
komentarze: 41, w dziale opowiadań: 41, opowiadania: 14
komentarze: 41, w dziale opowiadań: 41, opowiadania: 14
Opowiadanie bardzo, bardzo dobre. Szkoda tylko, że tak krótkie. Historia całkiem oryginalna, do tego zgrabnie napisana i przejrzysta, widać pisarską smykałkę (czymkolwiek ona właściwie jest). Dialogi niezłe, jednak w tym miejscu miałbym uwagę odnośnie kwestii zapisu. Miejscami nie wiem, gdzie ktoś coś mówi, gdzie myśli, a gdzie wchodzą wtrącenia narratora. Jest to jednak sprawa czysto warsztatowa, łatwa do korekty, a do tego nieprzesadnie tutaj uciążliwa. Co do opisów, to te mimo, iż minimalne (niestety), to dają radę zaciekawić i w miarę plastycznie oddać charakter miejsca, chwili czy postaci. To pozwala mi założyć, że poradziłabyś sobie bardzo dobrze przy tworzeniu opisów dłuższych, do czego w przyszłości zachęcam, a wręcz wzywam, gdyż, jeśli potencjał światotwórczy jest, to żal trzymać go w więzach lapidarności wartkiej akcji. Pomiędzy tymi dwoma, chciałoby się rzec – antagonizmami, można bowiem znaleźć złoty środek, a przynajmniej wierzę, że tak się da, gdyż mi osobiście różnie to wychodzi. W tym przypadku jednak, mam wręcz nieodparte wrażenie, że oto naprawdę ciekawa historia i dobre pomysły na świat przedstawiony (w tym na bohaterów) spotykają się z murem zbudowanym z wielu niedopowiedzeń, urwanych wątków, wąteczków i chyba (co najgorsze) pewnej chęci “parcia do przodu”. Co do spraw natury technicznej, to nie ma się chyba zbytnio czego czepiać. W jednym przeczytaniu nie wychwyciłem błędów, no, może jedynie kilka zdań jakoś zazgrzytało.
Poza tym, miałbym parę zapytań natury logicznej tudzież fabularnej;
Wirus genetyczny genofag-16: ostatnie wielkie dzieło Malcusa. Zakażenie tym wirusem, zaprojektowanym tak, by infekował wyłącznie Arkan, wywoływało szereg różnorodnych objawów takich jak:
Zaburzenia metaboliczne: pacjenci mieli doświadczać nagłych zmian w metabolizmie, prowadzących do nieprzewidywalnych wahań wagi – zarówno przyrostu, jak i spadku. Ich organizmy mogły wykazywać skrajne reakcje na jedzenie i picie, prowadzące do zaburzeń odżywiania.
Po około pięćdziesięciu godzinach od wystąpienia objawów powinien nastąpić zgon.
Mam świadomość, iż Arkanie mogą mieć odmienną fizjologię od naszej, jednak, czy w przedziale pięćdziesięciu godzin, możliwym byłoby wyraźnie stwierdzić owe zaburzenia odżywiania i różnice w masie ciała?
Nagle podszedł do mnie. Nie bałem się. Ani trochę. Położył dłoń na mojej złamanej nodze. Poczułem w niej ciepło, jakby ktoś wlał gorący płyn do moich żył. To było nawet przyjemnie. Patrzył na mnie tymi bursztynowymi oczami. Ból zniknął.
Dziwna sprawa. Wiem, że to przyszłość, a w grę wchodzą zmodyfikowane szczepy ludzkiej rasy, jednak leczenie złamanej nogi dotykiem dłoni jest już jednak zbyt ultymatywne jak na moje gusta (a wiedz, że uwielbiam wątki wszelakich dziwactw, również tych duchowych i parapsychicznych).
Moim zdaniem zwykły gest empatii ze strony Arkana, taki, jak choćby podanie wody, sprawdziłby się tu równie dobrze, a może nawet i lepiej.
rzytuliła Arkana. Jej syntetyczna tkanka wyciągała wirusa z organizmu chorego. Bioroboty miały służyć swoim panom – także lecząc ich w razie potrzeby. Gdy objawy znikły, przeniosła Arkana do kapsuły ratunkowej.
Podobnie jak w przypadku złamanej nogi, taki trochę Deus ex machina.
Podsumowując, tak jak powiedziałem na początku, widzę potencjał i namawiam do dalszego pisania. Również polecam zastanowić się, czy nie chciałabyś rozwinąć może tej konkretnej historii, na przykład w formie dłuższego objętościowo remake’u lub kontynuacji, gdyż wykreowana tutaj opowieść, aż się o to prosi.
Pozdrawiam serdecznie;)
Jeśli o czymś pomyślałeś, to znak, że to gdzieś istnieje.
Moje uszanowanie!
Tekst bardzo ciekawy, miło, że wraca się jeszcze do tamtego arcyciekawego okresu dzielnicowego rozbicia i prawdziwych (często, jak w tym przypadku, iście makabrycznych) historii z tamtych lat. Akcja toczy się płynnie, żaden błąd nie rzucił się w trakcie czytania w oczy. Bardzo dobre połączenie warstwy historycznej i nadnaturalnej. Zawsze lubiłem takie klimaty. Do tego bardzo podoba mi się brak pompatycznej przemiany Głogowczyka, przebaczenia zjawy, czy też innego równie kliszowego happy endu. Mroczna historia i jej równie mroczny finał pasuje bezsprzecznie do klimatu tamtej epoki.
Jednak jako historyk-amator z zamiłowania, miałbym dwie uwagi, a zacznę od tej najważniejszej, czyli odnoszącej się do rzeczy, która moim zdaniem dość mocno zaburza postać Henryka Grubego. Otóż w tekście pojawia się wielokrotnie informacja, jakoby Henryk błagał o wypuszczenie z niewoli, co nie jest prawdą. To właśnie jego nieugiętość i opór wobec żądań krewniaka przedłużyły jego męki w niewoli u Głogowczyka. Myślę, że ujęcie tego, bądź, co bądź, historycznego faktu w tekście dobrze “podkręciłoby” agresywny i nieustępliwy charakter widma.
Drugą, już o wiele mniej ważną kwestią, jest użycie w dialogach bohaterów nazwy panującej dynastii – “Piastowie”. Pojawiła się ona bowiem stosunkowo niedawno, już w okolicach wymierania ostatnich, bocznych gałęzi Piastów. W czasach średniowiecza zupełnie jej nie znano. Używano nazw takich jak polscy książeta/panowie albo “panowie przyrodzeni”.
Pewnie się czepiam na wyrost, plus nie każdy się takimi rzeczami interesuje, ale uznałem, że moim hobbystycznym obowiązkiem jest podzielić się tą wiedzą:D
Tekst nie dość, że bardzo dobry, to jeszcze, tak, jak powiedziałem na wstępie, przenoszący nas w czasie, a warto sięgać do historii, bo historia to my.
Pozdrawiam serdecznie!
PS Cieszy ogromnie wzmianka, iż to Piastowie Kujawscy finalnie zjednoczyli Polskę. Kujawy południowe to moje rodzinne strony, a miejsca takie jak Kowal, Płowce, czy Brześć, które znam z dzieciństwa, są właśnie ściśle związane z Kazimierzem Wielkim i Łokietkiem, a także jego ojcem Kazimierzem Kujawskim, o którym warto poczytać, gdyż oprócz bycia doprawdy sprawnym władcą Kujaw i dowódcą wojskowym, był on też wielkim awanturnikiem, który potrafił zaatakować zbrojnie rodzinę przebywającą na pogrzebie ojca (!) w Płocku z powodu niesnasek testamentowych. Warto jednak mu oddać, iż pomimo porywczego charakteru i drapieżnej polityki, sprzeciwiał się aktywnie idei zbrojnej chrystianizacji ludów pogańskich (co było wtedy dosyć nowoczesnym podejściem)
Jeśli o czymś pomyślałeś, to znak, że to gdzieś istnieje.
Finkla
Dziękuje za komentarz! Spokojnie, u mnie też kiepsko z wiedzą nt. tworzenia liryki, toteż każdą uwagę biorę do serca.
Cóż, raczej żaden z tego manifest. Zabrzmi to głupio, ale pomysł na świat przedstawiony w wierszu wziął się z jednej z moich, nazwijmy to “wizji”. Myślę, że mogę pochwalić się sporą wyobraźnią, albo nawet wręcz zbyt sporą. Ma to swoje minusy, za często bujam w obłokach, trudno mi się skupić.
I teraz już bez żadnych przenośni i symbolizmów;
Czasem, gdy zamknę oczy, pojawiają mi się pod powiekami żywe pejzaże/sceny. Niby dzieje się to w głowie, ale są to bardzo żywe migawki, zupełnie jakbym na te rzeczy patrzył. Sam nie nie wiem, jak to tłumaczyć, gdyż większość tych “zwidów” przedstawia miejsca, w których nigdy w życiu nie byłem i nie pamiętam bym je kiedykolwiek widział (większość z nich to doprawdy dziwne miejsca).
A nie lepiej framugi przyrównać do trylitów?
O matko, nawet nie znałem takiego słowa. Dzięki za poszerzenie wiedzy:D Kiedyś na pewno gdzieś “trylitów” użyję.
Jeśli o czymś pomyślałeś, to znak, że to gdzieś istnieje.
SPW
Witam i dziękuje pięknie za komentarz. Z większością Twoich uwag się zgadzam, ale są wyjątki. Oto one;
Wygląda to tak, jakbyś chciał komuś (komu ?) zaimponować (rzekomą ?) erudycją.
Nikomu nie chcę niczym imponować. Owe “wyszukane” słowa mają na celu pewne ożywienie tekstu, poprzez wzmocnienie barwności warstwy językowej. Do tego często lepiej oddają one znaczenie pewnych rzeczy, niż ich popularniejsze synonimy. Czy czasem wychodzi dziwnie i przekoloryzowanie? Cóż, zakładam, że tak.
