­ny­mi po­są­ga­mi oraz pła­sko­rzeź­ba­mi przed­sta­wia­ją­cy­mi naj­więk­sze osią­gnię­cia i bo­ha­te­rów, któ­rzy przy­słu­ży­li się spo­łe­czeń­stwu. Ta me­tro­po­lia to istny la­bi­rynt bia­łych, strze­li­stych wież, po­ro­śnię­tych flu­ore­scen­cyj­nym mchem o nie­re­gu­lar­nych kształ­tach. Okrą­głe wej­ścia zdo­bią bo­ga­te wi­tra­że, a po­mię­dzy bu­dow­la­mi roz­cią­ga­ją się przej­rzy­ste mosty, na któ­rych gdzie­nie­gdzie po­ły­sku­ją róż­no­ko­lo­ro­we ka­mie­nie. Nad mia­stem unosi się ko­pu­ła przy­po­mi­na­ją­ca pa­ję­czą sieć, z któ­rej zwi­sa­ją ta­jem­ni­cze ro­śli­ny. W jej cen­trum wznie­sio­no posąg ogrom­ne­go stworzenia nocy przy­po­mi­na­ją­ce­go pa­ją­ka. Mo­nu­ment ku czci boga wie­dzy i snów, Ana­nsi.

Kul­tu­ra An­da­li sku­pia się na po­zna­wa­niu świa­ta i sie­bie, a także na gro­ma­dze­niu wie­dzy. Pro­ces jej zdo­by­wa­nia od­by­wa się w nie­zwy­kły spo­sób. Mą­drość An­da­lich jest za­pi­sa­na w ni­ciach pa­ję­czej sieci. Pro­ces ten na­zy­wa­ny jest śnie­niem. Aby uzy­skać do­stęp do wie­dzy, śmia­łek wy­pi­ja ta­jem­ni­czy napój, któ­re­go skład po­zo­sta­je nie­zna­ny innym rasom. Na­stęp­nie za­sy­pia, a An­da­li, uży­wa­jąc swo­ich spi­cza­stych pal­ców, grają na ni­ciach wie­dzy, wpły­wa­jąc na treść snu. Wie­rzą, że w ten spo­sób śnią­cy łączy się ze zbio­ro­wą świa­do­mo­ścią istot, które po­zo­sta­wi­ły mą­drość w pa­ję­czej sieci.

Akt śnie­nia jest świę­ty, a wie­dza po­zy­ska­na w ten spo­sób przy­cho­dzi śnią­ce­mu bez trudu. Może on po­czuć, zo­ba­czyć i po­sma­ko­wać wszyst­kie­go, co zo­sta­ło za­pi­sa­ne w ni­ciach. Sen jest tak re­ali­stycz­ny, jakby śniący brał udział w wy­da­rze­niach, które oglą­da. Nie­ste­ty, pro­ces ten wy­ma­ga sil­ne­go umy­słu. Na po­cząt­ku śnie­nie przy­po­mi­na spo­koj­ny stru­mień, lecz wy­star­czy chwi­la nie­uwa­gi, by prze­ro­dzi­ło się w rwącą rzekę, która po­rwie umysł śnią­ce­go w za­ka­mar­ki, z któ­rych trud­no wró­cić.

An­da­li po­rów­nu­ją to do picia sło­nej wody. Nigdy nie uga­sisz pra­gnie­nia, a z każ­dym ły­kiem chcesz wię­cej. Wiele wy­bit­nych umy­słów za­tra­ci­ło się w tym pro­ce­de­rze. Wielu śnią­cych uzna­ło świat snów za pięk­niej­szy od rze­czy­wi­ste­go i nigdy nie wró­ci­ło. Ich ciała umie­ra­ły, za­plą­ta­ne w pa­ję­czą sieć, pod­czas gdy umy­sły za­nu­rza­ły się w oce­anie wie­dzy. Ten ro­dzaj śmier­ci An­da­li na­zy­wa­ją Dobrą Śmier­cią. Świa­do­mość staje się czę­ścią cze­goś więk­sze­go, a zgro­ma­dzo­na wie­dza prze­ka­zy­wa­na jest ko­lej­nym po­ko­le­niom.

Zda­rza­ły się przy­pad­ki, w któ­rych śnią­cy bu­dzi­li się po dłu­gim śnie, lecz nie byli już tacy sami. Ich spoj­rze­nia sta­wa­ły się puste, ciała wy­nisz­czo­ne, a umy­sły wciąż dry­fo­wa­ły mię­dzy jawą a snem. Więk­szość nie prze­ży­wa­ła długo.

