
Część trzecia z czterech. Tym razem bez bety. Starałem się wyłapać wszystko sam w oparciu o wcześniejsze próby. Za resztę baboli z góry przepraszam.
Część trzecia z czterech. Tym razem bez bety. Starałem się wyłapać wszystko sam w oparciu o wcześniejsze próby. Za resztę baboli z góry przepraszam.
Zobaczyłem ciemność, przez którą kroczą stworzenia nocy,
ich kroki odbijają się echem niemocy.
Cienie przemykają w milczeniu i mroku,
jakby czas zatrzymał się w jednym kroku.
Widziałem posłankę z krainy nieznanego,
niosła spokój, lecz i brzemię wiecznego.
Jej płaszcz utkany z ciszy i grozy,
opadał ciężko jak deszcz w noce bez zorzy.
To ona nas otula, gdy śmierć staje u progu,
prowadzi w milczeniu ku nieznanemu bogu.
Widujemy ją, gdy zasypiamy,
gdy w snach na granicy światów trwamy.
Spojrzałem jej w oczy – były jak lustra,
gdzie czas przestaje być rzeką, a staje się pustką.
Zaakceptowałem, choć poczułem jej chłód,
jakby spojrzenie to gasiło życia trud.
Spojrzałem w głąb serca tej cichej istoty,
gdzie czaił się mrok – bezdenne groty.
Tam znalazłem ciemność nad ciemnościami,
głębszą niż otchłań ciągnącą się pod nami.
Bowiem nie ma nic mroczniejszego niż ta,
którą sami w sobie nosimy co dnia.
To nasze lęki, co szepczą w ukryciu,
to nasze cienie, co karmią się życiem w zachwycie.
Tam, gdzie rodzi się strach, tam gaśnie nadzieja,
lecz z otchłani wyłania się blask przebudzenia.
Choć mrok nas więzi i w przepaść prowadza,
iskra w sercu rozkwita, gdy ciemność nas zdradza.
Więc spojrzałem raz jeszcze w głąb własnej ciemności,
ujrzałem tam ból, żal i ślad samotności.
Lecz w tej otchłani płonęła iskierka –
światło, co czeka, by rozbłysnąć jak gwiazda wielka.
Carl.D – Księga Cieni
Artus wraz z towarzyszem stał przy smoku. Insektoid znieruchomiał, a jego czułki poruszały się we wszystkie strony, jakby czegoś poszukiwał.
– Na co czekamy? – spytał Artus, zniecierpliwiony bezczynnością.
– Wy, ludzie, zawsze jesteście niecierpliwi. Zgaś lampę – odpowiedział towarzysz.
– Po co? A co ze stworzeniami nocy?
Jedynie lampa z fluorescencyjnym grzybem odstraszała stworzenia nocy. Większość potworności żyjących w mrokach Astrum nie znosiła tego światła. Wielu podróżnych mogłoby pomyśleć: „Czemu by nie rozpalić ognia?”. Wielu próbowało, ale światło ognia je przyciągało. Jakaś niewidzialna siła kazała im podążać w stronę płomieni, co kończyło się katastrofą.
Artus niepewnie rozejrzał się wokół. Smok był niedaleko, ale czy to wystarczyło, by odstraszyć głodne stworzenia nocy? Sięgnął do lampy, otworzył drzwiczki i zgniótł grzyb, a światło zgasło.
Nagle rozległ się rytmiczny huk. Dźwięk zdawał się zbliżać. Artus dostrzegł coraz wyraźniejszy duży kształt. Opancerzone stworzenie zmierzało w ich stronę. Przez chitynowy pancerz koloru obsydianu było ledwo dostrzegalne. Gdyby nie pęknięcia, z których wydobywało się lekkie, niebieskawe światło, mógłby go wcale nie zauważyć. Cztery masywne nogi zakończone kopytami. Długi, spiczasty ogon. Na głowie stworzenia wznosił się masywny róg, błękitne oczy świeciły w mroku, a spomiędzy potężnych żuwaczek wystawały wijące się, podłużne macki.
Stworzenie stanęło tuż przed nimi, wydając przy tym potężny ryk. Artus patrzył bez słowa na olbrzymiego potwora. Pancerz pokrywały kolce. Obserwowało ich spojrzeniem drapieżnika.
– Chodź, postaraj się nie spaść – powiedział insektoid, podchodząc do wierzchowca.
Stworzenie uniosło łeb, a macki spomiędzy żuwaczek zaczęły gładzić głowę insektoida. Artus niepewnie zrobił parę kroków bliżej. Poczuł odór zgnilizny. Macki zaczęły dotykać głowy chłopca. Lepkie i zimne, łaskotały nieprzyjemnie, po czym stworzenie odwróciło się i zniżyło ciało.
Insektoid chwycił za kolce pancerza, wchodząc na grzbiet bestii i zachęcił Artusa gestem, by zrobił to samo. Niezręcznie wspiął się na pancerz i usiadł za nim.
Bestia uniosła ciało i ruszyła przed siebie.
– Myślałem, że stworzeń nocy nie da się oswoić! – krzyknął Artus, czując powiew wiatru podczas jazdy.
Kątem oka dostrzegł ślepia istot, które z oddali obserwowały ich uważnie. Zgrzyt żuwaczek powoli cichł, świadcząc o tym, że stworzenia nocy schodzą z drogi.
– Mało wiesz o ciemności, w której mieszkasz – powiedział insektoid. – Te stworzenia często są bardziej inteligentne, niż niejeden z nas. Po prostu nie wiecie, jak się z nimi obchodzić.
– Czy każde stworzenie nocy można poskromić?
– Tylko nieliczne. Nie byliśmy na tyle lekkomyślni, by próbować z resztą – odpowiedział dumnie insektoid.
Stworzenie zaryczało i przyspieszyło. W zawrotnym tempie mijali skalisty krajobraz, zmierzając do celu.
*
Oczom Artusa ukazały się ogromne, kamienne mury. W zboczu wyryto dziwne, sześciorękie owadzie istoty w towarzystwie innych insektoidów. Pośrodku muru znajdowało się ogromne, kuliste wejście. Nie było żadnych strażników.
Zatrzymali się tuż przy wejściu, schodząc z wierzchowca. Czułki insektoida zadrżały, a stworzenie zawróciło i pognało z powrotem w ciemność.
– Co to za freski? – spytał Artus, z ciekawością przeglądając płaskożeźby.
– Jedyna rzecz, jaka została po naszych przodkach, Andalich.
Artus znał tę rasę pod inną nazwą – Piewcy Metalu. Wielbili naukę i sztukę, choć w pewnym momencie zaczęli zastępować swoje ciała metalem i prowadzić nieludzkie eksperymenty na innych.
– Tak wyglądali Piewcy Metalu? – zapytał Artus.
– Uważaj, co mówisz, człowieku – powiedział insektoid z gniewem w głosie.
Towarzysz Artusa bez słowa ruszył w stronę wejścia, znikając w mroku. Artus pobiegł za nim, chcąc dotrzymać kroku.
Szli przez okrągły tunel przez dłuższy czas. Gdy w końcu wyszli na zewnątrz, oczom Artusa ukazał się ogromny posąg. Przedstawiał owada o sześciu rękach, odzianego w płaszcz. Posąg, wykonany z białego jak kreda marmuru, wznosił ręce, jakby chciał sięgnąć sklepienia. U jego stóp znajdowała się okrągła dziura, której dna nie było widać.
W przestrzeni pod posągiem zobaczył sieć wiszących mostów, wyglądających na utkane z pajęczej nici. W ścianach widniały liczne otwory różnej wielkości, a pomiędzy nimi rosły fluorescencyjne grzyby. Gdy przechodzili obok dziur, Artus zauważył ślepia, które z ciekawością śledziły ich ruchy.
Zeszli po spiralnych schodach, a potem przeszli na drugą stronę mostem z pajęczej nici. Artus niepewnie stawiał kroki, lecz ku jego zdziwieniu most był stabilny, choć kołysał się przy każdym kroku.
Weszli do jednej z dziur. Powietrze było zimne i pachniało solą. Przy ścianach rozstawiono drewniane półki, na których znajdowały się rośliny i grzyby. Na środku pokoju ustawiono stół i krzesła. Na samym końcu leżało opancerzone stworzenie z dużym, okrągłym odwłokiem, małą głową, wielkimi oczami i długimi czułkami.
– Witaj w roju, chłopcze – powiedział w końcu insektoid, podchodząc do jednego z regałów.
Wyjął z niego dwie miski, a drugą ręką sięgnął po zioła. Podszedł do stworzenia, które zareagowało ekscytacją, podnosząc się z ziemi. Insektoid kucnął i zaczął machać ziołami przed oczami stworzenia. Z jego żuwaczek wyłonił się długi język, który natychmiast wciągnął zioła do środka. Insektoid podłożył miski pod żuchwy istoty, z których wypłynął przezroczysty płyn. Gdy miska była pełna, podał ją Artusowi.
Usiedli razem przy stole. Insektoid zaczął pić zawartość swojej miski.