"Po jej OGACONEJ twarzy … . ". Co to jest ogacona twarz ? Ogacony to ocieplony (słomą, mchem lub t.p.).
Spotkałem się z “ogaconą twarzą” w paru klasykach literatury. Być może to archaizm.
Mamy podszycie lasu, więc w gęstym podszyciU lasu…
Mamy podszyt lasu. Miejscownik l. pojedynczej tego słowa to właśnie “w podszycie”
"Poza cichym … skrzypieniem drzewostanu …". Drzewostan to zbiorowisko drzew pokrywające pewien obszar. Nabpewno słyszał dźwięki wydawane przez cały drzewostan ? Po co tu owo zbiorowisko ? Czy nie wystarczyłoby skrzypienie drzewa lub drzew
Ponieważ właśnie owo zbiorowisko skrzypiało. Nie rozumiem zbytnio tej uwagi To tak, jakbyś wolał, żebym napisał np. “blask domów” zamiast “blask miasta”. No cóż, tutaj to chyba kwestia gustu.
"Odłamki DRZEWOSTANU przestały …". J.w.
Teraz jednak się zgodzę, faktycznie to zgrzyta. Mogłem właśnie tutaj dać “odłamki drzew”.
"Z pomocą Pawełka pchnął ciężki odrzwia … ". SJP – konstrukcyjne ujęcie otworu drzwiowego. Nie wystarczyłyby drzwi ?
SJP – 3. «duże lub zabytkowe drzwi»
Ale ogólnie nieźle. Trzymaj się i nie odpuszczaj.
Chociaż tyle. Dzięki jeszcze raz:)) Odpuścić nie odpuszczę, obiecuję.
Jeśli o czymś pomyślałeś, to znak, że to gdzieś istnieje.
Canulas
I właśnie o tę tęsknotę tu chodzi. Owe ruiny same w sobie nie są złe. Nie wiem sam, jak to określić, to pewna kwestia wizji. Wyszło co prawda dosyć mrocznie, ale właśnie o ten ulotny, nienazwany spokój mi chodziło. Cieszę się, że się spodobało. Dzięki wielkie za komentarz:))
Jeśli o czymś pomyślałeś, to znak, że to gdzieś istnieje.
Storm
Dziękuje Ci bardzo za komentarz!
Starałem się jakoś tam liczyć te sylaby i wersy, plus w założeniu miały być trzy strofy krótkie po 5 wersów i dwie dłuższe po osiem. Ta, o której wspomniałeś, faktycznie wyróżnia się długością wersów i trochę to kłuje w oczy. Co do pesymizmu, to fakt, wyszło finalnie raczej dołująco, pomimo mojej wstępnej wizji na bardziej neutralny wydźwięk owych ruin. No ale cóż, powiedzmy, że mój zamysł nieco ewoluował w trakcie. Mam mieszane uczucia co do tych moim wypocin, ale cieszę się, iż nie jest, aż tak tragicznie.
Jeszcze raz dzięki za ocenę, pozdrawiam serdecznie;))
Jeśli o czymś pomyślałeś, to znak, że to gdzieś istnieje.
cezary_cezary
Dziękuję bardzo!
Jeśli o czymś pomyślałeś, to znak, że to gdzieś istnieje.
No nic, kolej i na mnie;
Dzień był obrzydliwie pośledni. Wracałem jakoś o godzinie piętnastej piechotą z wydziału. Jesień nie odpuszczała jeszcze ze swą wilgocią i smrodem, zaś z natury bardziej elegancka od niej zima bała się widać nadejść, chyba z uwagi na zawziętość poprzedniczki. Posyłała jedynie nieśmiałe zapowiedzi swej corocznej wizyty w formie nocnych przymrozków. Intensywny, zimny kapuśniak zdążyć już w pełni przemoczyć mi włosy i górne skraje kurtki, zaś przecieranie zroszonych mikroskopijnymi kropelkami okularów, nawet co minutę, dawało raczej mierny efekt. Zapach mokrej i ofajdanej przez ptactwo papy na blokach i dym spalanych śmieci drażnił moje nozdrza. Całe niebo pokrywała jednolicie kapa szarych chmur. Nie było ani ciemno, ani jasno. Temperatura też była raczej nijaka. Może z jakieś siedem stopni.
„Jeszcze tylko dwie minuty”, pocieszałem się w myślach.
Skręcałem w lewo przed spożywczakiem, gdy akurat moja lewa kamasza zatopiła się po kostkę w małej, niewidocznej, choć całkiem głębokiej kałuży. Naraz poczułem też wodę na skarpecie. Zakląłem głośno, zaś pijaczki siedzące na metalowym płotku okalającym żywopłot przed sklepem posłały mi ciekawskie spojrzenia. Poprawiłem kołnierz i jeszcze bardziej zdołowany wszedłem wreszcie w alejkę biegnącą wzdłuż mojego bloczyska. I wtedy z daleka ujrzałem tę całą hecę. Ze trzy radiowozy, z pięć furgonetek telewizji i całkiem spory tłum gapiów. W pierwszej chwili przemknęło mi przez głowę, że może to któraś ze staruszek poczęła przeciekać przez sufit przy błogiej niewiedzy wiecznie zabieganej rodziny, jednak skala wydarzenia wskazywała na coś innego. Z zaintrygowaniem pomaszerowałem w stronę mojej klatki, pod którą to niestety właśnie zebrał się owy tłum. Jakiś policjant stał pod daszkiem nad schodach przed drzwiami i odpowiadał na pytania dziennikarzy. Co dokładnie mówił? Nie słyszałem, bo kilkanaście rzędów gapiów blokowało mi skutecznie dostęp do upragnionego ciepła wewnątrz klatki. Zacząłem przepychać się pomiędzy słuchaczami i wtedy właśnie musiała zobaczyć mnie jedna z prezenterek stojących z ekipą za żywopłotem. W pośpiechu przedarła się przez krzaki, za nią podążyli wiernie operatorzy ze sprzętem. Dopadli mnie gdzieś między drugim a trzecim rzędem gapiów.
– Przepraszam, przepraszam! Dzień dobry, pan tu mieszka?
– Zgadza się. Stało się coś?
– Cóż, owszem. Zamieni pan z nami parę słów? Panie…?
– Robercie. Jasne, czemu nie.
– Super. To proszę, przejdziemy tutaj.
Z ciekawości i w obliczu perspektywy nudnego, wczesnego popołudnia poszedłem z nimi kawałek na ubocze.
– Dobrze, możemy zaczynać? – zapytała mnie.
– Tak, proszę.
– Tadziu – zwróciła się do brodatego operatora z kucykiem. – Zaczynamy!
– Panie Robercie, domyślam się, że jest pan studentem.
– Zgadza się.
– Tu u nas, w Toruniu?
„Nie, w Toronto”, odpowiedziałem jej złośliwie w myślach.
– Tak.
– Dobrze, mieszka pan w klatce numer 100?
– Tak, na trzecim piętrze.
– Kojarzy pan może Marcela S.?
– Chodzi o Sobotę?
– Tak. I proszę bez nazwiska od teraz.
– Przepraszam.
– Spokojnie, wytniemy w post produkcji. To znał go pan?
– Cóż, kiedyś chodziłem z nim jakiś czas na zajęcia z doktryn. Do tego mieszkam w lokalu vis-à-vis. A coś się stało? Nie żyje?
– Żyje, ale jest w tym momencie podejrzany o siedem zabójstw.
– Marcel? Jak? To pewnie pomyłka, proszę pani, wszystko się wyjaśni. Siedem zabójstw?
– Owszem. Półtorej godziny temu został aresztowany. W jego mieszkaniu znaleziono ciała nalężące do dwóch ostatnich ofiar.
Zmroziło mnie. Cichy skurwiel trzymał trupy pięć metrów od moich drzwi.
– No cóż, faktycznie nie najlepiej to o nim świadczy. Ale wie pani może coś więcej? Coś było mówione? Jakiś szerszy kontekst?
– Właśnie rozmawiamy z mieszkańcami. Teraz padło na pana. A zatem…
– Co mówili? – przerwałem jej.
– Że notorycznie chodził w ubłoconych butach.
– O Boże, mógł z grzybów wracać. Albo skąd inąd. Pełno błota teraz, to jeszcze nic.
– Albo, że, cytuję, słychać było krzyki po nocach.
– To potwierdzam, parę razy sam słyszałem.
– Nie zapytał pan go o to?
– Był trochę podejrzany pod względem psychicznym, nie chciałem go peszyć pytaniami. Rozumie pani, myślałem, że to on sobie krzyczy.
– No tak, rozumiem. Wątek zdrowia psychicznego tutaj też się pary razy przewijał. Powie pan coś więcej na ten temat?
– No cóż, dziwny był. Wiecznie przygnębiony, powolny taki…
– No dobrze, ale chodził pan z nim na zajęcia, tak? Znał go pan dobrze?
– No, tak z grubsza. Kiedyś, myślę, że się nawet lubiliśmy. Ale potem kontakt przygasł. Cóż, ha… Przestał mnie chyba lubić.
– Ma pan jakiś pomysł dlaczego?
– Cóż, mam. Za często się uśmiechałem.
– Słucham?
– No za często się uśmiechałem. Chyba tego nie lubił. Mówiłem, to zgorzkniały typ. W pełni tego słowa znaczeniu.
– To bardzo ciekawe, co pan mówi, gdyż, według niepotwierdzonych informacji, Marcel S. wycinał swoim ofiarom smutny grymas na twarzach.
– Jaki grymas?
– No smutną buzię. Rozcinał zwłokom poliki w dół żyletką.
„Odwrócony Joker, psia mać”, pomyślałem.
– O. Hm… Może miałem być następny? – zaśmiałem się nerwowo, jednak w duchu mnie już dość mocno zmroziło.
– Smutny wampir, rzeźnik z Bielan. Na pewno coś pan słyszał.
