Larus siedział w ciemnej izbie na obrzeżach miasta. Od urodzenia nie widział ani słońca, ani człowieka, ani tej nocy, o której łaskawie raczył ów człowiek sobie pomyśleć. Znał kilka spraw, ale przede wszystkim rozumiał muzykę, ciekawe opowieści i brzdęk monet. Tego wszystkiego nauczyła go matka, którą słyszał gdy przy trzasku drewna kominkowego, śpiewa piosenkę. Znał ją od zawsze:
"Nie śpij nigdy kochanie, o tym jak monety śpiewają, nie zapominaj. Gdy w ręku zabrzmi muzyka ich wzajemnych pocałunków, policz je i szczęście ci dadzą. Na zawsze…"
Tak śpiewała Izabela, choć nie była już młoda, jej głos nadal brzmiał w uszach już starawego Larusa, jakby go jeszcze trzymała w ramionach przed laty. Od czasów dziecięcych, między kolejnymi pieśniami i opowieściami, przy wysłuchiwaniu brzdęku monet, w Larusie narodził się prawdziwy talent. Magiczna zdolność ujawniła się, kiedy spiesząca się na targ Izabela, zostawiła namoczone w atramencie pióro i pergamin z listą zakupów. Znudzony Larus, próbując trafić do kuchni, zdołał je przypadkiem odnaleźć. Przez dotyk rozpoznał przyrządy pisarskie, o których wiele już słyszał i zaczął po prostu pisać. Kreślił litery, słowa i zdania tak, jakby od zawsze umiał. Pisał, odczuwając harmonię łączącą kolejne znaki. Nie wiedział co tak naprawdę tworzy, ale czuł się jak kompozytor, odnajdujący przyjemność w melodiach i współbrzmieniach. Kiedy Izabela wróciła z targu, Larus już spał, a tuż przy nim leżał pergamin. Kobieta uniosła go ku oczom. Obok zapisu o ilości pomidorów, pietruszki oraz chleba, zauważyła coś więcej. Był to dziwny opis, jakiegoś narzędzia, o którym nigdy nie słyszała. Schowała pergamin w kieszeni i następnego dnia, z samego rana, wyruszyła do miasta.
Gdy Larus się obudził, matka była już w domu. Poczuł jak całuje go w czoło. Nie mówiła nic, tylko skierowała jego rękę do wielkiej misy. Tylu monet Larus nigdy nie czuł, ani nie słyszał. Była to istna symfonia bogactwa. Ich życie miało się zmienić na zawsze. Przez lata Larus, pod opieką matki, tworzył dokumenty i jedynym problemem było poszukiwanie osoby, która zrobiłaby pożytek z jego dzieł. Czasem trzeba było jechać aż za górskie szczyty, do miasta głównego, gdzie też nie zawsze znalazł się mądry, zdolny wykorzystać dzieła Larusa, o których ten nic nie wiedział. To czym są i jaką mają wartość, w większości wypadków pozostawało dla niego tajemnicą. Wartość oceniała matka, skupiając się przede wszystkim na ilości monet. Nie interesowała się powodem zakupu pergaminów, póki misa zapełniała się bogactwem bez przeszkód. Miała jednak coraz większy problem ze znalezieniem kupców na pergaminy. Nie umiano wykorzystać kolejnych dzieł Larusa i kupcy zaczęli znikać.
Szczęśliwie, pewnego razu przybyli panowie. Przedstawili się jako wysłannicy króla Czerwodanii. Słyszeli o pomysłach Larusa, które obecnie raczej stawały się obiektem kpin, a nie podziwu. Sądzili jednak, że będzie im w stanie pomóc. Poprosili o przygotowanie kilku pergaminów. Izabela śmiała się widząc, jak Larus zapisuje kolejne płachty. Jakby jakąś księgę sporządzał, niczym mnich. Panowie czekali cierpliwie, przeglądając natychmiast każdy pergamin. Nagle jeden z nich powiedział:
– Stop, mistrzu Larusie! Wystarczy. Chyba coś mamy.
Izabela zazdrośnie zerkała na pergamin, a kiedy mężczyzna próbował się od niej odsunąć, wyrwała mu go z dłoni i pouczyła:
– Chwila! Zanim panowie zabiorą dzieło mojego syna, muszę określić cenę.
