Profil użytkownika


komentarze: 86, w dziale opowiadań: 83, opowiadania: 45

Ostatnie sto komentarzy

Czytłem. Milutkie, lekkie opowiadanko. Brakuje mi misiowych odpowiedników rzeczy znanych powszechnie, jak to miało miejsce w “pochwale”. Mimo tego jest klimat i same misie wydają się zabawną groteską. 

Tknęły mnie misiowe “dzieci”, które lubią ludzików. Ale chyba misiaczki nie mają dzikowego odpowiednika dla warchlaka.

Wszyscy zawzięcie przeczyli głową.

Jedną, wielką głową!

 

Pozdrawiam!

Bruce – witam :-)

Nie wierzę! Tyle razy czytałem, a tam dalej bubli w opór… Zaraz ruszam z poprawkami.

Wstrząsający obraz przerażającego świata.

Świat wydaje mi się normalny, tylko ludzie paskudni :-) W ramach ciekawostki: To opowiadanko powstało z dekadę temu, i stało się fabularnym zalążkiem około czterech milionów zzs-ów ;/

Jak rozumiem, zakupiona działka i przygotowana tam piwniczka nie zostały wykorzystane…

Tak. Nie zdążył.

 

Dalekopatrzacy

Z taserem masz oczywiście rację. Jeden strzał i odcinka, chociaż bywa, że na kilka tylko sekund. Poszedłem nieco nad wyrost z uwagi na turbo, jakie mu ten podskórny tatuaż dawał ;-P Ale więcej niż dwie sztuki to i tak przeginka…

Cholera, nie lubię, żeby mi się realizm zbytnio wymykał…!

Where there's a whip, there's a way.

No pewnie!

 

Dziękuję ślicznie za lekturę tego przydługiego tekstu i jak zwykle wdzięcznym za uwagi, drodzy czułoocy towarzysze! :D

Cześć! skoro debiut, to gratuluję. To nigdy nie jest trudne, jak mniemam. 

Zaczęło się bajecznie, potem powiało grozą, długo nic się nie działo i skończyło się baśniowo. Niezbyt lubię baśnie, ale przyjemna opowiastka.

Kilka rzeczy, które mi nie podeszły…

Raz na jakiś czas otrzepywała głowę jak zwierzak i zrzucała śnieżynki, które z taką chęcią przyklejały jej się do włosów. 

Może lepiej zabrzmiałoby “z wielką chęcią”? jakoś mi to zdanie nie pasuje…

Polana, na której znajdowała się ich chatka, była na skraju lasu.

To raczej naturalne dla polan, że są skrajem lasu otoczone?

W lecie kwitły tutaj płaczące kwiaty i medaliiki, na wiosnę pojawiały się …

Tam celowo jest “ii” ?

– ojciec pocałował mamę w głowę i usiadł za stołem.

Ojciec z dużej :-)

Mama powitała ją ciepło i podała tę samą polewkę na śniadanie.

Niby wiem o którą polewkę chodzi, ale pasowałyby bardziej “wczorajszą” czy coś… Samo “tą samą” jest pozbawione kontekstu.

W brzuchu burczało jej – zauważyła, że cały dzień nic nie

W brzuchu jej burczało…

Tu nie było śniegu, a chociaż ziemia była lodowata, dawała jej jakąś nadzieję.

To trochę bez sensu. co ma brak śniegu do nadziei?

Powtórz to trzy dni, a twoja mama wyzdrowieje

Powtórz trzy razy, albo przez trzy dni. Tak mi się przynajmniej zdaje :-)

 

Wszelkie uwagi wysoce subiektywne. Żaden ze mnie znawca…

Bardzo mi się podobało. czytało się gładko, pomimo natłoku nielubianej biologii i znienawidzonej chemii. Podobało mi się, że zamiast suchej informacji pozwoliłeś czytelnikowi zjeść z parą śniadanie – lubię takie zabiegi.

 

Pozdrawiam1

A na ambonie czarny kruk grzmi, a pięścią uderza, a płachta jego niby pióra, atramentowo czarna jest i ponura.

 

Ciekawy tekst. Nie mam pojęcia, jak to osiągnął( )ś, ale czytałem jakbym przypowieść stworzenia na nowo poznawał.

 

A kracze łysawy, co kudły swe zerwał kler, że słowa te pełne są bzdur i nieprawdy, albo to on tę najwłaściwszą posiadłszy…

 

Swoją drogą bliska końcówka historii o Lilith. Tylko dlaczego biedne kurojatki tak potraktowałeś? ;-P

Świetny szorcik, było mi bardzo przyjemnie.

Pozdrawiam serdecznie!

Nikt nie jest od błędów wolny. U mnie na ten przykład bubli i fikołków jak mrówków… Mam nadzieję, że pomogłem. :-)

Dzień dobry! Takich kilka rzeczy, które mi się rzuciły…

 

Jej bujne, wijące się jak węże rude loki falowały za każdym razem, choć nie istniał tu wiatr

Za każdym razem gdy… się pojawiała może?

 

Przestali bać się owadów i zwierząt, a przemiana w potwora niczego nie zmienia. Świat zmienił się nie do poznania.

 

Wszystko, co żyje ( o ile tak można nazwać moją egzystencję) czegoś się boi

po "(" bez " ". Tu i poniżej…

 

– Co tam u ciebie, Kwadratowy? Jak tam praca – znalazłeś coś?

Wcześniej nazwał siebie "po prostu Koszmarem". To omyłka, czy tak ma być?

 

„z kolekcjonuję”

Napisałbym dumnie "skolekcjonuję", słowotwórczo, nie?

 

Rodzice leżeli pod kołdrą, a mała stała na kolanach, z rękami uniesionymi do góry

Stała, czy klęczała w końcu? ;-P

 

Stworzyliśmy prowizoryczny dom z jej wspomnień. Ja, koszmar, zmieniłem się w matkę.

Koszmar z dużej jako imię w tym momencie?

 

Próbowaliśmy nauczyć ją języka koszmarów, ale ludzkie ciało chyba nie jest w stanie przekazywać informacji drganiami.

 

Sporo tutaj około-obenautyki i innych historii spod znaku instytutu Monroe. Pewności nie mam, ale wobec tego jej ludzkie ciało jest tutaj aby na pewno określeniem adekwatnym? W rozumieniu jednego z wielu, nie powinno być niezdolne do drgań chyba?

 

Smutna historyjka. Nie lubię łez :-) Pomysł na mapę i drogę do szczęścia ciekawy.

Pozdrawiam!

 

Na początku trochę się zmieszałem: postawili na kolację w apartamencie, ale przeszli się, ale coś jeszcze, bo mieli butelkę… a potem nagle historia ruszyła i nie mogłem się oderwać. Majstersztyk, wg mnie. Dawno nic nie wciągnęło mnie aż tak. Chociaż końcówki, to jednak nie zrozumiałem. “Co ona?”

 

Dziękuję za historię i pozdrawiam!