– No tak, coś kojarzę… Hm. Cóż, no makabra. Sprawa sprzed dwóch lat, dobrze pamiętam?
– Zgadza się. I chyba właśnie doczekała się finału.
– Miejmy nadzieję. Bo szkoda, jeśli coś powstrzymywałoby ludzi przed uśmiechaniem.
Jeśli o czymś pomyślałeś, to znak, że to gdzieś istnieje.
Arcyciekawy tekst, ale najpierw kilka uwag;
Na jej nosie spoczywały delikatne okulary, po ubiorze, że musiała należeć do sekcji informatycznej.
Tu chyba zostało zjedzone “jej (ubiorze) wywnioskował”.
ale za każdym kolejnym podejściem miał wrażenie,
Lepiej byłoby “z każdym kolejnym”.
*
Trzy gwiazdki, najlepiej pogrubione ( * * * ) czytelniej rozgraniczałyby fragmenty tekstu.
Do reszty nie mogę się przyczepić, jedynie mogę zasugerować odrobinę dłuższe opisy (myślę, że zwłaszcza te dotyczące wystroju wnętrza statku feralnej misji dobrze podkreśliłyby wyobcowanie bohatera). Fabuła doprawdy wyśmienita, toteż boli nieco fakt małej objętości tekstu. Bo to właśnie opowiedziana przez Ciebie historia sama w sobie jest najmocniejszym punktem tego opowiadania. Oszczędność świata przedstawionego co prawda upłynnia akcję i nie zaburza budowanego napięcia, jednak chętnie zobaczyłbym tutaj “coś więcej”.
Nic ponadto chyba nie wymyślę. Arcyciekawa, nietuzinkowa historia z potencjałem. Może zatem tekst zasługuje na swój remaster, bądź też kontynuację?
Pozdrawiam serdecznie:))
Jeśli o czymś pomyślałeś, to znak, że to gdzieś istnieje.
– Ale to tylko tak mi się wydaje, nie jestem astronomem. Możesz o to w razie potrzeby popytać gdzieś na forach astronomicznych czy naukowych, pewnie tam będą lepiej zorientowani. O ile to potrzebne. Bo ja to mówię jako ciekawostkę, jak piszesz raczej bajkowo to w sumie ta cała fizyka nie jest aż tak potrzebna :)
Coś tam poszperam na pewno.
W sf coś podobnego można pomyśleć z handlem prętami uranowymi, jakieś lewa nadprodukcja u fabryk albo “spisanie na złom” prętów jakie są złomem tylko teoretycznie itd. Się pomyśli to pewnie coś się wymyśli :)
Ciekawa i na moje całkiem logiczna wizja.
a Kosmowoj to nie słyszałem wcześniej.
Nic dziwnego, bo jest mojego autorstwa. Choć myślę, że jego zdrobnieniem mógłby być Wojtek ;)
Po prawdzie to tylko moja uwaga nt. imion i nazw więc nie musisz się tym tak przejmować, ot rzuciło mi sie to w oczy to powiedziałem i tyle. :)
Uwaga jest jak najbardziej słuszna, toteż szybciej objawie postaci z mieszanymi nazwiskami (które to często pochodzić będą z fabuły powieści), ale na wszystko przyjdzie czas.
Jeśli o czymś pomyślałeś, to znak, że to gdzieś istnieje.
Nieznajomy powoli przeżuwał każdą potrawę, z trudem łykając.
Coś mi tu zgrzyta. Może lepsze byłoby “przełykając” albo nieco inny szyk?
Nikt inny nie otwarł drzwi.
Tutaj też. Wiem, wiem, “otwarł” to też poprawna forma, ale jakoś tutaj niezbyt mi nie pasuje.
A nazajutrz Patrycja znalazła w skrzynce pocztowej paczuszkę, zawierającą milion dolarów
Całkiem sporawa musiała być ta paczuszka;)
Przyjemny, zgrabny tekst. Pomimo jego domyślnego finału przemyconego w tytule, na końcu szczerze się zaskoczyłem. Krótki, ale jasny i ponadczasowy w wydźwięku moralitecik. Pamiętajmy, warto pomagać (bez względu na potencjalny milion dolarów)
Pozdrawiam serdecznie
Jeśli o czymś pomyślałeś, to znak, że to gdzieś istnieje.
– Bo to ciekawy koncept, jak najbardziej pasi do klimatów postapo. Właśnie dlatego ja go użyłem w swoich sesjach. W nowoczesnej wojnie zapewne nie przetrwałby taki wehikuł zbyt długo. Ale w postapo mógłby mieć rację bytu.
To na pewno, symbolizuje to właśnie dobrze jakieś tam przejście od czasów dobrych do czasów złych. Najpierw wozisz czymś emerytów i dzieci do szkoły, a potem to opancerzasz i strzelasz z tego do wroga po szosach opuszczonych autostrad. Realia walki musiałyby być już jednak bardzo mocno zdegenerowane, by takie ustrojstwo miało rację bytu. Do tego płaski, niewyboisty teren byłby mile widziany:D
Jeśli o czymś pomyślałeś, to znak, że to gdzieś istnieje.
Chyba nawet padła ta nazwa tylko, nie skojarzyłem, że chodzi o księżyc na jakim dzieje się akcja i myślałem, że to jakieś inne miejsce.
Nie padła, jeszcze muszę to sobie ogarnąć w głowie wszystko, gdyż właśnie nie byłem pewien czy ta koncepcja jakoś zagra i chciałem poczekać, ale już po publikavji zdałem sobie sprawę, że może być;)
W sumie pewnie sam wpadniesz na to co ci najlepiej pasuje :)
Chyba to mini streszczenie będzie optymalne.
Oki, dzięki za wyjaśnienie tych ram uniwersum to pomaga skumać niektóre momenty opowiadania :)
Nie ma problemu. Jak Cię zaciekawi jakiś wątek, którego akurat nie rozwinąłem zanadto, to pytaj śmiało. Wiadomo, że przez fakt mojego autorstwa, inaczej pojmuję pewne rzeczy, zaś czytelnikowi może umknąć (całkiem zrozumiale) jakieś połączenie faktów czy kontekst.
– Co do technikaliów to ja też nie jestem fizykiem ani inżynierem. I tylko ogólnie znam zarys zagadnienia na swój amatorski sposób. Myślę, że jak piszesz to sf bardziej fiction niż science to chyba nie jest to aż tak istotne. Statki po prostu mają reaktor co je napędza i jak działa to latają.
– Ciut bardziej detalicznie to zapewne zależy to od prędkości ucieczki. Ogólnie im masywniejszy glob (niekoniecznie większy) tym silniejsze przyciąganie i aby je pokonać potrzebna jest większa prędkość ucieczki. Tu masz tabelkę dla orientacji jak to wygląda w US: https://pl.wikipedia.org/wiki/Pr%C4%99dko%C5%9B%C4%87_ucieczki
– Księżyc Urana zapewne miałby mniejszą prędkość ucieczki niż Ziemia np. dla Ariela to 0,56 km/h gdy dla Ziemi to 11,2 km/h. Czyli pod względem samej prędkości ucieczki po takim księżycu powinno się latać wielokrotnie łatwiej (mniejsze wydatkowanie energii) niż na Ziemi.
– Jeszcze może być ważna gęstość atmosfery. Np na Wenus jest strasznie gęsta i ma ok 400*C. A rozmiarowo i gęstościowo to bliźniaczka Ziemi. W opowiadaniu wygląda, że ludzie zachowują się jak w ziemskiej atmosferze więc miałaby pewnie podobny skład i gęstość (nie uzywają masek tlenowych ani skafandrów ciśnieniowych).
– Więc raczej powinno się na tym księżycu latać znacznie łatwiej niż na Ziemi i koszt energetyczny powinien być wielokrotnie mniejszy. Oczywiście jeśli próbować się silić na jakiś realizm bo jeśli nie jest to istotne dla fabuły to nie ma się co tym przejmować i pisz jak ci wygodnie :)
– Ogólnie do poruszania się w atmosferze można dzięki silnikom jakie wytwarzają odpowiednio silny ciąg – tak jak u nas rakiety. Wtedy zwykle sa właśnie b.szybkie ale niezbyt zwrotne. Albo dzięki sile nośnej jak u nas samoloty. Jeśli statek miał być ogromny jak w opisie to pewnie latałby dzięki silnikom a nie skrzydłom. Gdyby jednak miał zawisać w powietrzu jak śmigłowiec chyba powinien mieć dysze skierowane na dół aby tak się tam zastopować w powietrzu w jednym miejscu. I znów możesz się też za bardzo tym nie przejmować i uznać, że statki latają jak u nas UFO czyli tak jak chcą i aby to pasowało. Ino wypadałoby być konsekwentnym.
– Mimo wszystko wydaje mi się, że to nie zmienia pierwotnego mojego spostrzeżenia czyli, że energetycznie taniej byłoby wylądowac niż zawisać w powietrzu. I tak musieli zastopować statek aby odebrać gości. Równie dobrze mogli wylądować. Zwłaszcza dziwnie to wygląda jeśli jak mówisz piraci muszą oszczędzać energię. Jak mówię, jeśli chcesz aby nie lądowali idzie to prosto zamienić na inny pretekst do pozostania w powietrzu niż potrzeba oszczędzania energii. Ale to moja opinia tylko jeśli ci pasi tak jak jest to szpoko :)
No to masz rację. Domyślna przewaga warstwy fiction w “Predyktorze” jakoś mnie tam ratuje przy mojej raczej niewiedzy w tych sprawach, ale mógłbym jednak czasem te sprawy jakoś logiczniej wyjaśniać.
Co do spraw okołourańskich księżycy, to wyobraziłem sobie, że są w pełni sterraformowane, również w kwestii ciążenia (może udało się przez wieki zmienić ich masę, czy coś?)
Oczywiście to może być kontrolowane przez państwo tak jak i u nas z paliwem czy spirtusem.
