Albert Mikołaj leżał na twardym łóżku na prawym boku i nie spał. Przewracał się z boku na bok, bo nie mógł spać. Był szalonym naukowcem, który wynalazł wehikuł czasu, który miał dziś przetestować. Wiedział że taki wynalazek przyniesie mu nagrodę nobla, więc był cały podniecony. Na sam pierw musiał go jednak potestować, co nie było wcale łatwe.
Albert Mikołaj miał 55 lat i pół swojego życia spędził pracując nad dziełem swojego życia – wehikułem czasu. Prowadził ważne badania, liczył skomplikowane wzory matematyczne i obliczał różne zmienne. Trwało to długi czas, ale przyniosło oczekiwany efekt, czyli wynalezienie wehikułu czasu.
Maszyna robiła duże wrażenie, bo wyglądała tak, jak powinien wyglądać wehikuł czasu. Miała mnóstwo rurek i kabli, które otaczały ją ze wszystkich stron, a nad jej głową świeciły się żarówki na żółto, zielono i czerwono. Czerwono znaczyło, że się zepsuła, zielono że działa, a żółto że jest gotowa do działania. Teraz żarówka świeciła się na żółto, co nie pozwalało spać Albertowi Mikołajowi, bo świeciło mu w oczy. NIe przejmował się jednak, bo i tak nie mógł spać, bo taki był podniecony wynalazkiem.
W końcu z tego podniecenia wstał i zaczął krążyć po pokoju.
Krążył tak do rana, kiedy to nadszedł czas na ekskrementy w machinie czasu. Naukowiec ustawił różne pokrętła, które maszyna też miała na odpowiednie daty. Każda data była efektem wieloletnich obliczeń. Na sam pierw wybrał coś nie zbyt trudnego, czyli przeszłość z przed kilku chwil. Przekręcił pokrętło o 10 minut do tyłu. Zgrzytnęło zgrrrzzz, gruchnęło gruuuu i świsnęło świiiiis, a potem…….. nie stanęło się zbyt wiele, bo przeszłość z przed 10 minut była podobna do teraźniejszości, ale Albert Mikołaj wiedział, że maszyna zadziałała.
– Maszyna zadziałała. – Powiedział na potwierdzenie swoich własnych myśli.
Dopiero teraz mogła się rozpocząć zabawa: króle i królowe, smoki, rycerze i dynozaury. Naukowiec miał jednak jedno wielkie marzenie – chciał zobaczyć na żywo Cleo Patrę, boginię piękności, o której pięknie krążyły legendy i rozkochać ją w sobie. Cofnął się więc do starożytnej Grecji zwanej Heliosem. I znów maszyna zgrzytnęła zgrrrzzz, gruchnęła gruuuu i świsnęła świiiiis, a potem mężczyzna znalazł się w starożytności.
W starożytności było dość tak ciepło, więc Albert Mikołaj zaczął się szybko pocić. Pot spływał mu stróżkami potu po plecach, pachach i pośladkach, a potem jeszcze niżej. Mężczyzna poczuł też, że czerwieni się po twarzy i ciele z tego ciepła, co sprawiało, że wyglądał źle.
– Tak nie rozkocham w sobie Cleo Patry! – Krzyknął z druzgotany.
– Co robić? Co robić? – Pytał sam siebie, a potem sam sobie odpowiedział:
– Nie wiem. – Odpowiedział, bo nie wiedział.
Na szczęście nie na darmo był naukowcem i szybko wpadł na genialny pomysł. Wymyślił sobie, że wykopię się w Milu.
Mil to była wielka rzeka o stromych, piaszczystych brzegach i wodach koloru błękitnego nieba skopanego w promieniach słonecznych. Zachwycał od pierwszych chwil, ale Albert Mikołaj nie miał czasu na zachwyty – zresztą był człowiekiem na skroś praktycznym i piękno przyrody nie znajdowało uznania w jego oczach. Coś innego piękno kobiety, a przecież przybył tu by zdobyć serce najpiękniejszej kobiety z pięknych kobiet.
– Mil przywróci normalność temperaturze ciała. – Pomyślał Albert Mikołaj i zaczął wykopywać się w Milu.
Był jedynym człowiekiem w wodzie, co nie powinno dziwić, bo na brzegu napis pokazywał: "Drogi turyście! Zakaz wchodzenia do wody!", ale Albert Mikołaj nie potrafił czytać starożytnych języków więc nie zrozumiał tego napisu. Nie wiedział więc, że łamie prawo, ale nawet jeśli by wiedział, to by się nie przejmował, bo mógł szybko wrócić do swoich czasów w razie jakiegoś niebezpieczeństwa. Naukowiec przygotował się na wszystko.
Chłodna woda ochłodziła jego ciało więc znów był świeży i czysty. Mógł teraz udać się na poszukiwania Cleo Patry.
– Muszę znaleźć jej pałac. – Pomyślał i tak też zrobił.
Ulice starożytnego miasta były tłoczne i tłumne, ale pałac wznosił się nad tłumami, wiec był świetnie widoczny z każdego miejsca w mieście. Mężczyzna szybko więc go zauważył i skierował swoje własne kroki w jego kierunku.
Nie zdążył jeszcze dojść do pałacu, kiedy wydarzyło się coś strasznego. Usłyszał poruszenie z każdej strony, krzyki, płacze, zgrzytanie zębów i krzyki. Okazało się, że Cleo Patra, jego niedoszła ukochana odeszła z tego świata, bo ukosił ją wąż. W tym o to momencie świat Alberta Mikołaja legł w gruzach i w swoim bólu zapomniał całkowicie, że mógłby cofnąć czas na jeszcze wcześniejszy, przed śmiercią ukochanej i ją uratować przed ukoszeniem przez węża tego jadowitego. Podał się całkowicie żałobie, wylewał krokodyle łzy nad losem nieszczęsnej piękności i zamartwiał się jej przed wczesnym odejściem. Było mu bardzo źle i bardzo smutno. Wiedział, że czas leczy jednak rany, dlatego przeniósł się do swoich czasów, by w ten sposób odgrodzić się od przykrych czasów granicą wielu tysięcy lat.
Zadziałało. Albert Mikołaj znów znalazł się w swoim pokoju, który był gabinetem i pracownią naukową w jednym i chociaż nadal odczuwał smutek po Cleo Patrze, to był on zaledwie lekkim wspomnieniem tego smutku przytłaczającego, co go czuł w starożytności. Dzięki temu mógł podjąć kolejne podróże.
***
Gdzie tym razem? Tego dowiecie się z kolejnej części, która przeniesie nas w zupełnie nowe rejony. Jeszcze te przygody nie są na pisane wiec możecie proponować swoje propozycje.