Dla­te­go An­da­li ostrze­ga­ją inne rasy przed śnie­niem. Do­sko­na­li­li tę sztu­kę przez wieki. Żyli długo, lecz im star­si się sta­wa­li, tym wię­cej czasu spę­dza­li w snach. Gdy zbli­żał się kres ich życia, wcho­dzi­li w sen bez po­wro­tu. Wie­rzy­li, że jest to naj­wyż­szy za­szczyt. W ten spo­sób mogli żyć wiecz­nie.

Chęt­nie przyj­mo­wa­li do swo­je­go grona przed­sta­wi­cie­li in­nych ras na skra­ju śmier­ci lub tych, któ­rzy pra­gnę­li za­koń­czyć życie. Cała ich wie­dza sta­wa­ła się czę­ścią pa­ję­czej sieci. Śmierć a przy­naj­mniej ta we śnie nie była czymś smut­nym. Świętowano ją. Nie­kie­dy śnią­cy twier­dzi­li, że widzą zmar­łych i mogą się z nimi po­ro­zu­mieć.

Śnie­nie było drogą do bo­sko­ści. Im wię­cej wie­dzy po­sia­dłeś, tym bli­żej byłeś praw­dy. Po­sze­rza­łeś swoje ho­ry­zon­ty, ewo­lu­owa­łeś i sta­wa­łeś się kimś innym. Kimś więk­szym.

Pa­trzę na swoje drżą­ce dło­nie, le­d­wie trzy­ma­ją­ce pióro, lecz serce wy­peł­nia mnie spo­ko­jem. Czuję, że nad­szedł czas. Wie­dzia­łem, że ten mo­ment na­dej­dzie. My­śla­łem tylko, że zdążę za­pi­sać wię­cej.

Mam 110 lat. Wiek godny po­dzi­wu jak na czło­wie­ka. Wszy­scy moi ró­wie­śni­cy dawno ode­szli, lecz ja trwa­łem. Może przez fa­scy­na­cję An­da­la­mi. Może przez strach przed śmier­cią.

Teraz jed­nak widzę to jasno. Udam się w ostat­nią po­dróż. Wy­pi­ję napój, o któ­rym pi­sa­łem przez tyle lat. Po­ło­żę się w pa­ję­czej sieci i po­zwo­lę, by mój umysł roz­pły­nął się w oce­anie wie­dzy. To bę­dzie dobra śmierć. Nie czuję stra­chu. Tylko cie­ka­wość. Za­my­kam ten roz­dział i za­nu­rzam się w sen. W ob­ję­cia do­brej śmier­ci.

 

Kru’ Junon – Podstawy magii część pierwsza.

 

Magia to nie­zwy­kłe zja­wi­sko, któ­re­go na próż­no było szu­kać w cza­sach za­ka­za­nej wie­dzy. Wiemy, że dzie­ci uro­dzo­ne po wiel­kiej ka­ta­stro­fie za­czę­ły w mło­dym wieku wy­ka­zy­wać ma­gicz­ne zdol­no­ści. W pew­nym mo­men­cie życia w ich umy­śle po­ja­wia­ją się sym­bo­le, które na za­wsze za­pi­su­ją się w pa­mię­ci. Na­zy­wa­my je ru­na­mi.

Każdy taki sym­bol ozna­cza jakąś dzie­dzi­nę magii. Sku­pia­jąc uwagę na tym sym­bo­lu, przelewając w niego energję, wy­wo­łu­je­my magię, która jest z nim zwią­za­na. Licz­ba po­zna­nych sym­bo­li różni się w za­leż­no­ści od po­jem­no­ści duszy maga oraz jego sta­rań.

 Zwy­kłe isto­ty mogą po­znać mak­sy­mal­nie sześć sym­bo­li. Po­jem­ność duszy prze­kra­cza­ją­ca sześć ozna­cza, że mamy do czy­nie­nia z kimś wy­jąt­ko­wo zdol­nym. Osoby z dzie­się­cio­ma sym­bo­la­mi na­zy­wa­ne są mi­strza­mi magii. Naj­rza­dziej zda­rza się, by po­jem­ność duszy osią­gnę­ła dwa­na­ście. Takie isto­ty okre­śla­ne są mia­nem wcie­lo­nych.