– Musisz coś jeść, śmiało, jest pyszne. Jeśli nie masz ochoty, zawsze możesz znaleźć coś innego na półkach magazynu.
– Magazynu? – zapytał zdziwiony Artus.
– Pij – ponaglił insektoid.
Artus przybliżył miseczkę z szarawą cieczą do ust. Poczuł niezwykle słodki zapach. Zamknął oczy i wziął łyk. Nigdy w życiu nie pił czegoś tak słodkiego. Choć konsystencja była maziowata, smak okazał się pyszny i orzeźwiający.
– Nie musimy płacić? – zapytał Artus.
– W roju nie ma pojęcia pieniędzy. Każdy bierze tyle, ile potrzebuje, i daje tyle, ile może.
– A co, jeśli ktoś weźmie wszystko? – Artus spojrzał na półki.
– Dlatego jako ludzie jesteście tak podzieleni. Nie potraficie pozbyć się indywidualności i działać jako społeczeństwo.
– Moje przeżycie jest wystarczająco trudne. Tak poza tym nie znamy swoich imion. Mam na imię Artus, a ty?
Insektoid zaczął wydawać rytmiczne dźwięki, przypominające drapanie ostrym przedmiotem o metal. Artus, przerażony, zatkał uszy.
– Dla was Sion. Choć w naszym społeczeństwie imiona są zbędne. Jutro zaprowadzę cię do starszyzny. Musimy odpocząć.
Sion wstał i gestem zachęcił Artusa, by poszedł za nim. Wyszli z jaskini i zaczęli schodzić coraz niżej. Mijali innych insektoidów pochłoniętych codziennymi obowiązkami. Artus nie wiedział, że istnieje tyle rodzajów tej rasy. Jedni posiadali skrzydła i ludzkie ciało, drudzy owadzie odnóża i odwłok. Niektórzy mieli wyraźniejsze ludzkie cechy, inni przypominali raczej stworzenia nocy niż ludzi.
Weszli ciasnym tunelem do ogromnej jaskini, której podłogę porastał gęsty mech. Artus zobaczył leżących w nim insektoidów.
– Tu spędzimy noc – powiedział Sion.
– Gdzie mam się położyć?
– Gdzie tylko zapragniesz.
*
Artus poczuł, jak coś wspina się po jego ciele. Szybko otworzył oczy. Na klatce piersiowej siedziało dziecko insektoidów. Owadzimi oczami wpatrywało się w Artusa. Miało ludzką głowę z długimi włosami, normalnymi ustami i nosem, ale owadzimi oczami. Posiadało ludzką klatkę piersiową, ale od pasa w dół odwłok i pajęcze nogi.
Młody insektoid przyglądał się mu z zaciekawieniem.
Z oddali przybiegła kobieta odziana w płaszcz. Uniosła dziecko z klatki piersiowej Artusa i odeszła. Usłyszał tylko rytmiczny dźwięk ocierających się żuwaczek oraz dziecięcy śmiech.
– Prowadzimy tu również żłobek. Dzieci potrafią być ciekawskie. Jesteś gotów? – Usłyszał głos Siona.
– To z kim idziemy się spotkać?
– Z Wielkimi Kru – odpowiedział Sion.
Artus kojarzył ten odłam rasy insektoidów. Byli uznawani za największych magów Astrum. Ich ciała miały humanoidalne kształty, choć w rzeczywistości tworzyła je chmara drobnych stworzeń nocy w ciągłym ruchu.
Podążał za Sionem przez złożoną sieć tuneli. Szli przez mosty utkane z pajęczych sieci, aż dotarli do wielkich kamiennych drzwi, na których wyryto insektoida w pozycji lotosu. Z zamkniętymi oczami siedział opleciony pajęczą siecią.
Po dwóch stronach drzwi ustawiono wielkie, szczelnie zamknięte kadzie. Artus usłyszał drapanie.
– Co to za kadzie? – zapytał Siona.
– Hodujemy tu stworzenia nocy, które później tworzą ciała Kru. Im liczniejszy rój, tym mądrzejszy Kru – odpowiedział Sion, klękając naprzeciw drzwi.
Jego czułki zaczęły się poruszać.
– Możemy wejść – powiedział, wstając. – Uważaj na Czarnych.
– Czarnych?
– Kru'Yin. Kru dzielą się na dwa odłamy: Kru'Yin i Kru'Yang. Czarni i biali. Kru'Yin poznają złą, okrutną stronę życia, ci drudzy dobrą. Razem tworzą Radę Wielkich Kru. Idź i przeżyj. Może dostaniesz odpowiedzi, których tak oczekujesz – odpowiedział Sion.
Drzwi zaskrzypiały i otworzyły się z hukiem. W głębi panowała ciemność.
Artus ruszył przed siebie. Gdy tylko minął próg, usłyszał huk zamykających się drzwi.
Cienki kamienny most prowadził w głąb sali. W oddali zakończony był okrągłą platformą. Artus niepewnie wszedł na most, rozglądając się dookoła, ale było zbyt ciemno.
– Potrzebuję pomocy – powiedział.
Przez dłuższą chwilę nic się nie działo.
W końcu zobaczył ruch. Po jednej stronie platformy zaczęło wić się robactwo, roztaczając ledwie widoczną, białą poświatę. Po drugiej stronie owady poruszały się niespokojnie, ich pancerze były czarne, ciemniejsze niż sam mrok. Ich ciała zaczęły świecić czerwonymi znakami tabu.
Artus spojrzał na koniec sali. Ustawiono tam wysokie piedestały. Po jednej stronie stały białe, po drugiej czarne. Owady wspinały się na nie, formując siedzące humanoidalne kształty.
– Nieczęsto mamy tu gości. – Usłyszał dudniący głos w głowie.
Wszystkie sylwetki zwróciły na niego spojrzenia.
– Słyszałem, że wiecie, czym jest ta księga – odpowiedział Artus drżącym głosem.
Wyjął z plecaka księgę i uniósł ją w stronę Kru.
Owady z dwóch filarów opuściły piedestały, zostawiając je puste. Po chwili obok Artusa stały dwie postacie. Kobieca, złożona ze świecących na biało owadów, oraz męska, złożona z czarnych insektów. Biała sylwetka wyciągnęła rękę. Artus zawahał się, ale w końcu przekazał księgę. Część białych stworzeń nocy przeszła na jego skórę, pełzając po rękach, zanim wróciły do ciała Kru.
Biała postać otworzyła księgę i zaczęła ją kartkować. Czarna dołączyła do niej. Na piedestałach głowy pozostałych Kru zaczęły poruszać się gwałtownie, jakby prowadziły ożywioną, choć niemą dyskusję.
– Niewiedza bywa błogosławieństwem – powiedziała jedna z czarnych postaci. – Nie jesteś gotów, by poznać prawdy.
– Muszę wiedzieć dlaczego zrównano moje plemię z ziemią! – krzyknął Artus.
Głowy Kru znów zaczęły się chaotycznie poruszać, jakby nie mogli dojść do porozumienia.
– Jesteś gotów zapłacić cenę? – zapytała jedna z białych postaci, głos był ciepły, niemal kojący.
– Tak! – odpowiedział z przekonaniem.
– Wielcy Andali za swojego życia posiedli wiedzę, o jakiej teraz możemy jedynie marzyć – zaczęła mówić jeden z czarnych Kru.
– Pozwolimy ci skorzystać z sieci wiedzy. To, czy przeżyjesz, zależy tylko od ciebie. Większość nie wraca. Jeśli nie podołasz, księga zostanie z nami – oznajmiła biała postać.
– Idź – dodały chórem wszystkie Kru.
Stworzenia nocy zaczęły się poruszać, odsłaniając przejście na koniec sali. Insekty przeszły na boki, tworząc ścieżkę. Artus ruszył ostrożnie, starając się nie nadepnąć na insekty. Przekroczył próg nowego wejścia. Zobaczył kuliste pomieszczenie. Nad przepaścią rozciągała się ogromna pajęcza sieć.
– I co teraz?
Spojrzał w górę. W ścianach jaskini znajdowały się okrągłe dziury, tworzące pierścień. Zobaczył w nich insektoidów, każdy trzymał instrument.
– Idź, śnij. Niech nić wiedzy cię poprowadzi. Obyś znalazł drogę powrotu i zwalczył Dobrą Śmierć. Niech Anansi cię osądzi. – Usłyszał głos jednego z insektoidów.
Z wahaniem postawił stopę na pajęczej sieci. W tym samym momencie muzyka rozbrzmiała. Była niezwykła, dźwięki odbijały się echem, wprawiając powietrze w delikatne wibracje. Artus dostrzegł ruch pod sobą. Wśród wijących się białych odnóży i ludzkich kształtów zaczęło wyłaniać się stworzenie.
Miało skórę białą jak mleko, ciało podzielone było na dwie połowy – po jednej stronie męska, po drugiej kobieca. Łyse, bez twarzy, połączone grubą, białą liną z pulsującą masą znajdującą się na dnie jaskini, która przypominała pępowinę.
Muzyka przybrała na sile, gdy stworzenie uniosło rękę i z jej dłoni uniósł się złoty pył, który poleciał w stronę Artusa. Wpadł mu do oczu.
