
Opowiadanie anonimowo zainspirowane.
Edit pokonkursowy: autorką inspiracji była Ninedin, która powiedziała ni stąd, ni zowąd “powinnaś napisać współczesną parodię swojego Vidocqa”. No to napisałam.
Opowiadanie anonimowo zainspirowane.
Edit pokonkursowy: autorką inspiracji była Ninedin, która powiedziała ni stąd, ni zowąd “powinnaś napisać współczesną parodię swojego Vidocqa”. No to napisałam.
Telefon zaterkotał. Wewnętrzny. Wielkie łapsko podniosło słuchawkę.
– Czego?
– Gienek? – Głos po drugiej stronie brzmiałby zupełnie jak kapitan Zając, gdyby nie wyczuwalna panika. Króliczek zazwyczaj pokazywał światu zblazowaną twarz człowieka, który marzy jedynie o zasłużonej emeryturze.
– No, ja, a kto niby? – Człowiek nazwany Gienkiem powstrzymał się przed dodaniem na końcu „Króliczku”.
– No to bierz dupę w troki i za minutę jesteś w sali narad.
Gienek spojrzał tęsknie na leżące na biurku pół tabliczki czekolady. Halinka z kadr dostała paczkę od kuzynki mieszkającej w Szwecji, więc i Gienkowi coś skapnęło. Ułamał cząstkę i wsunął do ust. Zamierzał się rozkoszować smakiem przez całą drogę. Czyli aż dwa piętra. Po schodach, bo winda się zepsuła.
Wparował do sali, wciąż czując słodycz z nutą goryczki, jaką charakteryzowała się tylko zachodnia czekolada. Z obrzydzeniem spojrzał na stojącą na stole misę z wyrobami czekoladopodobnymi, które Halinka kupowała spod lady dla szefostwa.
Tubalne chrząknięcie Króliczka przywróciło Gienka do rzeczywistości… na widok której zaklął szpetnie pod nosem. Za stołem siedział major Rudecki z Wojewódzkiego Urzędu Spraw Wewnętrznych, a obok niego największa zakała ważnych zebrań, sekretarz wojewódzkiego Komitetu Partii, towarzysz Bączek.
Gienek zajął wskazane miejsce, poczuł się jak podejrzany na przesłuchaniu, a Króliczek zupełnie niepotrzebnie go przedstawił. Wszyscy się znali.
– Towarzyszu majorze – powiedział w końcu kapitan, podsuwając Rudeckiemu misę z wyrobami czekoladopodobnymi. – Przedstawcie porucznikowi sprawę.
Major odchrząknął i na jego surowej twarzy pojawiło się zakłopotanie. Gienek poczuł przypływ zainteresowania – może to coś związanego z półświatkiem, co pozwoli legalnie powłóczyć się po wyrastających ostatnio jak grzyby po deszczu burdelach, poukrywanych skrzętnie w prywatnych mieszkaniach.
– Towarzysze… – Rudecki powiódł wzrokiem po zgromadzonych. – Pamiętacie histerię, jaką w naszym społeczeństwie potrafiły wywoływać, em, pogłoski związane z rzekomymi… – Gienek zauważył nieznaczne drgnięcie powieki mówiącego, ale sam zachował minę pokerzysty – …porwaniami, em, dzieci, no, ludzi w ogóle, no, wiecie, rozumiecie, towarzysze. Lata siedemdziesiąte… – Major uniósł brwi i spojrzał każdemu z siedzących przy stole prosto w oczy, jakby oczekiwał dokończenia wypowiedzi.
Bączek skrzywił się i zerknął błagalnie na Gienka. Króliczek podsunął miskę z wyrobami, ale Gienek odepchnął ją z obrzydzeniem. Czyżby szef zapomniał o jego zamiłowaniu tylko do imperialistycznych słodyczy?
– Czarna wołga – rzucił Gienek od niechcenia. – Zakonnica. Która z dwóch?
Bączek zacisnął powieki. Rudecki spojrzał na porucznika z uznaniem.
– Obie – odparł. – A raczej żadna…
– Oni chyba oszaleli – oznajmił Gienek Króliczkowi, kiedy nomenklatura sobie poszła i zostali w sali narad sami. – To nie może być prawdą.
Kapitan rzucił mu pełne udręki spojrzenie.
– Dobrze już, dobrze – powiedział pojednawczo Gienek. – Zajmę się tym, choć – tu padło niecenzuralne słowo – nie wiem, po co.
– Będziesz miał partnera. Życzenie z góry.
Gienek skrzywił się.
– Tylko nie kogoś z politycznych.
Nie znosił ideowców. Wprawdzie w coraz bardziej sypiącym się państwie nie pozostało ich wielu, ale potrafili nieźle zatruć życie.
Chwilę później do pokoju wmaszerował niewysoki mężczyzna w nieokreślonym wieku. Gienek usiłował przypomnieć sobie, czy widział go na zebraniu partyjnym albo odprawie, ale twarz była tak doskonale nijaka, że z pewnością zapomni ją, kiedy tylko się rozstaną.
– Plutonowy Adamowicz został oddelegowany z centrali specjalnie do tej sprawy – oznajmił kapitan. – Ma ponoć doskonały zmysł obserwacji, no i, wiesz, nosa.
Gienek prychnął. Bardzo zabawne w kontekście idiotycznej sprawy, która została mu przydzielona.
– Słuchajcie, Adamowicz – powiedział, zerkając tęsknie w stronę szuflady, w której schował czekoladę. – Będę z wami szczery. Ta sprawa nie ma sensu, ale musimy jej ukręcić łeb, zanim ludzie wpadną w panikę.
Wodniste oczy współpracownika patrzyły na niego beznamiętnie. Na twarzy plutonowego nie malowały się żadne emocje.
– Tak jest, panie poruczniku – odparł. Głos miał równie nijaki jak powierzchowność.
– No, to do roboty! – Gienek zatarł ręce.
Zdjął z wieszaka trencz à la porucznik Columbo, oczywiście spod lady i dzięki niezawodnej Halince, która uwielbiała dawać mu prezenty. Cóż, mąż kadrowej był nieskończenie nudnym prokuratorem od przestępstw gospodarczych. Nuda, już lepiej być hyclem.
Bo Gienek tak właśnie się czuł.
