- Opowiadanie: fanthomas - Sub Rosa

Sub Rosa

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Sub Rosa

 

 

Na początku dźwięk był równie niezauważalny jak trzepot motylich skrzydeł, ale stopniowo delikatny szmer na granicy słyszalności przerodził się w odgłos płynącej wody. Kiedy dotarłem w pobliże mostu, myślałem, że o tak późnej porze nikogo tam nie spotkam, ale dostrzegłem samotną postać opierającą się o barierkę. Kobieta wydawała się pogrążona w zadumie i nie zdawała sobie sprawy, że się zbliżam. Jej kręcone blond włosy opadały na ramiona okryte jesiennym płaszczem. Zauważyłem, że stoi na palcach i wpatruje się w coś na dole. W pewnym momencie wychyliła się za daleko i ogarnęło mnie przeczucie, że spadnie. Podbiegłem ku niej, ale zaraz zdałem sobie sprawę, że chyba niepotrzebnie zareagowałem, bo odsunęła się i popatrzyła na mnie ze zdziwieniem.

– Coś się stało? – zapytała. – Czemu pan tak biegł?

– Wydawało mi się, że pani zasłabła.

– A to ciekawe. Raczej nie, choć wpatrywanie się w przepływającą wodę działa na mnie hipnotyzująco. Zatracam się w tym, może zbyt mocno, ale każdy ma swój sposób na osiągnięcie wewnętrznej harmonii. Naprawdę wyglądałam jakbym mdlała?

– Nie, pewnie mi się tylko zdawało.

Spojrzałem na przepływającą w dole rzekę, która obijała się o kamienie, napierała na brzeg, pieniła się, burzyła i przelewała. Miała w sobie coś fascynującego i pewnie też pogrążyłbym się w transie, ale nie mogłem się wystarczająco skupić.

– Często tu pani przychodzi?

– Tylko wtedy, gdy chcę zostawić coś za sobą. Jakieś przykre wspomnienia. Wie pan jak nazywam ten most? Nueva vida. Nowe życie.

– W sumie też chciałbym zapomnieć o przeszłości. Wymazać wszystko wielką gumką.

– Nie ma sensu się zadręczać. W każdym razie miło mi cię poznać, mój niedoszły ratowniku. Tylko nie zdradzaj swojego imienia.

– Dlaczego?

– Każde imię ma jakieś znaczenie, a ja wolę cię nazywać po swojemu.

– Czyli jak?

– To zbyt ulotne określenie, żeby je zdradzać. Jeśli jutro się spotkamy, pewnie będę cię już nazywać inaczej.

– Ciekawa z ciebie osoba. A ja mogę poznać twoje imię?

Na jej ustach pojawił się tajemniczy uśmiech. Przez moment miałem wrażenie, że nie odpowie.

– Soledad.

– Jesteś Hiszpanką?

– Nie, po prostu rodzice mnie tak nazwali.

– Pewnie byli zakochani w telenowelach.

– Być może.

Postaliśmy jeszcze chwilę, wpatrując się w przepływającą wodę, aż w końcu stwierdziłem, że na dziś wystarczy. Zanim odszedłem, Soledad powiedziała, że będzie na mnie czekać następnej nocy w tym samym miejscu i pokaże mi niezwykłe rzeczy. Lubiła tajemnice, a ja polubiłem ją. Ciekawiło mnie jakie wymyśliła mi imię i jakie nada mi jutro. 

Ludzie wykazują zaskakującą słabość do nazywania wszystkiego, co zobaczą. Od najdrobniejszych chrząszczy po odległe planetoidy. Gdyby drobinki kurzu albo ziarenka piasku miały większe znaczenie, każdy egzemplarz opatrzono by osobnym wpisem encyklopedycznym. Wymyślono nawet określenia na to, czego nie ma. Pustka, nicość i wiele innych.

Spotkaliśmy się kolejnej nocy. Padał wtedy deszcz i myślałem, że Soledad się nie zjawi, ale widocznie jej także zależało. Melodia szumiącej rzeki przypominała utwór stworzony przez naturę i wkomponowywała się idealnie w odgłos padającego deszczu.

Soledad wpatrywała się w wodę tak jak ostatnio. Jej przemoczone włosy lekko zmieniły kolor i pociemniały. Uśmiechnęła się na mój widok.