Opadł na pajęczą sieć. Poczuł, jak muzyka zwalnia, jak jego ciało otulają pajęcze włókna. Zasnął.
*
Obudził się, czując dłonie w pasie. Otworzył oczy. Białe ręce trzymały go, a on opadał bezwładnie. Czuł się, jakby tonął w niewidzialnym oceanie. Dłonie go puściły. Spojrzał za siebie. Istota, która go uśpiła, unosiła się za nim. Wszystko co widział zafalowało i nagle znikło.
Artus stał na pojedynczej pajęczej nici. Z klatki piersiowej wystawała biała nitka, która pięła się w górę, znikając w mroku. Przed sobą widział sieć. Była niewyobrażalnie wielka, rozległa, splątana w skomplikowany labirynt mostów i ścieżek.
– I co ja mam teraz zrobić? – wymamrotał.
Wtedy usłyszał głos. Znajomy głos. Zamarł. Odwrócił się gwałtownie. To była jego matka. Nie myśląc, pobiegł w stronę dźwięku. Z każdym krokiem sieć wibrowała. Przestrzeń znów się rozmyła. Otworzył oczy.
Siedział w plemiennym namiocie. Obok klęczała jego matka.
– Mamo?
Uśmiechnęła się do niego ciepło.
– Artus, gdzie byłeś? – zapytała, mocno przytulając.
– Tęskniłem – wyszeptał, zaczął płakać.
– Głuptasie, nie było cię zaledwie kilka godzin – odparła z czułością.
Artus zesztywniał.
– Ale… ale ty… nie żyjesz.
– O czym ty mówisz? Przecież jestem tutaj.
Serce Artusa zaczęło bić szybciej.
– Plemię… plemię zostało zniszczone…
Jego matka spojrzała na niego z troską.
– Może to był tylko sen?
– Nie. To niemożliwe.
Zapadła cisza.
– Możesz zostać – powiedziała spokojnie. – Po co wracać?
– To tylko sen…
– Czym tamten sen różni się od tego? – spytała łagodnie.
Artus wstał. Wybiegł z namiotu. Znalazł się na rozwidleniu pajęczej sieci. Usłyszał męski głos. Poszedł w jego stronę. Na nici siedział wychudzony mężczyzna. Miał zamknięte oczy. Uśmiechał się do siebie, mamrotał niezrozumiałe słowa. Artus szturchnął go za ramię.
Mężczyzna otworzył oczy. I zaczął krzyczeć. Opętańczo, przerażająco. A potem, jakby nic się nie stało, wrócił do spania.
Artus poczuł dreszcze.
Co jeśli też tak skończy?
Poczuł, że ogarnia go coraz większa senność. Jego myśli wirowały w chaosie. Zaczął iść przed siebie.
– Potrzebuję odpowiedzi…
Przestrzeń wokół znów zawirowała. Siedział przy biurku, w ciele kobiety, zapisując na pergaminie skomplikowane wzory i obliczenia. Mimo że nie znał języka, rozumiał wszystko. Kobieta kreśliła architektoniczne rysunki.
– Artus, skup się! Nieee! – krzyknął w myślach.
Znów obudził się na sieci. Zdał sobie sprawę, że posiada wiedzę na temat architektury. Spojrzał w dal. Jeśli każda z tych sieci to inna wiedza, to był w tarapatach. Pajęczyna ciągnęła się po horyzont, znikając w ciemności. Próbował sobie przypomnieć poprzednie dni, ale wspomnienia wydawały się niczym sen. Zamazane, zamglone.
– Insektoidy! Księga! – krzyknął i pobiegł przed siebie.
Przestrzeń znów się zmieniła. Zobaczył insektoidy klęczące przed skrzydlatą, wysoką postacią. Biały ludzki tors, dwie pary opierzonych skrzydeł. Owadzia głowa z dużymi oczami mieniącymi się różnymi kolorami, porośnięta białymi piórami. Długie czułki do ziemi. Od pasa w dół ciało zasłaniała biała tkanina szyta złotymi nićmi.
– To wciąż na nic! – Usłyszał gniewny głos. – Nie możemy przedłużyć naszego gatunku z ludźmi. Powstaje to coś! – Skrzydlate stworzenie wskazało na insektoidy.
– Nie możemy zaprzestać. Sprowadźcie tu więcej kobiet różnych ras. Azarelu!
Artus uświadomił sobie, że skądś zna to imię.
Księga!
Było zapisane na jednej z kartek. Obraz znów się rozpłynął, a Artus stał w innym miejscu na pajęczej sieci. Przez nieuwagę pomyślał o swoim plemieniu. Znów stracił świadomość.
Przerażony zdał sobie sprawę, że jest w ciele swojej matki, a raczej tym, co z niego zostało. Naprzeciw niego, jak i wokół, wznosiły się czarne regały, na których półkach ustawiono odcięte głowy. Pod nim znajdował się most. Wszystkie odcięte głowy poruszały ustami. Klęły, przeklinały bogów i bluźniły. Ten niezwykle złowieszczy chór przyprawiał o dreszcze. Poczuł paniczny strach. Obraz znów się rozmył. Zwymiotował, szlochając.
A więc tak skończyli członkowie jego plemienia? Co to w ogóle było?
Jeszcze trochę… – pomyślał o księdze.
Tym razem zobaczył okrągły plac. Niezwykle białe światło raziło w oczy. Na końcu pomieszczenia stał biały tron, a przed nim paliło się kadzidło.
Stworzenie siedzące na tronie wyglądało na pogrążone w śnie. Miało czarną skórę, męski tors, nadgnite ciało. W różnych miejscach było widać kości, a z ran wypełzało robactwo. Twarz zakrywała tkanina.
Na plac wkroczyło skrzydlate, białe stworzenie i klęknęło.
– Gajo, nowy Cichy przetrwał próbę – powiedziało do istoty na tronie.
– Czy jego ciało uległo już wielkiej runie? – Artus usłyszał nieludzki, twardy głos, który przyprawiał o dreszcze.
– Nie czynimy dużych postępów – odpowiedziało skrzydlate stworzenie.
Artus podszedł bliżej i przyjrzał się nieruchomej postaci na tronie. Obraz znów się zmienił. Poczuł, że jest w innym ciele. Stał nad klęczącym, zakrwawionym mężczyzną. Jego oczodoły i usta były zszyte, a nos i uszy odcięte.
Poczuł, jak jego ciało się porusza. Za pomocą czerwonego, dziwnego atramentu zaczął rysować mu na czole znak otwartego oka, coś przy tym szepcząc. Zobaczył, jak biała poświata ucieka z ciała mężczyzny.
– Co za niebywały okaz. – Usłyszał głos postaci z tronu.
Ocknął się w białej sali.
Przezroczyste sylwetki Cichych Mnichów stały wokół klęczącego mnicha. Postać z tronu poruszyła głową, zwracając się w stronę Artusa. Wszyscy Cisi zwrócili głowy w jego stronę.
– Co za niebywała moc mentalna. – Artus usłyszał nakładające się na siebie głosy Cichych Mnichów i postaci z tronu.
Serce zabiło mu mocniej.
Artus poczuł, jak cudze myśli wdzierają się do umysłu. Obraz znów zafalował.
Poczuł, jak się topi w zielonym płynie. Był w jakimś przeźroczystym pojemniku. Zobaczył zakrwawione ślady dłoni na powierzchni, poczuł, jak w akcie desperacji zdziera paznokcie. Nastała ciemność. Słyszał krzyki. Usłyszał dźwięk rozrywanej skóry i pękających kości. Poczuł niewyobrażalny ból. Zobaczył tuby z zielonym płynem, w których pływały zdeformowane ciała. Usłyszał krzyki. Smutek, gniew i cierpienie ogarnęły cały jego umysł.
Ocknął się w białej sali.
– Wiem, gdzie jesteś. Idę po ciebie. – Usłyszał głos zadowolenia postaci z tronu.
Zobaczył, że przed nim stoi sylwetka białego stworzenia, które go uśpiło.
– Kogo my tu mamy? – Zaśmiało się stworzenie z tronu. – Co to za czasy, by członkini pomniejszych gwiazd ingerowała w sprawy Dwunastu Najwyższych? Anansi, powinnaś przepaść wraz ze swoimi dziećmi. – Głos zahuczał jak burza.
Anansi uniosła dłoń. Przestrzeń zaczęła pękać, jakby była zrobiona ze szkła. Artus stał z nią na pajęczynie.
– Wracaj. Gaja cię widział. Nie wróży to nic dobrego. Nie wiem czemu, ale chce cię. – Usłyszał męski i żeński głos nakładający się na siebie.
– Mnie? Ja nie jestem nikim wyjątkowym – powiedział Artus.
– Może jesteś. Niewielu przetrwało tak długo w sieci podczas Dobrej Śmierci. Włamałeś się do umysłu Gaji, co nie udało się dotychczas śmiertelnym. Musisz wracać.
– Mam tak wiele pytań, nie mogę wrócić! Myślałem, że Gaja to kobieta, a na tronie widziałem mężczyznę! Jak mam walczyć z bogiem?
