
Tym razem się wyrobiłem. Hasła: Malutki świat liliputów - Elektroniczny morderca.
Tym razem się wyrobiłem. Hasła: Malutki świat liliputów - Elektroniczny morderca.
W tłumie zmierzającym do pracy wypatrzyłem Jerka. Miał opuchniętą twarz, wymiętą koszulę, czubek czapeczki niedbale zwisał mu na czoło. Nie to, żebyśmy w Korpie szczególnie dbali o wygląd. Na porządku dziennym były zbyt luźno zawiązane krawaty, poplamione kawą mankiety. Jednak ostatnio Jerko bił wszystkich na głowę w rankingu zaniedbania. Kobieta. Wszystko to wina kobiety. A raczej jej braku.
– Nie łam się brachu, krasnale nie płaczą – powtarzałem mu, ale on i tak staczał się coraz niżej. Żal było patrzeć na ten spuszczony na kwintę nochal, oczy zaczerwienione od płaczu. Jeśli w szybkim tempie nie dojdzie ze sobą do ładu, wywalą go z roboty. Zbyt ważne zlecenia nam się powierza. Nie ma czasu na szlochanie w kącie.
Zbliżaliśmy się do mostku rozciągniętego pomiędzy krawędzią szafki, a wejściem do Korpu, czyli uchem.
Zastygły w bezruchu monument siedział z zamkniętymi oczami, czekając, aż wypełnimy jego głowę i wprawimy maszynerię w ruch.
Przeszliśmy nad ramieniem wielkoluda, przy wejściu skasowaliśmy karty. Kliknięcie czytnika przypomniało mi, że oto rozpoczynam codzienną drogę przez mękę.
Tłumek podzielił się na dwie części: zespół kreatywny poszedł do bloku prawego, krasnale odpowiadające za motorykę, w tym ja i Jerek, do lewego. Wjechaliśmy windą na piętro, rozeszliśmy się na stanowiska. Rzuciłem ostatnie spojrzenie w stronę odchodzącego przyjaciela. Garbił się, ręce dyndały mu po bokach, niczym dwa mysie ogonki. Nie było z nim dobrze.
Cóż, na razie musiał radzić sobie sam. Miałem wystarczająco własnej roboty. Usiadłem przy biurku, na tym przeklętym krzesełku z niskim oparciem. Już po paru sekundach poczułem kłucie w krzyżu. Garb rośnie sobie w najlepsze. Włączyłem komputer. Powitało mnie logo Dytek Korpu: fioletowe DK w żółtym trójkącie.
Dokoła wrzało. Krasnale biegały, przekrzykiwały się, każdy chciał być przygotowany na tip-top, mieć w pogotowiu wszelkie potrzebne papiery, no i kawkę, rzecz jasna. Ja w tym nie uczestniczyłem, tylko z uciechą obserwowałem. Z obowiązkami czekałem do dzwonka, szanowałem swój czas wolny.
Dzwonek wreszcie zabrzmiał. Bieganina przybrała na sile, osiągnęła swe apogeum, by po chwili ucichnąć całkowicie. Na środek sali wyszedł krępy krasnal w okularkach i nienagannie wyprasowanej żółtej czapeczce. Zarzucona do tyłu, zwisała niemalże do pasa. Był to Miecio Dytek, nasz prezesik. Powitał pracowników jak co rano, przedstawił cele na dziś, zagrzewał do boju zapewnieniami o sile Dytek Korpu i niezawodności jego kadry:
– Jesteśmy liliputami, to prawda, ale nasze przedsięwzięcia osiągają skalę, o której najwięksi z ludzi mogą tylko pomarzyć!
Krasnale przyklasnęły, ale to raczej z przyzwyczajenia niż z faktycznego entuzjazmu. Mowy motywacyjne każdego ranka, w dodatku wygłaszane piskliwym głosem Dytka, przynosiły efekt odwrotny do zamierzonego. Wszyscy uśmiechaliśmy się do prezesika, gdy wodził wzrokiem po stanowiskach. Ziewaliśmy ukradkiem, co odważniejsi lub głupsi przedrzeźniali przełożonego.
Wtem Dytek przerwał w pół słowa, przestał też kręcić głową. Spod zmarszczonych brwi spoglądał w konkretny punkt. Odwróciłem się w tamtą stronę, tak jak i wszyscy pozostali. Głośno przełknąłem ślinę. Jerek leżał na biurku z głową ukrytą w ramionach. Firmowa czapeczka wystawała spomiędzy splecionych rąk wymięta, sprofanowana.
Uczynny kolega ze stanowiska obok szturchnął Jerka w ramię. Ten niechętnie wyprostował się, lecz czapeczki nie poprawił. Przekrzywiona niemalże zasłaniała mu prawe oko. Cały był czerwony, twarz wykrzywił w grymasie cierpiętnika. Obraz nędzy i rozpaczy.