– Znacie się na psach, Adamowicz? – zagadnął milczącego towarzysza, usiłując jednocześnie odpalić silnik nieoznakowanego dużego fiata.
– Nie sądzę, żeby w tej sprawie potrzebna była wiedza kynologiczna – odparł Adamowicz.
– No to jaka, towarzyszu plutonowy? – Gienek mrugnął do siedzącego obok niego mężczyzny.
Nie doczekał się reakcji, bo samochód zgasł. Porucznik walnął ze złością w tablicę rozdzielczą.
– Musiał się zepsuć, dezel cholerny. Wysiadaj.
Pojechali “czwórką” na Plac Wolności, bo dziwne zjawisko obserwowano w Parku Krakowskim.
Park wyglądał zwyczajnie. Gienek przystanął przy budce z lodami i przez chwilę marudził, że nie ma kakaowych, po czym wziął śmietankowe dla siebie i Adamowicza.
– Są naprawdę niezłe – powiedział.
Towarzysz wpatrywał się w niego podejrzliwie. W końcu wziął lody, ale zanim zabrał się do konsumpcji, odchrząknął.
– Słyszałem, że ma pan nietypowe metody prowadzenia dochodzeń – powiedział bez cienia emocji. – Ale… to?
– Są naprawdę niezłe – odparł niewzruszony Gienek. – Zawsze tu wpadam, kiedy mnie wyślą na ten tam komisariat. – Wskazał brodą na drugi koniec placu. – Nie rozumiem zresztą, dlaczego nie zlecili tego komuś od nich.
Adamowicz przyglądał mu się spod lekko zmrużonych powiek.
– Może lepiej porozmawiamy o sprawie? – zagadnął, kiedy skierowali się ku wysychającej sadzawce, w której wśród zaczynających opadać liści brodziły niemrawo dwie kaczki. Obłażąca niebieska farba, którą wymalowano nieszczęsny akwen, tworzyła dla tego widoku absurdalne tło. – Pan wie, o co w niej chodzi?
– O psa – odparł ponuro Gienek. – Kojarzysz czarną wołgę?
– Kojarzę – odparł. – Ale pies? Co pan o tym sądzi?
– Była też zakonnica – dodał Gienek. – Kojarzysz? Czasem w wołdze, czasem solo. Swoją drogą, lubisz „Gwiezdne wojny”?
– No, tak, jasne. – W głosie Adamowicza pobrzmiewała nuta niepokoju.
„Doskonale” – pomyślał Gienek. – „Może jeszcze będą z ciebie ludzie”.
– Han Solo. Mój idol. Ale nie mów Króliczkowi. – Rzut oka na towarzysza podpowiedział mu, że ten szczegół życia krakowskiego Urzędu Spraw Wewnętrznych na razie mu umknął. – Kapitanowi Zającowi – mruknął wyjaśniająco. – On ciągle żyje stonką zrzucaną przez Amerykanów, więc nie ufa niczemu zza oceanu.
– Wróćmy do psa.
– Czarny pies rozszarpuje dzieci w parku. I w innych miejscach. Nie żeby ktokolwiek widział to na własne oczy. Ale ludzie zaczynają bać się psów i grozi nam ogólnopolska panika. Tak w każdym razie uważa Bączek.
– Kto?
– No, Bączek. Sekretarz Komitetu Wojewódzkiego. Tak się nazywa.
Adamowicz skinął głową.
– Czy to pies, czy to bies? – zapytał melancholijnie, wstając, by wrzucić patyczek po lodach do kosza na śmieci. Gienek przyglądał mu się ze zdumieniem, dopiero teraz dostrzegając, że partner jest ubrany jak przedwojenny tajniak. Niewymuszona elegancja, marynarka z niezłej wełny.
„Musi mieć wejścia w jakimś komisie” – pomyślał. – „Albo rodzinę na zachodzie. Albo ciotkę w Peweksie. Wujka w Baltonie. Warto się z nim zaprzyjaźnić”.
– Kto? – zapytał. – Bączek raczej bies. A psy to my, no wiesz… – Szturchnął kolegę łokciem.
– Słowacki.
– Co?
– Czy to pies, czy to bies.
Tym razem to Gienek wpatrywał się w Adamowicza ze zdumieniem.
– Czarny pies, diabeł.
Podejrzliwość Gienka wzrosła. Czyżby Króliczek jednak go wykiwał i dał do współpracy jakiegoś świra z wyznaniowych?
– Ty chyba nie jesteś z czwórki?
– Nie. Z siódemki.
Gienek wycelował w niego oskarżycielsko palec.
– Nie ma żadnego Wydziału Siódmego! – oznajmił triumfalnie, po czym chwycił kolegę za klapy wyglądającej jak przedwojenna marynarki. – A teraz powiesz mi, kto cię nasłał i o co w tej całej sprawie chodzi!
Przechodząca z wózkiem kobieta rzuciła im przestraszone spojrzenie, jakby byli dwoma czarnymi psami usiłującymi się wzajemnie pozagryzać, zanim zaatakują jej dziecko.
Adamowicz wyprostował się i jednym ruchem strząsnął z siebie łapska Gienka.
– Plutonowy Maksymilian Adamowicz, Wydział Siódmy Drugiego Departamentu Wojewódzkiego Urzędu Spraw Wewnętrznych w Warszawie. A od dziś w Krakowie.
– Wydział Siódmy? – zapytał z niedowierzaniem Gienek. Drugi Departament. Wywiad i kontrwywiad. Robiło się nieprzyjemnie i nawet lody straciły część uroku. – Czyli z tym psem to jakaś zmyłka? – Potarł czoło, na które wystąpiły krople potu. – W co chcecie mnie wrobić? – Wpatrywał się w rodzime lody „Bambino”, jakby miały go uratować przed oskarżeniem o szpiegostwo na rzecz światowego imperializmu. Jakby ktoś jeszcze wierzył w te bzdury.
„Cholera, może ten świr wierzy” – pomyślał z przerażeniem. – „Szlag by trafił Króliczka, mógł sprawdzić kogo Warszawa przysyła i przynajmniej mnie ostrzec, bo sam pewnie miał związane ręce”.