– Moje dzieci, Andali, badały sposób na to, by zostać bogami. Po stuleciach badań nad upadłymi, pomniejszymi i bogami doszliśmy do jednego wniosku. By stać się bogiem, trzeba porzucić formę, która jest narzucona na nas przez świat. Bogowie to istoty bez formy. Potrafią płynnie ją zmieniać, a każda ma inne zastosowanie. Męska forma jest twarda, agresywna, przeznaczona do walki. Żeńska łagodna i wyspecjalizowana w magii. Zwierzęca ukazuje się w sytuacjach wyjątkowego zagrożenia. Duchowa forma jest formą przejściową i ukazuje się po śmierci fizyczności, by po czasie hibernacji wrócić do świata śmiertelników. Przez lata szukaliśmy sposobu, by zabić upadłych i bogów, ale jako istoty płynne – istniejące i jednocześnie nie, materialne i niematerialne są nieśmiertelne. Jedyny sposób na unicestwienie to zapomnienie. Przestają istnieć, gdy pamięć o nich umiera. Twoja droga sięga dalej niż tu. Strzeż się wysłanników jedynego boga.
Artus nagle otworzył oczy. Leżał w pajęczynie. Muzyka ucichła. Wstał i ruszył do komnaty Kru. Gdy tylko wkroczył na środek sali, owady znów uformowały postacie siedzące na piedestałach.
– Nie uzyskałem swoich odpowiedzi, a mam ich więcej niż przedtem! – krzyknął z wyrzutem.
– Mimo to na pewno zobaczyłeś, co musiałeś – powiedziała jedna z białych postaci.
– Gaja tu idzie!
Stworzenia zaczęły nerwowo się poruszać, głowy kiwały się we wszystkie strony.
– Skoro wiesz o Gaji, to pewnie znasz naszą tajemnicę – powiedział czarny Kru.
– Nie jestem pewny, co widziałem… Zamierzam tu zostać i dojść prawdy.
– Czeka nas walka – powiedziało białe Kru.
– A więc będę walczyć! Uczcie mnie! Jesteście najlepszymi magami Astrum! – krzyknął, choć w jego głosie czuć było niepewność.
– Pozwólmy mu zostać. Przyda się. Gaja nie może wysłać tu wszystkich wysłanników. – Usłyszał głos Kru.
– Jeśli nawiążesz z nami pakt dusz, możesz tu zostać.
Artus słyszał o pakcie od swojej matki. Dwóch magów przysięgało na swoją duszę utrzymać warunki umowy. Gdy któraś ze stron je złamie, dusza ulega zniszczeniu.
– Dobrze!
Artus klęknął i skupił swoją uwagę na runie. Uaktywnił ją. Zaczęła wibrować.
– Przysięgam na duszę, że nie zdradzę waszych tajemnic.
Jego czoło zabłysło białym światłem. Poczuł, jak coś niewidzialnego wrasta w runę. Jak korzenie rośliny wrosły w znak.
– Rasa insektoidów jest wynikiem spółkowania różnych ras z wysłannikami jedynego boga, ale to zapewne już wiesz.
Artus przypomniał sobie scenę ze skrzydlatymi istotami.
– Ale po co oni to robią? I co do tego ma moja księga?
– Te relikty dawnych dziejów za wszelką cenę chcą przeżyć – powiedział jeden z Kru. – Wiąże je umowa dusz. Znając ich imiona, mógłbyś zapanować nad jednym z nich.
– A więc mamy przewagę! Mamy księgę! – odpowiedział Artus.
– Gdyby to było tak łatwe, już dawno byśmy z tego skorzystali. Imion jest tysiące, a wyczucie, z jaką istotą masz do czynienia, graniczy z cudem. Ich imiona mają znaczenie, ale wiedza ta przepadła w czasie wielkiej katastrofy. Wiele ksiąg zostało spalonych.
Artus uzmysłowił sobie, że rzeczywiście imion w księdze było zbyt dużo. Uczył się ich tyle lat, a wciąż nie doszedł do końca.
– Jest sposób, by uczynić cię silniejszym szybciej, ale to ryzykowne.
– Zrobię wszystko – odpowiedział Artus.
– Wracaj do komnaty. Gdy przyjdzie czas, wyślemy kogoś, kto pomoże ci w nauce magii. Powinieneś wiedzieć, że marne mamy szanse na przeżycie i zerowe na ucieczkę. – Usłyszał głos Kru.
Sylwetki rozpadły się, a stworzenia nocy opadły na posadzkę. Artus wyszedł z sali, cały roztrzęsiony. Pamiętał odczucia z bycia zanurzonym w zielonym płynie. Głowę matki bluźniącą na bogów.
Na zewnątrz czekał Sion. Widząc zmartwioną twarz Artusa, ruszył z nim do komnaty, w której spali bez słów.
Artus przez całą noc nie mógł zasnąć. Myślał o tym, co zobaczył. Całe życie wmawiano mu doskonałość bogini Gaji. A teraz bóg, którego czcił całe życie, okazał się potworem.
*
Artus był w ciele jednego z insektoidalnych wojowników. W równych odstępach wokół niego stali zbrojni, czekając na rozkazy. Przed sobą zobaczył formującą się czarną postać ze stworzeń nocy. W oddali lśniły tysiące zielonych punkcików.
– Gdzie jestem? – zapytał.
– Solne wojny na dolnych warstwach mieszkalnych – odpowiedział Kru.
– Znam tę opowieść. Wygraliście.
– Czyżby? – spytał ironicznie.
– Tak zapisano w księgach.
– Księgi historyczne zachwalają zwycięzców, nazywając to wielką wygraną. Nie zapisano tam, jaką cenę zapłaciliśmy za zwycięstwo – odpowiedział Kru.
Artus usłyszał dźwięk rogu. Wszyscy ruszyli do przodu. Wojownicy przeniknęli przez Kru, jakby w ogóle tam nic nie było.
– I co ja mam tu zrobić?! – krzyknął Artus.
– Przeżyć.
– Co?!
– Mamy mało czasu na korzystanie z sieci Anansi. To ryzykowne, ale to jedyna szansa, by cię czegoś nauczyć w tak krótkim czasie.
W uszach Artusa huczał rytmiczny krok zbrojnych. Czuł przypływ adrenaliny. Spojrzał przed siebie i dostrzegł coś dziwnego. Punkty świetlne w oddali gasły jeden po drugim, poruszając się chaotycznie.
– Co się dzieje? – zapytał zdezorientowany.
Usłyszał krzyki.
– Tam, gdzie dwóch się bije, trzeci korzysta – powiedział Kru. – Lepiej tego uniknij.
– Ale czego…?
Nie zdążył dokończyć, gdy usłyszał okropny szczęk metalu. Odruchowo zatkał uszy.
Zobaczył, jak coś wielkiego toczy się w stronę armii z zawrotną prędkością. Zbliżało się w jego stronę.
– Do broni! – ryknął generał.
Nie wiedział, co było dalej. Poczuł, jak coś miażdży jego ciało. Ostatnie, co zobaczył, to porozrywane ciała walające się wszędzie. Obudził się w sieci.
– Co to było?! – spytał zdyszany, próbując dojść do siebie.
– Żywa broń – odpowiedział Kru.
– Że co?!
– Konstrukty wypaczonego Hefajstosa. Tego nie napisali w księgach?! – Usłyszał szyderczy śmiech. – Ówczesny władca Kulari ugryzł więcej, niż mógł przełknąć. Wszystko skończyłoby się naszą porażką, gdyby nie głupota i złamanie paktu zawartego z Upadłym Hefajstosem.
– Jak mam z tym walczyć?! – zapytał Artus.
– Głupi żołnierz to martwy żołnierz. Wymyśl coś.
Kru zawahał się na chwilę, po czym dodał:
– Chyba nie muszę przypominać, że każda śmierć wyryje się w twojej duszy. To, że możesz tu ginąć wiele razy, nie znaczy, że nie ma to konsekwencji.
Artus przełknął ślinę.
– Jesteś na poziomie ucznia. Znasz tylko jedną runę ognia. Pomyśl, czym tak właściwie są runy? Dlaczego je dostajemy? Naucz się z nich korzystać.
– Jak?
– Myśl! Jak powstaje ogień? Czym on w zasadzie jest? Kim ty jesteś?
Wizja zaczła się od nowa. Żołnierze czekali na wymarsz. Po chwili z oddali znów zaczęły znikać światła. Artus już wiedział, co się wydarzy. Zaczął przeciskać się przez tłum, schodząc z drogi żywej broni.
– Gdzie leziesz, idioto?! – krzyczeli na niego wojownicy.
Nagle rozległ się metaliczny zgrzyt. Ogromna kula przetoczyła się przez armię. Przemknęła tuż obok niego i rozłożyła.
Na kamiennym podłożu stanął golem o pajęczym kształcie. Jego ciało tworzył zlepek mieczy, sztyletów i innych broni. Żołnierze ruszyli do ataku, ale ostrza ledwo rysowały jego pancerz. Żywa broń z łatwością odrzucała insektoidy. Rozrywała ich ciała swoimi odnóżami. Po metalowym pancerzu spływała krew. Resztki wnętrzności przyklejały się do ostrzy.
