- Opowiadanie: fanthomas - Kiedy mój kierowca śpiewa, zamieniam się w mistrza tańca

Kiedy mój kierowca śpiewa, zamieniam się w mistrza tańca

Poniższe opowiadanie dziwnym trafem znalazło się w najnowszym numerze bizarrowego zina “PaskudZin”,  który można w całości przeczytać na Niedobrych Literkach. 

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Biblioteka:

Użytkownicy II

Oceny

Kiedy mój kierowca śpiewa, zamieniam się w mistrza tańca

 

 

 

Nienawidzę mojego fizjoterapeuty. Chętnie zrezygnowałbym z jego usług, niestety ciągle wierzę w obietnice o wiecznej młodości. Przychodzę, kładę się plackiem na leżance, a on po chwili oświadcza z chytrym uśmieszkiem:

– Cóż, wszystkie pana członki są mocno obwisłe. Może przepiszemy jakieś tableteczki?

– Nie! Żadnej chemii!

Początkowo sprzeciwiam się ostro jakiejkolwiek ingerencji w mój organizm, ale szybko mięknę i nabywam pokaźne ilości środków na każdą możliwą chorobę oraz dolegliwość wieku starczego, gdyż mój fizjoterapeuta to przebiegły typ, na dodatek dorabia jako sprzedawca leków z drugiego obiegu.

– Co nas nie zabije… prawda? – mówi na koniec, po czym wykręca mi łokieć o sto osiemdziesiąt stopni.

Nie zażywam żadnego z tych lekarstw, po prostu wkładam je do szaf, szuflad, komód i innych miejsc, gdzie tylko jeszcze jest trochę wolnej przestrzeni.

Z uwagi na wiek nie prowadzę już samochodu, od kiedy straciłem prawko, gdy rozjechałem kilka osób na przystanku. Co prawda sprawę zamieciono pod przysłowiowy dywan, gdy okazało się, iż byli to członkowie neonazistowskiej satanistycznej sekty, którzy akurat odbywali sabat, ale postanowiłem nigdy więcej nie siadać za kółko. Nie to zdrowie, ręce się trzęsą, a oczy nie rozróżniają lewa od prawa. Nie oznacza to jednak, że przesiaduję całymi dniami w domu, słuchając kościelnych organów i podcastów o gotowaniu. Mam własnego kierowcę, imigranta, któremu płacę grosze. Nie rozmawiam z nim, gdyż posługuje się językiem, którego nazwy nie potrafię nawet wymówić, ale dogadujemy się na migi. Nie znam też jego prawdziwego imienia, więc nazywam go po prostu Konstantyn, po pradziadku-kanibalu. Jeździ nie lepiej ode mnie i wszyscy uważają go za terrorystę, ale dzięki temu czasem dostaję zniżki w sklepach.

 Niedawno dowiedziałem się od jego byłego pracodawcy, a mojego dobrego znajomego, Bartolomea, o nietypowej zdolności Konstantyna.

– Kiedy śpiewa, zamieniam się w mistrza tańca – zdradził.

– Jak to możliwe?

– Ich szamani potrafią zaklinać węże, żeby rzucały się ludziom do gardeł, a tego, by nie potrafili? Zyskuję taką dawkę energii, że aż mnie rozsadza. Mówię ci, musisz sam spróbować!

Z wrażenia nie zapytałem nawet, dlaczego go zwolnił, skoro dzięki niemu zyskiwał takie benefity. Wizja odzyskania młodzieńczej energii to  jednak coś tak niezwykłego, że od razu spróbowałem namówić Konstantyna do śpiewu, lecz nie było to takie proste, skoro nie rozumieliśmy się nawzajem. Pokazywałem mu na usta i gardło, ale on myślał, że się zadławiłem i klepał mnie z całej siły po plecach. Wreszcie po wielu nieudanych próbach, zaśpiewał sam z siebie, widocznie wpadł w dobry humor, kiedy otrzymał wypłatę w wysokości miesięcznej minimalnej Turkmenistanu.