Dytek odchrząknął, wrócił do przemówienia, jakby zupełnie nic się nie stało. Ale stało się, oj stało. Jerek któryś raz z kolei podpadł szefowi. Przekroczył granicę i źle to się dla niego skończy, oj źle. Oczami wyobraźni już widziałem, jak pakuje manatki, żegna się z miejscem pracy. A potem… Co czekało go potem? Porzucony, bezrobotny nie zdoła wyjść z chandry. Alkohol na dłuższą metę nie sprosta w walce z czarnymi myślami. A potem…
Ach, trzeba zająć się robotą. Złapałem myszkę, kursorem najechałem na ikonkę z uśmiechniętą twarzą na miniaturce i podpisem ANDRZEJ. Po kliknięciu ukazało się okienko. Większą jego część zajmował tak zwany ekran świadomości, czyli to, co cyborg po prostu widział. Obraz transmitowano także na telebim przymocowany do ściany po wewnętrznej stronie czoła. Na razie nic się nie wyświetlało, oczy były zamknięte. W okienku znajdowała się również długa lista monitorowanych na bieżąco procesów zachodzących w ciele Andrzeja. Temperatura, puls, ciśnienie, przebieg pracy organów.
Andrzej. Maszyna na wpół elektroniczna, na wpół biologiczna. Cyborg. Dla zewnętrznego obserwatora trzydziestoparoletni rosły blondyn. Pod nosem równo przystrzyżone wąsy, włoski elegancko zaczesane, pogodny wyraz twarzy. Wewnątrz na najwyższych obrotach pracowała cała korporacja. Ponad setka liliputów, z których żaden nie przerastał ludzkiego paznokcia, stukała w klawisze, spisywała raporty, konkurowała o awanse i premie.
Oczekując, aż krasnale odpowiedzialne za rozchylanie powiek zrobią swoje, nie próżnowałem. Zacząłem dopracowywać sprawozdanie z wczorajszego szkolenia. Dotyczyło funkcjonowania nowych komponentów cewki moczowej. Od słuchania rozwleczonych do granic opisów pomp i tłoków gorsze mogło być tylko pisanie o nich. Zmuszałem się jednak, do południa powinienem wysłać raport Dytkowi.
Komputer zabrzęczał, przyszło powiadomienie. Kolos otworzył oczy. Zamknąłem edytor tekstu, przysunąłem klawiaturę bliżej, przeciągnąłem się po raz ostatni przed kilkugodzinnym wpisywaniem komend. Na tym w głównej mierze polegała nasza praca. Stymulowaliśmy zachowanie cyborga, pisząc wiersze poleceń.
Wskażesz Andrzejowi punkt, do którego ma się udać, on pójdzie tam sam, stawiając jedną nogę za drugą. Jednak po drodze wystąpić może wiele nieoczekiwanych zmiennych oraz zdarzeń losowych. Procesor przetwarza podstawowe wytyczne, lecz technologicznie stoi na zbyt niskim poziomie, by umożliwić samodzielne funkcjonowanie w złożonym środowisku. Cyborg, idąc chodnikiem, dążyłby do celu, lecz obijałby się przy tym o przechodniów, patrzył stale przed siebie, nikogo nie przepraszał. W skrócie: od razu byłoby widać, że to cyborg.
My korygowaliśmy jego działania oraz nadawaliśmy mu ten ludzki wyraz. Małe gesty, kompulsje, nawet pewna niezdarność, transy, zniecierpliwienie podczas stania w kolejce. To wszystko byliśmy my, Dytek Korp. Uprawialiśmy sztukę, prawdziwą sztukę. Przynajmniej prezesik lubił to powtarzać. Osobiście mało odnajdywałem artyzmu we wpisywaniu wyznaczonych komend w wyznaczonych momentach. Ci z prawej półkuli dawali upust swojej fantazji, pisząc myśli. Masa tego tam powstawała, kilkaset stron maszynopisu dziennie. Liczyła się ilość, nie jakość. Niewiele z tego Andrzej miał szansę kiedykolwiek wypowiedzieć, lecz przezorność, czyli jeden z nadrzędnych aksjomatów Korpu, nakazywała przygotowanie kwestii pasujących do każdego scenariusza. Składałem tam papiery, ale poległem podczas rekrutacji. Zabrakło mi intuicji w balansowaniu między rzeczowym interpretowaniem rzeczywistości a wypisywaniem totalnego nonsensu. Zbyt długo namyślałem się nad myślami.