Adamowicz tymczasem wyciągnął z kieszeni marynarki chusteczkę i wytarł w nią dłonie, choć Gienek nie zauważył, żeby skapnęła mu choć kropla lodów. Najwyraźniej chłód emanujący od nowego towarzysza miał też wymiar fizyczny.
„Marny żart” – skarcił sam siebie. Przyglądał się milczącemu Adamowiczowi, który teraz wcale nie wydawał mu się tak bezbarwny, jak na komisariacie. Miał szlachetne rysy pasujące do staroświeckiego ubrania, a w oczach błyszczała nieprzeciętna inteligencja. Wydawał się wyższy od porucznika.
Adamowicz wzruszył ramionami i nagle na ławce siedział znów niewysoki facecik, którego nie zapamiętałby nawet najlepszy glina.
– Nie piłem od dwóch tygodni, województwo zarządziło miesiąc trzeźwości milicjanta – wymamrotał Gienek.
– Proszę nie kłamać, poruczniku. – Na wargach Adamowicza drgał ironiczny uśmieszek. – Dopiero od tygodnia. Olał pan, że się tak wyrażę, pierwszy tydzień, ponieważ kadrowa Halinka postanowiła zdradzić swego arcynudnego męża z pewnym sierżantem z drogówki, a nie z panem. Uświadomił pan sobie, że rzeczona Halinka widzi w panu wielkie dziecko, któremu należy się tabliczka czekolady, a nie atrakcyjnego mężczyznę. Zignorował więc pan miesiąc trzeźwości milicjanta i dopiero kąśliwa uwaga wyżej wymienionej Halinki przypomniała panu, że jeśli przyłapie pana ten… Króliczek… to nie tylko pojedzie panu po premii, ale może nawet oddelegować do tej samej drogówki, w której przystojny sierżant pija kawę ze Szwecji z kadrową Halinką.
Gienek gapił się na niego z rozwartymi ustami. Albo Króliczek ma znacznie lepsze wtyki wśród podwładnych, niż by się wydawało, albo Halinka papla więcej niż powinna, albo… Trzecia możliwość była gorsza od poprzednich.
– Ale jest prawdziwa.
Adamowicz zdecydowanie zamierzał powiedzieć coś więcej, ale nagle jego twarz ściągnęła się w grymas bólu. Rysy wyostrzyły się na moment, by po krótkiej chwili wrócić do powierzchowności przeciętniaka. Wszystko to jednak trwało sekundy, po których plutonowy zerwał się z ławki i chwyciwszy Gienka za rękę, pociągnął go za sobą. Niedojedzone lody śmietankowe upadły na ziemię, po drodze zahaczając o niemalże amerykańsko wyglądający trencz.
– Prawie go mieliśmy – powiedział Gienek, dysząc.
Adamowicz zafundował mu niezły tor przeszkód przez park, a następnie teren AGH, gdzie ścigany dosłownie zapadł się pod ziemię.
– Co to było?
Człowiek z Wydziału Siódmego wpatrywał się w asfalt.
– Mam pewne podejrzenia – mruknął. – Jedziemy do biura, trzeba przejrzeć papiery.
Gienek zarekwirował radiowóz z komisariatu przy 18 Stycznia, wraz z przerażonym szeregowym, który uparł się, że z nimi pojedzie. Nie mogli rozmawiać w drodze, więc Gienek żuł znalezioną w kieszeni gumę z Donaldem, zastanawiając się jednocześnie, jak bardzo zwariował świat albo on sam. Mniej więcej do Ronda Mogilskiego wmawiał sobie, że to tylko bardzo skomplikowany sen. Potem, kiedy brzydki biurowiec zamajaczył na horyzoncie, przestał mieć złudzenia.
– Niech pan patrzy – powiedział Adamowicz, kiedy przejrzał akta. – Piętnaście zgłoszeń, wszystkie z Parku Krakowskiego. Czyli on gdzieś tam musi mieć kryjówkę. Albo wyjście… – dodał po namyśle.
– On?
– Przecież nie wierzy pan w wersję o psie, prawda?
– W takim razie co? Kto? – poprawił się.
Adamowicz wpatrywał się to w plan miasta, to w leżącą obok listę.
– To nie jest czarna wołga – powiedział. – Ani zakonnica.
Gienek prychnął.
– Aleś wymyślił.
– Nie zrozumiał pan. – Gienek dopiero teraz zauważył, że ten człowiek nie zwraca się do nikogo per „towarzyszu”, czego z uporem godnym lepszej sprawy pilnowało szefostwo. – To jest zupełnie inna sytuacja – kontynuował Adamowicz. – Czarnej wołgi nikt tak naprawdę nie widział, prawda?
Gienek niechętnie przytaknął. Plutonowy pstryknął palcem w listę.
– A tu mamy konkrety. Matka siedzi z wózkiem na ławce i trach, zza krzaka wyskakuje wielki pies, usiłując porwać malucha. Trzy dziewczynki grają w gumę… jak spod ziemi wyrasta psisko i szarpie jedną z nich za sukienkę. Są świadkowie, jest podarta sukienka. Wie pan, co robi z tego czarną wołgę?
– Że nikt nie zdołał złapać tego psa?
Adamowicz przytaknął.
– Brawo, będą z pana ludzie. A dlaczego nikt go nie zdołał złapać?
– Dla tego samego, co my – zaryzykował Gienek. – Bo on znika?
– Bo on tam jest, ale go nie ma. Niech pan siada i tradycyjnie przejrzy te zeznania. Potrzebujemy wszelkich prawidłowości.
Trzy godziny później Gienek z wypiekami na twarzy pokazał Adamowiczowi zestawienie dat, z którego jasno wynikało, że incydenty miały miejsce w soboty koło południa. Kiedy mam z wózkami i bawiących się dzieci było sporo. Pies wynurzał się z krzaków w pobliżu sadzawki, rzucał na najbliższe dziecko, po czym znikał kilka metrów dalej. Jeden mężczyzna gonił go aż do Czarnowiejskiej, ale zaklinał się, że „bydlę wpadło pod autobus numer 139 i nawet mokra plama po nim nie została”.
– Musieliby wszyscy ulec iluzji, a to przecież… – Gienek urwał, wpatrując się w przenikliwe, ciemne oczy Adamowicza, który jeszcze przed chwilą był niepozornym człowieczkiem, a teraz znów zdawał się górować nad potężnie zbudowanym porucznikiem. – Dobra – mruknął – to najwyraźniej możliwe. Szefostwo się ucieszy.
