
Tekst poniżej to część druga mojego retellingu mitologii nordyckiej. Starsza wersja części pierwszej dostępna jest tutaj, ale zapoznanie się z nią nie jest konieczne, bo to w zasadzie dwie osobne historie.
Tekst poniżej to część druga mojego retellingu mitologii nordyckiej. Starsza wersja części pierwszej dostępna jest tutaj, ale zapoznanie się z nią nie jest konieczne, bo to w zasadzie dwie osobne historie.
1
Strażnik we mgle
Poranek zastał obrzeża Asgardu mgliste i pochmurne. Jak okiem sięgnąć ani skrawka błękitnego nieba. Słońce było jedynie jaśniejszą plamą pośród ponurej szarości. Nawet tęczowy blask mostu Bifrost nie mógł oprzeć się pogodzie i ginął w gęstych kłębach już po zaledwie dwudziestu krokach.
Hajmdal mruknął z irytacją. Bardzo poważnie traktował powierzoną mu przez Wszechojca rolę głównego strażnika jedynej bramy i drogi wiodącej do Asgardu, dlatego żadna przeszkoda nie była mu na rękę. Jako posiadacz najlepszego wzroku spośród wszystkich bogów, ze swojego posterunku mógł obserwować mrówki hen daleko w Midgardzie… Przy dobrej pogodzie, rzecz jasna, bo nawet on nie mógł dostrzec świata śmiertelników przez chmury i mgłę ani, co gorsza, idącego stamtąd zagrożenia.
Od uporczywego wpatrywania w znikającą w szarości tęczę nieomal oderwał Hajmdala trzepot skrzydeł. Kątem oka pochwycił sylwetkę samotnej mewy wylatującej zza muru na samym skraju widoczności przez mgłę. Nic godnego uwagi. Ptaki często migrowały między Asgardem a Midgardem. Boga zaciekawił trochę tylko błysk w okolicach dziobu. Co to mogło być, nie zdążył dobrze się przyjrzeć, bo ptak szybko zniknął w chmurach.
Hajmdal wzruszył ramionami i powrócił do obserwacji mostu. Całkiem możliwe, że mewa znalazła jakiś błyszczący śmieć w wiosce po drugiej stronie muru.
Himinbjorg był pierwszym i często jedynym przystankiem dla odwiedzających Asgard. W cieniu pałacu Hajmdala, pełniącego także funkcję koszar dla żołnierzy broniących muru, stały nie tak znowu liczne chaty miejscowych rolników, jednak prawdziwym sercem osady była wybrukowana droga biegnąca od bramy w głąb Asgardu. Wszystko, co zostało wzdłuż niej postawione, powstało z myślą o handlu i przybyszach z innych światów.
Największa z miejscowych gospód rozmiarami dorównywała siedzibom ważnych bogów, zaś oferta na targu była tak różnorodna, jak i sprzedający. Z kominów kuźni i warsztatów mieszkających na stałe w Asgardzie karłów bezustannie buchał dym. Dzień i noc, od świtu do późnych godzin nocnych nie ustawała kakofonia krzyków, stukotów oraz uderzeń stóp i kopyt. Mimo tej chaotyczności, Hajmdal znalazł w niej pewien rytm, z którego potrafił wychwycić godne uwagi nieprawidłowości bez oglądania się za siebie.
Jego uwagę zwracały zwykle co bardziej zajadłe awantury na targu, wywoływane przez bogów niezadowolonych z cen dóbr sprzedawanych przez elfy i karły. Tego ranka jednak do poruszenia doszło na głównej ulicy. Coś dużego uderzyło o bruk, po czym rozległ się turkot kół rydwanu zmierzającego do bramy, lecz bez towarzyszącemu mu zwykle stukotu kopyt. A jeśli to nie konie albo kozy ciągnęły ten pojazd, to znaczyło, że…
Hajmdal obrócił się na powitanie rydwanu zaprzęgniętego w dwa duże, skrzydlate koty. Tylko Freja z klanu Wanów podróżowała w ten majestatyczny sposób. Dziś jednak bogini brakowało zwykłej dla niej elegancji: wyglądała, jakby wyskoczyła prosto z łóżka gotowa do walki gołymi rękoma. Długa koszula łopotała na wietrze razem z narzuconym niedbale na ramiona płaszczem z ptasich piór. Zmierzwione, złoto-rude włosy tylko podkreślały złość wymalowaną na twarzy.
Hajmdal nigdy nie widział Freji w tak złym stanie. Z szoku otrząsnął się dopiero, kiedy wstrzymała koty pod bramą, zeszła z rydwanu i jednym szarpnięciem ściągnęła luźny płaszcz. Goła skóra dekoltu niemal poraziła głównego strażnika w oczy. Na szyji Freji brakowało wysadzanego klejnotami naszyjnika, z którym jak dotąd nigdy się nie rozstawała. Nosiła go każdego dnia, do snu, a jeśli wierzyć plotkom, także do kąpieli.
Hajmdal zakasłał, bo nie chciał od razu zdradzić po sobie niecodzienności sytuacji.
– Dzień dobry, Frejo. Cóż cię sprowadza aż tutaj o tak wczesnej porze?
Bosa bogini weszła na zimną i wilgotną powierzchnię Bifrostu. Stanęła zaledwie kroczek od Hajmdala, który pomyślał, że nawet nieuszykowana była oszałamiająco piękna.
– Ten hultaj, Loki, okradł mnie, kiedy spałam! – Dla podkreślenia swych słów, Freja przycisnęła kciukiem miejsce pomiędzy obojczykami.
Hajmdala w mgnieniu oka ogarnęła wściekłość, jak zawsze, kiedy docierały do niego wieści o nowych wygłupach nicponia z Jotunheimu. Łachudra tym razem naprawdę przesadził!
Po drugiej stronie bramy zebrał się mały tłumek bogów, elfów i karłów. Wystarczyło jedno surowe spojrzenie Hajmdala, by szepczący gapie zaraz pouciekali niczym stadko ptaków, w które rzucono kamieniem.
– Jak to się stało? – zapytał Freję. Choć rozeźlony wyjątkową bezczelnością wybryku Lokiego, zdołał zachować opanowanie.
– W nocy źle spałam – zaczęła opowieść przejęta bogini. – Nie pamiętam już, co mi się właściwie śniło, chyba jakiś wąż, ale nieważne. – Machnęła ręką. – Dość, że z powodu tego koszmaru obudziłam się dość wcześnie, niewyspana jak nigdy we własnej sypialni. Kiedy masowałam kark, odkryłam brak naszyjnika. Szukałam wszędzie, w łóżku, wokoło, potem całej komnacie, ale nigdzie nie mogłam go znaleźć. Nigdzie! Drzwi i okno pozostały szczelnie zamknięte, tak jak je zostawiłam poprzedniego wieczoru. Nawet klucze w zamkach i kłódki pozostały na swoich miejscach… Jeśli moja sypialnia została zamknięta na cztery spusty, jedynym intruzem mógłby być tylko owad zdolny zmieścić się w szparze między drzwiami a podłogą.
Hajmdal przytaknął słowom Freji.
– Dlatego podejrzewasz Lokiego?
– Właśnie. Jest przecież zmiennokształtny. Zamiana w robaka to dla niego nic trudnego.
Pewnie dlatego, że sam jest gnidą i tyle – pomyślał Hajmdal, a na głos spytał:
– Doniosłaś o tym Odynowi? Ojc… Wszechojciec powinien wiedzieć o coraz gorszym zachowaniu swojej znajdy.
Od kiedy ojciec Hajmdala, sam władcza Asgardu, powrócił z Jotunheimu ze znalezioną tam sierotą imieniem Loki, okresy spokoju w krainie bogów nie trwały długo. Mówiono, że nicpoń miał pszczoły czy wręcz cały ul w głowie, dlatego nie potrafił długo siedzieć spokojnie w jednym miejscu, bez tworzenia zamieszania wokół siebie. Oczywiście, Odyn często karał dzieciaka, jeśli ten naprawdę nabroił, ale niezbyt surowo, więc nicpoń po jakimś czasie znów rozrabiał przeświadczony o swej nietykalności.
Decyzję, by pozwolić Lokiemu zostać w Asgardzie Wszechojciec uzasadnił tym, że choć jego ojciec był Jotunem to jego matka pochodziła z klanu Asów. Wszelkie dalsze próby dyskusji w tym temacie stanowczo ucinał, ale Hajmdal miał cichą nadzieję, że jeśli do Odyna dotarła już wieść o bezczelnej kradzieży drogocennego naszyjnika Freji, tym razem przepędzenie pół-Jotuna z Asgardu zostanie wzięte pod uwagę. Na niechybnym zgromadzeniu główny strażnik zamierzał się tego stanowczo domagać, nawet jeśli miał z tego powodu stanąć w opozycji do własnego ojca. W razie czego przynajmniej mógł liczyć na pewne poparcie ze strony macochy, gdyż ona również uważała Lokiego za szkodnika i się z tym nie kryła.
Ku rozczarowaniu Hajmdala, Freja pokręciła głową.
– Nie. Koty pilnujące moich komnat od zewnątrz znalazłam śpiące twardym snem, zadowolone jak po obfitej uczcie. Loki musiał je poczęstować ich ulubionymi rybami. Następnie pobiegłam wypytać służących. Kilku stajennych przyznało, że wcześniej widziało, jak wielka mewa wzbija się do lotu z dachu nad moją komnatą i odlatuje w kierunku bramy z czymś błyszczącym w dziobie. Jestem pewna, że to był Loki, dlatego przyjechałam prosto do ciebie. Wiem, jaką mamy dzisiaj pogodę, ale nie widziałeś może mewy wylatującej z Asgardu?
Hajmdal natychmiast przypomniał sobie zauważonego wcześniej ptaka. Zrozumiał, że lot zwierzęcia na samej granicy widoczności był celowym działaniem dokazującego Lokiego.
Jeszcze bardziej zły za upokorzenie go w tak perfidny sposób, Hajmdal obrócił się w stronę, gdzie mewa zniknęła w chmurach. Pokazał to miejsce Freji, opowiedział o tym, co zobaczył wcześniej i z całego serca przeprosił za brak większej czujności. W końcu, gdyby nie jego ignorancja, złodziej zostałby już złapany.
W swej łaskawości Freja wybaczyła Hajmdalowi, następnie stwierdziła:
– Po takim czasie trudno będzie znaleźć Lokiego. Może być gdziekolwiek w Midgardzie.
– Nie, jeśli zejdę poniżej chmur – odparł strażnik.
Oczy Freji zrobiły się wielkie od przepełniającej je nadziei.
– Naprawdę, Hajmdalu, odszukasz Lokiego? Jak najszybciej chcę odzyskać ten naszyjnik. Stanę nawet w twej obronie, jeśli Odyn będzie na ciebie zły za opuszczenie posterunku.
Strażnik zawahał się. Chciał pomóc Freji, jeszcze bardziej pragnął złoić skórę Lokiemu, ale nie mógł też pozwolić, aby podczas jego nieobecności wróg wszedł do Asgardu. Musiał znaleźć jakiś kompromis.
Popatrzył na nieustępliwe chmury i mgłę, potem na mur i już miał pomysł. W takich warunkach niewiele był lepszy jako strażnik bramy od przeciętnego Asa, zatem wezwał do siebie żołnierzy pilnujących z nim bramy. Dwóm kazał zająć jego posterunek po zewnętrznej stronie wrót, reszcie polecił zamknięcie wrót i jeszcze większą czujność.
Już miał poprosić o przygotowanie mu konia, kiedy podeszła do niego Freja. W wyciągniętych rękach trzymałą swój płaszcz.
– W całym tym zamieszaniu nie popatrzyłam, co ze sobą biorę. – Uśmiechnęła się wstydliwie. – Dopiero teraz dotarło do mnie, że w pośpiechu zgarnęłam płaszcz z sokolich piór. To naprawdę szczęśliwy zbieg okoliczności. – Wręczyła Hajmdalowi okrycie. – Z jego pomocą wzbijesz się w przestworza i odnajdziesz Lokiego szybciej niż na koniu.