Andrzej wstał, poszedł do łazienki odświeżyć się nieco. Moglibyśmy odpuścić sobie dokładną kontrolę, póki nikt na niego jeszcze nie patrzył. Otóż nic bardziej mylnego! Poranna toaleta to trening, czas na ostateczne wdrożenie się przed wyruszeniem na miasto. Tam wykluczone będą pomyłki. Żeby utrzymać posadę, trzeba przynajmniej nie utrudniać pracy innym. Jak to mówią: na pana miejsce czeka trzech krasnali.
Prysznic, wyszczotkowanie zębów, uczesanie włosów, złożenie pistoletu, włożenie garnituru. Przygotowanie do wyjścia zajęło nam niecałe pół godziny. Andrzej śpieszył się, mylił, klął pod nosem. Był bardzo naturalny i o to chodziło.
Wyszedł z mieszkania. W windzie unikał wzroku dziewczyny, która dosiadła się piętro niżej. Coś ich łączyło? Niewykluczone. Może krasnale z drugiej zmiany rozkręciły jakiś wątek poboczny w życiu Andrzeja.
Śmieszyło mnie traktowanie go jako odrębnej jednostki z własnymi cechami, celami i historią. Od czasu do czasu zadawałem sobie pytanie: co jeśli w procesorze powstało swego rodzaju poczucie tożsamości? Nie miałem pojęcia, czy jest to w ogóle możliwe, jednak sam koncept urozmaicał mi dni wypełnione wstukiwaniem klawiszy, wywołując ekscytację zmieszaną z niepokojem egzystencjalnym.
Do przerwy dobrnęliśmy bez większych komplikacji. Zlikwidowaliśmy pierwszy cel z trzech wyznaczonych na dzisiaj. Właściciel komisu samochodowego dostał kulkę w tył głowy, gdy podlewał trawnik przed domem. Andrzej schował pistolet za pazuchę i ulotnił się z miejsca zdarzenia. Wsiadł do pierwszego lepszego autobusu. Przeszedł w stan uśpienia, niby wpatrzony w miasto za oknem.
W firmowym radiowęźle puszczano kawałki wiecznie żywe. Od trzech lat przygrywała nam tam sama playlista. Nagle muzyka się urwała, w głośnikach zaszumiało, potem zapiszczało. W końcu odezwał się aksamitny głos sekretarki Dytka:
– Pan Doberek proszony do gabinetu prezesika. Pan Doberek proszony do gabinetu prezesika.
Trzask. Szum. Muzyka wróciła.
Siedziałem w palarni przy jednym stoliku z Drusiem Draską, Zylem Prztyczkiem oraz spochmurniałym Jerkiem. Jerkiem Doberkiem. Popatrzyliśmy na niego ze współczuciem. Bez słowa wstał i ruszył na sąd ostateczny. Po chwili wahania pobiegłem za nim.
– Weź to, chłopie, chociaż popraw. – Sam zacząłem mu naprostowywać czapeczkę.
Jerko poczerwieniał, ściągnął brwi. Byłem pewien, że zaraz dostanę w twarz, taka biła od niego złość. Mimo to stał jak kołek, dał sobą rozporządzać. Po dokonaniu poprawek poklepałem go po ramieniu, życzyłem powodzenia. Nic nie odpowiedział. Wyszedł z palarni.
Wróciłem do stolika.
– Się chłopak dorobił. Finito – orzekł Druś Draska.
– Ano, bywa – skwitował Prztyczek, po czym wziął gryza kanapki.
Druś zwrócił się do mnie:
– Mówiłeś, że to przez jakąś dziunię.
– Aha! – wtrącił Zyl z pełnymi ustami. – Co tu się dziwić w takim razie… – mówił, mlaszcząc głośno – …skoro baba wchodzi w grę. Po co mu to było? – Przełknął, zaćmił papierosem trzymanym w drugiej ręce.
Wzruszyłem ramionami.
– No była taka jedna, ale się, że tak powiem, zmyła – odpowiedziałem Drasce.
– Z innym, czy sama?
– Nie wspomniał, to pewnie…
Druś uniósł brwi. Prztyczek zachichotał.
– Widzieliście, jak tamten upadł? – Postanowiłem zmienić temat, bo moje sumienie wyjątkowo słabo radzi sobie z plotkowaniem. – Ze dwa kroki zrobił i dopiero fik. Wąż przycisnął, cały się umoczył.
– No i umarł, tyle w temacie. – Prztyczek pożarł resztę kanapki na raz. Nie zdążył przeżuć, a już wkładał papierosa między zęby.
– A pamiętacie tę akcję… to było ze dwa lata temu. W którymś z tych nowych hoteli w centrum. – Druś przywoływał szczegóły z wytężoną miną. – Gangster… taki niski z wąsami. Kula weszła nad uchem, a on zrobił obrót, podszedł do fotela, usiadł, głowę zwiesił na bok o tak – Pokazał. – I dopiero… finito.