Publikuję tutaj po raz pierwszy, więc liczę na rady od zaprawionych w boju kolegów i koleżanek :)

W takim razie miło mi Cię powitać. Za osobę w boju zaprawioną bym siebie nie uznał, grafoman ze mnie niepoprawny, na nauki i rady niepomny ignorant i nieuk ;-P Ale jedną radę mogę Ci od razu zapodać: Komentarze i uwagi w nich to propozycje. Niczym leki: przed zastosowaniem na ślepo w utworze przemyśl sprawę lub skonsultuj się z farmaceutą ;-P Wszelkie opinie są subiektywne.

Wędrowali tydzień wśród wysuszonych traw, nim zbliżyli się do kolejnego punktu na mapie.

Konno, to chyba nie wędrówka? Przejażdżka, podróż.

Nie miał powodu do wątpliwości, jak do tej pory go ona nie zawiodła.

Zgubiło mnie to i nie mogłem się odnaleźć. Może byłoby czytelniej zmienić kolejność zdań?

 

Nie planujesz, jak wielki pałac zbudujesz, ile będzie miał komnaty i ile żon będziesz w nim trzymał.

ile będzie miał komnat

Wcześniej podróżowały sam i z chęcią pokonałby resztę wyprawy w taki sam sposób, gdyby nie fakt, że trasa wiodła przez kompletne pustkowia.

podróżował

Każdy z nich jednak stał tam dumnie, niczym niemy świadek historii.

wcześniej piszesz o głazach kulących się w cieniu… Dumnie kulący się kamlot ;-P

Wyglądały na podróżnych zza rogów skał, by zauważone czmychać przez szumiące trawy.

Spoglądały na podróżnych, czy wyglądały jak podróżni? Albo li wyglądały zza skał na podróżnych?

Mimowolnie dotknął kieszeni mieszczącej w sobie mapę.

Kieszeń mieszcząca coś w sobie brzmi nieco dziwnie. Prawie tak, jakby mieściła coś we wnętrzu swojego środka ;-P

Według opowieści była ona tak zapatrzona w swoje bogactwa, że nie pozwoliła wrogom oddać miasta

Tu koniecznie "nie pozwoliła oddać miasta wrogom". W obecnym układzie brzmi to tak, jakby ona wrogom rozkazywała nie oddawać miasta…

Ich pieśń podążyła za Kersenem. Nie mógł teraz się się wycofać.

Się się…

 

Trochę bywa zawile, ale zaciekawił mnie ten tekst. Początek jest dość ponury i tajemniczy, chętnie poczułbym tam więcej grozy. Ale końcówka to już jakieś streszczenie od niechcenia.

 

Pozdrawiam!

Przyłączam się do pochwał: wciągające.

Statek z nasiona to bardzo ciekawy pomysł, przy czym bardzo nienachalny, jeśli mogę to tak ująć. Nie razi. Czytając, pomyślałem sobie: “Z nasiona? No tak, to przecież oczywiste”. “Dęby sadzą na burtach? Też bym tak zrobił, rozsądne posunięcie”. ;-P

 

Końcówka mnie zaskoczyła. Mimo tego, że przecież na początku się przyznał kolega bursztynnik, że zamienił pustą na pełną…

Osobiście nie rozumiem tekstów typu horror, w których roi się od tajemniczego mroku, oblepiającej ciało mgły, czy innych nieco pompatycznych epitetów. Czytając Twój tekst za to czułem gęsią skórkę.

 

Nie rozumiałem tego. Co tajemniczego mogło być w zamkniętej przez dekady szafie?

Przecież Antoś słyszał głosy, więc coś tajemniczego było. Lekka to dla mnie nieścisłość.

Wkrótce podrosłem, wydoroślałem i wyprowadziłem się, rozpoczynając studia z dala od rodzinnych stron.

Przepraszam, ale „wkrótce” w tym kontekście jest dla mnie osobiście zabawne. Latami byłem malutki i patrzałem na tę tajemniczą szafę, a tu nagle podrosłem.

 

Pozdrawiam!

Mnie się podobało. Słyszałem, że są specjalne kable bezprzewodowe dla audiofili – może by to bohaterowi w jakiś sposób pomogło? ;-P

 

Klatka schodowa huczała echem kroków, ulica ryczała rykiem silników spalinowych.

 

Pozdrawiam!

Dzień dobry!

 

Czytało się gładko. Nareszcie jakiś topór, miecz i tarcza :-) Momentami jednak strasznie “po łebkach”, jakby nie chciało Ci się pisać, szczególnie scen walki. Kościotrupy padły, zanim się pokazały. Szarża konna ucięta łańcuchem, a koń zarył kopytami w ziemi, nie chcąc przypadkiem nikogo stratować :/ Końcówka mnie przeraziła:

Wbiegł do jaskini i tak długo dźgał i bił, aż zgładził nekromantę.

Ech… Tak to można opisać wyciskanie soku z malinek, nie mord na źródle wszelkiego zła :(

 

– A miano Igły, od czego zyskał? – spytał podejrzliwie Rudobrody.

W moich oczach wykonał jeszcze gest wulgarny. Takie to zabawne: „igła” ;-P

Na mocy Paktu Jakiegoś Tam elf może odejść po odsłużeniu terminu – odpowiadał Czarny.

No, długo odpowiadał, w istocie ;-P Dodanie nazwy paktu moim zdaniem osadziłoby mocniej historię i urzeczywistniło świat.

– Widziałeś, że ta mapa pokazuje tylko las i pszczoły. Planu podziemi nie posiadamy bo ktoś go ukradł kasztelanowi. – powiedział Igła.

Bez kropki.

 

Pozdrawiam!

Dziękuję za wizytę a i wprawne oko, które mi by się przydało.

 

Chyba lepiej byłoby te informacje dawkować i szybciej zacząć jakąś akcję. – Tak się rozpędzam, kiedy nie wiem, co chcę napisać. Potem, o zgrozo dla czytelników o gorętszej krwi, opis przynudny zostaje.

 

Podjęta? Nie zrozumiałam. – Chodziło mi o najęcie, czy zarekwirowanie, ale faktycznie niezbyt to pasuje. 

 

Skoro pośród innych, to czemu akurat tę gospodę opisujesz?  – Albowiem tam dom uciech wszelakich, powszechnie zwany lupanarem ma swoje miejsce. Z tego względu uznałem miejsce za godne wyróżnienia, w odróżnieniu od przybytku Sękatego na ten przykład. :D

 

Nie wiem po co Ci ten przydługi wstęp. Wolałabym samo mięsko. – “Vigo zjadł kurę, podaną mu z czosnkiem i cebulą, i dużą pajdą razowca.”

 

Mięsko też będzie, dla cierpliwych. Niestety, zauważyłem, że opowiadania są drastycznie różne od moich przydługich pisadeł. I nie chodzi o samą ilość znaków. Pomijając lube memu sercu przydługie opisy, zbytnio sobie upodobałem krążyć wokół tematu, zanim go dotknę, a i niedopowiedziane pozostawiam rzeczy, które może i warto byłoby wyjaśnić. Świadom swych przywar poprawy jeszcze nie postanawiam :/ Ale w kiedyś, w końcu, może…

 

Przeczytałem. Wszystko poprawne, jest humor, czyta się gładko… I czegoś mi tam brakuje. Nie wiem czego, może to po prostu ja i moje awersje to squatu, techno, kleju i kosmitów. Pomyślałem, że tempo małe, ale nie. Było OK. Nie wiem dlaczego się czepiłem…

 

Czytając “wysoce opresyjne instytucje” i “uwiązanie psów” zaśmiałem się w głos :-)

 

Pozdrawiam!