– Pańskie szefostwo się nie dowie. Pod warunkiem, że złapiemy tego pieska.
Gienek wybałuszył oczy, po czym szybko je zmrużył.
– Dziś nie sobota, to czemu się pojawił?
Adamowicz uśmiechnął się pod orlim nosem.
– Mamy swoje sposoby. Pewnie dlatego tak daleko skurczybyk uciekał. I dlatego nie zauważył go nikt prócz nas.
– Mamy? Sposoby?
– Wydział Siódmy. Niech pan zakłada płaszcz. Wracamy do parku.
Kiedy wysiadali z tramwaju, zapadał zmierzch. Budka z lodami była już zamknięta, pewnie towar się wyprzedał. W parku bawiła się gromadka dzieci, których rodzice zapewne nie byli świadomi zagrożenia. Bączek najwyraźniej pilnował, żeby w gazetach nie znalazło się nic niepokojącego. Bardziej niebezpieczne były pogłoski przekazywane z ust do ust.
– Zupełnie jak dla ustroju, prawda? – zagadnął Adamowicz, kiedy usiedli na ławce.
Gienek mruknął coś niezrozumiałego. W końcu nigdy nie wiadomo, czy to jednak nie prowokator.
– Czytasz w myślach? – zapytał niechętnie.
Adamowicz wzruszył ramionami.
– Czasami. I nie każdemu. Pana muszę poznać – dodał niemalże przepraszająco – skoro mamy razem pracować.
– Dlaczego… – zaczął Gienek, ale nie dokończył. Słówko „ja” utknęło mu w gardle.
Obok ławki zaszeleściły liście. W cieniu krzewu coś się poruszyło. Chwilę później przed przedstawicielami Milicji Obywatelskiej kucał bardzo zdziwiony i bardzo ludzko wyglądający nastolatek o kruczoczarnych włosach, lekko oliwkowej cerze, ciemnych oczach i wyrazistych rysach.
– Ja nic nie zrobiłem – wybełkotał, kiedy Gienek wprawnym ruchem chwycił go za kołnierz koszulki polo.
– Bies? – zapytał z niedowierzaniem Gienek.
Chłopak zaczął się rozpaczliwie wyrywać.
– Ja… Nie… Ja tylko chciałem… Dlaczego pan… Jak? – Spojrzał na Adamowicza.
– Szpieg? – Gienek podrapał się wolną ręką w nieogolony podbródek.
– Doskonały pomysł. – Adamowicz niemalże zaklaskał w ręce. – Szefostwu i prasie bardzo się spodoba. A teraz, młody… człowieku – zwrócił się do jeńca. – Poproszę o wyjaśnienie.
W zapadającym półmroku postać Biesa zlewała się z cieniami, a ostatni przechodnie w ogóle nie zwracali uwagę na trójkę ludzi siedzących na ławce niedaleko sadzawki.
– Pan nie uwierzy… – zaczął niepewnie chłopak. – Więc może powiem, że… – Zrobił wielkie oczy. – Nie, nic mądrego nie zmyślę. Nie znam Krakowa, choć tu się urodziłem. Możecie mnie aresztować.
– Niedoczekanie – mruknął Adamowicz. – Jesteś jakimś rodzajem psołaka, to oczywiste – ciągnął takim tonem, jakby opowiadał o imieninach u cioci. – Ale nie rozumiem, dlaczego przenikasz do tego parku. I po co.
Oczy Biesa zrobiły się jeszcze większe.
– O tym… psie… wiedzą tylko moi rodzice – wyszeptał. – Jak pan…?
– Tak samo, jak cię tu już dwa razy ściągnąłem. Powiedzmy, że swoje wiem i swoje umiem.
– Bo ja… – Bies westchnął ciężko. – To zaczęło się tutaj, tak mówi mama, osiemnaście lat temu. Miałem niespełna rok, kiedy właśnie w tym parku ugryzł mnie pies i ja, no… Nie było czasu, bo kilka dni później rodzice pospiesznie pakowali manatki i wyjeżdżali z Polski, rozumie pan? – Adamowicz zmrużył oczy i potaknął. Gienek też się domyślił, kiedy to było. – Mieszkamy w Niemczech… zachodnich. – Rzucił Gienkowi niepewne spojrzenie. – Ale nie jestem szpiegiem. Ja tylko…
Utkwił wzrok w dwójce kopiących piłkę chłopców.
– Pan mi nie uwierzy – powtórzył ponuro – ale dopiero niedawno dowiedziałem się, dlaczego rodzice wyjechali. I że tu dzieciom żyje się gorzej, na przykład nie ma słodyczy. Od kiedy to wiem, czasem w soboty nie dość, że zamieniam się w psa, jak zawsze od tamtego wypadku, to na dodatek ląduję tu i usiłuję porwać dzieci do lepszego świata. Tam, gdzie ja mieszkam. Zawsze mam przy sobie czekoladę, ale znika razem z kieszenią przy przemianie… – Chłopak miał minę zbitego kundla i Gienkowi nawet zrobiło się go żal.
„Co my mamy z nim zrobić?” – zapytał sam siebie w duchu i natychmiast usłyszał odpowiedź Adamowicza: „Zwerbować”.
Gienek wybałuszył oczy. Zanim jednak zdążył twórczo rozwinąć tę myśl w kierunku agentury, Adamowicz doprecyzował: „Do Wydziału Siódmego”.
Dwie godziny później siedzieli w kawalerce Gienka, który powoli przetrawiał wydarzenia tego dnia, rozważając ponowne złamanie zasad miesiąca trzeźwości milicjanta.
Stefan Szwarc był zachwycony propozycją współpracy.
– Pan wie równie dobrze jak ja – powiedział Adamowicz, świdrując Gienka wzrokiem – że ten ustrój już długo nie pociągnie. A wtedy całe tałatajstwo, które dotychczas udawało mi się jakoś trzymać w ryzach, rozpełznie się po wolnym świecie. Beboki, strzygi, ogary piekielne… Są zazwyczaj nieszkodliwe, ale lepiej, kiedy ludzie nie do końca w nie wierzą. Jeśli wytrenujemy Stefana, będzie świetnym tropicielem. A my – mrugnął do Gienka – założymy agencję detektywistyczną.