No coś w ten deseń. I o ile na przykład sam zakup nie byłby zawsze kontrolowany i istniałyby swoiste stacje paliwowe, jak wspomniałeś, to mógłby istnieć jakiś weryfikowany regularnie przez państwo dokument, bądź elektroniczny profil “kupca izotopów”.
Ciekawa koncepcja, dzięki za wyjaśnienie. Ale jeśli tam nie mieszkają tylko potomkowie Polaków to może dobrze by było aby w nazwach czy załogach pojawiały się także inne niż typowo polskie zestawy imion i nazwisk. Już sama trójka bohaterów po części zapycha ten slot. Możesz też pomieszać pochodzenie np. polskie i nie-polskie imiona z nazwiskami. I taka załoga piratów to świetna okazja na spotkanie różnych niespokojnych duchów z innych zakątków tego systemu :) Ale to tylko moja sugestia, nic więcej :)
Tu się zgodzę połowicznie. Faktycznie przy piratach mógłbym zrobić, tak jak wspomniałeś, ale co do głównych bohaterów to imiona Kosmowoj i Aurora nie są myślę typowo polskie, mimo iż brzmią “polsko”.
A co do mieszania, to w pełni się zgadzam. W “Predyktorze” słabo to rozwinąłem, ale pojawią się jeszcze takie “mieszane” personalia osób. W samym uniwersum mam sporo takich postaci, jednak to głównie w samej powieści, o której wspomniałem, gdzie akcja toczy się w sercu Unii Technicznej, przy szczytach jej władzy (głównie w stolicy). I pomimo, że większość bohaterów mówi po polsku, to charakter stolicy i pewna “pradawność” sektorów przy samym Jowiszu, powoduje jakąś tam mnogość obcobrzmiących nazwisk. Tam do tego jest względny spokój w porównaniu do nowych nabytków technokratycznego imperium, w których w mojej wizji (tak jak przy omawianym Uranie) różnice etniczne są bardziej zarysowane i głoszone przez miejscową ludność ( bardzo uproszczony podział: polskojęzyczni technicy i kadra wojskowa, rosyjskojęzyczni cywile i żołnierze, angielskojęzyczni kupcy i przedstawiciele zagranicy)
Jeśli o czymś pomyślałeś, to znak, że to gdzieś istnieje.
– Aha o to chodzi. No ale akurat SR są z podręcznika do neuro. Część świata przedstawionego w tym opowiadaniu jest wspomniana w podręcznikach. Nazwy i wygląd Sand Runnerów i Huronów. Holyfield z niebieskimi oczami jako szef wszystkich SR. Big Mo jako jeden z tzw. magicznej szóstki Huronów czyli ich HQ. Trzy Pióra jako Indianka i jedna z najlepszych zwiadowców Huronów. Strzelnica jako jeden z punktów na terenie SR i wspomniane o owych meczach Runnerów z innymi gangami lub gośćmi jako zahaczka fabularna pod sesje co jak widać wykorzystałem.
No tak już się domyślałem, że operujesz na tych realiach i nazwach z RPG’a. Musisz wybaczyć mi moje zagubienie, ale słabo się orientuje w tej nomenklaturze. Chyba to bariera międzypokoleniowa:D
W sesji (w poprzedniej kampanii do czego jest nawiązanie w tym opowiadaniu) to był autobus z domontowanymi blachami jako dodatkowym pancerzem i zamontowanymi karabinami maszynowymi. Guido wynegocjował od Holyfielda jego wypożyczenie w zamian za łupy z wyprawy. Ale w trakcie zimowych walk stracili tego gunshipa a łupów wcale nie było tak wiele. Do tego nawiązuje początek tego opowiadania przy ich spotkaniu.
Przysięgam, że akurat we wtorek jadąc do ortopedy komunikacją z nudów rozmyślałem nad możliwością przekształcenia autobusa w opancerzony krążownik lądowy w warunkach postapo. Kiedyś widziałem coś podobnego na jakimś Discovery, ale tam uzbrojeniem był paintball. Chyba przedawkowałem uniwersum Mad Maxa:D
– Jeszcze raz dzięki za poświęcony czas i dobre słowo :) I Tobie też życzę powodzenia w pisaniu :)
Dzięki wielkie!!!
Jeśli o czymś pomyślałeś, to znak, że to gdzieś istnieje.
Pipboy79
Przeczytałem :) Ciekawie się czytało. Widać, że to część jakiejś większej całości. Przez co trochę trudno złapać większy zoom. Ale czytało się ciekawie, ładnie rozbudowany świat, widać, że masz to przemyślane co jest co.
Dziękuję ślicznie:D
Dobrze wyszły sceny walki. Na początku o tym pobojowisku gwardii i pod koniec jak jest dobrze podkreślony chaos i skala większej bitwy. To mi się podobało.
Militaryzm w fantastyce to poniekąd mój konik, cieszę się, że przekłada się też to jakoś na jakość.
– Gdzie się toczy akcja? Bo nie jest to chyba wspomniane. Domyślam się z opisów, że na Arielu albo innym księżycu Urana. I to zterraformowanym. Inne chyba też.
Zgadza się. Akcja tych pierwszych dwóch opowiadań dzieje się na fikcyjnym(!) księżycu Urana o nazwie Lizander. Wiem, dziwna idea, ale to poniekąd ważne dla całokształtu uniwersum. Może to trochę degradować gatunkowo cykl przenosząc go do science fantasy, ale Uran ma 28 księżycy, plus dobrałem nazwę w zgodzie z resztą jego naturalnych satelit (ich nazwy pochodzą głównie z dzieł Szekspira, zaś Lizander jest postącią ze “Snu nocy letniej) więc póki co jakoś to się rozejdzie po kościach. Poza tym… Seria “Predyktor” będzie trochę baśniowa i nadnaturalna, ale spokojnie, całokształt będzie trzymał się mocno realizmu choćby w kwestii technologii, polityki, wojska i innych tego typu spraw.
– Co do opisów i detali to mam dwojakie wrażenie. Jeśli by to czytać jak książkę albo powieść w odcinkach czyli być po poprzednich rozdziałach to okey, bo by sie pewnie pamiętało co było wcześniej. Ale jeśli wziąć pod uwagę, że (jak sie domyślam) wrzucasz tu jako osobne opowiadania może się zdarzyć, że będzie to czytał ktoś nowy, kto nie zna poprzednich części. Wtedy przydałoby się jakieś przypomnienie/opis/wstęp co się działo i dlaczego. Tu na początku masz wspominany jakiś kombinat, pobojowisko gwardii ale jak się zaczyna czytać od tego to nie wiadomo ocb, co się działo wcześniej. Mówię, to nie jest problem jak ktoś jest stałym czytelnikiem i zna poprzednie części ale jak ktoś nowy no to brakuje takich info.
Bardzo ciekawe spostrzeżenie, które teraz sprowadziło mi do głowy pomysł może jakichś krótkich przypomnień na początku każdego “odcinka”? Taka jakby retrospekcja, jak w serialu… Pomyślę, bo to byłoby chyba całkiem spoko, tak jak mówisz, dla tych nie na bieżąco.
– Ładne opisy przyrody ale nie za dużo. Techniczny żargon/wynalazki też jest okey, z umiarem ale podkresla, że to sf w kosmosie.
Ponowne dzięki:D
– Jeśli to jest jakiś księżyc Urana to zapewne jest to mniejszy obiekt od Ziemi. A więc zapewne i ciążenie byłoby mniejsze. A ludzie i obiekty zachowują się jak przy ziemskim. Jeśli obiekt jest mniej masywny to ciążenie powinno być mniejsze czyli np. wyglądać bardziej jak na Księżycu niż na Ziemi. Chyba, że jest to gdzieś wyjaśnione we wcześniejszych częściach dlaczego tak to wygląda. Albo wystarczy ci, że jest “filmowe” czyli jest jakie jest i nie jest to istotne w tym uniwersum. Piszę o tym bo rzuciło mi się to w oczy a nie, że to wada.
Będzie kontrowersyjnym, to co powiem, ale księżyce Urana nie są niemożliwe do pełnej terraformacji. Akcja dzieje się pod koniec IV wieku trzeciego tysiąclecia, toteż w moim wyobrażeniu wszystko, co dało się już w okolicy naszej gwiazdy sterraformować, w tym uniwersum sterraformowano. Wiadomo, takie rzeczy, jak jasność i wielkość słońca na niebie, długość dnia czy odcień chmur są inne, ale to staram się jakoś subtelnie podkreślać w tekście. Plus chcę żeby, tak jak powiedziałeś, było jednak trochę filmowo;)
– Moment przyloty piratów. I jak Aurora mówi, że zawisną ale nie będą lądować bo szkoda im energii. To jest oczywiście jej opinia i nie musi być zgodna z prawdą zwłaszcza, że chyba nie jest ona mózgowcem w ekipie. Ale wydaje mi się, że energetycznie to taniej by było wylądować. Póki silniki pracują to w każdej sekundzie zużywają jakąś porcję energii. To jeszcze zależy też od ciążenia, prędkości ucieczki itd. co wspomniałem powyżej. Mam wrażenie, że w tej scenie jest przewaga efektownści nad efektywnością :) W razie czego można by to prosto zastąpić argumentem, że piraci nie chcą lądować bo obawiają się zasadzki, niepewnego gruntu czy coś w ten deseń, efekt ostatecznie byłby podobny czyli nie lądowaliby. Ale jak to ma jakąś swoją wewnętrzną logikę z tą energią w uniwersum to szpoko.
Faktycznie, jej słowa tutaj to trochę luka fabularna. Wyobrażałem sobie, że okręt nie jest specjalnie szybki w atmosferze itp, zaś nadrabia to pewną stabilnością i jakby dryfowaniem (może jakieś mechanizmy antygrawitacyjne? Hm… Nie jestem zbytnio naukowcem, toteż myślę, że długo nie wpadnę na jasne zasady działania większych machin w tym uniwersum). Z tego względu lot to nie problem, ale już lądowanie takim kolosem na lesie i szybkie poderwanie go w niebo już tak. Plus piraci byli tam przelotem, zobowiązali się zabrać trójkę zbiegów z uwagi na jakieś tam konszachty sprzed lat z Aurorą, ale raczej nie fatygowali by się aż tak, żeby dla nich lądować i tracić czas i środki.