– Bardzo dziękuję. – Strażnik narzucił podarek na plecy. Freja zawiązała mu sznurki pod szyją drżącymi z zimna dłońmi.
– Proszę, przynieś z powrotem mój naszyjnik. – Zmarszczyła czoło. – I pamiętaj, proszę, że mimo wszystko Loki jest jednym z Asów. Wiem, że nie darzysz go sympatią, ale niech twoje uczucia nie przyćmią rozsądku. Żadne z nas nie chciałoby niepotrzebnie rozgniewać Wszechojca.
Hajmdal westchnął ciężko.
– Rozumiem. Odzyskam naszyjnik i sprowadzę Lokiego. O jego dalszym losie zadecyduje Wszechojciec. Ty tymczasem lepiej wróć do Asgardu, ogrzej się.
W podzięce Freja ucałowała go w policzek. Odeszła kawałek, ale zaczekała z przekroczeniem bramy, zapewne po to, by popatrzeć jak Hajmdal korzysta z mocy zaczarowanego płaszcza.
Strażnik złapał obiema dłońmi pelerynę za brzegi i uniósł tak, że przypominała rozpostarte skrzydła. W przeciągu kilku sekund płaszcz i ręce stały się jednym. Wkrótce na miejscu mężczyzny stał dumnie potężny sokół. O tym, że był to przemieniony bóg świadczyły wyłącznie jasnoszare, przenikliwe oczy błyszczące niczym diamenty.
Ptak zamachał skrzydłami, wzbił się w powietrze. Zatoczył koło wokół bramy, po czym dał nura w sam środek wielkiej chmury.
2
Mewy i foki
Wyfrunąwszy na otwartą przestrzeń nad światem ludzi, Hajmdal przelotnie zerknął tam, skąd powinien opadać koniec Bifrostu. Zamiast migotliwej tęczy, pośród płatków śniegu skrzyły się wyłączne słabe iskierki.
Strażnik podejrzewał, że skoro Loki przybrał postać mewy, to zapewne poleciał szukać kryjówki gdzieś na wybrzeżu. Nie byłby to pierwszy raz. Hajmdal mógł jedynie gdybać, ale nadmorskie wiatry smagające fiordy musiały przypominać przybłędzie o lodowcach Jotunheimu.
Pofrunął w prostej linii ku najbliższemu morzu. Pod ciężkimi chmurami ośnieżony Midgard wyglądał na pogrążony we śnie. Strażnik pokonał dziesiątki mil zanim dostrzegł rozdarcie, przez które zaglądał kawałek błękitnego nieba. Nie tego jednak poszukiwał.
Po niecałej godzinie szybowania jego wcześniejsze domysły okazały się poniekąd słuszne. Na kryjówkę Loki wybrał sobie zatoczkę otoczoną z czterech stron klifami. Woda wpływała tu jedynie przez szczelinę w skale podobną do wąskiej bramy. Nurt wewnątrz był na tyle słaby, że najdalszy od morza brzeg zbiornika zarósł lodem.
W tym zacisznym miejscu znalazło schronienie liczące ponad dwieście osobników stado fok i trzykrotnie liczniejszy od niego rój mew. Hajmdal nie musiał przyglądać się każdemu ptakowi z osobna, by znaleźć złodzieja, gdyż ten zdążył porzucić zwierzęcą postać.
Na niskiej półce skalnej, pomiędzy odpoczywającymi fokami, siedział młody mężczyzna delikatnej urody. Niemal kobiecą aparycję podkreślały lśniące włosy barwy miodu. Mieszkaniec Midgardu powiedziałby, że z twarzy wyglądał on na jakieś osiemnaście lat. Jeśli zaś chodzi o resztę ciała, to choć Loki potrafił dowolnie zmienić każdy aspekt swego wyglądu, za wyjątkiem oczu, to i tak nadal preferował wyrastać ponad przeciętnego Asa. Z powodu wyjątkowo szczupłych ramion, nóg i tułowia przypominał raczej tyczkę niż wojownika, niemniej nie można go było lekceważyć w walce, o czym Hajmdal miał się za chwilę przekonać.
Na kolanach pół-Jotun posadził sobie młodziutką foczkę. Wymachiwał naszyjnikiem Freji nad głową malucha, który usiłował złapać pyszczkiem szlachetne kamienie, zapewne biorąc je za smakołyki.
Wzburzony traktowaniem drogocennego przedmiotu jak byle zabawki, Hajmdal zanurkował w powietrzu z zamiarem porwania zguby w szpony. Wszechojciec być może nie miałby najstarszemu synowi za złe, gdyby ten „przypadkiem” poharatał złodziejowi rękę. Albo obie.
Niestety, jego plan spalił na panewce, gdy w połowie drogi został zauważony przez cel. Spod złocistej grzywki na Hajmdala spojrzała para niemożliwych do pomylenia z innymi oczu: białka żółte niczym siarka, krwistoczerwone tęczówki oraz źrenice wąskie jak u kota albo węża.
Co dziwne, Loki nie wyglądał na zaskoczonego odkryciem. Ba! Delikatny uśmiech chłopaka sugerował, iż spodziewał się konfrontacji. Hajmdal za późno zrozumiał, że wpadł w pułapkę.
W ciągu tych kilku sekund, które dzieliły dwóch bogów od zderzenia, Loki jednym szybkim ruchem wyciągnął zza pasa pokryty runami nóż zrobiony całkowicie z drewna. Hajmdal wiedział, co się za chwilę stanie, ale rozpędzony mógł jedynie nieznacznie zmienić kierunek lotu. Niestety, za późno.
Z wycelowanego w niego czubka drewnianego ostrza wystrzeliła kolumna jasnego, błękitnego ognia. Nie był to jednak prawdziwy płomień, tylko eitr pod kontrolą Lokiego. W Hajmdala uderzyła potężna siła. Poczuł opór, jakby wpadł w galaretę. Co gorsza, każda jego kość i organ zdawała się być gnieciona i wykręcana. Nie mógł już machać skrzydłami, nad nogami także stracił władzę. Robił się też niekomfortowo ciężki.
Po chwili otumaniający czar prysł i Hajmdal spadł bezwładnie prosto do wody. Zanim pochłonęły go słone odmęty, dostrzegł, że zamiast ptasich łap, miał teraz foczy ogon.
Oszołomienie całkowicie go opuściło, kiedy uderzył o kamieniste dno zbiornika. Nie tracąc więcej czasu na bezczynność, zaczął badać możliwości obecnego ciała. Dzięki szybkiej obserwacji pływających wokół niego fok, w kilka sekund poznał jak najwięcej sekretów poruszania się w obecnym cielsku. Nowe umiejętności od razu wykorzystał, żeby w ostatniej chwili wypłynąć na powierzchnię i zaczerpnąć oddechu.
Na skalnej półce znalazł jedynie znajomą małą foczkę. Ciekawsko wychylała główkę poza krawędź skalnej półki. W pyszczku trzymała długi plaster śledzia w oleju i łagodnych przyprawach – dania często podawanego na asgardzkich stołach, za którym Hajmdal wiedział, że koty Freji absolutnie przepadały. Po Lokim i naszyjniku nie pozostał jednak żaden ślad.
– Tutaj, wszystkowidzący! – usłyszał za sobą rozbawiony głos.
Hajmdal wykręcił w wodzie ciało. Na środku zatoczki ledwo ponad powierzchnię wody wystawała gładka, niemal płaska skała. Na tej niedużej niby wysepce czekała tylko jedna, czerwonooka foka ze złotym naszyjnikiem wiszącym na nosie.
Strażnik popłynął w stronę skały najszybciej, jak pozwalała mu na to jego obecna forma.
– Koniec tych wygłupów! – warknął jak tylko wypłynął na brzeg ślizgiem – Oddaj naszyjnik!
– Nie-e-e! – Loki-foka pokręcił głową. Jakoś nie udało mu się przy tym zrzucić z nosa ozdoby.
– Mówię poważnie! – Hajmdal uderzył ogonem. – Moja złość będzie niczym, w porównaniu z gniewem Wszechojca, kiedy dowie się, co zrobiłeś!
W całym Asgardzie nie było boga, którego nie obleciałby strach na samą myśl o popadnięciu w niełaskę Odyna… za wyjątkiem Lokiego. Jego szczekliwy śmiech fale poniosły aż do brzegu, gdzie kilka prawdziwych fok popodnosiło głowy.
– Nie znasz własnego ojca! – zawył Loki. – To był jego pomysł!
Hajmdal zazgrzytał zębami. Bezczelność tego gnojka doprowadzała go do szału. Nawet przez myśl mu nie przeszło, aby rozważyć słowa Lokiego. Każdy wydany przez niego dźwięk był obrazą dla całego porządku rzeczy.
– OD-DAJ NA-SZYJ-NIK!
– A weź go sobie! – Loki podrzucił ozdobę prosto w górę, po czym złapał pyskiem. Ściskając łup w zębach, popatrzył wyzywająco na przeciwnika.
Hajmdal na własnej skórze poznał ograniczenia fok na lądzie, kiedy ruszył ku złodziejowi z gracją ryby wyrzuconej na brzeg. Fakt, że skała była mokra i zamarznięta, okazał się tyleż pomocny, co zdradliwy. Poślizg owszem, dodawał prędkości, ale jeden zły ruch i natarcie przeistaczało się w walkę o pozostanie na arenie.
Choć duma Hajmdala na tym cierpiała, musiał przyznać, że Loki dużo lepiej radził sobie pod postacią foki. Nie tylko doskonale naśladował zachowanie zwierzęcia, ale też potrafił wykorzystywać właściwości tego worka tłuszczu uchodzącego za ciało w pomysłowy sposób. Na niektóre z jego manewrów żadna prawdziwa foka sama chyba nigdy by nie wpadła. Tymczasem Hajmdal mógł jedynie bezskutecznie improwizować, ku nieopisanej radości złodzieja.
Loki miał świetny ubaw, ale z racji trzymania w pysku naszyjnika, używanie szczęk do walki i rzucania obelg nie wchodziło dla niego w grę. Dobrym pomysłem dla Hajmdala było zatem samemu ugryźć złodzieja. Niestety, ten był zwinniejszy. Odturlawszy się, Loki nie zmarnował ani sekundy, tylko od razu zamachnął się i z całej siły uderzył przeciwnika ogonem w głowę. Ten padł na skałę. Napływająca fala szybko zmyła oszołomienie, dzięki czemu strażnik zobaczył dwa ważne szczegóły:
Pierwszy stanowiła powstająca właśnie dziura w chmurach, przez którą przesączały się promienie słońca. Drugim był złoty błysk w pysku czerwonookiej foki. Loki, zbyt pochłonięty podskakiwaniem i klaskaniem z radości po dobrze wymierzonym ciosie, nie zauważył go, w przeciwieństwie do mew. Te, niczym stado niecierpliwych sępów, już od jakiegoś czasu krążyły wokół skalnej areny aż w końcu migotanie naszyjnika skusiło je do ataku.
Dziobany i bity skrzydłami ze wszystkich stron Loki szybko zapomniał o dotychczasowym przeciwniku. Hajmdal podziwiał miotanie złodziejskiej foki z mściwą satysfakcją, ale i mimowolnym uznaniem. Walka nie ustawała a przemieniony chłopak nadal kurczowo zaciskał naszyjnik w zębach, aż mięśnie mu się widocznie napinały.
Doprawdy, Hajmdal mógłby oglądać te zmagania godzinami, ale podejrzewał, że przy wytrwałości mew i oślim uporze Lokiego, prędzej naszyjnik zostanie rozerwany niż któraś ze stron ustąpi. Nie mógł do tego dopuścić.
Podpełzł bliżej i poczekał, aż nadarzy się okazja i mewy odsłonią głowę foki z jego strony. Dopiero wtedy skoczył i zatopił kły w napiętej szyi. Loki stęknął, lecz nadal trzymał naszyjnik w zębach. Również nie poluzowując szczęk, Hajmdal naparł i przygniótł złodzieja. Ptaki odleciały, na powrót pozostawiając przemienionych bogów samych sobie.
Loki szamotał się dziko, byleby tylko uciec z pułapki. Hajmdal nie zamierzał puszczać go, dopóki nie wypluje łupu, nawet jeśli miał przy tym rozerwać mu skórę zębami.
Gdy rzucali się tak, złączeni ze sobą, trudno było pozostać w jednym miejscu. Szarpanie doprowadziło do tego, że zaczęli sunąć po śliskiej skale w stronę wody. Nowy, złowieszczy pomysł powstał wtedy w głowie Hajmdala. Choć zahaczał o granicę, której żaden As nie powinien przekraczać, strażnik gotów był spróbować. W końcu obiecał odzyskać naszyjnik Freji jak i sprowadzić Lokiego do Asgardu na osąd Wszechojca.
Hajmdal zaparł się na zanurzonym skraju skały. Z całej siły przycisnął głowę Lokiego do dna. Foki rybami nie były – by żyć, potrzebowały powietrza. Jeśli Loki nie chciał za jakiś czas utonąć, wiedział, co powinien zrobić. Mimo to nadal walczył, choć coraz słabiej. Większość sił poświęcał teraz, by utrzymać w zębach naszyjnik.
Hajmdal uświadomił sobie, że jeśli złodziej wkrótce nie odpuści, on sam będzie musiał wyciągnąć go na powierzchnię. Upomnienie Freji rozbrzmiało mu w głowie, jakby stały tuż obok. Miała rację. Mógł nie znosić Lokiego, ale on też był w końcu bogiem, Asem ze strony matki. Niezależnie od wszystkiego, Hajmdal nie mógł zabić pobratymca. To była najgorsza zbrodnia, której jakikolwiek As mógł się dopuścić.
Gdyby potrafił w obecnej sytuacji, strażnik powiedziałby złodziejowi, aby dla własnego dobra zakończył tę farsę, bo dalsze jej przeciąganie nie miało sensu. Zamiast tego poczuł zmianę w powietrzu. Poprzez szum wody co rusz zalewającej mu uszy, dotarła do niego cisza, wszystkie zwierzęta w zatoczce nagle umilkły. Gdy się rozejrzał, nigdzie wokół nie latały mewy a niebo przybrało granatową barwę.
Hajmdala przeszedł dreszcz tak silny, że niemal wypuścił Lokiego. Naraz zerwał się zacinający wiatr. Wokół skały powstał wir. Rozpędzona woda cofnęła się na tyle, by odsłonić obu przemienionych w foki bogów. Złodziej zakasłał i w końcu wypluł obśliniony naszyjnik. Równo z brzękiem złota o skałę, za plecami Hajmdala rozległ się głos zdolny przekrzyczeć najdzikszą burzę:
– PUSZCZAJ GO, SYNU!
Strażnik zrobił jak mu kazano. Od bezustannego trzymania Lokiego za skórę szczęka mu zdrętwiała. Przycisnąwszy łapą naszyjnik, spojrzał w górę. Przez ułamek sekundy widział tylko dwa nadlatujące ptaki: olbrzymiego kruka i sokoła. Potem na niego i Lokiego opadła fala nieprzeniknionej czerni – eitr we władzy samego Wszechojca.
Powróciło znajome uczucie wykręcania każdej kości, jednak tym razem Hajmdalowi nie wydawało się ono takie okropne. Cokolwiek miało się stać, tyle dobrego, że nie będzie już dłużej foką.
3
Niemiła pobudka
Pierwszą klarowną myślą Lokiego było stwierdzenie, że musiał stracić przytomność. W jednej chwili leżał pod wodą duszony przez Hajmdalofokę, w następnej na rozłożonym na piasku materiale. Do tego wrócił do wcześniejszej postaci. Nie cierpiał, kiedy tak się działo bez jego wiedzy lub zgody. Cóż, przynajmniej znów mógł swobodnie oddychać, choć nie bezboleśnie.
Szorstkie palce delikatnie muskały jego szyję tuż pod uchem, tam, gdzie został ugryziony. Rozprowadzały jakąś chłodną maść. Z cichym stęknięciem, nie otwierając oczu, Loki także sięgnął do zranionego miejsca. Nabrzmiała, lepka od leku skóra piekła pod naciskiem, nie miał jednak żadnych otwartych ran, najwyżej siniaki. A wcześniej wydawało mu się, że najstarszy syn Odyna gotów był mu rozerwać gardło.
Ciekawe, czy naprawdę gotów był się posunąć aż tak daleko?
Szorstkie palce oplotły rękę Lokiego.
– Powoli – zabrzmiał znajomy męski głos. Jednocześnie druga dłoń wsunęła się pod głowę leżącego i ostrożnie ją uniosła.
Uwagę Lokiego przyciągnęły pozostałe dźwięki: szum wiatru, plusk wody, krzyki mew, szczekanie fok… jak również niecierpliwe uderzenia stopą o piasek.
– Otwórz już oczy, Loki! – rozkazał Hajmdal. – Wiemy, że teraz to udajesz!
– Ciszej! – Tak syczeć na innych potrafiła jedynie Freja. Musiała stać tuż obok strażnika.
W Lokim odezwała się przekorna natura. Po tym, co przeszedł przez Hajmdala, nie miał najmniejszej ochoty iść mu na rękę. Najchętniej udawałby w tym momencie trupa, ale na to było już za późno.
Mimo to zacisnął mocniej powieki. Chciał też ponownie ułożyć głowę na ziemi, jednak szorstka ręka sztywno trzymała go w miejscu.
– Loki, wystarczy – powiedział trzymający go mężczyzna. – Już dostała nauczkę.
Chłopak w tym momencie pewnie też by nie posłuchał, ale tym co go ostatecznie przekonało, było ciche „Co?” wyszeptane jednocześnie przez Freję i Hajmdala.
Pierwsze, co zobaczył po uchyleniu powiek, to ponura twarz sędziwego, brodatego mężczyzny. Był to Odyn, Wszechojciec. Przywódca bogów spoglądał na Lokiego tylko jednym, srebrnym okiem. Drugiego brakowało, pusty oczodół osłaniały zszyte ze sobą powieki. Kapelusz z szerokim rondem niemal całkowicie zakrywał niebo w polu widzenia Lokiego.
– Wszechojcze… – Chłopak zakasłał. Nie zrobił tego jednak specjalnie: od dłuższego leżenia wydzielina utknęła mu w gardle. Odyn pomógł mu usiąść, dzięki czemu mógł wypluć plwocinę na piasek. Przy okazji odkrył, że leżał na rozłożonym wewnętrzną stroną do góry słynnym ptasim płaszczu Freji. Jego własny, razem z torbą, czekały położone tuż obok. – Zrobiłem, jak powiedziałeś.
Popatrzył prosto w oko najważniejszego z bogów. Bez słów dał mu do zrozumienia, że nie pozwoli po raz kolejny zwalić na siebie całej winy, kiedy nie tylko on miał… jak to by ująć… niekonwencjonalne pomysły na rozwiązywanie osobistych problemów.
Odyn westchnął ciężko, po czym zabrał ręce od Lokiego.
– Owszem, zrobiłeś, choć prawdę powiedziawszy, nie sądziłem, że ci się uda.
Loki wzruszył ramionami.
– Cóż, mam szczęście, że koty mnie lubią… Zwłaszcza, jeśli mam przy sobie smakołyki.
Odyn pokręcił głową.
– Doprawdy, twoja pomysłowość nie zna granic.
Och, jak cudownie było patrzeć na coraz większe niedowierzanie Freji i Hajmdala, szczególnie tego drugiego. Kiedy tak stał pod bramą Asgardu pomyślałby kto, że jego usta zastygły na trwałe w ponurym grymasie.
– Więc to był twój pomysł, Wszechojcze? – zapytała bogini z klanu Wanów. Złoty naszyjnik z klejnotami ponownie okalał jej łabędzią szyję.
Odyn powstał w gracją, o którą nikt nie posądziłby osoby wyglądającej tak sędziwie. Nawet kolana mu nie skrzypiały. Bez pośpiechu otrzepał i poprawił na sobie długi, niebieski płaszcz podróżny. Nieważne, jak bardzo pożądali odpowiedzi, Hajmdal i Freja z szacunku zaczekali te kilka, zdających się ciągnąć w nieskończoność sekund.
Odyn w pierwszej kolejności zwrócił się do bogini.
– Droga Frejo, najpotężniejsza z pośród Wanów. Dzisiejsze zdarzenie to dla ciebie lekcja, by na przyszłość lepiej ważyć słowa.
Bogini zamrugała, nie rozumiejąc. Loki z ekscytacji prawie skoczył na równe nogi. Było coraz lepiej i mimo protestów ze strony obolałej szyi, bardzo chciał wziąć czynny udział w dyskusji. Tym bardziej, że Freja naprawdę zdawała się nie mieć pojęcia, o czym mówił Odyn. Postawił jej w tym pomóc, ale tylko troszeczkę. Nie była w końcu głupia.
– Ale co ja takiego… Och. – Urwała, kiedy zobaczyła, co właśnie zaczął robić złodziej naszyjnika.
Loki siedział teraz ze skrzyżowanymi nogami. Z całej siły zacisnął jedną powiekę i wysunął przed siebie dłoń. W drugiej ręce trzymał Lawatein, swój czarodziejski nóż. Pchnięcia jakie nim robił miały przywodzić na myśl nieudane próby trafienia do celu, jakim były wyciągnięte palce.
Hajmdal wydał z siebie gniewny pomruk.
Odyn dotknął ramienia Lokiego na znak, aby przestał. Nie oderwał przy tym wzroku od bogini.
– Sądząc po twej minie, Frejo, mniemam, iż nadal pamiętasz swe słowa wypowiedziane podczas świątecznej biesiady? Te, za które jak do tej pory nie przeprosiłaś, zasłaniając się całymi beczkami wypitego wtedy miodu?
Zwykle perłowa twarz Freji zapłonęła rumieńcem, ale uniosła dumnie głowę, zacisnęła usta i wbiła wzrok w Odyna.
– Tak, pamiętam, Wszechojcze. Nie sądziłam jednak, że będziesz chciał mi się za nie odpłacić ponad miesiąc później. – Zamaszystym ruchem wskazała palcem Lokiego. – Do tego wykorzystując do brudnej roboty kogoś, kto, z tego co słyszałam, zaraz po mnie jeszcze gorzej narozrabiał.
Ledwo przebrzmiały słowa Freji, kiedy wokół zrobiło się ciemniej, jakby wyjątkowo gęsta chmura zasłoniła słońce. Mewy i foki też jakoś przycichły. Głęboki cień okrył twarz Odyna. Tylko jego srebrne oko zdawało się świecić w mroku.
– Gdyby nie działania Lokiego i prośby twego ojca, Frejo, już wtedy spotkałaby ciebie dużo surowsza kara. – Tembr głosu Odyna przyprawił o ciarki także Lokiego. – Zniewagę mogę z czasem wybaczyć, ale nigdy zapomnieć.
Na szczęście, bogini zaniechała dalszych prób wykłucania się. Pokonana opuściła głowę ze wstydem. Zazwyczaj dumna i silna, teraz przypominała małą dziewczynkę przyłapaną na wyjadaniu zapasów w spiżarni. Doprawdy rzadki widok.
– Oczywiście, Wszechojcze. Pro…
– Teraz to już nie musisz przepraszać. Sam fakt, że zrozumiałaś lekcję, wystarczy. Wybaczam ci.
Chwila ciszy.
– Dziękuję. – Freja dyskretnie otarła rękawem złotą łzę z kącika oka.
Jasność powróciła na plażę. Foki na nowo zaczęły szczekać, mewy skrzeczeć, jakby i one zrozumiały, że najgorsze już minęło i wszyscy przeżyli.
Loki też czuł tę wszechogarniającą ulgę, więc czemu serce nadal biło mu mocniej a do tego miał zawroty głowy?
4
Tamta biesiada
Podczas obchodów święta przesilenia zimowego Jul w pałacu Odyna, Valaskjalfie, podawano na stołach tyle jedzenia oraz trunków, że nikomu nigdy nie udało się opróżnić w całości wszystkich talerzy i beczek. Co nie znaczy, że nie próbowano. Loki jak co roku wyzwał śmiałków na zawody w jedzeniu. Miał wygrać ten, kto zjadł najwięcej i nie padł od razu z przejedzenia. Od lat nikt nie mógł go pokonać i również w tym roku miałby kolejne łatwe zwycięstwo w kieszeni, gdyby nie zamieszanie przy stole Wszechojca.
Loki warknął, kiedy ostatni przeciwnik się wycofał, by popatrzeć, co się tam dzieje. Niby w ten sposób i tak wygrał, ale patrzenie na rozkojarzonego konkurenta odkładającego niedojedzone udko kurczaka nie mogło się równać z obserwowaniem, jak zielenieje na twarzy, po czym zwraca wszystko, co wcześniej połknął. Sam Loki przez cały wieczór usilnie starał się nawet nie zerkać przelotnie w stronę głównego stołu, ale ciekawość w końcu i jego pokonała.
Rumiana na całej twarzy Freja stała oparta rękoma na blacie, wpatrując się oskarżycielsko w gospodarza. No tak, znowu zapomniała, jak bardzo ma słabą głowę. Pięć bogiń, w tym Frigg, żona Odyna, bezskutecznie próbowało ją powstrzymać bez użycia siły, jednak miód całkowicie rozwiązał język córki przywódcy klanu Wanów.
Siląc się na cierpliwość, Odyn zasugerował, że dla swojego dobra powinna wrócić do sypialni i odpocząć. Niestety, w ten sposób jedynie podjudził Freję. Każda obelga wychodząca z jej ust była gorsza od poprzedniej. Nawet Loki, który na trzeźwo często nie panował nad własnym językiem, poczuł się nieswojo. Cała ta scena szybko przestawała być zabawna.
Nie minęło wiele czasu, by wszyscy na sali utkwili wzrok we Freji. Coraz więcej bogów zarzucało jej psucie wszystkim zabawy. Ich pomruki dały się bogini we znaki. Norny jedynie wiedziały, jakimi ścieżkami powędrowały w obecnym stanie jej myśli. O wiele głośniej niż wcześniej zakwestionowała biegłość Wszechojca w rzucaniu włócznią. Bez ogródek zasugerowała, że to przez brak jednego oka nie zawsze trafiał do celu. Dla podkreślenia tych stołu wzięła ze stołu łyżkę, którą zaczęła dźgać powietrze przed sobą. Dopiero wtedy Frigg w końcu przestała się cackać i złapała pijaną boginię za nadgarstek. Drugą ręką bezceremonialnie zasłoniła jej usta.
Wraz z umilknięciem Freji cisza rozeszła się od głównego stołu po całej sali niczym kręgi na wodzie. W jednej chwili irytację zastąpiła trwoga przed Odynem. Nawet płomienie świec, pochodni i w palenisku próbowały się skulić. Ze swojego miejsca w rogu przeciwległej ściany Loki dostrzegł złowróżbny błysk w oku Wszechojca.
W głowie chłopaka zapanował chaos. Coś, może instynkt, podpowiadało mu, że powinien coś już teraz zrobić zanim świąteczny nastrój na dobre opuści bogów i w najgorszym razie nigdy nie wróci, bo dzisiejsze wydarzenia będą już po wieczność nawiedzać biesiadników. Tylko co on mógł poradzić? Myśli kłębiły się Lokiemu w głowie niczym zapracowane pszczoły. Żadnej nie mógł pochwycić na dłużej. Przez ten chaos chłopak nie mógł już dłużej siedzieć: ława aż wklęsła od setek pośladków, jakie na nią padały nagle zrobiła się niemożliwie niewygodna. Wstał i wciąż bez konkretnego celu zaczął się zakradać w kierunku głównego stołu.
Ojciec Freji, Njord, razem z Frigg próbowali udobruchać Odyna. Samą pijaną boginię przejął jej brat, Frej. Po ostatnim energicznym zamachu straciła siły i ledwo mogła ustać na własnych nogach.
Za miejscami przeznaczonymi dla przywódcy klanu Wanów i jego rodziny przygotowano prowizoryczną zagrodę. Po drugiej stronie płotu zamieszaniu na sali z pewnym znudzeniem przyglądały się dwa ogromne dziki. Były one własnością i dumą dzieci Njorda, dlatego dostąpiły zaszczytu siedzenia blisko nich, a nie jak ich świńscy pobratymcy, upieczenia na rożnie pośrodku kręgu stołów.
Szczecina Gullinburstiego, knura Freja, mieniła się szczerym złotem w półmroku. Loki rozejrzał się. Nikt jeszcze nie zwrócił na niego uwagi. W ustach nadal miał kawałek przeżutego mięsa, którego w panice zapomniał połknąć. Niewiele myśląc, wyjął go z ust, dodał do niego trochę więcej śliny i ulepił zeń kulkę, którą następnie rzucił w stronę zagrody.
Trafił wieprza prosto w zad.
Napiętą jak struna ciszę przeciął przenikliwy świński pisk, a tuż po nim trzask łamanego drewna. To wystraszony Gullinbursti staranował płot. Njord, Frej z siostrą oraz ich służący w ostatniej chwili ustąpili drogi zwierzęciu, gdy ten wbiegł na główny stół, rozrzucając na boki rogi, talerze i półmiski z jedzeniem, a potem zeskoczył na środek sali, tuż przy wielkim palenisku. Dzik Freji pozostał sam w zagrodzie, skołowany.
Loki był w trakcie przemiany w muchę, kiedy ktoś zawołał, aby złapać zbiega, dlatego nie rozpoznał tego głosu. Nadal nie zauważony odfrunął pod samo sklepienie, gdzie usiadł na belce, skąd miał idealny widok na chaos poniżej.
Prawie wszyscy mężczyźni rzucili się, by pochwycić szalejącego dzika. Może by im się to udało, gdyby nie byli pijani, bo tak to głównie potykali się albo wpadali na siebie. Co nie było trwale przytwierdzone, prędzej czy później mknęło przez powietrze. Korzystając z zawieruchy, Frej z osobistym służącym wyprowadzili półprzytomną Freję przez lekko uchylone wielkie drzwi, które zaraz zamknięto. Zgodnie z rozkazem wydanym przez Odyna, Gullinbursti nie mógł opuścić sali dopóki nie zostanie poskromiony.
Co bardziej bojaźliwi także postanowili ukratkiem wyjść. Odważni widzowie zgromadzili się po kątach. Omamieni miodem polujący jakoś podzielili się na ścigających i tych, co osłaniali obserwatorów. Potrącani i gryzieni przez złotego dzika bogowie nie otrzymywali zbyt dotkliwych obrażeń. Co więcej, zapanowała ogólna wesołość a wybryk Freji prawdopodobnie poszedł całkowicie w niepamięć. Do sali wrócił także wcześniejszy blask. Loki-mucha odetchnął z ulgą. O to mu chodziło. Zaczął nawet rozważać, czy nie sfrunąć na dół i dołączyć do zabawy.
Zanim jednak podjął decyzję, jedną z grupek pod ścianą opuściła Sif. Korzystając z okazji, że dzik był dość daleko, młoda bogini susami podbiegła do stołu, Za nią powiewał długi warkocz włosów równie złotych, co szczecina Gullinburstiego. Do rąk nabrała soczystych owoców z ogromnej misy, której mężczyźni i szalejące zwierzę jeszcze nie wywróciły. Niestety, w drodze powrotnej, dziewczyna poślizgnęła się na kałuży rozlanego miodu. Upadła na plecy, owoce potoczyły się we wszystkich kierunkach. Co gorsza, po kilkusekundowym kontakcie z paroma ganiaczami, Gullinbursti zmienił kierunek ucieczki. Prosto na Sif.
Nawet z tak wysoka Loki zobaczył przerażenie w oczach oszołomionej dziewczyny, wpatrującej się w rozpędzoną bestię. Innych stojących blisko także dopadła drętwota. Z resztą i tak nie daliby rady uratować Sif bez ryzyka zostania samemu przebitymi złotymi kłami. Tylko magia mogła tu coś zdziałać.
Zamieniwszy się z powrotem w siebie, Loki sięgnął do kieszeni po Lawatein. Z powodu stresu magiczny nóż nieomal wyślizgnął się mu spomiędzy roztrzęsionych palców. Stracił przez to mnóstwo cennego czasu, niemniej skierował ostrze w kierunku Sif.
Ją i Gullinburstiego od zderzenia dzieliło już tylko mrugnęcie okiem.
Wtem z drugiej strony sali nadleciała błyskawica. Uderzyła w dzika, odrzuciwszy go na ścianę. Leżąc na boku, nadal próbować machać racicami.
Lokiego zamurowało. Jego plan zakładał poderwanie Sif w powietrze. Z szoku wytrąciło go drganie belki wywołane przez energiczny tupot ciężko stawianych stóp na dole.
Tak kroczyć potrafił jedynie Thor. Potężny syn Odyna uniósł dzika za kark niczym torbę pierza, a że osłabiony Gullinbursti nadal chciał walczyć, oplótł go mocnymi ramionami. W następnej kolejności zapytał Sif, czy nic jej nie jest. Bogini obrócił się na brzuch i wsparła jedną ręką. Drugą rozgoniła wszystkich chętnych do pomocy. Przytaknęła na pytanie Thora, następnie wstała chwiejnie i strzepnęła z sukni rozgniecione owoce.
Wokoło wybuchły okrzyki i wiwaty. Zasłużone, bo oto mocarny Thor dokonał kolejnego niesamowitego czynu i uratował własną żonę z opresji. Sif podeszła tak, by nie znaleźć się w zasięgu racic, stanęła na palcach i pocałowała ukochanego w policzek. Ponieważ zmęczony Gullinbursti w końcu zupełnie stracił przytomność, Thor zwolnił jedną rękę, aby otoczyć partnerkę ramieniem. Wkrótce parę otoczył tłum.
Serce nadal waliło Lokiemu tak, jakby usiłowało uciec z za małej piersi. Czuł ulgę większą niż po tym, jak zakłócił konfrontację Freji z Odynem… A właśnie…
Przez cały ten czas głowy obu klanów pozostały przy głównym stole. Njord wołał do Thora, aby ten obchodził się delikatnie z Gullinburstim. Odyn zaś wogóle nie patrzył na własnego syna, tylko na Lokiego z trudnym do określenia wyrazem twarzy. Chłopak uświadomił sobie, że nadal trzyma wyciągnięty przed sobą Lawatein gotowy do użycia. Szybko go schował, chociaż wiedział, że to nic nie da, bo został przyłapany.
Frigg podążyła wzrokiem za mężem. Łagodność z którą próbowała wcześniej uspokoić męża i Freję całkowicie zniknęła, zastąpiona przez chłodny grymas odrazy. Od jej skrzywionych ust gorszy był tylko chłód w bursztynowych oczach. Po chwili na ramieniu bogini wylądowała zgrabna męska dłoń. Loki z przykrością stwierdził, że bardzo dobrze wiedział, do kogo należała, nawet jeśli z wielkim trudem zamazał w pamięci jego twarz. Zrozumiał jednak, że dłużej tak nie podoła, kiedy właściciel dłoni odezwał się.
– Matko…
Wyrwane z potrzasku serce skoczyło Lokiemu do samego gardła. Postawiony z wielkim trudem w myślach mur zatrząsł się w posadach. Pochwycenie wzrokiem drugiej pary bursztynowych oczu, tym razem pełnych troski, sprawiło, że runął.
Powróciła panika, chyba nawet gorsza niż poprzednio. Zamieniwszy się w wróbla, Loki pofrunął w stronę świetlika pod dachem, ścigany przez znajomy głos wołający jego imię, za każdym razem coraz bardziej desperacko:
– Loki! Zaczekaj, Loki! Loki, proszę! LOKI!…
5
Bogini miłości
– …Loki!
Wołany otworzył szeroko powieki. Za szybko, bo obraz był bardzo rozmyty. Na początku zobaczył jedynie, że ktoś znowu nad nim się pochylał.
– Baaa… – mruknął niewyraźnie.
– To ja, Freja – odparł głos zdecydowanie należący do kobiety w sile wieku.
Loki zamrugał. Rzeczywiście, to była ona. A on znowu leżał na jej płaszczu z sokolich piór. Powoli podniósł się do pozycji siedzącej. Okropnie kręciło mu się w głowie, no i bolała go szyja.
– Co się stało? – zapytał, masując skronie.
– Zemdlałeś. Najwidoczniej nie doszedłeś całkiem do siebie po walce z Hajmdalem.
Loki rozejrzał się. Strażnika już nie było w okolicy, tak samo jak Odyna. Gdzie mogli się podziać?
Freja zakasłała, aby zwrócić jego uwagę, następnie palcem wskazała szczyt odległego klifu. Tam byli nieobecni. Wyglądało na to, że się kłócili, ale przez hałasujące dookoła foki i mewy, nie mógł dosłyszeć, o co właściwie. Odyn stał niemal nieruchomo podczas gdy jego najstarszy syn gestykulował energicznie, raz po raz machając ręką w stronę Lokiego.
– Niech zgadnę, chodzi o mnie? – Chłopak zapytał boginię, po czym pomachał Hajmdalowi.
Freja westchnęła.
– Wszechojciec stwierdził, że to z powodu ugryzienia zemdlałeś, po czym skarcił Hajmdala za użycie nadmiernej siły i opuszczenie posterunku.
– Mógł mnie zabić – prychnął Loki, strzepując z szyi ziarenka piasku przyklejone do lepkiej od maści skóry.
Freja przytaknęła.
– Gdyby nacisnął odrobinę mocniej, to rzeczywiście, byłoby z tobą kiepsko. Hajmdal próbował się usprawiedliwić. Ja też wzięłam na siebie winę za posłanie go za tobą… Hajmdal próbował… – Zawahała się, zerkając niepewnie w kierunku bogów na klifie.
Loki machnął ręką.
– Po tym wszystkim nie musisz chodzić wokół mnie na palcach. Wszyscy wiedzą, że Hajmdal mnie nie cierpi i po nocach śni o dniu, kiedy będzie mógł mnie osobiście wykopać z Asgardu.
– Uważa, że jesteś nieokrzesany i nigdy nie otrzymujesz adekwatnych kar – poprawiła Lokiego Freja. – Tak właśnie Hajmdal powiedział Wszechojcu a ten chyba odebrał to jako krytykę jego osądu. – Tutaj Loki przytaknął. – Zirytował się, ale wyraził zgodę na dyskusję kawałek od nas, abyś w spokoju doszedł do siebie.
– To miło z jego strony.
– Jak się czujesz?
Zaskoczony Loki przerzucił wzrok z bogów dyskutujących w oddali na Freję. Bogini nie patrzyła na niego, jak ktoś, kogo winiła za cokolwiek.
– Jak się… – Pomasował siniaka. – Nie pierwszyzna. Do wiosny nie pozostanie żaden ślad.
– Według mnie Eir powinna cię zobaczyć… Loki?
Chłopak drgnął na dźwięk imienia czołowej uzdrowicielki Asgardu.
– Nie trzeba.
– Jesteś pewien?
– Absolutnie.
Nie uwierzyła mu – zobaczył to w jej oczach. Jak łzy i naszyjnik bogini, one również mieniły się złotem. Były całkiem podobne do…
Loki usilnie chciał samemu sobie zaprzeczyć, ale gdy tylko uważniej przyjrzał się Freji, coś mu się nie zgodziło. Dla pewności rozejrzał się wokół. Nigdzie w okolicy nie zauważył żadnego pojazdu ani zwierzęcia innego od mew i fok. Szkoda, bo bardzo lubił wierzchowca Odyna i koty Freji. Dla tych drugich miał jeszcze trochę ich przysmaków w torbie. Jeśli Wszechojciec chciał, potrafił samemu zmienić się w kruka, ale Freja do podróżowania bez swoich zwierząt potrzebowała płaszcza z sokolich piór, na którym teraz leżał… Zatem czemu bogini miała na sobie obecnie identyczną pelerynę?
Dopiero teraz uwagę Lokiego przykuła również granatowa suknia Freji. Nie dość, że nie została uszyta w stylu typowym dla Wanów, to do tego wiedział, dla kogo została uszyta. Dokładnie tą samą miała na sobie Frigg podczas feralnej uczty świątecznej.
Teraz to miało sens.
– Loki, tylko nie mdlej mi tu po raz trzeci. – Ostrzegła go Freja.
Zawołany odsunął się od sięgającej ku niemu ręki.
– Nie mdleję! – zapewnił.
– Ale coś ci chyba jest. O co chodzi?
– Widziałaś się z Frigg?
Bogini aż zamrugała zbita z tropu. Następnie sama obejrzała swoje odzienie i zaraz zrozumiała.
We wszystkich dziewięciu światach istniały tylko dwa magiczne płaszcze z sokolich piór: jeden ofiarowano córce Njorda, drugi – żonie Odyna.
– A, tak. Po tym, jak odprawiłam Hajmdala z moim płaszczem, udałam się prosto do jego ojca. Jeśli to cię udobrucha, tuż po jego odlocie nabrałam wątpliwości, czy zdoła się powstrzymać przed zrobieniem ci zbyt wielkiej krzywdy.
– Dziękuję za troskę – prychnął Loki.
– Nie sil się na złośliwość, chłopcze – upomniała go starsza bogini. – Prawda jest rzeczywiście taka, że to przeze mnie, w równym stopniu jak przez ciebie, oboje skończyliśmy tutaj, na tej cuchnącej plaży.
Wylegująca się w pobliżu foka ryknęła jakby w proteście. Loki nie mógł się powstrzymać i zachichotał, po czym uniósł brew.
– To znaczy, że mi wybaczyłaś – powiedział Freji.
– Prawdę powiedziawszy, to bardziej jestem zła na Wszechojca, no i odzyskałam naszyjnik w dobrym stanie…
– Ale?
– Nie powiedziałam tego wcześniej, ale wtedy z Gullinburstim to przesadziłeś.
– Co ty nie powiesz. – Oczyma wyobraźni Loki ponownie ujrzał przerażoną Sif, w której stronę pędził wielki złoty dzik. Aż nim zatrzęsło na to wspomnienie.
– Frej do dziś nie może przeboleć tego, że rzuciłeś jego skarb na pastwę dzikiej hordy.
Loki zmarszczył brwi.
– To nie ja poleciłem czeredzie pijanych bogów uganiać się za ukochanym pupilem twojego brata – wycedził przez zęby. – Chciałem jedynie odwrócić uwagę wszystkich, w tym Odyna, aby nie spadł na ciebie jego gniew.
Przez chwilę Freja wyraźnie nie wiedziała, co powiedzieć, aż wreszcie:
– A odpowiadając na twoje wcześniejsze pytanie, to w Valaskjalfie przebywała akurat także Frigg.
– Był z nią ktoś jeszcze?
– Czemu… Och – westchnęła, widząc spojrzenie Lokiego. Wiedziała, o kogo mu chodzi. – Nie, nie widziałam ich ani nie pytałam. Kiedy tylko Frigg zobaczyła jak pędzę do jej męża w samej koszuli nocnej, zabrała mnie do swojej komnaty i zapewniła odpowiednie odzienie, a kiedy padła decyzja, że oboje z Wszechojcem musimy jak najszybciej ruszyć za Hajmdalem, pożyczyła mi swój sokoli płaszcz.
Loki opuścił głowę. Oplótł się rękoma, aby powstrzymać coraz silniejsze dygotanie.
A więc Frigg wiedziała, co też znów narobił. Nawet, jeśli dotrze do niej, że także Odyn maczał palce w psikusie spłatanym Freji, nie będzie to miało znaczenia. Dla żony Wszechojca był tylko uosobieniem wszelkich problemów… Zaraz, czemu się tym tak w ogóle przejmuje? Nie tylko ona i Hajmdal mieli go dość w Asgardzie. Zwykle mu to nie przeszkadzało, bo i tak ostatnie słowo miał Odyn, ale Frigg… Lokiego znowu dopadły wspomnienia, tym razem zimnych bursztynowych oczu i drugiej identycznej pary pełnych ciepła.
Pokręcił energiczne głową i wbrew protestom Freji stanął na równe nogi. Podniósł ptasi płaszcz i otrzepawszy z piasku, oddał złożony Freji.
– Proszę. Zwracam w imieniu Hajmdala. – Wymusił u siebie swój najlepszy uśmiech. – Bardzo się przydał. Był w nim naprawdę szybki. – Bogini nie odpowiedziała, kiedy brała swą własność, więc mówił dalej. – A tak między nami, jeśli mam być szczery, to gdyby Hajmdal nie interweniował, oddałbym tobie naszyjnik jutro albo może dzisiaj wieczorem. Mi wcale nie jest potrzebna ta błyskotka.
– Bo nie znasz jego prawdziwej wartości.
Loki przyjrzał się dokładniej błyskotce z bezpiecznej odległości.
– Za tak szczere złoto i klejnoty każdy król gotów byłby sprzedać własne królestwo.
Freja pokręciła głową.
– Wartość samego złota i klejnotów nie ma nic do rzeczy. – Zacisnęła palce na naszyjniku. – Jest dla mnie cenny z innego powodu, ale wątpię, czy zrozumiesz.
Loki zastanowił się nad słowami bogini. Do tej pory uważał, że naszyjnik był tylko i wyłącznie najulubieńszą błyskotką bogini otaczającej się na co dzień bogactwami, ale sposób w jaki na niego teraz patrzyła. Czyżby było w nim coś więcej? I czy Odyn o tym wiedział, dlatego tak nalegał, aby to właśnie ten naszyjnik zabrał a nie, na przykład, wszystkie zasłony z jej pałacu?
Krzyk mewy przelatującej powyżej wyrwał Lokiego z zamyślenia. Niemal podskoczył, a przy okazji odkrył, że od jakiegoś czasu trzyma kurczowo w ręce Lawateina.
Może, jak sugerowała Freja, nie miał pojęcia, czemu właściwie naszyjnik był dla niej taki cenny, lecz ideę, że wartość materiału nie miała z tym nic do rzeczy, rozumiał doskonale. Nie zamierzał jednak poinformować o tym bogini.
– W każdym razie naszyjnik wrócił do ciebie, ja dostałem za swoje – oznajmił. – Wszystkie rachunki wyrównane, więc chyba czas na mnie.
– Zaczekaj, Loki! – zawołała Freja, kiedy narzucił na siebie torbę i własny płaszcz. – Naprawdę powinieneś wrócić do Asgardu, aby Eir mogła cię obejrzeć.
– Nie ma takiej potrzeby. Już mi lepiej, przysięgam.
– Maść Wszechojca ma jedynie działanie tymczasowe.
– Dam radę. A i tak już mi się znudziło w Asgardzie! Wrócę za jakiś czas.
W tym momencie powinien odlecieć, wiedział o tym, a mimo to spojrzenie Freji przykuło go.
– To przez niego, prawda? – zapytała.
– Nie wiem o-o cz-czym m-mówisz! – zaprzeczył natychmiast Loki, ale drżeniem głosu zdradził, że kłamał.
Freja zaczęła powoli iść w jego stronę.
– Boisz się, że skoro nie ma go z Frigg, to zapewne jest teraz z Eir… a może obawiasz się fali słodko-gorzkich wspomnień, którą wizyta w miejscu, gdzie spędziliście razem dużo czasu, może wywołać?
Z całych sił Loki próbował zrozumieć obecne zamiary Freji. Czy pytała ze szczerej troski, czy własnymi torturami postanowiła go ukarać za kradzież naszyjnika? Szybkie bicie serca i mętlik w głowie nie pomagały w myśleniu.
– O co ci chodzi?! – krzyknął.
– Widzę, co cię gryzie. Nie możesz przestać o nim myśleć, prawda?
– Skąd… – Loki czuł, że chyba znowu słabnie.
Freja zachichotała. Był to piękny, czysty dźwięk. nieskażony drwiną i złośliwością.
– Och, mój chłopcze, zapomniałeś? Jestem boginią miłości. Potrafię dostrzec pragnienia i zgryzoty serca bijącego dla kogoś innego.
Loki zrobił kilka kroków do tyłu. Nie zauważył leżącej mu na drodze foki i potknął się. Wylądował plecami na piasku z nogami leżącymi na niezadowolonym zwierzęciu. Natychmiast wykonał przewrót do tyłu, obrócił na pięcie i pobiegł przed siebie. Skacząc nad przeszkodami nabierał rozpędu aż w końcu wzbił się w powietrze i zamienił w mewę. Wleciał prosto w wielką gromadę ptaków zebraną nad powierzchnią wody a gdy uznał, że bogini straciła go z oczu, poszybował dalej.
Poniżej Hajmdal nadal kłócił się z ojcem. Przelatując wysoko nad nimi dosłyszał słowa strażnika Bifrostu:
– Loki potrafi tylko siać chaos, ojcze! Nie jest zdolny do niczego dobrego!
6
Zimowy książę
Noc była pogodna, choć As czy Wan pewnie narzekałby na mróz. Lokiemu jednak, jako Jotunowi ze strony ojca, taki chłód nie przeszkadzał. Na niebie migotała zielona zorza. W jej blasku odnalazł znajomą rzekę biegnącą przez las za Valaskjalfem, potem dobrze mu znany zakątek na brzegu. Zniżył lot a lądując, powrócił do ulubionej postaci młodego Asa.
Wąską plażę pokrywał śnieg sięgający po kostki. Od reszty lasu oddzielał ją wał z wysokich, iglastych krzewów. Skraj pięciometrowej skarpy po drugiej stronie rzeki także porastała gęsta, zimozielona roślinność. Wokoło panowała niemal absolutna cisza.
Loki przez moment po prostu stał, zdziwiony tym, jak bardzo różniło się to miejsce od dusznej i zatłoczonej wielkiej sali. Zrobił kilka kroków i stanął, gdy nogą natrafił pod śniegiem na stopień wiodący na wąski pomost z ławką bez oparcia. Opuszczona konstrukcja wyglądała mało stabilnie, jednak Loki wiedział, że powinna go utrzymać… razem z jeszcze jedną osobą. Pokręcił głową, następnie, stawiając stopę za stopą, przeszedł po skrzypiącej kładce do ławki, strzepnął z niej pobieżnie śnieg i usiadł. Sięgnął do torby, z której wyciągnął fajkę. Dłonie mu się trzęsły, gdy ją nabijał.
Loki nosił paznokcie spiłowane tak, żeby przypominały krótkie pazury. Po kilku próbach, na samym czubku jednego z nich wyczarował mały płomyczek.
– Co za noc – mruknął, przykładając płomyk do fajki, po czym przygryzł ustnik.
Żaden rzemieślnik w dziewięciu światach nie potrafiłby zrobić instrumentu tworzącego muzykę równie kojącą, jak szmer wody płynącej pod cienką warstwą lodu. Loki odchylił głowę, aby popatrzeć na zorzę poprzez dym wypuszczony z ust.
Fajka i cisza z czasem uspokoiły mu pszczoły w głowie, toteż mógł zastanowić się co teraz. Po wszystkim, co przeszedł tej nocy, marzył jedynie o znalezieniu jakiejś nory i pójściu spać.
Niestety, Norny jeszcze z nim nie skończyły. Za sobą usłyszał skrzypienie śniegu. Zbyt głośne, jak na któregoś z mieszkańców lasu, którzy nie zapadli w sen zimowy.
Loki jęknął z irytacją i znów zrobiło się cicho, ale intruz pozostał. Co gorsza, chłopak zbyt dobrze znał jego krok.
– Nie sądziłem, że pójdziesz za mną aż tutaj – powiedział bez odwracania się za siebie. – Nie powiem, szybko mnie znalazłeś.
Wytrzymał pokusę, by spojrzeć, kiedy na nowo rozległo się skrzypienie śniegu, tym razem w towarzystwie szelestu gałęzi krzewów. Wytrwał nawet ten moment, kiedy przybysz wyszedł na plażę, chichocząc.
– To w końcu jedno z twoich ulubionych miejsc do palenia fajki… Także będące najbliżej pałacu ojca.
Loki zaciągnął się i wypuścił kolejny obłok dymu z ust.
– Ha! Wychodzi na to, jestem bardziej przewidywalny, niż mówią.
– Inni nie znają cię tak dobrze, jak ja, mój drogi.
Loki nie odpowiedział, tylko znów zaciągnął się fajką, potem raz jeszcze. Palce na nowo zaczęły mu dygotać.
– Loki.
– Hm? – mruknął zawołany.
– Proszę, spójrz na mnie. Obiecuję, że nic ci nie grozi.
Chwila ciszy.
– Czy Odyn cię po mnie przysłał?
– Nie. Znaczy, ojciec pozwolił mi iść cię szukać. Nic nie mówił, że mam cię przyprowadzić z powrotem.
– Matka protestowała? – zadawszy to pytanie, Loki mimowolnie przygryzł ustnik na wspomnienie zimnych oczu Frigg.
– Próbowała, ale słowa ojca są ostateczne. Naprawdę, nie ścigam cię za to, co się stało na uczcie.
– To dlacz… – Loki urwał z obawy, że zabrzmi zbyt agresywnie.
– Chciałem po prostu się z tobą spotkać, porozmawiać. – W głosie syna Odyna tym razem brakowało wesołości. – Wybacz, nie powinienem za tobą iść tak od razu. Daj tylko słowo, a sobie pójdę. Zrozumiem.
Loki zastanowił się, następnie westchnął. To była jedna z tych chwil, kiedy nie miał pojęcia, czy tamten mówił szczerze, czy perfidnie manipulował. Zgasił fajkę, której zawartość następnie wytrząsnął na ośnieżony lód.
Kiedy przekonany o własnej gotowości, w końcu spojrzał na przybysza, to i tak nie mógł powstrzymać szybszego bicia serca.
Stojący na plaży młodzieniec zdawał się emanować własnym światłem rozjaśniającym śnieg dookoła. Długie i proste białe włosy falowały unoszone przez podmuchy słabego wiatru. Okalały one jasną twarz pozbawioną piegów, zarostu czy jakichkolwiek innych skaz. Pod wachlarzami długich rzęs kryła się para ciepłych, bursztynowych oczu tak piękna, jak towarzyszący im uśmiech.
– Hej, Loki! – Chłopak rozłożył ręce w powitalnym geście. – Dawno się nie widzieliśmy!
Bez czekania postawił jedną nogę na pomoście. W odpowiedzi na jego pytające spojrzenie Loki wstał i przeszedł nad ławką. Spotkali się na środku kładki.
– Hej, Balder – odparł Loki. – Co tam u brata?
Syn Odyna parsknął śmiechem.
– Którego?
Loki też nie mógł powstrzymać uśmiechu.
– Tego, którego nie było z tobą na uczcie – odparł.
– O, zauważyłeś? Hoder został w naszych pokojach. Służące zaniosły mu trochę potraw z biesiady. Wiesz, że nie lubi tłumu, hałasu i zamieszania.
– Racja – westchnął Loki. – Chociaż w sumie to i dobrze, że został na górze. Oszczędził sobie strachu przed gniewem ojca i szarżującym dzikiem.
Balder przytaknął, czym skłonił Lokiego do zadania kolejnego pytania:
– Jak tylko Gullinbursti wybiegł na środek sali, ktoś zawołał, by go łapać. To byłeś ty?
– Tak, ja.
Loki przełknął ślinę.
– Czemu?
Balder przysunął się bliżej.
– Kiedy ty mnie przez cały wieczór usilnie ignorowałeś, ja zerkałem na ciebie ukradkiem – przyznał bez cienia wstydu czy urazy. – Sam też chciałem jakoś udobruchać ojca, ale czułem się bezsilny przy jego gniewie. Wtedy zobaczyłem, jak idziesz w stronę dzików Freji i Freja, domyśliłem się, co kombinujesz i… postanowiłem dopomóc.
Loki zakasłał, aby ukryć zmieszanie.
– To miło z twojej strony. – Uznał, że w tym momencie nie warto było przytaczać, co się stało na samym końcu. Okazało się jednak, że ostatnia szarża złotego dzika musiała ciążyć także Balderowi.
– Drobiazg, mój drogi… Szkoda tylko, że Sif znalazła się w niebezpieczeństwie. Ja też próbowałem użyć czarów, aby ją uchronić, choć bałem się, że i tak nie zdążę… Na szczęście Thor ubiegł nas obu i wszystko skończyło się dobrze.
Loki miał co do tego odmienne zdanie, niemniej pozwolił, by Balder poklepał go po ramieniu. Sam też chciał go dotknąć, ale się zawahał. Przez chwilę po prostu patrzył na chłopaka, dziwiąc się, jak on może tak spokojnie stać, uśmiechnięty mimo wszystko.
Zrobił krok do tyłu. Balder pozostał tam, gdzie stał. Na sobie miał długi, granatowy płaszcz, najpewniej uszyty przez elfich rzemieślników z Himinbjorgu, sądząc po kroju i materiale. Do mankietów, połów, kołnierza i dołu płaszcza przyszyto drobne perełki, przez co całość przywodziła na myśl spadający śnieg na tle nocnego nieba.
– Wyglądasz jak zimowy książę – powiedział Loki.
Tym razem to Balder odwrócił wzrok zawstydzony.
– Dziękuję, mój drogi, ale wiesz, że wolę lato.
– Jak każdy – mruknął Loki. – A tak właściwie, to o czym chciałeś tak bardzo ze mną porozmawiać?
Balder wskazał palcem ławkę za nim.
– Usiądziemy?
Loki i zapytał z uśmiechem:
– Jak za dawnych czasów, co?
Tym razem w odpowiedzi Balder skinął tylko głową, ale patrzył błagalnie. Loki zawahał się, ale ostatecznie stwierdził, że mniej będzie cierpiał, jeśli wykorzysta teraz okazję, niż gdyby pozwolił jej przejść koło nosa. Strzepnął z ławki resztkę śniegu i usiadł niemal na samym skraju, pozostawiając wystarczająco dużo miejsca dla Baldera. Ten dosiadł się z ochotą na drugim końcu siedziska.
– To miejsce wygląda inaczej niż latem, co? – zagadnął.
– Ano.
Balder skierował następnie uwagę Lokiego na skraj skarpy po drugiej stronie rzeki, a dokładniej: konar rosnący przy samej krawędzi. Z pnia zwisała prosta drabinka linowa opadająca wzdłuż skalnej ściany aż do rzeki. O tej porze roku w miejscu trzymał ją lód, latem zaś kamień pod wodą, do którego została przywiązana – Loki wiedział o tym, bo sam skonstruował i powiesił tę drabinkę lata temu. Od tamtego czasu nadal nieźle się trzymała.
– A pamiętasz, Loki, jak pewnego upalnego wieczoru skakaliśmy stamtąd do wody?
Zapytany mimowolnie uniósł kąciki ust. To było jedno z jego najmilszych wspomnień. Zwykle byli bardziej cierpliwi, lecz tamtego dnia żaden z nich nie umiał przed skokiem zaczekać na drugiego, aż ten także dotrze na samą górę. Trochę przypominało to gonitwę, gdzie nie wiadomo było kto jest ściganym, a kto ścigającym.
– Ta. – Loki zaśmiał się. – Napędziłem ci wtedy strachu.
– Tego nie musisz mi mówić! – odparł Balder. – Nadal czasem mi się to przypomina, kiedy patrzę na łososia.
Tamtego wieczoru, po kilkunastu skokach, Loki wpadł na pomysł, aby tuż po następnym zanurzeniu zamienić się w rybę a nie od razu wypłynąć. Czekał pod wodą, słuchając nawoływań panikującego coraz bardziej przyjaciela, aż w końcu ten sam wskoczył do wody, aby go poszukać. Loki przez moment droczył się z nim jako łosoś, aż w końcu Balder zrozumiał, co się dzieje i wybłagał zakończenie wygłupów.
– Szczerze, to nie sądziłem, że masz aż takie gilgotki.
– Po prostu nie posiadam tak twardej skóry, jak moi starsi bracia.
Loki powstrzymał się przed jawnym przyznaniem mu racji. Gdy pierwszy raz spotkał Baldera, sam nie mógł uwierzyć, że był on synem Odyna, a do tego pełnokrwistym Asem. Zarówno on jak i jego młodszy brat-bliźniak, Hoder, nie zachwycali postawą ani wzrostem, jak Thor, Hajmdal czy nawet Bragi, poeta. Z czasem jednak Loki odkrył, że braki w muskułach Balder nadrabiał nadzwyczaj łagodnym usposobieniem, inteligencją i umysłem tak chłonnym i dociekliwym, że w przyszłości mógł dorównać mądrością ojcu.
Jednak najbardziej fascynującą cechą Baldera, był jego wyjątkowy brak uprzedzeń. Jako pół-Jotun Loki tak przywykł do tego, że większość mieszkańców Asgardu odnosiła się do niego w najlepszym razie z dystansem, że poznanie kogoś, kto mimo wszystko dążył, by się z nim zaprzyjaźnić, stanowiło dziwne doświadczenie. Naprawdę wątpił, czy jeszcze kiedykolwiek zyska kogoś tak bliskiego, a tu proszę: nie dość, że znalazł, to jeszcze więź pomiędzy nimi jakoś przetrwała pomimo prób jej rozerwania.
Przez chwilę obaj siedzieli, ciesząc się własnym towarzystwem w milczeniu, aż nagle:
– Loki, jest coś, o czym naprawdę chcę ci powiedzieć.
Dźgnięty przez nagły niepokój chłopak w pierwszym odruchu chciał wstać, ale zacisnął dłonie na ławce.
– O czym? – zapytał ostrożnie.
– Kilka dni temu Gna poważnie zachorowała po powrocie z wykonywania zadania dla matki.
Loki wyciągnął przed siebie otwartą dłoń.
– Czekaj. Gna to jedna ze służek Frigg, tak? Ta, którą ciągle gdzieś wysyła? – Chciał się upewnić.
Żona Odyna lubiła otaczać się wianuszkiem niższych statusem bogiń do towarzystwa i na posyłki. Loki nigdy nie potrafił przyswoić imion i twarzy ich wszystkich. Wyjątek stanowiła jedynie Sif, ale to tylko dzięki jej złotym włosom i temu, że jak tylko nadarzyła się okazja, uciekła spod pieczy Frigg w ramiona Thora. Zdaniem Lokiego, lepiej dla niej. Jeśli zaś chodziło o Gnę, to teraz chłopak zaczął zastanawiać się, czy może była ona pośród bogiń, które razem z Frigg próbowały uspokoić pijaną Freję.
– Ta sama… Ani matka, ani ja, ani inni dostępni na miejscu uzdrowiciele nie wiedzieli, jak ją wyleczyć.
Loki zawahał się. Podejrzewał, że tamta niemoc, jak dzisiejszy pech Sif, także musiała doskwierać Balderowi, dlatego musiał się komuś zwierzyć. Bezustannie odczuwał potrzebę pomocy innym a do tego był obiecującym uzdrowicielem. Starcie z problemem, któremu nie mógł jakoś zaradzić musiało być dla niego trudne.
– Hej. – Loki wziął przyjaciela pod ramię. – Nie było mnie tam, ale jestem pewien, że zrobiłeś wszystko, co w twojej mocy.
– Dziękuję, Loki. Inni uzdrowiciele doszli do wniosku, że Eir powinna zobaczyć Gnę. Poprosili mnie, abym pomógł im przekonać matkę, że to jedyne wyjście.
– Dobry ruch z ich strony – skwitował Loki.
Dobrze znana w Asgardzie była wzajemna niechęć między czołową uzdrowicielką a żoną Odyna. Ich relacje były tak napięte, że aby ograniczyć kontakt do minimum, Frigg celowo zabrała pod swoje skrzydła najlepszych po Eir uzdrowicieli. Jeśli jednak i oni nie dali pomóc Gnie a do tego jej własny syn błagał o sprowadzenie pomocy, Frigg musiała w końcu schować dumę do kieszeni.
– Udało mi się przekonać matkę i Eir przybyła w ciągu godziny. Uratowała Gnę w niemal ostatniej chwili.
No tak. Eir, choć była ważną figurą pośród bogów Asgardu, trzymała się z dala od awantur i intryg boskich elit. Jeśli ktoś nie mógł się pofatygować do niej na obrzeża Asgardu, a sytuacja była krytyczna, należało po nią posyłać.
– Jak się teraz czuje? Gna, znaczy.
– Dobrze, ale jest jeszcze osłabiona, dlatego nie przyszła na ucztę. Została z Hoderem.
– Ech. – Loki westchnął. – Stara, dobra Eir. Gdyby nie ona, Asgard by upadł bez pomocy najeźdźców z zewnątrz.
Balder odwrócił wzrok.
– Kiedy niebezpieczeństwo minęło, miałem okazję porozmawiać z Eir na spokojnie. – Zaśmiał się nerwowo. – Powspominaliśmy… Zapytałem też o ciebie.
– I? – Ponownie ukłuty przez niepokój Loki spytał podejrzliwie. – Co o mnie mówiła?
– Że, jak to ujęła: „dzielnie kontynuujesz kolekcjonowanie siniaków, złamań i zadrapań”… – Balder przygryzł wargę. – I że tęskni za czasami, kiedy obaj byliśmy jej uczniami.
Od momentu, kiedy tylko Balder wyszedł na plażę, Loki przeczuwał, że prędzej czy później jego przyjaciel do tego wróci, ale i tak nie czuł się gotowy do rozmowy.
– A ty? – zapytał ze wzrokiem utkwionym w drabince linowej. Zabrał rękę z ramion Baldera. – Czy ty także tęsknisz za tamtymi czasami?
– Tak – przyznał chłopak.
Niewypowiedziane pytanie zawisło w powietrzu jak uniesiony przez kata topór.
7
Zbyt dobry
Był taki czas, kiedy Loki chciał nauczyć się uzdrawiać. Powód był jednak dość samolubny, bo zależało mu przede wszystkim na radzeniu sobie samemu z gorszymi obrażeniami i chorobami złapanymi podczas eskapad. Eir ostrzegała go, że to trudna dziedzina, pełna prób, którym niewielu podołało, ale Loki sądził, że jakoś da sobie radę.
Cóż, jak to już nie raz bywało, przecenił własne możliwości. Już wcześniej miał problemy z koncentracją, ale chyba nigdy aż takie. Nawet podstawy podstaw magii przyspieszającej gojenie zadrapań wymykały mu się spomiędzy palców. Choć się starał, za nic nie potrafił dobrze przyswoić podawanej mu na tacy wiedzy.
Nie chciał się poddać, ale nawet niezwykle cierpliwa i pełna wsparcia Eir chyba sama zaczęła mieć wątpliwości, czy był sens ciągnąć tę farsę dalej. Nigdy tego nie powiedziała, nigdy nie kazała mu odejść pokonana jego oczywistą tępotą, ale mógł przysiąc, że musiała tak myśleć. Jako uzdrowicielka i nauczycielka nie mogła tak po prostu zostawić potrzebującego. A Loki naprawdę pragnął się nauczyć. Nie chodziło w tym już tylko o radzenie sobie samemu z własnym zdrowiem.
Mógł się tylko cieszyć, że w tamtym czasie był jedynym uczniem Eir, jednak nie na długo, bo oto pewnego dnia także Balder przybył na naukę. Wszechojciec jakoś przekonał żonę, że oczywisty talent ich syna ma szansę rozkwitnąć w pełni jedynie pod okiem najlepszej uzdrowicielki Asgardu.
Z niedowierzaniem Loki patrzył jak łatwo synowi Odyna przychodziło wszystko, co nawet innym początkującym uzdrowicielom ponoć zajmowało tygodnie praktyki. Dostąpił nawet zaszczytu asystowania Eir przy pacjentach. Loki o zajściu tak daleko mógł jedynie marzyć, bo nawet gdyby był gotowy, to z powodu jego złej opinii, bogowie prędzej woleliby umrzeć w męczarniach i trafić do Helheimu niż powieżyć mu własne zdrowie.
Zraniona duma nie pozwalała mu wypaść gorzej. Udawał, że ma wszystko w małym palcu, ale za każdym razem i tak wychodził tylko na wielkiego głupca. W końcu pewnego razu, po wyjątkowo nieudanych ćwiczeniach, zazdrość tak nim owładnęła, że kiedy porządkowali ogródek Eir, urwał malutką gałązkę jemioły i cisnął nią w tył głowy Baldera. Ten jednak nagle obrócił się i zamiast tego dostał roślinką prosto w twarz.
Loki do dziś pamiętał tamtą chwilę pełnej napięcia ciszy, w której mógł wyraźnie usłyszeć uderzenie gałązki o ziemię pod stopami Baldera. Nic mu nie było. Loki mógł być zły, ale nie zamierzał go zabić. Mimo to jednak czuł się wtedy, jakby właśnie niezamierzenie pozbawił kogoś życia. Coś w nim pękło. Kumulujące się od tygodni napięcie i frustracja, te chmary przydyszanych pszczół pogrążone w zaciekłej wojnie domowej, opuściły Lokiego pod postacią niekontrolowanego szlochu i niezrozumiałego bełkotu szaleńca. Aż Eir musiała przyjść go uspokoić magią i ziołami.
Prawda była taka, że nigdy nie nienawidził Baldera. Owszem, ten był we wszystkim lepszy, ale nigdy nie obnosił się z tym celowo i nie traktował Lokiego jak gorszego. Ani wcześniej, ani potem, kiedy poznał prawdziwą skalę problemów kolegi. Nie miał mu nawet za złe ataku kawałeczkiem jemioły. Co więcej, zaoferował pomoc. Nie pierwszy raz, ale poprzednio Loki zawsze odmawiał. Tym razem jednak dał za wygraną. Nawet po ataku histerii nie potrafił odpuścić, lecz zrozumiał, iż sam wyłącznie z Eir z całą pewnością nie podoła dłużej.
Jak się okazało, z tym to akurat się nie pomylił. Następne tygodnie były cudowne. Nad księgami, podczas ćwiczeń czy w czasie wolnym – samo spędzanie czasu z Balderem sprawiało, że Loki czuł się nie tylko szczęśliwy jak nigdy dotąd, ale także na nowo uwierzył, iż był zdolny zrobić wszystko, co sobie postanowi. Do tego bardzo zbliżyli się do siebie z Balderem. Dzięki jego wsparciu, Lokiemu zaczęło iść lepiej z nauką. Ciągle mu było daleko do przeciętnego ucznia, ale nawet Eir była szczerze zadowolona z jego postępów.
– Ja też – wyszeptał Loki. – Także tęsknię.
Balder jak zwykle bezbłędnie wyczuł narastający w przyjacielu smutek. Bez ostrzeżenia objął go od tyłu rękoma. Ten, zaskoczony, odruchowo wyrwał się, zapomniawszy, że siedzi na skraju pomostu. Uderzył plecami o lód, następnie, pośród trzasków kry, pochłonęła go rzeka.
Otoczony całkowicie przez lodowate odmęty, Loki instynktownie zamienił się w pierwszą wodną istotę, która przyszła mu do głowy: łososia.
Balder klęczał na skraju pomostu. Na widok głowy czerwonookiej ryby sterczącej z dziury w lodzie odetchnął i zawołał:
– Nic ci nie jest?!
Zamiast odpowiedzieć, Loki wrócił do wcześniejszej postaci. Gdy dotykał stopami dna, lodowata woda sięgała mu nieco powyżej pasa.
Balder wyciągnął ku Lokiemu rękę. Tamtego dłoń też zaczęła się powoli unosić, ale zatrzymał ją. Zamiast tego ruszył wzdłuż pomostu, łamiąc przed sobą cienki lód najpierw rękoma, potem kolanami, na końcu stopami.
Na plażę wyszedł chwiejnym krokiem. Woda ściekała mu z włosów, ubrań i po skórze. Dygotał, bo owszem, Jotunowie odznaczali się większą odpornością na mrozy niż inni bogowie, lecz nie całkowitą. Osłabiony upadłby, gdyby Balder nie wziął go po raz drugi w ramiona. Nie miał siły na protesty.
– Już dobrze, mój drogi, mam cię.
Przed oczyma Lokiego rozbłysło białe światło. Zamknął oczy. Ponieważ był wyższy od Baldera, schował twarz w jego włosach, za co ten przytulił go mocniej. Niedoszłego topielca otuliło przyjemnie ciepłe powietrze. Wszelka wilgoć wyparowała z powierzchni jego ciała.
Przez moment Loki czuł się, jakby przebywał w ciepłej izbie, wolny od trosk i bezpieczny. W palenisku wesoło płonął wielki ogień. Balder siedział razem z nim. Spojrzeli na siebie, żaden nie musiał nic mówić.
Ledwie otarli się nosami, gdy na odsłonięty kark Lokiego spadła masa zimnego śniegu. Rozbudzony, wyskoczył z objęć Baldera. W panice zaczął rozglądać się za zagrożeniem. Mógł przysiąc, że usłyszał trzask gałązek. Wyobraził sobie, że za chwilę spomiędzy krzaków wyjdzie Frigg z tą samą zimną furią na twarzy, jak wtedy, gdy odkryła z kim jej najdroższy syn pobiera nauki u Eir.
– Loki! – Głos Baldera przywołał chłopaka z powrotem do rzeczywistości.
Syn Odyna siedział na ziemi. Loki natychmiast domyślił się, że to on musiał go odepchnąć zbyt mocno, kiedy uciekł z jego objęć.
– N-nie chciałem, Bal… – wybełkotał.
Wyciągnął rękę, zawahał się i już miał zabrać dłoń z powrotem, kiedy Balder złapał ją mocno.
– Nic mi nie jest. Wiem, że nie zrobiłeś tego specjalnie. – Chłopak posłał mu łagodny uśmiech i pozwolił pomóc sobie wstać. – Powiało mocniej i trochę śniegu spadło z drzewa. Nie ma powodu do obaw.
Loki bez słowa puścił dłoń przyjaciela i zrobił kilka kroków do tyłu, aby samemu strzepnąć puch z ramion. Było mu wstyd a jednocześnie czuł się niezręcznie. Pszczoły brzęczały mu w głowie. Ani w postawie, ani w ruchach, ani na twarzy czy w oczach przyjaciela, Loki nie potrafił dostrzec nic poza współczuciem i bezwarunkową miłością.
Nie było w tym nic normalnego. Ktoś inny na miejscu Baldera prędzej czy później zwyzywał by go od wariatów i dzikusów, ale nie on. Ze wszystkich synów Odyna, to ten właśnie naprawdę był ucieleśnieniem dobra, iskierką pośród mroku, której Loki nie miał prawa pochwycić bo istniała obawa, że ją zgasi.
– To nie ma sensu – powiedział do śniegu wokół butów.
– Słucham? – zapytał Balder.
Loki przełknął ślinę i spojrzał w oczy przyjaciela.
– Nie możemy być razem. To po prostu niemożliwe. – Westchnął głęboko. – Przykro mi. Wiem, że tobie zależy. Mi też, ale… ale… Po prostu nie, nie mogę!
Balder zamrugał wyraźnie zdezorientowany, jakby wcześniej nie mieli podobnej rozmowy.
– Czy to tylko z powodu mojej matki? – zapytał ostrożnie.
Loki pokręcił głową. Miał wątpliwości co do ich wspólnej przyszłości jeszcze na długo zanim Frigg ich nakryła, lecz wtedy, pijany ze szczęścia, jakoś był w stanie je zagłuszyć, by po po prostu cieszyć się chwilą. Niezapowiedziane odwiedziny żony Odyna jedynie je wzmocniły tysiąckroć.
W tamtym momencie był pewien, że się na niego rzuci. Zamiast tego, nieznoszącym sprzeciwu tonem kazała Lokiemu cofnąć się zdala od Baldera. Syna z kolei przywołała do siebie, a kiedy niechętnie podszedł, w ochronnym geście zasłoniła go płaszczem z sokolich piór. Nie wysłuchała tłumaczeń żadnego z nich, tylko powiedziała Balderowi, że musi natychmiast wrócić do domu. Nie potwierdziła ani zaprzeczyła, kiedy zapytał ją, czy ma to związek z jego bratem, Hoderem. Zamiast tego, gdy pognała go do jego pokoju, aby się szybko spakował, zanim sama odeszła, poświęciła kilka sekund na uzmysłowienie Lokiemu jak lichą był kreaturą, niegodną przebywania w pobliżu jej synów i która nigdy nie będzie niczym więcej niż zatrutym cierniem w boku Asgardu.
Z kipiącej w nim złości i wstydu Loki nie dał rady jej odpyskować. Mógł co najwyżej odpowiedzieć jej wściekłym wzrokiem. Nie pobiegł za nią, gdy wyszła. Został w swym pokoju, kiedy powracająca z przechadzki Eir, zastawszy nieproszonego gościa w domu, wdała się z nim w kłótnię. Także uzdrowicielce Frigg nie podała jasnych powodów, czemu zabiera ze sobą Baldera. Nie oszczędziła jednak oddechu na skrytykowanie doboru uczniów przez Eir a co za tym idzie, jej kompetencji.
Tego już Loki nie potrafił puścić płazem. Gotów był wyjść i walczyć w obronie tej, która zawsze dawała mu szansę, ale ostatecznie nie zrobił tego. W ostatniej chwili przed naciśnięciem klamki znów dopadło go zwątpienie. Co właściwie osiągnąłby w ten sposób? Tylko by pogorszył sytuację i utwierdził Frigg w jej przekonaniu. Nie miał szans i nie potrafił niczego innego wymyślić.
Najbardziej jednak mu było szkoda Baldera. Mimo iż rzadko znajdowali wspólny język z matką oraz uważał, iż była nadopiekuńcza i, to i tak ją kochał, a Loki kochał go, więc…
– To nie tylko przez nią, uwierz mi. – Pokręcił głową, po czym spojrzał w górę, na księżyc wiszący między gałęziami. – Ale powinieneś już iść. Późno już. Jeszcze zacznie się martwić, pójdzie nas szukać, a jak znajdzie, to… – Na samą myśl przeszył go dreszcz.
Balder smętnie skinął głową. Był wyraźnie zasmucony, ale po oczach widać było, że rozumiał.
– A co z tobą? – zapytał.
– Nie wiem. – Loki spróbował nadać głosowi beztroski ton. – Pokręcę się. Po dzisiejszym zamieszaniu wolę trzymać się przez jakiś czas z dala od Valaskjalfu.
Balder spojrzał mu prosto w oczy.
– Loki… Jeśli teraz się rozejdziemy, to potem będziesz dalej mnie ignorował?
Zapytany przygryzł wewnętrzną część policzka.
Po tym jak w końcu, dzięki Frigg stało się dla niego całkowicie jasne, że nigdy nie zostanie uzdrowicielem a pozostanie u boku Baldera nie wchodziło w grę, Loki nie miał innego wyboru, jak tylko porzucić naukę i ograniczyć kontakt. Dla dobra ich obojga – wmówił sobie.
– Nie wiem. – Zawahał się. – Potrzebuję czasu.
Balder pokiwał głową wyrozumiale.
– Ile tylko potrzebujesz, mój drogi. Moje drzwi zawsze stoją dla ciebie otworem. Jak będzie trzeba, to coś wymyślimy… A jeśli to nie ze mną zapragniesz być, będę równie szczęśliwy, bo naprawdę cię kocham i na niczym tak mi nie zależy, jak na twoim szczęściu.
Być może to napięcie potrzebowało znaleźć jakieś ujście, bo Loki parsknął szczerym śmiechem. Balder zdecydowanie powinien nauczyć się krasomówstwa od Bragiego, niemniej zapewnienie o bezwarunkowej miłości nawet z oddali, było pocieszające.
Loki jakoś zdołał na moment zepchnąć wszystkie przykre myśli na bok. Objął Baldera i ucałował go w bladoróżowy policzek.
– Jesteś zbyt dobry. Asgard na ciebie nie zasługuje – szepnął mu do ucha. – Dziękuję.
Nie czekał na odpowiedź. Cofnąwszy się, ponownie zamienił we wróbla. Pofrunął nad pomostem, wodą i drabinką. Nie patrzył za siebie, nie słyszał też, aby Balder za nim wołał.
Nie odleciał daleko, kiedy przycupnął w krzakach. Siedział tam chwilę zamyślony, po czym wyfrunął i zawrócił na plażę. Ulżyło, kiedy zobaczył, że Balder już zaczął iść w stronę pałacu ojca. Przelatując z jednej wiszącej wysoko gałęzi na drugą, podążał za nim aż dotarli na skraj lasu. W tylnej bramie murów otaczających Valaskjalf czekało tylko Dwóch strażników.
Wiedząc, że ukochany przyjaciel dotarł bezpiecznie, spokojniejszy Loki pofrunął w swoją stronę.
Cześć, Ajzan. Najbardziej podobała mi się scena walki, kiedy zamienili się w foki. Tylko dlaczego Loki postanowił przemienić przeciwnika w fokę? Równie dobrze mógłby zamienić go w żabę i byłoby po kłopocie :-) Dobrą, to już moje czepialstwo :-D Gdyby był żabą, to nie doszłoby do walki. Trzeba przyznać, że dużo się dzieje, pomimo tego, że tekstu jest sporo, ale pewne przeskoki w fabule, może dlatego wymagały ode mnie skupienia, ponieważ nie czytałem pierwszej części. Masz bardzo dobry warsztat. Piszesz bardzo dobrze. Wprowadziłaś mnie w klimat bogów, krasnoludów i kocich zaprzęgów i zastanawiałem się co będzie dalej, dlatego duży plus. Pozdrawiam.
Cześć, Hesket. Dziękuję za przeczytanie i komentarz. ^^
Ze wszystkich wątków w tym tekście, walka Hajmdala i Lokiego jako foki z powodu naszyjnika Freji jest najbardziej (choć nie 100%) wierna mitom.
Ok. Rozumiem. Ale jak to się ma do żaby? ( No dobra, to była delikatna prowokacja z mojej strony :-). Ten obrazek w profilowym, to Twoje dzieło, czy z internetów zaczerpnięte?
Obrazek z mojego awatara to ilustracja, którą zrobiłam do mojego starego opowiadania: https://www.fantastyka.pl/opowiadania/pokaz/21685
Dodatkowy plus za ilustrowanie. Mogłem sobie powiększyć grafikę. Tęczówki bez źrenic w zestawieniu z tłem robią ciekawą przestrzeń. Zapytałem o to, ponieważ siedzę bardziej w obrazach, niż w pisarstwie. Rysunek mnie zaciekawił. Pozdrawiam.