Wtedy stała się rzecz niezwykła. Pod wpływem nietypowych dźwięków, które z siebie wydawał, poczułem się znów młody, piękny i tak pełen energii, że poprosiłem go, żeby zrobił mi miejsce za kółkiem i sam prowadziłem samochód, czego nie robiłem od czasu tamtego feralnego incydentu, jakby to była igraszka, kaszka z mleczkiem, piss of cake, jak mawiają w USA.

– Pieprzcie się wszyscy! – wykrzyczałem na głos, pokazując środkowy palec przechodzącej chodnikiem staruszce z chomikiem na łańcuszku.

Nagle mój kierowca zamilkł, jak pieśniarz, którego gardło przebiła strzała, a ja momentalnie utraciłem swoje nowo nabyte umiejętności i z impetem wjechałem w grupę neonazistów-satanistów, którzy znów zorganizowali sabat na przystanku autobusowym.

– Musisz śpiewać! – wrzasnąłem na kierowcę, ale on nie rozumiał i tylko z uśmiechem kiwał głową.

Kilka dni po tym incydencie spotkałem się ponownie z Bartolomeo w barze „24/7”, który akurat przechodził gruntowny remont i jedna połowa była zamknięta, w drugiej zaś tłoczyli się wszyscy klienci, wdychając zapach farb i własnego potu.

– Powiedz mi – zwróciłem się do niego z prośbą. – Jak namówić mojego niedrogiego przyjaciela, żeby śpiewał?

– To nie takie proste. Sam długo się nad tym zastanawiałem, aż w końcu odkryłem, że wystarczy zrobić dla niego coś miłego. Dać mu kwiaty, postawić drinka, zaprosić do kina. Tego typu sprawy. To wprawia go w świetny nastrój i sam z siebie zaczyna nucić.

Zrobiłem tak, jak mówił. Kupiłem mojemu kierowcy prezent, nowe buty, które co prawda były o cztery rozmiary za duże, ale wprawiły go w taką euforię, że od razu zaczął śpiewać.

Znów rozpierała mnie energia, ale nie zamierzałem tańczyć, jak mój przyjaciel, a robić coś znacznie bardziej przyjemnego. Zadzwoniłem pod numer, który zapisałem w notatniku w dniu moich czteerdziestych piątych urodzin, kiedy ojciec postawił mi pierwszego browara, wręczył kluczyki do starego Fiata 126P, z którego został tylko fotel i dwa koła, po czym zdradził swój największy sekret. Przez wszystkie lata małżeństwa korzystał z usług agencji towarzyskiej, a jego faworytką została Dzika Lidka. Wręczył mi jej wizytówkę i mrugnął najpierw lewym okiem, potem prawym, aż w końcu oboma naraz. Zrozumiałem w mig aluzję, ale nie odważyłem się zadzwonić. Aż do teraz.

– Halooo? – usłyszałem głos podobny do skrzypiącej kanapy.

Zaprosiłem Dziką Lidkę do swojego mieszkania. Okazała się znacznie starsza ode mnie, dobiegająca setki w maratonie życia, ale przyznała, że nadal ma sporo klientów i musi się od nich oganiać jak krowa od natrętnych gzów. Potem wskazała głową na Konstantyna.

– A ten co tu robi? Nie wspominałeś, kochasiu, o trójkącie.

– On tylko będzie śpiewał.

Wzruszyła ramionami i doliczyła stówę do ceny. Zapytałem, czy pamięta mojego ojca, którego była ulubioną dziwką, a ona odparła, że oczywiście, choć nawet nie wymieniłem jego imienia. Potem wręczyłem Konstantynowi paczkę papierosów i czekoladki, a on natychmiast zaczął śpiewać.

Dzika Lidka odsłoniła cycory, co prawda lekko obwisłe i sięgające kolan, ale nie miało to znaczenia, gdyż mój penis pod wpływem dziwnych zaśpiewów rozerwał spodnie i wydostał się na zewnątrz, po czym wskoczył w otwarte z wrażenia usta Lidki. Czułem, że mój interes wydłuża się i wydłuża, aż w końcu doświadczona prostytutka wydała z siebie charkot i zsiniała na twarzy. Dałem Konstantynowi znak ręką, żeby przestał śpiewać, ale on jak zwykle zrozumiał wszystko na opak i wydał z siebie jeszcze głośniejsze dźwięki.

Próbowałem wyciągnąć penisa, ale był już tak długi, że uniosłem prostytutkę w powietrze i zacząłem nią wywijać. Szczęśliwym trafem jedna z nóg kobiety trafiła Konstantyna w płat skroniowy, przez co na moment stracił przytomność, przerywając tym samym swoje wokalne popisy. Penis momentalnie sflaczał i udało mi się go wyciągnąć, niestety splątał się i chwilę zajęło mi rozsupłanie węzłów.

Dzika Lidka nie poruszała się. Jej usta pozostawały nienaturalnie rozwarte. Konstantyn ocknął się i znów podjął przerwaną pieśń. Pomyślałem, że w tych okolicznościach to nie najlepszy pomysł, ale nagle Dzika Lidka wydała z siebie charkot, po czym podniosła się z podłogi i popatrzyła dookoła z niemałym zdziwieniem. Kiedy kierowca zamilkł, znów upadła, zupełnie martwa.

– Ona jest żywa tylko, kiedy śpiewasz – rzekłem, nie wiedząc, co z tym fantem zrobić. Konstantyn akurat dłubał w nosie dużym palcem u nogi, więc również nie dał mi żadnej podpowiedzi.

Zawlekliśmy prostytutkę do jej samochodu, po czym wrzuciłem do środka telefon z włączonym nagraniem z zapętlonym zaśpiewem Konstantyna. Na wszelki wypadek zrobiłem wcześniej kopię na własny użytek. Pod wpływem egzotycznych dźwięków Lidka znów ożyła. Nie zdając sobie sprawy ze swojej tragicznej sytuacji, uśmiechnęła się do nas i pomachała na pożegnanie. Potem wcisnęła gaz do dechy, rozpędziła się i wjechała w przystanek, na którym znów odbywał się sabat neonazistów-satanistów.

– Cholera, nagranie musiało się wyłączyć – powiedziałem ze smutkiem w głosie, po czym pospiesznie się stamtąd oddaliłem.

Te dziwaczne pieśni są zbyt groźne dla otoczenia. Początkowo wydawało mi się, że młodzieńcza energia i jurność to coś dobrego, ale tracę wtedy zdrowy rozsądek i kontrolę nad własnym ciałem. Koniec z tym. Oddam Konstantyna mojemu terapeucie w zamian za darmowe leki i suplementy diety, a sam przerzucam się na eletryczną hulajnogę.

 

 

 

Koniec

Komentarze

Witaj. :)

 

Serdecznie gratuluję publikacji, brawa!!! :)

 

Ze spraw technicznych wpadły mi w oko pewne fragmenty (zawsze – tylko do przemyślenia):

– Ich szamani potrafią zaklinać węże, żeby rzucały się ludziom do gardeł, a tego, by nie potrafili? – zbędny ostatni przecinek?

Wizja odzyskania młodzieńczej energii to  jednak coś tak niezwykłego, że od razu spróbowałem namówić Konstantyna do śpiewu, lecz nie było to takie proste, skoro nie rozumieliśmy się nawzajem. – powtórzenie i za dużo spacji przed „jednak”?

Wreszcie (przecinek?) po wielu nieudanych próbach, zaśpiewał sam z siebie, widocznie wpadł w dobry humor, kiedy otrzymał wypłatę w wysokości miesięcznej minimalnej Turkmenistanu.

Zadzwoniłem pod numer, który zapisałem w notatniku w dniu moich czteerdziestych piątych urodzin, kiedy ojciec postawił mi pierwszego browara, wręczył kluczyki do starego Fiata 126P, z którego został tylko fotel i dwa koła, po czym zdradził swój największy sekret. – literówka?

 

Zabicie ludzi na przystanku na moment zmroziło mi krew; jak rozumiem dodanie informacji o tym, kim oni byli i co tam robili miało za zadanie nieco rozładować sytuację. Zwłaszcza, że stało się to niejednokrotnie.

Fragmenty szorta powalają na kolana genialnym wręcz humorem, choć bywają i takie, które szokują na przykład przesadnym erotyzmem.

Daję klik za pomysł ze śpiewem, bo jest niezwykły. :)

Pozdrawiam serdecznie. :) 

Pecunia non olet

Nowa Fantastyka