Upał był oblepiający, lepki jak gorączka. – Dużo ciekawych epitetów tworzą klimat, który da się odczuć. Ale co do lepkiej gorączki zgodzę się z Robertem. Niezbyt mi pasuje.

 

Obłęd rzeczywiście gościł na jego pąsowej twarzy. Wypadł z auta i upadł na wznak na cudownie chłodną ziemię. – Brzmi trochę, jakby to obłęd wypadł z auta. Poniekąd, trochę tak jest, ale chyba nie o to chodziło?

 

Ruch na drodze praktycznie nie istniał. Samotni kierowcy w rzadko mijanych autach. Pomyślał o własnej samotności, o pustce, jaka zagościła w jego życiu. – Znów numer z podmiotem. Trochę, jakby to ruch na drodze pomyślał. Samotni kierowcy w rzadko mijanych autach – co z nimi? Spali, jedli, patrzeli ponuro? Brak orzeczenia mnie zmylił.

 

To wyraźnie kobieta. – Była? Klęczała? Odcisnęła w glebie?

 

Nie, to nie wiatr. To były kroki. Przebiegały ze strychu do piwnicy, ze spiżarni za okno. Wstrzymał oddech, śledząc intruza w wyobraźni. Nagle zrobiło mu się nieopisanie gorąco. Kroki odezwały się na powrót, zbliżając się. Ktoś schodził po schodach tuż za ścianą. Wszedł do kuchni. Był tuż nad nim. Rozwarł oczy i zawył nieludzko, czując na twarzy mokre włosy smutnej, nieznajomej dziewczyny z drogi. – Dużo równoważnikowych zdań masz w tekście. Wielokrotnie też podmiotem jest "on". Niby wiadomo, o co chodzi, jak się człowiek zastanowi, ale tutaj pogubiłem się dokumentnie. Oddech wstrzymał "on", ktoś zszedł i wlazł do kuchni. Kto był nad kim? Nasz bezimienny on, czy ten od kroków?

 

Leokadia dowiedziała się i wyrzuciła ją z domu. W nocy zapukała do mnie, pokryta mokrym śniegiem. Mieszkała u mnie, w pokoju syna. – Znów z kontekstu się domyślam, ale wyczytać można, że to Leosia poszła przez śnieg pukać do sąsiadów…

 

– Sama wskazała milicji, gdzie je zakopała.

– Nie możesz sprzedać tego domu – powiedziała nagle. – Nie wierz w to, co ludzie gadają. O tych widziadłach.

(to jak rozumiem mówi ta sama osoba. Nie powinno nie być rozdzielone?)

 

Ciekawy tekst, dużo epitetów które dobrze zagęszczają atmosferę. Nie bardzo zrozumiałem końcówkę… Czy rzeczywiście chodzi o tę smutno-wesołą dziewczynę-ducha i fakt, że się babsko wredne uwzięło? ;-p

 

Pozdrawiam!

Super, cieszę się bardzo!

 

Po Twoich odczuciach poprzednim tekstem bałem się, że wiedźma Cię zanudzi. Szczęśliwie, tak się nie stało. Rad jestem, że rozważasz kontynuację. W następnej części obiecuję więcej krwi :-)

fachowo stworzeni – zarumieniłem się. Serio, dziękuję. Czy fachowo? Nie mnie oceniać, ale są charakterni. Jedni ugodowi, inni wręcz przeciwnie. Dzięki ich małostkowym kłótniom tak się dobrze bawię :-)

 

Lubię pisać, sprawia mi to frajdę – No i o to chodzi! 

 

Pisz, pisz i pisz. Pozdrawiam!

O proszę, byłbym Cię nieświadomie w błąd wprowadził tymi moimi stropnicami. Tym większa moja przewina, bo teraz sobie przypominam: spawane elementy do wykładania tuneli – fragmenty okręgu – też robiłem, chociaż nazwy nie pomnę.

 

Geologia Warszawy – wiedza empiryczna, czy research?

 

Tak czy inaczej tym bardziej jestem pod wrażeniem. Trochę tak coś czułem, jakby autor sam pod ziemię zlazł i że nie była to raczej kopalnia. Piszesz: “W najgłębszych partiach tunelu, idealnie uszczelnionych, zaczęła zbierać się woda.” Z moich nikłych doświadczeń, ta woda zbiera się tam zawsze, a błoto nierzadko kradnie kalosz czy zerwie skarpetę ;-P No tak, ale ja siłą rzeczy widzę mokre skały i błoto. 

 

Ostatnia rzecz, mały dowcip, o którym wcześniej zapomniałem:

Co wchłonie, tym się staje. Karmi się słabością, pije z zepsutych dusz. – Znaczy się, skoro słabość żre, to słabością staje się?

 

Pozdrawiam serdecznie i czekam na więcej!

2-gi Schoutbox się tu utworzył. Tematyczny przynajmniej, więc i ja się wypowiem.

 

Ze swoich malarskich doświadczeń (a pochwalę się: były to bazgroły doceniane) wystarczyło, żeby mnie ktoś poirytował… Czasami nawet lustro potrafi, więc generalnie łatwa sprawa ;-P

Bardzo dobrze napisany i miły w lekturze tekst. Podoba mi się dobrze zbudowana główna postać, sensowna i logiczna (na swój sposób), oraz całe jej otoczenie. Irytuje mnie, że w końcu nie wiem, czy on siedzi w wariatkowie i drugi raz przeżywa swoje wariactwo, czy ponowił swój szalony atak, czy co? Końcówka sugeruje, że do kolejnego projektu też go przyjęli, ale przecież wysadził się w powietrze. Albo i się nie wysadził. Tyle pytań… Ale o to chyba chodzi, tak?

 

Kilka rzeczy, w zakresie małych dodatków estetycznych…

 

Przez grubą szybę obserwował, jak stalowe zęby wgryzają się w ścianę ziemi. – Żaden błąd. Ale wiem, że zęby w maszynach górniczych nie są stalowe, a kompozytowe. Konkretnie: wykonane z węglika wolframu. Moim zdaniem “wolframowe” lub “węglikowe” byłoby ciekawszym niż stal określeniem. Stal i metal są określeniami moim zdaniem rzucanymi w literaturze zbyt pochopnie. Ponadto, raczej skał, nie ziemi.

 

Pewnego dnia Paweł zobaczył, jak Sasza z furią okłada pięściami stalową ścianę tunelu, szepcząc coś po rosyjsku. – Żaden błąd, chociaż osobiście wolałbym przeczytać “okłada pięściami stropnicę”, albo jeszcze lepiej “osłony odzawałowe”. Brzmi bardziej profesjonalnie, a idzie się domyślić o co biega bez słownika.

 

Pozdrawiam!

Kilka uwag. Nie jestem polonistą, więc uwag mocno subiektywnych. Chociaż po prawdzie nikt nie jest obiektywny.