Głośnymi śmiechami wyraziliśmy z Zylem, że pamiętamy i bardzo sobie to wspomnienie cenimy.
Wypaliliśmy po kolejnej fajce. Końcówki w pośpiechu, bo przerwa miała się zaraz skończyć. Jednak oczekiwany w napięciu dzwonek nie rozbrzmiewał.
– Znowu coś nie działa? – rzuciłem pytanie, rozglądając się ze zdziwieniem.
Prztyczek westchnął.
– Takie życie…
Zebraliśmy się do wyjścia.
Usiadłszy za biurkiem, dopisałem dwa zdania do raportu. Rzuciłem okiem na zegarek. Przerwa na pewno dobiegła końca, ale ponieważ nie zasygnalizowano tego faktu, większość krasnali nie wiedziała, co ze sobą zrobić. Niektórzy wrócili na stanowiska, ale tylko po to, by dalej się obijać. Zakładali nogi na biurko i dopijali kawkę albo drzemali sobie.
Olśniło mnie. Dytek osobiście dzwoni dzwonkiem. Jego rozmowa z Jerkiem przeciąga się i dlatego nie wciska guzika. Co się tam dzieje? Zdecydowałem pójść i sprawdzić.
Na końcu długiej sali pracowniczej znajdowały się drzwi, za nimi schody prowadzące w dół, do móżdżka – centrum dowodzenia. Tam znaleźć można było procesor oraz gabinet prezesika.
Minąłem biurko sekretarki z aksamitnym głosem – Duli Czułki. Stanąłem przed drzwiami, na których widniały personalia Miecia Dytka ułożone ze złotych liter. Przystawiłem ucho. Dula odchrząknęła.
– Co ty wyprawiasz? – zapytała. – Po co tu w ogóle przychodzisz?
Wystawiłem dłoń w jej stronę, na znak, żeby się uspokoiła. Ze środka dosłyszałem pomruki i szuranie. Nieco mnie to zaniepokoiło. Nacisnąłem klamkę. Zamknięte.
– Pytam się, czego chcesz? Pan prezesik jest zajęty!
– Chodź, posłuchaj.
Przepuściłem ją do drzwi. Posłuchała i zmarszczyła czoło. Złapała klamkę, nacisnęła kilka razy. Zaczęła pukać, uderzać pięścią, wołać:
– Panie Mieciu! Prezesiku!
Żadnej zmiany, żadnej reakcji. Dula bardzo się zmartwiła. Przez moment kręciła się w miejscu. Zapukała jeszcze kilka razy, wróciła do biurka, chwyciła słuchawkę telefonu.
– Szybko! Drzwi są zamknięte! Coś niedobrego się tam dzieje!
Przeszedł mnie dreszcz. Wezwała ochronę. Nie minęły dwie minuty, gdy pojawiło się przy nas dwóch drabów w błękitnych czapeczkach. Dula wskazała im gabinet. Trzy uderzenia z bara wystarczyły, by wyważyć drzwi.
Stanąłem na palcach i zajrzałem do środka znad ramion ochroniarzy. Nigdy nie zapomnę tego obrazka. Dytek leżał przerzucony przez biurko, tak, że jego głowa i prawe ramię zwisały za krawędź blatu. Po twarzy spływały kropelki krwi. Usta miał zakneblowane swoją własną czapą, teraz przywodzącą na myśl długi żółty jęzor.
Jerko stał nad prezesikiem. Pot lał się z niego, kapał z włosów. Przemoknięta koszula przylgnęła do ciała. Czerwone plamki na mankietach, na piersi. Powieki szeroko rozchylone, źrenice ogromne. Był blady. Dygotał.
Ochroniarze podbiegli do niego. Bez większego oporu dał się skrępować i wyprowadzić. Gdy przechodzili obok mnie, zawołał:
– Ej, pa na to!
Wykręcił się w moją stronę, wypiął biodra. Z rozpiętego rozporka wystawał czubek żółtej czapeczki. Czułka westchnęła z obrzydzeniem. Ochrona kuksańcami i szturchnięciami przywołała Jerka do porządku. Wytaszczyli go za winkiel.
Dula, pomimo rozemocjonowania, zawiadomiła sanitariuszy. Podczas wstępnej obdukcji krasnal w czerwonej czapeczce wykrył jedynie złamanie nosa, poza tym prezesikowi nic się nie stało. Stracił trochę juchy. Był w ciężkim szoku, zupełnie niezdolny do pełnienia jakichkolwiek obowiązków. Położyli go na kanapie, obłożyli lodem, podali proszki przeciwbólowe.
