Mietek skończył karmić Brajanka mieszanką wzmacniaczy agresji oraz zmielonego tłucznia, odłożył syna do gondoli wózka i kliknął włącznikiem karuzelki.
Potem rozsiadł się wygodnie w vipowskim fotelu, w który wyposażona była przysługująca mu loża. Miał stąd dobry widok na wyłożony papierem ściernym prostokąt kojca bitewnego, z dala od harmidru czynionego przez rozentuzjazmowanych kibiców, oczekujących na main event – walkę Denisa Rozpierdalacza z pretendującym do tytułu mistrza Żyrafem Pełzatorem.
Mietek zaśmiał się pod nosem, przekonany, że Żyrafek nie ma najmniejszych szans, a cała dzisiejsza gala to jedna wielka hucpa, której wyłącznym celem jest nabicie portfeli rodziców Denisa. Wszyscy dobrze wiedzieli, że niepokonany od trzech lat Rozpierdalacz będzie musiał niedługo skończyć karierę. Inhibitory rozwoju nie mogły działać w nieskończoność, a jego rocznikowe niemal siedem lat i tak było rekordem, jeśli chodzi o wiek zawodnika. Ostatnio pojawiła się nawet plotka, jakoby ciemiączko mistrza było już całkowicie zarośnięte, a jego opiekunowie posunęli się do użycia jakichś sztuczek z kwasem octowym, wyciągiem z konta i wybielaczami, żeby je na powrót zmiękczyć. Ile w tym było prawdy nie wiedział nikt, jednak fakt był faktem – zarośnięte ciemiączko wykluczało zawodnika, a publicznie dostępne wyniki oficjalnych badań Denisa plasowały stopień zarośnięcia tuż przy granicy dyskwalifikacji, jednak jeszcze jej nie przekraczały.
Leżący w wózku Brajanek zakwilił, by po chwili zanieść się płaczem.
– Tak, syneczku. To jemu będziesz musiał obić pulchniutkie policzki – powiedział Mietek z czułością, zaglądając do wózka.
Zawieszone na sznurkach na karuzelce zdjęcia Denisa wirowały nad głową Brajana. Mechanizm urządzenia co jakiś czas obniżał jedną z odbitek, by ta otarła się o niemowlaka, a wówczas zamontowane w dnie wózka elektrody raziły go prądem.
Jego mały Brajan miał stoczyć za dwa tygodnie walkę z mistrzem, nie można było marnować czasu, treningi musiały się odbywać bez względu na okoliczności.
– Widzisz, Brajanku? To przez tego gówniaka cierpisz. Złap zdjęcie i je zerwij! Zemścij się na nim! Zabij go! – Mietek zagrzewał syna, ufny w działanie wzmacniaczy agresji, polityki pieniężnej NBP i warunkowanie behawioralne.
Nagle światła w całej arenie przygasły.
W kojcu bitewnym pojawiły się cztery ciężarne hostessy w strojach opatrzonych nazwami producentów kaszek, odżywek, sterydów, mleczek, maszyn rolniczych oraz innych produktów dla niemowląt. Kobiety podciągnęły do dwóch przeciwległych narożników rękawy z gumy i tworzywa, które z anatomiczną szczegółowością imitowały kobiece narządy płciowe w stadium tak zwanej rozklapiochy, po czym opuściły kojec.
W akompaniamencie “Bejbi-szark-tuturu-tutu”, oficjalnej piosenki Niemowlęcej Ligi Bitewnej, z rozwartych szeroko kauczukowych szyjek macicy do kojca wpadli zaślinieni adwersarze.
Denis na pleckach nasmarowane miał henną logo firmy Grüber, producenta posiłków dziecięcych wzbogacanych kreatyną, a na jego niebieskiej pieluszce thrashmetalowym gotykiem reklamował się wielki koncern farmaceutyczny z Burkina Faso. Z kolei Żyraf miał na sobie czerwoną pieluchę, lecz zarówno ona, jak i jego różowiutkie ciałko pozbawione były jakichkolwiek logotypów czy haseł.
– Cyrk – prychnął Mietek. – Widzisz, Brajanku? Nikt nawet nie chce się reklamować na tym gówniarzu. Wszyscy wiedzą, że nie ma szans. A do nas już dzwonili z Pump-ersa, z WhamBam-bino, nawet z Little Strikes!