 

Miałem wtedy dziewiętnaście lat i mieszkałem w domku jednorodzinnym na nowo co powstałym osiedlu. (usunąłbym to „co”)

 

Właśnie kończyłem jeść śniadanie, kiedy z podwórka dał się słyszeć jakiś dość głośny dźwięk – pozostawiłbym albo „jakiś”, albo „dość”. Trochę dużo tych nieokreślonych określeń. Swoją drogą dużo „jakiś-ów” w całym utworze.

 

Był jak kula obły, ale dość spłaszczona i wydłużona. – Lubię szyk przestawny, ale uważam, że pisząc „był jak kula obły” mówisz o kształcie, a skoro ten jest podmiotem, pozostałe przymiotniki powinny być rodzaju męskiego.

 

Były to wysokie ponad dwumetrowe(,) czteronogie stwory – nigdy nie jestem pewien, ale tutaj przecinek powinien wlecieć. W dalszej części tekstu mam wrażenie, sporo jest tych przecinkowych braków.

 

W centralnym miejscu między czterema nogami znajdował się dziwny narząd otoczony jedynym na całym ciele fioletowym owłosieniem. – To dobre! :-)

 

Oprócz oczu, w głowie były dwa otwory, jeden umieszczony pod oczami, a drugi tuż pod brodą. Ten pod oczami służył istotom do mówienia, drugi natomiast jak się później dowiedziałem do filtrowania wdychanego powietrza.

 

– Bardzo bym był ci wdzięczny. Jestem strasznie głodny. – odpowiedziałem zgodnie z prawdą. (po głodny bez kropki)

 

Ziemia jest jedną z planet, której posiadacze są ogromnie zacofani technologicznie. – Póki co ciężko planetę posiadać. Użyłbym raczej: „mieszkańcy”

 

Przeznaczono jedną planetę, na której będziesz mieszkał z innymi jakich dotknął podobny los. – skoro przeznaczono, to do jakiegoś celu. Może przeznaczono do zamieszkania…

 

Zawsze, gdy przybywa ktoś nowy, wszyscy urządzamy spotkanie na jego cześć. Zapraszamy Cię więc jutro, przyjdź do mojego domu. – Cię z małej. To się z resztą później powtarza, szczególnie przy patyczakowatych powitaniach.

 

Rosły tu piękne kwiaty, sięgające mi do kolan, tworzące wielkie okręgi w różnych barwach, w taki sposób, że każdy okrąg był wewnątrz poprzedniego, malejąco do środka. – Wiadomo, że malały do środka. Ten dodatek według mnie zaburza opis.

 

Jakieś opakowania, jakieś elementy zapewne zepsute, albo z innej przyczyny już nieprzydatne. – Jedno jakieś w zupełności wystarczy. Mam już chyba alergię ;-P

 

Generalnie jest dużo cosiów dziwnych i jakichś dziwadeł. Tym słownictwem operuje główny bohater, przez co sprawia ważenie, jakby to opowiadał ledwie nastolatek. To na ogromny plus, o ile zamierzone. Jeśli narratorem jest osoba doświadczona, opisy powinny być bardziej konkretne (nie “wisiało coś na ścianie”, ale “był to obraz statku pod pełnymi żaglami płynącego na sztormowych falach, w spękanej, drewnianej ramie”) .

Z tego względu przed oczyma miałem nastolatka tak szczęśliwego z darmowego seksu, że w zasadzie nie opierającego się zanadto. Pomimo tego brakuje mi jakiegoś wstrząsu, poczucia… hmm. Nie wiem: beznadziei? Główny bohater jest tymczasem bezuczuciowym beneficjentem. Ponadto w pewnym momencie na prawie dwa miesiące stracił możliwość nocnych igraszek.

Nie ma w naszym bohaterze buntu, ani emocji. Nie jest szczęśliwy, nie jest smutny. Jest nijaki, co przenosi się na całość tekstu. I ta jego bierna obserwacja (emocjonalnie) sprawia, że czyta się to co najmniej dziwnie. O dziwo lekko. Wobec sporej ilości opisów nie czułem się przytłoczony, pewnie dlatego, że akcja toczy się wartko.

 

Oprócz emocjonalnych niedoborów głównego bohatera osobiście nie podobał mi się początek na planecie. Dzisiaj się poznajemy, jutro przyłączamy się do turbo-konspiracji. Nikt nie jest podejrzliwy, wszyscy ufni – tu mnie to strasznie boli. Zero konfliktów. W dodatku te androidy to chyba tylko po to, żeby d**y dawać ;-P Nie potrafię zrozumieć, dlaczego nie oponowały. Dlaczego nie miały żadnego mechanizmu obronnego, przed przekroczeniem tych ostatnich okazów z gatunku jakichś granic (na przykład zbudowania rakiety)?

 

Tyle ode mnie :-) 

Nie przekonał mnie tekst, niestety, chociaż przyjemny. 

Pozdrawiam!

 

 

Dziękuję za wizytę, dawidiq150!

 

To prawda, w tej części największy nacisk postawiłem na przedstawienie postaci i ich wzajemnych relacjach oraz zakreślenie fabuły. Wszystko to, co tak naprawdę zaczęło się w poprzedniej części.

 

Jestem szczery, to co napisałem to są moje prawdziwe odczucia! :) – Rozumiem. To najcenniejsze komentarze. Nie ma co sobie szczędzić uwag, to z nich płynie nauka. Natomiast powiem Ci, że osobiście bardzo podoba mi się ta rozmowa wielebnego ze starostą. Kwestia upodobań, chyba.

 

Jeśli było zbyt nudno, przepraszam. Spoiler i ostrzeżenie: kolejny odcinek również jest jeszcze spokojny…

Odpuściłem sobie to wcześniej, ale zmieniam teraz zdanie i pragnę dodać dwa słowa od siebie w kwestii łatwości zesłania byle mądrali w odmęty kretynów..

 

Może źle to odbieram (i to ja jestem głupcem, jak to zwykle bywa), ale to zupełnie nie jest szczegół warty jakiejkolwiek analizy. Tekst nie jest ani przypowieścią biblijną, ani rozprawką naukową. To przerysowana wizja… Hmm. Prześmiewczo-moralizatorska? Z zasady przerysowana. A to przejaskrawienie ma swój smak i humor.

Nie traktuję tego też jako fabularny błąd. Któż nie był świadkiem szykan? Niejeden fałszywie oskarżony pozostaje z łatką, pomimo oczyszczenia z zarzutów, bo przecież ludzie lepiej wiedzą? Skąd pochodzi przysłowie: “Smród pozostał”?

Reasumując: wg mnie łatwość, z jaką to się odbyło, jest częścią właściwie ujętą, ot i kropka.

 

A jak funkcjonowała planeta debili? Ktoś im to przygotował, co było wystarczająco (moim zdaniem) wyłożone, gdy ją Mieszko nawiedził. I tyle wystarczy. Po co więcej? Nie możemy, na ten przykład, oczekiwać od autora sf, żeby w obronie swojej prozy o amazonkach z Jowisza wyłożył nam zaraz zasadę działania napędów antygrawitacyjnych, prawda?