– A jednak się zjawiłeś.

– Nie mogłem się powstrzymać. Obiecałaś, że pokażesz mi niezwykłe rzeczy.

– Pewnie cię rozczaruję, bo nie będzie to nic widowiskowego. Nie potrafię mrugnięciem oczu przewracać drzew, ani rozpalać ognia na zawołanie. Chciałabym jednak cię zabrać na spacer, byśmy razem podziwiali nocne miasto w deszczu.

Przyszedłem z parasolem i chciałem, żeby Soledad się pod nim skryła, ale ona odrzuciła moją propozycję. Stwierdziła, że woda nie jest jej straszna, wręcz przeciwnie, działa na nią ożywczo jak na trawę i kwiaty. 

– Dostosuję się do ciebie – powiedziałem i złożyłem parasol. – Może urosnę.

Zaśmiała się i poprowadziła mnie w stronę miasteczka. Nagle powróciły wspomnienia. Przypominałem sobie miejsca, których dawno nie odwiedzałem, być może nawet od czasu dzieciństwa. Niektóre budynki kompletnie zmieniły swój wygląd, innych w ogóle nie poznawałem. Ich obraz pozostał jedynie w mojej pamięci, ale dzięki obecności Soledad, a może przy blasku księżyca wszystko na nowo odżywało. Choć nikogo nie było w pobliżu, słyszałem śmiech ludzi, którzy dawno temu bawili się w nieistniejących już knajpach, a nawet kątem oka dostrzegałem ich ulotne postacie, które rozwiewały się, gdy tylko próbowałem skupić na nich wzrok. Z okien zwisały różnobarwne girlandy, a całą okolicę wypełniał zapach kwiatów. Dawny obraz miasta nakładał się na obecny i budził we mnie nostalgię, tęsknotę za tym, co minęło i mimo że nie wszystko wtedy było lepsze i piękniejsze, to cieszyłem się, że mogę tam ponownie wrócić dzięki Soledad. Niestety gdy zaczęło świtać, miasto z przeszłości zaczęło powoli niknąć, a śmiechy i głosy cichły. Zdałem sobie sprawę, że minęło sporo czasu, od kiedy staliśmy na moście.

– Jak to zrobiłaś? – zapytałem, przerywając milczenie.

– Sama nie potrafię tego zrozumieć. Nocą dzieją się niezwykłe rzeczy, ale większość osób ich nie dostrzega. 

– To prawda.

– Nie mów nikomu o tym, że mnie poznałeś – powiedziała na odchodnym, gdy dotarliśmy pod moje mieszkanie. Już miałem zapytać dlaczego, ale z jakiegoś powodu bałem się odezwać, a ona odeszła.

Spotkania z Soledad przynosiły mi jednocześnie radość i smutek, bo kiedy wracałem do teraźniejszości, zdawałem sobie sprawę jak puste stało się moje życie. Na dodatek stopniowo wykańczały mnie te nocne wędrówki, bo prawie nie spałem, ale nie chciałem o tym napomykać, bo obawiałem się, ze nagle to wszystko się skończy. Że Soledad pewnego dnia zniknie z mojego życia.

Jednej z nocy postanowiłem zrezygnować ze spotkania, bo nad okolicą przechodziła straszna ulewa, ale Soledad i tak się zjawiła. Zaprosiłem ją do domu. Była cała przemoczona, ale nie sprawiało jej to żadnego dyskomfortu. Wyznała mi, że nie ma gdzie mieszkać i zapytała, czy może zatrzymać się u mnie na parę dni. Oczywiście się zgodziłem, bo zaczynało nas łączyć niezwykłe uczucie, choć wtedy po raz pierwszy wydała mi się kimś innym niż na początku sądziłem. Wcześniej obserwowałem jej postać jedynie w bladym świetle latarni, a w blasku słońca rozwiewała się moc, którą mnie do siebie przyciągała. Za dnia nie chciała opuszczać mieszkania. Sprawiała wrażenie zalęknionej mizantropki.

– Nie odchodź – mówiła. – Zostań ze mną. 

– Boisz się innych ludzi? 

– Zazwyczaj jest na odwrót.

– To znaczy?

– Oni ode mnie uciekają, odsuwają się, szukają kogoś innego. 

– Dlaczego?

– Nie wiem. Po prostu jestem dziewczyną, której nikt nie zaprasza do tańca.