– Łańcuch windy. Zdziwił mnie. Taki sf, podbój US a tu staromodny łańcuch windy. Podobnie jak te skrzypiące mechanizmy statku tu czy tam. Chyba, że to częśc tej konwencji komediowej co wspomniałeś na początku to okey, nawet by pasowało.
Tutaj trafiłeś w dziesiątkę:D Dla mnie przezabawnym jest, że w zamaskowanym na niebie lekkim niszczycielu kosmicznym nagle otwierają się wrota i zamiast jakiegoś drona, teleporta, czy Bóg wie czego, spuszczają zardzewiają klatkę na łańcuchu. Cóż, nie jest to jakoś specjalnie obrazoburcze dla oprawy sci-fi, ale tak, chodziło mi o komizm sytuacji. Dodałbym jeszcze powód fabularny, czyli fakt, że piraci Kuklewicza zdążyli przez lata zapuścić niemiłosiernie Śmiałego II.
Niezbyt znam technologię i logikę bitew okrętów. Ale chyba powinny mieć już radar. Nie wiem czy kamuflaż piratów działa na radar. Jeśli jest tylko optyczny to statek powinien być nadal wykrywalny termicznie czy radarowo. Dziwi mnie też zużywalność energii. To, że trzeba oszczędzać na niepełnym kamuflażu. To aż tyle zżera energii? W porównaniu do systemów podtrzymywania życia, dział energetycznych itd? No chyba, że ma to swoją logikę w uniwersum to szpoko.
Faktycznie, o radarze zapomniałem. Co do energii, to wyobraziłem sobie, że na tej łajbie są co najmniej dwa reaktory jądrowe (i to takie z IV tysiąclecia!), ale piraci wciąż oszczędzają, na czym się tylko da. Kasę co prawda mają, ale odpowiednie izotopy w niemalże policyjnym państwie niełatwo zdobyć. Co do dział, tych głównych na wieżach artyleryjskich, to akurat one są na Śmiałym II konwencjonalne, z pociskami.
Polonizacja kosmosu. Sporo imion, monet, nazw jest polskiego pochodzenia. Co sprawia wrażenie, że to uniwersum lub jego wycinek przedstawiony na tym księżycu jest spolonizowana. Trochę to dziwne, że poza wkurzonymi Chińczykami z końca sceny niewiele jest śladów innych narodów. Ale znów jak to ma być prześmiewcza groteska rodem z Walaszka to mogłoby pasować.
W tym uniwersum komunizm upadł trochę później, i Układ Warszawski (oczywiście równolegle z NATO) zajął się poważniej i efektywniej kosmosem, niż to miało miejsce w naszej rzeczywistości. W ogromnym skrócie, gdyż te materie wyjaśniam dokładnie w sporawej powieści nad którą pracuję (a która to jest poniekąd bazą fabularną dla tego uniwersum), to jednym z państw powstałych w sterraformowanym wszędzie Układzie Słonecznym była Unia Techniczna, obejmująca parę księżyców Jowisza. Tam przeważającą większość stanowili koloniści polskiego pochodzenia, którzy to już jednak po wiekach są bardziej przywiązani do swych sektorów (główne jednostki administracyjne budujące Unię Techniczną) niż do ziemskiej ojczyzny przodków. Coś na kształt dzisiejszych USA względem Wielkiej Brytanii. Język, powiedzenia, zwyczaje i mentalność niemalże te same, ale żaden Amerykanin nie nazwałby się Anglikiem.
No, ale wracając. Unia Techniczna w końcu wyrosła na jednego z głównych graczy w Układzie Słonecznym, zdominowała inne państwa przy Jowiszu i Saturnie (bądź je wchłonęła) i wyrosła na układowego lidera Technokracji. Związała przy tym układami dependencyjnymi bratnie państwa technokratyczne, robiąc z nich (często za ich zgodą, bądź na nawet ich wniosek) terytoria podległe i protektoraty. W takiej właśnie dependencji, czyli w Związku Technokratycznych Sektorów Urana, dzieje się akcja. Co do struktury etnicznej, to akurat przy samym Uranie w mojej wizji najwięcej jest osób rosyjskojęzycznych, na drugim miejscu są polskojęzyczni osadnicy (i technokratyczna kasta panująca) z Unii Technicznej, zaś na trzecim szerokopojęci anglosasi.
Irytują mnie utwory jak jest jedna super-postać jaka zawsze ma rację genialny plan i zbiera podziw od pobocznych postaci.
W tym widzę bardzo się zgadzamy.
– Ogólnie fajny pomysł na uniwersum, postacie, opowiadanie zdecydowanie na plus :)
Bardzo dziękuję! Zachęcam do czytania i komentowania następnych części. Podejrzewam, że za tydzień, dwa, powinien się pojawić “Predyktor i bitwa w chmurach”. Mam nadzieję, że tam również spotkamy się w komentarzach;)
Jeśli o czymś pomyślałeś, to znak, że to gdzieś istnieje.
Canulas
Niezbyt przychylnym okiem spoglądam na sam, naładowany informacjami, początek. Wydaje się lekko napuszony, niemal grafomański. Później na szczęście luzujesz dobrym dialogiem.
Masz rację, opisy mnie czasem pochłaniają i wychodzi różnie. To moja bolączka.
– Genialny plan – syknęła aurora.
Gniewne syknięcie zogniskowane na dwóch wyrazach. A przy dłuższej albo bym zmienił na coś innego albo bym to przeciągnął na: syczała Aurora.
No ale to takie tylko moje spostrzeżenia.
Pełna zgoda, nie zwróciłem na to uwagi, a faktycznie kłuje to w oczy.
Towarzyszył mi dysonans na linii żywe, fajne, wpadające w ucho dialogi – ściany tekstu opisowego, skrzętnie obładowane informacją.
Jeszcze nie znalazłem chyba w tej materii złotego środka:((
Całość to trochę takie: Ballada o Hello Jones albo może coś z Jodorovskiego,
Zrobiłem research cóż to jest, i z tego pierwszego na pewno będzie u mnie duży zasięg czasowy akcji, obejmujący sporą część życia bohatera, zaś drugie porównanie, to już chyba za duże wyróżnienie dla mnie, haha.
polecam przefiltrować z nastawieniem na odchudzenie tekstu. Wiem, łatwo mówić. Sam nienawidzę ciąć. Czuję się, jakbym skrobał nożem własne żebro, no, ale mimo wszystko sugeruję.
W następnych częściach predyktorskiej serii popracuję na tym. Co do cięcia nożem żebra, to trafniej bym tego nie ujął.
Wielkie dzięki za komentarz, pozdrawiam!
Jeśli o czymś pomyślałeś, to znak, że to gdzieś istnieje.
Co do przecinków czy zbyt długich zdań okey, przypuszczam, że masz rację. Ale trudno mi nad tym zapanować jak piszę na gorąco. A gdy już napiszę to nawet jak sprawdzam to trudno mi to wyłapać samemu bo wciąga mnie fabuła. Nie stać mnie aby spojrzeć na własny tekst na zimno, z odpowiednim zoomem. Orty to autokorekta raczej wyłapie ale już sam sens zdania czy przecinki to nie. Do tego potrzebny jest żywy czytelnik. Więc to stała bolączka moich tekstów no ale mnie samemu trudno coś nad tym poradzić.
Jak najbardziej rozumiem. Pisanie pod natchnieniem ma swoje plusy i minusy, a do tych drugich należy na pewno trudność w analizowaniu na bieżąco tworzonego tekstu. Sam często tego doświadczam i myślę, że najlepiej po prostu już jakiś czas (nawet dzień, dwa) po napisaniu usiąść w wolnej chwili, będąc wyspanym, najedzonym oraz zrelaksowanym i spojrzeć właśnie z góry na własne słowa.
– Dzięki za dobre słowo :) Cieszy mnie to bo własnie ten aspekt jest dla mnie jednym z istotniejszym przy pisaniu, zwłaszcza akszynów :)
Nie ma za co, nikomu nie kadzę, wyrażam tylko swoje spostrzeżenia:D
– Ale tu to trochę nie jestem pewien co masz na myśli. Jak to “wyeksponowanie graficzne” miałoby wyglądać?
Już spieszę z odpowiedzią. I nadmienię, że nie jestem przekonany, co do poprawności warsztatowej zabiegu, który właśnie Ci przedstawiam, gdyż wpadłem na niego w toku pracy nad pewnym opowiadaniem, dość ciężkim pod względem narracji (jeszcze go tutaj nie publikowałem). I oczywiście nie twierdzę, że to ja go wynalazłem:D Pewnie jacyś znawcy literatury nazwaliby fachowo to, o czym teraz mówię. A chodzi tutaj o wydzielanie akapitami, albo nawet większymi odstępami między wierszami całych zdań, albo nawet pojedynczych haseł. Coś na kształt widzialnego, osobnego słowa klucz, którego waga fabularna wymaga, by czytelnik dłużej zatrzymał na nim oko.
Na przykładzie Twojego tekstu mogłoby to wyglądać np. tak;
Wystarczyło wytłuc na resztę meczu resztę sił życiowych z reszty Huronów którzy pozostali na boisku. Ci zresztą obecnie wyglądali jak zagubione stadko psiaków bez przewodnika stada. Wylosowany został scenariusz obrony bazy. Huroni mieli się bronić a Runnerzy atakować. Ci ostatni nie byli tym losowaniem zachwyceni bo scenariusz sprzyjał obrońcy. Ale ich miny zrzedły gdy od strony trybun zauważyli ruch. Powolny, kuśtykający ale nieustępliwy ruch. Widownia na moment zamarła z niedowierzania podobnie jak i oni. A potem ze strony Huronów poleciały wiwaty i okrzyki radości.