Sym­bo­le róż­nią się u każ­dej isto­ty i two­rzą uni­kal­ną kom­bi­na­cję umie­jęt­no­ści. Ich ba­da­niem zaj­mu­ją się ar­chi­wi­ści. Osoby spe­cja­li­zu­ją­ce się w ka­ta­lo­go­wa­niu sym­bo­li.

O po­cho­dze­niu tych nie­zwy­kłych sym­bo­li wiemy nie­wie­le. Wia­do­mo je­dy­nie, że mają one zwią­zek z bo­ga­mi sta­re­go i no­we­go świa­ta. Re­la­cja ludzi z bó­stwa­mi zmie­ni­ła się dia­me­tral­nie po wiel­kiej a­ta­stro­fie. Bo­go­wie, któ­rzy daw­niej igno­ro­wa­li ludzi, teraz są zmu­sze­ni wcho­dzić z nimi w in­te­rak­cje.

 Wiemy rów­nież, że bo­go­wie to isto­ty zmu­szo­ne do eg­zy­sto­wa­nia w świe­cie od­dzie­lo­nym od na­sze­go. Wy­gna­ni, po­wo­li za­ni­ka­ją. Aby utrzy­mać się przy życiu, są zmu­sze­ni za­wie­rać kon­trak­ty ze śmier­tel­ni­ka­mi.

Magię dzie­li­my na magię prawą i za­ka­za­ną. Rzad­kim zja­wi­skiem jest, gdy dana osoba po­zna­je sym­bol do­ty­czą­cy sfery po­za­żywiołowej. Ta­kich ludzi na­zy­wa­my de­wian­ta­mi. Magia de­wian­tów wy­kra­cza poza naszą skrom­ną wie­dzę i czę­sto do­ty­czy sfer, któ­rych nie mo­że­my przy­po­rząd­ko­wać do żad­ne­go z pod­sta­wo­wych ży­wio­łów.

Pod­sta­wo­wy­mi ży­wio­ła­mi magii są zie­mia, woda, ogień oraz po­wie­trze. Duży wpływ na po­sia­da­ne sym­bo­le duszy ma rasa oraz śro­do­wi­sko, w jakim dane stworzenie żyje. Na przy­kład ciem­ne elfy, które od po­ko­leń zaj­mu­ją się han­dlem i wiecz­nie po­dró­żu­ją, nie za­znaw­szy sta­łe­go miej­sca, o wiele czę­ściej uzy­sku­ją sym­bo­le magii zwią­za­nej z ukry­wa­niem się, tro­pie­niem i wta­pia­niem się w oto­cze­nie. Na pod­mo­kłych te­re­nach La­me­rium, gdzie za­miesz­ku­je rasa Lumineri, ist­nie­ją dwa odła­my ple­mie­nia. Jedni za­miesz­ku­ją głę­bi­ny wód, dru­dzy te­re­ny bo­ga­te w gej­ze­ry wul­ka­nicz­ne. Oba odła­my po­zna­ją magię wody, ale ci z głę­bin czę­ściej uczą się sym­bo­li pa­nu­ją­cych nad zim­nem i ci­śnie­niem, a ci z gej­ze­rów magii cie­pła oraz wzmoc­nie­nia.

Ro­dzi­ce rów­nież mają wpływ na po­tom­stwo. Jeśli oj­ciec spe­cja­li­zo­wał się w magii ognia, a matka w magii wody, dziec­ko bę­dzie miało więk­sze praw­do­po­do­bień­stwo na­uczyć się sym­bo­li z tych dwóch dzie­dzin. Po­nad­to czę­sto jeden z sym­bo­li dziec­ka jest po­łą­cze­niem obu ży­wio­łów, co czyni je de­wian­tem.

Ist­nie­je rów­nież zja­wi­sko wy­mu­szo­nych sym­bo­li. Cza­sa­mi miej­sca, przed­mio­ty lub isto­ty wyż­sze mogą wy­mu­sić wy­ry­cie danej magii w duszy. Takie sym­bo­le są czę­sto nie­zwy­kle po­tęż­ne, ale mogą być rów­nież nie­bez­piecz­ne dla wła­ści­cie­la.