Artus skupił uwagę na runie. W dłoni pojawiła się kula ognia. Rzucił nią w konstrukta. Stworzenie na chwilę zamarło. Odwróciło się w jego stronę. Machnęło jedną z kończyn. Poczuł ból i zobaczył ciemność.
– Moja magia nic mu nie robi – wyszeptał Artus, budząc się w sieci.
– Przeżyłeś dłużej. – Zaśmiał się Kru. – Myślisz, że konstrukty wykute w kuźni Hefajstosa boją się ognia? Jeszcze raz.
Obraz znów uległ zmianie. Żywa broń zgięła odnóża i skoczyła. Zniknęła w ciemności. Artus zaczął uciekać. Nie chciał przeżywać bólu jeszcze raz. Nagle usłyszał świst. Poczuł ból. Obudził się na sieci. Zwymiotował, padając na kolana.
– Wy to pokonaliście?! – wysapał.
– Owszem.
– Może jakaś podpowiedź?!
– Nauka, która przychodzi bez problemu, nic nie daje. Myśl!
Wizja rozpoczęła się na nowo.
– Żywa broń tu zmierza! – krzyknął Artus.
Tym razem armia była gotowa. Walka trwała dłużej.
Ale ostatecznie… Jego odcięta głowa poszybowała w powietrze.
– Tego nie da się zabić! – Artus był wściekły.
– Każdy ma jakąś słabość. Wszystko, co oddycha można zabić.
– To coś nie oddycha!
– Nie różnimy się od zwierząt, które pożeramy w obliczu głodu.
– Co to ma do rzeczy?!
– Jak myślisz… jaką słabość ma żywa broń?
– Nie wiem.
– Jak powstała?
Artus wstrzymał oddech.
– Pomyśl, w jaki sposób kowal tworzy broń? – powiedział Kru.
Wizja znów zaczeła się od początku. Tym razem Artus nie czekał. Pobiegł w stronę wroga. Walka szalała. Wtedy usłyszał metaliczne uderzenie. Jeden z żołnierzy upadł, uderzając tarczą w broń leżącą na ziemi. Tworząc niemiły dudniący dźwięk.
Żywa broń zaczęła się trząść. Symbole wyryte na jej ostrzach zaświeciły.
Z ciała zaczęła wypływać gorąca lawa. Artus znów poczuł ból. Smród palonego ciała był nie do zniesienia.
– Ten dźwięk… – wysapał, klęcząc na sieci.
– Konstrukty są potężne, ale boją się dźwięku, który towarzyszył im przy narodzinach. Dusze torturowane przez wieki, zamknięte w żywych broniach, pamiętają go. Nic nie jest takie, jakim się wydaje. Księgi wychwalają tę bitwę jako wielką wygraną, ale spójrz wokół i zobacz, jak wygląda zwycięstwo. Mimo triumfu w naszej historii znamy to wydarzenie jako Czas Pożogi. Mogło się skończyć bez ofiar… Pokonaliśmy żywą broń, lecz trupów było tak wiele, że zapach zgnilizny unosił się latami. Jedynie stworzenia nocy zyskały pożywienie na długi czas. – Głos Kru był smutny.
– Czemu żywa broń zaatakowała?
– Władca Kulari, trzymając się pojęcia dobra i zła, zabił własną córkę, bo była zakochana w Upadłym Hefajstosie.
– Jak człowiek może kochać upadłego? Przecież oni są źli! – zapytał Artus.
– Tak samo jak przyroda nie zna pojęcia dobra i zła, tak i ty powinieneś nauczyć się patrzeć na świat trzeźwym umysłem. Lubimy nazywać złym to, co nie pasuje do naszych zasad. Ale nic, co żyje, nie jest ani dobre, ani złe. Wszystko jest mieszanką obu. Każdy widzi to, co chce widzieć, kiedy chce to widzieć, choć prawda może być inna. Nie znasz jeszcze własnej ciemności, a to właśnie ludzie, którzy kroczą przez życie, ignorując mroczną stronę, bywają najgorsi. Władca, który wygrał bitwę, jest bohaterem dla swojego ludu, ale co powiedzą jego wrogowie?
– W takim razie, po co istnieją zasady? – Artus zmarszczył brwi.
– Prawo naszego ludu opiera się na doświadczeniach Kru’Yang i Kru’Yin. Jedni badają zło, drudzy dobro. Dopiero gdy poznasz obie strony i emocje, które im towarzyszą, zrozumiesz, czym naprawdę są zasady. Świadomość tego kim naprawde jesteś jest kluczem. A teraz, zanim przejdziemy dalej… pomyśl, co łączy dźwięk i twoją runę ognia.
– Nie mam pojęcia – mruknął zamyślony Artus.
– Kiedyś jeden z uczonych Andali dowiódł, że wszystko się składa z niezliczonych, niewidzialnych cząsteczek. Nasze ciała, powietrze, cały wszechświat.
– Co za brednie. Przecież wiemy, że nasze ciała stworzyli bogowie z many. – Artus parsknął śmiechem.
– Doprawdy? Twój umysł jest zamknięty na prawdę? Trzymasz się starej wiedzy, bo jest wygodna, ale dopóki nie uświadomisz sobie, jak mało wiesz, będziesz tkwił w słabości. Łatwo jest tkwić w tym, co znane i przyjemne. Skup się na runie. Popatrz na nią dokładnie.
Artus zamknął i popatrzył na runę.
– Poczuj ją. Wszyscy wiedzą, że runy korespondują z naszym charakterem. Ogień jest impulsywny, może dawać życie, ale i je odbierać. Może oczyszczać i niszczyć. Kim jesteś, Artusie?
Spojrzał na runę raz jeszcze. Dotąd widział tylko jej krawędzie, promieniujące ciepłem. Teraz dostrzegł więcej. Linie symbolu, dotąd zamazane, stały się wyraźniejsze. Pulsowały coraz szybciej. Ciepło narastało.
– To, co teraz widzisz, to nowe zastosowanie runy. Wszyscy poznajemy symbole żywiołów, ale u każdego działają one nieco inaczej.
Obok runy zaczęło formować się coś nowego. Artus skupił wzrok, a wtedy poczuł strach. Była ciepła, lecz budziła niepokój.
– Poznałeś nową runę. Spróbuj ją aktywować – powiedział spokojnie Kru.
Artus skoncentrował energię. W jednej chwili przez jego umysł przeleciały wszystkie wspomnienia śmierci, jakie przeżył. Otworzył oczy, zaczął wymiotować. Runa wysysała jego energię w zatrważającym tempie. Spojrzał na swoją rękę. Płonęła. Poczuł zapach przypalonego mięsa.
W wolnym tempie się leczył , lecz jednocześnie nowe rany i oparzenia pojawiały się nieustannie. Skóra pękała, wydając przerażające dźwięki. Nie mogąc znieść bólu, zdezaktywował runę. Ogień zgasł, a ręka powoli wróciła do pierwotnego stanu.
– Jeśli chcesz to opanować, musisz nauczyć się obcować z bólem. Zaprzyjaźnić ze śmiercią – rzekł Kru.
– Znasz tę runę? – zapytał drżącym głosem Artus.
– Podobne runy odkrywamy, wciąż na nowo przeżywając śmierć. Ale każda jest inna. Ich działanie zależy od właściciela. Balansują na granicy życia i śmierci, zniszczenia i odrodzenia. Musisz sam odkryć jej prawdziwą naturę.
Artus spędził niezliczone godziny, próbując pokonać żywą broń. Nie liczył już, ile razy umarł. Powoli przyzwyczajał się do bólu i śmierci.
– Wszyscy! Uderzajcie bronią o tarcze! Naróbcie jak największego hałasu! – krzyknął.
Żołnierze insektoidów natychmiast zaczęli uderzać orężem w tarcze i tupać w miejscu. Huk uderzeń niósł się echem, wibrował w powietrzu. Żywa broń zadrżała i upadła, szamocząc się chaotycznie na ziemi. Artus wciąż nie wiedział, jak zadać ostateczny cios. Przez wiele prób odkrył, że magia i broń nie działały. Ciało istoty było niezniszczalne, a dźwięk jedynie chwilowo ją paraliżował.
Potwór wstał i zawył, po czym ruszył na Artusa. Ten zwinnie odskoczył, potem przetoczył się po ziemi. Usłyszał świst nad głową i krzyki insektoidów. Pole bitwy było chaotyczne. Jedni uciekali, inni wciąż uderzali w tarcze, starając się zatrzymać bestię. Ale ona tylko na moment zastygała w miejscu, po czym z jeszcze większą zaciekłością atakowała.
Artus wstał i spojrzał na nową runę. Nie chciał jej aktywować, ale to była jedyna rzecz, jaka przyszła mu do głowy. Wiedział już, że mogła służyć zarówno do ataku, jak i do leczenia. Ale ból, który zadawała, skutecznie zniechęcał. Zawsze przelewał w nią jak najmniej magii.
