Pierwsze opowiadanie, jakie tu wstawiam :P
Byłbym wdzięczny za wszelką krytykę!! :DD
Pierwsze opowiadanie, jakie tu wstawiam :P
Byłbym wdzięczny za wszelką krytykę!! :DD
Przeciągły gwizd czajnika, przecinający powietrze niczym sopran primadonny, wypełnił całe pomieszczenie. Występ ten został szybko przerwany, ale mimo to otrzymał aplauz w postaci serii plusków. Bulgocząca woda polała się najpierw do jednego, a potem do drugiego kubka, gdzie powoli zaczęła zmieniać barwę z przezroczystej na ciemny brąz.
– Proszę siadać, Ojcze. Posłodzić?
– Nie trzeba. Dziękuję.
Usiadł na fotelu i chwycił za kubek. Jego sztywne od zimna ręce zostały przyjemnie ogrzane przez nalaną herbatę. Spróbował wziąć łyk, jednak szybko zorientował się, że była dla niego wręcz za gorąca. Zwrócił się do siedzącego naprzeciw mężczyzny.
– Proszę więc zaczynać. Niech pan nie szczędzi szczegółów, wszystko może być istotne.
Hodowca skinął głową i zaczął swoją opowieść.
– Wszystko zaczęło się niecałe dwa tygodnie temu. Poszedłem wydoić krowy. Jednak gdy zacząłem, mleko, zamiast białe, było… Ciemne. Czarne. Przypominało wręcz atrament. Pomyślałem więc, że może krasula po prostu jest na coś chora, więc zadzwoniłem po weterynarza. Przyjechał, obejrzał ją, po czym powiedział, że nie ma pojęcia co to może być. Głowiłem się, co z nią zrobić, ale w końcu po prostu ją zostawiłem. No bo niby co innego? Następnego dnia, gdy wszedłem do stodoły, była martwa. Nie chciałem, żeby jakieś choróbsko mi się rozprzestrzeniło, więc jej truchło spaliłem. Myślałem, że to koniec. Ale potem po kolei każdą inną krowę dopadło to samo. Następne były owce. Kur też nie oszczędziło – zamiast białka z żółtkiem, w skorupkach jaj była jakaś szara maź. Każde zwierzę na mojej farmie powoli zaczęło umierać, a te, które jeszcze żyły, zaczęły dziwnie się zachowywać. Dnie i noce zawodziły, muczały, chrumkały, gdakały i nie wiadomo co jeszcze. W końcu wszystkie wyzionęły ducha. Ciał zrobiło się tyle, że nie miałem jak ich wszystkich spalić, więc po prostu zamknąłem je w stajni. Ale mimo to…
Mężczyzna przerwał na chwilę, jakby musiał się przygotować do tego, co chce powiedzieć.
– Dźwięki nie przestały. Ze środka, gdzie nie było niczego prócz kupy trucheł zwierząt, cały czas było słychać ich odgłosy. Nie brzmiały normalnie, ale jakoś tak… Nienaturalnie. Nie jak żyjące stworzenia. No więc zebrałem się i poszedłem. Ale kiedy otworzyłem drzwi…
Twarz hodowcy przybrała wyraz jednocześnie przerażenia i obrzydzenia.
– Uderzyło mnie zimno. Zimno i smród, okropny, silny smród. A dalej, w cieniu stajni… góra ciał. Ale nie martwych. To znaczy martwych, ale… One się ruszały, Ojcze. Machały racicami, skrzydłami, ogonami. Zawodziły. Nagle, oczy tych wszystkich stworzeń zwróciły się na mnie, a z tej ogromnej kupy wystrzeliło jakby ramię, macka. Od razu rzuciłem się na zewnątrz i zaryglowałem za sobą drzwi. Ledwo je utrzymałem, kiedy od środka ten… stwór zaczął się do nich dobijać. Musiałem je zamknąć na kłódkę. Już wtedy wiedziałem, że to dzieło sił nieczystych…
– I zadzwonił pan po mnie. – dokończył Bazyli.
– Tak jest. – odpowiedział tamten.
– I ten potwór dalej tam jest?
– Tak mi się wydaje. Drapie czasami ściany i wali w drzwi, więc chyba nie udało mu się wyjść.
– Rozumiem. W takim razie nie ma chwili do stracenia. Proszę mnie tam zaprowadzić.
Wstał i podniósł kubek do ust, licząc, że uda mu się wypić całość jednym wielkim łykiem. Niestety, gorąc dalej nie odpuścił i Bazyli, zrezygnowany, odłożył napój na stół.
Z salonu skierowali się do przedpokoju. Po otwarciu drzwi, zimno opatuliło ich niczym koc. Choć grudzień był wyjątkowo mroźny, po śniegu nie było ani śladu. Świat się zmieniał, a to był jeden z objawów tej przemiany.