Sek­su­al­ność, psy­chi­ka i wy­kształ­ce­nie danej osoby w istot­ny spo­sób wpły­wa­ją na roz­wój zdol­no­ści ma­gicz­nych. Dla­te­go edu­ka­cja z za­kre­su fi­lo­zo­fii, psy­cho­lo­gii i in­tro­spek­cji jest klu­czo­wa, by le­piej zro­zu­mieć sym­bo­le. Ro­zu­mie­jąc sa­me­go sie­bie, można nie tylko przy­spie­szyć pro­ces zdo­by­wa­nia no­wych sym­bo­li, ale też prze­wi­dzieć, jakie moż­li­wo­ści mogą one dawać. W nie­któ­rych ple­mio­nach wy­mu­sza się na człon­kach okre­ślo­ny zasób wie­dzy. Przy od­po­wied­niej kon­tro­li oraz nie­wiel­kim mie­sza­niu się krwi ple­mię z po­ko­le­nia na po­ko­le­nie prze­ka­zu­je i udo­sko­na­la specyficzne umie­jęt­no­ści ma­gicz­ne.

Magia jest zja­wi­skiem tak zło­żo­nym i głę­bo­kim, że naj­praw­do­po­dob­niej nigdy nie po­zna­my całej wie­dzy po­trzeb­nej, by w pełni ją okieł­znać. To dzie­dzi­na, która wy­ma­ga nie tylko ta­len­tu, ale rów­nież nie­ustan­ne­go zgłę­bia­nia ta­jem­nic na­szej duszy oraz re­la­cji ze świa­tem i bó­stwa­mi, które go za­miesz­ku­ją.

 

Koniec

Komentarze

Witaj. :)

 

Ze spraw technicznych mam wątpliwości co do pewnych, przykładowych fragmentów (zawsze – tylko do przemyślenia):

Na samym początku jest mnóstwo powtórzeń:

Artus wraz z towarzyszem insektoidem, (zbędny przecinek?) stał przy smoku. Insektoid stanął w miejscu, a jego czułki poruszały się we wszystkie strony, jakby czegoś poszukiwał.

A co ze stworzeniami nocy? Jedynie lampa z fluorescencyjnym grzybem odstraszała stworzenia nocy. Większość stworzeń żyjących w mrokach Astrum nie znosiła tego światła. Wielu podróżnych mogłoby pomyśleć: „Czemu by nie rozpalić ognia?”. Wielu próbowało, ale światło ognia przyciągało stworzenia nocy.

Artus znałrasę pod inną nazwą – Piewcy Metalu. Znani byli jako rasa, która wielbiła naukę i sztukę, choć w pewnym momencie zaczęli zastępować swoje ciała metalem i prowadzić nieludzkie eksperymenty na innych.

– Tak wyglądali Piewcy Metalu? – dodatkowo niejasne, jak zastępowali ciała metalem? – można to rozwinąć

 

– Myślałem, że stworzeń nocy nie da się oswoić – krzyknął Artus, czując powiew wiatru podczas jazdy. – wykrzyknik przy krzyku?

 

Zatrzymali się tuż przy wejściu, zchodząc z wierzchowca. – ortograficzny

– Co to za freski? – spytał Artus, z ciekawością przyglądając płaskożeźby. – tu kolejny i do tego – czy przedostatni wyraz miał na pewno tak brzmieć?

Może dostaniesz odpowiedzi, których tak oczekujesz. – odpowiedział Sion. – błędny zapis dialogu – niepotrzebna środkowa kropka?

Ich ciała zaczeły świecić, czerwonymi znakami tabu. – zbędny przecinek i literówka?

– Wielcy Andali za swojego życia posiedli wiedzę, o jakiej teraz możemy jedynie marzyć – zaczęła mówić jeden z czarnych Kru. – tutaj ewidentnie posypała się składnia zdania

– Idź. – Dodały chórem wszystkie Kru. – błędny zapis dialogu?

Różny zapis w dialogach tego samego zwrotu:

– To wciąż na nic! – Usłyszał gniewny głos.

– Co za niebywały okaz – usłyszał głos postaci z tronu.

Jesteś gotów? – Usłyszał głos Siona.

Niech Anansi cię osądzi – usłyszał głos jednego z insektoidów.

 

Stworzony świat jest z pewnością wciągający, pełen tajemnic oraz zagadek. Nad stroną techniczną warto jeszcze szczegółowo popracować. :)

Pozdrawiam serdecznie, powodzenia. :)

Pecunia non olet

Dziękuję. Co do Piewców, nie wciskałem tego tutaj, bo fragment o nich będzie w następnej części w dodatku. Poza tym pojawiają się w opowiadaniach o Andalich i paru innych.