Sekretarka wcisnęła guzik i przerwa wreszcie się skończyła. Postałem tam jeszcze z minutę, ale nikt nie zwracał na mnie uwagi. Jeden sanitariusz został przy prezesiku, za zamkniętymi drzwiami gabinetu. Dula usiadła za biurkiem, zajęła się swoją robotą i ani razu nie podniosła na mnie wzroku. Pojąłem wtedy, że powinienem wracać na górę.
W sali pracowniczej wszyscy wgapiali się w monitory, nikt o nic nie pytał. Na to przyjdzie pora w czasie następnej przerwy. Na razie praca, praca.
Uporałem się z raportem na styk. Pięć minut przed dwunastą wysłałem tekst Dulce, życząc miłej lektury. Rzecz jasna przygody Andrzeja nadal trwały i tym również musiałem się zajmować. Zlikwidowaliśmy drugi cel. Prywatny detektyw, który trochę za dużo wiedział. Dwie kule przeszły przez tylną szybę. Zorientował się, spojrzał w lusterko w ostatnim momencie. Nacisnął na klamkę, ale z samochodu już nie wyszedł.
Andrzej czmychnął do biblioteki i udawał zaczytanego. Nadeszła pora na papieroska i pogaduchy. A było o czym gadać. Temat przewodni: Jerko Doberek i jego ostatni dzień w pracy. Ktokolwiek chciał się dowiedzieć, co zaszło w móżdżku, otrzymywał ode mnie pełną relację. Sumienie pozostawało spokojne. Jerko wyleciał, więc czemu miałoby go obchodzić, co się tu o nim mówi? Poza tym to nie były ploty, tylko najszczersza prawda. Z niejasności wyrosłyby wybujałe dopowiedzenia, a ja, chcąc temu zapobiec, rozpowszechniałem właściwą wersję zdarzeń.
Sam zostałem uświadomiony, że to, co widziałem na dole, nie było końcem wyczynów mego kolegi. Jego wejście na salę z żółtym dzyndzlem wystającym ze spodni można już określić przekroczeniem pewnej granicy. Ale zwiewanie przed ochroną? Tego się nie spodziewałem. Przede wszystkim nasuwa się pytanie: dokąd? Wyjście z Korpu w środku miasta to pewna śmierć. Rozmiary otoczenia na zewnątrz najczęściej okazują się zabójcze dla liliputa. Nagłe spadki, odległości nie do przeskoczenia, mnóstwo szczelin.
Człowiek weźmie cię za muchę albo zdepcze nieopatrznie. Zagrożeniem są również wszelkiego rodzaju inne drapieżniki, mniejsze i większe, od pająków po psy.
Ochroniarze pobiegli za nim, ale to rosłe krasnale, przeważnie wykazują się siłą, nie szybkością. Odkąd opuścili salę, nikt ich nie widział, z Jerkiem, czy bez.
– Różnie to w życiu bywa – podsumował Zyl Prztyczek, po czym rozbrzmiał dzwonek.
Ostatnie zadanie na ten dzień: zlikwidować wiceszefa lokalnej mafii. Chyba największe wyzwanie w tym miesiącu. Kto się wykaże, dostanie premię. Kto nie utrzyma rytmu, w najgorszym wypadku podzieli los Jerka.
Przez korki prawie dwie godziny zajęło nam dotarcie na miejsce. Zapadał wieczór.
Zaczajeni za śmietnikiem w ciemnej alejce, obserwowaliśmy tylne wyjście restauracji, której właścicielem był Józef Lewski – pseudonim Grzywa. W sali zapadła cisza tak głęboka, że aż fizycznie odczuwalna. Poważnie, ból kręgosłup stał się nie do zniesienia, odkąd przestaliśmy stukać w klawisze. Andrzej trwał w bezruchu, skulony za śmietnikiem z pistoletem w dłoni.
Wtem przyszło powiadomienie. Mail od Czułki:
Sprawozdanie beznadziejne. Należy poprawić po godzinach. Pozdrawiam, DC.
Ze zrezygnowaniem pokręciłem głową. Po chwili znowu brzdęknięcie, tym razem agresywniejsze i nie tylko u mnie. Na wszystkich monitorach wyświetliło się bijące czerwienią ostrzeżenie. Nigdy wcześniej nie widziałem tego komunikatu: Nieautoryzowane otwarcie komory z procesorem.
Kolejna fala brzdęknięć przetoczyła się przez salę. Program Andrzej.exe przestał działać. Patrzyliśmy po sobie skonfundowani. Konsternacja wzrosła, gdy w Korpie zawył alarm.
Ktoś wyszedł z restauracji. Cyborg podniósł się na równe nogi. Pamiętał wcześniejsze ustalenia, ale poza tym działał na autopilocie. W pełni skupiony na swym celu wyszedł zza śmietnika i wycelował w siwego mężczyznę, nie zwracając uwagi na jego cyngli.