Kobieta czytała zapisy syna i oczom nie wierzyła. Było coś o zawijaniu pokruszonego węgla w kozią skórę. Zasmuciła się, bo zapis nie miał sensu. Jeden ze zniecierpliwionych panów zapytał, czy ma jeszcze długo czekać. Izabela oddała mu pergamin i powiedziała:
– Niech panowie z tym jadą, ja już nie mam siły.
Minęły tygodnie i Izabela zmarła. Larus został sam i nic nie pisał. Po latach doświadczeń, potrafił już o siebie zadbać na tyle, by nie sprawiać nikomu zbyt wielkich przykrości ze swoimi sprawami. Czasem ktoś przychodził z jedzeniem.
Jednak niedługo po bolesnej utracie Larusa, panowie wrócili:
– Jesteśmy wysłannikami króla Czerwodanii!
Larus odpowiedział niechętnie:
– I co z tego? Przybywacie pośmiać się ze mnie? Nikt już ode mnie niczego nie chce, to co stworzyłem jest bez wartości.
Panów to nie zniechęciło:
– Przybyliśmy, mistrzu Larusie, gdyż twoje zapiski bardzo się spodobały i król życzy sobie więcej. Plotki głoszą, że umiesz dopisać szczegóły na pergaminach.
Przynieśli Larusowi narzędzia pisarskie. Ten uniósł głowę, jakby próbując spojrzeć panom w oczy, ale nie widział nic. Głowę unosił w stronę pustego sklepienia izby. Gdy dotknął pergaminu i poczuł wyryte na nim ślady swego pióra sprzed miesięcy, zaczął dopisywać kolejne zdania. Gdy skończył, panowie powiedzieli:
– Mistrzu! Za tę karteczkę oddamy połowę przyszłych zysków, jak tylko się mistrz zgodzi! To jest doskonałe!
Ale Larus pomachał przecząco głową i rzekł:
– Panowie, dajcie mi proszę od razu wszystkie monety. Nie jestem zamożnym człowiekiem, a wątpię, żeby to coś warte było, co ja napisałem. Zapłaćcie mi od razu, może z dziesięć tysięcy monet i rozejdźmy się w zgodzie.
Panowie popatrzyli na siebie, sami już nie będąc pewni pergaminu, który otrzymali. Jednak zgodzili się. Larus dostał skrzynię monet, a panowie zniknęli.
Minęły dwa lata, a Larus żył coraz skromniej. Zaczął znowu coś pisywać, nie mówiąc nikomu. Tymczasem dotarły do niego wieści. Podobno stał się człowiekiem niezwykle sławnym.
Zaczęło się od spaceru. Szedł ulicą, gdy poczuł nowy zapach wydobywający się z karczmy. Zachęcony, wszedł do środka, zajął swoje stałe miejsce przy ławie, usiadł i czekał na przyjście karczmarza. Ten nadszedł i rzekł:
– O witaj Larusie, czy przyszedłeś zamówić swoje danie?
Larus zmarszczył czoło i zapytał:
– Markusie, jakie znowu moje danie? Czy ty kpisz? Ledwie mnie stać ostatnio na ochłapy, które zostawiacie pod wieczór przy kuchni, a pytasz o moje danie. Jeżeli już miałoby takie istnieć, to chyba na podwórzu, gdzie kury wydziobują resztki pod płotem. Taki los.
Karczmarz zaśmiał się i odpowiedział:
– Oj Larusie, nie bądź skromny! Udajesz biednego i struchlałego, a tu dzisiaj dojechały specjały i napisano na nich: Pierogi Larusa. Nie wiem co ta pierwsza nazwa oznacza i skąd się wzięła, ale Larus to przecież ty!
Mag siedział i nic nie mówił. Myślał długo i w końcu rzekł:
– Ktoś sobie ze mnie żarty robi.
Markus klepnął Larusa w plecy i dodał:
– Nikt nie robi. Dopytałem kupca, o co w tym chodzi i ponoć ty to wszystko właściwie opracowałeś. Pół świata się zachwyca. Nie rozumiem, czemu tak biedujesz. Przecież musisz być potwornie bogaty.
Larus z trudem zachował spokój, przypominając sobie jak jeszcze wczoraj jadł stare wygotowane marchewki z zupy.
– Podaj mi to niby moje danie.
Gdy Larus skosztował pierogów, poczuł przyjemność i błogość, która podgrzała jego wewnętrzny gniew. Wykrzyczał, tracąc opanowanie:
– Oszukali mnie!
Po chwili wyszedł z karczmy, zostawiając zdziwionego karczmarza. Następnego ranka pojawił się znowu w karczmie i rzekł:
– Markusie, zabierz mnie do Czerwodanii! Musimy skończyć z niesprawiedliwością. Może nie znałem wartości tego co wyszło spod mojej ręki, ale to nie znaczy, że uczciwym było wykorzystanie niewiedzy ślepca!
Wyruszyli następnego dnia. Karczmarz Markus nie oszczędzał koni, od czasu upewniając się, czy w lesie nie czają się członkowie sekty, gotowi ukraść konie i wypuścić je wolno do lasu. Uderzył lejcami mocniej, aż Larus poczuł ciarki na plecach. Złapał Markusa za ramię i ten nieco zwolnił, mówiąc:
– Spokojnie Larusie, nie denerwuj się. Zaraz będziemy na miejscu. Wiem, że nie lubisz szybkiej jazdy.
Larus odpowiedział:
– Markusie, kiedyś mi odczytano pergamin, w który podobno napisałem o wykorzystaniu tych stworzeń, koni właśnie, do pracy. Potem nie chciałem już nigdy słuchać o słowach wychodzących spod mojej ręki. Martwi mnie, że naskrobałem coś złego, jakiś przepis na zniszczenie świata.
Markus się zaśmiał:
– Zostałbyś wtedy właściwie niszczycielem światów. Na razie wygląda na to, że jesteś znanym twórcą przepisów kucharskich. Niszczycielem głodu łasuchów.
Larus nie zaśmiał się. Przerażało go, że jego walka o pierogi może mieć dwie strony medalu. Korzystne pergaminy mogłyby dać więcej pieniędzy, ale opisy czynienia zła, wpędzić do więzienia lub nawet doprowadzić do ścięcia głowy. Myśląc chwilę, powiedział do Markusa:
– Zawracamy.
Markus zatrzymał konie, i zdumiony zapytał:
– Ale ja to Larusie? Nie chcesz zarobić więcej?
Larus odpowiedział:
Może chcę, może nie chcę. Próbowałem korzystać z mocy, której nie potrafiłem w pełni opanować. To znaczy, bez cudzej pomocy nie byłem w stanie dowiedzieć się co właściwie tworzę i jaką ma wartość. Myślałem, że wjedziemy do tej Czerwodanii, że znajdę tych co korzystają z niby mojego pomysłu. Sam rozumiesz.
Po chwili namysłu dodał:
– A co ja mam wspólnego z tymi pomysłami? Mój umysł jest jak narzędzie, z którym nic mnie nie łączy poza jego posiadaniem. Potrzebuję zrobić coś naprawdę. Tak sobie myślę… Po prostu naucz mnie tworzyć te moje pierogi, Markusie.
Karczmarz nie odpowiedział i ruszył w drogę powrotną. Przyjął Larusa do pracy. Udało mu się namówić mistrza do otworzenia dni dla zwiedzających. Ludzie ze wszystkich stron świata przyjeżdżali zobaczyć pracę Larusa. A Markus przy każdej wizycie, powtarzał:
– Tak właśnie powstały pierogi.
Pergaminy Larusa poszły w zupełne zapomnienie, ale nikt już nie był w stanie zatrzymać świstków krążących po świecie. Wiele z nich było początkiem powstania rzeczy straszliwych, powodujących cierpienie i śmierć. Ale Larusa nikt nie uznawał za złoczyńcę, a za twórcę słynnego dania. Choć gdyby trzymać się faktów, to Larus naprawdę niczego nie stworzył, a odkrył. Tak samo odkrył pierogi, jak i narzędzia zła. Jednak w istnienie prawdziwego magicznego talentu, człowieka mogącego stworzyć cokolwiek na piśmie, nie wierzył już nikt.