Rozumiem, jasne. :)

Pozdrawiam serdecznie. :) 

Pecunia non olet

Ta część wymęczyła mnie ogromnie. Owszem, dzieje się tu sporo, ale wszystko jest opisane, jak dla mnie, nie całkiem zrozumiale. Innymi słowy – gubiłam się w masie wydarzeń i ptrzeżywanych doświadczeń Artusa.

 

Artus niepewnie zrobił parę kroków bliżej. → A może: Artus niepewnie zbliżył się parę kroków.

 

ukazały się ogromne, kamienne mury. W zboczu wyryto dziwne, sześciorękie owadzie istoty w towarzystwie innych insektoidów. Pośrodku muru znajdowało się ogromne, kuliste wejście. → Czy to celowe powtórzenia?

Czy wejście na pewno było kuliste, czy może okrągłe?

 

Zatrzymali się tuż przy wejściu, schodząc z wierzchowca. → Czy dobrze rozumiem, że schodząc z wierzchowca zatrzymali się?

A może miało być: Zatrzymali się tuż przy wejściu i zeszli z wierzchowca.

 

– Co to za freski? – spytał Artus, z ciekawością przeglądając płaskożeźby. → Adaksie, bój się bogów!

Fresk i płaskorzeźba to nie to samo.

Proponuję: – Co to za dzieło? – spytał Artus, patrząc z ciekawością na płaskorzeźby.

 

Gdy w końcu wyszli na zewnątrz, oczom Artusa ukazał się ogromny posąg. → A może zwyczajnie: Gdy w końcu wyszli na zewnątrz, Artus zobaczył/ dostrzegł ogromny posąg.

 

Zamknął oczy i wziął łyk. → Zamknął oczy i wypił łyk.

Łyków się nie bierze.

 

Tak poza tym nie znamy swoich imion. Mam na imię Artus, a ty? → Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: Tak poza tym nie znamy swoich imion. Jestem Artus, a ty?

 

Cienki kamienny most prowadził w głąb sali. → Na czym polega cienkość mostu?

A może miało być: Wąski kamienny most prowadził w głąb sali.

 

– Nie jesteś gotów, by poznać prawdy. → Czy miał poznać wiele prawd, czy może miało być: – Nie jesteś gotów, by poznać prawdę.

 

– Muszę wiedzieć dlaczego zrównano moje plemię z ziemią! → Można zrównać z ziemią, czyli całkowicie zniszczyć miasto/ wieś/ budynek, ale plemienia nie można zrównać z ziemią. Plemię można wymordować/ wybić do nogi.

 

zaczęła mówić jeden z czarnych Kru. → Chyba miało być: …zaczął mówić jeden z czarnych Kru.

 

Insekty przeszły na boki, tworząc ścieżkę. Artus ruszył ostrożnie, starając się nie nadepnąć na insekty. → Nie brzmi to najlepiej.

 

– I co teraz? → Jeśli to myśl, półpauza jest zbędna.

 

ciało podzielone było na dwie połowy… → Zbędne dookreślenie – połowy zawsze są dwie.

 

Wpadł mu do oczu.

Opadł na pajęczą sieć. → Nie brzmi to najlepiej.

 

biała nitka, która pięła się w górę, znikając w mroku. → Masło maślane – czy można piąć się w dół?

 

Jego matka spojrzała na niego z troską. → Pierwszy zaimek jest zbędny.

 

Skrzydlate stworzenie wskazało na insektoidy. → Skrzydlate stworzenie wskazało insektoidy.

Wskazujemy kogoś/ coś, nie na kogoś/ na coś.

 

Niezwykle białe światło raziło w oczy. Na końcu pomieszczenia stał biały tron… → Nie brzmi to najlepiej.

Może w pierwszym zdaniu: Niezwykle jasne światło raziło w oczy.

 

Jego oczodoły i usta były zszyte, a nos i uszy odcięte.

Poczuł, jak jego ciało się porusza. → Czy oba zaimki są konieczne?

 

Artus klęknął i skupił swoją uwagę na runie. → Zbędny zaimek.

 

Imion jest tysiące… → Imion tysiące

 

Sylwetki rozpadły się, a stworzenia nocy opadły na posadzkę. → Nie brzmi to najlepiej.

 

ruszył z nim do komnaty, w której spali bez słów.

Artus przez całą noc nie mógł zasnąć. → Nie spodziewałam się, że będą mówić przez sen. Jak mogli spać, skoro Artus nie mógł zasnąć?