Miałem wrażenie, że za chwilę się rozpłacze, więc nie drążyłem tematu. Może kiedyś była brzydkim kaczątkiem i dopiero, gdy dorosła stała się łabędziem, ale przyszło to za późno i musiała znieść sporo szykan ze strony rówieśników, a potem zostało w niej coś, co pielęgnowała przez lata. Poczucie krzywdy i odrzucenia, z którym przez cały ten czas sobie nie poradziła.

Nie wiedziałem wtedy, że chodziło o coś innego. Ludzie się jej bali nie przez to, kim była, ale co przynosiła ze sobą.

Mijały kolejne dni, które Soledad spędzała w moim mieszkaniu, wychodząc z niego dopiero, gdy okolica pustoszała, a na niebie królował księżyc. Spacerowałem wtedy z nią, jednak zaczynało mnie to trochę przytłaczać. Jej obecność stawała się coraz bardziej nachalna, a ja nie potrafiłem pojąć, dlaczego czuję się coraz gorzej, gdy mi towarzyszy. Przestałem widzieć obrazy dawnego miasta, moja wyobraźnia mi już ich nie podsuwała, więc zbrzydły mi te nocne przechadzki, ciągle lejący z nieba deszcz i puste ulice. A Soledad stawała się coraz bardziej milcząca. Na początku wydawała mi się piękna, ale było to jedynie złudne odbicie dawnych miłości i znajomości. Przypominała mi osoby, które kiedyś znałem, ale one z różnych powodów odeszły, a ja coraz bardziej zdawałem sobie sprawę z tego, że wcale nie chcę ciągle rozpamiętywać przeszłości. Pewnej nocy powróciliśmy na most i wsłuchując się w wodną melodię, życzyłem sobie, żebym faktycznie mógł zacząć wszystko od nowa. 

W końcu sytuacja zaczęła się zmieniać. Poznałem nowe osoby, które wprowadziły do mojego życia coś, czego Soledad nie potrafiła mi dać. Radość z bycia tu i teraz, a nie ciągłe zakotwiczenie w przeszłości. Porzuciłem nocne wędrówki, a mojej dawnej towarzyszki prawie w ogóle nie spotykałem. Kiedy wracałem do domu, jej już nie było, a potem zapadałem w sen, którego nikt nie przerywał. Dawno nie czułem się tak wypoczęty. Soledad zniknęła z mojego życia, rozwiała się, przepadła i trochę obawiałem się jej powrotu, a w zasadzie tego, że wraz z nią wróci moje stare życie. Jej obraz powoli przepadał w mojej pamięci. Gdy próbowałem sobie ją przypomnieć, nakładały się na siebie twarze moich dawnych znajomych i osób które z jakiegoś powodu zniknęły z mojego życia. W pewnym momencie zacząłem się zastanawiać, czy Soledad w ogóle istniała. Czy jej sobie nie wyobraziłem w trakcie moich samotnych wędrówek po mieście, kiedy nie mogłem zasnąć, a siedzenie w ciemnym i pustym mieszkaniu coraz bardziej mnie przytłaczało. 

Przypominałem sobie jej słowa, których zapewne nawet nie wypowiedziała. Zwłaszcza to, że ludzie się jej boją. 

Bo soledad znaczy samotność.

 

 

 

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

Poetycka opowieść, lekka, ale za razem głęboka.

Czasem odsuwamy się od przyjaciół, w imię czegoś, dla kogoś, a potem nagle budzimy się odarci.

Lożanka bezprenumeratowa

Ładne :) Nostalgiczne, poetyckie. Podobał mi się pomysł. I chyba bym nie wróciła, do miejsc, w których kiedyś żyłam. Cieszę się, że Twój bohater poznał nowych ludzi i nie pozwolił Soledad zawładnąć sobą.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Z uwag, które wybijały mnie z lektury muszę wymienić fragmenty siękozy. Polecam przejrzeć tekst pod względem nagromadzenia zaimka się – jest tego trochę.

 

Co do fabuły – bardzo mi się spodobała. Wspaniale ujęła to Ambush:

Poetycka opowieść, lekka, ale za razem głęboka.

Absolutnie się pod tym podpisuję. Ale oprócz interpretacji Ambush, mam też swoją, trochę inną. 