Big Mo! Big Mo wracał do gry! A jednak był chyba niezniszczalny tak ja się o tym mówiło.
Był ledwo przemyty od ściekającej krwi pokryty bielą bandaży i plastrów, kuśtykający ale jednak człapał w stronę boiska aby wesprzeć swoją drużynę w finałowej grze.
===
– Anglicyzmów? Jakich anglicyzmów?
Może odrobinę źle się wyraziłem, ale chodziło mi o angielskie słowa, które mogłeś zamienić na polskie odpowiedniki, albo spróbować przetłumaczyć wedle uznania, najlepiej kreatywnie, np:
Zamiast gunship’u – kanonierka, albo coś szalonego jak strzałołódź, albo działokręt (Wiem, brzmi okropnie, ale wiesz, co mam na myśli.
No, albo zamiast Sand Runners – Piaskobiegi, Piachogońcy, albo Pyłosprinterzy
– Dzięki za konstruktywną krytykę i poświęcony czas. No i powiew optymizmu :) Byłem ciekaw jaki będzie odbiór moich tekstów dla ludzi spoza forum/sesji no i jesteś jednym z tych co dał mi na to odpowiedź :)
Cieszę się, że mogłem jakoś podoradzać i powiedzieć, co widzę spod kątów innych, niż Ty jako autor. :D Wiem dobrze, jak to buduje i motywuje do pracy. Także no… Trzymaj się i twórz dalej!
Jeśli o czymś pomyślałeś, to znak, że to gdzieś istnieje.
Cóż, przeczytałem całe i nawet gdzieś w połowie się wciągnąłem, ale miałbym parę uwag.
I zacznijmy może właśnie od tego, co mi tutaj nie zagrało. Brak przecinków w miejscach, gdzie powinny być, kłuje w oczy i niestety zaburza proces czytania. Miejscami, z tego właśnie powodu, trzeba było się domyślać sensu zdań. Kolejnym problemem, który już jednak dawał o sobie znać znacznie rzadziej, to bardzo skomplikowane, zagmatwane i miejscami źle skonstruowane zdania. Czasem lepiej jest podzielić na krótsze zdania takie monstra, by czytelnik (albo nawet i sam autor) nie pogubił się w ich wydźwięku. Miejscami trudno bowiem było ocenić, co z czego wynika w danej sytuacji. Ostatnią rzeczą, do której się przyczepię, to częste powtórzenia i lekko nielogiczne zwroty jak np;
Viper też przytaknęła ruchem głowy wycierając wreszcie twarz z krwistej miazgi.Viper też przytaknęła ruchem głowy wycierając wreszcie twarz z krwistej miazgi
“Przytaknąć ruchem głowy” to jak “kopnąć kopniakiem”. Słowo miazga sugeruje natomiast, że wytarła sobie twarz z jej odpadających fragmentów, tkanek, a podejrzewam, że chodziło o samą krew.
Zostało jej już z tuzin kroków gdy nagle usłyszała jakiś dziwny, ostry świst i prawie w tym samym momencie coś ją podcięło za nogi. Grzmotnęła z całej, rozpędzonej siły w glebę.
Podciąć można kogoś lub część jego ciała, której destabilizacja powoduje w danym momencie utratę równowagi, ale nie można kogoś podciąć “za coś”. Siła zaś nie może być rozpędzona. Lepiej byłoby: “coś podcięło jej nogi” i “Rozpędzona grzmotnęła z całej siły w glebę”
Los Trzech Piór wołał o pomstę do nieba a gdy taka opoka jak Big Mo runęła pod ciosami i butami Runnerów w szeregi Huronów wyraźnie wkradło się zwątpienie. Co niejako kontrastowało z pewnością siebie i nonszalancją Runnerów na boisku.
Myślę, że w tym zestawieniu nie mamy do czynienia z “niejakim” kontrastowaniem, tylko raczej ze sporą, wyraźną i godną podkreślenia różnicą w zachowaniu członków obydwu drużyn.
Wówczas oberwał i padł, trafiony przez Trzy Pióra.
“Oberwał i” w tym zdaniu jest zupełnie niepotrzebne.
No, ale takich kwiatków nie jest specjalnie dużo, toteż może czepiam się na wyrost.
Co do zalet, to jak wspomniałem na początku, dobrze się czytało, zaś wymienione przeze mnie powyżej wady, nie zaburzyły w pełni przyjemności z chłonięcia tekstu. Osoby, ruchy, słowa i opisy kolejnych ciosów bez wątpienia wyszły żywo, namacalnie, był w nich jakiś pierwiastek przyjemnej realności. To wszystko wytworzyło dynamikę i napięcie, które Tobie wyszły bardzo dobrze. Sugerowałbym jednak w tym miejscu, by co ważniejsze momenty i tzw. cliffhanger’y były wyeksponowane graficznie podziałem tekstu, albo też podkreślane sekwencjami krótkich zdań, choćby w formie haseł czy onomatopei . Ale to już moja sugestia, a nie kwestia samej poprawności.
Bardzo spodobała mi się jakaś tam kreacja uniwersum, która, choć niestety bardzo skromna, to raczej klimatyczna i z przysłowiowym “pazurem”. Jeżeli będziesz kontynuował tę serię, doradzałbym skupić się mocniej na świecie przedstawionym, gdyż czuję, iż jego budowa, może być Twoją bardzo, ale to bardzo, mocną stroną. Niestety nie dałeś mi zbyt wielu przesłanek, bym tak sądził, ale takie właśnie mam przeczucie. Tak samo jest ze słownictwem (swoją drogą bardzo bogatym), ale tutaj raczej nie mam się do czego przyczepić. No, może poza nadmiarem anglicyzmów, ale to już bardziej kwestia mojego gustu. Rozumiem oczywiście, że akcja toczy się w Ameryce Północnej, jednak słowa stricte angielskie można było ograniczyć do nazw własnych i imion, pozostawiając więcej naturalności w opisywaniu rzeczy pospolitych. Neologizmy to świetna zabawa, zwłaszcza w naszym natywnym języku, która uatrakcyjnia tekst i w dużej mierze tworzy Twoją własną, literacką tożsamość.
Podsumowując: Wady Twojego tekstu wynikają z ortograficznej niewiedzy, tudzież z pomyłek i pewnych problemów z płynnością przekazu, zaś jego zalety wynikają z Twojego języka, zakresu posiadanych informacji i niewątpliwej wizji “na coś”. Owych wad można łatwo się pozbyć, doszkalając się z języka, zaś tymi zaletami, nie każdy może się pochwalić. Także widzę w Tobie potencjał, być może nawet bardzo duży.
Jeśli o czymś pomyślałeś, to znak, że to gdzieś istnieje.
Nie ma za co, miałem przyjemność z czytania, toteż to ja raczej dziękuję;). Co do dialogów i opisów to nie masz czym się przejmować, tutaj to bardziej kwestia kosmetyczna, nie szkodzi wyraźnie samej treści. Mogę polecić większą konsolidację akcji w tej materii poprzez częstsze łączenie opisów zachowań z samymi wypowiedziami, które im akurat towarzyszą. Takie bardziej rozbudowane kwestie dialogowe, wielopauzowe na pewno nie zaszkodzą, a przy okazji podrasują płynność akcji i skrócą objętość tekstu.
Jeśli o czymś pomyślałeś, to znak, że to gdzieś istnieje.
Dobrze budujesz klimat, który, jeśli poprawnie stworzony, jest, moim zdaniem, jedną z ważniejszych składowych, jeżeli nawet nie najważniejszą, dobrego tekstu. Zdania powinny być nie tyle do czytania, co do odczytywania. Kolejne linijki powinny budzić w nas określone, żywe emocje i kreować pewien nastrojowy obraz danej sytuacji (najlepiej jednolity w całym jej obrębie), a Tobie wyszło to znakomicie. Nieprzesadnie długie, choć bez wątpienia właśnie nastrojowe opisy otoczenia dobrze podkreślają mrok wydarzeń. Dialogi są żywe, wyraziste, jednak w tym miejscu mógłbym doradzić doszlifowanie koordynacji wypowiadanych słów z opisami zachowań bohaterów, gdyż odniosłem wrażenie, że nieco się rozjeżdżają (niespecjalnie to kłuje w oczy, ale przyznam, że parę zdań musiałem czytać dwa razy). Tekst jest dobrze wyważony, akcja nigdzie się nie spieszy, a w przypadku tego szorta, to spora zaleta, gdyż wnioskuję, iż Twoim zamysłem było podkreślenie napięcia i strachu towarzyszącego Hebowi. Jeśli tak, to Ci wyszło. Również słowa i gesty Karli dobrze oddają jej psychozę, i pomimo małej objętości tekstu, wykreowałeś całkiem niepokojącą postać (i mówię to bez cienia przesady). Całość przyjąłem pozytywnie, pozdrawiam serdecznie.
Jeśli o czymś pomyślałeś, to znak, że to gdzieś istnieje.
Całkiem klimatyczna wizja. Rozumiem, że teksty należy dodawać w komentarzach pod tą informacją, nie w osobnej publikacji?
Jeśli o czymś pomyślałeś, to znak, że to gdzieś istnieje.
Ambush
Ad 1. Faktycznie, mogłem miejscami gryźć się w język przy tych opisach. Co do koloru nieba to akcja nie dzieje się na Ziemi, co pare razy jest wspomniane w tekście.
Ad 2. Wyszło niefortunnie.
Ad 3. Jeśli coś emituje światło i znajduje wewnątrz chmury dymu, to siłą rzeczy rozświetla dym od środka.
Ad 4. Fakt.
Ad 5. Będe miał to na uwadzę.
Ad 6. Myślę, że w przypadku “ekspedycji” można pokusić się o stwierdzenie, iż przymiotnik “samobójczy” nie zawsze musi oznaczać, że biorący w niej udział piszą się na śmierć, toteż jakaś tam forma stopniowania “samobójczości” nie jest aż tak obrazoburcza.