Gospodarstwo było stosunkowo niewielkie. Stodoła znajdowała się zaledwie kilkanaście metrów od domu hodowcy. Ów dom był zresztą spory jak na kogoś, kto mieszkał sam. Gdy byli jeszcze w środku, Bazyli zauważył na ścianach zdjęcia mężczyzny w otoczeniu kobiety i dwójki dzieci. Był on jednak znacznie młodszy niż teraz. Dzieci pewnie po prostu już dorosły i wyjechały, ale kobieta…
Mężczyzna na pewno przechodził przez wiele. Ta sytuacja musi być dla niego ogromnym ciosem.
Prócz domu i stodoły, w granicach ogrodzonej płotem działki znajdował się także niewielki ogródek i chlew, a w samym jej centrum, tuż przed drzwiami domu, stał ogromny dąb. Stary i ogołocony z liści, przypominał ogromną, ciemną rękę wyrywającą się z ziemi i sięgającą ku niebu, zwieńczoną wielopalczastą, rozczapierzoną jakby dłonią. Jej cienkie, nienaturalnie powyginane pajęcze odnogi wpijały się w chmury, wysysając z firmamentu cały kolor i życie, pozostawiając go szarym i martwym. Skutki tego dało się czuć w otaczającym powietrzu. Było zimne i suche, a wdychając je przez nos czuło się jedynie ból w nozdrzach.
Stanęli przed drzwiami stodoły. Prócz kłódki, drzwi przed otwarciem powstrzymywały także oparte o nie ławki, stoły i krzesła. Bazyli pomógł hodowcy odrzucić barykadę na bok. Mężczyzna złapał kłódkę i wyciągnął klucz, po czym z widoczną w oczach obawą obrócił się do batiuszki i niepewnie zapytał:
– Czy jest Ojciec gotowy?
Bazyli kiwnął głową, wyciągając spod sutanny złoty krzyż. Nie dłuższy od przedramienia duchownego i przebity poprzeczną belką, przedstawiał on ikonę ukrzyżowanego Chrystusa.
Hodowca włożył klucz i przekręcił go w zamku. Kłódka otworzyła się ze szczęknięciem, a drzwi stodoły, skrzypiąc, powoli rozwarły się na oścież. Obu z nich nagle uderzyła fala chłodu, który czuć było aż w kościach. Wraz z nim czuć było smród. Mężczyzna nie kłamał, pomyślał batiuszka. Był przeokropny. Jakby połączenie woni rozkładających się ciał i zwierzęcych odchodów. Bazyli wszedł pierwszy, osłaniając sobą hodowcę. Krzyż trzymał przed sobą, na wysokości piersi. Nagle z ciemności wystrzeliło ohydne odnóżę, celując prosto w batiuszkę. Nim jednak dosięgnęło choćby trzymanej przez niego relikwii, zostało rozpłatane, jakby przed krzyżem stało niewidzialne ostrze, chroniące obu mężczyzn. Odnóże rozleciało się na obie strony, a z głębi stodoły poniósł się przeraźliwy skowyt, jakby stado krów jednocześnie rozpoczęło jakąś przeklętą pieśń, której wtórowało pianie kogutów.
– Twa wiara na razie cię chroni, Ojcze…
Ciężko nazwać było to, co usłyszeli, “głosem”. Była to bardziej seria odgłosów zwierzęcych, jedynie mimikujących ludzką mowę. Słowa były tylko niewyraźnym echem w kakofonii muczenia, piania, beczenia i chrumkania.
– Wysłannik “Boga”, herold “życia”, “dobra” i “miłości”… Jednak co stanie się, gdy twoja wiara się zachwieje…? Gdy doświadczysz czegoś, co przerośnie twoje najśmielsze oczekiwania…?
Oczy batiuszki powoli dostosowywały się do słabego światła. Z ciemności powoli wyłoniło się monstrum, prawdziwa abominacja, której nie wyobraziłby sobie w swoich najgorszych koszmarach. Powoli gnijące ciała bydła, kur, owiec i Bóg wie jeszcze czego innego leżały niczym kupa łajna, połączone czymś w rodzaju mięśni. Czerwona, jakby roztapiająca się tkanka spowijała całe to wynaturzenie, pokryta sierścią, futrem i piórami. Z niej, odrażająco drgając, wystawały wszelakiej maści części ciała: racice, skrzydła, ogony. Stwór miał kilkanaście głów, i choć większość czaszek miała puste oczodoły, ślepia tych, w których gałki oczne jeszcze się znajdowały, zwrócone były na Bazylego. Widząc przerażenie na jego twarzy, jakby z chęci bycia złośliwym, rozkładające się łby zwierząt, jednocześnie, jak upiorny chór, ponownie “przemówiły”:
– Co sądzisz, Ojcze…?
Batiuszka ocknął się z jarzmiącego go uczucia lęku. Nie tracąc czasu, wbrew wszechobecnej grozie, skierował krzyż na znajdujący się przed nim horror i począł recytować:
– W imię Otca i Syna i Światego Ducha, Amin…
Mróz panujący w stodole stał się mniej uciążliwy. Stwór odezwał się.
– Wiara jest w tobie mocno zakorzeniona… Czy może powinienem powiedzieć deluzja…? Naprawdę wierzysz, że życie jest w stanie przetrwać wszystko…?
Duchowny nic nie robił sobie z komentarzy tej abominacji. Tak działały siły nieczyste – gdy ich siła była niewystarczająca, próbowały zwieść człowieka za pomocą słów. Nie należało ich słuchać.
– Z derznoweniem przeciwostoim napadeniom i lesty mi diawolewymi…
Mróz powoli zastępowało ciepło.
– Śmierć jest wszechobecna… Jak myślisz, co działo się na tym gospodarstwie…? Co robiono z tymi świniami, z tymi krowami…?
– Da woskresnie Bog, i rastoczasja wrazi jego…
Ciepło skupiło się na potworze i zaczęło powoli przeistaczać się w gorąc.
– Byłeś kiedyś na wojnie, Ojcze…? Widzę, że byłeś… Apatyczne twarze martwych, ich bezduszne ciała… Śmierć za ziemię, za lud, za honor…
– …I da bieżąt ot lica jego nienawidiaszczy jego…
Z głębi ciała monstrum powoli zaczęły wyłaniać się światła, jasne języki płomieni. Powietrze wypełniła woń palonego mięsa.
– Nie pojawiłem się tu znikąd, to wy mnie przywołaliście…
– Jakże izczedza dym, da izczednąt…
Ogień z wolna ogarniał całą kupę trucheł. Zwęglone łby zwierząt kontynuowały swoją przemowę.
– Rodzaj ludzki używa śmierci jako narzędzia… Środku do osiągnięcia celu… Stworzyliście ze śmierci banalną codzienność…
– …jakże taje wosk ot lica ognia…
Wraz z każdą rozpadającą się głową, głos stawał się coraz mniej wyraźny.
– Ludzie przestali bać się śmierci… Jestem tu, by wam o niej przypomnieć…! By ponownie wzbudzić ten strach…!
– …tako da pogibną grzeszni od lica Bożija!
Potwór był teraz już tylko ogromnym ogniskiem, z którego dobiegało jedynie ledwo słyszalne echo.
– Jestem jedynie przedsmakiem tego, co nadejdzie…! Życie nigdy nie pokona śmierci, nie ujarzmi jej…!
– W imię Otca i Syna i Światego Ducha!
– Bowiem to właśnie śmierć jest tym, co kończy życie…!
– Amin!
Gdy Bazyli wypowiedział ostatnie słowo, nie było słychać już niczego poza cichym trzaskaniem ognia. Płomienie szybko przygasły. W stodole znowu zrobiło się zimno.
– Skończyłem. Nic już nie grozi ani panu, ani panu gospodarstwu. Możemy wracać.
Batiuszka spojrzał na dogorywające ciała, odwrócił się i wyszedł. Stając na zewnątrz, rozejrzał się dookoła.
Świat wydawał się jeszcze bardziej martwy.
Witaj. :)
Przybędę jeszcze z dłuższym komentarzem, lecz na razie gratuluję Ci debiutu i zapraszam do zapoznania się z Poradnikami z działu Publicystyka, w tym – o zapisie dialogów (te tutaj trzeba koniecznie poprawić), myśli, językowe, a także – autorstwa Drakainy – dla Nowicjuszy. :)
Pozdrawiam serdecznie, powodzenia. :)
Pecunia non olet
Ponownie witam serdecznie.:)
Dziękuję, że – jak radziłam – zdecydowałeś się poczekać z drugim tekstem, bo lepiej najpierw skupić uwagę na pierwszym, debiutanckim. :)
Kwestie językowe i wątpliwości oraz sugestie (zawsze – tylko do przemyślenia):
Jak wcześniej wspomniałam, podając Ci namiary na nasze Poradniki, dialogi wymagają starannej poprawy, na razie nie są jeszcze zapisane prawidłowo, np. zwroty grzecznościowe powinny być w nich małymi literami, a są wielkimi – przykłady:
– Proszę siadać, Ojcze.
One się ruszały, Ojcze.
– Czy jest Ojciec gotowy?
Inne przykłady błędnego zapisu dialogów:
– I zadzwonił pan po mnie. – dokończył Bazyli.
– Tak jest. – odpowiedział tamten.
W tekście jest bardzo dużo całkiem niepotrzebnych usterek stylistycznych w postaci powtórzeń, np.:
Hodowca skinął głową i zaczął swoją opowieść.
– Wszystko zaczęło się niecałe dwa tygodnie temu.
Pomyślałem więc, że może krasula po prostu jest na coś chora, więc zadzwoniłem po weterynarza.
Każde zwierzę na mojej farmie powoli zaczęło umierać, a te, które jeszcze żyły, zaczęły dziwnie się zachowywać.
Choć grudzień był wyjątkowo mroźny, po śniegu nie było ani śladu. Świat się zmieniał, a to był jeden z objawów tej przemiany. Gospodarstwo było stosunkowo niewielkie. – ogólnie w całym opowiadaniu widać przesycenie ilością rozmaitych form czasownika „być”, podobnie słowa: „jakby”, które trzeba ograniczyć, ja już reszty powtórzeń nie wypisuję
Zdarzają się błędy interpunkcyjne, np.:
Przyjechał, obejrzał ją, po czym powiedział, że nie ma pojęcia (przecinek?) co to może być.
Dnie i noce zawodziły, muczały, chrumkały, gdakały i nie wiadomo (przecinek?) co jeszcze.
Są też błędy stylistyczne innego rodzaju (niż powtórzenia), np.:
Ciał zrobiło się tyle, że nie miałem jak ich wszystkich spalić, więc po prostu zamknąłem je w stajni.
– Dźwięki nie przestały.
W opowiadaniu pojawiają się fragmenty, zawierające niezgodność czasową (co utrudnia Czytelnikom uważne śledzenie akcji) – opowiadają o tych samych wydarzeniach, scena za sceną, a nagle mamy rozbieżność czasów, np. – przeszły, potem nagle teraźniejszy, i znowu przeszły – tu przykład:
Był on jednak znacznie młodszy niż teraz. Dzieci pewnie po prostu już dorosły i wyjechały, ale kobieta… Mężczyzna na pewno przechodził przez wiele. Ta sytuacja musi być dla niego ogromnym ciosem. Prócz domu i stodoły, w granicach ogrodzonej płotem działki znajdował się także niewielki ogródek i chlew, a w samym jej centrum, tuż przed drzwiami domu, stał ogromny dąb.
Tutaj np. występuje aliteracja:
Mężczyzna złapał kłódkę i wyciągnął klucz, po czym z widoczną w oczach obawą obrócił się do batiuszki i niepewnie zapytał: (…).
Co do tego fragmentu mam pewne wątpliwości – skoro hodowca zdecydował się zostawić w zamkniętej stodole, na ogromnym stosie, wiele padniętych zwierząt, dlaczego kolejny raz jest zdumiony smrodem ich rozkładających się ciał i dodatkowo odchodami? Zazwyczaj organizmy zwierząt, umierając, „usuwają” z ich wnętrza wszelkie nieczystości, więc taki odór powinien być rzeczą naturalną (?):
Obu z nich nagle uderzyła fala chłodu, który czuć było aż w kościach. Wraz z nim czuć było smród. Mężczyzna nie kłamał, pomyślał batiuszka. Był przeokropny. Jakby połączenie woni rozkładających się ciał i zwierzęcych odchodów.
W tekście dostrzegam także literówki, np.:
Nagle z ciemności wystrzeliło ohydne odnóżę, celując prosto w batiuszkę.
Inne usterki logiczne:
Była to bardziej seria odgłosów zwierzęcych, jedynie mimikujących ludzką mowę. – dość dziwne określenie, czy nie chodziło o: „imitujących”?
Nic już nie grozi ani panu, ani panu gospodarstwu. – a tu – „pana”?
Tekst opiera się na bardzo ciekawym pomyśle, pozwalającym zbudować świetną opowieść grozy, lecz jest zbyt krótkie, jakby stanowiło tylko streszczenie lub fragment obszernej powieści.
Pozdrawiam serdecznie, klik do Biblioteki za oryginalną fantastykę, lecz usterki językowe i dialogowe trzeba jeszcze starannie poprawić. :)
Powodzenia w dalszym pisaniu. :)
Pecunia non olet
Nie będę powtarzać po poprzednikach, mają rację. Opko ma potencjał, ale grozy to ja tam nie widzę. Finał przewidywalny, nie budzi emocji. Hmmm…. jest taki film – "Egzorcysta". Warto obejrzeć. A potem zrobić coś z finałem opka, bo nie straszne. Pozdrawiam.
Już tylko spokój może nas uratować