Brajan rozdarł się głośniej, po raz kolejny rażony prądem.
– Będziesz mistrzem, syneczku, mówię ci! Pokonasz Rozpierdalacza i zarobisz dla nas mnóstwo szmalu. Dasz mnie i mamusi powody do dumy, prawda? Prawda, Brajanku?
A tymczasem, w trzydziestej trzeciej sekundzie pierwszej rundy, było już po walce. Nieprzytomnego Żyrafa z kojca wynieśli jego rodzice, chwilę po tym jak ojciec Denisa z dubeltówki strzelił do syna strzałką, wprowadzając do jego organizmu substancję niwelującą działanie wzmacniaczy agresji. Wszystko zgodnie z przepisami bezpieczeństwa, minimalizującymi ryzyko mierzenia się z niemowlakiem w szale bitewnym.
Kiedy sędzina w stroju zdzirowatej położnej ogłaszała werdykt, Brajankowi wreszcie udało się złapać jedno ze zdjęć, zerwać je ze sznurka i wepchnąć w bezzębne usta. Mietek z zadowoleniem skinął głową, podkręcił moc generatora impulsów elektrycznych i pchając przed sobą wózek, raźnym krokiem opuścił lożę.
***
Mietek wraz z małżonką całe dnie spędzali na swingowaniu, trenowaniu Brajanka oraz szprycowaniu go sterydami. Zaś wieczorami, kiedy ich mały synuś spał, śniąc koszmary przekazywane podprogowo za pomocą hypnostymulatora, oglądali walki jego przeciwnika. Szukali słabych stron, których jak na złość Denis najwyraźniej nie miał.
W głowie Mietka coraz częściej pojawiały się wątpliwości co do wygranej syna, więc gdy do walki pozostał zaledwie tydzień, złapał przez dorknet kontakt z wegańskim hakerem, specjalizującym się w odnajdywaniu poufnych informacji.
Osiemset plus i dwa dni później na e-mail Mietka przyszła wiadomość z dotyczącymi Denisa plikami w załączniku.
– Jadźka! – krzyknął Mietek sprzed ekranu, kiedy zapoznał się z treścią dokumentów. – Chodź tu szybko!
– Nie drzyj ryja, bo Brajana obudzisz – syknęła Jadwiga, stając w drzwiach gabinetu męża. – A szkoda by było, bo popłakuje jak nigdy, chyba śni coś wyjątkowo okropnego.
– Dobra, już dobra. Ty lepiej popatrz co tu jest napisane.
Mietek wstał, robiąc miejsce żonie. Ta przez kilka długich minut czytała, po czym ze złością w oczach spojrzała na męża i wypaliła:
– Oszuści i skurwysyny!
– Ano – zgodził się Mietek.
– Więc ten gówniarz jest adoptowany?! Porwali go z kanadyjskiej komuny garou?!
– No. I po skończeniu siedmiu lat, podczas najbliższej pełni księżyca nastąpi u niego pierwsza przemiana. A tak się “przypadkowo” składa, że ten wiek osiągnie w dzień walki z naszym Brajankiem i wtedy też wypada pełnia. To dlatego jego opiekunowie narzucili ten absurdalny termin, na który przystała federacja – chcą mieć pewność, że ostatni pojedynek Denisa będzie zwycięski. Pomyśl, Jadźka, jego transformacja sprawi, że pisać o nim będą na całym świecie! Zarobią kupę szmalu na walce, a jeszcze więcej na wywołanym skandalu i zainteresowaniu mediów.
– Przecież ta bestia rozszarpie naszą maszynkę do robienia kasy! – Jadwiga załamała utipsione ręce, a w jej oczach pojawiły się łzy.
– Niekoniecznie, Jadźka. Szukaliśmy słabych stron Denisa, nie? Jego przemiana tylko pozornie działa na naszą niekorzyść, a tak naprawdę może być szansą – uspokoił małżonkę Mietek. – Mam już nawet ułożony plan.
– Jaki plan?
– Kurwa, sprytny, Jadźka. Zajebiście sprytny.