Bo soledad znaczy samotność.

Myślę, że opowiadanie jest właśnie o wychodzeniu z samotności, o pokonywaniu alienacji społecznej. O zerwaniu z nią. O tym, że można, te trudne chwile, przezwyciężyć i znów zacząć żyć. Być szczęśliwym.

 

Pozdrawiam!

"Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę ażeby już rozgorzał" Łk 12,49

Witaj.

Pewne fragmenty przypominały mi Anię z Zielonego Wzgórza, która uwielbiała nazywać wszystko i zawsze, budując tym swój własny, zaczarowany świat. :) 

Dla mnie bardzo mocno i bardzo gorzko zabrzmiały te słowa:

“– Oni ode mnie uciekają, odsuwają się, szukają kogoś innego. 

– Dlaczego?

– Nie wiem. Po prostu jestem dziewczyną, której nikt nie zaprasza do tańca.

Miałem wrażenie, że za chwilę się rozpłacze, więc nie drążyłem tematu. Może kiedyś była brzydkim kaczątkiem i dopiero, gdy dorosła stała się łabędziem, ale przyszło to za późno i musiała znieść sporo szykan ze strony rówieśników, a potem zostało w niej coś, co pielęgnowała przez lata. Poczucie krzywdy i odrzucenia, z którym przez cały ten czas sobie nie poradziła”.

Takich osób, żyjących z poczuciem winy, że są/byli gorsi i z tego powodu odrzuceni, jest mnóstwo. Zamknięci w sobie, rzadko potrafią wejść później w szczęśliwe związki czy przekazać swoim dzieciom pewność siebie i swojej wartości. Chyba każdy z nas znał przynajmniej jedną taką osobę. 

Mimo zakończenia, podkreślonego znaczenia imienia dziewczyny, odczuwalnej ulgi po jej odejściu, symboliki, a nawet powątpiewania narratora w to, czy ona kiedykolwiek tak naprawdę istniała, mam dziwne wrażenie, że to była w jego życiu postać stuprocentowo realna i jest mi przykro, że pozostawił ją na pastwę kolejnych “niewdzięcznych” ludzi, odczuwając radość ze zniknięcia nieznajomej, która przecież tak bardzo mu pomogła, co podkreśla tytuł opowiadania. :)

Z technicznych mignęło mi “ze” zamiast “że’ – literówka. 

Pozdrawiam, klik. :) 

Pecunia non olet

Ładne, nastrojowe. Nostalgia i uwolnienie się od niej przez zerwanie z samotnością z wyboru.

Karwasz twarz, sam nie wiem czy to wina smutnej nuty, która akurat napatoczyła mi się na słuchawy, czy godzina o której to czytam, a może opcja ku której skłaniam się najbardziej – literacka zręczność Autora – sprawiły, że się wzruszyłem. Poczułem rzeczywistą nostalgię wraz z narratorem.

Potem, drogi Autorze, podręcznikowo wywołałeś we mnie niepokój, gdy ta pozornie nieszkodliwa i piękna dziewczyna zaczęła być napastliwa (przysięgam, że zacząłem podejrzewać, że zacznie zamieniać się w starą pomarszczoną wiedźmę). Tak jak w rzeczywistości – nostalgia jest całkiem kul.. ale do czasu. 

I chyba o tym jest ten tekst.

Językowo bardzo zręcznie. 

Gdybym miał oceniać w skali 1-10, dałbym mocną ósemeczkę. Bo mi się podobało. I tyle. 

 

Pozdrawiam!! laugh

„Temu, kto nie wie, do jakiego portu zmierza, nie sprzyja żaden wiatr.“ - Seneka Starszy

Nieistotne, czy Soledad była z krwi i kości, czy imaginacją narratora, bo wypełniła swoją rolę, jaką było uwolnienie (się) bohatera z nie wymienionych traum przeszłości. Osobiście stawiam na tę drugą ewentualność, ale to niezbyt ważne dla odbioru tekstu. Poruszającego pomimo prostoty narracji, liczy sie bowiem temat, znany chyba większości czytelników – mało jest ludzi, którzy ani razu nie poczuli się samotni, nie poczuli ciężaru tej sytuacji.