Ignorował odgłosy walki. Skupił się na symbolu. Runa odpowiedziała niemal natychmiast. Zaczęła pulsować.
– Czym ty jesteś?! – krzyczał w myślach.
Symbol zadrżał, jakby błagał go o energię.
– Ja chcę żyć! Nie chcę umierać! – usłyszał czyjś rozpaczliwy krzyk.
Runa zareagowała. Zaczęła pulsować jeszcze intensywniej. Artus spojrzał uważniej i dostrzegł coś nowego, za każdym razem, gdy umierał jeden z żołnierzy, runa drżała. Skupił się mocniej. Wtedy usłyszał ich głosy.
– Dlaczego musiałem zginąć…? Moja rodzina… Chcę żyć… Zemszczę się… Jest tu Ciemno… Zimno… Gdzie jestem… Ratujcie mnie…!
Krzyki bólu, żalu, błagania. Głosy modlitwy pomieszane z przekleństwami rzucanymi w stronę żywych i bogów.
Runa wibrowała w zawrotnym tempie.
– Jeśli tak bardzo chcesz mojej magii, to bierz! – wrzasnął Artus.
Wlał w runę energię. Ból był nie do zniesienia. Poczuł, jak jego ciało płonie. W panice spróbował zdezaktywować runę, ale ta nie reagowała. Nie słuchała go pobierając coraz wieksze ilości energii.
– Nie przestań! Nie wytrzymam! – krzyknął Artus, otwierając oczy.
Skóra na ciele była wypalona do kości. Upadł, tracąc przytomność.
*
Wokół panowała głęboka, wszechogarniająca ciemność, a jednak widział wszystko wyraźnie. Nie czuł swojego ciała.
– W końcu mogę wyjść na powierzchnię. – Usłyszał swój własny głos.
Spojrzał w stronę dźwięku. Przed nim stał szkielet. Jego kości płonęły czarnym ogniem.
– Jesteś słaby. Taaak, bezużyteczny. Zemsta, której pragniesz, nigdy nie nadejdzie. Zmarnowałeś życie. – Szkielet zaśmiał się, a płomienie zatańczyły dziko.
– Czym jesteś? – zapytał Artus.
– Tobą. Jednym z wielu. Zwą nas Legionem. Wypuściłeś nas na zewnątrz. To dzięki tobie!
Obraz przed Artusem się zmienił. Widział pole bitwy. Wokół żywej broni stał tłum szkieletów, ich ciała trawił ogień. Ziemia pod ich stopami topiła się, w powietrzu unosił się pył. Każdy z nich wydawał z siebie szaleńczy śmiech. Kolejne wychodziły z ziemi.
Potwór niszczył szkielety, lecz wciąż powstawały na nowo, z popiołu. Otoczyły żywą broń i zaczęły wspinać się po jej ciele. Metalowe ciało zaczęło się topić od ich dotyku, ukazując wnętrze żywej broni. W małym pojemniku, wyglądającym jak trumna, leżała pogrążona we śnie humanoidalna sylwetka. Ciało pokrywał metal – było niezwykle powykrzywiane, miejscami przechodząc w ostrza, które wtapiały się w skórę. To groteskowe stworzenie wyglądało, jakby ktoś przemienił żywe ciało w metal, po czym połączył je z broniami, nieustannie kując i zmieniając jego formę. Twarz była pogrążona w agonii. Rdzeń żywej broni stopił się.
Wizja dobiegła końca. Artus zadrżał.
– Towarzyszyłem ci całe życie… Oglądałem, jak je marnujesz. Byłeś już martwy za życia! Mogłem żyć lepiej niż ty. Musiałem obserwować to marne przedstawienie. – Szkielet zrobił krok bliżej. – Ale w końcu nastał nasz czas.
Artus spanikował. Nie czuł ciała. Nie wiedział, co robić. Strach narastał. Nagle na czole szkieletu pojawiła się runa Artusa.
– Nie! Nie chcę! Ja chcę żyć! Teraz moja kolej. Moja szansa. On swoją zmarnował! – krzyknął szkielet.
Z ziemi zaczęły wychodzić szkielety. Wyły. Płakały w rozpaczy.
Artus otworzył oczy. Leżał na sieci. Ogień powoli odbudowywał jego mięśnie i skórę.
– Tego się nie spodziewałem – usłyszał głos Kru.
– Co to było? – zapytał Artus.
– Niektóre runy mają powiązanie z Krainą Cieni. Są rzadkością. – W głosie Kru słychać było fascynację. – Mogłeś naprawdę zginąć. Nie używaj jej, dopóki nie nauczysz się nad nią panować. Czeka cię jeszcze sporo pracy.
Artus wziął głęboki oddech.
– Muszę odpocząć – wysapał.
Wstał i kątem oka dostrzegł ruch. Spojrzał pod nogi. Nic. Tylko jego cień. Runa zawibrowała w umyśle. Usłyszał szepty. Głos pełen nienawiści. Pełen bólu. Po chwili ucichł. Artus był coraz bliżej siły, której pragnął. Ale nie był pewien, czy jest gotów.
Dodatki:
Endymion Starch – Władcy Wiedzy
Poświęciłem całe życie na badanie Wielkich Andalich. Te długowieczne istoty kolekcjonują wiedzę. Sztuka, muzyka i poezja są wszechobecne w ich kulturze, choć często niezrozumiałe dla innych ras. Trzeba naprawdę dużo czasu, znacznie więcej, niż trwa ludzkie życie, by pojąć tą twórczość w pełni. Filozofia, psychologia, magia, a nawet wiedza zakazana – ich zasoby są oszałamiające.
Andali to istoty niezwykle smukłe i wysokie, o szarej skórze. Mają osiem drobnych, czarnych oczu i potężne żuwaczki. Ich długie, sześcioro kończyn zakończone ostrymi jak brzytwa palcami nadają im groźny wygląd. Mimo to są potulne i rozwiązują spory raczej przy pomocy umysłu niż przemocy. Jednakże, gdy zajdzie potrzeba, potrafią z niesamowitą precyzją posługiwać się bronią oraz magią, w której nie mają sobie równych.
Ich stolica, zwana Miastem Śniących, to widok, który zapada w pamięć niczym blizna. Miasto zbudowano z białego jak mleko kruszcu i otoczono potężnymi murami, bogato zdobionymi posągami oraz płaskorzeźbami przedstawiającymi największe osiągnięcia i bohaterów, którzy przysłużyli się społeczeństwu. Ta metropolia to istny labirynt białych, strzelistych wież, porośniętych fluorescencyjnym mchem o nieregularnych kształtach. Okrągłe wejścia zdobią bogate witraże, a pomiędzy budowlami rozciągają się przejrzyste mosty, na których gdzieniegdzie połyskują różnokolorowe kamienie. Nad miastem unosi się kopuła przypominająca pajęczą sieć, z której zwisają tajemnicze rośliny. W jej centrum wzniesiono posąg ogromnego stworzenia nocy przypominającego pająka. Monument ku czci boga wiedzy i snów, Anansi.
Kultura Andali skupia się na poznawaniu świata i siebie, a także na gromadzeniu wiedzy. Proces jej zdobywania odbywa się w niezwykły sposób. Mądrość Andalich jest zapisana w niciach pajęczej sieci. Proces ten nazywany jest śnieniem. Aby uzyskać dostęp do wiedzy, śmiałek wypija tajemniczy napój, którego skład pozostaje nieznany innym rasom. Następnie zasypia, a Andali, używając swoich spiczastych palców, grają na niciach wiedzy, wpływając na treść snu. Wierzą, że w ten sposób śniący łączy się ze zbiorową świadomością istot, które pozostawiły mądrość w pajęczej sieci.
Akt śnienia jest święty, a wiedza pozyskana w ten sposób przychodzi śniącemu bez trudu. Może on poczuć, zobaczyć i posmakować wszystkiego, co zostało zapisane w niciach. Sen jest tak realistyczny, jakby śniący brał udział w wydarzeniach, które ogląda. Niestety, proces ten wymaga silnego umysłu. Na początku śnienie przypomina spokojny strumień, lecz wystarczy chwila nieuwagi, by przerodziło się w rwącą rzekę, która porwie umysł śniącego w zakamarki, z których trudno wrócić.
Andali porównują to do picia słonej wody. Nigdy nie ugasisz pragnienia, a z każdym łykiem chcesz więcej. Wiele wybitnych umysłów zatraciło się w tym procederze. Wielu śniących uznało świat snów za piękniejszy od rzeczywistego i nigdy nie wróciło. Ich ciała umierały, zaplątane w pajęczą sieć, podczas gdy umysły zanurzały się w oceanie wiedzy. Ten rodzaj śmierci Andali nazywają Dobrą Śmiercią. Świadomość staje się częścią czegoś większego, a zgromadzona wiedza przekazywana jest kolejnym pokoleniom.
Zdarzały się przypadki, w których śniący budzili się po długim śnie, lecz nie byli już tacy sami. Ich spojrzenia stawały się puste, ciała wyniszczone, a umysły wciąż dryfowały między jawą a snem. Większość nie przeżywała długo.