***
Studio protetyczne Gmina Burzenin znajdowało się na parterze starej kamienicy zlokalizowanej przy samym rynku. Jego właścicielowi, Frediemu Kamionce, rozgłos i status celebryty przyniosło przed laty zlecenie na protezę dla oswojonego winniczka prezydenta. Następnie, na fali popularności, lokalna kuria zamówiła u niego sztuczną szczękę dla glebogryzarki, będącej maskotką arcybiskupa. A potem już poszło z górki i teraz protezy zamawiały u niego największe tuzy krajowej polityki, przestępczości zorganizowanej i przemysłu pornograficznego.
Mietek wiedział, że przekonanie Frediego do zrobienia protezy dla Brajanka jest w zasadzie niewykonalne, ponieważ ten światowej klasy fachowiec był również jednym z największych przeciwników walk niemowlaków i niejednokrotnie wypowiadał się w mediach krytycznie na temat opiekunów zawodników.
Tyle, że Mietek rzeczywiście miał plan.
Zaznajomiony haker nie znalazł niczego na protetyka, jednak zwrócił ojcu Brajana uwagę na fakt, że nikt nigdy nie widział Frediego po zmroku, a jego studio było zawsze jasno oświetlone. Nawet w pochmurne i bezwietrzne dni, kiedy miasto borykało się z przerwami w dostawach prądu, przybytek pana Kamionki był – za sprawą zlokalizowanych w piwnicy awaryjnych generatorów na wzbogacone chomiczniki roborowskiego – jedynym świetlistym punktem w otaczającej go, szarej rzeczywistości. To musiało coś znaczyć.
Z Brajankiem w wózku Mietek wkroczył do studia Frediego, obrał azymut prosto na podjadającego za kontuarem psi dentastix właściciela i bez ogródek przeszedł do rzeczy:
– Panie Kamionka, potrzebuję sztucznej szczęki. I to na CITO.
– Więc dobrze pan trafił – odparł Fredi, drapiąc się za uchem. – Jakiego rodzaju?
– Nooo, takiej samej, jakie się robi dla gwiazd porno. Tych, co to się specjalizują w fellatio. Takiej z chowanymi zębami.
– To dla pana? A może dla partnerki? – dopytał Kamionka, po czym sięgnął w okolice własnego siedzenia, szarpnął i z niesmakiem odrzucił w kąt owocostan łopianu.
– To dla syna. – Mietek z dumą wskazał Brajanka, który leżał w wózku pośród poliestrowych strzępków i radośnie masakrował podrzucane mu przez ojca pluszaczki. – Na walkę z Denisem Rozpierdalaczem, która się odbędzie za dwa dni.
– O, co to, to nie, drogi panie! Ja mam zasady, a walki niemowląt to niedobre jest!
– Tak właśnie myślałem, że pan odpowie – uśmiechnął się Mietek złośliwie i sięgnął do kieszeni po telefon, który dał o sobie znać fragmentem wyjściowej kołysanki synka: “Na Brajanka z narożnika kikimora mruga”.
Odblokował ekran skomplikowanym kodem, bo nie ufał funkcji rozpoznawania twarzy od czasu, kiedy udało mu się odblokować telefon Jadwigi za pomocą kartofla.
Wyświetlił wiadomość.
Swoją partnerkę Mietek poznał, kiedy ta pracowała w cyrku jako kobieta-guma do żucia. Oprócz tego, że potrafiła się przykleić do każdej ławki oraz spodniej strony blatu stołu, była również bardzo elastyczna. Dzięki tej zdolności zdołała przecisnąć się przez kratkę wentylacyjną, prowadzącą do piwnicy Frediego Kamionki, i odłączyć awaryjny generator, o czym właśnie poinformowała małżonka esemesem.
– Jest pan pewien, że nie zrobi tej protezy dla Brajana? – zapytał grobowym tonem Mietek.
– Tak, jestem pewien. A teraz proszę opuścić moje studio.
W dorknecie było zaskakująco mało informacji na temat odcinania prądu. Niby coś tam pisali o jakichś bezpiecznikach, ale to nie było na głowę Mietka, on był prosty chłop, jemu bardziej szło o jakiś sekator, którym można by przeciąć druty. Ale nie wiedział, czy nie porazi go wtedy prąd, a w dodatku nie miał sekatora. Kupować szkoda, bo to wydatek, a tak się złożyło, że od pępkowego Brajanka zostało Mietkowi w garażu, oprócz martwej prostytutki i równie martwego klauna, pół tony trotylu.
Mietek nacisnął ikonkę aplikacji na ekranie telefonu.