 

Żeby jasnym jedno było: nie oskarżam, nie bronię. Jeno swe zdanie i przemyślenia wyłożyć potrzebowałem.

 

Pozdrowionka!

 

Dziękuję za ciepłe słowa, bardzo mnie to buduje.

 

Pisało mi się to wyjątkowo lekko i bez żadnego planu, a postacie (bo pojawia się ich chyba nawet zbyt wiele) nawet mnie zaskakiwały. Mam nadzieję, że ten humor utrzymuje się do końca.

 

Jestem ciekaw kontynuacji bo tekst mi się podoba. – Miód na mą duszę wylany. Jeśli tylko czas i chęci dopiszą, zapraszam do lektury i miłych wrażeń życzę. 

 

Pozdrowionka!

Rację ma ten, kto ma rację, a czarne jest czarne. Nie ma się co oszukiwać, nie czuję się z tych bardziej lotnych. To, co Ci napisałem jest wysoce subiektywne, a wszelkie zmiany wprowadzasz na własną odpowiedzialność :-P

 

Moim zdaniem jednak, teraz o wiele lepiej!

Bimbru oparem pod niebo wzniesiony,

Starością już mocniej zmęczony od żony.

Kroczę do cieni, gdzie grzech się panoszy,

Gdzie znajdę objęcia odpłatnej rozkoszy. 

Jak wrota rozwiera uda swe blade,

Bięgnę więc ku nim, choćiażem dziadem…

 

 

Och, potem się połapałem, że jednak moja interpretacja nie jest chyba najtrafniejsza, choć i tak mi się podoba. ;-P Wybacz żart mój niesmaczny.

 

Nie jestem najlepszy w wiersze, chociaż w teksty piosenek już bardziej. I może dlatego strasznie mnie rani brak rytmiki (o ile dobrze to w ogóle nazywam – ilości sylab nie zgadzają się w wierszach).

 

 

Gdy siadłem przed laptopem, wena zjawiła się, jakby nie olewała mnie przez ostatnie pół roku. Wyciągałem z dysku napisane wcześniej teksty i publikowałem po „odkurzeniu”, żeby się nikt nie zorientował, że już nie mam pomysłów.

 

A to w całości zabawne, bo widzę, że weny są ostatnio kapryśne i może zakopane gdzieś głęboko, coraz głębiej na wzór niedźwiedzi. Drugie zdanie jednak zgubiło mnie i musiałem się zastanowić, czy to litrówka, retrospekcja czy może jeszcze coś innego Może dla głąbów nierezolutnych (tutaj ja) dodać tam: do tej pory wyciągałem, albo: Już tak długo… Czy cokolwiek…

 

 

A miała dokąd się rozchodzić. Ulimłęk składał się z czterech prowincji: Lodowej, Górskiej, Zanskiej i stołecznej. Rzadko odwiedzany Niesbar i okolice nazwano Okrajami Zachodnimi, jak Okrajami nazywano wszystko, co nie mieściło się w powszechnymi wyobrażeniu Ulimłęku. 

 

Czyli Niesbor to piąta prowincja? bo to Okraje to nie-Ulimłęk?

 

Budowa w toku, jak mniemam, światu sporego?

Mocne i zasadniczo do samego końca zaskakujące opowiadanie. Bardzo przyjemnie się czytało, dziękuję! Kilka spostrzeżeń od laika…

 

Miała wrażenie, że już tu była, ale to niemożliwe. – czegoś mi tu brakuje, sam nie wiem czego. "ale to niemożliwe – pomyślała"?

 

W jego spojrzeniu dostrzegła niepokój, jakby sam nie wiedział, czego spodziewać się po tym momencie. – Dziwaczny zwrot: czego się spodziewać po tym momencie?

 

Wiesz, jak bardzo cieszyła się na twój powrót. – To chyba powinno być pytaniem?

 

– Prawda? – technik uśmiechnął się z zadowoleniem. – Technik raczej z dużej…

Kurojatko, no owszem, było trochę usterek, ale że mnóstwo to bym nie powiedziała i nie wydaje mi się, abyś musiał prosić o wybaczenie. – A wręcz błagam. Bo autor winien starać się usunąć tyle złego, ile się da. A litrówki, to już naprawdę zasługują na chłostę.

 

Słowniki są dla gejów ;-P A tak serio, to wiem, co chcę napisać, ale piszę w ferworze walki. Stąd takie Bufoniaste rękawy itp.

 

No i niezmiernie mi miło, że uznałeś uwagi za przydatne. :)

Raz jeszcze chylę głowę i czołem biję!

 

Powodzenia w dalszej pracy twórczej! – tekst już napisany. teraz, to życzyć cierpliowści!

 

Raz jeszcze dzięki serdeczne, za cierpliwość, wnikliwość i czytanie jako takim. No i całus!

Oj, mnóstwo tych błędów…

 

Chylę czoła, pokornie proszę o wybaczenie – bo choć błędy niczym strasznym dla takiego laika pisarskiego jak ja, to litrówki są już haniebnym niedopatrzeniem. a patrzałem!

 

Cieszę się, że dowcip przypasował. Bawiłem się tym tekstem bardzo dobrze i raduje się serce me, że komuś się to fajnie czytało.

 

Obawiam się, że nie zrozumiałam ostatniego fragmentu opowiadania, albowiem nie wiem, skąd tam się wzięła i kim była Alfida. – Nie znała górala i atakowała spieszonych łuczników. To wystarczająca wskazówka świadcząca o tym, że była w drużynie Kruczego Cienia. A co do mnogości postaci – całe szczęście nikogo nie trzeba wyjątkowo spamiętywać, bo się pozabijali. No, może poza Alfidą, która w dalszej historii może okazać się istotna (chociaż się przekręciło biedactwo).

 

Dzięki za uwagi!

O, no to wiesz o czym piszesz :-) Ze mnie o wiele większy tchórz. 

 

Ja raz spotkałem niedźwiedzia w Bieszczadach. Posłuchałem intuicji, która z rozsądkiem nie ma wiele wspólnego (to kobieca intuicja, czyżby mój kobiecy pierwiosnek?) i rzuciłem się do ucieczki. Gnój poryczał i dalej za mną, więc ja panikuję. Skręcam w lewo, w prawo, lawiruję między drzewami. Rzuciłem mu plecak i zacząłem bić rekordy w biegu z przeszkodami przez powalone jakieś kłody i korzenie. Ale bydle w ogóle nie zainteresowane kanapkami ani termosem z kawą, tylko leci za mną. 

Myślałem: już po mnie. 

Biegnę takim wąskim wąwozikiem, ryczący stwór tuż za mną i nie zeżarł mnie chyba tylko dlatego, że sam się ślizgał. I w końcu widzę: nad płytkim co prawda korytem powalone drzewo, wiodące na stok po drugiej stronie, z rozłożystymi korzeniami oblepionymi glebą. Więc hyc, przedarłem się, pysk o jakieś ostre zielsko rozciąłem i jakimś cudem nie spadłem z kłody tylko zatrzymałem się na niej. Nie było wysoko, pode mną może pięć metrów błoto, kałuże i strumyczek wesoło szemrał i śmierdział zbutwiałym drewnem. 