Oni od razu sięgnęli po pistolety, wypalili w naszą stronę. Andrzej odpowiedział ogniem. Jeden z gangsterów dostał w bark, drugi jakimś cudem unikał kul, szedł naprzód i strzelał, strzelał celnie. Kevlarowa powłoka pod skórą chroniła bebechy cyborga, ale tylko w pewnym stopniu. Jeśli strzał padnie z bliska i pod odpowiednim kątem, pocisk się przebije.
Kula trafiła w czoło Andrzeja. Całym Korpem zatrzęsło. Zatrzeszczały wahadła odpowiedzialne za utrzymywanie nas prostopadle do podłoża. Nastąpił lekki przechył, czułem, że wbijam się w krzesełko. Na szczęście wszystko prócz krasnali było tutaj do siebie przyspawane.
Straciliśmy łączność z procesorem. Nie wiedzieliśmy, w jakim stanie znajduje się cyborg. Jedynym co nie przestało funkcjonować był duży ekran na końcu sali. Celuj Andrzeju, celuj!
Nagle po prostu poleciałem do tyłu, nad biurkiem krasnala ze stanowiska za mną, potem dalej nad kolejnymi stanowiskami. Oślepił mnie błysk. Rozległ się grzmot i przeraźliwie głośny wrzask. Później nic już nie słyszałem.
Każdy oddech wiązał się z bólem nie do opisania. Przygnieciony ogromnym ciężarem nie byłem w stanie się ruszyć. Piszczało mi w uszach, szumiało w głowie, ekran świadomości śnieżył. Mimo to patrzyłem przez szczelinę w przygniatającym mnie gruzie. Skonstatowałem, że mam nad sobą płat czołowy Andrzeja, roztrzaskany telebim. Była tam teraz wielka dymiąca dziura. Zajrzało do niej olbrzymie oko. Zamrugało.
Wszystko uniosło się na ułamek sekundy. Ustał ból, poczułem ulgę, lekkość. Ułamek sekundy minął. Wszystko opadło z impetem. Pogruchotało kości. Klisza zerwała się po raz drugi.
Olbrzymia pomarszczona twarz. Grzywa Lewski. Uniósł mnie przy pomocy pęsety. Ostatni uścisk w klatce i nic już nie widziałem, nie słyszałem, nie czułem.
Witaj.
Przejmujący tekst. I to zakończenie! Oba hasła są, nie da się zaprzeczyć. :)
Nawet nie mamy pojęcia, co/kto może siedzieć w organizmie mordercy. :)
Najbardziej podobał mi się cytat: Składałem tam papiery, ale poległem podczas rekrutacji. :)
Z technicznych:
codzienną drogę
szkolenia (kropka)
To wszystko byliśmy my – nie jestem pewna, czy to jest poprawnie stylistycznie
kręgosłupa
Oczywiście mimowolnie przywoływałam sobie często obrazy i dialogi z Szuflandii z Kingsajz. :)
Pozdrawiam. :)
Pecunia non olet
Kingsajz był jedną z inspiracji :)
Lucernam olet – czuć smród wszem i wobec...
mcraptorking
Kingsajz był jedną z inspiracji :)
Tak się domyślałam. :)
Pecunia non olet
Hej, powiem, że naprawdę zgrabnie wyszło Ci to połączenie. Pomysł na Andrzeja sterowanego przez przez korporację liliputów bardzo przypadł mi do gustu. Co do fabuły nie mam większych zastrzerzen, chociaż jak na tak krótki tekst występuje tu odrobinę zbyt wielu bohaterów, zwłaszcza w kluczowej scenie akcji. Rzeczy, na które polecam uważać to zmiany czasów gramatycznych, które wprowadziły troszkę chaosu. Poniżej dwa przykłady, które rzuciły mi się w oczy.
Wtem przyszło powiadomienie. Mail od Czułki. Sprawozdanie beznadziejne. Mam poprawić po godzinach.
– Różnie to w życiu bywa – podsumował Zyl Prztyczek, po czym rozbrzmiał dzwonek.
Ostatnie zadanie na dziś: zlikwidować wiceszefa lokalnej mafii. Chyba największe wyzwanie w tym miesiącu. Kto się wykaże, dostanie premię. Kto nie utrzyma rytmu, w najgorszym wypadku podzieli los Jerka.
Uśmiechnęło parę razy i czytało się przyjemnie.
Pozdrawiam
Cześć, mcraptorking.