Światła najpierw przygasły, potem zamrugały. A kiedy z daleka nadszedł pogłos eksplodującej rozdzielni elektrycznej, w studiu zrobiło się zupełnie ciemno.
Ku swojemu bezgranicznemu zdumieniu Mietek spostrzegł, że Fredi Kamionka emanuje w ciemności błękitną poświatą.
– Ty jesteś… – wydusił z siebie Mietek.
Spanikowany Fredi schował się za kontuarem, by nie było go widać z rynku i zawołał:
– Tak, jestem! Zrobię, co pan chcesz! Tylko włącz pan światło! Proszę, błagam, niech pan nikomu nie mówi, zrobię co pan będziesz chciał!
To było nie do uwierzenia! Mietek słyszał o nich, ale nigdy nie przypuszczałby, że będzie mu dane spotkać nos w nos fluoroscencyjnego Żyda.
Według historyków, w trakcie drugiej wojny światowej niemal wszyscy przedstawiciele tej fascynującej gałęzi narodu wybranego zostali wyłapani i wymordowani, ponieważ słabo im szło ukrywanie się w ciemnościach przed szkopami. Na domiar złego współczesne bojówki tak zwanych neon-nazistów wierzyły, że złapanie sześciu fluorescencyjnych Żydów pozwoli na przywrócenie do życia pewnego dawno zmarłego akwarelistę – wystarczy z pojmanych ułożyć świecące nazwisko idola na południowym zboczu Matterhornu. Według krążących po sieci plotek, do realizacji planu brakowało im tylko jednego, więc gdyby tajemnica Kamionki wyszła na jaw…
Świeciłby w czarnej dupie, w której byłby się znalazł.
I o to właśnie Mietkowi chodziło!
– Spokojnie, nie ma się co denerwować – uspokoił Miecio protetyka, jednocześnie pisząc do Jadźki, żeby z powrotem podpięła przewody zasilania awaryjnego.
Kiedy tylko wróciła jasność i Fredi na powrót wychynął zza kontuaru, Mietek sięgnął do kieszeni, wydobył z niej kartkę. Rozłożył ją na blacie.
– Tak to ma wyglądać, z takich materiałów – wydał polecenie roztrzęsionemu protetykowi. – Zrób jak należy, a ja zapomnę co widziałem. Jasne?
Fredi Kamionka nie miał wyboru i tylko skwapliwie przytaknął.
***
Tłoczek do oporu i już po całym ciałku Brajanka hulało Negativum Max Sprint Forte – najsilniejszy ze wzmacniaczy agresji, pozyskiwany z osocza feministek w lutealnej fazie PMS.
Szybko, zanim substancja zaczęła działać, Mietek wepchnął syna do pojemnika umieszczonego na szczycie imitacji dróg rodnych, skąd zawodnicy zjeżdżali po stromiźnie wprost do kojca bitewnego. Ze swojego miejsca Mietek widział, jak po drugiej stronie zaplecza areny opiekun Denisa robi to samo ze swoim niemowlakiem.
– Jeszcze chwila, jeszcze moment – szepnął do syna Miecio i pod ponurymi spojrzeniami siedzących za jego plecami egzekutorów Komisji Kontroli Gier i Zakładów złapał dźwignię zwalniającą bęben maszyny. Odetchnął głęboko, wzrok wlepił w postać sędziego głównego, stojącego w puchowej kurtce, szalu i wełnianej czapeczce kilka metrów wyżej, pod dachem areny. Chorągiewka w wyciągniętej poziomo ręce arbitra mogła opaść w każdej chwili, choć na razie warunki pogodowe nie były najlepsze – w dolnej części zjazdu wiatr wiał pod pieluszkę.
I nagle jest! Machnięcie chorągiewką, wajcha w dół i już Brajanek pędzi na spotkanie przeciwnika.
Mietek jednym susem dopadł uchwytu tyrolki, prowadzącej do narożnika syna.
Niemowlaki właśnie wypadły do kojca, gwałtownie wyhamowując na papierze ściernym o gradacji sześćdziesiąt, i zaczęły pełzać wokół siebie, wściekle gaworząc.
– Świetnie! – zawołał uradowany Mietek.
Żeby jego chytry plan zadziałał, walka nie mogła się rozstrzygnąć w pierwszej rundzie, więc to ostrożne pełzanie nabuzowanych niemowlaków było mu bardzo na rękę.