Obejrzałem się, ale bestia stoi i wącha korzenie powalonego drzewa, na którym stałem. Serce mi waliło jak oszalałe, ale odetchnąłem z ulgą, bo widzę, że się misio nie kwapi w dalszą pogoń. 

A myślałem, że zawał już bliski.

Nieco ochłonąłem, pokazałem futrzakowi obelżywy jest i powolutku do tyłu. Patrzę, a ten gnój, niepewnie, ale pcha się na moje drzewo. Już chcę biegiem pchać się na drugą stronę, a tam drugi miś już skrobie się na mój mostek, spomiędzy połamanych gałęzi. Wtedy myślałem, że zdechnę. Jeden miś tu, drugi tam i żadnej drogi ucieczki.

I tak się stało. Zjadły mnie.

 

:-)

Gdy stanąłem w jej cieniu, zamknąłem oczy na moment, próbując wyobrazić sobie XIX-wiecznych drwali: ich ciężkie topory, przekleństwa rzucane pod nosem, zapach smoły i potu. Ale powietrze nagle stało się ciężkie, jakby nasycone zapachem smoły, krwi i czegoś jeszcze, czegoś strasznego.

 

Żadnych ptaków, żadnych turystów, tylko moje ciężkie kroki i szelest jesiennych liści pod butami, który brzmiał jak odległe kroki kogoś, kto szedł dokładnie za mną, w tym samym rytmie i tempie

 

Buczenie zaczęło narastać – niskie, wibrujące, jakby sama ziemia pod moimi stopami oddychała głębokim, pierwotnym oddechem.

 

Jednak gdy prąd wrócił po kilku sekundach, wszystko wyglądało znowu normalnie. Wyglądało normalnie, ale ja wiedziałem, że coś jest nie tak, że granica między światem żywych i umarłych się zatarła – Chociaż tutaj jak się domyślam, zamierzone?

 

Sporo tych smolistych porównań.

Konstruujesz długie zdania, które mimo wszystko dobrze się czyta. Nie jestem co prawda fanem horrorów, i po pewnym czasie mnogość wystąpień zaczęła mnie męczyć. Tym bardziej, że generalnie nic z nich nie wynika. Jak bym zobaczył w nocy niedźwiedzia, to czy ów pójdzie sobie czy rozpłynie się we mgle, spieprzałbym gdzie pieprz rośnie.

Fajny tekst. Dzieki!

No całe szczęście ktoś to rozwikłał za mnie. Na swoje usprawiedliwienie mam jedno: choć przez chwilę zacząłem szukać odpowiedzi wśród innych niż ludzie gatunkach, zmyliło mnie klepnięcie w ramię.

Swoją drogą, to kawał pająka musiał być, skoro leżał na trawie, a nie w trawie na ten przykład.

Mnie się bardzo podobało. Szczególnie gustuję w dialogach, które są wyjątkowo udane, z przekąsem a i autentyczne. Poczułem się, jak bym u nas na targu skarpetki kupował, a trzeba Ci wiedzieć, że tam trzy skarpetkowe stoiska jedno obok drugiego, a sprzedawczynie napastliwe wiedźmy tak namolne, że i kadłubkowi by wetknęły z pięć par onuc wstępnie używanych, w promocyjnej cenie dziesięciu.

 

Świetne, dzięki!

Pozdro!

W Wordzie oprócz ortografii jest też opcja sprawdzania gramatyki, czasami domyślnie odznaczona. Opcje->Sprawdzanie itd… Ideał to oczywiście nie jest, ale sporo rzeczy wyłapuje.

 

Pisz, pisz i pisz. Najgorsze, to potem czytać komentarze inszego bydła (tutaj, między innymi, niestety ja). Ale to wszystko ostatecznie pomaga :-) 

Zapach ramenu przyjemnie łaskotał nos, więc od razu podszedł do blatu kuchennego – Straciłem tu na chwilę podmiot. Że ramen gdzieś poszedł?

 

Mieszko wtedy spostrzegł, że posiłek niemal mu wystygł i natychmiast zabrał się do jedzenia. – Szyk niezbyt mi osobiście pasuje. Może: Wtedy Mieszko spostrzegł, co tam spostrzec miał?

 

Bardzo fajne tempo, historia wciąga i intryguje. Mieszko Piastowki, tak? No człowiek-prank zaiste. Dziwne, że dyrektor i dwóch smutnych panów aż tak go onieśmieliło. Fakt, miał się Mieszko czym stresować, ale człekiem obytym w występach był w końcu… Wywiady, sesje…

 

Nazewnictwo portali idealnie! tak zabawne, jak nastrojowe.

 

A potem wciągnęła mnie ta opowieść bez litości, co powodem jest i wytłumaczeniem moim, żem więcej grzechów nie spamiętał, a błędów nie dość, że nie znalazł to i nie szukał. Niniejszym żal za ostatnie wyrażam, gdyż błędy jak każdy człek jeden wytykać lubię, nawet, gdy błędnymi tylko w mych oczach są, a może i głównie wtedy właśnie…

 

Świetne. Pozdrawiam!

Cześć! Osobiście piszę co mi do łba wlezie, co skutkuje koniecznością wywalenie sporej ilości grafomańskich popisów. Czego często nie praktykuję. Na pohybel czytelnikom, których szczęśliwie zbyt wielu w szufladzie nie ma. Ale z Holly się zgodzę: opis fizycznych cech bohaterów jest niezbyt potrzebny, tym bardziej, że można by go streścić do jednego słowa: szaraczki.

 

Dziwna ta przemowa węgorzowej damy, ale tak naprawdę brakuje mi zakończenia. Wstali, poszli, pożegnali się. Tekst zaczął się ponuro, by nagle przejść w brak ekspresji – jeśli mogę to tak nazwać. Jak dla mnie ta ostateczna szarpanina krótka, bez emocji, bez krzyków, bez paniki, bez dramatu. Niby w porządku, jeśli nie ma to być szort akcji, ale w takim razie brakuje mi burzy w umysłach, pędzących myśli, strachu czy czegokolwiek.

 

Ktoś gdzieś powiedział, że pisarstwo musi poruszyć czytelnika emocjonalnie. Czymś zainteresować. Tutaj takim czynnikiem wydaje się być sama węgorzowa królowa, ale jakoś tak nie robi zbyt wiele poza byciem samym w sobie.

 

Pozdrawiam!

Moim zdaniem bardzo spójny, jasny do zrozumienia i ponury w odbiorze świat. Dziwne, że o ptaszkach w klatce tak dobrze się czyta, a szczególnie w tak dobrym wykonaniu. 

 

Pozdrawiam!

Bardzo poetyckie, co sprawia, że i podniosłe, a zarazem doskonale się to czyta. Dziękuję!

 

Bóg, co słońce nad ludzkość w mroźną pierzynę obleczoną wynosi… domyślam się, że ku ogrzaniu ich pomarzłych serc i wstrzymanych jak w lodzie rozumków. Ale skoro tak, to dość on w swych wysiłkach tytanicznych nieudolny…

 

…dyndający nabrzmiałą nagością… jak nabrzmiała, to nie dyndała chyba zanadto. Albo li to jajca mu napęczniały ;-P

 

ogolona z futra wiewiórka – Zasadniczo wiadomo, że to z futra wygolona, bo przecież nie z wypłaty.