Bardzo fajne opowiadanko z nieoczekiwaną końcówką. Bo kto by się spodziewał, że w tak dobrze zorganizowanej korporacji wydarzy się, coś takiego :) Tu przychodzi na myśl powiedzonko:
Jesteś tak silny jak twoje najsłabsze ogniowo. (chodzi o zespół)
Opoko przeczytałem zaciekawieniem z chęcią dowiedziałbym się co będzie dalej.
Ci z prawej półkuli dawali upust swojej fantazji, pisząc myśli. Masa tego tam powstawała, kilkaset stron maszynopisu dziennie. Liczyła się ilość, nie jakość. Niewiele z tego Andrzej miał szansę kiedykolwiek wypowiedzieć, lecz przezorność, czyli jeden z nadrzędnych aksjomatów Korpu, nakazywała przygotowanie kwestii pasujących do każdego scenariusza. Składałem tam papiery,
Czego nie złożył papierów do lewej półkuli ?
– Przełknął, zaćmił papierosem trzymanym w drugiej ręce.
Nie powinno się palić w cyborgu :D
Ciekawy pomysł na konkursowe hasło :) Na miejscu prezesa poszukałabym gabinetu w jakimś bezpieczniejszym miejscu, poza cyborgiem. Zakończenie… Tu trochę się pogubiłam. Czy Jerko był sabotażystą, szpiegiem, albo przekupionym pracownikiem? Bo tak to wyglądało.
Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!
Był sabotażystą ze słabą motywacją – rzuciła go dziewczyna
Lucernam olet – czuć smród wszem i wobec...
Uważam, że to naprawdę udany, pomysłowy tekst, twórczo ogrywający hasło konkursowe, naprawdę nie wiem, czemu do tej pory nie trafił do biblioteki. Ma spójną akcję, dobrze pomyślane postacie, trzymający się kupy świat przedstawiony. Zdecydowanie na plus.
ninedin.home.blog
Uczynny kolega ze stanowisko obok szturchnął Jerka w ramię.
Literówka.
Główny procesor przetwarza główne wytyczne, lecz stoi na zbyt niskim poziomie technologicznym, by umożliwić samodzielne funkcjonowanie w złożonym środowisku.
Powtórzenie.
Na dodatek to zdanie wydaje mi się takie… no, drętwe.
Konsternacja wzrosła, gdy w Kopie zawył alarm.
Literówka?
Zatrzeszczały wahadła odpowiedzialne za utrzymywanie nas równoległe do podłoża.
Raczej prostopadle.
Fajny tekst.
Czegoś takiego to bym nie wymyślił, bardzo pomysłowe i wyjątkowo strawnie to wyszło. Udało ci się tak wykreować prezesika, że sam go zdążyłem znielubić, ciekawie opisałeś działanie maszyny i w ogóle jest to bardzo udany popis swiatotworstwa. Do tego dobrze dopasowany do historii styl, lekki, taki, że tekst sam się czyta.
Trochę mi zabrakło na koniec puenty albo jakiegoś twistu. Myślałem przez chwilę, że postąpisz odważniej i ja ten przykład okaże się, że ten unikający kul gangster też jest cyborgiem, ale konkurencyjnej korporacji, ale z lektury jestem zadowolony.
Spokojnie. Tak naprawdę mnie tu nie ma.
Nie wiem, jakim cudem ten tekst nie jest jeszcze w Bibliotece, kliknę trzecie zgłoszenie, oczywiście.
Bardzo solidnie napisana, interesująca historia, dobrze wymyślony świat – na korpo się wprawdzie nie znam, ale opisujesz je przekonująco, podobnie jak “obsługę” przez liliputów. Masz pełnokrwistych bohaterów, których da się polubić albo znielubić, choć szkicujesz ich w większości paroma kreskami; masz akcję, wszystko na swoim miejscu. Końcówka nieco przyspieszona, ale nie rażąco.
Bardzo poprawnie napisane, rzuciły mi się w oczy tylko dwa drobiazgi do poprawy.
– Się chłopak dorobił. Finito[-.] – orzekł Druś Draska.
– A no, bywa
→ Ano, bywa
http://altronapoleone.home.blog
No i ja również muszę polecić do biblioteki, bo te niespełna 20k znaków skończyło się tak nagle, że poczułem zawód. Świetny pomysł na konkursowe hasła, nie spodziewałem się czegoś takiego, naprawdę winszuję pomysłu. Całość napisana w ciekawy, obrazowy sposób.
Czytałem z wielkim zainteresowaniem, mając nadzieję dowiedzieć się, dlaczego krasnale obsługują cyborga mordercę, ale tego wyjaśnienia mi nie dałeś. I nie szkodzi, zostawmy to niedopowiedziane, bo ta historia broni się nie tylko jakąś tajemnicą, ale również ciekawymi postaciami, wartką akcją i bardzo skrupulatnie, ale nie męcząco, przedstawionymi technikaliami.