Ad 7. Podobna sytuacja. Granica między normalnym tonem a krzykiem nie zawsze jest wyraźna. Co do widoczności płomienia zza mgły, nie widzę w tym doprawdy nic dziwnego.
Ad 8. Kamloty to takie duże kamienie.
Ad 9. Racja.
Ad 10. Parę razy spotkałem się z tym zwrotem, jeśli jest on niepoprawny, to kajam się.
Ad 11. Eterem kiedyś nazywano powietrze, chciałem trochę urozmaicić narrację.
Ad 12. Spotkałem się z “ogaconą twarzą” w paru klasykach literatury. Widać to może archaizm.
Ad 13. “Potulny” może pokrywać się z “łagodny”. “Zgoła łagodnie” brzmi już lepiej, prawda?
Ad 14. Fakt.
Ad 15. Fakt.
Ad 16. Z wiki: Animizacja – literacki środek stylistyczny, polegający na nadaniu przedmiotom nieożywionym lub pojęciom abstrakcyjnym, cech istot żywych. (…) Może Kosmowoj lubi maszyny latające?
Ad. 17. Połać może być również materiału, a nawet dachu;)
Jeśli o czymś pomyślałeś, to znak, że to gdzieś istnieje.
Witam, całkiem przyjemne. Twoją mocną stroną bez wątpienia jest z łatwością budowany klimat i, nazwijmy to, “czucie opisywanej chwili”. Pomimo, że opisy są raczej dość skromne, to myślę, iż sprawny dobór słów odpowiednio tworzy nastrój i wystarczająco oddaje charakter opisywanych przez Ciebie wypadków. Do tego używasz często wyszukanego słownictwa, a to prawie zawsze, a na pewno w tym przypadku, wychodzi twórcom na plus. Jeśli chodzi o kwestie fabularne, to widzę w tej króciutkiej historii duży potencjał, który warto z niej wyciągnąć, wysycić i jeszcze raz wykorzystać i to w sposób jak najbardziej optymalny i rozbudowany. Postać wędrowca w pelerynie czytającego za opłatą myśli zmarłych bowiem na pewno zasługuje na swoje dalsze losy, które z chęcią przeczytam.
Jeśli chodzi zaś o kwestie, nazwijmy to, estetyczne, polecam ustalić jeden spójny i poprawny schemat na budowę dialogów (jest ich mianowicie kilka, toteż możesz zawsze wybrać ten, który najbardziej przypadnie Ci do gustu). Co do estetyki na stopniu czysto wizualnym, to mógłbyś odrobinę poprawić dzielenie partii tekstu i proces rozmieszczenia w nich poszczególnych scen i myśli, ale to już są drobiazgi.
Podsumowując, uważam Twój debiut za udany:))
Jeśli o czymś pomyślałeś, to znak, że to gdzieś istnieje.
grzelulukas
Dziękuję bardzo za dobre słowo.
Obiecuję, że przygody predyktora Kosmowoja jeszcze pokażą się na forum:)
Pozdrawiam serdecznie
Jeśli o czymś pomyślałeś, to znak, że to gdzieś istnieje.
feniks103
Dziękuję bardzo za komentarz i cieszę się wielce, że się spodobało. Co do futurystycznych ustrojów, to zawsze lubiłem te zagadnienia, i chętnie wymyślam różne cuda w tej materii, jednak w tym tekście postanowiłem pójść w klasykę, toteż ustrojem Plutona jest republika na wzór rzymski (czy może raczej neorzymski). Uznałem, że kwestie ustrojowe i ściśle polityczne nie odgrywają zasadniczej roli, a są tylko swoistym tłem, pewną “tabula rasa”, na powierzchni której dzieją się dramaty i wypadki związane z nadciągającą zagładą.
W tym miejscu nadmienię, że bardzo trafnie wskazałeś na owy “brak przyszłości”, który istotnie jest w opowiadaniu motorem zmian, i to niekoniecznie tych dobrych.
Pozdrawiam serdecznie:)
Jeśli o czymś pomyślałeś, to znak, że to gdzieś istnieje.
SNDWLKR
Dzięki za komentarz.
Co do imienia rekietera, to chyba nie nadano mu go po urodzeniu z myślą, że kiedyś będzie czarnym charakterem, prawda? Zło nie bierze się z otrzymanych imion. Równie dobrze mógłby się nazywać Bogumił.
Co do kiczu związanego z wybuchem Jacka, to pełna zgoda. Ale pozwól mi zadać pytanie; Czy wszystko co nas otacza jest wzniosłe i przyjemne? Czy każdy wielki konflikt musi kończyć się chwalebnie i spektakularnie?
Co do reszty historii, to zachęcony komentarzami, uznałem, że będzie ciąg dalszy, także zachęcam do śledzenia poczekalni:)
Pozdrawiam
PS Ładny obrazek z Flakami masz na profilowym
Jeśli o czymś pomyślałeś, to znak, że to gdzieś istnieje.
kronos.maximus
Dzięki za komentarz, cieszę się, że się spodobało.
Cały wątek dziewczyny miał być z założenia niejasny, sam właściwie nie wiem, która z jego wersji pojawi się w kontynuacjach. Chciałem, by to wszystko wyglądało trochę tak, jakby sam Kosmowoj zabił ją przed laty z zemsty, że go zostawiła. Zaś scena nad jeziorem była jedną z przyjemnych wizji, w których zagłębia się w czasie pracy, by uciec od bieżących problemów.
Jeśli o czymś pomyślałeś, to znak, że to gdzieś istnieje.
Przyjemny fragment prozy, bardzo spodobała mi się obrazowość i kwiecistość języka. Mam wrażenie, że tekst ma wręcz charakter liryczny, ale to jak najbardziej pasuje do fantasty. Pomimo ilości epitetów czytało się płynnie. Mam słabość do wymyślania lokacji geograficznych, toteż to również było przyjemnym akcentem.
Pozdrawiam serdecznie
Jeśli o czymś pomyślałeś, to znak, że to gdzieś istnieje.
Gwiazdopatrzacz
Jak już wspomniałem, postaram się bardziej kontrolować sensowność opisywanych sytuacji. Oczywiście każdą radę czytelników biorę sobie do serca. Dziękuję za życzenia, i zapraszam do recenzowania i komentowania, jak coś się kiedyś nowego ode mnie pojawi.
Miłego dnia:)
Jeśli o czymś pomyślałeś, to znak, że to gdzieś istnieje.
Rybak3
No wiem, wiem. Nie chciałem, Broń Boże, nikogo urazić. Postaram się w przyszłości bardziej opierać na suchych faktach i robić lepsze rozpoznanie naukowe w danym temacie.
Pozdrawiam
Jeśli o czymś pomyślałeś, to znak, że to gdzieś istnieje.
Fascynator
Dzięki za komentarz, teraz wiem, że nie doceniłem idealizmu purystów forum względem spraw związanych z warstwą “science”;) Będę miał w przyszłości bardziej na uwadze jej czystość.
Pozdrawiam serdecznie
Jeśli o czymś pomyślałeś, to znak, że to gdzieś istnieje.
Gwiazdopatrzacz
Ogromnie Ci dziękuję za długą i bardzo sensownie zbudowaną opinię. Twoje argumenty przyjąłem do serca, i będę miał je zawsze gdzieś z tyłu głowy w przyszłości.
Co do nauk przyrodniczych masz stuprocentową rację, jestem raczej humanistycznego usposobienia, toteż mogłem lepiej się przygotować i zrobić lepszy, astrofizyczny “research”, przez którego niską jakość cały rys naukowy w powieści kuleje.
Ogromnie podoba mi się też twoja analiza poszczególnych postaci oraz słuszne wypunktowanie ich dziwnego dualizmu (John i Theseus). Zdaję sobie sprawę, że w przypadku obojga tych panów, ich zachowanie nie przystaje często do pełnionych przez nich funkcji i opisywanych przeze mnie dotyczących ich przymiotów, jednak chciałem pokazać pewną wielopłaszczyznowość ludzkiego charakteru w kontekście wielkich wydarzeń. Fakt, mogło mi to wyjść ostatecznie nieco koślawo.
Pod wrażeniem jestem również, jak bardzo trafnie wyciągnąłeś wnioski z podanych w opowiadaniu faktów, nawet jeśli tych było na danych temat niewiele. Ty, jako czytelnik, nie mogłeś oczywiście wiedzieć o wszystkim co siedziało mi głowie podczas pisania, a jednak zaskakująco blisko zbliżyłeś się do mojej wizji świata przedstawionego. Mam tu na myśli chociażby wskazany przez ciebie motyw staromodności pewnych elementów życia, oraz rozczytaną w punkt genezę wielonarodowości Plutona.
Najbardziej ucieszyszło mnie jednak to, że udało mi się przenieść Cię na moment do świątyni panenteistów i na pole bitwy pod Greyfield City, choć w tym drugim przypadku oczywiście dobrze, że tylko zza bezbiecznej kurtyny ekranu:)
Pozdrawiam serdecznie
Jeśli o czymś pomyślałeś, to znak, że to gdzieś istnieje.
Rybak3 dzięki za komentarz. Jeśli chodzi o motyw gwiazdy przechodzącej (nie stale w nim się znajdującej) przez Obłok Oorta, to wg. badaczy zdarzyło się to raz 70 tysięcy lat temu, gdy Gwiazda Scholza była prawdopodobnie przez jakiś widoczna nawet z Ziemi. Wiem, brzmi to nieprawdopodobnie, ale nie związała się wtedy grawitacyjnie ani ze słóńcem, ani z żadną krążącą wokół jego planetą.
Co zaś się tyczy twoich zarzutów o niemożność terraformacji Plutona, to przyznaję, wątek ten jest dość fantastyczny, aczkolwiek grawitację na danym ciele niebieskim da się zmienić przy pomocy masy, co w czasach gdy dzieję się akcja jest już ( według mojej wyobraźni) możliwe.
Co do zarzutu sugerującego, iż nie wiem, że Pluton nie jest już klasyfikowany jak pełnoprawna planeta, to pozwolę sobie wyjaśnić powody, dlaczego tak nazywałem go w tekście. Pozwól, że zapytam, które z tych zdań brzmi lepiej i naturalnej; “Kocham moją planetę!” czy “Kocham moją planetę karłowatą!”?
Jeśli o czymś pomyślałeś, to znak, że to gdzieś istnieje.
Gwiazdopatrzacz dzięki za komentarz. Faktycznie, podobnie jak Ty sobie tłumaczyłem tą całą predykcję i predyktora, a dodatkowo brzmiało mi to jakoś tak szorstko i z technokratycznym zacięciem :D
Jeśli o czymś pomyślałeś, to znak, że to gdzieś istnieje.
Rossa dziękuje bardzo za miłe słowo:D
Jeśli o czymś pomyślałeś, to znak, że to gdzieś istnieje.
Żongler dziękuje bardzo za komentarz i cieszę się, że mogłem dostarczyć rozrywki. Wiele poruszonych przez ciebie aspektów tekstu wyjaśniłem szerzej w mojej odpowiedzi do wspomnianej recenzji Tarniny, toteż zapraszam do zapoznania się z moim przydługim komentarzem nieco powyżej .
Jeśli o czymś pomyślałeś, to znak, że to gdzieś istnieje.
Wytrawnie zbudowane napięcie oraz przyjemna płynność wydarzeń. Swoją drogą zawsze miałem słabość do motywu umieszczenia człowieka w zakładzie psychiatrycznym z powodu jego kontaktu z niewytłumaczalnym. Również wątek pełnego niezrozumienia i lekceważenia przez innych naszych problemów, nawet ze strony bliskich znajomych, jest poniekąd grozą samą w sobie. Szkoda, że mało się wyjaśnia na koniec, ale podejrzewam, że taki był właśnie zamysł autora:) W końcu, czy wszystko zawsze da się wyjaśnić?
Jeśli o czymś pomyślałeś, to znak, że to gdzieś istnieje.
Ale prawdziwy Kosmowoj nigdy sie nie poddaje…
Fascynator myślę, że oddałeś tym zdaniem najważniejszą cechę skomplikowanego charakteru Kosmowoja Ostatka:D
Jeśli o czymś pomyślałeś, to znak, że to gdzieś istnieje.
Milis dziękuję za dobre słowo;) Postaram się trochę podszkolić w warsztacie
Jeśli o czymś pomyślałeś, to znak, że to gdzieś istnieje.
Przeczytałem recenzje Tarniny z uśmiechem na twarzy. Nie spodziewałem się, że zostanę aż tak rozłożony na czynniki pierwsze. Widzę ogrom czasu poświęcony na szczegółową analizę tekstu, za co jestem ogromnie wdzięczny i mam nadzieję, że uda mi się w przyszłości nie popełniać tych samych błędów. Ale jeśli chodzi o meritum. Nie będę oczywiście spierał się z ową recenzją, każdy przecież może mieć własną, a z tą nawet się w więkoszći zgadzam. Główny zarzut Tarniny do “Predyktora” – oszczędność języka, toporne i krótkie opisy, a co za tym idzie również słabo zarysowany świat przedstawiony. Moja odpowiedź – pełna zgoda. Pisałem to króciutkie opowiadanie jakiś czas temu z myślą o publikacji w pewnej gazecie, gdzie narzucone byłe surowe normy dt. długości tekstu (Jedno zdanie i bym się nie zmieścił w widełkach, przysiegam). Osobiście uwielbiam tworzyć lokacje i postacie ( oraz zażyłości między nimi) toteż tamte wymogi uwierały mnie niesamowicie w trakcie pisania. Opowiadanie nie zostało przyjęte, ale chciałem się z nim kimś podzielić. Co zaś się tyczy szczegółowych opinii Tarniny, to pragnę nie tyle je zanegować, co nieco rozjaśnić mój punkt widzenia(czy może raczej pisania). A zatem;
Sól w powietrzu wskazuje na morze, nie jezioro. Owszem, takie stoiska pachną cukrem, ale solą raczej nie.
Jezioro może być słonowodne. Wiem, mogłem to umieścić w tekście, ale usuwałem niezbyt istotne wg. mnie przymiotniki z powodu ograniczeń objętości tekstu.
Mmmm, i widzieli to o zmroku? Czy to nie były błędne ognie aby? Tylko błędne ognie pojawiają się na bagnach (to płonący metan), nie na żwirze.
Wiem, że nie zostało to wspomniane w tekście, ale wyjaśnię dla kontekstu, że akcja dzieje się na sterraformowanym Oberonie, księżycu Urana. Czarne skały, błekitne mgiełki, żwirowiska i liche wrzosowiska. Tak to widziałem.
Co to jest "połać"?
Miałem na myśli płaski fragment tamtego obszaru na którym stali.
A tu, proszę: predykcja falowa. Predykcja?
W tym znaczeniu to neologizm określający potencjalną kontrolę nad systemami elektroniki w pobliżu i swoiste przewidywanie prostych zdarzeń zachodzących w okolicy na podstawie wszystkich dostępnych danych w urządzeniach, które to trafiają do mózgu predyktora, zaś on sam jest w stanie je przerobić na konkretne obrazy i hasła. Wiem, trochę się to nie trzyma kupy, ale słaby ze mnie technolog, toteż sam nie wiem jakby to miało właściwie działać .
W tej pelerynce. Ale – panowie rozmawiają jak starzy znajomi, ale dałeś wyraźne wskazówki, że Kosmowoj jest stary, a Jacek – młody. Kiedy się znali? Kiedy zdążyli się pokłócić?
W czasach w których toczy się akcja wygląd nie zależy już tylko od wieku, ale też w znacznym stopniu od możliwości gwarantowanych przez technikę, a dostęp do niej zależy od pozycji w technokratycznej hierarchii. Wyobrażałem sobie rekietera Jacka jako nawet nieco starszego od Kosmowoja. Obaj mieli co prawda możliwość zachować, bądź też przywrócić, sobie młody wygląd, jednak predyktor nie przywiązywał do tego najmniejszej wagi, zaś Jacek był w mojej głowie typem raczej narcystycznym, który w wieku (załóżmy) 92 lat pragnie wyglądać jak dwudziestolatek z czarnymi kudłami.
Ekhm. "Jesteś szalony, więc zrobię to, co chcesz, żebym zrobił"? Nie, jasne, wiem, że predyktor ma asa w rękawie, ale jest to rękaw grubymi nićmi szyty, znany też jako klisza.
Predyktor wiedział, że zaraz zabije starego adwersarza, i chciał, by Jacek przed śmiercią wiedział co o nim myśli.
Chwyt poniżej pasa. Ze strony Jacka, oczywiście – jeśli Jacek jest facetem, których takich używa, to świetnie, tylko Kosmowoj nie wygląda mi na faceta, który na to pójdzie.
Chciałem by tamta wymiana zdań sugerowała trochę, iż Kosmowoj zabił swoją dawną ukochaną ze zgryzoty, zaś Jacek wiedział o tym, bądź też nawet brał w tym w jakiś sposób udział, ale obaj mieli przez lata coś na kształt szorstkiego przymierza i wzajemnie się kryli. Powiedzmy, że działało to aż do buntu predyktora.
Your overconfidence is your weakness :D (a gdzie się podział Łukasz?)
Łukasz to typ silnie samozachowawaczy, będzie siedział za kamieniami w oddali aż do momentu kiedy wróci po niego predyktor.
eksplodował z predykcyjnym hukiem
… seriously?
Wiem, że to co teraz powiem, jest nie do udowodnienia, ale tak właśnie miała wyglądać ta scena z wybuchem rekietera – kiczowato i banalnie. Miało to być banalne zakończenie niebanalnego konfliktu dwóch panów, który miał wyglądać w oczach czytelnika jakby trwał dziesiątki lat i potrzebował jakiegoś wielkiego finału. Sam pomysł wziął się z sytuacji, kiedy podczas oglądanego kiedyś (pod wpływem znacznych ilości okowity) z kolegami filmu Sci-fi, w którym konflikt i kolejne pojedynki głównych bohaterów tak się przeciągały w moich oczach i narracja była już nazbyt dla mnie pompatyczna, wykrzyczałem do znajomych coś w stylu, że “niech on już wybuchnie i będzie spokój”.
Brzmi jak farmazony, ale zapewniam, że tak właśnie było.
Jeszcze raz dziękuję Tarninie za bogatą i szczerą opinię;)
Jeśli o czymś pomyślałeś, to znak, że to gdzieś istnieje.
Rany, nie spodziewałem się tak pozytywnego przyjęcia! Dziękuję bardzo wszystkim za dobre słowo. Co zaś się tyczy literówki to przyznaję, miało być “radę”. Pragnę jeszcze odpowiedzieć użytkownikowi BasemenKey. “Predyktora” pisałem trochę pod wpływem impulsu, pojedynczej inspiracji, z myślą o tym, żeby pomimo szeroko zarysowanego na pierwszy rzut oka kontekstu, stanowił pewną zamkniętą całość szeroko otwartą na indywidualne interpretacje. Przyznaje, szort ten osadzony jest w luźnych ramach pewnego (nazwijmy to) “uniwersum”, w którym dzieje się akcja części z moich wypocin. Twój komentarz jednak tak mnie ucieszył, a przede wszystkim zaskoczył, że ktoś jest zainteresowany losami Kosmowoja Ostatka, o którym to czytelnik nie dowiaduje się z tego szorta niemalże niczego, iż z marszu postanowiłem, że opowieść o nim będzie kontynuowana. Jeszcze raz dziękuję bardzo za dobre przyjęcie:)
Jeśli o czymś pomyślałeś, to znak, że to gdzieś istnieje.