 

przyłożył dziewczynie do szyi sierp i dusząc ją w pasie, cofnął się o krok – przez chwilę nie zauważyłem, kiedy zdążył ją z ziemi unieść. Po chwili również. 

 

Przemile, mroczne dzieło, bardzo gładko się czytało. Żal jeno okrutny mnie ściska, jak zbyt szybko opróżniony kielich i wyschnięte jego dno, że poległa staruszka przedwcześnie, poddała się i spolegliwą stała, co niezbyt utworowi pomogło.

 

Podziwiam kunszt.

Miło się czytało. Poruszająca maksyma. Nie wiem dlaczego, w moim wyobrażeniu konstruktor siedział rozlany w jakimś tronie.

 

Znam osobiście kilku konstruktorów, każdy nieomylny. U nich na rysunkach zawsze wszystko się zgadza.

Dużo głów na początku. A ja zawsze zwracam uwagę na dobre początki, później już tak po łebkach. Przepraszam, kpie sobie :-) Jakby trzasnęła łbem, to wydawało by się uderzenie mocniejszym.

 

Zderzyli się, poprzewracali we trójkę… Poprzewracali?

 

Najwyraźniej skradziony przez nią przedmiot był cenny – no raczej! Wszak złoty i ciężki, skoro aż zgrzytał, tocząc się po lodzie.

 

– Normalnie nie okradam takich zbirów jak Wedden, przedmiociku, więc bądź cenny, proszę cię – powiedziała. A komu? Może lepiej, żeby szeptała z jakąś nadzieją, skoro w ukryciu.

 

No może jedynie trudno było jej znieść obecność w tak zapyziałym mieście jak Darmness. – A czyją obecność? Jej własną, no tak. Chwilę, przyznam, mi to zajęło.

 

Klient przemytnika to podła rola – znów musiałem się pochylić, celem zrozumienia. Może bycie klientem?

 

W tym miejscu będąc zwróciłem uwagę, że o skład się pokusiłeś. Myślę, że to zbędny zabieg na etapie elektronicznej „próbki”.

 

ale to zlecenie przerastało pozostałe – dodałbym tutaj uwagę pod jakim kątem przerastało. Rangą, może poziomem trudności?

 

Gdy upadła, kaptur zsunął się z jej głowy, zatem na przekór mroźnym powiewom narzuciła go szybko z powrotem – Na przekór zimnym powiewom, to by kaptura nie zakładała.

 

A przecież nikt na jej miejscu nie zwyciężyłby wtedy. – Zdanie sugeruje, że to pora była najważniejsza. Zmieniłbym szyk, bo teraz jest nacisk na „wtedy”.

 

Fajna ta pani elf. Mnie rzuca się nieco w oczy szczegół, drobnostka mała, że przy braku jedynek miałaby większe trudności z wymówieniem „c”, „s”, czy „sz”, nie natomiast „w”. Ale z drugiej strony nie przejmowałbym się tym za bardzo.

 

– Po co wszędzie piszą.(?) Tak, jakby każdy umiał czytać – żachnęła się.

 

– Szzzzz! – Teok uciszył ją syknięciem i zapukał do drzwi. – No wiem, że syknął, bo właśnie syknął.

 

Pergaminy, zwoje, fiolki, torby, pękate worki, broń, różne wichajstry, a nawet rośliny, słoiki z owadami i niewielkie klatki z małymi gryzoniami. Centrum stanowił bujany fotel. – Fotel był w centrum szafy? „Wie heist er” niby jest legalnym, pełnoprawnym słowem potocznym, ale bym go raczej unikał.

 

mruknął gospodarz, dmuchając w fajkę, której żar na okamgnienie oświetlił twarz. Na jej widok Zavla zadrżała. – On w tę fajkę dmuchnął, czy zaciągnął się tytoniem? Potem wypuścił obłoczek więc… Fajkę się tego, no… ciągnie :-)

 

Fryss już gotowa była cisnąć zaklęciem, ale powstrzymała w sobie przypływ mocy, przede wszystkim dlatego, że ork mógł kłamać, a też nie miała ochoty toczyć walki z całą szajką zbirów u góry. – Gdzie? Jakiej znowu góry? Domyślam się, że na piętrze wyczuła smród niemytych stópek, czy coś? ;-P

 

– Nie teraz. Ffystarczy to trzymać, by wyczuć, że już tu są. – O, w końcu wymówiła? ;-P

 

Uwagi, jak to ze wszystkim bywa, mocno subiektywne, więc zalecam stosowanie z umiarem niczym leki na potencję.

 

Bardzo ciekawe to to. I choć późna już pora kiedy to czytam, to jestem ciekawy co dalej. No bo: co dalej? Gładko się to przelatuje, fabuła szybko wciąga, bohaterka żywa, a jej przemyślenia i kwestie budują jej realność. Walka jak dla mnie spokojna. Mało tam brutalności, ale może i tak ma być. Nie każdy musi od razu widzieć flaki na zewnątrz. W końcu to magia.

 

Przyjemne, dzięki. Pozdro!

Dziękuję ślicznie za komentarz jak i analizę, która jak się domyślam, trochę czasu zajęła. Jestem wdzięczny i cieszę się niezmiernie, że się tekst spodobał.

Poprzednie opowiadanko napisane było jako oddzielny, jednorazowy wyskok w stronę szyku przestawnego i generalnie świata spod znaku miecza i topora. Drobna zabawa, która tak mi się spodobała, że powstała część dalsza – czyli to powyżej; o tym, jak Kruczego Cienia nie zabito. Za opisy natury muszę przeprosić – na nich się rozpędzałem. 

Cieszę się też, że do nikogo poza Gahbertem przywiązać się zbytnio nie zdołałeś. Mały to w sercu ból i niewielkie kłucie, kiedy wszyscy polegli.

 

Mam tu jeszcze problemy dwa:

– Nie wiem jak pozbyć się Alfid z akapitu o jej chwilach ostatnich. I nie wiem, czy powinienem, wszak kobita zabita.

– Nie wiem ile tekstu mogę tu (na forum) wkleić, żeby na gnoja nie wyjść. Ciekawski Świata Duszek rozrósł mi się już do 290k zzs-ów :-) Bo tak, jest co kontynuować pomimo, iż kitę odwalili wszyscy, o których było pisane…

Już miałem zacieszać durno pysk, że znalazłem błędy wcześnie niewyłapane, ale nie. Okazuje się, że to te już wyłapane, takie zoo-błędy. Nie lubię zoo. Według mnie najpierw zabawne, a potem drugą połowę też przeczytałem, jak to z inwestycją bywa czasami.

 

Nie bardzo rozumiem wyginanie łokcia o sto osiemdziesiąt. Znaczy się, rękę wyprostował?

 

Fizjoterapeuci nie wchodzą z zasady w farmaceutykę. Tylko łapskiem w plecy czy gdzie tam, elektrodą w pośladek i lampą po oczach. Ale leki najn.