Dopiero pod koniec rundy coś zaczęło się dziać, kiedy Brajan oberwał piąstką Denisa w buzię, jednak nie pozostał dłużny i oddał przeciwnikowi uderzeniem główką. Po tej akcji Denis odtoczył się ku narożnikowi, a Brajan ruszył za nim, jednak Rozpierdalacz ostudził jego zapał dobrze ulokowanym ciosem stópką w bródkę.
Wtem dźwięk waltorni ogłosił koniec pierwszej rundy, a do kojca, pomiędzy niemowlęta, wskoczyły dwie profesjonalne poskramiaczki. Te permanentnie zmęczone kobiety nie znały strachu. Uzbrojone jedynie w dzierżone w wyciągniętych rękach łyżeczki z brokułową papką, na zmianę powtarzając “Leci samolociiik!” i “A-ti-ti-ti-ti, zjedz obiadek!” w momencie zagoniły przerażone niemowlaki do narożnych przewijaków.
Pełna profeska – pomyślał Mietek, spryskując fungicydem miotającego się po całym przewijaku Brajana. Spojrzał na zegarek. Do północy zostały dwie minuty.
Na zewnątrz srebrny owal księżyca w pełni wisiał nisko nad areną, jakby czekał i wiedział, czego będzie przyczyną oraz świadkiem.
***
Druga runda zaczęła się inaczej niż pierwsza i po wypuszczeniu z przewijaków, niemowlaki od razu rzuciły się sobie do gardełek.
Publika piała z zachwytu, gdy Denis przeciągnął dziąsełkami od góry do dołu po buzi Brajana, by po chwili wyć z radości, gdy Brajan w odwecie wepchnął piąstkę wprost pomiędzy usteczka Rozpierdalacza, a ten upadł na plecki.
Tak zaciętego starcia nie było od lat. Komentatorzy już wróżyli dzisiejszemu pojedynkowi tytuł walki dekady.
Ale nie wiedzieli tego, co wiedział Mietek – że ten pojedynek, ze względu na to, co zaraz nastąpi, zostanie okrzyknięty walką wszech czasów, a biorący w nim udział zawodnicy i ich opiekunowie przejdą do legendy.
W kojcu Denis właśnie zastosował bardzo rzadką i trudną technikę “Gdzie jest bobas?”, która polegała na zasłonięciu sobie rączkami twarzy, co w założeniu miało zdezorientować adwersarza. I niestety wykonał ją poprawnie, bowiem Brajan stracił skupienie i z niezrozumieniem w oczkach rozglądał się wokół, szukając nagle znikniętego przeciwnika.
Serce Mietka zamarło – jeśli Denis poprawnie zakończy swoją sztuczkę techniką “Tu jest!”, będzie miał okazję dobrze wycelować i uderzyć Brajanka w ciemiączko. A to mogło zakończyć walkę.
I tak pewnie by się stało, gdyby w tym momencie nie wybiła północ.
Ktoś gdzieś właśnie gubił pantofelek, gdzie indziej inny ktoś popełniał błąd, karmiąc gremlina, a na arenie NLB Denis Rozpierdalacz przechodził pierwszą w życiu transformację w wilkołaka.
A raczej wilkołaczka. Albo wilkołaczę? Wilkołaczx?
W każdym razie, ciałko Denisa przestało być pulchne, a stało się żylaste, z węzłami mięśni, grającymi pod zarastającą brązową szczeciną skórą. Uszka niemowlaka uległy wydłużeniu, buzia również, z pyszczka wyrosły kiełki, a z paluszków pazurki.
Napędzany teraz naturalną dla jego gatunku agresją, Denis skoczył na przeciwnika i zatopił ząbki w jego ramionku. Krzyk Brajana wzniósł się ponad wrzawę skonsternowanej publiczności.
– Teraz, synuś! – rozdarł się Mietek, drżący palec trzymając nad przyciskiem nadajnika, połączonego z mechanizmem sztucznej szczęki, którą Brajan miał w buzi. Wykonana z zegarmistrzowską precyzją przez Frediego Kamionkę nakładka była niewielka i nie do odróżnienia od prawdziwych dziąseł niemowlaka. – Teraz!
Lament Brajana przeszedł we wściekłe kwilenie, kiedy z furią uderzył Denisa główką i złapał jego uszko pomiędzy dziąsełka.
Mietek nacisnął przycisk. Z nakładki wysunęło się dwadzieścia zakończonych zadziorami ostrych zębów i zagłębiło w miękkiej tkance włochatej małżowiny wilkołaczęcia.
Denis rozwarł pyszczek, zawył i odskoczył od Brajana, wyrywając z jego buzi wciąż zamkniętą na swoim uchu sztuczną szczękę. Miotał się po kojcu, lecz z każdą sekundą słabł coraz bardziej i bardziej.
Wreszcie organizatorzy otrząsnęli się z pierwszego szoku i wysłali do akcji poskramiaczki, niestety Rozpierdalacz był już wówczas martwy. Leżał na środku kojca, a jego ciałko powoli traciło wilcze cechy. Wypełniona ostrymi, wykonanymi z czystego srebra zębami sztuczna szczęka odpadła dopiero, gdy detransformacja Denisa dobiegła końca.
Kiedy trupa oraz rannego Brajanka ściągano z ringu, Mietek rozsiadł się wygodnie na foteliku trenera i odpalił przechowywane na tę okazję cygaro.
Wokół niego wszyscy biegali, krzyczeli, wydawali polecenia, próbując jakoś stłumić chaos, który zapanował w arenie, a on po prostu siedział i zaciągał się dymem. Był okiem tego cyklonu; wyspą spokoju w oceanie paniki.
Czekał aż przyjdą do niego. Zaczną zadawać pytania, oskarżać, grozić, obiecywać i prosić. Mietek był prosty chłop, ale nie głupi – miał przygotowaną linię obrony, wynajętego adwokata i pieniądze zabezpieczone na paru kontach w republikach ogórkowych. Teraz już tylko kilka rozpraw, uniewinnienie lub jakiś śmiesznie niski wyrok w zawieszeniu, a potem hulaj dusza, rzecznika praw dziecka nie ma!
A co z Brajanem?
Pewnie zostanie wykluczony z ligi. Nałożą na niego zakaz przyjmowania inhibitorów rozwoju, zacznie dorastać i stanie się zbędnym ciężarem, którego trzeba się będzie pozbyć. Jak? Sierociniec, śliski kocyk, seminarium, okno życia, sprzedaż producentom muzycznym ze Stanów Zjednoczonych – opcji było wiele, jeszcze z Jadźką nie wybrali, choć od samego początku spisywali gówniarza na straty.
Więc pieprzyć Brajanka, bo to nie o niego chodziło. Był tylko narzędziem, potrzebnym do zaspokojenia ambicji mamusi i tatusia.
– Pan Mieczysław Kretek, ojciec Brajana?
Mietek zaciągnął się dymem i odwrócił do stojącego za jego plecami przybysza.
– Tak… – odparł. Chciał jeszcze dorzucić “A kto pyta?”, lecz w tym momencie jego pierś przebiło siedem ostrzy dzierżonej przez intruza bojowej menory.
Gasnącym wzrokiem Mietek rozejrzał się za gaśnicą, jakby to mogło cokolwiek pomóc, a potem upadł na głupi ryj.
– Pozdrowienia od pana Kamionki – powiedział chasasyd, wyjął komórkę i wybrał numer.
***
W Gminie Burzenin Fredi Kamionka odłożył telefon na kontuar i podszedł do okna wystawowego. Księżyc świecił dzisiaj wyjątkowo jasno, rzucając srebrną poświatę na niewielki ryneczek, po którym hasały wesoło kuny i karakale.
– Wracaj tu do mnie, żaróweczko – zawołała Jadwiga z piwnicy. – Pokażę ci mój popisowy numer z żuciem i dmuchaniem balonika!
Kamionka uśmiechnął się pod nosem i pomyślał, że wydarzenia ostatnich dni, pomimo stresu, wyszły mu na dobre – koniec końców znalazł zaklinowaną w kanale wentylacyjnym świetną babkę z kasą i perspektywami, a jego sekret znów był bezpieczny. Nie chciał kazać Jadwidze czekać, ruszył więc pospiesznie do włazu, zaintrygowany obiecanym dmuchaniem balonika.
Już od dawna marzył o spłodzeniu potomka i założeniu konserwatywnej, fluorescencyjnej rodziny.