Dlatego Andali ostrzegają inne rasy przed śnieniem. Doskonalili tę sztukę przez wieki. Żyli długo, lecz im starsi się stawali, tym więcej czasu spędzali w snach. Gdy zbliżał się kres ich życia, wchodzili w sen bez powrotu. Wierzyli, że jest to najwyższy zaszczyt. W ten sposób mogli żyć wiecznie.
Chętnie przyjmowali do swojego grona przedstawicieli innych ras na skraju śmierci lub tych, którzy pragnęli zakończyć życie. Cała ich wiedza stawała się częścią pajęczej sieci. Śmierć a przynajmniej ta we śnie nie była czymś smutnym. Świętowano ją. Niekiedy śniący twierdzili, że widzą zmarłych i mogą się z nimi porozumieć.
Śnienie było drogą do boskości. Im więcej wiedzy posiadłeś, tym bliżej byłeś prawdy. Poszerzałeś swoje horyzonty, ewoluowałeś i stawałeś się kimś innym. Kimś większym.
Patrzę na swoje drżące dłonie, ledwie trzymające pióro, lecz serce wypełnia mnie spokojem. Czuję, że nadszedł czas. Wiedziałem, że ten moment nadejdzie. Myślałem tylko, że zdążę zapisać więcej.
Mam 110 lat. Wiek godny podziwu jak na człowieka. Wszyscy moi rówieśnicy dawno odeszli, lecz ja trwałem. Może przez fascynację Andalami. Może przez strach przed śmiercią.
Teraz jednak widzę to jasno. Udam się w ostatnią podróż. Wypiję napój, o którym pisałem przez tyle lat. Położę się w pajęczej sieci i pozwolę, by mój umysł rozpłynął się w oceanie wiedzy. To będzie dobra śmierć. Nie czuję strachu. Tylko ciekawość. Zamykam ten rozdział i zanurzam się w sen. W objęcia dobrej śmierci.
Kru’ Junon – Podstawy magii część pierwsza.
Magia to niezwykłe zjawisko, którego na próżno było szukać w czasach zakazanej wiedzy. Wiemy, że dzieci urodzone po wielkiej katastrofie zaczęły w młodym wieku wykazywać magiczne zdolności. W pewnym momencie życia w ich umyśle pojawiają się symbole, które na zawsze zapisują się w pamięci. Nazywamy je runami.
Każdy taki symbol oznacza jakąś dziedzinę magii. Skupiając uwagę na tym symbolu, przelewając w niego energję, wywołujemy magię, która jest z nim związana. Liczba poznanych symboli różni się w zależności od pojemności duszy maga oraz jego starań.
Zwykłe istoty mogą poznać maksymalnie sześć symboli. Pojemność duszy przekraczająca sześć oznacza, że mamy do czynienia z kimś wyjątkowo zdolnym. Osoby z dziesięcioma symbolami nazywane są mistrzami magii. Najrzadziej zdarza się, by pojemność duszy osiągnęła dwanaście. Takie istoty określane są mianem wcielonych.
Symbole różnią się u każdej istoty i tworzą unikalną kombinację umiejętności. Ich badaniem zajmują się archiwiści. Osoby specjalizujące się w katalogowaniu symboli.
O pochodzeniu tych niezwykłych symboli wiemy niewiele. Wiadomo jedynie, że mają one związek z bogami starego i nowego świata. Relacja ludzi z bóstwami zmieniła się diametralnie po wielkiej atastrofie. Bogowie, którzy dawniej ignorowali ludzi, teraz są zmuszeni wchodzić z nimi w interakcje.
Wiemy również, że bogowie to istoty zmuszone do egzystowania w świecie oddzielonym od naszego. Wygnani, powoli zanikają. Aby utrzymać się przy życiu, są zmuszeni zawierać kontrakty ze śmiertelnikami.
Magię dzielimy na magię prawą i zakazaną. Rzadkim zjawiskiem jest, gdy dana osoba poznaje symbol dotyczący sfery pozażywiołowej. Takich ludzi nazywamy dewiantami. Magia dewiantów wykracza poza naszą skromną wiedzę i często dotyczy sfer, których nie możemy przyporządkować do żadnego z podstawowych żywiołów.
Podstawowymi żywiołami magii są ziemia, woda, ogień oraz powietrze. Duży wpływ na posiadane symbole duszy ma rasa oraz środowisko, w jakim dane stworzenie żyje. Na przykład ciemne elfy, które od pokoleń zajmują się handlem i wiecznie podróżują, nie zaznawszy stałego miejsca, o wiele częściej uzyskują symbole magii związanej z ukrywaniem się, tropieniem i wtapianiem się w otoczenie. Na podmokłych terenach Lamerium, gdzie zamieszkuje rasa Lumineri, istnieją dwa odłamy plemienia. Jedni zamieszkują głębiny wód, drudzy tereny bogate w gejzery wulkaniczne. Oba odłamy poznają magię wody, ale ci z głębin częściej uczą się symboli panujących nad zimnem i ciśnieniem, a ci z gejzerów magii ciepła oraz wzmocnienia.
Rodzice również mają wpływ na potomstwo. Jeśli ojciec specjalizował się w magii ognia, a matka w magii wody, dziecko będzie miało większe prawdopodobieństwo nauczyć się symboli z tych dwóch dziedzin. Ponadto często jeden z symboli dziecka jest połączeniem obu żywiołów, co czyni je dewiantem.
Istnieje również zjawisko wymuszonych symboli. Czasami miejsca, przedmioty lub istoty wyższe mogą wymusić wyrycie danej magii w duszy. Takie symbole są często niezwykle potężne, ale mogą być również niebezpieczne dla właściciela.
Seksualność, psychika i wykształcenie danej osoby w istotny sposób wpływają na rozwój zdolności magicznych. Dlatego edukacja z zakresu filozofii, psychologii i introspekcji jest kluczowa, by lepiej zrozumieć symbole. Rozumiejąc samego siebie, można nie tylko przyspieszyć proces zdobywania nowych symboli, ale też przewidzieć, jakie możliwości mogą one dawać. W niektórych plemionach wymusza się na członkach określony zasób wiedzy. Przy odpowiedniej kontroli oraz niewielkim mieszaniu się krwi plemię z pokolenia na pokolenie przekazuje i udoskonala specyficzne umiejętności magiczne.
Magia jest zjawiskiem tak złożonym i głębokim, że najprawdopodobniej nigdy nie poznamy całej wiedzy potrzebnej, by w pełni ją okiełznać. To dziedzina, która wymaga nie tylko talentu, ale również nieustannego zgłębiania tajemnic naszej duszy oraz relacji ze światem i bóstwami, które go zamieszkują.
Witaj. :)
Ze spraw technicznych mam wątpliwości co do pewnych, przykładowych fragmentów (zawsze – tylko do przemyślenia):
Na samym początku jest mnóstwo powtórzeń:
Artus wraz z towarzyszem insektoidem, (zbędny przecinek?) stał przy smoku. Insektoid stanął w miejscu, a jego czułki poruszały się we wszystkie strony, jakby czegoś poszukiwał.
A co ze stworzeniami nocy? Jedynie lampa z fluorescencyjnym grzybem odstraszała stworzenia nocy. Większość stworzeń żyjących w mrokach Astrum nie znosiła tego światła. Wielu podróżnych mogłoby pomyśleć: „Czemu by nie rozpalić ognia?”. Wielu próbowało, ale światło ognia przyciągało stworzenia nocy.
Artus znał tę rasę pod inną nazwą – Piewcy Metalu. Znani byli jako rasa, która wielbiła naukę i sztukę, choć w pewnym momencie zaczęli zastępować swoje ciała metalem i prowadzić nieludzkie eksperymenty na innych.
– Tak wyglądali Piewcy Metalu? – dodatkowo niejasne, jak zastępowali ciała metalem? – można to rozwinąć
– Myślałem, że stworzeń nocy nie da się oswoić – krzyknął Artus, czując powiew wiatru podczas jazdy. – wykrzyknik przy krzyku?
Zatrzymali się tuż przy wejściu, zchodząc z wierzchowca. – ortograficzny
– Co to za freski? – spytał Artus, z ciekawością przyglądając płaskożeźby. – tu kolejny i do tego – czy przedostatni wyraz miał na pewno tak brzmieć?
Może dostaniesz odpowiedzi, których tak oczekujesz. – odpowiedział Sion. – błędny zapis dialogu – niepotrzebna środkowa kropka?
Ich ciała zaczeły świecić, czerwonymi znakami tabu. – zbędny przecinek i literówka?
– Wielcy Andali za swojego życia posiedli wiedzę, o jakiej teraz możemy jedynie marzyć – zaczęła mówić jeden z czarnych Kru. – tutaj ewidentnie posypała się składnia zdania
– Idź. – Dodały chórem wszystkie Kru. – błędny zapis dialogu?
Różny zapis w dialogach tego samego zwrotu:
– To wciąż na nic! – Usłyszał gniewny głos.
– Co za niebywały okaz – usłyszał głos postaci z tronu.
Jesteś gotów? – Usłyszał głos Siona.
Niech Anansi cię osądzi – usłyszał głos jednego z insektoidów.
Stworzony świat jest z pewnością wciągający, pełen tajemnic oraz zagadek. Nad stroną techniczną warto jeszcze szczegółowo popracować. :)
Pozdrawiam serdecznie, powodzenia. :)
Pecunia non olet
Dziękuję. Co do Piewców, nie wciskałem tego tutaj, bo fragment o nich będzie w następnej części w dodatku. Poza tym pojawiają się w opowiadaniach o Andalich i paru innych.
Rozumiem, jasne. :)
Pozdrawiam serdecznie. :)
Pecunia non olet
Ta część wymęczyła mnie ogromnie. Owszem, dzieje się tu sporo, ale wszystko jest opisane, jak dla mnie, nie całkiem zrozumiale. Innymi słowy – gubiłam się w masie wydarzeń i ptrzeżywanych doświadczeń Artusa.
Artus niepewnie zrobił parę kroków bliżej. → A może: Artus niepewnie zbliżył się parę kroków.
…ukazały się ogromne, kamienne mury. W zboczu wyryto dziwne, sześciorękie owadzie istoty w towarzystwie innych insektoidów. Pośrodku muru znajdowało się ogromne, kuliste wejście. → Czy to celowe powtórzenia?
Czy wejście na pewno było kuliste, czy może okrągłe?
Zatrzymali się tuż przy wejściu, schodząc z wierzchowca. → Czy dobrze rozumiem, że schodząc z wierzchowca zatrzymali się?
A może miało być: Zatrzymali się tuż przy wejściu i zeszli z wierzchowca.
– Co to za freski? – spytał Artus, z ciekawością przeglądając płaskożeźby. → Adaksie, bój się bogów!
Fresk i płaskorzeźba to nie to samo.
Proponuję: – Co to za dzieło? – spytał Artus, patrząc z ciekawością na płaskorzeźby.
Gdy w końcu wyszli na zewnątrz, oczom Artusa ukazał się ogromny posąg. → A może zwyczajnie: Gdy w końcu wyszli na zewnątrz, Artus zobaczył/ dostrzegł ogromny posąg.
Zamknął oczy i wziął łyk. → Zamknął oczy i wypił łyk.
Łyków się nie bierze.
Tak poza tym nie znamy swoich imion. Mam na imię Artus, a ty? → Nie brzmi to najlepiej.
Proponuję: Tak poza tym nie znamy swoich imion. Jestem Artus, a ty?
Cienki kamienny most prowadził w głąb sali. → Na czym polega cienkość mostu?
A może miało być: Wąski kamienny most prowadził w głąb sali.
– Nie jesteś gotów, by poznać prawdy. → Czy miał poznać wiele prawd, czy może miało być: – Nie jesteś gotów, by poznać prawdę.
– Muszę wiedzieć dlaczego zrównano moje plemię z ziemią! → Można zrównać z ziemią, czyli całkowicie zniszczyć miasto/ wieś/ budynek, ale plemienia nie można zrównać z ziemią. Plemię można wymordować/ wybić do nogi.
…zaczęła mówić jeden z czarnych Kru. → Chyba miało być: …zaczął mówić jeden z czarnych Kru.
Insekty przeszły na boki, tworząc ścieżkę. Artus ruszył ostrożnie, starając się nie nadepnąć na insekty. → Nie brzmi to najlepiej.
– I co teraz? → Jeśli to myśl, półpauza jest zbędna.
…ciało podzielone było na dwie połowy… → Zbędne dookreślenie – połowy zawsze są dwie.
Wpadł mu do oczu.
Opadł na pajęczą sieć. → Nie brzmi to najlepiej.
…biała nitka, która pięła się w górę, znikając w mroku. → Masło maślane – czy można piąć się w dół?
Jego matka spojrzała na niego z troską. → Pierwszy zaimek jest zbędny.
Skrzydlate stworzenie wskazało na insektoidy. → Skrzydlate stworzenie wskazało insektoidy.
Wskazujemy kogoś/ coś, nie na kogoś/ na coś.
Niezwykle białe światło raziło w oczy. Na końcu pomieszczenia stał biały tron… → Nie brzmi to najlepiej.
Może w pierwszym zdaniu: Niezwykle jasne światło raziło w oczy.
Jego oczodoły i usta były zszyte, a nos i uszy odcięte.
Poczuł, jak jego ciało się porusza. → Czy oba zaimki są konieczne?
Artus klęknął i skupił swoją uwagę na runie. → Zbędny zaimek.
Imion jest tysiące… → Imion są tysiące…
Sylwetki rozpadły się, a stworzenia nocy opadły na posadzkę. → Nie brzmi to najlepiej.
…ruszył z nim do komnaty, w której spali bez słów.
Artus przez całą noc nie mógł zasnąć. → Nie spodziewałam się, że będą mówić przez sen. Jak mogli spać, skoro Artus nie mógł zasnąć?
A może miało być: …bez słów ruszył z nim do komnaty, w której spali.
Artus przez całą noc nie mógł zasnąć.
Czuł przypływ adrenaliny. → Skąd w tym świecie wiedziano, czym jest adrenalina?
Wizja zaczła się od nowa. → Literówka.
Po chwili z oddali znów zaczęły znikać światła. → Po chwili w oddali znów zaczęły znikać światła.
Wizja znów zaczeła się od początku. → Literówka.
Świadomość tego kim naprawde jesteś jest kluczem. → Świadomość tego, kim naprawdę jesteś, jest kluczem.
Artus zamknął i popatrzył na runę. → Co zamknął Artus?
W wolnym tempie się leczył , lecz… → Zbędna spacja przed przecinkiem.
– Czym ty jesteś?! – krzyczał w myślach. → Zbędna półpauza przed myśleniem.
…z przekleństwami rzucanymi w stronę żywych i bogów. → …z przekleństwami rzucanymi na żywych i bogów.
Przekleństwa rzuca się na kogoś, nie w czyjąś stronę.
…pobierając coraz wieksze ilości energii. → Literówka.
– Nie przestań! Nie wytrzymam! → Pewnie miało być: – Nie! Przestań! Nie wytrzymam!
Skóra na ciele była wypalona do kości. → Między skórą a kością jest ciało, więc i ono powinno być wypalone.
Usłyszał swój własny głos. → Zbędny zaimek.
Szkielet zrobił krok bliżej. → Szkielet zbliżył się o krok.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Smutno mi, że się nie podobało, ale cóż tak bywa. Mam nadzieję, że przynajmniej było mniej błędów. To była ostatnia część, jaką wstawiam przed przerwą, zaczynam urlop i zamierzam poświęcić go na doszkolenie się z części technicznej pisania.
Dziękuję za przeczytanie.
Pozdrawiam!
I mnie przykro, Adeksie, że nie umiałam docenić Twoich starań, by pokazać to wszystko, co spotkało Artusa. Nie umiałam wyobrazić sobie różnych stworów, istot, postaci i bóstw, obficie wypełniajcych kolejne sceny. Trudno mi też imaginować sobie wszystkie przypadki okropnych śmierci chłopca i jego powroty do żywych – przypominało mi to niektóre znane za słyszenia gry, które nigdy nie potrafiły mnie w żaden sposób zainteresować.
Nie wykluczam, że być może chciałeś pokazać zbyt wiele naraz, a mnie to oszołomiło do tego stopnia, że zaczęłam się gubić i to zagubienie pozostało mi już do końca tej części.
Pamiętaj też, że to wszystko, co wymyśliłeś i co dla Ciebie jest jasne, spójne i oczywiste, wcale nie musi być takie dla czytającego, który zwyczajnie nie nadąża za Twoimi wyobrażeniami.
Życzę owocnej pracy i powodzenia w doszkalaniu się, ale sugeruję też, abyś przynajmniej część urlopu przeznaczył na wypoczynek.
Powodzenia.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
I tak jestem wdzięczny, że przeczytałaś. Zaczynając dzielić się swoimi opowiadaniami, wiedziałem, że nie zawsze będzie idealnie – i to jest w porządku. Najważniejsze dla mnie jest to, że pisanie naprawdę mi pomaga.
Jeśli chodzi o urlop, odpoczynek schodzi teraz na dalszy plan. Kiedy trochę się doszkolę, wrócę do tych opowiadań i je poprawię. Powoli dojdę do tego, co chcę osiągnąć. Przynajmniej taki mam plan – żeby stały się lepsze.
Adeksie, a może spróbowałbyś napisać niedługie opowiadanie, które nie będzie fragmentem niczego, a samodzielną historią. Na taki tekst z pewnością skusi się i przeczyta więcej go użytkowników, bo – jak chyba już się zorientowałeś – na tym forum fragmenty nie cieszą się szczególnym powodzeniem.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Po urlopie spróbuję napisać krótkie, zamknięte opowiadanie w tym uniwersum. Zobaczymy, co będzie dalej.
Adeksie, będzie dobrze! Zobaczysz. :)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Jakoś to będzie, jak zawsze. :D
Trzymaj się i do przeczytania po urlopie. ;)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Do następnego czytania.