Pozdrawiam, Adam

Hej 

W komentarzu skupię się na klimacie :). Bo jak zawsze klimat budujesz w ciekawy sposób. Historia wydaje się opowiadana niczym sen, jest nierealna wydaje się lekko zamglona :), czytając miałem skojarzenia z niemym filmem lub z animacją poklatkową. Masz swój styl ( a przynajmniej ja się nie spotkałem z takim sposobem pisania) i to jest bardzo dobre, co więcej widzę, że bardzo ci pasuje sposób w jaki piszesz bo w każdym twoim opowiadaniu klimat jest podobny :) .

 

Pozdrawiam 

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Ciekawe. Dobrze napisane.

Spodziewałam się wampirzycy, a znalazłam samotność.

Wchodzę na blog “Serum Ozyrysa”, a tam w dzisiejszym wpisie fragment “Soledad znaczy samotność” Carole Matinez. Inspirowałeś się, czy to tylko zbieg okoliczności?

Samotność w dzień też potrafi doskwierać, zwłaszcza wśród ludzi.

Koń jaki jest każdy widzi, a i tak darowanemu w zęby nie zaglądasz.

Dzięki za komentarze! Cieszę się, że wam się podobało. Bardjaskier ciekawe skojarzenie z niemym kinem. Inanna nie, tej książki nie czytałem. Kiedyś szukałem imion hiszpańskich do innego opka, ale tam wątek samotności mi nie pasował, a chciałem właśnie podkreślić znaczenie imienia Soledad

To chyba nostalgia, jedna wielka tęsknota za tamtymi czasami, tamtą modą, muzyką, stylem, życiem...

Khaire!

 

Spodobał mi się ten deszczowo miejski, nostalgiczny klimat, który chciałeś nadać temu tekstowi. Bardzo fajne i niewymuszone były dialogi – do pewnego momentu między postaciami była jakaś chemia i choć relacja rozwijała się bardzo dynamicznie, to mimo wszystko grało w tej onirycznej oprawie. Wielka szkoda, że później idziesz już tylko w opisy i skróty, a postać Soledad rozmywa się zaskakująco biernie (nawet jak na symbol).

 

Myślę, że warto byłoby pochylić się jeszcze nad użyciem pewnych środków literackich i stylistyką.

Na początku dźwięk był równie niezauważalny jak trzepot motylich skrzydeł, ale stopniowo delikatny szmer na granicy słyszalności przerodził się w odgłos płynącej wody.

Czy dźwięk można zauważyć? Wydaje mi się, że nie, co jednak nie czyni go niezauważalnym ;) Poza tym masz już w pierwszym zdaniu niepotrzebne spiętrzenie określeń natężenia dźwięku: porównanie do trzepotu skrzydeł motyla, potem “delikatny szmer” i jeszcze na dokładkę “na granicy słyszalności”. Wiadomo, o co chodzi już od pierwszego porównania, dalej to nomen omen lanie wody ;)

 

Na początku dźwięk był równie niezauważalny jak trzepot motylich skrzydeł, ale stopniowo delikatny szmer na granicy słyszalności przerodził się w odgłos płynącej wody. Kiedy dotarłem w pobliże mostu, myślałem, że o tak późnej porze nikogo tam nie spotkam, ale dostrzegłem samotną postać opierającą się o barierkę.

Podbiegłem ku niej, ale zaraz zdałem sobie sprawę, że chyba niepotrzebnie zareagowałem, bo odsunęła się i popatrzyła na mnie ze zdziwieniem.

Już na samym początku, chyba niezamierzenie, masz dwa zdania skonstruowane na przeciwnościach z użyciem spójnika "ale". Na końcu tego samego akapitu występuje raz jeszcze i u mnie już odzywa się monotonia – może jestem przewrażliwiony, ale i taki czytelnik się zdarza ;)

 

Oczywiście się zgodziłem, bo zaczynało nas łączyć niezwykłe uczucie

Ta krótka wzmianka jest tak pozbawiona uczucia, że nawet nie żal, kiedy ten wątek rozwiewa się jak niebyły ;) Po niezwykłym uczuciu nie ma później najmniejszego śladu.