Gienek wpatrywał się w niego jak w… no, jak w Stefana, który, kiedy już zakończyli rozmowę, zamienił się w czarnego psa, skoczył w cień pod krzakiem i tyle go widzieli.
– Dobra – powiedział w końcu zmęczonym głosem. – Ale dlaczego ja?
– Ma pan predyspozycje, to chyba oczywiste. Już pan rozmawia w myślach. Widzi pan mój prawdziwy wygląd, nawet się pan czegoś domyśla. Złapał pan Stefana. Jest pan dokładnie tym człowiekiem, którego szukałem. A poza tym ma pan odpowiednie nazwisko.
Gienek zbaraniał. Dotychczas jedynie słyszał żarty, że ze swoim nazwiskiem nie powinien mieszkać na Azorach, ale na sąsiednim osiedlu.
Adamowicz uśmiechnął się krzywo, po czym sięgnął do kieszeni i wydobył z niej prostokątny przedmiot.
– Czekolady, poruczniku Widok? Ukradłem Stefanowi, zanim zamienił się w psa.
Wehikuł czasu.
Historia, wydawać by się mogło, nie jest szczególnie spektakularna albo porywająca, a w niektórych fragmentach okazuje się niejasna i chaotyczna. Ale, dla tego, kto pamięta różnicę między czekoladą z zachodu i wyrobem czekoladopodobnym “Wyborowa”, opowieść nabiera zupełnie innego smaku…
Czy Anonim wie, jak dziewczynki mogą grać w gumę we dwie, skoro generalnie potrzeba do tego trzy osoby? W tekście albo jednej z nich zabrakło, albo grają we dwie, ale wtedy czytelnikowi należy się opis.
I najfajniejsze zdanie:
Gienek żuł znalezioną w kieszeni gumę z Donaldem
Dzięki za kwestię gumy, przerobię na trzy, żeby nie tłumaczyć, ale gra w dwójkę była jak najbardziej możliwa – zahaczało się drugi koniec gumy wokół pnia drzewa :) I dzięki za opinię, choć sprawa wydawała mi się aż nazbyt prosta (limit), a tu, że niejasna i chaotyczna :D
http://altronapoleone.home.blog
Dobrze napisana, ciekawa historia z wykorzystaniem miejskiej legendy. Ogromny plus za umieszczenie akcji w czasach PRL-u i te wszystkie smaczki. Miło powspominać. :) Ogolnie jednak nie rozśmieszyło, niestety. Czekolada, to za mało.
"Fajne, a nawet jakby nie było fajne to i tak poszedłbym nominować, bo Drakaina powiedziała, że fajne". - MaSkrol
a tu, że niejasna i chaotyczna
Niejasna tylko czasami. Nie zrozumiałam, dlaczego tajniak przechodził metamorfozę (czy tylko się porucznikowi zdawało), i dlaczego pies pojawiał się w parku, i dlaczego chciał porwać do lepszego świata…
Postaram się w niewielkim pozostałym limicie minimalnie doprecyzować, dziękuję za wyjaśnienie :)
Tajniak ma jakiś rodzaj magii, to wydawało mi się oczywiste, z psem – pomyślę.
http://altronapoleone.home.blog
Choć opowiadanie jest napisane dość lekko i zgrabnie zawiązuje do słusznie minionej rzeczywistości, to nie mogę powiedzieć, że dostrzegłam tu jakiś szczególny rodzaj humoru. No, może poza pomysłowym nawiązaniem do bohaterów opowiadań Drakainy – ten zabieg rozbawił mnie setnie i chyba pozwolił zdemaskować Anonima, zwłaszcza że rzecz dzieje się w Krakowie. ;)
Mam nadzieję, że usterki znikną, bo nie chciałabym wycofywać opowiadania z Biblioteki. ;)
Tubalne chrząknięcie Króliczka przywróciło Gienka do rzeczywistości. Na widok której zaklął szpetnie pod nosem. –> Tubalne chrząknięcie Króliczka przywróciło Gienka do rzeczywistości, na widok której zaklął szpetnie pod nosem.
…dlaczego nie zlecili to komuś od nich. –> …dlaczego nie zlecili tego komuś od nich.
Rzucił, wstając, by wrzucić patyczek… –> Nie brzmi to najlepiej.
…chwycił kolegę za wyłogi wyglądającej jak przedwojenna marynarki. –> Nie wydaje mi się, aby marynarka, nawet wyglądająca jak przedwojenna, miała wyłogi, a nie tradycyjne klapy.
…z wypiekami na twarzy pokazał Adamowiczowi zestawienie dat, pokazujące jasno… –> Nie brzmi to najlepiej.
…nie zwracali uwagę na trójkę mężczyzn… –> Dlaczego trójkę, skoro jeden z nich to nastolatek.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Dzięki! Poprawione, za wyjątkiem tego na początku – wydaje mi się, że kropka w takim wypadku jest emfatyczna. Jeśli to skrajnie niepoprawne, pogodzę się.
http://altronapoleone.home.blog
Miło mi, że uwagi okazały się przydatne, jednak to Twoje opowiadanie, Anonimie, i wyłącznie od Ciebie zależy, w jaki sposób będzie napisane. ;)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Ale ja serio pytam, czy emfatyczne postawienie kropki przed czymś, co wedle normy jest zdaniem względnym, jest w literaturze błędem, czy też może ujść za emfazę. Takie dawkowanie informacji. Bo mam wrażenie, że kojarzę taki zabieg z tekstów literackich.
http://altronapoleone.home.blog
Obawiam się, Anonimie, że wymagasz ode mnie zbyt wiele – jestem prostą kurą domową, nie polonistką.
Czytając dwa zdania potknęłam się na nich, bo zabrzmiały mi źle, bo odebrałam je jako jedno, sztucznie rozdzielone kropką w miejscu, w którym, według mnie, wystarczyłby przecinek, co zasugerowałam w łapance.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
OK :) Poprawka wprowadzona w trybie “krakowskim targiem” – trzykropek zamiast przecinka i mała litera, bo zależało mi na efekcie: bohater jest zamyślony i zaskoczony.
http://altronapoleone.home.blog
;D
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Nie rozbawiło w ogóle. Ale za to jak dobrze mi się to czytało! Historia sama w sobie może nie jest specjalnie porywająca, nie dzieje się wiele, ale za to zrealizowana jest przyjemnie: nieśpiesznie, ciekawie. Opisy w sam raz, nic nie było przegadane. Pod koniec lektury pojawiła się we mnie chęć poznania dalszych losów Wydziału Siódmego.
Bardzo to urocze, że Bies chciał porywać dzieci do lepszego świata pełnego prawdziwej czekolady. Co prawda czasy wyrobów czekoladopodobnych są dla mnie ze względu na wiek raczej egzotyczne, ale tym bardziej ciekawią mnie takie realia.
Nir, miło mi, że przynajmniej czytało się dobrze i że Wydział Siódmy zainteresował (niewykluczone, że będzie miał kontynuację jako urban fantasy z późnego PRL i doby transformacji, czemu nie?). Humor, jak zauważyła Reg, jest tu niestety hermetyczny, było to wliczone w ryzyko publikacji tego tekstu…
http://altronapoleone.home.blog
Anonimie, może humor jest hermetyczny, ale za to w jakim dobrym gatunku! ;)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Dziękuję!
http://altronapoleone.home.blog
Bardzo proszę. ;)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Bardzo to fajny tekst.
Okej, sama fabuła komediowa nie jest, realia też nie, bohaterowie też nie tryskają humorem… Ale lekkość nie tylko stylu, ale samej opowieści, pewien "feel good" klimat całego tekstu, fakt, że nikomu nie staje się krzywda, a bies w gruncie rzeczy chce dobrze (choć naiwnie) powodowały, ze uśmiech z oblicza mego kaprawego nie znikał.
Bardzo dobra robota.
Oczywiście, jak to zawsze w przypadku opowieści kryminalnych bywa, mały limit wykończył "kryminalność", nie ma porządnego śledztwa, tajemnicy i tak dalej, ale to nic. Tekst stoi delikatnym, niewymuszonym humorem, który może nie powoduje salw śmiechu, ale zdecydowanie poprawia nastrój.
Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!
Anonim wielkie dzięki składa za tę jakże miłą opinię oraz klika :)
http://altronapoleone.home.blog
Przeczytawszy.
Finkla
lozanf@fantastyka.pl
Dobry wehikuł czasu, nawet w niektórych żartach – nie dałem ich rady niestety skumać :) Czytało się lekko, akcja przyjemna, a i intryga niezgorsza. Do tego klimat dawno minionej epoki to wisienka na torcie.
Podsumowując: przyjemny koncert fajerwerków, dobry tekst do obiadu :)
Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?
Mało zabawne. Mało humoru. Ten element więc zwyczajnie pominę. Ma natomiast to opowiadanie coś, czego brakuje większości konkursowych tekstów. Mianowicie: dobrze opowiedzianą historię.
Jak już pisano, nie dzieje się tu jakoś szczególnie wiele. Nic nie wybucha, nie ma dwudziestu trupów. Jest jednak lekko napisana historia, jest pewna zagadka/intryga, która potrafi zainteresować czytelnika. Jest, co w takich opowiadaniach najważniejsze, ciekawe rozwiązanie, mocno wpływające na końcową ocenę tekstu. Napisane porządnie, ale, że mam już pewne podejrzenia odnośnie autorki tego tekstu, nie będę się nad tym elementem dłużej rozwodził, bo można było tego oczekiwać.
Słowem, to, co opowiadanie traci pod kątem humoru, zaraz odrabia fabułą i wykonaniem.
Satysfakcjonująca lektura.
Samozwańczy Lotny Dyżurny-Partyzant; Nieoficjalny członek stowarzyszenia Malkontentów i Hipochondryków
Dzięki, panowie, za miłe opinie :)
Co do humoru – Anonim przyznaje, że bał/a się popadnięcia w Bareję, skoro klimaty peerelowskie, więc istotnie nie jest to tekst do wybuchania śmiechem. Ale Anonim ma nadzieję, że jest przynajmniej lekki i niezupełnie poważny (tekst, oczywiście).
http://altronapoleone.home.blog
Głos po drugiej stronie brzmiałby zupełnie jak kapitan Zając, gdyby nie był spanikowany.
Eeee…
Wparował do sali wciąż czując
Wparował do sali, wciąż czując.
jaką posiadała tylko zachodnia czekolada
Którą miała. Którą charakteryzowała się. Wrr. W ramach odwetu.
zajął wskazane mu miejsce, na którym poczuł się
Hmm. Obeszłoby się bez "na którym", dla mnie to jasne.
pojawiło się zakłopotanie. Gienek poczuł przypływ zainteresowania
Nie brzmi mi to.
jego zamiłowaniach
Zamiłowaniu. Dlaczego? Arbitrariness of the sign.
udręczone spojrzenie.
Taak, wyrwał mu parę paznokci i zamknął w piwnicy.
no i wiesz,
No i, wiesz.
szuflady, w której schował czekoladę
Znowu prawie rym.
równie nijaki jak
Równie nijaki, jak.
trencz à la porucznik Columbo
Hmm. Tylko, jeśli facet się kreuje na fajnego, to niekoniecznie a'la Colombo – on właśnie starał się wyglądać trochę durnowato, żeby go nie doceniali.
wśród zaczynających opadać liści
Troszkę za dużo tego.
Obłażąca niebieska farba, którą wymalowano nieszczęsny akwen
Znaczy się, woda była namalowana? Hę?
Nie żeby
Nie, żeby.
patyczek po lodach
Wtedy już były na patyku?
sprawdzić kogo
Sprawdzić, kogo.
chłód emanujący od jego towarzysza miał też wymiar fizyczny
Wymiar fizyczny mają lody, ale chłód nie bardzo.
ściągnęła się w grymas bólu
W grymasie.
chwytając Gienka za rękę, pociągnął
Naraz?
brzydki biurowiec zamajaczył na horyzoncie
Widział kto ładny biurowiec? To już chyba raczej horyzont w mieście :P
wyrasta psisko, szarpiąc
Anglicyzm. Nie szarpie, wyrastając, nie?
Potrzebujemy wszelkich prawidłowości.