A może miało być: …bez słów ruszył z nim do komnaty, w której spali.

Artus przez całą noc nie mógł zasnąć.

 

Czuł przypływ adrenaliny. → Skąd w tym świecie wiedziano, czym jest adrenalina?

 

Wizja zaczła się od nowa. → Literówka.

 

Po chwili oddali znów zaczęły znikać światła. → Po chwili w oddali znów zaczęły znikać światła.

 

Wizja znów zaczeła się od początku. → Literówka.

 

Świadomość tego kim naprawde jesteś jest kluczem. → Świadomość tego, kim naprawdę jesteś, jest kluczem.

 

Artus zamknął i popatrzył na runę. → Co zamknął Artus?

 

W wolnym tempie się leczył , lecz… → Zbędna spacja przed przecinkiem.

 

Czym ty jesteś?! – krzyczał w myślach. → Zbędna półpauza przed myśleniem.

 

z przekleństwami rzucanymi w stronę żywych i bogów. → …z przekleństwami rzucanymi na żywych i bogów.

Przekleństwa rzuca się na kogoś, nie w czyjąś stronę.

 

pobierając coraz wieksze ilości energii. → Literówka.

 

Nie przestań! Nie wytrzymam! → Pewnie miało być: – Nie! Przestań! Nie wytrzymam!

 

Skóra na ciele była wypalona do kości. → Między skórą a kością jest ciało, więc i ono powinno być wypalone.

 

Usłyszał swój własny głos. → Zbędny zaimek.

 

Szkielet zrobił krok bliżej.Szkielet zbliżył się o krok.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Smutno mi, że się nie podobało, ale cóż tak bywa. Mam nadzieję, że przynajmniej było mniej błędów. To była ostatnia część, jaką wstawiam przed przerwą, zaczynam urlop i zamierzam poświęcić go na doszkolenie się z części technicznej pisania.

Dziękuję za przeczytanie.

Pozdrawiam!

I mnie przykro, Adeksie, że nie umiałam docenić Twoich starań, by pokazać to wszystko, co spotkało Artusa. Nie umiałam wyobrazić sobie różnych stworów, istot, postaci i bóstw, obficie wypełniajcych kolejne sceny. Trudno mi też imaginować sobie wszystkie przypadki okropnych śmierci chłopca i jego powroty do żywych – przypominało mi to niektóre znane za słyszenia gry, które nigdy nie potrafiły mnie w żaden sposób zainteresować.

Nie wykluczam, że być może chciałeś pokazać zbyt wiele naraz, a mnie to oszołomiło do tego stopnia, że zaczęłam się gubić i to zagubienie pozostało mi już do końca tej części.

Pamiętaj też, że to wszystko, co wymyśliłeś i co dla Ciebie jest jasne, spójne i oczywiste, wcale nie musi być takie dla czytającego, który zwyczajnie nie nadąża za Twoimi wyobrażeniami.

Życzę owocnej pracy i powodzenia w doszkalaniu się, ale sugeruję też, abyś przynajmniej część urlopu przeznaczył na wypoczynek.

Powodzenia.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

I tak jestem wdzięczny, że przeczytałaś. Zaczynając dzielić się swoimi opowiadaniami, wiedziałem, że nie zawsze będzie idealnie – i to jest w porządku. Najważniejsze dla mnie jest to, że pisanie naprawdę mi pomaga.

Jeśli chodzi o urlop, odpoczynek schodzi teraz na dalszy plan. Kiedy trochę się doszkolę, wrócę do tych opowiadań i je poprawię. Powoli dojdę do tego, co chcę osiągnąć. Przynajmniej taki mam plan – żeby stały się lepsze.

Adeksie, a może spróbowałbyś napisać niedługie opowiadanie, które nie będzie fragmentem niczego, a samodzielną historią. Na taki tekst z pewnością skusi się i przeczyta więcej go użytkowników, bo – jak chyba już się zorientowałeś – na tym forum fragmenty nie cieszą się szczególnym powodzeniem.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Po urlopie spróbuję napisać krótkie, zamknięte opowiadanie w tym uniwersum. Zobaczymy, co będzie dalej.

Adeksie, będzie dobrze! Zobaczysz. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Jakoś to będzie, jak zawsze. :D 

Trzymaj się i do przeczytania po urlopie. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Do następnego czytania.

Nowa Fantastyka