A jak poszedł do tego kumpla mudurowego kilometr dalej, skoro lockdown?

 

Bardzo ciekawe. Lubię te klimaty. Miałem kiedyś podobny pomysł: brak prądu. W trakcie tygodnia żywność zepsuta, zajazdy marketowe, gangi studniowe i tak dalej. ale największy problem miałem przy pierwszym poranku: Idziesz do pacy, czy nie? ;-P

A jak poszedł do tego kumpla mudurowego kilometr dalej, skoro lockdown?

 

Bardzo ciekawe. Lubię te klimaty. Miałem kiedyś podobny pomysł: brak prądu. W trakcie tygodnia żywność zepsuta, zajazdy marketowe, gangi studniowe i tak dalej. ale największy problem miałem przy pierwszym poranku: Idziesz do pacy, czy nie? ;-P

Bardzo ciekawe. Posmutniałem, zdając sobie sprawę, że to jednak nie zwykła choroba umysłowa.

 

Dlaczego “Homo sapiens”, ale “perpetuum mobile”?

 

Technicznie nie da się wchłonąć prądu, bo to nie woda w kranie, którą można wypić, tylko drgania elektronów. Byłbym szczęśliwszy, gdyby się stworzeń do instrybutora przytulił drgania w sobie indukując. Ale to, wszak, nieistotne :-).

Tempo, to to rzeczywiście ma! Myślę, że turbo może i bym zniósł, ale to jest Nitro co najmniej. To był komplement. Strasznie za to się zmęczyłem ziomkowaniem, lookowaniem, vibeami itp. Kwestia chyba braku lampasów u mnie… :-)

Tak, ten protektor mnie też nieco drażni ;-) Ale postanowiłem go pozostawić, bo jest obrazowy, a nie wiem z czego się podówczas łajno wydłubywało. Z drugiej strony to zacofany fragment świata, który datuję sobie w umyśle na odpowiednik naszego XIV wieku (mniej więcej). Zakładam przepastną wręcz nierównomierność rozwoju w różnych częściach świata, szczególnie tych położonych dalej od cywilizacji.

Dzięki czeke!

Ciekawy pomysł i nawet fajne wykonanie. Podoba mi się ilość szczegółów, które otaczają Petera (a przez długi czas pana “on” – co było nieco irytujące). Nie bardzo wiem, dlaczego zwlekali tak długo z ucieczką. Rozumiem, że na jakąś mentalną akceptację Petera, ale niezbyt to pokazane.

 

Masz Mnóstwo błędów z przecinkiem, który powinien być przyklejony do wyrazu, po którym następuje (a nie wyrazu ,następującego) (ani tym bardziej , z dwoma spacjami). Word powinien to wykryć. Sugeruję poszperać w opcjach i włączyć podświetlanie pisowni i gramatyki.

 

Zadrżał, na łożu utworzonym z amortyzujących poduch leżała jakaś osoba, człowiek, ktoś z jego gatunku, podobny, ale jakby inny, kobieta. – To jedno z wielu dziwadeł, które najwyraźniej lubisz. Zdanie powinno jednak mieć jeden podmiot – wypadałoby to podzielić na kilka. Sporo takich tasiemców.

 

Pytanie było retoryczny, bo gdy znalazł się w kuchni, trzymała już pojemnik z mąką w ręku, sypnęła nim zamaszyście po blacie i nakreśliła coś palcem – pytanie retoryczne to takie, na które nie trzeba odpowiadać, bo odpowiedź jest oczywista. Nie wówczas, gdy pytany nie zdążył odpowiedzieć.

 

Do Petera doszły zaledwie pogłoski i nigdy ich nie spotkał, ale nie miał wątpliwości – w zasadzie to skąd takie rzeczy usłyszał? 

Nadchodzi poraniona dusza, słychać jej postękiwania i jęki tak głośno, że wróciłem do odkurzania pamięci i z obawą otworzyłem Północ-Południe. Z obawą, bo jak bitwy Wozackie były już bardzo dobre, tak Deana urzekła mnie prawie od początku (trochę było przynudzania, zanim wyszła z chaty pod sąd w swej wiosce, prawda?), ale pierwszy tom? Północ jest cienka. Wybaczcie jeśli zaboli, ale rudzielec zachowywał się jak przedszkolak, nie dowódca. To, jak budował swój autorytet wśród podwładnych było opisane oszczędnie i jakoś tak bez polotu. Południe co innego – po sennym początku historia pustynnej gnidy robi się nagle wartka i pełna emocji. 

 

No i wróciłem, znów przeczytałem, nieco przelatując nad tekstem, bo… Północ dalej jest cienka…

Moment, w którym kaleka zostaje porzucony przez brata ojca (czy kogo tam) był dla mnie mimo wszystko szokiem. Coś, o czym nie chciałbym przeczytać w recenzji przed lekturą książki.

Poza tym recenzja fajna.

Seria “Morze Drzazg” bardzo dobra, taka młodzieżowe odbicie dla “Pierwszego Prawa”, chociaż samo rozwiązanie w trzecim tomie nieco mnie rozczarowało. Dodam dla tych, którzy lubią plakietki, że w związku z finałem – choć większość fabuły przeczy – świat przedstawiony leży o wiele bliżej sci-fi niż fantasy.

A to dopiero spoiler…

Myślę, że demonizujesz serial. Owszem, Netflix z książek zabrał imiona i nazwiska postaci oraz pomysł z tytułowym węglem. Tyle, tylko i aż, bo choć to, co z tego ugotowali, nie przypomina książki, jest samo w sobie ciekawym tworem, do którego osobiście lubię wracać chociażby z uwagi na ciekawy klimat. Sprawnie, choć dość łagodnie, poszło filmowcom ukazanie miasta przyszłości, z jego smrodem fekaliów i dystopii. 

Trzeba jednak oddać, że książka to coś zupełnie innego, a jej fabuła została nie tyle spłycona w adaptacji filmowej, co wręcz zignorowana. “Modyfikowany węgiel” i “Zbudzone Furie” moim zdaniem must read dla każdego fana sci-fi.

A jeśli ktoś zdoła mi wyjaśnić o co chodzi w “Upadłych Aniołach” to kto wie, może spróbuję wrócić i poczuć :/

„Albo każdy, tuż przed tragedią, którą podskórnie przewiduje, próbuje wprowadzić się w optymistyczny nastrój.” – Albo to, albo co? ;-)

„Goń się, ja jestem jedyną damą pośród was i nie wolno wywierać presji na damach

No niezła bania.

Nie bardzo rozumiem, skąd się wzięła ta rozmowa. Czyżby robot pozostawił Maxa przy życiu, by mu się wyspowiadać, przy okazji dopytać o możliwość własnych skłonności do samounicestwienia?

O zabijaniu mrówki mówi chyba robot, a zaraz w tej samej linijce wzdycha Wong. Straciłem tutaj pojęcie która kwestia jest czyja.

Nieco później robot celuje w mężczyznę ręką. Palec tak wystraszył Wonga, czy jednak robot trzymał w dłoni broń?

Takie drobne uwagi. Myślę, że kontynuować.

Nowa Fantastyka