Przepuszczę jako żargon, ale nie wygląda to dobrze.
ulec zbiorowej iluzji
Jak już, to zbiorowo ulec iluzji, ale to też mi się nie podoba.
zapadał już zmierzch. Budka z lodami była już zamknięta, pewnie towar się wyprzedał.
Powtórzone "już". Nie wiem, po co wyjaśniać zamknięcie budki o zmierzchu.
Tak samo jak
Tak samo, jak.
też domyślił się, kiedy
Ładniejszy szyk: też się domyślił, kiedy.
I że tu dzieciom żyje się gorzej, na przykład nie ma słodyczy.
… on na pewno ma osiemnaście lat? Bo mówi jak dwunastolatek.
równie dobrze jak
Równie dobrze, jak.
który kiedy
Który, kiedy.
Rivers of London, tylko w Krakowie? Całkiem niezły początek czegoś dłuższego, ale humorystyczne… hmm, nie bardzo. Nie bardziej, niż przeciętny kawałek detektywistyczny (detektywi zawsze muszą z taką ironią dowcipkować, inaczej by zwariowali, nie?)
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Dzięki za uwagi, choć zburzyłaś mi piękny licznik: 19999 :P
Z braku humoru qua humoru już się tłumaczyłem/am. A za porównanie do Rzek Londynu pięknie dziękuje :)
Do paru uwag mam jednak kontruwagi:
Równie dobrze, jak
Równie nijaki, jak.rze, jak.
Nie, jednak nie.
https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Przecinek-przed-jak;16291.html
brzydki biurowiec zamajaczył na horyzoncie
Widział kto ładny biurowiec? To już chyba raczej horyzont w mieście :P
Ale w literaturze czasem trzeba czegoś więcej niż informacji. Czasem trzeba też odczuć bohatera, a to charakteryzuje jego stosunek do miejsca pracy.
Nie wiem, po co wyjaśniać zamknięcie budki o zmierzchu.
Koloryt epoki. Dziś zamykają się, bo jest godzina zamknięcia i nadal mnóstwo towaru.
patyczek po lodach
Wtedy już były na patyku?
Absolutnie. Zapewniam, że te lody znam z autopsji! No i jeśli policzysz, kiedy to się dzieje, to nie jest to bardzo głęboka komuna.
… on na pewno ma osiemnaście lat? Bo mówi jak dwunastolatek.
Jest psołakiem. To wpływa na mentalność ;)
http://altronapoleone.home.blog
Opko jest i zabawne, i lekkie. Myślę, że humor w stylu Bareji tylko by mu zaszkodził. Jest dobrze tak, jak jest. :)
Masz tu, Anonimie, zagadkę i fajną historię, na dodatek dobrze opowiedzianą. Nie zabrakło elementu zaskoczenia, bies, który chce dać dzieciakom kawałek raju jest naprawdę fantastyczny. Realia PRL-u fajnie, choć z przymróżeniem oka oddane. Przyszłościowe myślenie Adamowicza też mi się podobało. Słowem, dobry tekst. Choć boków ze śmiechu nie zrywałam. :)
Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!
Nie, jednak nie.
Kuuuurczę, to ja jednak mam zboczenie przecinkowe?
Ale w literaturze czasem trzeba czegoś więcej niż informacji. Czasem trzeba też odczuć bohatera, a to charakteryzuje jego stosunek do miejsca pracy.
Oj, żartowałam. Ktoś się ze mną kiedyś umówił w “tym brzydkim biurowcu we Wrzeszczu” i ganiałam jak kot z pęcherzem :) Mam uraz.
Koloryt epoki. Dziś zamykają się, bo jest godzina zamknięcia i nadal mnóstwo towaru.
A wtedy działały po nocach?
Zapewniam, że te lody znam z autopsji!
Ja nie znam, dlatego spytałam.
Jest psołakiem. To wpływa na mentalność ;)
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
:)
http://altronapoleone.home.blog
Przeczytałam dzisiaj już kilka opowiadań konkursowych, więc sama już nie wiem, co wywołało u mnie taki chichot – czy to kumulacja tekstów, czy napary z zielska (w sensie herbaciane), czy po prostu to opowiadanie jest takie zabawne. A zaczęło się od imienia bohatera. Nie mogłam się skupić na fabule, za każdym razem gdy pojawiał się Gienek :D
Poza Gienkiem – fajne dialogi, zabawne miejscami, przedstawienie postaci też ciekawe i z humorem, nieprzesadzonym, ale dla mnie wyczuwalnym.
Powodzenia w konkursie. :)
Czy jest to podszywanie się pod samą siebie, czy też ktoś inny zainspirował się drakainą, niezmiennym pozostaje fakt, że to dobre opowiadanko, wprawnie napisane, niespieszne, ale przez wprawę piszącego i nienużące się.
Fajnie dajesz odczuć, że Adamowicz czyta w myślach jeszcze dużo wcześniej, nim jest to czarno na białym przyznane. Z początku dajesz czytelnikowi sporo niewiadomych, ale z czasem obraz się klaruje. Trochę denerwujące jest to, że nie wiemy nic o sposobach działania siódemki. To znaczy później się wyjaśnia, że dość mocno korzystają z elementów fantastycznych… no ale limit 20k na karku, a fabuła musi się toczyć :-) Klimat PRL oddany, jak dla mnie – laika w temacie, dobrze :-)
Tak właściwie ślizgasz się w opisach obok samej akcji, a jednak coś się cały czas dzieje i to też jest spoko.
I dochodzimy do ważnej dla konkursu (mniej dla opowiadania, jeżeli jest samo w sobie dobre) warstwy humorystycznej – i tutaj jest dość subtelnie i nienachalne, i wypada to fajnie, wpasowane w abusrdalne realia PRL.
Co więcej powiedzieć, przyjemne, udane czytadło :-)
"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM
Fajne, ale bardzo raziło mnie użycie nazwiska Adamowicz, prezydenta Gdańska, który został zamordowany na oczach świata, w świetle jupiterów. Przepraszam za skojarzenia, ale na nie nic nie poradzę:(
Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.
Asylum, zapewniam, że ja w ogóle nie miałem/am takiego skojarzenia (mimo że tamta sprawa bardzo mną wstrząsnęła), jest to dla mnie bardzo popularne nazwisko (przy pisaniu kojarzyło mi się cały czas z jednym kolegą, który tak się nazywa). W sumie mogło być równie dobrze Adamski, aczkolwiek o wyborze zadecydowało to, że bohater miał w zamierzeniu mieć tatarskie korzenie, a nazwiska na “-icz” są charakterystyczne dla polskich Tatarów. To się w limicie nie zmieściło, potem przestało mieć znaczenie, a nazwisko zostało. A koniecznie nazwisko musiało być od imienia Adam… Przykro mi, że tak to odebrałaś, bo kompletnie nie miałem/am zamiaru nawiązywać do żadnych współczesnych spraw.
http://altronapoleone.home.blog
Wiem, Anonimie, że nie miałeś tego na myśli i na języku, ale kurcze ono dla mnie zdominowało tekst, przytłoczyło oraz nie potrafiłam się od tego odciąć. To moja przewina.
Natomiast intryguje mnie mnie, dlaczego musiało wziąć swój początek od Adama? Pewnie czegoś nie złapałam?
Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.
Asylum, a ile tekstów Drakainy czytałaś? ;-)
lozanf@fantastyka.pl
Ciekawostka przyrodnicza, bo ja w ogóle nie zauważyłam. Mam wybiórczą uwagę?
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Aaa, już złapałam:), zgoda od Adama koniecznie, ależ mózg mi zaćmiło:(
Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.
Fajne :)
Przynoszę radość :)
O, jak fajnie! W sumie na takie opowiadania czekałam w tym konkursie – nie tyle na humoreski/ czyste zgrywy, co na fabularny konkret ujęty w humorystyczną formę. Alternatywna wersja bohaterów Drakainy dość mnie zauroczyła i chętnie bym czytałam więcej :)
ninedin.home.blog
Jedno z bardziej zabawnych opowiadań z tych przesłanych na konkurs Finkli, które do tej pory udało mi się przeczytać. Dobrze wyważony, nienachalny humor, lekki charakter tekstu, szczypta absurdu, a do tego porządne wykonanie i sprawnie napisane dialogi – naprawdę dobrze się czytało :)
O rany, aż się zarumieniłem/am, Katio, bo taka pochwała od Ciebie to dla mnie zaszczyt :)
http://altronapoleone.home.blog
Przeczytałam i muszę przyznać, że bardzo mi się podobało, zwłaszcza postać Adamowicza. Ja co prawda nie pamiętam osobiście czasów PRL’u, więc to nie była dla mnie podróż sentymentalna, ale i tak dobrze się bawiłam. A ponad wszystko chętnie przeczytałabym ciąg dalszy ich przygód, a to chyba najlepiej świadczy o tym tekście.
Pozdrawiam C.
Na pewno nie jest to komedia, mimo że tekst napisano lekko i z humorem. I mimo że akcja toczy się w smutno-śmiesznych czasach PRL-u. Co nie znaczy, że opowiadanie nie spełnia założeń konkursu.
Mamy zagadkę do rozwiązania, mamy sympatycznego protagonistę (lubi słodycze – skąd my to znamy? ;]) i jego tajemniczego kompana, który niejednego teleportołaka w życiu widział. Czego chcieć jeszcze od urban fantasy? ;) Miasta? Jest – bardzo odpowiednie. Jako bonus lody “Bambino”, guma “Donald”, Peweksy i towary spod lady. Poważnie – od tak krótkiego epizodu trudno wymagać więcej atrakcji. Czytało się naprawdę przyjemnie.
Total recognition is cliché; total surprise is alienating.
Wielkie dzięki, jerohu, taka opinia to dla mnie zaszczyt :)
http://altronapoleone.home.blog
Bardzo dobrze się czytało, fajnie narysowane postaci bohaterów i ówczesne realia.
Mam wrażenie, że nie do końca łapię wszystkie niuanse zakończenia.
Nazwę ten gatunek “czerwonym humorem”, który podobnie jak czarny, śmieszny nie jest.
Jeśli komuś się wydaje, że mnie tu nie ma, to spieszę powiadomić, że mu się wydaje.
Przez chwilę nie rozumiałam, ale potem wszystko wskoczyło na swoje miejsca. Bardzo udana parodia.
Fantastyka jest, bez niej nie byłoby fabuły.
A jest, i to całkiem interesująca. Chociaż widać skróty, ale to pewnie wina limitu.
Bohaterowie ładni i rozbudowani. Wiele zyskują, kiedy się zgadnie, kim były pierwowzory.
Mariaż miejskich legend, komunizmu, Słowackiego i francuskiego detektywa uznaję za oryginalny.
Warsztat też całkiem przyzwoity, tylko sporadycznie trafiają się drobne usterki – brak przecinka, powtórzonko czy coś w tym stylu…
Babska logika rządzi!
Dzięki, Finklo, parodiowanie samej siebie okazało się całkiem zabawne :) Ale nie byłoby ani w połowie tak zabawne, gdyby nie było anonimowe, więc dzięki za taką formę konkursu.
http://altronapoleone.home.blog
Gienka poznałem w świątecznym wydaniu. Od razu dodałem sobie inne historie, a dzisiaj jestem tutaj. Wyszło takie Archiwum X, ewentualnie Holistyczna agencja detektywistyczna Dirka Gently'ego – i jakie to było dobre! Ach, przypomniało mi się jeszcze, że Andrzej Pilipiuk prowadzi cykl o wampirach w PRL-u.
W opowiadaniu jest bardzo udane połączenie humorystycznego peerelu z motywem detektywów tropiących duchy czy demony. Zdecydowanie pochwalam, bo opowiadanie niesie rozrywkę, miłą lekturę. Poza tym były smaczki jak lody Bambino czy gumy z naklejkami Kaczora Donalda.
Liczę na więcej historii z Gienkiem, Adamowiczem i Wydziałem Siódmym :)
Mersejku, dziękuję zbiorowo za komentarze pod Gienkami i na pewno będzie więcej.
Nie mam pojęcia, dlaczego w zeszłym styczniu przegapiłam te komentarze – chyba zbierałam się właśnie na długi wyjazd zagraniczny i pewnie nawet przeczytałam, ale nie odpowiedziałam. O wybaczenie proszę :)
http://altronapoleone.home.blog
Czytałem przed swoją rejestracją tu na portalu. Zacne :)))