Zdecydowanie udane opowiadanie :)
Pozdrawiam serdecznie
Q
Known some call is air am
Przeczytałam z przyjemnością i myślę, że to udane opowiadanie. Większa część tekstu to korporzeczywistość, słowem prawie banał, natomiast akcję mrożącą krew w żyłach zostawiasz czytelnikowi na koniec, może stąd uczucie niedosytu :)
Językowo zgrabne, niemniej czasami musiałam niektóre zdania przeczytać drugi raz, były albo niepotrzebnie rozbudowane, albo nie do końca poprawne.
Śmieszyło mnie traktowanie go jako odrębną jednostkę
Czy nie powinno być: …jako odrębnej jednostki?
Zajrzało do niej olbrzymie oko. Zamrugało.
To mi się podobało. Naprawdę super.
Pozdrawiam!
Na środek sali wyszedł krępy krasnal w okularkach i nienagannie wyprasowanej żółtej czapeczce .
Zapodziała się spacje przed kropką.
Jerek któryś raz z kolei podpadał szefowi.
A nie podpadł?
Świetny pomysł. Początek co prawda trochę się dłuży, ale dalej jest coraz lepiej, a zakończenie jest naprawdę świetne. Jak już ktoś wspomniał, bohaterowie są charakterystyczni i łatwo ich rozróżnić, mimo, że jest ich całkiem sporo. Fabuła jest dopracowana, od początku wiadomo, że będzie chodziło o Jerka, chociaż to, co zrobił, i tak mnie bardzo zaskoczyło. Także jedyne, co mniej mi się podobało, to długo rozkręcający się, chwilami nudnawy początek, ale końcówka to wynagradza :)
Pozdrawiam :)
Dziękuję wszystkim za uwagi, pochwały i wypchnięcie tekstu do biblioteki.
Pozdrawiam :D
Lucernam olet – czuć smród wszem i wobec...
Cześć, mcraptorking,
ponieważ nigdy nie pracowałam w biurze, lubię czytać teksty w nim osadzone, szczególnie jeśli wybrzmiewa w nich żałość autora. Pierwsza część lepsza od drugiej, bo najpierw bardzo mi się podobało, a później niestety moje zainteresowanie gasło. Być może absurd był zbyt duży dla mnie. Podziwiam jednak kreatywność! Nigdy bym na to nie wpadła.
– A pamiętacie tę akcje… to było ze dwa lata temu.
Mowa o jednej konkretnej, więc “akcję”.
Ah, trzeba zająć się robotą.
“Ach”.
Powodzenia!
Nie wysyłaj krasnoluda do roboty dla elfa!
Cześć!
Przedni pomysł i niezłe wykonanie. Szybko wprowadzasz czytelnika w świat korpokrasnali. Bohaterowie pokazani krótko ale sugestywnie: lekko zblazowany narrator, prezesik poranna mowa motywacyjna. Witaj korpo świecie! Cyborg z liliputami w głowie, świetny pomysł na realizacje hasła konkursowego.
Wykonanie bardzo dobre imho, nie przynudza, a i pozostawia pewne kwestie do interpretacji. Dobrze wyważone imho. Czytało mi się przyjemnie, bez zgrzytów, nie licząc zdania poniżej:
Zbyt długo namyślałem się nad myślami.
Nieco niezręczne powtórzenie.
Trochę zabrakło mi konkretów w zakończeniu. Co się stało z prezesikiem, co się stało z Jerkiem, czy historia z jego “dziunią” była tylko przykrywką do odwalenia roboty dla Grzywy, czy też były to sprawy niezwiązane? Jeżeli było to jakoś wskazane, to nie złapałem. Ale opko świetne, dało mi sporo radości.
Pozdrawiam i powodzenia w konkursie!
„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski
O, to naprawdę fajny, sprawnie napisany tekst! Może sam koncept małych ludków kontrolujących humanoidalnego robota nie jest bardzo oryginalny, ale ciekawie ograłeś ten temat. Szczególnie spodobała mi się sposób, w jaki liliputy obsługują prawą półkulę mózgu.
Parę razy zdarzyło mi się uśmiechnąć. Choćby tu:
Program Andrzej.exe przestał działać.
Pozdrawiam!
Interesujące połączenie motywów. Milusi światek liliputów wydaje się słabo pasować do terminatora, a jednak się udało.
Nie obraziłabym się za więcej wyjaśnień co do połączenia wątków wywalonego krasnalka i zwiechy Andrzej.exe, ale rozumiem, że limit dyszał w plecy.
Czytało się całkiem przyjemnie.
Babska logika rządzi!
Przeczytałem .
Podobało mi się :)
Przynoszę radość :)