 

Nagle powróciły wspomnienia. Przypominałem sobie miejsca, których dawno nie odwiedzałem, być może nawet od czasu dzieciństwa. Niektóre budynki kompletnie zmieniły swój wygląd, innych w ogóle nie poznawałem. Ich obraz pozostał jedynie w mojej pamięci, ale dzięki obecności Soledad, a może przy blasku księżyca wszystko na nowo odżywało. Choć nikogo nie było w pobliżu, słyszałem śmiech ludzi, którzy dawno temu bawili się w nieistniejących już knajpach, a nawet kątem oka dostrzegałem ich ulotne postacie, które rozwiewały się, gdy tylko próbowałem skupić na nich wzrok. Z okien zwisały różnobarwne girlandy, a całą okolicę wypełniał zapach kwiatów. Dawny obraz miasta nakładał się na obecny i budził we mnie nostalgię, tęsknotę za tym, co minęło i mimo że nie wszystko wtedy było lepsze i piękniejsze, to cieszyłem się, że mogę tam ponownie wrócić dzięki Soledad.

Ten fragment nie jest jedynym, który w trakcie lektury niebezpiecznie mi się dłużył. Zupełnie jakbyś trzymał w rękach jedną myśl i obracał ją, owijając w kolejne zdania. Według mnie nie na tym polega poetyckość, żeby czarować mnogością ładnych, powierzchownych ujęć, ale żeby umieć jedną celną metaforą lub w paru zaskakujących słowach oddać istotę rzeczy.

 

Spotkania z Soledad przynosiły mi jednocześnie radość i smutek, bo kiedy wracałem do teraźniejszości, zdawałem sobie sprawę jak puste stało się moje życie. Na dodatek stopniowo wykańczały mnie te nocne wędrówki, bo prawie nie spałem, ale nie chciałem o tym napomykać, bo obawiałem się, ze nagle to wszystko się skończy.

Nadmiar "bo", które w dodatku jest dość pospolitym słówkiem, nadającym tekstowi nieco potoczny charakter. Osobiście zastanowiłbym się, zwłaszcza w takim tekście, nad użyciem od czasu do czasu bardziej eleganckiego synonimu, typu "gdyż", "ponieważ", "albowiem", "dlatego że"…

 

Sorry, jeśli za dużo się czepiam. Mój odbiór tekstu był raczej pozytywny, ale tak już mam, że łatwiej mi pisać o tym, co zgrzyta ;)

 

D_D

Twój głos jest miodem... dla uszu

Ja tam nie mam wielu uwag, poza taką, że fajne to było :) Bez oparcia na jakichś podręcznikowych strukturach, tak po prostu – od serca napisane. Nastrojowe, emocjonalne, trafiające w moją estetykę i wrażliwość.

Podoba mi się jeszcze bardziej to, że ten tekst podoba się innym :) 

Hej :)

Napisałeś piękny tekst. Jest bardzo klimatyczny, przejmujący, symboliczny. Wcześniejsi komentujący napisali już wszystko, co sama bym chętnie dodała xD

Świetnie się czytało :)

Pozdrawiam

tegarsini pu taheerni tvaernnat

A ja się będę czepiał tego, że zbyt mało jest Fanthomasa w Fanthomasie. Poetyckie to jest i owszem, ale gdzie podziało się bizarro? Mimo wszystko ode mnie piąteczka (w sensie: ocena 5)! :-)

Sympatyczne :)

Przynoszę radość :)

Chyba każdy potrzebuje czasem pobyć w samotności, ale potem przychodzi moment, kiedy mija fascynacja nią i wtedy dobrze wrócić do normalności.

 

– Nie, pew­nie mi się tylko zda­wa­ło.

Spoj­rza­łem na prze­pły­wa­ją­cą w dole rzekę, która obi­ja­ła się o ka­mie­nie, na­pie­ra­ła na brzeg, pie­ni­ła się, bu­rzy­ła i prze­le­wa­ła. Miała w sobie coś fa­scy­nu­ją­ce­go i pew­nie też po­grą­żył­bym się w tran­sie, ale nie mo­głem się wy­star­cza­ją­co sku­pić. → Lekka siękoza.

 

oba­wia­łem się, ze nagle to wszyst­ko… → Literówka.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Ładna alegoria ci wyszła, klimatyczna i nastrojowa. Niby nic nowego, ale czytało się bardzo przyjemnie.

ninedin.home.blog

Bardzo poetycki szorcik. Aż się zastanawiam, czy to nie jest aby obyczajówka (albo nawet rozważania o niej), którą należy oglądać przez metaforyczną lupę.

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka